Na początku były kwiaty i restauracja. Miało być wytwornie – dużo i ponad stan. Ale im dalej „w staż”, tym mocniej pragnie się wyjątkowości opartej na prostocie. Z każdym rokiem naszego małżeństwa coraz bardziej cenimy te rocznice ślubu, które pozwalają nam przypomnieć sobie, z czym wchodziliśmy w ten związek. Mieliśmy siebie i nic więcej.
Maj to wyjątkowy miesiąc. Z wielu powodów. To wtedy – po okresie zimowej posuchy – na dobre zielonością „wybucha” przyroda. Ale dla nas maj to szczególny miesiąc z jeszcze jednego powodu – w tym czasie świętujemy rocznicę naszego ślubu. Każdy długi weekend, tak zwana majówka, jest dla nas okazją do przeżycia chwil, które w jakimś stopniu będą w stanie zatrzymać nas i przypomnieć skąd – jako para – wyszliśmy, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Nie zawsze to się udaje. Ostatnia, 15 rocznica, uświadomiła nam dlaczego. Mamy dość codzienności przeładowanej, kipiącej i przelewającej się, z nadmiarem wszystkiego – błyskotek, dźwięków, słów, wydarzeń, przypadkowych osób. Kolejne „wyjście na miasto bez dzieci” przestało działać, nie jest tym, co daje poczucie wyjątkowości, dostatecznego podkreślenia wagi chwili. Z różnych powodów w minionym roku zdecydowaliśmy się więc spędzić czas w górach i przyjechać we dwoje do Karmelu na Zakamień.
KARMELOVE… Karmel towarzyszy naszemu małżeństwu od samego początku. To w karmelitańskich klasztorach, żeńskim i męskim, na poznańskim Wzgórzu Świętego Wojciecha, osobno, ale wspólnie przygotowywaliśmy się do naszych zaślubin dosłownie w ich przeddzień. Stamtąd niemal ruszyliśmy przed ołtarz. Nie dziwi więc, że u stóp Babiej Góry od dłuższego już czasu czujemy się po prostu dobrze i bywamy tam kilka razy w roku. Dotąd jednak ani razu nie mieszkaliśmy w klasztorze. Po piętnastu latach od pobytu w Poznaniu nadarzyła się wreszcie okazja. W prostym pokoju, bez luksusów, na pojedynczych łóżkach, z widokiem na babiogórskie szczyty. Bez zgiełku, bez pędu, bez zbędnych oczekiwań. Za to w ciszy podszytej zapachem gór i brzękiem pszczół. Był czas na rozmowy, była też okazja do poznania wyjątkowych osób. Ale przede wszystkim była też możliwość pójścia razem na szlak. Wyjścia w drogę, która jak nic na tym świecie, doskonale oddaje charakter kroczenia przez życie. W naszym przypadku wspólnego. Była więc okazja do żartów, rozmów, czułości, ale była i okazja do spięć, kłótni i emocji. Było też zmęczenie, które świetnie odziera z kurtuazji i dyplomacji, a wprowadza prawdziwość i szczerość. Pokazuje, na ile się znamy, na ile rozumiemy, czujemy wzajemnie swój krok. To cudowne, jak w tych sytuacjach można zauważać i doceniać oddanie i bliskość. W prostych czynnościach – jedzeniu na szlaku, piciu herbaty czy kawy lub przełamywaniu czekolady – kryje się intymny potencjał, coś co, naszym zdaniem, dzieje się właśnie między słowami. Gesty, spojrzenia, uśmiechy. Skupienie i dotyk. Szkoda, że nie da się ot tak precyzyjnie ubrać w słowa bliskości i o niej mówić. A co dopiero o niej pisać! Jej się po prostu doświadcza.
CODZIENNOŚĆ TO RYTUAŁ Warto pamiętać o jednym. Każda rocznica to święto, a święto to wycinek, pewnego rodzaju autonomia, w rzeczywistości i w codzienności. Podkreśla, oddziela, zamyka i otwiera. Ale to w codzienności wykuwa się charakter święta. W tym przypadku rocznicy ślubu. W niej kształtuje wartość i „nośność” tego momentu. Dlatego warto, by też codzienność miewała charakter święta i nosiła jego znamiona. Pomagają w tym rodzinne i małżeńskie rytuały. To chociażby wspólna modlitwa czy małżeńskie rekolekcje. Każdego dnia jest też okazja do wieczornej rozmowy przy dźwiękach muzyki z płyt winylowych czy wspólnej, zmysłowej kąpieli przy blasku świec i lampce wina. Jest i stałe miejsce oraz czas na przestrzeń tylko we dwoje, w intymnym, małżeńskim oddaniu. Są i czułe listy przed każdym wyjazdem, zostawiane pod poduszką czy między ubraniami w szafie. Weekendy to znów dobry moment na rodzinne śniadania w łóżku, które szykuje Tata. Codzienność może też błyszczeć i pachnieć domowym, pieczonym przez Mamę chlebem, świecami z adwentowego wieńca i słodyczami z kalendarza. Rozbrzmiewać śpiewem czy dźwiękiem wiolonczeli, gwarem porannych czy wieczornych rozmów z dziećmi albo całusami przed wyjściem do pracy i na powitanie. Albo śmiechami przyjaciół i znajomych, których chętnie razem zapraszamy. Dobrze, by codzienność była jakaś, a nie byle jaka. Tak jak dom, w którym bardziej wolimy stare meble z duszą, a na ścianach ikony, galerię zdjęć naszych przodków czy obrazy córki, niż telewizory, sprzęty z żurnala i nijakość jakiej dziś wiele. Po to także praktykujemy wyjścia jeden na jeden – rodzic z dzieckiem. Muzeum, wypad na rowerze, restauracja, basen. Sam na sam. Mama z każdą z córek, tata z synem i odwrotnie. Każde z nas to docenia: my, jako małżonkowie i rodzice na swój sposób, a nasze dzieci również na swój.
To wszystko wymaga jednak świadomości. A ta, przekuta w odwagę i działanie, z roku na rok coraz bardziej prowadzi nas do bliskości, o jakiej na początku naszej znajomości nawet nie śmieliśmy marzyć.
Justyna i Kuba Witkowscy