Zbyteczne usunięcie młodego jeszcze wprawdzie księcia od wszelkiej łączności towarzyskiej zaczęło mi się wydawać niewłaściwym pod wielu względami. Zacząłem się nosić z myślą o potrzebie ulokowania Gucia w jednym z zakładów naukowych i po większym namyśle zwierzyłem się z tym przed księciem Władysławem. Książę uznał słuszność mych spostrzeżeń i postanowionym zostało rozmówić się o możliwości wykonania tego zamysłu z wielebnym ojcem dyrektorem Kolegium Ojców Jezuitów w Paryżu, w dzielnicy miasta Vaugirard. Młody książę, który od pewnego czasu zaczął uczęszczać co miesiąc do Sakramentów św., bardzo chętnie przystał na zaprowadzenie tej zmiany w życiu jego. Już rzecz była bliską wykonania, kiedy nieprzewidziany wypadek, który przyjąć wypadło jako wyrok Boży, wszystko w niwecz obrócił.
Gucio nagle zasłabł; okazały się cechy choroby płuc; lekarze nakazali bez żadnej zwłoki opuścić Paryż i wyjechać do Mentony, na granicy Włoch i Francji, stacji leczniczej. Odtąd zaczęła się ustawiczna ruchawka ze stacji zdrowia jednej do drugiej; Mentona, Eaux-Bonnes w Pirenejach, na koniec Davos w Szwajcarii stały się miejscami naszych przystanków. Nie zważając na wszelkie wygody i szukane dla rozrywki pomoce, niełatwe do przebycia były te chwile. Młody książę zachował jednak zawsze spokój i radość usposobienia. Łaska Boża współdziałała i wyłącznie tej łasce przypisywać można powolną pracę wewnętrzną, która się objawiać zaczęła w duszy młodego księcia. Ostateczny przełom, o ile wyrokować mogę nastąpił w Davos, gdzie zwykle wieczorami czytaliśmy w głos jakąś książkę Żywot św. Alojzego Gonzagi przez o. Cepari T.J. skreślony, a przysłany mi z Włoch przez o. Wacława Nowakowskiego, bawiącego tam wówczas; na rozwój wewnętrzny ostatecznie wpłynął i młodemu księciu wrota do łatwego obcowania z Bogiem otworzył.
W kilka miesięcy później pożegnałem Gucia, chroniąc się sam do klasztoru Karmelitów Bosych w Grazu, gdzie książę Władysław z Guciem był łaskaw raz jeszcze mnie odwiedzić. Raz też młody książę odwiedził mnie w klasztorze w Czerny i parę razy spotkaliśmy się w Krakowie. Ostatni raz odprowadził mnie na kolej – i to było nasze ostatnie pożegnanie. Wstąpił wkrótce do Zgromadzenia Ks. Salezjanów, przez samego wielebnego ojca Bosco tam będąc przyjętym. Zgasł w Panu jako wzór wierności powołaniu swemu. Powoli też zaczęli gasnąć i wszyscy z rodzinnego koła, w którym spędzałem tak błogie chwile w Hotelu Lambert w Paryżu. Nasamprzód księżna Małgorzata, następnie książę Władysław, później księżna Działyńska, miss Detekins jeszcze przedtem, również poczciwy, drogi Pan Bobo, czyli p. Błotnicki. Pozostali synowie księcia Władysława: ks. Adam w Sieniawie, książę Witold w Gołuchowie.
Za wszystko, co uczynili z miłości ku Bogu i miłości bliźniego, w Kościele świętym i w ognisku emigracji – i za to wszystko, co ja im zawdzięczam, niech Bóg miłosierny koroną chwały uwieńczyć ich raczy.
Na tym pamiętnik ten zawieram. Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.