Pojawiłaś się znikąd! Ja miałam lat 36, a Ty 500. Gdy rozpoczynałam czytanie pierwszego rozdziału Zamku wewnętrznego, byłaś dla mnie niedostępna, tak jak twierdza. Od razu pomyślałam – nie dogadamy się! – ta różnica wieku, pokoleń, tradycji, spostrzeżeń. Co to za kobieta? Byłaś dla mnie nieogarniona, niedorzeczna i chaotyczna, z domieszką acedii.
„Wielka to rzeczywiście nasza wina i wstyd, że z własnej naszej winy nie znamy samych siebie ani nie wiemy, czym jesteśmy” [M I, 1,2].
Było… miło, przyjemnie, może nie zawsze idealnie i doskonale, ale jakoś te wszystkie doczesne sprawy z mniejszym lub większym wysiłkiem realizowałam. Na wiele rzeczy było mnie stać i wiele w moim mniemaniu (wtedy) osiągnęłam… Pojęcie szczęścia ograniczało się do dóbr nabywanych mocą pieniądza, mojej wiedzy i umiejętności. Łatwo przychodziło, łatwo wychodziło. Różne relacje, mnóstwo „przyjaciół”, wtedy najlepszych, z nimi wszędzie i wszystko… żyło się, było się, istniało się. Świat proponował „piękno” w materii, „radość” w uciechach, „szczęście” w zmysłach… Samowystarczalność i wiarę we własne możliwości. Możesz być piękna, bogata, niezależna bez względu na wszystko i wszystkich! Och, jak nie potrafiłam zrozumieć, że to wszystko jest marne, zmysłowe i tymczasowe. Że daje pozorne szczęście i fałszuje uroki natury. Nie widziałam w tym Boga i nie potrzebowałam Go… nie czułam, by był Kimś ważnym, Kimś, kto kreuje moje życie od chwili poczęcia do śmierci, Kimś, który daje mi wszystko… Wieczność!
„Początkujący w życiu duchowym i w modlitwie wewnętrznej niech sobie przedstawi, że przystępuje do założenia ogrodu rozkoszy przyjemnego Panu, na gruncie mocno jałowym i zarośniętym chwastami” [Ż 11,6].
Zamieszkałam w sąsiedztwie Ogrodu Bożego – Karmelu… Byłaś pierwszą, którą poznałam i która kompletnie mnie nie zachwyciła, a tym bardziej nie przekonała, że warto się z Nią zaznajomić.
Z kobietami rzadko spędzałam czas, czy to w dzieciństwie, szkole, pracy. Tak jakoś ciężko mi się nawet z nimi rozmawiało, a tu proszę… jakaś nowa i trochę inna… w pierwszym poznaniu wymagająca. Może w końcu jakaś konkretna? No i chyba z klasą – tak słyszałam… Niestety, też kobieta! – ale nie żyje…, więc będzie łatwiej.
Nie wiedziałam, czy wytrwam tę wędrówkę, w którą wyruszyłam z Tobą. Ale zaryzykowałam, bo byłaś niekonwencjonalna i nie polubiłam Cię.
Tak, tak… nie polubiłam Cię i to był główny powód, dlaczego postanowiłam Cię poznać bardziej. Kiedyś przeczytałam taki artykuł, że nie lubi się tych, którzy są podobni do nas samych. Ja jakoś nie mogłam znaleźć w Tobie podobieństwa do siebie… Byłaś inna, całkiem inna i odpychałaś mnie sobą, nie chciałam być taka jak Ty, chociaż jesteś Święta… Marzyła mi się przyziemna świętość, na wzór św. o. Pio, św. Franciszka, bardziej realnego św. Jana Pawła II, nie jakaś tam mistyczna…
A Ty, nie pytając, zaczęłaś intrygować mnie swoją „nachalnością” do Pana. Nawiązywaniem z Nim relacji. Dziwne to było… z kimś, kogo fizycznie nie można zabrać na spacer, porozmawiać o codzienności, z kim nie można popłakać i pośmiać się. Zachwycałaś się Nim i nazywałaś swoim Przyjacielem… No tak, mistyczka, to zarezerwowane tylko dla takich. Nie rozumiałam tego i nie chciałam zrozumieć, to było niedorzeczne, zbyt ciężkie i wymagające… nielogiczne!
„Straszne są jednak te groźby i podstępy, jakich diabeł używa dla przeszkodzenia duszom, aby nie doszły do poznania samych siebie i do zrozumienia swoich dróg” [M I, 2, 11-12].
Długo żyłam w złudzeniach i powierzchowności, bez jakiejkolwiek próby poznania siebie, a tak precyzyjniej prawdy o sobie. Kolejne mieszkania… Kolejne wyrzeczenia, oschłości, słabości… Droga Krzyżowa. Droga do Prawdy.
To z Tobą rozpoczęła się wędrówka do mojej duszy… Och, jak to boli, jak cierpię, jak ciężko przyznać, że jestem taka nijaka, słaba i zakłamana…., jak ciężko jest zrozumieć, kim naprawdę jestem, jakim człowiekiem, jaką kobietą, stworzeniem…, tak naprawdę kim? Prawda boli…, tak cierpię, bo poznaję swoje „ja”… Wybaczam, wyzbywam się siebie, swoich zmysłów, pragnień i poznaję przez Ciebie JEGO… i wchodzę do kolejnego mieszkania…
„Wnijdźcie, wnijdźcie w siebie! Otwórzcie już oczy! Wołaniem wielkim i ze łzami błagajcie, aby was oświecił Ten, który jest światłością świata! Poznajcie już, na miłość Boga, co robicie, bo z wytężeniem wszystkich sił waszych godzicie w Tego, na nowo krzyżujecie Tego, który aby wam życie przywrócić, własne życie oddał w ofierze” [W 12, 4].
Nauczyłaś mnie nie czuć nic innego niż Jego obecność, nauczyłaś mnie słuchać Jego głosu i rozmawiać z Nim, nauczyłaś mnie żyć prawdą, milczeć i cierpieć w radości, umierać z Nim, przez Niego i dla Niego.
Mam podobne marzenia do Twoich zrealizowanych, mam podobne dążenia do Twoich wykonanych, mam podobne pragnienia do Twoich spełnionych!
Tak, jesteś kobietą mojego życia, bo dzięki Tobie poznałam KOGOŚ, na kogo czekałam całe życie, Kogoś, kto nauczył mnie patrzeć na świat oczami miłości, może ciągle niedoskonałej…, ale w końcu mam Przyjaciela i Ciebie i wiem, że razem w mocy Ducha Świętego będziemy realizować Boży plan – Fundacje XXI wieku!
Marzena Mazur-Mirek
menadżer, założyciel i prezes Stowarzyszenia Walka Duchowa