Sprawiedliwość polega na tym, by ustalić, co się komu należy, i to właśnie mu dać.
Umiarkowanie polega na tym, by ustalić granicę przyjemności i nic wykraczać poza nią.
Ale miłość oznacza wybaczenie tego, co niewybaczalne, bo inaczej nie jest żadną cnotą.
Nadzieja oznacza, by nie tracić ducha, gdy sprawy wyglądają beznadziejnie – inaczej nie jest żadną cnotą.
Wiara oznacza zaś wiarę w niewiarygodne – w przeciwnym razie nie jest żadną cnotą.
Każdy dziś powtarza ze śmiechem słynną infantylną definicję, że wiara to „moc, by uwierzyć w coś, o czym wiemy, że to nieprawda”. A przecież wiara nie jest ani o jotę bardziej paradoksalna niż nadzieja i miłość.
Miłość to moc, by bronić czegoś, o czym wiemy, że zasługuje na potępienie.
Nadzieja to moc, by zachowywać pogodę ducha, gdy wiemy, że sytuacja staje się rozpaczliwa.
Miłosierdzie, w potocznym rozumieniu, to miłość chrześcijańska okazywana biedakom, którzy w pełni na nią zasługują. Ale to przecież wcale nie miłość; to tylko sprawiedliwość.
To ci, którzy ani trochę nie zasługują na miłość naprawdę jej potrzebują; ideał miłości chrześcijańskiej istnieje właśnie dla nich — albo nie istnieje wcale.