Pomogła mi iść do Boga samotnie… - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Pomogła mi iść do Boga samotnie…

Do mistyków Karmelu przyprowadził mnie Pan Bóg przez Jana Pawła II. Gdy codzienność coraz bardziej stawała się krzyżem, gdy nie mogłam w pełni realizować swoich młodzieńczych marzeń i planów życia dorosłego – praca lekarza w szpitalu, przykładna rodzina – kochający zawsze mąż i pracowite, dobrze wychowane, dobre dziecko; spotykając ciągle duże przeszkody, z którymi nie mogłam sobie dać rady – pytanie – co robić dalej, skoro ludzie, koledzy lekarze, najbliższa rodzina… są tacy źli? – męczyło mnie jak zły sen.

Od najmłodszych lat mama nauczyła mnie, abym rok szkolny zaczynała i kończyła Mszą św. na Jasnej Górze i przed każdym ważnym wydarzeniem w szkole, typu sprawdzian czy  klasówka, w drodze do szkoły wchodziła do kościoła i prosiła o pomoc Pana Boga… Czyniłam tak przez wszystkie lata nauki – też studiów…, ale coraz bardziej czułam się bezradna, bezsilna. Problemy nie znikały, ale się mnożyły…, odpowiedzi na dręczące pytania „dlaczego homo homini lupus est?”, szukałam też w książkach… I tak Bóg podsunął mi autobiografię Jana Pawła II wydaną z okazji 10-lecia jego pontyfikatu. Zaintrygowało mnie, co Karol Wojtyła odczytał w dziele Jana od Krzyża, że tak radykalnie zmienił swoją drogę życiową? Następną więc przeczytaną pozycją książkową była Wiedza Krzyża Edyty Stein…Ale niewiele z niej zrozumiałam….W końcu w 1995 r.  ruszyłam na krakowską pielgrzymkę na Jasną Górę. Dobro dla mojej duszy wyrosło z tego przeogromne – rozpoczęła się odnowa relacji w rodzinie – mąż coraz bardziej stawał się takim, jak w czasie narzeczeństwa, córka zaczęła się uczyć, zdobywałam kolejne stopnie specjalizacyjne, miałam swoją samodzielną poradnię, wstąpiłam do Akcji Katolickiej.

Przewodnicy pielgrzymkowi zmieniali się, ale każdy następny był dla mnie coraz „trudniejszy” – mimo to  wzrastała moja wiara, moje zawierzenie Bogu w Jezusie przez Maryję. Tylko ciągle brakowało mi przewodnika duchowego – spowiednika. Gdy zmarła mama i zakończyłam moje nowennowe pielgrzymowanie – postanowiłam jechać na rekolekcje bardziej „kameralne”, wyciszone.

Wybrałam Karmel – za przykładem Jana Pawła II. Pojechałam do Czernej, potem do Piotrkowic… i tam poznałam Teresę od Jezusa.

Jej droga życia, opisana w Księdze życia była dla mnie jak objawienie – eureka!!! ktoś nareszcie  bez żadnych tajemnic i  niejednoznaczności opisał to, co też sama przeżywałam i nie nazwał tego błędem, ale prowadzeniem przez najlepszego Ojca! Jak ona w lekturze Wyznań św. Augustyna widziała siebie, tak ja, czytając jej Księgę życia, odnajdywałam wielokrotnie własne odczucia, myśli i przeżycia. Jak ona, zmagałam się w samotności osobistego doświadczenia obecności Boga – z niezrozumieniem najbliższych, przełożonych i spowiedników – w żadnych innych książkach nie znalazłam lepszej odpowiedzi… odpowiedzi na te pytania, które tyle lat mnie dręczyły… Zdanie: „Gdyby Pan sam mnie nie oświecił, mało co z tego czytania bym się nauczyła” [ KŻ 300], było  jak: „uderz w stół, a nożyce się odezwą”.

Jak bardzo pomogło mi doświadczenie św. Teresy pierwszy raz przeżytej łaski zachwycenia, która spowodowała w niej radykalną zmianę: „nabrałam męstwa do opuszczenia wszystkiego dla Boga, jak Jemu podobało się w jednej chwili swoją służebnicę przemienić w innego człowieka… Niech będzie Bóg błogosławiony na wieki, że w jednej chwili dał mi wyzwolenie, którego ja przez wiele lat całą swoją pracą wywalczyć nie mogłam…” [329] – zrozumiałam swoje przeżycia i owoce z pielgrzymkowej wieczornej adoracji Jezusa Eucharystycznego w Myszkowie – po bardzo trudnym etapie…

Dzisiaj, gdy czytam Jej opis wizji Jezusa, jak za pierwszym razem robi na mnie wielkie wrażenie: „Piękność ciał uwielbionych tak jest przewyższająca i blask nadprzyrodzonej chwały ich tak olśniewający, że widok ich wprawia w zachwyt i osłupienie… Ukazało mi się w zupełności Najświętsze człowieczeństwo Chrystusa, tak jak je przedstawiają na obrazach zmartwychwstałe, pełne niewypowiedzianego wdzięku i majestatu”.

Dzięki Teresie poznałam stopnie modlitwy, zobaczyłam w swojej biografii działanie, prowadzenie mnie przez Boga, nabrałam ufności, że skoro ona, trwając w wierze, zachowując w pamięci spotkanie z Jezusem, była w stanie tak wiele wycierpieć i tak wiele wykonać (jej zawołanie: „Teresa to nic – Teresa i Bóg to wszystko”), to i ja potrafię – tyko też mam trwać w wierze, na modlitwie, na medytacji, przeżuwaniu Słowa Boga – zgodnie z jej zaleceniami.

Także przykładem i drogowskazem dla mnie było jej męstwo, wręcz determinacja w walce z przeciwnościami życia i problemami związanym z reformą zakonu karmelitańskiego.

I tak po latach dorastania w wierze śladami Jana Pawła II i świętych Karmelu, przyszedł czas próby. Najpierw córka wybrała drogę „Zosi Samosi”…, ale ciasnota w krakowskim mieszkanku [37m2] spowodowała, że wyrazili zgodę na wspólne zamieszkanie w domu, który koło Krakowa na ojcowiźnie zięcia wybudują razem z mężem… Gdy stanęły mury domu i pokrył je dach, a budowa sfinalizowała się wiechą – małżeństwo, a może i życie, córki zawisło nad przepaścią… Córka straciła pracę, a zięć nawet nie miał ubezpieczenia i wymagał leczenia odwykowego… Przypomniałam sobie męstwo św. Teresy, które m.in. przejawiło się brakiem lęku przez szatanem: „Brałam do ręki krzyż i snadź rzeczywiście Bóg mi dodawał odwagi, bo tak w jednej chwili czułam się odmieniona, iż nie byłabym ulękła się wyzwać ich wszystkich do walki. Od tego czasu… oni raczej bali się mnie… jeśli dla miłości Boga wszystkie te rzekome dobra sobie obrzydzimy i całym sercem krzyża się chwycimy i naprawdę Panu służyć poczniemy, tego duch zły nie wytrzyma” [343] – pamiętałam, z jaką  determinację i z zawierzeniem Bogu dążyła do celu. Więc trwałam z mężem i czteroletnią wnuczką na modlitwie, przez 9 dni chodziliśmy pieszo razem z małą 8 km na Apel Jasnogórski, poszliśmy w tej intencji na Krakowską Pielgrzymkę… Trwaliśmy w ufności, że Bóg pomoże – bo jeśli On chce, jeśli jest Jego wolą, aby powstał nasz prawdziwy dom, to powstanie – nie budowla, mury, ale wspólnota, w której każdy członek jest potrzebny, ma swoją rolę, swoje miejsce, zadanie – wspólnota, w której na pierwszym miejscu jest Pan Bóg – w tajemnicy obecności w Trójcy św. razem ze świętymi – św. Józefem , św. Janem Pawłem II i Maryją jako główną Gospodynią.

Dom stoi, młodzi już mieszkają z nami. Przez 3,5 roku przyjeżdżałam tylko w weekend, od roku dostałam pracę w Krzeszowicach. Czekamy na zamknięcie terenu ogrodzeniem i bramą, a Maryja strzeże nas w ogrodowej kapliczce, w znaku swojej figury Matki Bożej Loretańskiej Piotrkowickiej. A ja jestem szczęśliwa, odkąd mogę siąść w ciszy u Jej stóp w pobliskiej altanie. Jestem szczęśliwa, bo młodzi oboje pracują, wykańczają samodzielnie swoje mieszkanie na piętrze, a w niedzielę razem jemy śniadanie, obiad i zazwyczaj też razem jedziemy na Mszę św…

We wszystkim w naszym domu niech będzie Bóg uwielbiony – Ten, który Jest Obecnością w tajemnicy Trójcy Świętej, razem z Maryją i św. Józefem. Mam nadzieję, że i dla innych domowników – szczególnie dla wnuczki – duch Karmelu i jego święci staną się bardziej bliscy – jak np. Teresa od Jezusa, Jan od Krzyża czy Teresa od Dzieciątka Jezus, i też będą dla nich pomocnikami, nauczycielami, jak przejść przez życie, aby Bóg był w nim uwielbiony.