W życiu nie ma przeszkód – są tylko środki do czegoś więcej, podobnie nie ma problemów, ale wyzwania. Bycie człowiekiem nadziei i budzenie w innych nadziei to moja codzienna misja… Staram się też nie porzucać marzeń, bo kto z nich rezygnuje, umiera! Przygoda, jaką jest moje życie to ciągłe ryzyko, dlatego jest takie piękne! Piękni są również ludzie, którzy zawsze dla innych rzadko bywają tylko dla siebie, stawiając czoła codzienności z uśmiechem. Tego wszystkiego uczę się od Jezusa, mojego Mistrza.

Mój profil

Pierwsze lata życie spędziłem w moim najpiękniejszym zakątku Polski, czyli w cieniu Trzech Koron. Bliskość czterech Parków Narodowych: Pienińskiego, Tatrzańskiego, Gorczańskiego i Babiogórskiego odkryła moją fascynację przyrodą, jazdą na nartach i wyprawami w góry. W wieku 19 lat Pan wytyczył mi nową górską trasę, tym razem na szczyt Karmelu, nie pozbawiając mnie jednak radości w zdobywaniu ziemskich szczytów – pieszo i na rowerze. Ponadto z czasem Pan odkrywał przede mną kolejne sfery swego piękna, które niewątpliwie zauważam w muzyce (uczę się śpiewać, grać na cytrze i fletach prostych, prowadzę zespoły muzyczne) i sztuce (zgłębiam ikonografię). Ostatecznie widzę, że szczytem Jego obecności jest przyjaźń z drugim człowiekiem. Stąd też uwielbiam poznawać nowych ludzi, podróżować i uczyć się kolejnych języków. Z natury mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem skrajności, ponieważ kocham tak samo konstruktywną ciszę pośród samotności, jak i twórczy zgiełk w dobrym towarzystwie.

Na mojej drodze przyjaźni z Jezusem mam kilkunastu zaufanych ekspertów w tej dziedzinie: Teresę od Jezusa (mistrzynię modlitwy bycia i kochania), Jana od Krzyża (fachowca od nocnych oczyszczeń, czyli zrozumienia, że każde nawet najbardziej negatywne doświadczenie ma sens), Elżbietę od Trójcy (pasjonatkę zamieszkania Trójcy w człowieku i Jej uwielbienia), Teresę od Dzieciątka Jezus (odkrywczynię drogi niesprzecznych przeciwieństw), Pawła Apostoła (mistyka czynu pośród przeciwności), Teresę z Kalkuty (nauczycielkę determinacji i ofiary), Karola de Focouald (specjalistę zaufania do końca), Martę Robin (świadka skuteczności i celowości cierpienia), Wilfrida Stinissena i Henriego Nouwena (speców od „ucodzienniania” mistyki), Johna Eldredge’a (znawcę geniuszu męskiej duszy) oraz Gilberta K. Chestertona, Johna R. R. Tolkiena, Cliva S. Lewisa i Michaela D. O’Brien’a (bożych powieściopisarzy).

Dzięki tym duchowym gigantom widzę, że nadrzędną wartością mojego życia jest wolność – niebezpieczny dar i pasjonujące zadnie. To dzięki niej mogę wybrać mego Stwórcę tak, jak On w wolności wybrał mnie – swoje stworzenie, poznać Go tak, jak zostałem przez Niego poznany, ukochać Go tak, jak On mnie ukochał... Chcę być człowiekiem codziennej wdzięczności i mistyki zwyczajności, by to, co zwyczajne przeżywać nadzwyczajnie.

Prosty przejaw wielkości Boga czyli mój dar powołania

Stwórca poprzez kapłaństwo okazał mi niezwykłe zaufanie. By kolejny raz wyrazić swoją obecność, On – Bóg nie potrzebował od razu człowieka dojrzałego wiekiem, uporządkowanego życiowo i pochodzącego z idealnej rodziny o nieskazitelnej przeszłości. Nie wiem dlaczego, ale On wybrał właśnie mnie. Wiem tylko tyle, że podrzucając mi ten niezwykle wymagający życiowy prezent, zapewnił mnie o ciągłym wsparciu.

Wszystko co związane z moim powołaniem kapłańskim dokonywało się i nadal dokonuje w bardzo prosty sposób. Najpierw rodzinny dom albo lepiej jego brak bo rodzice zaczynali od zera – bez domu. Przez jakiś czas wynajmowali mieszkanie zajmowane wcześniej przez księdza. Podobno nieustannie z dolnej szuflady w szafie wyciągałem cingula pozostawione czasowo przez duchownego. Ciekawa zabawa dla malucha. Szybko też pierwsze modlitwy pojawiły się na moich dziecięcych ustach – nauczone i sprawdzane konsekwentnie każdego wieczora przez Mamę. A kościelne nabożeństwa – zdawałoby się, że nudne dla czterolatka – były widowiskami i cotygodniowymi atrakcjami, kiedy siedziałem „na barana” u Taty. To cud, że to wszystko nadal ukrywa się w mojej pamięci.

Co dalej? Pierwsza spowiedź, pierwsza Komunia Święta i Szkaplerz karmelitański, który z tej potrójnej kumulacji Bożego działania w jednym czasie, potraktowałem chyba najpoważniej. Nie od razu też byłem ministrantem – potrzebowałem kilku lat aby się przekonać z czym się to je. Kiedy już zapadła decyzja o służeniu przy ołtarzu, Eucharystia świadomie zaczęła wypełniać poszczególne dni tygodnia drążąc niewidoczne koryto dla Boże rzeki. Najpierw raz lub dwa razy w tygodniu a z czasem każdego dnia biegłem przed szkołą do kościoła przemierzając dwukilometrową trasę. A w tym wiejskim kościele szczególną inspiracją był dla mnie już starszy, schorowany kapłan – zakonnik. Nie mówił on pełnych polotu kazań a swoim niejednokrotnie brudnym habitem nie przyciągał do siebie. Ale Jego twarz był pełna pokoju, Jego uśmiech szczery i co najważniejsze miał czas, aby porozmawiać, wyspowiadać.

Potem wypłynąłem na głębsze wody: mała wioska została zamieniona na miasto, towarzystwo z podstawówki na licealne otoczenie z całej Polski, a własna – pełna prostoty duchowość na formację w konkretnej grupie modlitewnej. Coraz bardzie poznawałem mojego Stwórcę – utwierdzając się w tym, że On był ze mną od zawsze. Uczyłem się tej życiowej zażyłości z Bogiem.

Tak przez pierwsze lata mojego życia rodziło się nieświadomie w ukryciu powołanie do kapłaństwa. W końcu przyszedł moment określenia dalszej drogi. Nie wahałem się – stwierdziłem, że trzeba iść na całość, a wybór był sumą wcześniejszych dotknięć ze strony Boga. Miesiąc po maturze wstąpiłem do zakonu z zamiarem przyjęcia święceń kapłańskich. Kilkuletnia formacja, codzienna modlitwa a przede wszystkim Eucharystia utwierdziły mnie na drodze powołania. Od dwudziestu sześciu lat jestem zakonnikiem, a od dziewiętnastu kapłanem.

Czym jest dla mnie kapłaństwo? To dar, misja, sposób istnienia, forma przyjaźni – to składanie codziennej ofiary z siebie raz łatwiejszej, innym razem przerastającej mnie po ludzku. Przede wszystkim jednak Jezusowy dar kapłaństwa to wyzwanie, które wymaga od mnie codziennej konfrontacji ze śladami Mistrza. A to nie jest łatwe. Jedno mnie pociesza: dotykając codziennie Jego Eucharystycznych Postaci umacniam się w tym, co dobre, a fakt moich upadków odczytuję jako szczególną możliwość działania Bożej łaski w tych słabszych sferach mojej osoby i zachęty do ciągłej pracy nad sobą. W końcu nie jestem jeszcze u celu, a On chyba najbardziej widzi moje codzienne starania i zmagania.

Zakończę modlitwą, którą wypowiedziałem w moim wiejskim kościele podczas pierwszej Eucharystii rozpoczynając życiową przygodę kapłaństwa trwającą do dzisiaj:

Panie Jezu Chryste, daję Ci teraz moje ręce, abyś Ty sam przez nie działał, daję Ci moje nogi, abyś Ty sam nimi szedł, daję Ci moje oczy, abyś Ty sam nimi patrzył, daję Ci moje usta, abyś Ty sam nimi mówił, daję Ci moje myśli, abyś Ty myślał we mnie, daję Ci mego ducha, abyś Ty modlił się we mnie. Nade wszystko daję Ci moje serce, byś również i we mnie uwielbiać mógł Ojca i wszystkich ludzi. Oddaję się Tobie całkowicie, abyś mógł we mnie wzrastać, byś żył, pracował i modlił się we mnie. Amen!

Moim niezwykłym PRZYJACIOŁOM
dziękuję za pomoc w stworzeniu wirtualnej przestrzeni DUMANIA.

To współczesny pomost do poznawania MISTYKI CODZIENNOŚCI
i dotykania TAJEMNICY WIECZNOŚCI.

Konkretnym sprawdzianem, proponowanych przeze mnie tutaj treści,
oczywiście będzie zawsze realne życie, czyli zwyczajna codzienność pięknego człowieczeństwa.

POWODZENIA!