Wyruszyliśmy w składzie:
Z Karmelu przez Tabor do Nazaretu (relacjonuje Basia)
Naszą pielgrzymkę rozpoczęliśmy startując w ponad piętnastostopniowym mrozie z krakowskich Balic. Po prawie czterech godzinach spokojnego lotu wylądowaliśmy w Tel Awiwie. Przeszliśmy rutynowe kontrole, wypożyczyliśmy samochód i udaliśmy się na nocleg do Karmelitanek św. Józefa w paśmie łańcucha Góry Karmel, gdzie spędziliśmy pierwsze dwie noce. Początek naszego wędrowania w Izraelu to podążanie śladami powstania pierwszej wspólnoty karmelitańskiej. Wadi 'ain es-Siah – bo o tym miejscu mowa – to wąskie i kamieniste koryto wyschniętej niegdyś rzeki, rozciągające się na zachodnich zboczach Karmelu. To tam usytuowane są niewielkie groty i znajdujące się w ich sąsiedztwie ruiny pustelniczych zabudowań. Cisza i spokój, maleńki szemrzący strumyk, bezchmurne niebo i błękit Morza Śródziemnego w oddali… nie dziwi fakt, że takie okoliczności sprzyjają atmosferze modlitwy, zarówno kilkanaście wieków temu, jak i dzisiaj. "Karmelitańska ekipa" nie mogła zacząć pielgrzymki Ziemią Jezusa w lepszym miejscu, niż kolebka zakonu naszego przewodnika – o. Mariusza. Sama nazwa – Karmel, oznacza winnicę lub ogród Pana, ale również miejsce wyborów, zwłaszcza w odniesieniu do biblijnego proroka Eliasza. Do jego groty, która jest obecnie synagogą, wstąpiliśmy w godzinach popołudniowych jeszcze tego samego dnia. Drugim punktem naszego pielgrzymowania była Bazylik Matki Bożej z Góry Karmel - Stella Maris ("Gwiazda Morza"). W obecnej siedzibie wspólnoty karmelitańskiej, uczestniczyliśmy w Eucharystii. Dzięki gościnności zakonników, spacerowaliśmy również po rozległym tarasie usytuowanym na dachu klasztoru, z którego rozciąga się panorama na zatokę Morza Śródziemnego oraz współczesną Hajfę i starożytną Akkę. Ciąg dalszy naszego pielgrzymowania to objazdowe zwiedzanie Hajfy z jej słynnymi bahaickimi ogrodami i zwieńczający, ten bogaty w przeżycia dzień, wieczorny spacer po nadmorskiej Akkce - ostatnim bastionie Krzyżowców.
Drugi dzień pielgrzymowania rozpoczęliśmy od Eucharystii w pięknej kaplicy klasztoru karmelitów bosych w El Muhraqa. Nazwa ta, to arabskie określenie szczytu – 482 m n.p.m. – na której znajduje się klasztor. Od niepamiętnych czasów góra ta była traktowana jako miejsce kultu. Tutaj tradycja umiejscawia dramatyczne wydarzenie biblijne, kiedy w obecności ludu izraelskiego prorok Eliasz wystąpił przeciw 450 prorokom Baala i ukazując moc prawdziwego Boga, sprowadził z nieba ogień, który pochłonął składaną przez niego ofiarę. Z tarasu widokowego, który przypomina balkon otwarty na Dolinę Jezreel, zobaczyliśmy nasz popołudniowy cel – Górę Tabor, ale również Megido, góry Gilboa, Nazaret i płynący w dole potok Kiszon. W drodze do podnóża Taboru, zajechaliśmy pod kościół w miejscowości Naim – tam gdzie Jezus wskrzesił ewangelicznego młodzieńca. Na górę Tabor wchodziliśmy pieszo, szlakiem, który prowadził nas po zielonych, kwitnących zboczach tego wzniesienia. Chociaż żadna z Ewangelii nie wymienia bezpośrednio nazwy tej góry, według tradycji to właśnie na niej dokonało się przemienienie Jezusa w obecności proroków Eliasza i Mojżesza. Po chwili zadumy na tym kopulastym szczycie i modlitwy we wnętrzach bazyliki, zeszliśmy do zaparkowanego u podnóża samochodu. Wieczorem czekał na nas już Nazaret i jego kręte uliczki, które przysporzyły nam nieco kłopotów zanim trafiliśmy do klasztoru karmelitanek bosych, gdzie też zaparkowaliśmy na kolejne trzy dni nasz samochód. Oczywiście siostry ugościły nas obfitą kolacją!
Poranek w Nazarecie to przede wszystkim Eucharystia przeżyta przy grocie Zwiastowania, a po niej smaczne śniadanie w hostelu Abraham. Następnie czas na spacer po mieście i miejscach ważnych z punktu widzenia ewangelicznych wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat: dom, a obecnie kościół św. Józefa, studnia, przy której Maryja usłyszała głos Archanioła Gabriela, a gdzie obecnie znajduje się prawosławna cerkiew, oraz synagoga, z której wypędzono nauczającego Jezusa. Późniejsze wędrowanie na Górę Strącenia oddaloną o kilka kilometrów od centrum Nazaretu, było przedsmakiem pieszej części naszej pielgrzymki, którą mieliśmy rozpocząć jeszcze tego samego dnia. Po zejściu z Góry Strącenia, nieopodal bazyliki Zwiastowania, kosztowaliśmy po raz pierwszy lokalnych specjałów – arabskich falafeli z wyjątkowym humusem.
Szlakiem Jezusa (relacjonuje o. Mariusz)
Według sporządzonego jeszcze w Polsce programu, piesza wędrówka śladami Jezusa była głównym celem naszego pielgrzymowania. Wytyczony i oznakowany pomarańczowym kolorem szlak, biegnie przez Zachodnią Galileę w kierunku Jeziora Genezaret i łączy dwa domy Chrystusa: ten z dzieciństwa w Nazarecie i ten wieku dojrzałego w Kafaranum. Nasze wędrowanie rozpoczęliśmy w piątek (trzeci dzień pobytu) o godzinie 15.30. Trochę późno jak na start, ale liczyliśmy, że 15 km dzielące Nazaret i Kanę Galilejską pokonamy stosunkowo szybko. Cały ekwipunek został skrupulatnie zapakowany do naszych plecaków, a żołądek potraktowany na starcie najlepszym nazaretańskim humusem. Pierwsze kilometry były niekończącą się wspinaczką po schodach Nazaretu, później rekompensujące trud, łagodniejsze zejście pokrytymi kwieciem pastwiskami. Po trzech godzinach marszu dotarliśmy do granic miasteczka Cippori i tutaj zgubiliśmy szlak… Zapadł zmrok, a wraz z nim nadciągnęła nutka strachu i małego przerażenia. Z pomocą przyszły latarki, szybko uruchamiane w komórkach nawigacje i nasza intuicja. Kierując się blaskiem świateł dotarliśmy do miasteczka Meszded, a stąd, dzięki pomocy życzliwych Palestyńczyków, zostaliśmy przetransportowani do hostelu w Kanie. W drzwiach mimo późnej pory przywitał nas uśmiechnięty muzułmanin – właściciel hostelu. To był wyjątkowo trudny dzień.
Sobotni poranek pokazał nam, że spędziliśmy noc naprzeciwko meczetu. Fizycznie umocnieni śniadaniem doładowaliśmy duchową energię w kościele upamiętniającym cud przemiany wody w wino, po czym ruszyliśmy na szlak. Towarzyszyło nam piękne słońce, błękitne niebo, temperatura całkiem przyjemna, cudownie ukwiecone łąki Galilei i soczysta zieleń wiosennego Izraela – tego nie doświadczy się z okien komfortowego autokaru. Tak wędrowaliśmy cały dzień – ponad 35 km. Zachwycały nas szczególnie czerwone zawilce rozlewające się, gdzie tylko to było możliwe. Szlak ewidentnie był lepiej oznakowany niż ten, którym przemieszczaliśmy się poprzedniego dnia, charakterystycznymi kamiennymi bałwanami i żółtymi symbolami kotwicy. Ostatnie kilometry biegły pastwiskami pośród pasącego się bydła. Nagrodą za całodzienny trud stał się imponujący widok na Jezioro Galilejskie, spowite ostatnimi promieniami słońca. Do naszego hostelu - w miejscowości Arbel – zmęczeni, ale jakże zadowoleni dotarliśmy o zmroku. Dzień zakończyliśmy Eucharystią.
Niedzielne wędrowanie okazało się istnym doświadczeniem tatrzańskiej Orlej Perci. O poranku wyruszyliśmy na Górę Arbel. Z jej szczytu roztaczają się imponujące widoki na całą Galileę, a szczególnie na Jezioro Genezaret. W oddali rysował się cel naszego pielgrzymowania – Kafaranum. Zejście ze szczytu, pozornie niskiego bo tylko 160 m n.p.m., do podnóża leżącego w solidnej depresji, gdyż prawie 200 m poniżej poziomu morza, okazało się niezwykle karkołomne (360 m przewyższenia). Na szlaku pojawiły się klamry i małe metalowe barierki ułatwiające schodzenie. Po drodze mijaliśmy sprawnie pokonujące skaliste zbocza krowy. Robiły to dużo lepiej niż my! Następnie poprzez plantacje pomarańczy, grapefruitów i bananów dotarliśmy do brzegu Jeziora Galilejskiego. Tym razem temperatura dawał się nam mocno we znaki i co rusz musieliśmy uzupełniać braki płynów. Poza upałem nie doświadczaliśmy już większych trudności, gdyż szlak nie należał już do wymagających. Nasze wędrowanie tego dnia, poprzez Tabghę (miejsce rozmnożenia chleba i ryb) oraz kościół prymatu św. Piotra, doprowadziło nas do celu – domu Jezusa i domu św. Piotra w Kafarnaum. Tutaj dzięki życzliwości pielgrzymów z Bielska-Białej, Tomasz i o. Mariusz skorzystali z transportu do Nazaretu, gdzie u karmelitanek bosych stacjonował wypożyczony samochód. Tymczasem żeńska część pielgrzymki została w mieście teściowej św. Piotra oczekując na przyjazd męskiego składu. Późnym wieczorem wszyscy razem dotarliśmy do Tyberiady i Eucharystią wyraziliśmy wdzięczność za przeżyty czas. Bogu niech będą dzięki za te trzy niezwykłe dni fizycznego chodzenia śladami Jezusa!
Z Góry Hermon na Górę Kuszenia (relacjonuje Lidka)
W hostelu Tyberias spędziliśmy dwie noce. Nazajutrz, po pierwszej z nich, pojechaliśmy do Magdali. Według tradycji chrześcijańskiej, miejscowość ta była ojczyzną Marii Magdaleny. Współcześnie znajduję się tam piękny, nowo wybudowany kościół, który urzekł nas swoją architektoniczną prostotą, klimatem wyczuwalnego sacrum i niesamowitą akustyką. Wielka łódź, pełniąca rolę ołtarza, a za nią widok na Jezioro Genezaret, do tego ikony wszystkich Apostołów na ścianach i mozaiki w bocznych kaplicach sprawiły, że mieliśmy ochotę pozostać tam znacznie dłużej, niż pozwalał nam na to czas. Dzięki życzliwości pracujących tam wolontariuszy, sprawowaliśmy Eucharystię w jednej z czterech kaplic. W drodze na Górę Błogosławieństw, wstąpiliśmy na pyszną rybę św. Piotra - czyli nie tylko coś dla ducha, ale też dla ciała. Warto dodać, że to endemiczny gatunek tilapii żyjący tylko w jeziorze, po którym chodził Jezus. Następnie dotarliśmy do sanktuarium na Górze Błogosławieństw. Ze wzgórza, na którym nauczał Jezus rozpościera się przepiękna panorama na spory obszar Galilei pokrytej min. palmami, magnoliami, plantacjami bananów, pomarańczy. Po odczytaniu fragmentu Ewangelii dotyczącego ośmiu błogosławieństw i skosztowaniu miejscowych bananów, ruszyliśmy w drogę do najbardziej wysuniętego na północ zakątka Izraela – miejscowości Metulla na granicy z Libanem. Dalej zatrzymaliśmy się w Cezarei Filipowej, gdzie Jezus zapytał uczniów o to, za kogo ludzie go uważają. To również miejsce pilnie strzeżonych przez wojsko izraelskie źródeł Jordanu. W kolejności skierowaliśmy się na południe, jadąc samochodem wzdłuż granicy Izraelsko – Syryjskiej. Po drodze pokonaliśmy strome zbocza góry Hermon, docierając na około 2200 m n.p.m. Sam ośnieżony szczyt Hermonu wznosi się na wysokość 2814 m n. p. m. i znajduje się po stronie syryjskiej. Izraelski śnieg, powojenne bunkry i stacjonujące nadal oddziały wojsk NATO – to trzy wrażenia wysokogórskiej wizyty. Wracając do Tyberiady spoglądaliśmy w stronę mijanych kopulastych wzgórz Golanu. Dzień zakończyliśmy kolacją w hostelowej jadalni, na którą składały się typowe dla naszej pielgrzymiej diety miejscowe produkty, tj.: pomarańcze, pomidory, chałwa i niezapomniana maca z humusem.
Po kolejnym wschodzie słońca, wyruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem na Wzgórze Kuszenia. Klasztor upamiętniający 40-dniowy pobyt Jezusa na pustyni, zarówno z daleka, jak i od środka, zrobił na nas ogromne wrażenie, a widok z małego tarasu na dolinę Jerycha i Pustynię Judzką był wyjątkowo imponujący, a jakże różny od zielonych przestrzeni Galilei. Ze Wzgórza Kuszenia udaliśmy się do miejsca chrztu Jezusa w rzece Jordan, by tam odnowić nasze przyrzeczenia chrzcielne. Oczywiście, mimo odradzających nam podpowiedzi i tablic postawionych na obrzeżach miasta, tego dnia wjechaliśmy do Jerycha (Autonomia Palestyńska), aby stanąć pod sykomorą Zacheusza. Pomimo tego, że poruszaliśmy się izraelskim samochodem, Palestyńczycy szybko odkryli, że jesteśmy pielgrzymami i bardzo życzliwie nas traktowali. Warto dodać, że Jerycho jest jednym z najniżej położonych (270 m poniżej poziomu morza) oraz najstarszych, nieprzerwanie zamieszkanych miejsc na świecie. Kontynuując nasze wędrowanie z Jerycha w kierunku Jerozolimy drogą Miłosiernego Samarytanina dotarliśmy do imponującego, prawosławnego klasztoru św. Jerzego. Monaster wzniesiony jest na urwisku Wadi al-Kilt, które oglądaliśmy z tarasów widokowych na przeciwległym płaskowyżu. Na zakończenie dnia przy zachodzącym słońcu i leżących w oddali osadach Beduinów, na małym kamieniu gdzieś na Pustyni Judzkiej, rozścieliliśmy biały korporał, położyliśmy garść kwiatów hibiskusa, Pismo Święte, wino z Kany oraz potrzebne paramenty liturgiczne. Tak sprawowaliśmy jedną z najbardziej niezapomnianych Eucharystii podczas tej pielgrzymki – tutaj Jezus przebywał na samotni 40 dni. Umocnieni duchowo zjedliśmy kolację obfitującą w – znane już skądinąd – pomidory i macę.
Rankiem, po nocy w hostelu nad Morzem Martwym i krótkim postojem w Ein Gedi dotarliśmy pod starożytną twierdzę żydowską – Masadę. To właśnie tutaj na zboczach wiekowego miasta żołnierze armii izraelskiej do dzisiaj składają swoją przysięgę, miejsce to jest bowiem symbolem heroicznego oporu Izraelitów wobec Rzymian, aż do końca. Po historycznych doświadczeniach przyszedł czas na relaks i kąpiel w Morzu Martwym. Udając się w dalszą trasę i podążając za wskazówkami zawartymi w znaku przy drodze, wstąpiliśmy na farmę krokodyli nilowych. Ten spontaniczny punkt na mapie naszego wędrowania, okazał się bardzo ciekawym i ekscytującym doświadczeniem. Do tej pory bowiem jedynymi zwierzętami, jakie spotykaliśmy były osły, krowy, kozy i straszące – głównie żeńską część pielgrzymki – szakale. O zmierzchu tego dnia, pod gwiazdami i w świetle latarek, przeżyliśmy kolejną plenerową Eucharystię. Tym razem była to już Pustynia Negeb w drodze do hostelu w miejscowości Mitzpe Ramon.
Z Pustyni Judzkiej na Pustynię Negeb (relacjonuje Tomek)
Kolejnym etapem naszej wędrówki była Pustynia Negeb. Ten skalisty obszar to prawie 40% całej powierzchni Izraela. Jadąc już w jej kierunku wiedzieliśmy, że czeka nas zupełnie wyjątkowy czas. Osobiście pustynia była miejscem, na które czekałem szczególnie. Być może dlatego, że życiowo był to dla mnie czas przemiany, a bycie tam podczas Wielkiego Postu uznałem za znak, żeby w tej przemianie nie zwątpić, ale wytrwać do końca. Wielkie przestrzenie, pustynny wiatr i brak tego, co rozprasza uwagę, tego właśnie potrzebowałem. Nawet bardzo… Do hostelu w miejscowości dotarliśmy już nocą. „The Green Backpackers” przywitał nas dźwiękiem ojczystego języka, usłyszanego tuż za jego gościnnym progiem. Jak się okazało Polacy w tamtym czasie zdecydowanie zdominowali populację hostelowych klientów. Nazajutrz – 8 marca – przeszliśmy przez największy maktesz na świecie – Maktesz Ramon. To prawdziwy gigant – jego długość to około 40 km, szerokość 10 km, a głębokość 500 m. Aby obejrzeć go w całej okazałości, zanim ruszyliśmy go eksplorować, weszliśmy na punkt widokowy na skraju Mizpe Ramon znajdujący się nieopodal „naszego” hostelu. Maktesz to coś w rodzaju krateru, jednakże jego powstanie łączy się z erozją ziemi, a nie upadkiem meteorytu, jak to ma miejsce w przypadku kraterów. Z siedmiu takich makteszów na świecie, aż pięć znajduję się właśnie w Izraelu. Dzień, w którym przeszliśmy szlakiem wzdłuż jego wnętrza, był dniem najwyższej temperatury podczas całej naszej pielgrzymki. Jak na pustynię przystało było gorąco (37 stopni), pusto i mocno wyczerpująco fizycznie. Jedyny cień w czasie wędrówki, dała nam samotna akacja rosnąca w połowie drogi pomiędzy jednym, a drugim krańcem makteszu. W ten sposób wędrował lud Izraelski z Egiptu do ziemi obiecanej. Z miejsca, gdzie ze szlaku pustynnego weszliśmy na drogę – zabrali nas życzliwi kierowcy i podwieźli do hostelu. Pustynia zdecydowanie uczy pokory, człowiek przekonuje się jak niewiele trzeba, by został sam ze swoimi słabościami, i jak szybko te słabości, mogą go pokonać. Reszta dnia była przeznaczona na nawadnianie i regenerację, najwięcej siły zaś dała nam wieczorna Eucharystia sprawowana w hostelowym pokoju. Nazajutrz kierując się już na północ odwiedziliśmy jeszcze najpiękniejsze jaskinie Izraela - Soreq Cave.
Pójdę, pójdę do Jerozolimy (relacjonuje Jola)
Miejsce pełni, oś wszystkiego, przestrzeń pomiędzy życiem a śmiercią. Jerozolima – miasto kontrastów, rozbicia a zarazem jedności, przestrzeń Miłości spełnionej do końca.
Po przebyciu drogi z Pustyni Negeb i przywitaniu nas przez ogromne radary umieszczone przed miastem, niejako prześwietleni, dotarliśmy do karmelitańskiego klasztoru Pater Noster. To ważny moment – uczestniczyliśmy w naszej pierwszej w tym mieście Eucharystii. W zakrystii, a później w kościele szybko dostrzegłam na ścianach, zdjęcia św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Czułam się jak u siebie. Po wyjściu z kościoła, jeszcze przez chwilę, kontemplowaliśmy przepiękny widok panoramy miasta z Góry Oliwnej. Wstąpiliśmy do kościoła Dominus Flevit i już za parę minut siedzieliśmy w palestyńskim autobusie, który zwiózł nas do Betlejem. To właśnie w mieście narodzin Jezusa, rozpoczęliśmy ostatni etap naszego pielgrzymowania. Z niechęcią obserwowaliśmy mur oddzielający Jerozolimę od Palestyny. Okazało się jednak, że autobus, który wybraliśmy przekroczył granicę izraelsko-palestyńską bez problemów. Noc spędziliśmy u życzliwej rodziny palestyńskiej. Ze ścian, oprócz wielu symboli chrześcijańskich, spoglądały na nas uśmiechnięte twarze dzieci gospodarzy. Wszyscy byli uprzejmi, chętni do zorganizowania dla nas samochodu ułatwiającego, w kolejnym dniu, zwiedzanie okolicy Betlejem. Na koniec dnia pozwoliliśmy sobie na wieczorny spacer po Betlejem, posiłek z falafeli, po czym udaliśmy się do łóżek.
Po dobrze przespanej nocy, wczesnym rankiem, z grupą włoskiej młodzieży, uczestniczyliśmy w Eucharystii w Grocie Żłóbka, tuż obok Gwiazdy Betlejemskiej – miejsca narodzenia Jezusa. W koncelebrze był nasz ojciec Mariusz, sprawujący tym razem Mszę Świętą w języku włoskim. Potem dokładnie zwiedziliśmy Bazylikę Narodzenia. Zachwyciła nas szczególnie podziemna kaplica św. Hieronima, miejsce, w którym Święty mieszkał i tłumaczył Pismo Święte. Znajduje się ono w bezpośrednim sąsiedztwie Groty Narodzenia Chrystusa. Po wyjściu z bazyliki spróbowaliśmy miejscowej kawy, serwowanej z kardamonem. Dalsze kroki skierowaliśmy do Groty Mlecznej. W tym miejscu wszyscy modliliśmy się o dar potomstwa dla znajomych i polecanych naszej modlitwie bezdzietnych małżeństw. Wchodząc do kościoła opodal groty, z zaskoczeniem odkryliśmy dużą złotą figurę Matki Bożej Ludźmierskiej. Następnie powędrowaliśmy krętymi uliczkami Betlejem. Z wyjątkowym wzruszeniem nawiedziliśmy maronicki kościół św. Charbela, a po nim, położony na wzgórzu, karmelitański klasztor Małej Arabki. Miejsce to, zostało założone przez św. Marię od Jezusa Ukrzyżowanego – palestyńską karmelitankę. Tego dnia, spowite promieniami wschodzącego słońca, wyglądało wyjątkowo. W kościele znajdują się relikwie Świętej i mimo, że byliśmy tam tylko przez chwilę, to odczuliśmy jej żywą obecność. Czas biegł wyjątkowo szybko, dlatego już po chwili znaleźliśmy się na Polu Pasterzy, gdzie, mimo okresu Wielkiego Postu, modliliśmy się kolędami. Potem w błyskawicznym tempie przemieściliśmy się na wzgórze Herodionu. Z stamtąd udaliśmy się do klasztoru Mar Saba. To Wielka Ławra św. Saby - największy prawosławny klasztor leżący w dolinie Cedron, na wschód od Betlejem. Budowla swoim położeniem i pięknem wprawiła nas w zachwyt. W klasztorze mieszka kilkunastu mnichów, którzy do dziś pielęgnują starożytne tradycje. Jedną z nich jest umożliwienie wejścia na teren monasteru jedynie mężczyznom. Niewiasty pozostały na zewnątrz, jednak świętość tego miejsca zadziałała mimo chroniących jej murów. Tego dnia wieczorem wiosennymi wzgórzami Pustyni Judzkiej wróciliśmy do Jerozolimy.
Wczesnym rankiem w niedzielę „letare” uczestniczyliśmy w koncelebrowanej przez Patriarchę Jerozolimy Eucharystii w Bazylice Grobu Pańskiego – a dokładnie w miejscu spotkania Marii Magdaleny z Chrystusem w poranek Wielkanocny. Po Mszy wtopiliśmy się w tłum wypełniający uliczki Starego Miasta, wędrując wśród straganów pachnących wonnościami. Przeszliśmy do Dzielnicy Żydowskiej, zatrzymując się na dłużej przy Ścianie Płaczu. Byłam tu już kilka raz i za każdym razem, z poruszeniem serca, umieszczam swoje intencje modlitewne miedzy kamiennymi blokami. Potem „powłóczyliśmy” się trochę po wąskich uliczkach Dzielnicy Żydowskiej, zatrzymując się przed synagogą z wielką menorą, którą upamiętniliśmy na zdjęciach. Z Dzielnicy Żydowskiej bardzo szybko przeszliśmy do Dzielnicy Ormiańskiej, która zrobiła na nas wyjątkowo dobre wrażenie: cicho, czysto i bardzo rodzinnie. Przypadkiem natrafiliśmy na przejścia miedzy domostwami i pośród nich, poprzez tarasy i dachy, wędrując poznawaliśmy „od środka” tę wyjątkową małą ojczyzną Ormian. Z podziwem patrzyliśmy na ogrody w kamiennych donicach, wdychając zapachy niedzielnego popołudnia. Ponownie wróciliśmy do Dzielnicy Żydowskiej, aby stanąć w ogromnej kolejce do Meczetu Al-Aksa. Wizyta na wzgórzu świątynnym rozpoczęła się od kłopotliwego spotkania ze strażnikiem muzeum, który zdecydowanym głosem nakazał ojcu Mariuszowi schować natychmiast krzyż różańca, który, jako zakonnik, ma zawsze przy sobie. W powietrzu panowała atmosfera niechęci do osób duchownych i chrześcijan, co wyrażał zakaz wejścia do wnętrza Meczetu Al-Aksa. Szybko wróciliśmy zatem na ulice Dzielnicy Żydowskiej przemierzając drogę na Syjon. Trzy podstawowe punkty tego miejsca zwiedziliśmy powoli. Zaczęliśmy od Kościoła Zaśnięcia Matki Bożej, gdzie z pomocą kanonu, śpiewanego przez naszego Ojca karmelitę, zatopiliśmy się na długo w modlitwie. Zupełnie inaczej czuliśmy się potem w Grobie Dawida, który de facto obecnie jest synagogą. Żydzi modlą się tu stale i zgodnie z tradycją synagoga podzielona jest na dwie części – dla mężczyzn i kobiet. Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy na Syjonie był Wieczernik. Sale wypełniał tłum zwiedzających, co nieco nie sprzyjało skupieniu. Modląc się mięliśmy świadomość niezwykłości przestrzeni wokół nas (to tutaj Jezus ustanowił Eucharystię, tutaj też nastąpiło Zesłanie Ducha Świętego). Dalej nogi poniosły nas same, z powrotem do Dzielnicy Ormiańskiej. W maleńkich sklepikach podziwialiśmy prawdziwe dzieła sztuki wykonane przez Ormian. Na zakończenie zwiedzania zatrzymaliśmy się w przepięknej Katedrze Ormiańskiej, czynnej w niedziele tylko w trakcie nabożeństwa o godzinie 15. Obecność w tej przestrzeni była dla mnie osobiście bardzo ważna. Stałam przed wyjątkową dla mnie relikwią – głową św. Jakuba Większego. Podczas żadnej z moich ośmiu pielgrzymek do Santiago de Compostela – Grobu św. Jakuba, nie miałam świadomości, że głowa tegoż Apostoła znajduje się właśnie w Jerozolimie. Pielgrzymowanie zatem, nieświadomie, stało się dla mnie wyrazem prymatu serca a nie głowy i niech tak już pozostanie. Późnym popołudniem dotarliśmy nad Sadzawkę Siloe i chociaż o tej porze część korytarzy była już nieczynna, udało nam się przejść podziemnym labiryntem ok. 1000 metrów. Korytarze były wąskie, wilgotne, a miejscami błotniste. Siloe to znaczy Posłany. Po wyjściu z podziemnych labiryntów zeszliśmy ze wzniesienia do suchego, kamienistego koryta rzeki Cedron. Dzień zwieńczyliśmy zwiedzaniem grobów proroków i patriarchów.
W poniedziałek wyruszyliśmy kursowym autobusem do miejscowości Al-Alzarijja która, kiedyś nazywała się Betanią, co w czasach Jezusa oznaczało wioskę w odległości ok. 3 km od Jerozolimy. W tym miejscu jak wiadomo, Jezus dokonał wskrzeszenia swojego przyjaciela. Celem naszej wędrówki stał się jego dom. Na początku zwiedziliśmy komorę grobową, a później Nowy Kościół Łazarza. Urzekły nas piękne mozaiki przedstawiające sceny z życia Jezusa związane z Betanią. Osobliwym doświadczeniem tego dnia było nasze piesze przejście przez punkt graniczny, pomiędzy Palestyną a Izraelem. Byliśmy tu chyba jedynymi Europejczykami i wzbudziliśmy spore zainteresowanie pograniczników, zwłaszcza będący w habicie ojciec Mariusz. Na szczęście wszystko odbyło się prawie bez przeszkód. Po przejściu granicy, pokonując pionowe asfaltowe podejście, dotarliśmy do Betfage. To w tej wiosce Jezus otrzymał oślicę przyprowadzoną przez uczniów i na niej wjechał do Jerozolimy. Obecnie w miejscu tym znajduje się franciszkański kościół. Kolejny raz podziwialiśmy piękne malowidła z wyróżniającą się sceną triumfalnego wjazdu Jezusa do Jeruzalem. Następnie udaliśmy się pieszo na Górę Oliwną, dotarliśmy do kościoła Pater Noster, a potem na miejsce Wniebowstąpienia, które znajdujące się na szczycie Góry Oliwnej, obecnie na terenie należącym do muzułmanów. Z radością weszliśmy do ośmiokątnej kaplicy, zwanej Kopułą Wniebowstąpienia. Znajduje się tu fragment naturalnej skały, na której z pielgrzymią pobożnością „odczytaliśmy” przez dotyk odciski stóp Chrystusa. Ucałowaliśmy to miejsce z wielka czcią.
Po ponownym, tym razem dłuższym pobycie w punkcie widokowym na Górze Oliwnej, rozpoczęliśmy schodzenie do Ogrodu Getsemani. Jeszcze przed wielkim cmentarzem żydowskim, odwiedziliśmy Groby Proroków. Byłam tu pierwszy raz, w ciemnościach rozpraszanych światłem małej woskowej świecy, z nabożną czcią, dotykałam grobu proroków Aggeusza, Malachiasza i Zachariasza. W dalszej części pielgrzymowania odpoczęliśmy w Ogrodzie Oliwnym, by następnie dłuższą chwilę modlić się w Bazylice Agonii (Kościół Wszystkich Narodów). W skupieniu spoglądaliśmy na Skałę Konania, miejsce gdzie modlił się sam Chrystus i na którą spadały, krople Jego krwawego potu. Następnie mieszając się z tłumem wyznawców różnych denominacji chrześcijańskich, nawiedziliśmy Kościół Grobu Matki Bożej. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję z bliska obserwować modlitwę wyznawców Kościoła Syromalabarskiego.
Późnym popołudniem szlakiem Drogi Krzyżowej zakończyliśmy poznawanie Jerozolimy. Via Dolorosa (Droga Cierpienia) znajduje się obecnie w starej części Dzielnicy Muzułmańskiej. Jest oznaczona 9-cioma stacjami znajdującymi się wzdłuż i 5-cioma w Bazylice Grobu Pańskiego. Przed rozpoczęciem Drogi Krzyżowej sprawowaliśmy Eucharystię w kaplicy przy kościele św. Anny, tuż opodal Sadzawki Betesda. Idąc w kierunku Świątyni Jerozolimskiej – przy poszczególnych stacjach Via Dolorosa, klękaliśmy po wielokroć, wprost na ulicy, otoczni tłumem ludzi różnych narodów zajętych swoimi sprawami. Modliliśmy się półgłosem, każdy z nas po kolei, tak zupełnie spontanicznie, z serca. W tamtej chwili słowa wymawiane przez nas żarliwe i mocno świadczyły o miłości. Tak oto w prosty sposób przez niesienie i powierzanie Jezusowi własnych krzyży zmierzyliśmy się ze szlakiem, którym On szedł, dźwigając krzyż na Golgotę. I tak jak Jezus, powoli dotarliśmy do Świątyni Zmartwychwstania.
Bazylika Grobu Pańskiego – cel wyznawców Chrystusa, winda do nieba, skrzyżowanie dróg wszystkich wyznań chrześcijańskich. Nawiedzanie tej jedynej świątyni, rozpoczęliśmy od Golgoty – miejsca śmierci Jezusa. Tam dotknęliśmy pustego miejsca po Krzyżu, a potem zeszliśmy do Kaplicy Adama, znajdującej się dokładnie pod miejscem ukrzyżowania. W końcu dotarliśmy do najważniejszej części Bazyliki Grobu Pańskiego – wielka radość z faktu Zmartwychwstania stała się i naszym udziałem. U końca pielgrzymowania czekał na nas niezwykły prezent: całonocne czuwanie w Bazylice Grobu Pańskiego. Spędziliśmy je zanurzeni w osobistej modlitwie w miejscu złożenia Ciała Jezusa do Grobu, a jednocześnie Jego Zmartwychwstania. Każdy z nas miał na to po kilkadziesiąt minut. Oparłam czoło o kamień, na którym spoczywało Ciało Chrystusa. Był on chłodny i ciepły zarazem. Starałam się wtopić w lekko brązowy marmur. Szeptałam w sercu: Niech myśli moje będą na wzór Twoich Panie. Gdyby tak można dostąpić Darów Ducha Świętego przez przenikanie. Gdyby tak można... Póki co trzeba wstać i iść dalej. Być posłanym przez Ciebie. Napełnionym Duchem i wezwanym do życia według Ducha. Dziękuję Bogu i ludziom, że mogłam tu być. Szczególnie w czasie Wielkiego Postu, próbując przemierzać szlaki Twoje Panie.
Po tak niezwykłym doświadczeniu opuściliśmy Wieczne Miasto. Po drodze na lotnisko pielgrzymowaliśmy jeszcze do Ein Kerem. Tam słowami hymnu Magnificat modliliśmy się w kościele Nawiedzenia, a potem słowami hymnu Benedictus w kościele narodzenia św. Jana Chrzciciela. W obydwu miejscach wypisano słowa tych hymnów w kilkunastu językach. Na koniec dotarliśmy do Emaus, gdzie opodal ruin kościoła sprawowaliśmy ostatnią wspólną Eucharystię. Potem skierowaliśmy się na lotnisko w Tel - Awiwie.
Ziemio Święta żegnaj, a raczej do zobaczenia!
Pisze Lidka: Udając się do Ziemi Świętej myślałam, że na pewno – duchowo – spodoba mi się coś innego, niż ta „oklepana” Jerozolima. Byłam przekonana, że wśród tylu ważnych i ulubionych przeze mnie miejsc znanych z Ewangelii (np. Kana Galilejska, miejsce rozmnożenia chleba i ryb), przeżyje coś na miarę duchowego trzęsienia ziemi… no i co? No i fala niewysłowionej i bardzo delikatnej czułości dotknęła mnie właśnie w „oklepanej Jerozolimie”, w miejscu śmierci i Zmartwychwstania Pana Jezusa, w Bazylice Grobu Pańskiego, podczas czuwania, ostatniej nocy spędzonej w ojczyźnie naszego Boga.
Dodaje Basia: Najbardziej przeżyłam to noc czuwania w Bazylice Grobu Pańskiego. Kiedy zapadł zmrok, ucichł szum setek przesuwających się stóp pielgrzymów różnych narodowości, wtedy przemówiła cisza miejsca śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa .
Stwierdza Jola: Tegoroczna pielgrzymka była dla mnie darem niezwykłym. Przeżycie pobytu na Pustyni Negeb uznaję za doświadczenie graniczne, niezapomniane i wyzwalające.
Dorzuca Tomek: Co najbardziej mnie urzekło w tej wyprawie? Myślę, że przede wszystkim wspólna podróż z niezwykłymi ludźmi, którzy pokazali mi prawdziwego Boga. Stąpanie po tej samej ziemi co Jezus to naprawdę wspaniałe, zarówno duchowe jak i fizyczne przeżycie!
Sumuje o. Mariusz: Urzekła mnie życzliwość Palestyńczyków i ich szacunek do mnie jako zakonnika. Niezwykle dotknęła mnie Eucharystia, sparowana przy zachodzącym słońcu na Pustyni Judzkiej. Pozostawiła piękne wspomnienia wizyta w monastyrze Mar Saba i serdeczność prawosławnego mnicha Anastasiusa. To, co jednak rzuciło mnie na kolana to Droga Krzyżowa ulicami Jerozolimy – właśnie na kolanach przy każdej stacji, pośród przechodniów, gapiów i straganów… jak On…
Podsumowując, trzeba powiedzieć, że każdy z nas na inny sposób przeżył czas pielgrzymowania śladami Mistrza. A nasza różnorodność stała się niezwykłym sposobem do pięknej jedności i wzajemnej pomocy. W tym wszystkim cały czas towarzyszyła nam świadomość: tutaj żył Bóg, który stał się Człowiekiem.