Raz jeden odwiedziliśmy hrabinę generałową Zamojską (założycielkę później zakładu dla kształcenia panienek w Zakopanem, nabytym poprzednio przez jej syna Władysława) z domu Działyńską, siostrę księcia Tytusa, męża hrabiny Izy. Uderzyła mnie przy tych odwiedzinach postać 14-letniej hrabianki Marii, córki generałowej; rzeczywiście coś z anielskiej czystości przebijało się na jej rysach, jakby prognostyk poświęcenia się później Bogu w zgromadzeniu przy swej matce w Zakopanem, gdzie dotąd bawi. Parę razy odwiedziłem Bronisława Zalewskiego, bibliotekarza Biblioteki Polskiej w Paryżu. Wydawał mi się smutnym i rozgoryczonym trochę. Zachowaliśmy też stosunek z o. Witkowskim, Zgromadzenia ks. Zmartwychwstańców, który niekiedy przychodził ze Mszą św. do kaplicy domowej księstwa. Był on kapelanem przy kilku pułkach armii francuskiej; pod P. gorliwie pracował dla dobra dusz żołnierzy. Otrzymał odznakę Legion d’Honneur za męstwo, jakie okazywał w czasie komuny w Paryżu przy oblężeniu miasta przez Prusaków. Pod pozorem zawodu cyrulika w ambulansie i szpitalu niósł pomoce sakramentalne chorym i konającym. Mieszkał przy Eglise polonaise de l’Assomption, który kościół obsługiwali ks. Zmartwychwstańcy. W tym kościele gromadziła się emigracja zamieszkała w Paryżu. Kościół dziwnego kształtu, smutne i posępne wywierał wrażenie; zaledwie parę razy wypadło być tam na nabożeństwie. Mieliśmy tę wygodę, że hotel Lambert położony był na wyspie utworzonej przez Sekwanę, zwaną Wyspą św. Ludwika, i kościół parafialny St. Louis bliziutko był od nas. Jak proboszcz kościoła, ks. Bossuet, tak również i księża wikariusze niezmiernie byli staranni w obsłudze duchowej i w zachowaniu porządku nabożeństw. Mogłem bywać co dzień na Mszy św. przed 6 rano, spowiadać się raz lub dwa razy w tygodniu i przystępować co dzień do Komunii św. Wieczorem koło 5 w kaplicy, gdzie był chowany Pan Jezus, litania do Matki Boskiej, odmawiana przy wystawieniu Sanctissimum i krótka nauka, chociaż niekiedy zaledwie parę staruszek tylko było obecnych. W niedzielę jednak i święta kościół od samego rana był przepełniony; przy każdej Mszy św. (a Msze św. następowały z największą ścisłością co do czasu, jedna po drugiej) nowi przybywali wierni, poprzedni zaś ustępowali. Żadna cecha gallikalizmu nie objawiła się w naukach i kazaniach, przeciwnie, do jedności z Rzymem wyraźnie się zwracano i z kazalnicy zalecano tę jedność wiernych. Rzadko się nawiedzało inne kościoły, chyba tylko, gdy w nich odbywało się 40-godzinne nabożeństwo. Czasami w katedrze Notre-Dame, w czasie większych uroczystości. Zostawił mi szczególne wrażenie kościół św. Genowefy, mający cechę jakby Panteonu; o 12 zawsze w południe była tam Msza św., lecz maluczko osób tam się widziało. W kościele św. Klotyldy, gdzie kilkakrotnie na codziennym wieczornym nabożeństwie wypadało mi bywać, moc wiernych się zbierało; śpiewano uroczyście litanię do Matki Boskiej i modlitwę przed Sanctissimum; przy tym zawsze przemowa lub nauka od ołtarza.
W czerwcu, miesiącu Serca Jezusowego, kaplica klasztoru PP. Wizytek gorliwie uczęszczaną była. U ks. Jezuitów przy ul. Sevres istotny natłok. Naprawdę o przebiegu życia w Paryżu, wobec zupełnego odosobnienia się od stosunków towarzyskich i prowadzenia życia wyłącznie w domowym ognisku księcia Władysława, nie starczy mi przedmiotu do pisania. Przechodzę zatem wprost do tego, co się Opatrzności Bożej podobało przeznaczyć dla Gucia, a następnie i dla mnie samego.