Moja hospicyjna droga śladami Świętych Kobiet Karmelu – Teresy od Jezusa i Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza
Z Jolantą Grabowską-Markowską rozmawia Małgorzata Janicka, koordynator wolontariatu Hospicjum Cordis
M.J.: Chodzenie po czyichś śladach – konkretnie po śladach Teres, znamienitych Świętych Karmelu – co to dla Ciebie znaczy szczególnie w Twojej posłudze w hospicjum?
J.G.-M.: Chcę opowiedzieć o tym, co jest istotą mojej posługi w hospicjum, o wpływie ludzi, świętych ludzi, na tę posługę. Według mnie wszyscy idziemy po czyichś śladach. Kwestią naszego wyboru jest to, po czyich śladach podążamy. Można by, powołując się na św. Michała, powiedzieć: „Któż jak Bóg”, i to wystarczy. Jednak Pan Bóg działa przez ludzi i każdy z nas na drodze swojego życia wybiera kogoś dla siebie istotnego, kogoś najważniejszego.
Odkąd pamiętam, w domu hospicyjnym, w którym jestem, w którym pracuję, w którym posługuję, a także we wszystkich domach tych chorych, do których zmierzam na wizyty domowe, idę po śladach św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. W naturalny sposób, wynikający również z moich doświadczeń życiowych, rodzinnych, zawsze szłam po jej śladach. W tym roku mija także 500-lecie urodzin św. Teresy od Jezusa z Ávila. Myślę, że nie byłoby Małej Tereski – św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, bo tak brzmi w pełni predykat tej świętej, właśnie bez Teresy z Ávila, która jest w swojej wielkości i w swojej głębi trudną do zrozumienia, dla przeciętnego człowieka, świętą. Obie razem są jak dwa skrzydła, na których można się wznieść bardzo wysoko.
M.J.: Co w duchowości tego miejsca – czyli hospicjum – przybliża nas do św. Teresy z Ávila i św. Teresy od Dzieciątka Jezus? Gdzie dostrzegamy te najważniejsze ślady, które są dla nas drogowskazem?
J.G.-M.: Od zawsze ikoną hospicjum, jego symbolem była droga i dom. Tak się składa, że obie święte dążyły do domu Dobrego Ojca dwiema różnymi drogami. Święta Teresa z Ávila prowadzi nas drogą, którą w skrócie można określić jako drogę siedmiu mieszkań. Drogę tę doskonale opisała w swojej książce pt. Zamek wewnętrzny. Teresa z Ávila była bardzo płodną pisarką, zresztą obie święte zostały doktorami Kościoła (przy czym Mała Tereska jest doktorem najmłodszym). Święta Teresa z Ávila opisuje swoją drogę do świętości jako przechodzenie przez ciąg siedmiu przestrzeni – mieszkań. W siódmym mieszkaniu mieszka sam Bóg, ale żeby do Niego dojść, trzeba przebyć dość skomplikowany proces duchowy.
Drogę rozpoczynamy od pierwszego mieszkania, w którym jesteśmy jeszcze bardzo przywiązani do tego, co ziemskie, a wszystkie sprawy na ziemi bardzo mocno nas absorbują. W tym mieszkaniu zaczynamy poznawać siebie dochodząc do tego poznania drogą pokory i modlitwy. W modlitwie „patrzymy” na Chrystusa i poprzez Niego dokonujemy introspekcji. Co ciekawe, święta układa mieszkania w sposób rozproszony, a nie uporządkowany matematycznie, na przykład w ciągu – amfiladzie. Trochę przypominają mi one mieszkania wydrążone w skale, które widziałam w Kapadocji.
W drugim mieszkaniu rozpoczyna się walka duchowa. To walka o to, aby to, co jest w nas duchowe, święte panowało nad tym, co zmysłowe, przyziemne i trzymające nas bardzo mocno na ziemskiej drodze życia. To co charakteryzuje nas w tym mieszkaniu to słaba dyspozycja woli i wewnętrzna walka między światową krzątaniną a dochodzącym z wnętrza wezwaniem Chrystusa.
Trzecie mieszkanie oznacza wejście nieco głębiej. To mieszkanie, w którym ukazuje się przestrzeń modlitwy, skupienia i medytacji. Skupienie to nie chroni nas od prawdziwych bojów toczonych w naszym wnętrzu by zrozumieć jaśniej fałszywość świata. W tym mieszkaniu filtrujemy wszystko przez rozum i powoli wydobywamy się – dzięki intensyfikacji modlitwy ze swoich światowych przywiązań. Mamy tu jakby więcej światła z samego środka Zamku. Święta przekonująco pokazuje, że bez codziennej, wiernej, trwałej modlitwy, bez poświęcenia jej chociaż małego wycinka czasu nie pójdziemy dalej na drodze rozwoju duchowego.
Z trzeciego mieszkania – modlitwy w ciszy, medytacji, przechodzimy do czwartego, w którym jeszcze przez jakiś czas nasza wewnętrzna wyobraźnia bierze górę nad inteligencją, umysłem i pamięcią, co wywołuje pewien rodzaj wewnętrznego niepokoju. W mieszkaniu tym dokonuje się oczyszczenie naszego wnętrza poprzez odkrycie mnóstwa niedostatków, które dotąd pozostawały ukryte. Nasz modlitwa w mieszkaniu piątym staje się modlitwą zjednoczenia. Dusza zostaje podporządkowana samemu Panu Bogu i stopniowo obojętnieje na sprawy tego świata.
W mieszkaniu piątym zaczynają nas ogarniać z trudem wypracowane spokój i ukojenie oraz wewnętrzna melancholia przygotowująca do przejścia do mieszkania szóstego. Pobyt w mieszkaniu szóstym nie jest łatwy. Przywiązanie do ziemskich spraw jeszcze mocno w nas tkwi, a proces odzierania ze złudzeń okazuje się bolesny. Trochę to przypomina pobyt na pustyni. W tym ogołoceniu nasza dusza jest jakby zraniona miłością, budzi się a poprzez mistyczne zaręczyny z Oblubieńcem rozpoczyna lot ducha.
W mieszkaniu szóstym, aby powyższe mogło nastąpić, dusza doznaje oczyszczenia powodującego usunięcie wszelkiej niedoskonałości i całkowitą świadomość własnej nicości. W mieszkaniu siódmym odkrywamy, że w każdym z nas, nawet w tym najmniejszym, najbardziej poranionym mieszka Bóg. Odkrycie Boga w sobie jest odkryciem zupełnie genialnym. Jest jak wejście do raju, a raczej jak dotarcie do oazy na pustyni, jeśli użyjemy wcześniej przywołanej metafory. Bóg zawsze w nas był i zawsze jest, ale należało przejść przez te siedem mieszkań, aby tego prawdziwie doświadczyć. W mieszkaniu tym dokonuje się, jak mówi Teresa, „tajemnicze zjednoczenie” porównywalne przez nią do „łaski z chwałą niebios”. Dzięki tej łasce „dusza, to jest sam Duch tej Duszy, staje się jedno z Bogiem”. Ta droga wymaga ogromnego świadomego wysiłku i dużej pracy nad sobą.
W tym momencie następuje jakby wybuch jądrowy w postaci filozofii i duchowości Małej Tereski. Święta namawia nas na drogę absolutnie skróconą (short program dla współczesnych). Muszę tu podkreślić, szczególnie w Roku Miłosierdzia, że droga proponowana przez tę świętą jest wstępem i podłożem dla rozwoju myśli św. Faustyny Kowalskiej. Mała Tereska nakłania nas do tego, żebyśmy byli dziećmi Boga w totalnym zaufaniu do Niego. Nie potrzeba żadnych skomplikowanych środków. „Windą do nieba – jak sama mówi – są ramiona Chrystusa”. I Mała Tereska, i Faustyna są owładnięte przesłaniem miłosierdzia. A wszystkie trzy święte podkreślają, że wybór drogi zależy od konkretnego człowieka.
Najważniejsza jest decyzja, aby w ogóle wyruszyć w drogę. To może być posługa hospicyjna, to może być wiele innych dobrych aktywności nakierowanych na drugiego człowieka. Jak podkreśla Teresa od Dzieciątka Jezus – miłość jest wszystkim. Dla małego dziecka miłość do rodziców jest podstawą jego życia. Wyróżniona, osobista relacja z ojcem stanowi podłoże wyłaniającego się imago Dei – obrazu Boga. Podobnie rzecz się ma z obrazem matki, ale to już inna historia. W przypadku rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus – kanonizowanych w ostatnim czasie – sprawa jeszcze bardziej się upraszcza. Zaufanie i ufność Bogu to jest ta iskra dziecięctwa, którą nosimy w sobie. Wiemy, że Ojciec nas zna. Wiemy, że choć po wielokroć upadamy, to dokonujemy właściwych wyborów, używając tej „windy”. Ale „winda” sprawia, że jako dzieci swojego Taty odkrywamy to, do czego dochodzimy w siódmym mieszkaniu u Wielkiej Teresy: nobles oblige, czyli jesteś odpowiedzialny za swoje nawet najdrobniejsze gesty i poruszenia – zewnętrzne i wewnętrzne – bo jesteś Jego dzieckiem. Oczywiście moce piekielne zrobią wszystko, żeby cię wybić z tej drogi. Ale tu już powinna działać twoja dojrzałość, doświadczenie i mądrość.
Na drodze posługi hospicyjnej – na granicy życia i śmierci – poruszamy się w rzeczywistości, o której mówią obie święte. Wydaje się, że zwykły brak uważności wobec drugiego, niedostrzeganie jego potrzeb, brak empatii wobec ostatnich w jego życiu doświadczeń może mu przynieść szkodę. Kwestia pokory, przeżywania ubóstwa, niedostatków czysto materialnych, niepokoju, czy podołamy na przykład bez odpowiednich środków finansowych – to wyrazy bardzo konkretnego codziennego stąpania po ziemi. Pokorne bycie „blisko ziemi” (pokora – humulitas od humus, czyli ziemia) to dostrzeganie konkretnych problemów i rozwiązywanie ich. Ciekawą rzeczą jest to, że obie święte poruszają kwestie posłuszeństwa i lojalności. Lojalność w życiu Wielkiej Teresy jest inspiracją dla wielu jej poczynań. Posłuszeństwo według Małej Tereski – znamienne w jej myśli – to odczytywanie woli Boga i postępowanie zgodnie z nią. Teresa mówi: „Miłość jest wszystkim” i słowa te są także kwintesencją posłuszeństwa, jeśli miłość jest wszystkim we wszystkim. Owocem tej miłości jest na pewno służba drugiemu człowiekowi. Myślę, że w hospicjum już nie trzeba tego nikomu tłumaczyć.
M.J.: Jednak czasami trzeba tłumaczyć, bo do hospicjum przychodzą różni ludzie i ci ludzie, często bardzo młodzi, wielu rzeczy nie rozumieją. Jak uważasz, co takiego porywającego jest w tych dwóch świętych, na pozór bardzo różnych? Co w ich nauce może być atrakcyjnego dla ludzi, którzy stykają się z pracą w hospicjum?
J.G.-M.: Najprościej rzecz ujmując, chory człowiek w hospicjum jawi nam się jako osoba, która bez naszej pomocy nie da sobie rady. I to jest odpowiedź na potrzebę współczesnego świata. Wiele mówi się na temat zła obecnego w dzisiejszym świecie. A jednak mimo wszystkich teorii – to, co robi się dobrego dla drugiego człowieka, dla bliźniego, wraca w dwójnasób do osoby, która to czyni. Myślę, że to jest również takie świadectwo dla młodych ludzi, że mogą być autentycznie potrzebni w tym miejscu. Służba w hospicjum łączy się z ich ogromnym wzrostem duchowym. Moim zdaniem ludzie przychodzą do hospicjum również dlatego, że tutaj duchowo o wiele więcej dostają, niż ofiarowują. Do owego wzrostu wewnętrznego dochodzi niezależnie od tego, czy ludzie ci znają naukę obu świętych, czy nie. Takim osobom jak ja, słabym, które potrzebują wsparcia, swoistego „protezowania”, znajomość tego wszystkiego, czym żyły obie Teresy, pomaga żyć. Taka jestem. Ale uważam, że nie wszyscy muszą odczuwać potrzebę opierania się na kimś, kto szedł przed nimi. Są jednak rzeczy, które się zawsze obronią, czyli: miłość, dobro, posługa, bycie obecnym. Tych rzeczywistości trzeba się uczyć i nauczyć i short program w tym zakresie oferuje służba w hospicjum.
M.J.: W Hospicjum Cordis realizujemy program wolontariatu międzynarodowego, czyli przyjeżdżają do nas wolontariusze różnych narodowości i różnych wyznań. Czego możemy ich nauczyć? Jaką korzyść mogą wynieść z pobytu u nas ludzie, którzy nie znają obu świętych?
J.G.-M.: Osobiście chronię w sobie dziecięctwo, po wielokroć dzięki św. Teresie od Dzieciątka Jezus. Od Teresy z Ávila nauczyłam się, jak ważne jest mądre przeżywanie swojej dojrzałości życiowej. Święta ta, im bardziej była dojrzała, tym mocniej zabiegała o rozwój i wzrost swojego dzieła – zakładała fundacje klasztorne, głęboko rozumiejąc ideę terezjańską Karmelu bosego. Odnowiła regułę zakonu, wróciła do jego idei pierwotnej. A to bardzo przypomina mi walkę o pierwotną ideę hospicyjną. Myślę, że zakładanie hospicjum wiąże się z podobnym trudem. Jak się czyta Księgę Fundacji Wielkiej Teresy, to przychodzi na myśl wysiłek związany właśnie z organizowaniem opieki hospicyjnej.
Druga Teresa, św. Teresa od Dzieciątka Jezus, jest patronką misji. Mała Tereska umarła w wieku 24 lat, nigdy nie wyjechała poza ¬Lisieux. To jest fenomenalne przesłanie duchowe, że bez przemierzania odległości można towarzyszyć tym wszystkim, którzy pielęgnując w sobie Boże dziecięctwo (bo trzeba je mieć, żeby w to wierzyć), chcą przenieść do wszystkich krajów świata to, co wydaje im się istotą życia – wiarę i czynną miłość dla drugiego człowieka. My z kolei zapraszamy wolontariuszy ze wszystkich krajów świata, a tak się składa, że Pan Bóg pozwala na to, że oni rzeczywiście przyjeżdżają do nas z najdalszych zakątków ziemi. Ludzie ci uczą się tu tego, co można nazywać posługiwaniem w pełni, czyli czynnej służby i czynnej obecności przy chorym umierającym. Mogą potem tę ideę w ramach ekumenizmu i misji przenieść do swojego kraju i próbować tworzyć tam fundacje, domy, hospicja dla ludzi chorych i umierających.
M.J.: Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i św. Teresa z Ávila – co łączy te dwie kobiety? Jedna krucha, delikatna, młodziutka, a druga – autorka niezapomnianych dzieł, osoba mocno stąpająca po ziemi.
J.G.-M.: Aby odpowiedzieć na to pytanie, posłużę się sformułowaniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus: „Wszystko jest łaską”. Obie święte łączą pewnego typu paradoksy. Teresa z Ávila postrzegana jest jako siłacz duchowy – może dlatego, że miała niezwykle silną i niezłomną osobowość. Natomiast z kart jej dzieł – i to mnie najbardziej roztkliwia – wynika, że jest to osoba delikatna, subtelna, która zarazem doświadcza rzeczy wielkich – przeżyć duchowych, a nawet duchowych ekstaz. Rozmawia z Panem Jezusem, z Matką Bożą, ze św. Józefem i cały czas zastanawia się, czy jest na tyle godna, żeby w ogóle dostąpić takiej łaski, sprawdza autentyczność swych przeżyć, a nawet w nie wątpi. Być może w czasach szalejącej inkwizycji pisanie takich dzieł narażało na wiele niebezpieczeństw, łącznie ze spaleniem na stosie. Jest wręcz nieprawdopodobne, że ona, doświadczając tak wielkich rzeczy, wcale nie ma poczucia swojej wielkości i mocy. Ta niepewność jest obecna także na co dzień w hospicjum. Każdy dzień w życiu Wielkiej Teresy przynosi coś nowego, zaskakującego, stanowi wielką niewiadomą, a święta jest w tym wszystkim delikatna, powiedziałabym nawet słaba i w swej słabości całkowicie zdana na Pana Boga.
I teraz druga Teresa. Teresa od Dzieciątka Jezus pokazywana jest zawsze z naręczem róż, w pewnej słabości dziecięcej, a tymczasem ona jest mocarzem duchowym. To kobieta, w odniesieniu do której bez zastanowienia mogę powiedzieć, cytując Ewangelię, że „moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). W swoim rękopisie B święta sama podkreśla: „Mimo skrajnej małości […] mam powołanie, by być oblubienicą Jezusa, karmelitanką, matką dusz, wojownikiem, kapłanem, doktorem, apostołem, męczennikiem. Chciałabym głosić Ewangelię w pięciu częściach świata naraz […]. Męczeństwo… to marzenie mojej młodości”. Umieranie Teresy było przykładem męczeństwa. Agonia tej dziewczyny trwała kilkadziesiąt dni – od jej prośby o Sakrament Ostatniego Namaszczenia 8 lipca 1897 roku. Potem były już tylko narastające bóle, wymioty, wysoka gorączka, duszność. Stosowano wobec tej młodej kobiety metody, których nie przeżyłby bez uszczerbku silny mężczyzna. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było leków. Mała Tereska miała rozsiany proces gruźliczy, przerzuty gruźlicy do jamy brzusznej, do jelit, a to się wiązało z potwornymi bólami. Temu wszystkiemu towarzyszyła narastająca duszność i rozległe odleżyny. Ponieważ nie wiedziano, jak ją leczyć, zadawano jej na przykład serię pięciuset nakłuć w ciało w celu przemieszczenia energii bólu, co potęgowało jej cierpienie. Wywoływało to ogromne rany. Potem leczono ją mlekiem, którego od zawsze nie znosiła. Ktoś wymyślił jeszcze inne metody, zupełnie nieskuteczne, a przysparzające ogromnego bólu. Jej fizyczne dolegliwości spotęgowane były faktem cierpienia duchowego – tym, że pod koniec życia przez prawie miesiąc nie mogła przyjmować Najświętszego Sakramentu. W rzeczywistości nie mogła przyjmować Komunii aż do śmierci… 19 sierpnia przyjęła Komunię ostatni raz, z uwagi na osłabienie i wymioty – a ceremoniał Komunii dla chorych wymagał procesji i śpiewów. Przedtem powiedziała do swojej rodzonej siostry – matki Agnieszki: „Na pewno wielką łaską jest otrzymywanie sakramentów; ale kiedy dobry Bóg na to nie pozwala, to mimo wszystko też dobrze, wszystko jest łaską”.
To, co jej dawało bardzo dużo siły, zostało jej odebrane. W tym czasie przeżyła swoją „noc ciemną”, duchową noc – także na łożu śmierci. Ludzie bezmyślnie pytali ją, jak się czuje. Na to pytanie nie mogła odpowiedzieć inaczej, jak tylko tyle, że jest jej już wszystko jedno. Zmarła 30 września 1897 roku. Był to człowiek, który umierał w potwornym cierpieniu, potwornych mękach, fizycznych i psychicznych; w którym to człowieku dokonał się w tym czasie ogromny wzrost duchowy. Trzeba o tym pamiętać – raptem kilkanaście lat po śmierci wyniesiono Małą Tereskę na ołtarze. I stało się to, o czym marzyła: „W Sercu Kościoła, mej Matki, będę Miłością” (rękopis B). Myślę, że umieranie św. Teresy – jej długa agonia – daje nam drogowskaz na drogę i próbę utożsamienia się z człowiekiem, który odchodzi. Bo tak do końca – jak powiedział Eugeniusz Dutkiewicz, duszpasterz hospicyjny z Gdańska – „Zrozumiesz ten proces dopiero wtedy, kiedy śmierć będzie miała Twoje oczy…”.
M.J.: Dziękuję za rozmowę.
Jolanta Grabowska-Markowska
matka czworga dzieci, pediatra, specjalista medycyny paliatywnej, psychoterapeuta rodzinny, założycielka i prezes Społecznego Towarzystwa Hospicjum Cordis, nauczyciel akademicki, organizatorka wielu przedsięwzięć, Kawaler Orderu Uśmiechu, autorka wielu publikacji dotyczących opieki nad umierającymi, siedmiokrotny pielgrzym do Santiago de Compostela