Kiedy ponad rok temu byłam na weekendzie pustelniczym ze św. Szarbelem w Wadowicach, to marzeniem nie do spełnienia było to, że kiedyś będę stąpać po ziemi, którą on przemierzał i odwiedzać miejsca, w których on żył. A teraz minęły już 3 miesiące od powrotu z pielgrzymki jego śladami. To był chyba największy cud, jaki się wydarzył w moim życiu.
Było tak wiele barier i przeciwności, które trzeba było pokonać, żeby tam jechać. Wszyscy dookoła mówili, że tam niebezpiecznie, że jest wojna i loty są co chwilę odwoływane. Ogromnym problemem była też i kasa, bo dla kogoś, kto ma najniższą pensję, to 7 tysięcy plus coś do kieszeni, to jest majątek. Trochę udało się odłożyć, a resztę uzbierało się wyprzedając dobroci ze swojego pokoju (bo nie najważniejsze jest to, co gromadzisz wokół siebie, tylko to, co posiadasz w sercu). Ale największą przeszkodą okazałam się ja sama, stojąca po raz kolejny na rozdrożu życiowym. Samotna owca szukająca spokoju, a pełna gwaru na zewnątrz i w środku. Szukająca swej życiowej drogi, a kompletnie nie wiedząca w którą stronę iść. Krocząca wśród tłumu, a od ludzi się oddalająca. Biedna, zagubiona, zaniedbana, zacofana i … można by tak jeszcze długo wymieniać. Ale ku czemu ma zmierzać to pasmo narzekań i dołowania się? Postanowiłam, że czas coś zmienić w swoim życiu i przestać się kręcić wokół siebie. Tak więc, zmianę tę rozpoczęłam z Szarbelem w Libanie. Udało mi się spakować, pokonać wszelkie lęki i trudy i ruszyć w drogę.
Już jej początek był wyjątkowy. Piękne powitanie, radosny lot i dzielenie pokoju z ziomalką z moich stron były niesamowitym startem do tego, co miało się wydarzyć w kolejnych dniach. Po spokojnej nocy w hotelu zaczęło się pielgrzymowanie.
Pierwszym jego punktem była jedna z najpiękniejszych jaskiń na świecie – Grota Jeitta, której górną część pokonuje się pieszo, dolną zaś łódką. Jest ona pełna stalaktytów i stalagmitów. Wpatrując się w te cudne nacieki można uruchomić wyobraźnię i zobaczyć wiele ciekawych rzeczy, które one tworzą. Stamtąd udaliśmy się do Sanktuarium Matki Bożej Pani Libanu w Harisa, obok którego znajduje się wspaniały, liczący około 9 metrów, posąg Maryi. Zwiedziliśmy także Bazylikę Świętego Pawła rytu melchickiego. Zwieńczeniem tego dnia była Msza Święta i pełne serdeczności spotkanie z Karmelitankami Bosymi rytu bizantyjskiego.
Trzeci dzień zaczęliśmy od zwiedzania Bejrutu. Spacerowaliśmy uliczkami wśród niezwykłych budynków, meczetów i kościołów, a także zwiedziliśmy Muzeum Narodowe bogate w mozaiki, sarkofagi i wiele ciekawych eksponatów. Tego dnia byliśmy również w klasztorach zamieszkiwanych przez wielkich świętych Libanu: Rafkę, al-Hardiniego i Stefana. Zachwyciła mnie tym razem św. Rafka, prosta mniszka, która ostatnie 29 lat życia bardzo cierpiała na ślepotę i paraliż, a mimo to była pełna radości, cierpliwości i zanurzenia w modlitwie.
Czwartego dnia odwiedziliśmy klasztor św. Antoniego (zwany Betcheszban) w Ghazir, w którym to Juliusz Słowacki, podczas swej podróży po Bliskim Wschodzie, spędził 40 dni. Następnie udaliśmy się do Sanktuarium Matki Bożej Światła z Nouriej w Hamat, które zostało zbudowane przez dwóch marynarzy ocalonych przez Maryję na morzu. Dalej udaliśmy się do Byblos, gdzie znajduje się zamek krzyżowców. Z jego wieży rozciąga się wspaniały widok na miasto, wybrzeże z portem, a przede wszystkim imponujące ruiny.
Piąty dzień w całości poświęcony był św. Szarbelowi. Byliśmy więc w Annaya w pustelni św. Piotra i Pawła, w której spędził ostatnie lata swojego życia. Stamtąd zaś w procesji różańcowej przeszliśmy do klasztoru św. Marona, gdzie znajduje się grób świętego i muzeum z kolekcją jego pamiątek. Był to dzień modlitwy i wyciszenia.
Szóstego dnia byliśmy w pałacu sułtańskim w Beit ed-Dine (letniej rezydencji prezydenta Libanu), w zamku krzyżowców w porcie w Sydonie oraz w Sanktuarium Matki Bożej Oczekującej w Maghdouche, które zostało wybudowane nad grotą, gdzie Maryja miała oczekiwać powrotu Jezusa z Tyru i Sydonu. Mieliśmy okazję też podziwiać ruiny rzymskie oraz miasteczko Deir el qamar.
Siódmego dnia udaliśmy się do klasztoru św. Antoniego w Qozhaya. Tego dnia częściowo przeszliśmy też Dolinę Wadi Quadisha, „Świętą Dolinę”, w której przez 400 lat przebywali Patriarchowie Kościoła Maronickiego. Zwiedziliśmy także klasztory Matki Bożej z Qannubine i św. Elizeusza.
Ósmego dnia podziwialiśmy Gołębie Skały, przy głównej promenadzie w centrum Bejrutu, które sięgają 60 metrów wysokości i powstały w wyniku oberwania się klifu podczas trzęsień ziemi. Następnie udaliśmy się do Baalbek, gdzie znajdują się przecudne okazałe ruiny rzymskie, pośród których króluje Świątynia Jowisza. Kolejnym punktem była degustacja wina w winnicy Ksara w Bekaa. Następnie Msza Święta u Karmelitów Bosych w Bejrucie oraz odwiedzenie polskiego cmentarza, na którym m.in. pochowana została Hanka Ordonówna.
Dziewiątego dnia mieliśmy okazję zobaczyć Rzekę Psa z pamiątkowymi reliefami w skale. Nazwę tę podobno wzięła ona od skowytu, jaki wydaje woda. Stamtąd udaliśmy się do letniej siedziby Patriarchy Maronitów, a następnie do Bekaa Kafra, wsi w której urodził się św. Szarbel. Na miejscu jego domu znajduje się piękna, skromna kaplica. Tam również mieliśmy chwilę, by się wyciszyć i pobyć ze Świętym. Tego dnia pojechaliśmy także do Lasu Cedrów, który opisany był w Starym Testamencie. Gościliśmy również w klasztorze Karmelitów Bosych w Baszarri. A zakończeniem zwiedzania był pobyt na pięknej, kamienistej plaży przy wybrzeżu Morza Śródziemnego w okolicach Byblos.
Całą tę trasę przemierzaliśmy wesołym autobusem, w którym oprócz sporej dawki humoru, nie zabrakło także modlitwy (różaniec, godzinki), śpiewu (religijnego, ale i góralskiego) oraz opowieści karmelitańsko-libańskich. W hotelu zaś wieczorami gościliśmy wspaniałych tutejszych Ojców Karmelitów oraz ks. Przemka Szewczyka, którzy przybliżyli nam codzienność i obecną sytuację w Libanie.
Jak to mówią, to co piękne szybko się kończy i trzeba było wrócić do domu. Ale dla mnie to piękno się nie skończyło. To, co tam zobaczyłam, co przeżyłam i czego doświadczyłam, sprawiło, że chcę tym żyć na co dzień. Nie było tam bogactwa, ale w tej biedzie była wielka życzliwość, otwartość, miłość, uśmiech i czas. Nie oczekuję już zatem wielkich cudów i tego, że już teraz pojawi się światło, które rozwiąże wszystkie moje problemy. Wszystko w swoim czasie, na spokojnie i zgodnie z wolą Bożą. Trzeba umieć dziękować i doceniać to, co się ma. I radować zwyczajnym, powszednim dniem, czyli żyć prosto, jak św. Szarbel, który z resztą sam powiedział:
“Prostota życia, która nas nie przekonuje, czyni cuda, które nas przekonują”.
I tego życzę nam wszystkim. Tak niewiele trzeba, żeby być szczęśliwym i żeby wzrastać ku Niebu.
Dziękuję za dar wspólnego pielgrzymowania ojcu Mariuszowi, Biurze Matteo Travel oraz całej wspaniałej Karmelitańskiej Ekipie. Jak pielgrzymować, to tylko z Mistyką Codzienności!
Katarzyna Waszkielewicz