Staję przed Wami słaby i bezradny. Staję drżący i niekompetentny. Staję bezsilny, bo mam zawrzeć w kilkudziesięciu nieporadnych zdaniach wyjątkowe Życie, tak dobrać słowa, aby ułożyły się one w harmonię brzmień życia niezwykłego człowieka. Moją ludzką ograniczonością przekonać Was, a przede wszystkim siebie do tego, co mnie przerasta – zawrzeć ocean w szklance. Ale staję i walczę z tym, co słabe we mnie, bo mam dług wdzięczność wobec tego Człowieka. I nie myślę, że nie dam rady, bo On – Kuba dał radę. On dawał radę – do końca.
Życie to tajemnica. I są w nim momenty, których nigdy nie zrozumiemy. Do nich należy ten trudny moment ostatecznego odejścia, ale do nich należy również całe życie. Przed tajemnicą mogę przyjąć tylko jedną postawę złożoną z trzech prostych gestów: klękam, składam ręce i milczę. Nie pytam dlaczego teraz? Dlaczego tak młodo? Dlaczego w takim cierpieniu? Milczę i podziwiam to życie. Milczę i jestem wdzięczny za to życie. Milczę i uczę się życia. Mam nie rozumieć – to wcale nie słabość. To wyraz wiary i wdzięczności.
Kuba! Nasz Bracie! Tak patrzymy na Ciebie i na Twoje życie – dziękujemy, podziwiamy i uczymy się od Ciebie. „Chwałą Boga jest człowiek żyjący pełnią życia” (św. Ireneusz z Lyonu). Chwała to miłość, która staje się życiem – miłość w obiegu. Korzystałeś z tego niezwykłego kodu genetycznego, który od zarania został wpisany w Ciebie. Zostałeś przecież utkany z Bożych pragnień. Nim – Stwórcą przeniknięty, poznany i pokochany, jak mówi Psalm 139. Dlatego byłeś człowiekiem, który łączył w sobie prostotę i głębię, zwyczajność i wielkość. Miałeś niezmierzone pragnienia. Mało tego miałeś ich wiele, ale jednocześnie skutecznie, konsekwentnie i wielokrotnie po grudach wprowadzałeś je w życie. Należałeś do ludzi, którzy biorą życie pełnymi garściami. Cieszyłeś się nim. Byłeś człowiekiem i dla człowieka. Spotkanie Twojej pogodnej, pełnej nadziei osoby, o pięknym uśmiechu, nawet mimo banalności sytuacji miało coś nadzwyczajnego, co długo pozostawało w pamięci. Przyciągałeś ludzi. Każdego traktowałeś wyjątkowo. Po prostu dałeś się lubić niczym chodząca dobroć, człowiek o wielkim sercu.
Dlaczego tak krótko na tej ziemi? Dlaczego tylko tych 26 lat? Dlaczego tak młodo? Dlaczego właśnie tacy młodzi też odchodzą? Bo żyłeś intensywnie, brałeś życie pełnymi garściami. Byłeś dla ludzi i każdego z nas traktowałeś wyjątkowo. Ciało ludzkie przy Twojej wielkości ducha wystarczyło tylko na niespełna 26 lat życia, bo tak intensywnie żyłeś. Realizowałeś swoje talenty. Miałeś wielkie pragnienia. Przechodziłeś ponad przeciętnością. Przez tę niewielką ilość czasu przeżyłeś i doświadczyłeś tyle, na co inni potrzebują siedemdziesięciu, osiemdziesięciu, a może i stu lat. Skumulowałeś tak wiele i dotarłeś do tak wielu, w tak niewielkim odcinku czasu.
Szybko nauczyłeś się logiki miłości, która jest sposobem życia w Wieczności. Dlatego już tam jesteś. A my możemy teraz tylko złożyć ręce, dziękować, podziwiać i uczyć się od Ciebie. Ryzykowałeś, bo chciałeś ciągle czegoś więcej i w ten sposób odczuwałeś wyjątkowy smak życia. Ale to dobrze, bo kto ryzykuje ten czuje, że żyje i odczuwa smak życia. Przechodziłeś ponad sobą. Szukałeś. I dobrze bo poszukiwanie jest wpisane w nas: daj znak gdzie się ukryłeś, powiedz gdzie mam ciebie szukać? (św. Jan od Krzyża). Czułeś niedosyt, a niedosyt popychał Cię do dalszego poszukiwania. Działałeś intensywnie w Kościele – liturgicznie i organizacyjnie, śpiewałeś w kilku chórach i zespołach – Angelorum, Kaktus, Twoje Niebo, prowadziłeś teatr – Trema, udzielałeś się społecznie. Realizowałeś się jako: lektor i ministrant –również w tradycyjnym obrządku Kościoła rzymskiego, aktor, wokalista, konferansjer, organizator i społecznik. Byłeś dobrym przyjacielem, kolegą, sąsiadem, a dla wielu rówieśników przewodnikiem, nauczycielem i mentorem. Sprawdzałeś się we wszystkim. Wszędzie się nadawałeś, bo coś wyjątkowego miałeś…
Walczyłeś do końca. Wiedziałeś, że jest źle. Nie wypierałeś choroby, ale świadomie stawiałeś jej czoła. I nawet uporczywe leczenie i nieustanne pobyty w szpitalach – Kielce, Warszawa, Jarosław, do ostatniej chwili nie zabrały Ci planów przyszłości. Miały być: studia we Wrocławiu, wyjazd nad polskie morze, wielki koncert po zakończeniu leczenia, nagrania płyty z zespołem Twoje Niebo, ale i te proste domowe plany, a wśród nich łazienka wyremontowana z Tatą.
Twoje heroiczna walka z pewnością wyrażała to, co śpiewałeś w jednym z utworów Twojego Nieba: Kiedy lęk chce zdominować kruche serce me walczę z nim Twoją siłą, Ty odkupiłeś ten świat, przywróciłeś człowieczeństwu blask.” Wierzyłeś, że wrócisz do domu, że wszystko będzie jak wcześniej. Wierzyłeś, że się uda i choć wydaje się, że przegrałeś, to w klimatach logiki, której nie rozumiemy jesteś Zwycięzcą. Udało się bo my tutaj jesteśmy – inni, lepsi, wdzięczni dzięki Tobie. Twoje choroba – ludzka słabość wywołała lawinę siły i dobroci.
Teraz jesteś już w tym jednym domu. Chciałeś wrócić do rodzinnego domu, a powróciłeś do odwiecznego Domu Ojca. Jesteś w Niebie, którego fotografię wysłałeś jako ostatnią swojej Mamie.
Zapytacie mnie, jako eksperta ducha, speca od kontaktu z Bogiem dlaczego Bóg nie wysłuchuje naszych próśb i wołania? Po co te wszystkie modlitwy i sprawowane Eucharystie? Przecież tyle modliliśmy się! Gdzie ten cud? „To nie cuda wywołują wiarę to wiara wywołuje cuda” głosił tytuł jednego ze spotkań modlitewnych za Kubę. Czyli co, nasza wiara też była za słaba? Nawet ta zsumowana z setek modlących się ludzi nie wystarczyła by ulepić ziarenko gorczycy wiary i przenieść górę tzn. wybłagać cud. To była wielka wiara i cud się dokonał. Jaki? Bardzo prosty! Gdyż dzięki Twojej chorobie wydobyliśmy z siebie wielkie pokłady dobroci, poczuliśmy potrzebę być z sobą i dla siebie nawzajem, wzrosła w nas wytrwałość, nie myśleliśmy o sobie, tylko o Bliźnim. Staliśmy się lepsi, zobaczyliśmy ile jest w nas dobroci. Oto cud! Cud który wywołałeś Kuba swoją i naszą wiarą. „Popatrz na ten świat, zobacz ile cudów otacza nas to nie sen” – śpiewałeś w innym utworze wiedząc, że Twoje życie, nawet to w tej najtrudniejszej, bo wypełnionej bólem choroby, odsłonie było cudem.
I jeszcze sploty niezwykłych wydarzeń, które towarzyszyły Twojemu życiu Kuba. Za dużo tego było by nie uwierzyć. Nawet nękający mnie racjonalista, który co rusz włącza się we mnie, by po ludzku wytłumaczyć pewne sytuacje i nie ulec „słabościom” prostej autentycznej pobożności, dzisiaj kapituluje.
Bo Niebo, którym żyłeś na ziemi, które dawałeś w „Twoim Niebie” zostało Ci dane we Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Twój Bóg – Stwórca wziął Cię w ten sam dzień kiedy swoją Mamę – Maryję zabrał z tej ziemi. Zostałeś wzięty do Wieczności w sobotę, która dla noszących Szkaplerz (a do niech należałeś), ma wielkie znaczenie, bo to właśnie w pierwszą sobotę po śmierci Maryja swe szkaplerzne dzieci prowadzi do Nieba. A zatem Jezus zabrał Cię do Nieba, a Maryja Cię tam zaprowadziła. Wyjątkowe Towarzystwo.
I słowa wypowiedziane koncertowo wraz z zespołem „Twoje Niebo” w Czernej u Matki, Królowej Karmelu. Dotarłeś tam, chociaż, już wszystko bolało. I zaśpiewałeś z nami poezję „Pasterz” św. Jana od Krzyża, a w niej już solowo słowa: „biedny ja, woła.” Pewnie solidnie odczuwałeś wagę tego zdania. A potem już tylko ostatnie słowa przy gasnącym świetle żarówek bo prądu niczym życia zabrakło: „W Niezmierzoności dusza ma spoczęła w bezkresie czasu ze swoimi Trzema.” To poezja św. Elżbiety od Trójcy Świętej, która duchowo prowadzi zespół „Twoje Niebo”. Ona również jak Ty poszła do Nieba mając zaledwie 26 lat – dając nam cenną wskazówkę: „Znalazłam moje Niebo na ziemi, albowiem Niebem moim jest Bóg, a On mieszka we mnie!”
Przez pięć lat śpiewałeś z nami w zespole i wyśpiewałeś sobie to Niebo, ale nie tylko głosem, lecz przede wszystkim życiem.
Czyniłeś Niebo, sprowadzałeś je na ziemie, żyłeś jakbyś tam był. Ale to dlatego, że Niebo miałeś u siebie, w domu, w Rodzinie. To Niebo dawała Ci Mama, pod której sercem po raz pierwszy uderzyło Twoje serce. Jej serce biło i bije miłością nadal dla Ciebie. Dotykałeś Nieba poprzez wytrwałego Tatę, który wymagał i kochał, wysłuchiwał Cię i jak trzeba było to poprawiał. W niebieskiej codzienności był również Brat – towarzysz codzienności, który dodawał Ci odwagi i wspierał w tym, co niosło Twoje życie. Dzisiaj Tobiasz mówi: „każdemu życzyłby takiego Brata”. Na pewno jesteś z Nich dumny, a Oni z Ciebie, tak wyjątkowego Syna i Brata.
Kilka dni przed śmiercią wziąłeś dłonie Mamy i Taty i połączyłeś je, a w ramionach Taty i Brata przeszedłeś na drugą stronę życia. Czyż to nie piękne? Mama jako pierwsze wzięła tutaj na ziemi w dłonie swojego Syna, a przeniosły i pożegnały Go połączone ramiona Taty i Brata, bo tak odchodziłeś.
Młodzi przyjaciele Jakuba! Macie potwierdzenie, że warto od młodości nieść dobro. Warto walczyć, warto wierzyć, warto ryzykować, warto przechodzić ponad przeciętnością, warto odrzucać wszelką formą obojętności. Warto, bo widać, że Kubie się udało i to jak szybko!
Będzie nam Ciebie brakować Bracie. Zapłaczemy, ale to dobrze. Bo bezdusznymi głazami nie jesteśmy. Jezus też zapłakał, bo kochał.
Ale to właśnie Jezus daje nam siłę by godnie przeżyć ten trudny czas. On wskazuje nam, że Krzyż i śmierć stają się początkiem zwycięstwa nowego życia i Zmartwychwstania. To nasza przyszłość. I dlatego to ziemskie życie jest takie kruche, byśmy tęsknili za tym prawdziwym życiem i już teraz sprowadzali je na ziemię.
Dzisiaj zatem klękam, składam ręce i milczę.
Milczę i podziwiam. Milczę i jestem wdzięczny. Milczę i uczę się życia.
Żegnaj Bracie w wierze, Przyjacielu codzienności i mój duchowy Synu.
Będzie nam Ciebie brakować, ale przecież szybko się spotkamy!
Kuba! Twoje Niebo stało się faktem bo jesteś już w swoim Niebie!
Czuję niedosyt słów. Ale niech tak zostanie.
Po nocy będzie nowy dzień,
po burzy zaświeci na nowo słońce,
po trudzie przyjdzie odpoczynku sen,
a po śmierci życie, co nie ma końca.
o. Mariusz Wójtowicz OCD