Każdą wędrówkę, podróż, znajomość lub przyjaźń można podzielić na poszczególne etapy. Początek zazwyczaj związany jest z zachwytem i pragnieniem głębszego poznania, które wiąże się z trudem i zmianą swojego życia. Dalej mamy do czynienia z pewnym ugruntowaniem, utwierdzeniem i zbieraniem konkretnych owoców.
Podobny schemat wydarzeń możemy z łatwością odnaleźć w życiu modlitwy – przyjaźni z Jezusem. Teresa chcąc nam przybliżyć poszczególne etapy tejże zażyłości, posługuje się czterema sposobami podlewania ogrodu. Przyjrzyjmy się pierwszemu odcinkowi tej drogi.
W dziecięciu rozdziałach Księgi Życia Teresa opisuje swoją dotychczasową przygodę z Bogiem. Od jedenastego rozdziału z pomocą swojego doświadczenia rozpoczyna katechetyczny wykład na temat modlitwy wewnętrznej. W ten sposób tworzy mały traktat o stopniach modlitwy, w którym wyjaśnia przejście od modlitwy ascetycznej (medytacji – własnego trudu) do modlitwy mistycznej (kontemplacji – trwania), którą sama rozpoczęła w wyniku nawrócenia.
Struktura traktatu jest następująca (KŻ 11-22):
Dopowiedzeniem jest wyjaśnienie roli człowieczeństwa Chrystusa w modlitwie (22).
Pierwszemu stopniu modlitwy Teresa poświęca trzy rozdziały Księgi Życia (11-13). Już u samego początku przekonuje nas, że podejmując życie modlitwy wcale nie rozpoczynamy nowej praktyki, ale poważne zadanie, które obejmuje całe życie i ma konkretne konsekwencje i wymagania. W ten sposób pokonując siebie stajemy się mężnymi niewolnikami miłości: całkowicie, bez żadnego podziału oddającymi się Bogu; oddalającymi pokusy pospiechu i realizacji prostych celów; codziennie pielęgnującymi modlitwę, tak, aby nie była ona oddzielona od życia, podejmującymi praktyki ascetyczne i zdecydowani na tę drogę walcząc z kruchymi postanowieniami. Sama droga według Świętej roi się od trudności, które podkopują wytrwałość. Jednakże radykalny wybór modlitwy nadaje woli siły i hartu. W ten sposób modlący od początku zaczyna stawać się człowiekiem o mocno zbudowanym charakterze, a modlitwa staje się kuźnią osobowości.
W skrócie przyjrzymy się poszczególnym porównaniom tworzącym klimat czterech stopni modlitwy: ogród – dusza, woda – życie, podlewanie – modlitwa, ogrodnik – odpowiedzialny za trzy wcześniejsze rzeczy, kwiaty – piękno ogrodu, owoce – cnoty. Ogród jest dla Boga i ogrodnika. Pan przychodzi wielokrotnie do ogrodu, a do ogrodnika należy dbanie o wodę – życie, wyrywanie zielska i rozdzielanie owoców. Decydującą czynnością w ogrodzie jest polewanie – modlitwa – wykładnik przyjaźni z Bogiem.
Przejdźmy bezpośrednio do pierwszego sposobu podlewania ogrodu. Pisze Teresa:
O początkujących w modlitwie wewnętrznej można powiedzieć, że są podobni do ludzi ciągnących wodę ze studni, co jak mówiłam, wiele im sprawia trudu. (KŻ 11,9)
W ten sposób wygląda modlitwa początkujących, a która w rzeczywistości polega na pracy myślenia, miłowania, samotności i oddalenia. Poprzez ten etap trudu modlitwy, człowiek powołany jest by skupić swoje zmysły, próbować przebywać sam na sam z Bogiem, rozmyślać nad swoim życiem i życiem Boga, zanurzyć się w Nim i Jemu oddać własne życie. Używając symbolu czerpania wody ze studni Teresa przekonuje, że na tym pierwszym stopniu modlitwy chodzi o sam fakt czerpania, niezależnie od tego, co zostanie wydobyte ze studni. Chodzi o nabycie przyzwyczajenia do czerpania, aby człowiek zaczął wzrastać nie tylko poprzez rozum i myślenie, ale przede wszystkim przez silną wolę (jestem na modlitwie, trwam na niej niezależnie od efektów). A zatem taka postawa ma nauczyć stałego pokonywanie swej woli.
Teresa udziela tej wskazówki z perspektywy wielu lat swoich własnych doświadczeń i walk. Za jej przykładem trzeba więc kroczyć z uporem, radością i delikatnością, nie licząc na pieszczoty i pociechy. Codziennie przyjmować próbę oschłości i nie opuszczać modlitwy, chociażby studnia nie dawała ani kropli wody. Nie zwracać uwagi na rozproszenia, które są nieodzowne. Działać z wolnością ducha wobec własnych niedostatków i bezsilności.
Jak to ma wyglądać w praktyce? Zobaczmy:
Może stawiać siebie w obecności Chrystusa, jakby Go widziała na oczy i przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie, i trzymać się ustawicznie Jego towarzystwa. Z Nim rozmawiać i prosić Go o pomoc w swoich potrzebach i skarżyć się Jemu w swoich utrapieniach, i cieszyć się z Nim w swoich pociechach, by dla tych pociech o Nim nie zapomniała. A w tych swoich z Nim rozmowach niech się nie wysila na sztucznie ułożone modlitwy, ale w prostych słowach niech Mu mówi, co czuje, czego pragnie, czego potrzebuje. Jest to doskonały sposób do wysokiego w krótkim czasie postępu. Kto gorąco stara się o to, aby zawsze pozostawał w tym najdroższym towarzystwie, korzystał z niego, ile zdoła, i naprawdę umiłował tego Pana, któremu tyle zawdzięcza, ten, zdaniem moim, daleko już postąpił. (…) Dobrze jest, bez wątpienia, jakiś czas rozumem nad tym zastanawiać się i roztrząsać mękę, jaką tam Pan cierpiał, za co ją cierpiał, kto jest Ten, który tak cierpiał i z jaką miłością cierpiał. Lecz nie należy ciągle i wyłącznie wysilać się na wynajdywanie tych punktów. Lepiej spokojnie stanąć przy boku cierpiącego Pana, uspokoiwszy rozum albo tak go tylko może zajmując, by patrzył na Tego, który spogląda na niego, towarzyszył Mu, przedstawiał Jemu swoje prośby i z głębokim upokorzeniem cieszył się Jego obecnością, pamiętając przy tym na swoją niskość, iż nie jest godzien tak z Nim i przy Nim pozostawać. Kto zdoła przejąć się takimi myślami i uczuciami, choćby to było od razu z samego początku modlitwy, ten doskonale odprawi rozmyślanie i taki sposób modlitwy wielką przynosi duszy korzyść. Mojej przynajmniej przyniósł. (KŻ 3,22)
o. Mariusz Wójtowicz OCD