Na mojej drodze przyjaźni ze św. Teresą dwa kluczowe momenty uznaję za najważniejsze: po pierwsze odkrycie Boga mieszkającego we mnie, czyli odpowiedź na pytanie: kim jestem?, po drugie odkrycie nowej jakości przyjaźni, czyli odpowiedź na pytanie: kim jestem w relacji?
Gdy myślę o tym pierwszym doświadczeniu, sięgam do początków mojego życia zakonnego, do czasów z mojego nowicjatu, do obowiązkowej lektury o. Eugeniusza od Dzieciątka Jezus, pt. Chcę widzieć Boga. Książka ta porządkuje i systematyzuje wiele pojęć z życia modlitwy, ale ja wtedy byłam za „gorąca”, żeby zająć się porządkowaniem. I gdy o. Eugeniusz pisał o obecności Boga przez łaskę, a dalej o obecności wszechmocy, mnie interesowała tylko OBECNOŚĆ. Jak to jest, że On jest we mnie? To pytanie nie dawało mi spokoju, a ja nie dawałam spokoju Bogu. A ponieważ On jest Tym, który zawsze odpowiada, w jakiś przedziwny sposób Jego obecność we mnie stała sie oczywistością. Nie był to moment odczucia czy też jakiegoś nagłego olśnienia. To po prostu stało sie realnym wydarzeniem w moim życiu: stałam się świadoma Jego obecności.
Od tego doświadczenia minęło już wiele lat. Przyznaję, że niejednokrotnie oddalałam sie od Tej Obecności, a rzeczywistość wokół mnie nie zawsze pomagała „do wiary”, lecz zawsze wracałam i wracam do tego centralnego Wydarzenia: On mieszka we mnie i tego już nic i nikt nie może odmienić. Wobec Jego JESTEM, ja też wiem jasno i wyraźnie, kim jestem.
Kolejnym ważnym doświadczeniem w mojej wędrówce ze św. Teresą jest zaangażowanie w człowieka. To jest coś, co dotyka najgłębszej przestrzeni mojej konsekrowanej kobiecości: bycia matką i bycia siostrą.
Wstępując do Karmelu, wnosiłam ze sobą silne pragnienie „bycia dla innych”. Pragnienie, które wzrastało we mnie wraz z postawą i tekstami Karola Wojtyły. Może to się wydawać dziwne, ale to właśnie medytacja o sakramencie małżeństwa, Przed sklepem jubilera, była tym najbardziej nośnym tekstem, który zaważył o mojej ostatecznej decyzji. Wybierając życie za klauzurą, byłam pewna, że „w twarzy Oblubieńca każdy z nas odnajduje podobieństwo twarzy tych, w których uwikłała nas miłość po tej stronie życia i egzystencji. Wszystkie są w Nim” (Przed sklepem jubilera). Bez tego wymiaru moje życie w Karmelu nie miałoby sensu, bo przecież „nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie”.
W taki też sposób „przemawia” do mnie Przebite Serce św. Teresy – Serce tak zapatrzone w Jezusa, że zostało zranione z miłości, aby ogień tej miłości mógł rozprzestrzeniać się na cały świat. To serce jest dla mnie wzorem, jak być prawdziwą matką i siostrą, jak stawać się oblubienicą Jezusa.
s. Miriam od Jezusa OCD
karmelitanka bosa, Spręcowo