Świadectwa - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Świadectwa

Tekst opracowany przez Karmel w Lisieux



Życie ukryte w Bogu. Ofiara z uczuć rodzinnych. “Żywy płomień miłości”. Rozkwit cnót: duch posłuszeństwa i ofiary, męstwo. Cierpienia fizyczne. Na ostatnim etapie. “Kocham to, co Bóg czyni. Cierpię z minuty na minutę”. Wśród udręki pokus. W infirmerii, pod okiem Matki Bożej. Komunia św. w dniu 16 lipca. Ostatnie namaszczenie. Prorocze światła. Radość w cierpieniu. Teresa i błogosławiony Teofan Vénard. Wzrost cierpień. “Konanie bez promyka pociechy”. Śmierć z miłości.

“Jest rzeczą niezmiernej wagi, żeby dusza wiele ćwiczyła się w miłości, by szybko postępując w doskonałości nie zatrzymywała sio tu na ziemi, lecz raźno zdążała do oglądania Boga twarzą w twarz” (2).

“Wiele stronic tych dziejów nie będzie nigdy czytanych na ziemi…” – powiedziała święta Teresa od Dzieciątka Jezus; powtarzamy to za nią z naciskiem. Są cierpienia, których nie wolno odkrywać na ziemi; sam Pan strzeże tego zazdrośnie, sobie zatrzymując prawo ujawnienia ich zasługi i chwały w życiu przyszłym, gdy opadną wszystkie zasłony.

A cierpienia, które trapiły wrażliwe serce Służebnicy Bożej, prawie wszystkie do takich należą; i to tak dalece, że wielu, być może, sądzi, iż przeszła przez życie wśród uśmiechów i czułości, zaznając tylko łagodnych promieni wiosennego słońca i nie doświadczywszy wcale smutku słot jesiennych, ani mroźnych zawiei zimowych.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dużo cierpiała na ziemi; w ostatnich dniach życia zleciła, aby po jej śmierci oznajmić to duszom, wiedziała bowiem, że znamię krzyża, znaczące jej życie, dla wielu będzie dowodem prawdziwości jej posłannictwa.

Była pewna, że ofiara całopalna, jaką z siebie złożyła miłosiernej Miłości Boga, została przyjęta, jednakże nie męczeństwo serca było przyczyną tej pewności. Wierzyła tak raczej dlatego, że czuła “spływające na jej duszę fale nieskończonej tkliwości, przepełniającej Boskie Serce”. Mogła wprawdzie powiedzieć pewnej duszy, oziębłej w służbie Bożej, że oddać się na ofiarę Miłości to znaczy wydać się na wszelkie udręki, bo w miłości nie żyje się bez cierpienia (3). Innej jednak duszy, spragnionej doskonałości i miłości, ale lękającej się krzyża, powiedziała: “Dlaczego boisz się oddać na ofiarę Miłości miłosiernej? Gdybyś ofiarowała się Sprawiedliwości Bożej, mogłabyś się lękać, ale Miłość miłosierna będzie zawsze wyrozumiała dla słabości twojej i obchodzić się będzie z tobą łagodnie i litościwie”.

Widzieliśmy, jak wielką była ofiara Teresy, kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją kochającego, i dom rodzinny, w którym tak była szczęśliwa. Lecz może ktoś pomyśli, że jej ofiarę osładzał fakt, iż znalazła w Karmelu swoje dwie starsze siostry, drogie powiernice jej duszy. Przeciwnie, dla młodej postulantki stało się to raczej okazją do wielu bardzo dotkliwych wyrzeczeń.

Samotność i milczenie surowo w klasztorze są przestrzegane, widywała przeto swe siostry tylko w czasie rekreacji. Gdyby była mniej umartwiona, byłaby mogła często usiąść przy którejś z nich, lecz wybierała ona raczej towarzystwo zakonnic mniej sobie miłych, aby nie można było po niej poznać, czy żywi jakieś szczególne osobiste uczucia względem swych sióstr.

W jakiś czas po wstąpieniu do klasztoru przeznaczono ją do pomocy w refektarzu siostrze Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej Paulince; było to dla niej nowym źródłem ofiar. Teresa wiedziała, że wszelkie zbędne słowa są zabronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na najmniejszą poufną rozmowę. “O moja Mateczko”, powie później, “ile wtedy wycierpiałam!… Nie mogłam ci otworzyć mego serca i myślałam, że już mnie nie znasz!…”

Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra Agnieszka od Jezusa została wybrana przeoryszą. W dzień wyborów, wieczorem, serce małej Tereni musiało bić radośnie na myśl, że odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą Mateczką i otwierać jak dawniej swą duszę przed nią. Bóg jednak pozwolił, że ze wszystkich zakonnic Teresa była tą, która matkę przeoryszę widywała najrzadziej…

W kilka lat później wiedziona duchem nadprzyrodzonym powie, że “jest szczęśliwa umierając w ramionach innej przełożonej, gdyż w ten sposób może okazać ducha wiary i posłuszeństwa”.

Mała Święta pragnęła żyć życiem Karmelu w całej jego doskonałości, jaką mu nakreśliła święta Reformatorka. Gdy zajmowała się pracą, która nie wymagała całkowitej uwagi, myśl jej w sposób zupełnie naturalny zwracała się do Boga. Pewnego dnia jedna z nowicjuszek wchodząc do jej celi zatrzymała się uderzona wyrazem jej twarzy. Pilnie szyjąc, gubiła się jakby w głębokiej kontemplacji.

“O czym siostra myśli?” – zapytała ją młoda zakonnica. – “Rozważam Ojcze nasz – odrzekła – Tak słodko nazywać Boga naszym Ojcem!…” i łzy zabłysły jej w oczach.

“Nie wiem, co więcej mogłabym jeszcze mieć po śmierci nad to, co mam teraz – powiedziała innym razem. – Widzieć będę Boga, to prawda! ale zjednoczona z Nim jestem już tu na ziemi”.

Trawił ją żywy płomień miłości. Oto, co sama opowiada:

“W kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości miłosiernej (4) zaczęłam w chórze odprawiać Drogę Krzyżową, gdy nagle uczułam się zraniona grotem ognistym, tak palącym, iż zdawało się, że umrę. Nie wiem, jak to wyrazić. Wydawało mi się, że jakaś niewidzialna ręka zanurza mnie całą w ogniu. O! cóż to za ogień, i jaka słodycz jednocześnie!”

Kiedy matka Agnieszka od Jezusa, podówczas przeorysza, pytała ją, czy to uniesienie było pierwsze w jej życiu, odpowiedziała z prostotą:

“Moja Matko, miewałam już nieraz uniesienia miłości, szczególnie raz, w czasie nowicjatu, kiedy to cały tydzień byłam zupełnie oderwana od tego świata; nie zdołam tego wypowiedzieć, zdawało się, że mam ciało pożyczone, a na wszystkie ziemskie sprawy miałam jak gdyby zarzuconą zasłonę. Lecz wtedy nie palił mnie ogień rzeczywisty, mogłam bowiem znosić te rozkosz, jaką mi zadawał, i nigdy nie byłby zerwał moich więzów doczesnych; tymczasem w dniu, o którym mówię, jedna minuta, jedna sekunda więcej, a dusza moja byłaby opuściła ciało… Niestety! znalazłam się znów na ziemi i natychmiast oschłość zamieszkała z powrotem w mym sercu!”

W tym ścisłym zjednoczeniu z Bogiem święta Teresa od Dzieciątka Jezus doszła do zadziwiającego panowania nad sobą; wszystkie cnoty rozkwitły w jej duszy.

Nie należy jednak sądzić, że ten wspaniały rozkwit nadprzyrodzonych cnót dokonał się bez żadnego wysiłku.

Jeżeli Mała święta dokonuje dzisiaj tak niezwykłych przeobrażeń w sercach, jeśli sprawia tyle dobra na ziemi, to z całą pewnością sądzić można, że nabyła to za tę samą cenę, za jaką Chrystus odkupił dusze nasze, mianowicie: przez cierpienie i krzyż.

Nie najmniejszym z jej cierpień była mężna walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej gorącej natury. Już jako dziecko miała zwyczaj nie usprawiedliwiać się nigdy, ani nie skarżyć; w Karmelu chciała stać się małą służebnicą swoich sióstr.

W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną wszystkim bez różnicy.

Pewnego wieczoru, w czasie jej choroby, Zgromadzenie miało się zejść w kaplicy Serca Jezusowego dla odśpiewania hymnu. Choć trawiona gorączką, Służebnica Boża przybyła z trudem i wyczerpana usiadła na chwilę. Jedna z zakonnic skinęła na nią, aby powstała. Usłuchała natychmiast i mimo zmęczenia i duszności przetrwała tak stojąc do końca.

Infirmerka radziła jej, by co dzień odbywała przez kwadrans przechadzkę w ogrodzie. Dla niej ta rada była rozkazem. Pewnego popołudnia jedna z sióstr widząc, że przechadzka ją męczy, rzekła do niej: “Może by lepiej było, gdyby siostra odpoczęła; w tych warunkach przechadzka nie przyniesie pożytku, bardziej tylko wyczerpuje siostrę”. – “To prawda, odpowiedziała, ale wie siostra co mi dodaje siły?… Oto chodzę na intencję jednego z misjonarzy. Myślę, że tam gdzieś, daleko, jeden z nich zmęczony jest może apostolskimi podróżami, ofiarowuję więc Bogu moje zmęczenie, by zmniejszyć jego trud”.

Dawała siostrom piękne przykłady wyrzeczenia.

Po śmierci czcigodnej matki Genowefy od świętej Teresy, fundatorki Karmelu z Lisieux, rodziny nasze i robotnicy klasztorni przysłali wiązanki kwiatów. Teresa układała je gustownie, gdy jedna z sióstr konwersek rzekła do niej z pewną przymówką: “Widać, że te wspaniałe bukiety ofiarowała twoja rodzina; tamte od biedaków znikną na szarym końcu)” Miły uśmiech był jedyną odpowiedzią świątobliwej karmelitanki. I natychmiast bukiety biednych ustawiła na pierwszym miejscu, mimo że ucierpiał na tym wygląd estetyczny całości.

Pełna podziwu dla jej tak wielkiej cnoty, owa siostra wyznała przed matką przeoryszą swój błąd, wyrażając głośno uznanie dla cierpliwości i pokory Świętej.

Daleka była od unikania upokorzeń, przeciwnie, szukała ich pilnie; i tak ofiarowała się z pomocą pewnej siostrze, która znana była z tego, że trudno było ją zadowolić. Jej wielkoduszna gotowość została przyjęta. Pewnego dnia, w którym właśnie wiele zniosła upomnień, zapytała ją nowicjuszka, czym jest tak bardzo rozradowana. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała odpowiedź: “Tym, że siostra X. powiedziała mi wiele przykrych rzeczy O! jakąż sprawiła mi przyjemność! Chciałabym ją teraz spotkać, aby się do niej uśmiechnąć”. W tej chwili owa siostra zapukała do drwi i zdumiona nowicjuszka miała sposobność przekonać się naocznie, jak przebaczają Święci.

“Tak dalece wznosiłam się ponad sprawy doczesne – powie Święta pewnego dnia – że każde upokorzenie umacniało mnie tylko”.

Wszystkim tym cnotom towarzyszyło nadzwyczajne męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru, gdy miała lat piętnaście, pozwalano jej, z wyjątkiem postów, spełniać wszystkie ćwiczenia naszej surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki widząc, że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od wspólnego wieczornego Oficjum, lub od wczesnego wstania z rana; matka przeorysza (5) jednak nie przychylała się do ich próśb. “Z duszą takiego hartu nie można postępować jak z dzieckiem – mawiała – nie dla niej są dyspensy. Zostawcie ją, Bóg jej sił doda. Zresztą, jeżeli jest chora, może sama przyjść i powiedzieć”.

Ale święta Teresa od Dzieciątka Jezus kierowała się zasadą: należy iść naprzód póki sił wystarczy, bez skargi. Ileż to razy szła na jutrznię z zawrotem lub silnym bólem głowy! “Mogę jeszcze chodzić – mówiła sobie – muszę więc spełnić swój obowiązek”. I dzięki tej energii spełniała czyny wprost heroiczne.

Jej wątły organizm z trudem znosił proste pożywienie karmelitańskie; niektóre potrawy przyprawiały ją o chorobę, lecz tak zręcznie umiała to ukryć, że nawet nikt tego nie podejrzewał. Jedna z jej sąsiadek przy stole na próżno usiłowała odgadnąć, które potrawy jej smakują.

Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano, by powiedziała co jej nie służy, okazało się jej umartwienie.

“Gdy Jezus chce zesłać na nas cierpienie – mówiła wtedy – to bezwzględnie trzeba je przyjąć. Tak na przykład, kiedy siostra Maria od Serca Jezusowego (jej siostra Maria) była szafarką, starała się dogadzać mi z macierzyńską troskliwością, i mogło się wydawać, że mnie rozpieszcza. Tymczasem, iluż mi dostarczała umartwień! dawała mi bowiem wszystko według swego smaku, który był wręcz odmienny od mego!”

Jej duch ofiary był wszechstronny. Wszystko, co bardziej przykre, mniej miłe, skwapliwie chwytała jako cząstkę jej należną; wszystko, czego Bóg od niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.

“W czasie postulatu – mówiła – wiele kosztowały mnie niektóre zewnętrzne umartwienia, będące w zwyczaju w naszych klasztorach; nigdy jednak nie folgowałam mojej naturze; zdawało mi się, że Krucyfiks na dziedzińcu patrzy na mnie błagalnym wzrokiem i prosi mnie o te ofiary”.

Czujność jej była tak wielka, że nie zaniedbała spełnić żadnego polecenia matki przeoryszy, żadnego z tych małych przepisów, które czynią życie zakonne tak pełnym zasług. Jedna ze starszych sióstr, zauważywszy jej niezwykłą wierność pod tym względem, uważała ją odtąd za świętą.

Nie czyniła wielu pokut cielesnych poza przepisanymi regułą. Duch Święty dał jej zrozumieć, że umartwienie ducha i serca o wiele bardziej uświęca. Zdarzyło się raz, że zasłabła, gdyż mały żelazny krzyżyk, który za długo nosiła, ostrymi końcami wbił się jej w ciało. “Nie byłoby się to stało z tak błahej przyczyny – mówiła później – gdyby nie to, że Bóg chciał mi dać poznać, iż umartwienia Świętych nie są dla mnie ani dla małych dusz, które postępować będą drogą dziecięctwa”.

Brak ogrzewania zimą był dla niej najdotkliwszym cierpieniem fizycznym w Karmelu. Łatwo można sobie wyobrazić, czego doznawało to delikatne dziecko podczas długich zim normandzkich w wilgotnym klimacie Lisieux.

W dni o ostrzejszej temperaturze, zziębnięta przez cały dzień, Służebnica Boża szła wieczorem, po jutrzni, na chwilę do sali Zgromadzenia, by się ogrzać. Lecz chcąc dostać się potem do swej celi, musiała przejść pięćdziesiąt metrów otwartymi krużgankami; potem schody i długi lodowaty korytarz odbierały jej do reszty tę odrobinę zaczerpniętego ciepła.

Toteż gdy kładła się na swym sienniku na spoczynek, przykryta dwoma lichymi kocami, nie mogła go zaznać, trapiona często bezsennością. Zdarzało się nieraz, że przez całą noc nie mogła zasnąć, drżąc z zimna. Gdyby na początku swego nowicjatu powiedziała o tym mistrzyni nowicjuszek, byłaby z pewnością otrzymała ulgę, lecz ona chciała przyjąć to surowe umartwienie bez skargi i dopiero na łożu śmierci wyjawiła je w wymownych słowach: “Największym moim cierpieniem fizycznym w życiu zakonnym było zimno. Z zimna umieram!”

Choć wielkodusznie i radośnie przyjmowała tę surową pokutę, jednak kierując się roztropnością, chciała dyskretnie dać do zrozumienia, że Bóg pozwolił na to cierpienie, me żądał go jednak; że byłoby dobrze, gdyby na przyszłość surowość ta została złagodzona. Uważała, że bezwzględne stosowanie reguły, nie biorąc w rachubę różnic klimatu i temperatury, to kuszenie Boga i grzech przeciw roztropności.

Znane nam jest wezwanie z Wielkiego Piątku, 3 kwietnia 1896 roku, kiedy to święta Teresa od Dzieciątka Jezus usłyszała, jak się sama wyraża, “jakoby odległy szmer, zwiastujący jej przybycie Oblubieńca”. Wiele jeszcze miało upłynąć bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błogosławiona chwila wyzwolenia.

Rankiem, tego Wielkiego Piątku, tak przekonywająco umiała przedstawić matce przeoryszy, iż wybuch krwi nie będzie miał złych następstw, że ta, nie zdając sobie sprawy ze stanu jej zdrowia, pozwoliła jej wykonać wszystkie pokuty, regułą na ten dzień przepisane. Po południu jedna z nowicjuszek zauważyła, że siostra Teresa myje okna. Twarz miała śmiertelnie bladą; mimo zwykłej energii widać było, że jest u kresu sił. Widząc ją tak wyczerpaną, nowicjuszka, która ją bardzo kochała, rozpłakała się i błagała, by pozwoliła poprosić o jaką ulgę dla niej. Ale młodziutka mistrzyni wyraźnie jej tego zabroniła, mówiąc, że zniesie i wytrzyma ten mały trud w dniu, w którym Jezus tyle dla niej wycierpiał.

Niebawem uporczywy kaszel zaniepokoił matkę przeoryszę. Poddała Służebnicę Bożą wzmacniającej kuracji i na kilka miesięcy kaszel ustąpił.

“Doprawdy – mówiła wtedy nasza mała siostrzyczka – choroba jest zbyt powolną przewodniczką, liczę już tylko na miłość”.

Bardzo pragnęła uczynić zadość wezwaniu Karmelu z Hanoi, który usilnie o nią się dopraszał; rozpoczęła nowennę (6) do Czcigodnego Teofana Vénard na intencję zupełnego wyzdrowienia. Niestety! Od czasu tej nowenny stan jej zdrowia znacznie się pogorszył.

Ponieważ matka przeorysza przywykła widzieć ją zawsze cierpiącą, a pomimo to mężną, pozwalała jej wykonywać na równi z innymi ćwiczenia zakonne, mimo że niektóre męczyły ją niezmiernie.

Gdy nadchodził wieczór, powracając do swej celi, musiała zatrzymywać się na każdym stopniu schodów, by tchu zaczerpnąć. Dochodziła na miejsce tak wyczerpana, że niekiedy – jak sama to później wyznała – potrzebowała całej godziny, by się rozebrać. Po takim utrudzeniu twardy siennik stanowił jedyne miejsce jej wypoczynku.

Toteż miała bardzo złe noce; ale gdy ją pytano, czy nie potrzebna jej pomoc w tych godzinach cierpienia, odpowiadała:

“O! nie, przeciwnie, czuję się bardzo szczęśliwa, że jestem w celi tak oddalonej, że siostry mnie nie słyszą. Jestem zadowolona, jak cierpię sama; gdy mnie żałują i obsypują czułościami, nie mogę już wtedy cieszyć się”.

Często robiono jej bolesny zabieg przypalania boku. Pewnego dnia, kiedy szczególnie cierpiała z tego powodu i wypoczywała w czasie rekreacji, usłyszała dochodzące z kuchni słowa: “Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus niedługo umrze, a nie wiem doprawdy, co o niej nasza Matka będzie mogła powiedzieć po jaj śmierci. Będzie w kłopocie, bo chociaż to bardzo miła siostrzyczka, to przecież nie uczyniła nic takiego, co by warto było opowiedzieć”.

Infirmerka, która także to wszystko słyszała, powiedziała do Świętej:

– “Gdyby siostra polegała na opinii ludzkiej, spotkałoby ją dziś wielkie rozczarowanie!

– Opinia ludzka… Ach! jakie szczęście, że za łaską Boga zawsze była mi obojętna. Oto małe zdarzenie, dzięki któremu ostatecznie zrozumiałam, co ona jest warta: Pewnego dnia po moich obłóczynach poszłam do naszej Matki. Siostra konwerska, która tam się znajdowała, zobaczywszy mnie powiedziała: ,Moja Matko, przyjęcie takiej nowicjuszki przynosi ci zaszczyt! Tak dobrze wygląda! Mam nadzieję, że długo będzie mogła zachowywać obserwę! Ucieszyłam się już z tego komplementu, kiedy nadeszła znowu inna siostra i rzekła mi: ,Moja, biedna siostrzyczko Tereso od Dzieciątka Jezus, jakże siostra jest zmęczona! jak siostra strasznie źle wygląda; jeżeli tak potrwa dłużej, to siostra niedługo będzie zachowywać obserwę zakonną!…’ Miałam wtedy zaledwie szesnaście lat, ale ta mała przygoda dała rai tyle doświadczenia, że odtąd nie liczę się już więcej ze zmienną opinią ludzką”.

– “Mówią, że siostra nigdy wiele nie cierpiała? – Uśmiechnęła się i wskazując na szklaneczkę z czerwonym płynem rzekła:

– Patrząc na tę szklankę, można by myśleć, że zawiera w sobie znakomity napój, a tymczasem nie wiem, czy istnieje coś bardziej gorzkiego. To jest obraz mojego życia: wydaje się ono płynąć jak gdyby po różach, jak gdybym napawała się wyśmienitym napojem, a jest to gorycz. Mówię: gorycz, chociaż życie moje gorzkie nie było, umiałam bowiem wszelką gorycz zamienić sobie w radość i słodycz”.

– Wiele siostra cierpi w tej chwili, nieprawdaż?

– Tak, ale to było moim pragnieniem!”

“Jakże nam przykro widzieć siostrę tak bardzo cierpiącą i myśleć, że może jeszcze więcej cierpieć będzie” – mówiły jej nowicjuszki.

– O, nie trapcie się o mnie doszłam do tego, że nie mogą już cierpieć, gdyż słodkim jest ni każde cierpienie. Zresztą niedobrze, że zaprzątacie myśl tym, co kiedyś w przyszłości przykrego przyjść może; jest to jakby wkraczaniem w działanie Stwórcy! My, co idziemy drogą miłości, nie powinnyśmy nigdy niczym się martwić. Gdybym nie cierpiała z minuty na minutę, nie mogłabym zachować cierpliwości; widzę tylko to, co jest teraz, zapominam o przeszłości, a przyszłości nie chcę przewidywać. Jeżeli zniechęcamy się niekiedy lub wpadamy w zwątpienie, to tylko dlatego, że myślimy o tym co było, albo o tym co będzie. Módlcie się jednak za mnie, bo często, gdy błagam niebo o pomoc, najwięcej wtedy jestem opuszczona!

– Co siostra czyni, by nie zniechęcać się w chwilach takiego opuszczenia?

– Zwracam się do Boga i do wszystkich Świętych i dziękuję im mimo wszystko; sądzę, że chcą się przekonać, jak daleko posunę moją nadzieję… Nie na próżno wyryły się w moim sercu słowa Joba: “Choćby Bóg mię zabił, w Nim ufać będę!” (7) Przyznaję, że długiego czasu trzeba mi było, by dojść do tego stopnia zdania się na Boga; ale teraz już się na nim znajduję! Bóg wziął mnie w swoje ramiona i na nim umieścił!”

“Serce moje pełne jest woli Jezusa – mówiła jeszcze – toteż gdy dolewa się coś jeszcze ponad to, nie przenika już do wnętrza; spływa łatwo, podobnie jak kropla oliwy, która nie może zmieszać się z wodą. O, gdyby tak dusza moja nie była przepełniona po brzegi poddaniem się woli Bożej, gdyby się dała pochłonąć uczuciom radości lub smutku, które tak szybko następują po sobie na ziemi, jakaż by to była gorycz! Lecz te zmienne uczucia dotykają tylko powierzchni mej duszy, a ja zostaję w głębokim pokoju, którego nic zmącić nie zdoła”.

A jednak jej dusza była otoczona gęstym mrokiem: pokusy przeciw wierze, zawsze pokonywane a ciągle na nowo powstające, odbierały jej uczucie szczęścia, którego doznawała na myśl o bliskiej śmierci.

“Gdyby nie te doświadczenia, te pokusy przeciwko wierze wprost trudne do pojęcia – mówiła – sądzę, że umarłabym z radości na samą myśl, że niezadługo opuszczę tę ziemię”.

Boski Mistrz chciał tą próbą dopełnić jej oczyszczenia i sprawić, by nie tylko postępowała szybkim krokiem, ale by biegła swą małą drogą ufności i zdania się na Boga. Jej słowa często tego dowodzą:

“Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby mi Pan pozwolił wybierać, nie wybrałabym niczego; chcę tyko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!

“Nie lękam się wcale ani ostatniej walki, ani cierpień choroby, chociażby były wielkie. Bóg wspierał unie i prowadził za rękę od najwcześniejszych lat dzieciństwa… lezę na Niego. Ani przez chwilę nie wątpię, że i nadal wspierać mnie będzie aż do końca. Cierpienia moje mogą dojść do najdalszych granic, ale nigdy ponad miarę, jestem tego pewna”.

Taka głęboka ufność musiała obudzić wściekłość szatana, który w ostatnich chwilach używa całej swej przebiegłości, ażeby zasiać w sercach zwątpienie.

“Wczoraj wieczór – wyznała raz matce Agnieszce od Jezusa – opanowała mię prawdziwa trwoga, a ciemności wzmogły się. Jakiś głos przeklęty mówił mi: ,Czy jesteś pewna, że Bóg cię miłuje? Czy przyszedł i powiedział ci to? A może opinia nielicznych jednostek ma cię przed Nim usprawiedliwić?”

“Długo męczyłam się tymi myślami, kiedy przyniesiono mi od ciebie, Matko, bilecik prawdziwie opatrznościowy. Przypominałaś mi wszystkie łaski, jakimi Jezus obdarzył mą duszę, i jak gdyby udręka moja była ci wiadoma, mówiłaś mi, że jestem szczególnie przez Boga umiłowana, i że jestem w przededniu otrzymania z rąk Jego wiekuistej korony. I już cisza i radość poczęły odradzać się w mym sercu. Pomyślałam jednak jeszcze:

“To miłość mojej Mateczki do mnie podyktowała jej te słowa”. Ale kierowana wewnętrznym natchnieniem, wzięłam do ręki Ewangelię i otworzyłam, ją na chybił trafił a oczy moje padły na fragment, którego nigdy przedtem nie zauważyłam: “Ten, którego Bóg posiał, głosi słowa Boże, bo nie według miary udziela Bóg ducha” (8).

“Zasnęłam tedy zupełnie pocieszona. Ciebie to, Matko, Bóg posłał do mnie i powinnam ci wierzyć, gdyż mówisz to samo, co Bóg mówi”.

W sierpniu była przez kilka dni w takim stanie duszy, że zdawało się jakoby od siebie odchodziła; błagała nas, aby się za nią modlić. Nigdy nie widziałyśmy jej w podobnym stanie. W tym niewypowiedzianym udręczeniu powtarzała co chwila:

“O, jakże trzeba modlić się za konających! Gdyby o tym wiedziano!”

Pewnej nocy prosiła infirmerkę, aby skropiła jej łóżko wodą święconą:

“Szatan jest koło mnie; nie widzę go, ale czuję… dręczy mnie, trzyma jakby żelazną ręką, by nie dopuścić najmniejszej ulgi; wzmaga me cierpienie, aby mnie przywieść do zwątpienia… A ja nie mogę się modlić! Mogę tylko patrzeć na Najświętszą Pannę i powtarzać: Jezus! O, jak bardzo trzeba modlić się za konających! Gdyby wiedziano! Jakże potrzebna jest modlitwa Komplety: ‘Procul recedant sommia, et noctium phantasmata! – Wybaw nas od widziadeł nocnych’. Doznaję dziwnego uczucia, że cierpię nie za siebie, lecz za jakąś duszę… a szatan nie chce tego”.

Infirmerka zapaliła gromnicę, a duch ciemności uciekł bezpowrotnie. A jednak Służebnica Boża pozostawała do końca w bolesnych trwogach.

Pewnego dnia, gdy patrzyła na błękitne niebo, siostra Maria od Najświętszego Serca zauważyła:

“O, z jaką miłością patrzysz w niebo!”

Uśmiechnęła się tylko, a potem rzekła do matki Agnieszki od Jezusa:

“Słuchając siostry Marii od Najświętszego Serca mówiłam sobie: Ach, ona sądzi, że patrzę w niebo myśląc o prawdziwym niebie! lecz nie, podziwiam po prostu niebo materialne; tamto drugie jest dla mnie coraz bardziej zamknięte. I było mi przykro, ale zaraz pomyślałam z wielką słodyczą: Tak, to prawda, że patrzę w niebo z miłością. Skoro dusza moja jest całkowicie oddana Miłości, wszystkie uczynki moje, nawet najbardziej obojętne, noszą na sobie tę Bożą pieczęć. Jakiś głos wewnętrzny podsunął mi tę myśl i w jednej chwili zostałam pocieszona”.

Wbrew otaczającym ją zewsząd ciemnościom, od czasu do czasu uchylał Pan drzwi jej ponurego więzienia; wtedy doznawała uniesień zdania się na wolę Bożą, ufności i miłości.

Pewnego dnia przechadzała się po ogrodzie podtrzymywana przez matkę Agnieszkę od Jezusa. Powracając, zatrzymała się na widok białej kury, tulącej pod skrzydła maleńkie swe kurczęta. Łzy stanęły jej w oczach.

– “Płaczesz? – zapytała ją jej siostra. – W tej chwili nie mogę ci odpowiedzieć, jestem zanadto wzruszona – powiedziała”. Później wyjaśniła matce Agnieszce od Jezusa: “Płakałam myśląc o Panu Jezusie, że użył tego porównania w Ewangelii, by dać poznać swą, tak tkliwą miłość ku nam. Przez całe życie nic innego dla mnie nie czynił: ukrywał mnie całkowicie pod swymi skrzydłami. Nie mogłam się powstrzymać, tak serce moje przepełnione było wdzięcznością i miłością. O, dobrze Bóg czyni, że ukrywa się przed moim wzrokiem, że rzadko kiedy i jakoby ‘przez kraty’ (9) ukazuje mi dzieła swego miłosierdzia…”

Trudno nam było zgodzić się na utratę tego skarbu i dlatego 5 czerwca 1897 roku zaczęłyśmy żarliwą nowennę do Matki Bożej Zwycięskiej w nadziei, że jeszcze raz cudem dźwignie ten mały kwiatek, tak przez Nią umiłowany. Ale dała nam taką samą odpowiedź, jaką dał święty męczennik Teofan, i z poddaniem musiałyśmy przyjąć smutną perspektywę bliskiej rozłąki.

Z początkiem lipca stan jej bardzo się pogorszył, w końcu zniesiono ją do infirmerii.

Widząc jej celę próżną i przewidując, że do niej już nigdy nie wróci, matka Agnieszka rzekła jej:

– “Ciężko mi będzie patrzeć na tę celę, kiedy ciebie już z nami nie będzie!

– Moja Mateczko, aby się pocieszyć, pomyślisz, że tam wysoko jestem bardzo szczęśliwa, i że wielką część mego szczęścia zdobyłam tu, w tej małej celi; gdyż – dodała podnosząc piękny, głęboki wzrok ku niebu – wiele w mej wycierpiałam; byłabym szczęśliwa, mogąc w niej umrzeć”.

Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała najpierw na figurę cudownej Matki Boskiej, którą tam ustawiłyśmy. Niepodobna oddać wyrazu tego spojrzenia. “Co widzisz?” – rzekła jej siostra Maria, ta sama, która była świadkiem ekstazy w dziecięcych jej latach i zastępowała jej matkę. Odpowiedziała:

“Nigdy nie wydała mi się tak piękna!… Dziś jednak jest to tylko figura; ale wtedy, wiesz dobrze, to nie była figura…”

Odtąd Służebnica Boża często tej samej doznawała pociechy. Pewnego wieczoru zawołała:

“O, jakże kocham Najświętszą Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Zwykle przedstawiają nam Ją jako niedostępną, a należałoby raczej okazać, jak jest łatwą do naśladowania. Ona jest bardziej Matką niż Królową! Nie trzeba myśleć, że z powodu swego uprzywilejowanego stanowiska blaskiem swym zaćmiewa wszystkich Świętych, jak wschodzące słońce zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, jakie to dziwne! Matka miałaby umniejszać chwałę swych dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; wierzę, że Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba… Dziewica Maryja! jak prostym wydaje mi się Jej życie!”

Czekało ją jeszcze bardzo bolesne doświadczenie. Od 19 sierpnia aż do 30 września, błogosławionego dnia, w którym na wieki połączyła się z Bogiem, z powodu częstych krwotoków nie mogła przyjmować Komunii świętej. A przecież któż goręcej od niej mógł pożądać Anielskiego Chleba? Ileż to razy, nawet zimą w ostatnim roku swego życia, po nocy spędzonej wśród ogromnych cierpień, wstawała rano, aby przystąpić do Stołu Pańskiego! Żaden wysiłek nie był zbyt wielki, by okupić szczęście zjednoczenia się z Bogiem.

Zanim pozbawiona została tego niebieskiego pokarmu, Pan nasz często nawiedzał ją na łożu boleści. Szczególnie wzruszająca była Komunia święta 16 lipca, w uroczystość Najświętszej Panny z Góry Karmel.

Posadzka krużganków klasztornych, którymi miał być niesiony Najświętszy Sakrament, pokryta była kwiatami polnymi i listkami róż. Młody kapłan, który miał odprawić pierwszą Mszę świętą w kaplicy klasztornej, przyniósł chorej Wiatyk. W nocy ułożyła ona wiersz następujący:

Ty, co tak dobrze znasz nicość stworzenia, A wcale nie lękasz się zniżać do niego./ Zstąp do mego serca, zaspokój pragnienia,/ O Sakramencie miłowania mego/ Pragnę, by dobroć Twa święta, o Panie, Zerwała pęta życia doczesnego,/ Jezu mój, usłysz miłości wołanie!

Przyjdź, o przyjdź, Jezu, do serca mojego!

W kilka dni później, 30 lipca, nasza Święta przyjęła ostatnie namaszczenie. Promieniejąca szczęściem mówiła:

“Cieszę się, że uchyla się brama mego więzienia. Jestem szczęśliwa, zwłaszcza od chwili, kiedy nasz Ojciec Przełożony zapewnił mnie, że dusza moja dzisiaj podobna jest do duszy dziecka po chrzcie świętym”.

Mniemała zapewne, że lada chwila dusza jej uleci do nieba. Nie wiedziała, że od tego momentu wyzwolenia dzielą ją jeszcze całe dwa miesiące męczeństwa!

Pewnego dnia prosiła matkę przeoryszę:

“O Matko, proszę, pozwól mi umrzeć… Pozwól ofiarować życie moje na tę intencję…”

A gdy tego pozwolenia odmówiono jej:

“A więc dobrze – dodała – wiem, że w tej chwili Pan Bóg tak pragnie maleńkiego grona winnego, że skoro nikt Mu go dać nie chce, będzie zmuszony przyjść i ukraść je… O nic nie chcę prosić dla siebie, byłoby to opuścić moją drogę zdania się na wolę Bożą, proszę tylko Najświętszą Pannę, by przypomniała swemu Jezusowi, iż sam nazwał się Złodziejem w Ewangelii świętej, niech więc nie zapomni przyjść, by mnie ukraść”.

Pewnego dnia przyniesiono jej wiązankę kłosów. Wybrała z nich jeden tak pełny, że uginał się pod ciężarem ziarna. Przyglądała mu się długo… a następnie rzekła:

“Matko, ten kłos jest obrazem mojej duszy: Bóg napełnił mnie łaskami dla mego dobra i dla dobra wielu innych… O, chcę zawsze uginać się pod ciężarem obfitości darów nieba, uznając, że wszystko pochodzi z wysoka”.

I nie myliła się; dusza jej była przepełniona łaskami… łatwo można było poznać, że Duch Święty przez te usta niewinne własną głosił chwałę!

Nie pierwszy to raz mała Teresa z Lisieux wygłosiła słowa prawdziwie natchnione.

W kwietniu 1895 roku, gdy jeszcze była zdrowa, uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i zasługującej na wiarę:

“Wkrótce umrę; nie mówię, że stanie się to za kilka miesięcy, ale nie dalej jak za dwa, trzy lata; wnoszę to z tego, co dzieje się w mojej duszy”.

Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała najskrytsze ich myśli:

“Oto moja tajemnica – powiedziała im – nie robię wam żadnej uwagi, zanim nie zwrócę się do Matki Najświętszej i nie poproszę, by mi podsunęła, co mam czynić dla waszego większego dobra; i mnie samą nieraz dziwi to, czego was nauczam. Czuję po prostu, że mówiąc do was nie mylę się, i że to Jezus mówi do was przez moje usta”.

Podczas jej choroby jedna z jej sióstr przeżyła chwile bolesnego udręczenia, prawie zwątpienia, na myśl nieuniknionej i bliskiej z nią rozłąki. Wszedłszy zaraz potem do infirmerii i nie dając nic poznać po sobie, bardzo była zdziwiona, gdy ją Święta przyjęła słowami, wypowiedzianymi tonem poważnym i smutnym: “Nie trzeba smucić się jak inni, nie mający nadziei” (10).

Ale najbardziej zadziwiające było to, iż zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla którego Pan ją zesłał na ziemię. Zasłona przyszłości zdawała się być przed nią zerwana i niektóre z jej tajemnic odkrywała nam nieraz w słowach proroczych; wiele z nich już się spełniło.

“Niczego nie dowalam Bogu, prócz miłości – mówiła – a On mi odda miłość za miłość. – PO MOJEJ śmierci SPUSZCZAĆ BĘDĘ NA ZIEMIĘ DESZCZ RÓŻ”.

Siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza czytała jej o szczęściu wiecznym. Przerwała jej nagle: “Nie to mnie pociąga…

– Cóż więc?

– MIŁOŚĆ! Kochać, być kochaną i powracać na ziemię, by szerzyć miłość dla MIŁOŚCI”.

Pewnego wieczoru przyjęła matkę Agnieszkę od Jezusa z wyrazami szczególnego rozradowania:

“Moja Mateczko, dziś wieczór doleciały mnie z dala dźwięki muzyki, pomyślałam, że wkrótce słyszeć będę melodie niezrównane. Ale ta nadzieja cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą otrzymywać będę, i którą nawzajem będę mogła dawać!

“Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się, posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga; takiej miłości, jaką ja Go miłuję… nauczania ludzi małej drogi. NIEBEM MOIM BĘDZIE CZYNIĆ DOBRZE NA ZIEMI. Nie jest to niemożliwe, skoro i Aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad nami. Nie, nie spocznę do końca świata, dopóki będą dusze, które trzeba zbawiać. Dopiero, gdy Anioł zawoła: “Czas przeminął!” (11) , wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, bo liczba wybranych będzie wypełniona, a wszyscy zaznają radości i odpocznienia. Na tę myśl serce moje żywiej bije.

– Jakiej to małej drogi chcesz nauczać?

– Moja Matko, drogi dziecięctwa duchowego, czyli drogi ufności i zupełnego zdania się na Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że tu na ziemi jedno tylko czynić należy: rzucać pod stopy Jezusa kwiaty małych ofiar, ujmować Go pieszczotami! W taki to sposób Go ujęłam i dlatego właśnie tak dobrego doznam przyjęcia!”

“Jeżelibym moją małą drogą miłości wprowadziła was w błąd – mówiła do nowicjuszek – nie bójcie się, nie zostawię was na niej długo. Ukażę się wam niezwłocznie i ostrzegę was, abyście obrały inną drogę; ale jeżeli nie powrócę, wierzcie w prawdziwość słów moich: ufność w Bogu tak potężnym i tak miłosiernym nie jest nigdy zbyt wielka! TYLE OD NIEGO OTRZYMUJEMY, ILE SIĘ SPODZIEWAMY!'” (12)

W wigilię święta Matki Bożej z Góry Karmel jedna z nowicjuszek powiedziała jej:

“Gdyby siostra umarła jutro po Komunii świętej, byłaby to śmierć tak piękna, iż myślę, że pocieszyłoby mnie to w moim strapieniu”.

Teresa odpowiedziała żywo: “O, to nie byłoby podobne wcale do mojej małej drogi! Czyż w chwili śmierci miałabym z niej zboczyć? Umrzeć z miłości po Komunii świętej! To za piękne dla mnie: małe dusze nie mogłyby mnie w tym naśladować. W mojej małej drodze są tylko rzeczy bardzo zwyczajne; trzeba, by małe dusze mogły czynić wszystko, co ja czynię”.

Mówiła jeszcze do swej Mateczki: “W niebie otrzymam wiele łask dla tych, którzy mi dobrze czynili. Dla ciebie, Matko moja, tyle, że nie wszystkie będą ci potrzebne; dużo z nich będzie już tylko dla twej radości”.

Jedna z zakonnic powątpiewała o jej cierpliwości. Odwiedzając ją raz, spostrzegła na jej obliczu wyraz radości i chciała znać tego przyczynę.

“To dlatego, że czuję straszliwy ból – odpowiedziała Święta – usiłowałam zawsze kochać cierpienie i chętnie je przyjmować”.

“Kiedy bardzo cierpię – mówiła innym razem – kiedy spotka mnie coś ciężkiego, przykrego, to zamiast przybierać smutny wyraz twarzy, odpowiadam na to uśmiechem. Z początku nie zawsze to mi się udawało; obecnie weszło mi to w zwyczaj i jestem szczęśliwa, że go sobie przyswoiłam”.

“Czemu dziś, od samego rana jesteś tak wesoła?” – zapytała innym razem matka Agnieszka od Jezusa.

– Miałam dwie małe przykrości, o, bardzo dotkliwe… nic tak nie sprawia mi małych radości, jak małe przykrości”.

A innym razem:

“Wiele dziś miałaś doświadczeń, prawda?

– Tak, ale… przecież je kocham!… Kocham wszystko co mi Bóg daje.

– To straszne, ile ty cierpisz!

– Nie, to nie straszne; mała ofiara miłości nie może uważać za straszne tego, co przysyła jej Oblubieniec. On mi daje na każdą chwilę tyle, ile znieść mogę; nie więcej; a jeżeli za chwilę zwiększy me cierpienie, to zwiększy również i moją siłę. Mimo to nie mogłabym Go prosić o większe cierpienia, bo jestem za mała; wtenczas stałyby się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym sama je znosić; a ja nigdy nie umiałam nic czynić sama”.

Jeżeli Duch Święty mówi nam w Księdze Przypowieści: “Nauka męża po cierpliwości bywa poznana!” (13), to te z sióstr, które ją słyszały, mogły wierzyć jej nauce, gdyż prawdziwości jej dowiodła niewzruszoną cierpliwością.

Za każdą wizytą lekarz wyrażał swój podziw: “Gdyby siostry wiedziały, co ona cierpi! Nie widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim wyrazem nadprzyrodzonej radości. To anioł!” A gdyśmy ubolewały nad tym, że taki skarb przyjdzie nam utracić, rzekł: “Ja nie zdołam jej uleczyć, to dusza stworzona nie dla ziemi”.

Widząc jej wielkie osłabienie, przepisał jej napój wzmacniający. Zrazu, przez wzgląd na wysoką cenę tego lekarstwa, Teresa zasmuciła się, ale potem rzekła do nas:

“Teraz już nie martwi mnie przyjmowanie kosztownych lekarstw, przeczytałam bowiem, że święta Gertruda cieszyła się z tego, wiedząc, iż to wychodzi dobroczyńcom na korzyść. Opierała się na słowach Pana naszego: ‘Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili’ (14).

“Przekonana jestem, że lekarstwa są dla mnie bezużyteczne – dodała – ale uczyniłam układ z Panem Bogiem, by obrócił je na pożytek biednych misjonarzy, którzy nie mają czasu ani środków, aby się leczyć”.

Wzruszony widocznie delikatnością swej małej oblubienicy, Pan, który nigdy nie daje się przewyższyć we wspaniałomyślności obsypywał ją dowodami swej boskiej dobroci. Dla uczczenia rocznicy profesji przyniesiono jej wiązankę polnych kwiatów; co więcej, tego dnia mały gil wleciał do infirmerii i skakał na jej łóżku. Te drobne szczegóły wzruszały ją słodko, i tłumaczyła nam tego przyczynę:

“Matko moja, wzruszona jestem do głębi dobrocią Boga; na zewnątrz obsypuje mnie pociechami… a jednak od wewnątrz wciąż jestem wystawiona na próbę… Cierpię bardzo… tak, bardzo! ale przy tym wszystkim pokój zadziwiający panuje w mojej duszy: wszystkie moje życzenia zostały spełnione… Ufam bez miary”.

W jakiś czas potem opowiadała ten wzruszający szczegół:

“Pewnego wieczoru, podczas godziny wielkiego milczenia, przyszła siostra infirmerka, by położyć mi u nóg bańkę z gorącą wodą i posmarować piersi jodyną.

“Trawiona gorączką, pożerana pragnieniem, poddawałam się jej zabiegom, ale nie mogłam powstrzymać się, by nie poskarżyć się Panu naszemu: ‘Mój Jezu – powiedziałam Mu – widzisz sam jak goreję, a jeszcze gorąca i ognia mi dodają! O, gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć pół szklanki wody, jakąż by mi to przyniosło ulgę!… Jezu mój! dziecię Twoje jest bardzo spragnione! Ale cieszy się, że brak mu tego, co konieczne, bo do Ciebie może stać się podobniejsze i przyczynić się do zbawienia dusz'”.

“Infirmerka wyszła i miała powrócić dopiero nazajutrz rano. Jakież tedy było moje zdziwienie, gdy w kilka minut później przyszła niosąc orzeźwiający napój. ‘W tej chwili przyszło mi na myśl – rzekła do mnie – że może siostra ma pragnienie, postanowiłam odtąd co wieczór przynosić ten napój’. Patrzyłam na nią zdumiona; a gdy zostałam sama, zalałam się łzami. O! jak dobry jest nasz Jezus! Jak jest delikatny i troskliwy! Jakże łatwo wzruszyć Jego Serce!”

Jeszcze jeden z tych dowodów delikatności Serca Jezusowego otrzymała 6 września, a sprawiło jej to wielką radość. Dnia tego dostały nam się w sposób prawdziwie opatrznościowy relikwie błogosławionego Teofana Vénard. Wiele razy objawiała życzenie posiadania czegoś, co należało do jej świętego przyjaciela; widząc jednak, że na to nie zważano, nie mówiła więcej o tym. Toteż jej wzruszenie było wielkie, gdy matka przeorysza wręczyła jej cenny przedmiot; obsypała go pocałunkami i nie chciała się z nim rozstać.

Skądże ta jej miłość do anielskiego misjonarza? Zwierzyła się z tego ukochanym swoim siostrom we wzruszającej rozmowie:

“Teofan Vénard jest małym świętym, życie jego jest zupełnie zwyczajne. Kochał bardzo Niepokalaną Dziewicę, kochał bardzo swoją rodzinę”.

Kładąc nacisk na ostatnie słowa, mówiła:

“Ja też bardzo kocham moją rodzinę! nie rozumiem świętych, którzy nie kochają swej rodziny!… Na pożegnanie przepisałam wam niektóre fragmenty z ostatnich jego listów; są to moje myśli, dusza moja podobna jest do jego duszy”.

Przytaczamy te wyjątki z listu; zdawałoby się, że wyszły spod pióra i serca naszej Świętej:

“Nie znajduję na świecie nic, co by mię uszczęśliwiło; serce moje zbyt wielkie, i to, co zowią szczęściem na ziemi, nie może go zapełnić. Myśl moja wzlata ku wieczności, czas się skończy! Serce moje pełne pokoju, jak cicha powierzchnia jeziora, lub jak jasne niebo; nie żałuję doczesnego życia: pragnę wód żywota wiecznego…

“Niebawem dusza moja opuści tę ziemię, zakończy czas wygnania, dokończy walki. Idę do nieba! Wracam do Ojczyzny, odnoszę zwycięstwo!… Wstępuję do przybytku wybranych – podziwiać piękno, którego oko ludzkie nigdy nie widziało, słyszeć pienia, jakich ucho nigdy nie słyszało, cieszyć się szczęściem, którego serce nigdy nie zakosztowało… Zbliża się dla mnie godzina, przez nas wszystkie upragniona! Prawdą jest, że Pan wybiera maluczkich, by zawstydzić wielkich tego świata. Nie polegam na moich własnych siłach, ale na mocy Tego, który na krzyżu pokonał potęgę piekła.

“Jestem kwiatem wiosennym, a Pan ogrodu zrywa go dla swej przyjemności. Wszystkie jesteśmy kwiatami, zasadzonymi na tej ziemi, Bóg zrywa je w swoim czasie: jedne wcześniej, drugie później… Po krótkiej pielgrzymce odchodzę pierwsza. Któregoś dnia spotkamy się w raju i cieszyć się będziemy szczęściem prawdziwym”.

SIOSTRA TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS zapożyczyła te słowa od anielskiego męczennika Teofana Vénard.

Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co mówiło się podczas rekreacji o odpowiedzialności przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te piękne słowa:

“Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z niezmierną łagodnością! (15) A małym można pozostać na najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że na Sąd powstanie Pan, aby wybawił wszystkich cichych i pokornych ziemi (16)? Nie mówi, by sądził, ale by wybawił!”

Tymczasem fala jej cierpień wznosiła się coraz wyżej. Osłabienie stało się tak wielkie, że chora nie była w możności bez pomocy uczynić nawet najmniejszego poruszenia. Rozmowa przy niej prowadzona, chociażby najcichszym głosem, stawała się dotkliwym cierpieniem; gorączka i duszność nie pozwalały jej wymówić słowa bez wielkiego zmęczenia. W tym jednak stanie uśmiech nie schodził z jej ust. Jeżeli czasem cień jakiś przebiegł po twarzy, to tylko z obawy, by siostrom nie przysporzyć kłopotów. Aż do ostatniego dnia przed śmiercią chciała pozostawać sama w nocy. Infirmerka jednak często ją odwiedzała, wbrew jej naleganiom, by tego nie czyniła. Raz zastała ją ze złożonymi rękami i wzniesionymi ku niebu oczyma.

“Co siostra robi? – zapytała ją – trzeba starać się zasnąć.

– Nie mogę, zanadto cierpię! więc modlę się…

– A co siostra mówi Jezusowi?

– Nic Mu nie mówię, kocham Go!”

“O, jaki Bóg jest dobry!… – wołała nieraz.

– Tak, musi być bardzo dobry, skoro daje mi siłę do znoszenia tego wszystkiego, co cierpię”.

Raz rzekła do matki przeoryszy:

“Matko, chciałabym ci wyjawić stan mojej duszy; ale nie mogę, jestem w tej chwili zbyt wzruszona”.

Wieczorem wręczyła matce bilecik przeznaczony dla siostry Genowefy, na którym skreśliła ołówkiem, drżącą ręką, następujące słowa:

“O mój Boże, jak dobry jesteś dla małej ofiary Twej Miłości miłosiernej! Nawet teraz, kiedy do udręczeń duszy dołączasz cierpienia ciała, nie mogę powiedzieć: ‘Ogarnęły mię boleści śmierci’ (17). Ale z uczuciem wdzięczności wołam: ‘Zeszłam do doliny cienia śmierci, ale nie boję się zła, albowiem Ty jesteś ze mną, Panie'” (18) .

“Niektóre siostry myślą, że boisz się śmierci – rzekła jej matka Agnieszka od Jezusa.

– Łatwo to przyjść może. Gdybyż wiedziano jak mało polegam na sobie! Nie opieram się nigdy na własnych myślach, wiem, jak słaba jestem; chcę jednak cieszyć się uczuciem, jakie mi Bóg teraz daje; zawsze będzie jeszcze czas cierpieć, gdy mi je zabierze”.

“Ojciec spowiednik pytał mnie: ‘Czy godzisz się na śmierć?’ Odpowiedziałam mu: ‘Ojcze, zdaje mi się, że ofiary trzeba by na to, by żyć… Myśl o śmierci radość mi tylko sprawia'”.

“Nie smuć się tym, Matko, jeżeli wiele cierpię i jeżeli nie okażę wcale uszczęśliwienia w chwili śmierci… Wszak Pan nasz także umarł jako ofiara miłości, a jakież było Jego konanie!…”

Wreszcie zaświtała dla niej jutrzenka dnia wiecznego! Był to czwartek, 30 września. Z rana Teresa mówiąc o ostatniej nocy wygnania, spojrzała na figurę Matki Boskiej i rzekła:

“O, jakże gorąco modliłam się do Niej!… ale to jest czyste konanie, bez promyka pociechy…”

“Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę oddychać powietrzem niebios?”

O wpół do trzeciej usiadła na łóżku, czego od kilku tygodni nie była w stanie uczynić, i zawołała:

“O moja Matko, zapewniam cię, że kielich pełen jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… Nie mogę tego sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym pragnieniem ratowania dusz… A po chwili dodała:

“Wszystko, co napisałam o moim pragnieniu cierpienia, szczerą jest prawdą; Nie żałuję, że oddałam się na ofiarę Miłości”. Kilka razy powtórzyła te ostatnie słowa. Około godziny trzeciej powiedziała:

“Moja Matko, przygotuj mnie do dobrej śmierci”. Matka przeorysza dodawała jej odwagi mówiąc:

“Dziecko drogie, gotowa jesteś stanąć przed Bogiem, bo zawsze rozumiałaś, co to jest pokora”.

Wtedy sama oddała sobie to piękne świadectwo:

“O tak, czuję, że zawsze szukałam tylko prawdy… tak, rozumiałam pokorę serca!”

O wpół do piątej rozpoczęło się konanie. Gdy ujrzała wchodzące do infirmerii Zgromadzenie, podziękowała siostrom wdzięcznym uśmiechem; po czym, ściskając krucyfiks w słabnących rękach, skupiła się do ostatniej walki. Pot obfity oblewał jej czoło; dreszcz przebiegał ciało… Ale jak żeglarz, który widząc się blisko portu nie traci nadziei pośród najgwałtowniejszej nawet burzy, tak i ta dusza wierna, dostrzegając tuż przed sobą światła wiecznej przystani, mężnie dobijała do portu.

Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł Pański, skierowała pełne niewysłowionego wyrazu spojrzenie ku Gwieździe Morza, Dziewicy Niepokalanej. W tej chwili mogła powtórzyć:

Ty, któraś się do mnie uśmiechnąć raczyła/ W poranku mego rozwicia,
Pójdź, uśmiechnij się jeszcze. / Matko moja miła,/ Bo zbliża się wieczór życia!

O godzinie siódmej z minutami, zwracając się do matki przeoryszy rzekła: “Moja Matko, czyż to jeszcze nie konanie?… Czy jeszcze nie umieram?…

– Tak, drogie dziecko, to konanie, ale Pan Jezus może je przedłużyć do kilku godzin”. Odpowiedziała mężnie: “A więc… dobrze… dobrze… O, nie chciałabym krócej cierpieć”.

A potem spoglądając na krucyfiks: “O!… KOCHAM GO!… MÓJ BOŻE, JA… KOCHAM… CIĘ!”

To były jej ostatnie słowa. Zaledwie je wyrzekła, gdy ku wielkiemu naszemu zdziwieniu opadła nagle na poduszki i przechyliła głowę na prawo, jak malują dziewice bohaterskie, ofiarujące się same pod miecz katowski; a raczej jak ofiara miłości, czekająca, aż Boski Łucznik przeszyje ją strzałą, od której pragnie umrzeć…

Nagle podniosła się jakby zbudzona tajemniczym głosem, otworzyła oczy, utkwiła je, pełne niebiańskiego pokoju i niewypowiedzianego szczęścia, nieco ponad figurę Maryi.

Patrzyła tak przez czas jednego Credo, po czym oddała duszę Bogu.

Na kilka dni przed śmiercią Służebnica Boża rzekła: “Pragnę śmierci z miłości, tak jak umierał Jezus na krzyżu”. Pragnienie jej zostało całkowicie spełnione: konaniu jej towarzyszyły ciemności i trwoga. A jednak, czyż nie do niej można zastosować przepowiednię świętego Jana od Krzyża, tyczącą się dusz trawionych miłością Bożą:

“Śmierć sprawiedliwych jest drogą przed oblicznością Bożą” (Ps 115), gdyż wtedy to wszystkie bogactwa duszy łączą się razem w falach miłości i zlewają się w jedno z oceanem miłości Bożej” (19).

Zaraz po błogosławionej śmierci radość ostatniej chwali odbiła się na jej obliczu, niewypowiedziany uśmiech opromienił jej twarz. Włożyłyśmy jej palmę do ręki, tę samą, którą w trzynaście lat później, podczas pierwszej ekshumacji, odnaleziono nietkniętą w grobie.

Przez całą sobotę i niedzielę liczne tłumy napływały i gromadziły się przy kracie chóru, podziwiając w skupieniu Małą Królewnę w majestacie śmierci, zawsze pełną wdzięku; pocierając o nią różańce, medaliki, a nawet klejnoty.

4 października, w dniu pogrzebu, śmiertelne szczątki świętej Teresy od Dzieciątka Jezus otoczył piękny wieniec kapłanów; należał się ten zaszczyt tej, która tak wiele modliła się za dusze kapłańskie!

Wreszcie, uroczyście pobłogosławione, cenne ziarnko pszeniczne złożone zostało do ziemi matczynymi rękami Kościoła świętego…

Odtąd poczęły się spełniać w sposób najwspanialszy słowa Boskiego Żniwiarza: “Jeśli ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze, samo zostanie; lecz jeśli obumrze, WIELE OWOCU PRZYNOSI” (20).


(1) Tekst według londyńskiego wydania “Dziejów duszy” z r. 1948. Dokonano jedynie nieznacznych skrótów i dodano podtytuły.
(2) Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości, 1, 6.
(3) O naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 5, 7.
(4) 11 czerwca 1895 roku.
(5) Matka Maria od św. Gonzagi.
(6) W listopadzie 1896 roku.
(7) Job 13, 15.
(8) J 3, 34.
(9) Pnp 2, 9.
(10) 1 Tes 4, 13.
(11) Ap 10, 6.
(12) Św. Jan od Krzyża, Maksymy i pouczenia duchowe. Nadzieja, n. 46.
(13) Prz 19, 11.
(14) Mt 25, 40.
(15) Mdr 6, 7.
(16) Ps 75, 10.
(17) Ps 17, 5.
(18) Ps 22, 4.
(19) Żywy płomień, miłości, 1, 6.
(20) J 12,24-25.

Tekst opracowany przez Karmel w Lisieux



Życie ukryte w Bogu. Ofiara z uczuć rodzinnych. “Żywy płomień miłości”. Rozkwit cnót: duch posłuszeństwa i ofiary, męstwo. Cierpienia fizyczne. Na ostatnim etapie. “Kocham to, co Bóg czyni. Cierpię z minuty na minutę”. Wśród udręki pokus. W infirmerii, pod okiem Matki Bożej. Komunia św. w dniu 16 lipca. Ostatnie namaszczenie. Prorocze światła. Radość w cierpieniu. Teresa i błogosławiony Teofan Vénard. Wzrost cierpień. “Konanie bez promyka pociechy”. Śmierć z miłości.

“Jest rzeczą niezmiernej wagi, żeby dusza wiele ćwiczyła się w miłości, by szybko postępując w doskonałości nie zatrzymywała sio tu na ziemi, lecz raźno zdążała do oglądania Boga twarzą w twarz” (2).

“Wiele stronic tych dziejów nie będzie nigdy czytanych na ziemi…” – powiedziała święta Teresa od Dzieciątka Jezus; powtarzamy to za nią z naciskiem. Są cierpienia, których nie wolno odkrywać na ziemi; sam Pan strzeże tego zazdrośnie, sobie zatrzymując prawo ujawnienia ich zasługi i chwały w życiu przyszłym, gdy opadną wszystkie zasłony.

A cierpienia, które trapiły wrażliwe serce Służebnicy Bożej, prawie wszystkie do takich należą; i to tak dalece, że wielu, być może, sądzi, iż przeszła przez życie wśród uśmiechów i czułości, zaznając tylko łagodnych promieni wiosennego słońca i nie doświadczywszy wcale smutku słot jesiennych, ani mroźnych zawiei zimowych.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dużo cierpiała na ziemi; w ostatnich dniach życia zleciła, aby po jej śmierci oznajmić to duszom, wiedziała bowiem, że znamię krzyża, znaczące jej życie, dla wielu będzie dowodem prawdziwości jej posłannictwa.

Była pewna, że ofiara całopalna, jaką z siebie złożyła miłosiernej Miłości Boga, została przyjęta, jednakże nie męczeństwo serca było przyczyną tej pewności. Wierzyła tak raczej dlatego, że czuła “spływające na jej duszę fale nieskończonej tkliwości, przepełniającej Boskie Serce”. Mogła wprawdzie powiedzieć pewnej duszy, oziębłej w służbie Bożej, że oddać się na ofiarę Miłości to znaczy wydać się na wszelkie udręki, bo w miłości nie żyje się bez cierpienia (3). Innej jednak duszy, spragnionej doskonałości i miłości, ale lękającej się krzyża, powiedziała: “Dlaczego boisz się oddać na ofiarę Miłości miłosiernej? Gdybyś ofiarowała się Sprawiedliwości Bożej, mogłabyś się lękać, ale Miłość miłosierna będzie zawsze wyrozumiała dla słabości twojej i obchodzić się będzie z tobą łagodnie i litościwie”.

Widzieliśmy, jak wielką była ofiara Teresy, kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją kochającego, i dom rodzinny, w którym tak była szczęśliwa. Lecz może ktoś pomyśli, że jej ofiarę osładzał fakt, iż znalazła w Karmelu swoje dwie starsze siostry, drogie powiernice jej duszy. Przeciwnie, dla młodej postulantki stało się to raczej okazją do wielu bardzo dotkliwych wyrzeczeń.

Samotność i milczenie surowo w klasztorze są przestrzegane, widywała przeto swe siostry tylko w czasie rekreacji. Gdyby była mniej umartwiona, byłaby mogła często usiąść przy którejś z nich, lecz wybierała ona raczej towarzystwo zakonnic mniej sobie miłych, aby nie można było po niej poznać, czy żywi jakieś szczególne osobiste uczucia względem swych sióstr.

W jakiś czas po wstąpieniu do klasztoru przeznaczono ją do pomocy w refektarzu siostrze Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej Paulince; było to dla niej nowym źródłem ofiar. Teresa wiedziała, że wszelkie zbędne słowa są zabronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na najmniejszą poufną rozmowę. “O moja Mateczko”, powie później, “ile wtedy wycierpiałam!… Nie mogłam ci otworzyć mego serca i myślałam, że już mnie nie znasz!…”

Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra Agnieszka od Jezusa została wybrana przeoryszą. W dzień wyborów, wieczorem, serce małej Tereni musiało bić radośnie na myśl, że odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą Mateczką i otwierać jak dawniej swą duszę przed nią. Bóg jednak pozwolił, że ze wszystkich zakonnic Teresa była tą, która matkę przeoryszę widywała najrzadziej…

W kilka lat później wiedziona duchem nadprzyrodzonym powie, że “jest szczęśliwa umierając w ramionach innej przełożonej, gdyż w ten sposób może okazać ducha wiary i posłuszeństwa”.

Mała Święta pragnęła żyć życiem Karmelu w całej jego doskonałości, jaką mu nakreśliła święta Reformatorka. Gdy zajmowała się pracą, która nie wymagała całkowitej uwagi, myśl jej w sposób zupełnie naturalny zwracała się do Boga. Pewnego dnia jedna z nowicjuszek wchodząc do jej celi zatrzymała się uderzona wyrazem jej twarzy. Pilnie szyjąc, gubiła się jakby w głębokiej kontemplacji.

“O czym siostra myśli?” – zapytała ją młoda zakonnica. – “Rozważam Ojcze nasz – odrzekła – Tak słodko nazywać Boga naszym Ojcem!…” i łzy zabłysły jej w oczach.

“Nie wiem, co więcej mogłabym jeszcze mieć po śmierci nad to, co mam teraz – powiedziała innym razem. – Widzieć będę Boga, to prawda! ale zjednoczona z Nim jestem już tu na ziemi”.

Trawił ją żywy płomień miłości. Oto, co sama opowiada:

“W kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości miłosiernej (4) zaczęłam w chórze odprawiać Drogę Krzyżową, gdy nagle uczułam się zraniona grotem ognistym, tak palącym, iż zdawało się, że umrę. Nie wiem, jak to wyrazić. Wydawało mi się, że jakaś niewidzialna ręka zanurza mnie całą w ogniu. O! cóż to za ogień, i jaka słodycz jednocześnie!”

Kiedy matka Agnieszka od Jezusa, podówczas przeorysza, pytała ją, czy to uniesienie było pierwsze w jej życiu, odpowiedziała z prostotą:

“Moja Matko, miewałam już nieraz uniesienia miłości, szczególnie raz, w czasie nowicjatu, kiedy to cały tydzień byłam zupełnie oderwana od tego świata; nie zdołam tego wypowiedzieć, zdawało się, że mam ciało pożyczone, a na wszystkie ziemskie sprawy miałam jak gdyby zarzuconą zasłonę. Lecz wtedy nie palił mnie ogień rzeczywisty, mogłam bowiem znosić te rozkosz, jaką mi zadawał, i nigdy nie byłby zerwał moich więzów doczesnych; tymczasem w dniu, o którym mówię, jedna minuta, jedna sekunda więcej, a dusza moja byłaby opuściła ciało… Niestety! znalazłam się znów na ziemi i natychmiast oschłość zamieszkała z powrotem w mym sercu!”

W tym ścisłym zjednoczeniu z Bogiem święta Teresa od Dzieciątka Jezus doszła do zadziwiającego panowania nad sobą; wszystkie cnoty rozkwitły w jej duszy.

Nie należy jednak sądzić, że ten wspaniały rozkwit nadprzyrodzonych cnót dokonał się bez żadnego wysiłku.

Jeżeli Mała święta dokonuje dzisiaj tak niezwykłych przeobrażeń w sercach, jeśli sprawia tyle dobra na ziemi, to z całą pewnością sądzić można, że nabyła to za tę samą cenę, za jaką Chrystus odkupił dusze nasze, mianowicie: przez cierpienie i krzyż.

Nie najmniejszym z jej cierpień była mężna walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej gorącej natury. Już jako dziecko miała zwyczaj nie usprawiedliwiać się nigdy, ani nie skarżyć; w Karmelu chciała stać się małą służebnicą swoich sióstr.

W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną wszystkim bez różnicy.

Pewnego wieczoru, w czasie jej choroby, Zgromadzenie miało się zejść w kaplicy Serca Jezusowego dla odśpiewania hymnu. Choć trawiona gorączką, Służebnica Boża przybyła z trudem i wyczerpana usiadła na chwilę. Jedna z zakonnic skinęła na nią, aby powstała. Usłuchała natychmiast i mimo zmęczenia i duszności przetrwała tak stojąc do końca.

Infirmerka radziła jej, by co dzień odbywała przez kwadrans przechadzkę w ogrodzie. Dla niej ta rada była rozkazem. Pewnego popołudnia jedna z sióstr widząc, że przechadzka ją męczy, rzekła do niej: “Może by lepiej było, gdyby siostra odpoczęła; w tych warunkach przechadzka nie przyniesie pożytku, bardziej tylko wyczerpuje siostrę”. – “To prawda, odpowiedziała, ale wie siostra co mi dodaje siły?… Oto chodzę na intencję jednego z misjonarzy. Myślę, że tam gdzieś, daleko, jeden z nich zmęczony jest może apostolskimi podróżami, ofiarowuję więc Bogu moje zmęczenie, by zmniejszyć jego trud”.

Dawała siostrom piękne przykłady wyrzeczenia.

Po śmierci czcigodnej matki Genowefy od świętej Teresy, fundatorki Karmelu z Lisieux, rodziny nasze i robotnicy klasztorni przysłali wiązanki kwiatów. Teresa układała je gustownie, gdy jedna z sióstr konwersek rzekła do niej z pewną przymówką: “Widać, że te wspaniałe bukiety ofiarowała twoja rodzina; tamte od biedaków znikną na szarym końcu)” Miły uśmiech był jedyną odpowiedzią świątobliwej karmelitanki. I natychmiast bukiety biednych ustawiła na pierwszym miejscu, mimo że ucierpiał na tym wygląd estetyczny całości.

Pełna podziwu dla jej tak wielkiej cnoty, owa siostra wyznała przed matką przeoryszą swój błąd, wyrażając głośno uznanie dla cierpliwości i pokory Świętej.

Daleka była od unikania upokorzeń, przeciwnie, szukała ich pilnie; i tak ofiarowała się z pomocą pewnej siostrze, która znana była z tego, że trudno było ją zadowolić. Jej wielkoduszna gotowość została przyjęta. Pewnego dnia, w którym właśnie wiele zniosła upomnień, zapytała ją nowicjuszka, czym jest tak bardzo rozradowana. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała odpowiedź: “Tym, że siostra X. powiedziała mi wiele przykrych rzeczy O! jakąż sprawiła mi przyjemność! Chciałabym ją teraz spotkać, aby się do niej uśmiechnąć”. W tej chwili owa siostra zapukała do drwi i zdumiona nowicjuszka miała sposobność przekonać się naocznie, jak przebaczają Święci.

“Tak dalece wznosiłam się ponad sprawy doczesne – powie Święta pewnego dnia – że każde upokorzenie umacniało mnie tylko”.

Wszystkim tym cnotom towarzyszyło nadzwyczajne męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru, gdy miała lat piętnaście, pozwalano jej, z wyjątkiem postów, spełniać wszystkie ćwiczenia naszej surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki widząc, że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od wspólnego wieczornego Oficjum, lub od wczesnego wstania z rana; matka przeorysza (5) jednak nie przychylała się do ich próśb. “Z duszą takiego hartu nie można postępować jak z dzieckiem – mawiała – nie dla niej są dyspensy. Zostawcie ją, Bóg jej sił doda. Zresztą, jeżeli jest chora, może sama przyjść i powiedzieć”.

Ale święta Teresa od Dzieciątka Jezus kierowała się zasadą: należy iść naprzód póki sił wystarczy, bez skargi. Ileż to razy szła na jutrznię z zawrotem lub silnym bólem głowy! “Mogę jeszcze chodzić – mówiła sobie – muszę więc spełnić swój obowiązek”. I dzięki tej energii spełniała czyny wprost heroiczne.

Jej wątły organizm z trudem znosił proste pożywienie karmelitańskie; niektóre potrawy przyprawiały ją o chorobę, lecz tak zręcznie umiała to ukryć, że nawet nikt tego nie podejrzewał. Jedna z jej sąsiadek przy stole na próżno usiłowała odgadnąć, które potrawy jej smakują.

Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano, by powiedziała co jej nie służy, okazało się jej umartwienie.

“Gdy Jezus chce zesłać na nas cierpienie – mówiła wtedy – to bezwzględnie trzeba je przyjąć. Tak na przykład, kiedy siostra Maria od Serca Jezusowego (jej siostra Maria) była szafarką, starała się dogadzać mi z macierzyńską troskliwością, i mogło się wydawać, że mnie rozpieszcza. Tymczasem, iluż mi dostarczała umartwień! dawała mi bowiem wszystko według swego smaku, który był wręcz odmienny od mego!”

Jej duch ofiary był wszechstronny. Wszystko, co bardziej przykre, mniej miłe, skwapliwie chwytała jako cząstkę jej należną; wszystko, czego Bóg od niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.

“W czasie postulatu – mówiła – wiele kosztowały mnie niektóre zewnętrzne umartwienia, będące w zwyczaju w naszych klasztorach; nigdy jednak nie folgowałam mojej naturze; zdawało mi się, że Krucyfiks na dziedzińcu patrzy na mnie błagalnym wzrokiem i prosi mnie o te ofiary”.

Czujność jej była tak wielka, że nie zaniedbała spełnić żadnego polecenia matki przeoryszy, żadnego z tych małych przepisów, które czynią życie zakonne tak pełnym zasług. Jedna ze starszych sióstr, zauważywszy jej niezwykłą wierność pod tym względem, uważała ją odtąd za świętą.

Nie czyniła wielu pokut cielesnych poza przepisanymi regułą. Duch Święty dał jej zrozumieć, że umartwienie ducha i serca o wiele bardziej uświęca. Zdarzyło się raz, że zasłabła, gdyż mały żelazny krzyżyk, który za długo nosiła, ostrymi końcami wbił się jej w ciało. “Nie byłoby się to stało z tak błahej przyczyny – mówiła później – gdyby nie to, że Bóg chciał mi dać poznać, iż umartwienia Świętych nie są dla mnie ani dla małych dusz, które postępować będą drogą dziecięctwa”.

Brak ogrzewania zimą był dla niej najdotkliwszym cierpieniem fizycznym w Karmelu. Łatwo można sobie wyobrazić, czego doznawało to delikatne dziecko podczas długich zim normandzkich w wilgotnym klimacie Lisieux.

W dni o ostrzejszej temperaturze, zziębnięta przez cały dzień, Służebnica Boża szła wieczorem, po jutrzni, na chwilę do sali Zgromadzenia, by się ogrzać. Lecz chcąc dostać się potem do swej celi, musiała przejść pięćdziesiąt metrów otwartymi krużgankami; potem schody i długi lodowaty korytarz odbierały jej do reszty tę odrobinę zaczerpniętego ciepła.

Toteż gdy kładła się na swym sienniku na spoczynek, przykryta dwoma lichymi kocami, nie mogła go zaznać, trapiona często bezsennością. Zdarzało się nieraz, że przez całą noc nie mogła zasnąć, drżąc z zimna. Gdyby na początku swego nowicjatu powiedziała o tym mistrzyni nowicjuszek, byłaby z pewnością otrzymała ulgę, lecz ona chciała przyjąć to surowe umartwienie bez skargi i dopiero na łożu śmierci wyjawiła je w wymownych słowach: “Największym moim cierpieniem fizycznym w życiu zakonnym było zimno. Z zimna umieram!”

Choć wielkodusznie i radośnie przyjmowała tę surową pokutę, jednak kierując się roztropnością, chciała dyskretnie dać do zrozumienia, że Bóg pozwolił na to cierpienie, me żądał go jednak; że byłoby dobrze, gdyby na przyszłość surowość ta została złagodzona. Uważała, że bezwzględne stosowanie reguły, nie biorąc w rachubę różnic klimatu i temperatury, to kuszenie Boga i grzech przeciw roztropności.

Znane nam jest wezwanie z Wielkiego Piątku, 3 kwietnia 1896 roku, kiedy to święta Teresa od Dzieciątka Jezus usłyszała, jak się sama wyraża, “jakoby odległy szmer, zwiastujący jej przybycie Oblubieńca”. Wiele jeszcze miało upłynąć bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błogosławiona chwila wyzwolenia.

Rankiem, tego Wielkiego Piątku, tak przekonywająco umiała przedstawić matce przeoryszy, iż wybuch krwi nie będzie miał złych następstw, że ta, nie zdając sobie sprawy ze stanu jej zdrowia, pozwoliła jej wykonać wszystkie pokuty, regułą na ten dzień przepisane. Po południu jedna z nowicjuszek zauważyła, że siostra Teresa myje okna. Twarz miała śmiertelnie bladą; mimo zwykłej energii widać było, że jest u kresu sił. Widząc ją tak wyczerpaną, nowicjuszka, która ją bardzo kochała, rozpłakała się i błagała, by pozwoliła poprosić o jaką ulgę dla niej. Ale młodziutka mistrzyni wyraźnie jej tego zabroniła, mówiąc, że zniesie i wytrzyma ten mały trud w dniu, w którym Jezus tyle dla niej wycierpiał.

Niebawem uporczywy kaszel zaniepokoił matkę przeoryszę. Poddała Służebnicę Bożą wzmacniającej kuracji i na kilka miesięcy kaszel ustąpił.

“Doprawdy – mówiła wtedy nasza mała siostrzyczka – choroba jest zbyt powolną przewodniczką, liczę już tylko na miłość”.

Bardzo pragnęła uczynić zadość wezwaniu Karmelu z Hanoi, który usilnie o nią się dopraszał; rozpoczęła nowennę (6) do Czcigodnego Teofana Vénard na intencję zupełnego wyzdrowienia. Niestety! Od czasu tej nowenny stan jej zdrowia znacznie się pogorszył.

Ponieważ matka przeorysza przywykła widzieć ją zawsze cierpiącą, a pomimo to mężną, pozwalała jej wykonywać na równi z innymi ćwiczenia zakonne, mimo że niektóre męczyły ją niezmiernie.

Gdy nadchodził wieczór, powracając do swej celi, musiała zatrzymywać się na każdym stopniu schodów, by tchu zaczerpnąć. Dochodziła na miejsce tak wyczerpana, że niekiedy – jak sama to później wyznała – potrzebowała całej godziny, by się rozebrać. Po takim utrudzeniu twardy siennik stanowił jedyne miejsce jej wypoczynku.

Toteż miała bardzo złe noce; ale gdy ją pytano, czy nie potrzebna jej pomoc w tych godzinach cierpienia, odpowiadała:

“O! nie, przeciwnie, czuję się bardzo szczęśliwa, że jestem w celi tak oddalonej, że siostry mnie nie słyszą. Jestem zadowolona, jak cierpię sama; gdy mnie żałują i obsypują czułościami, nie mogę już wtedy cieszyć się”.

Często robiono jej bolesny zabieg przypalania boku. Pewnego dnia, kiedy szczególnie cierpiała z tego powodu i wypoczywała w czasie rekreacji, usłyszała dochodzące z kuchni słowa: “Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus niedługo umrze, a nie wiem doprawdy, co o niej nasza Matka będzie mogła powiedzieć po jaj śmierci. Będzie w kłopocie, bo chociaż to bardzo miła siostrzyczka, to przecież nie uczyniła nic takiego, co by warto było opowiedzieć”.

Infirmerka, która także to wszystko słyszała, powiedziała do Świętej:

– “Gdyby siostra polegała na opinii ludzkiej, spotkałoby ją dziś wielkie rozczarowanie!

– Opinia ludzka… Ach! jakie szczęście, że za łaską Boga zawsze była mi obojętna. Oto małe zdarzenie, dzięki któremu ostatecznie zrozumiałam, co ona jest warta: Pewnego dnia po moich obłóczynach poszłam do naszej Matki. Siostra konwerska, która tam się znajdowała, zobaczywszy mnie powiedziała: ,Moja Matko, przyjęcie takiej nowicjuszki przynosi ci zaszczyt! Tak dobrze wygląda! Mam nadzieję, że długo będzie mogła zachowywać obserwę! Ucieszyłam się już z tego komplementu, kiedy nadeszła znowu inna siostra i rzekła mi: ,Moja, biedna siostrzyczko Tereso od Dzieciątka Jezus, jakże siostra jest zmęczona! jak siostra strasznie źle wygląda; jeżeli tak potrwa dłużej, to siostra niedługo będzie zachowywać obserwę zakonną!…’ Miałam wtedy zaledwie szesnaście lat, ale ta mała przygoda dała rai tyle doświadczenia, że odtąd nie liczę się już więcej ze zmienną opinią ludzką”.

– “Mówią, że siostra nigdy wiele nie cierpiała? – Uśmiechnęła się i wskazując na szklaneczkę z czerwonym płynem rzekła:

– Patrząc na tę szklankę, można by myśleć, że zawiera w sobie znakomity napój, a tymczasem nie wiem, czy istnieje coś bardziej gorzkiego. To jest obraz mojego życia: wydaje się ono płynąć jak gdyby po różach, jak gdybym napawała się wyśmienitym napojem, a jest to gorycz. Mówię: gorycz, chociaż życie moje gorzkie nie było, umiałam bowiem wszelką gorycz zamienić sobie w radość i słodycz”.

– Wiele siostra cierpi w tej chwili, nieprawdaż?

– Tak, ale to było moim pragnieniem!”

“Jakże nam przykro widzieć siostrę tak bardzo cierpiącą i myśleć, że może jeszcze więcej cierpieć będzie” – mówiły jej nowicjuszki.

– O, nie trapcie się o mnie doszłam do tego, że nie mogą już cierpieć, gdyż słodkim jest ni każde cierpienie. Zresztą niedobrze, że zaprzątacie myśl tym, co kiedyś w przyszłości przykrego przyjść może; jest to jakby wkraczaniem w działanie Stwórcy! My, co idziemy drogą miłości, nie powinnyśmy nigdy niczym się martwić. Gdybym nie cierpiała z minuty na minutę, nie mogłabym zachować cierpliwości; widzę tylko to, co jest teraz, zapominam o przeszłości, a przyszłości nie chcę przewidywać. Jeżeli zniechęcamy się niekiedy lub wpadamy w zwątpienie, to tylko dlatego, że myślimy o tym co było, albo o tym co będzie. Módlcie się jednak za mnie, bo często, gdy błagam niebo o pomoc, najwięcej wtedy jestem opuszczona!

– Co siostra czyni, by nie zniechęcać się w chwilach takiego opuszczenia?

– Zwracam się do Boga i do wszystkich Świętych i dziękuję im mimo wszystko; sądzę, że chcą się przekonać, jak daleko posunę moją nadzieję… Nie na próżno wyryły się w moim sercu słowa Joba: “Choćby Bóg mię zabił, w Nim ufać będę!” (7) Przyznaję, że długiego czasu trzeba mi było, by dojść do tego stopnia zdania się na Boga; ale teraz już się na nim znajduję! Bóg wziął mnie w swoje ramiona i na nim umieścił!”

“Serce moje pełne jest woli Jezusa – mówiła jeszcze – toteż gdy dolewa się coś jeszcze ponad to, nie przenika już do wnętrza; spływa łatwo, podobnie jak kropla oliwy, która nie może zmieszać się z wodą. O, gdyby tak dusza moja nie była przepełniona po brzegi poddaniem się woli Bożej, gdyby się dała pochłonąć uczuciom radości lub smutku, które tak szybko następują po sobie na ziemi, jakaż by to była gorycz! Lecz te zmienne uczucia dotykają tylko powierzchni mej duszy, a ja zostaję w głębokim pokoju, którego nic zmącić nie zdoła”.

A jednak jej dusza była otoczona gęstym mrokiem: pokusy przeciw wierze, zawsze pokonywane a ciągle na nowo powstające, odbierały jej uczucie szczęścia, którego doznawała na myśl o bliskiej śmierci.

“Gdyby nie te doświadczenia, te pokusy przeciwko wierze wprost trudne do pojęcia – mówiła – sądzę, że umarłabym z radości na samą myśl, że niezadługo opuszczę tę ziemię”.

Boski Mistrz chciał tą próbą dopełnić jej oczyszczenia i sprawić, by nie tylko postępowała szybkim krokiem, ale by biegła swą małą drogą ufności i zdania się na Boga. Jej słowa często tego dowodzą:

“Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby mi Pan pozwolił wybierać, nie wybrałabym niczego; chcę tyko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!

“Nie lękam się wcale ani ostatniej walki, ani cierpień choroby, chociażby były wielkie. Bóg wspierał unie i prowadził za rękę od najwcześniejszych lat dzieciństwa… lezę na Niego. Ani przez chwilę nie wątpię, że i nadal wspierać mnie będzie aż do końca. Cierpienia moje mogą dojść do najdalszych granic, ale nigdy ponad miarę, jestem tego pewna”.

Taka głęboka ufność musiała obudzić wściekłość szatana, który w ostatnich chwilach używa całej swej przebiegłości, ażeby zasiać w sercach zwątpienie.

“Wczoraj wieczór – wyznała raz matce Agnieszce od Jezusa – opanowała mię prawdziwa trwoga, a ciemności wzmogły się. Jakiś głos przeklęty mówił mi: ,Czy jesteś pewna, że Bóg cię miłuje? Czy przyszedł i powiedział ci to? A może opinia nielicznych jednostek ma cię przed Nim usprawiedliwić?”

“Długo męczyłam się tymi myślami, kiedy przyniesiono mi od ciebie, Matko, bilecik prawdziwie opatrznościowy. Przypominałaś mi wszystkie łaski, jakimi Jezus obdarzył mą duszę, i jak gdyby udręka moja była ci wiadoma, mówiłaś mi, że jestem szczególnie przez Boga umiłowana, i że jestem w przededniu otrzymania z rąk Jego wiekuistej korony. I już cisza i radość poczęły odradzać się w mym sercu. Pomyślałam jednak jeszcze:

“To miłość mojej Mateczki do mnie podyktowała jej te słowa”. Ale kierowana wewnętrznym natchnieniem, wzięłam do ręki Ewangelię i otworzyłam, ją na chybił trafił a oczy moje padły na fragment, którego nigdy przedtem nie zauważyłam: “Ten, którego Bóg posiał, głosi słowa Boże, bo nie według miary udziela Bóg ducha” (8).

“Zasnęłam tedy zupełnie pocieszona. Ciebie to, Matko, Bóg posłał do mnie i powinnam ci wierzyć, gdyż mówisz to samo, co Bóg mówi”.

W sierpniu była przez kilka dni w takim stanie duszy, że zdawało się jakoby od siebie odchodziła; błagała nas, aby się za nią modlić. Nigdy nie widziałyśmy jej w podobnym stanie. W tym niewypowiedzianym udręczeniu powtarzała co chwila:

“O, jakże trzeba modlić się za konających! Gdyby o tym wiedziano!”

Pewnej nocy prosiła infirmerkę, aby skropiła jej łóżko wodą święconą:

“Szatan jest koło mnie; nie widzę go, ale czuję… dręczy mnie, trzyma jakby żelazną ręką, by nie dopuścić najmniejszej ulgi; wzmaga me cierpienie, aby mnie przywieść do zwątpienia… A ja nie mogę się modlić! Mogę tylko patrzeć na Najświętszą Pannę i powtarzać: Jezus! O, jak bardzo trzeba modlić się za konających! Gdyby wiedziano! Jakże potrzebna jest modlitwa Komplety: ‘Procul recedant sommia, et noctium phantasmata! – Wybaw nas od widziadeł nocnych’. Doznaję dziwnego uczucia, że cierpię nie za siebie, lecz za jakąś duszę… a szatan nie chce tego”.

Infirmerka zapaliła gromnicę, a duch ciemności uciekł bezpowrotnie. A jednak Służebnica Boża pozostawała do końca w bolesnych trwogach.

Pewnego dnia, gdy patrzyła na błękitne niebo, siostra Maria od Najświętszego Serca zauważyła:

“O, z jaką miłością patrzysz w niebo!”

Uśmiechnęła się tylko, a potem rzekła do matki Agnieszki od Jezusa:

“Słuchając siostry Marii od Najświętszego Serca mówiłam sobie: Ach, ona sądzi, że patrzę w niebo myśląc o prawdziwym niebie! lecz nie, podziwiam po prostu niebo materialne; tamto drugie jest dla mnie coraz bardziej zamknięte. I było mi przykro, ale zaraz pomyślałam z wielką słodyczą: Tak, to prawda, że patrzę w niebo z miłością. Skoro dusza moja jest całkowicie oddana Miłości, wszystkie uczynki moje, nawet najbardziej obojętne, noszą na sobie tę Bożą pieczęć. Jakiś głos wewnętrzny podsunął mi tę myśl i w jednej chwili zostałam pocieszona”.

Wbrew otaczającym ją zewsząd ciemnościom, od czasu do czasu uchylał Pan drzwi jej ponurego więzienia; wtedy doznawała uniesień zdania się na wolę Bożą, ufności i miłości.

Pewnego dnia przechadzała się po ogrodzie podtrzymywana przez matkę Agnieszkę od Jezusa. Powracając, zatrzymała się na widok białej kury, tulącej pod skrzydła maleńkie swe kurczęta. Łzy stanęły jej w oczach.

– “Płaczesz? – zapytała ją jej siostra. – W tej chwili nie mogę ci odpowiedzieć, jestem zanadto wzruszona – powiedziała”. Później wyjaśniła matce Agnieszce od Jezusa: “Płakałam myśląc o Panu Jezusie, że użył tego porównania w Ewangelii, by dać poznać swą, tak tkliwą miłość ku nam. Przez całe życie nic innego dla mnie nie czynił: ukrywał mnie całkowicie pod swymi skrzydłami. Nie mogłam się powstrzymać, tak serce moje przepełnione było wdzięcznością i miłością. O, dobrze Bóg czyni, że ukrywa się przed moim wzrokiem, że rzadko kiedy i jakoby ‘przez kraty’ (9) ukazuje mi dzieła swego miłosierdzia…”

Trudno nam było zgodzić się na utratę tego skarbu i dlatego 5 czerwca 1897 roku zaczęłyśmy żarliwą nowennę do Matki Bożej Zwycięskiej w nadziei, że jeszcze raz cudem dźwignie ten mały kwiatek, tak przez Nią umiłowany. Ale dała nam taką samą odpowiedź, jaką dał święty męczennik Teofan, i z poddaniem musiałyśmy przyjąć smutną perspektywę bliskiej rozłąki.

Z początkiem lipca stan jej bardzo się pogorszył, w końcu zniesiono ją do infirmerii.

Widząc jej celę próżną i przewidując, że do niej już nigdy nie wróci, matka Agnieszka rzekła jej:

– “Ciężko mi będzie patrzeć na tę celę, kiedy ciebie już z nami nie będzie!

– Moja Mateczko, aby się pocieszyć, pomyślisz, że tam wysoko jestem bardzo szczęśliwa, i że wielką część mego szczęścia zdobyłam tu, w tej małej celi; gdyż – dodała podnosząc piękny, głęboki wzrok ku niebu – wiele w mej wycierpiałam; byłabym szczęśliwa, mogąc w niej umrzeć”.

Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała najpierw na figurę cudownej Matki Boskiej, którą tam ustawiłyśmy. Niepodobna oddać wyrazu tego spojrzenia. “Co widzisz?” – rzekła jej siostra Maria, ta sama, która była świadkiem ekstazy w dziecięcych jej latach i zastępowała jej matkę. Odpowiedziała:

“Nigdy nie wydała mi się tak piękna!… Dziś jednak jest to tylko figura; ale wtedy, wiesz dobrze, to nie była figura…”

Odtąd Służebnica Boża często tej samej doznawała pociechy. Pewnego wieczoru zawołała:

“O, jakże kocham Najświętszą Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Zwykle przedstawiają nam Ją jako niedostępną, a należałoby raczej okazać, jak jest łatwą do naśladowania. Ona jest bardziej Matką niż Królową! Nie trzeba myśleć, że z powodu swego uprzywilejowanego stanowiska blaskiem swym zaćmiewa wszystkich Świętych, jak wschodzące słońce zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, jakie to dziwne! Matka miałaby umniejszać chwałę swych dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; wierzę, że Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba… Dziewica Maryja! jak prostym wydaje mi się Jej życie!”

Czekało ją jeszcze bardzo bolesne doświadczenie. Od 19 sierpnia aż do 30 września, błogosławionego dnia, w którym na wieki połączyła się z Bogiem, z powodu częstych krwotoków nie mogła przyjmować Komunii świętej. A przecież któż goręcej od niej mógł pożądać Anielskiego Chleba? Ileż to razy, nawet zimą w ostatnim roku swego życia, po nocy spędzonej wśród ogromnych cierpień, wstawała rano, aby przystąpić do Stołu Pańskiego! Żaden wysiłek nie był zbyt wielki, by okupić szczęście zjednoczenia się z Bogiem.

Zanim pozbawiona została tego niebieskiego pokarmu, Pan nasz często nawiedzał ją na łożu boleści. Szczególnie wzruszająca była Komunia święta 16 lipca, w uroczystość Najświętszej Panny z Góry Karmel.

Posadzka krużganków klasztornych, którymi miał być niesiony Najświętszy Sakrament, pokryta była kwiatami polnymi i listkami róż. Młody kapłan, który miał odprawić pierwszą Mszę świętą w kaplicy klasztornej, przyniósł chorej Wiatyk. W nocy ułożyła ona wiersz następujący:

Ty, co tak dobrze znasz nicość stworzenia, A wcale nie lękasz się zniżać do niego./ Zstąp do mego serca, zaspokój pragnienia,/ O Sakramencie miłowania mego/ Pragnę, by dobroć Twa święta, o Panie, Zerwała pęta życia doczesnego,/ Jezu mój, usłysz miłości wołanie!

Przyjdź, o przyjdź, Jezu, do serca mojego!

W kilka dni później, 30 lipca, nasza Święta przyjęła ostatnie namaszczenie. Promieniejąca szczęściem mówiła:

“Cieszę się, że uchyla się brama mego więzienia. Jestem szczęśliwa, zwłaszcza od chwili, kiedy nasz Ojciec Przełożony zapewnił mnie, że dusza moja dzisiaj podobna jest do duszy dziecka po chrzcie świętym”.

Mniemała zapewne, że lada chwila dusza jej uleci do nieba. Nie wiedziała, że od tego momentu wyzwolenia dzielą ją jeszcze całe dwa miesiące męczeństwa!

Pewnego dnia prosiła matkę przeoryszę:

“O Matko, proszę, pozwól mi umrzeć… Pozwól ofiarować życie moje na tę intencję…”

A gdy tego pozwolenia odmówiono jej:

“A więc dobrze – dodała – wiem, że w tej chwili Pan Bóg tak pragnie maleńkiego grona winnego, że skoro nikt Mu go dać nie chce, będzie zmuszony przyjść i ukraść je… O nic nie chcę prosić dla siebie, byłoby to opuścić moją drogę zdania się na wolę Bożą, proszę tylko Najświętszą Pannę, by przypomniała swemu Jezusowi, iż sam nazwał się Złodziejem w Ewangelii świętej, niech więc nie zapomni przyjść, by mnie ukraść”.

Pewnego dnia przyniesiono jej wiązankę kłosów. Wybrała z nich jeden tak pełny, że uginał się pod ciężarem ziarna. Przyglądała mu się długo… a następnie rzekła:

“Matko, ten kłos jest obrazem mojej duszy: Bóg napełnił mnie łaskami dla mego dobra i dla dobra wielu innych… O, chcę zawsze uginać się pod ciężarem obfitości darów nieba, uznając, że wszystko pochodzi z wysoka”.

I nie myliła się; dusza jej była przepełniona łaskami… łatwo można było poznać, że Duch Święty przez te usta niewinne własną głosił chwałę!

Nie pierwszy to raz mała Teresa z Lisieux wygłosiła słowa prawdziwie natchnione.

W kwietniu 1895 roku, gdy jeszcze była zdrowa, uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i zasługującej na wiarę:

“Wkrótce umrę; nie mówię, że stanie się to za kilka miesięcy, ale nie dalej jak za dwa, trzy lata; wnoszę to z tego, co dzieje się w mojej duszy”.

Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała najskrytsze ich myśli:

“Oto moja tajemnica – powiedziała im – nie robię wam żadnej uwagi, zanim nie zwrócę się do Matki Najświętszej i nie poproszę, by mi podsunęła, co mam czynić dla waszego większego dobra; i mnie samą nieraz dziwi to, czego was nauczam. Czuję po prostu, że mówiąc do was nie mylę się, i że to Jezus mówi do was przez moje usta”.

Podczas jej choroby jedna z jej sióstr przeżyła chwile bolesnego udręczenia, prawie zwątpienia, na myśl nieuniknionej i bliskiej z nią rozłąki. Wszedłszy zaraz potem do infirmerii i nie dając nic poznać po sobie, bardzo była zdziwiona, gdy ją Święta przyjęła słowami, wypowiedzianymi tonem poważnym i smutnym: “Nie trzeba smucić się jak inni, nie mający nadziei” (10).

Ale najbardziej zadziwiające było to, iż zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla którego Pan ją zesłał na ziemię. Zasłona przyszłości zdawała się być przed nią zerwana i niektóre z jej tajemnic odkrywała nam nieraz w słowach proroczych; wiele z nich już się spełniło.

“Niczego nie dowalam Bogu, prócz miłości – mówiła – a On mi odda miłość za miłość. – PO MOJEJ śmierci SPUSZCZAĆ BĘDĘ NA ZIEMIĘ DESZCZ RÓŻ”.

Siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza czytała jej o szczęściu wiecznym. Przerwała jej nagle: “Nie to mnie pociąga…

– Cóż więc?

– MIŁOŚĆ! Kochać, być kochaną i powracać na ziemię, by szerzyć miłość dla MIŁOŚCI”.

Pewnego wieczoru przyjęła matkę Agnieszkę od Jezusa z wyrazami szczególnego rozradowania:

“Moja Mateczko, dziś wieczór doleciały mnie z dala dźwięki muzyki, pomyślałam, że wkrótce słyszeć będę melodie niezrównane. Ale ta nadzieja cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą otrzymywać będę, i którą nawzajem będę mogła dawać!

“Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się, posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga; takiej miłości, jaką ja Go miłuję… nauczania ludzi małej drogi. NIEBEM MOIM BĘDZIE CZYNIĆ DOBRZE NA ZIEMI. Nie jest to niemożliwe, skoro i Aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad nami. Nie, nie spocznę do końca świata, dopóki będą dusze, które trzeba zbawiać. Dopiero, gdy Anioł zawoła: “Czas przeminął!” (11) , wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, bo liczba wybranych będzie wypełniona, a wszyscy zaznają radości i odpocznienia. Na tę myśl serce moje żywiej bije.

– Jakiej to małej drogi chcesz nauczać?

– Moja Matko, drogi dziecięctwa duchowego, czyli drogi ufności i zupełnego zdania się na Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że tu na ziemi jedno tylko czynić należy: rzucać pod stopy Jezusa kwiaty małych ofiar, ujmować Go pieszczotami! W taki to sposób Go ujęłam i dlatego właśnie tak dobrego doznam przyjęcia!”

“Jeżelibym moją małą drogą miłości wprowadziła was w błąd – mówiła do nowicjuszek – nie bójcie się, nie zostawię was na niej długo. Ukażę się wam niezwłocznie i ostrzegę was, abyście obrały inną drogę; ale jeżeli nie powrócę, wierzcie w prawdziwość słów moich: ufność w Bogu tak potężnym i tak miłosiernym nie jest nigdy zbyt wielka! TYLE OD NIEGO OTRZYMUJEMY, ILE SIĘ SPODZIEWAMY!'” (12)

W wigilię święta Matki Bożej z Góry Karmel jedna z nowicjuszek powiedziała jej:

“Gdyby siostra umarła jutro po Komunii świętej, byłaby to śmierć tak piękna, iż myślę, że pocieszyłoby mnie to w moim strapieniu”.

Teresa odpowiedziała żywo: “O, to nie byłoby podobne wcale do mojej małej drogi! Czyż w chwili śmierci miałabym z niej zboczyć? Umrzeć z miłości po Komunii świętej! To za piękne dla mnie: małe dusze nie mogłyby mnie w tym naśladować. W mojej małej drodze są tylko rzeczy bardzo zwyczajne; trzeba, by małe dusze mogły czynić wszystko, co ja czynię”.

Mówiła jeszcze do swej Mateczki: “W niebie otrzymam wiele łask dla tych, którzy mi dobrze czynili. Dla ciebie, Matko moja, tyle, że nie wszystkie będą ci potrzebne; dużo z nich będzie już tylko dla twej radości”.

Jedna z zakonnic powątpiewała o jej cierpliwości. Odwiedzając ją raz, spostrzegła na jej obliczu wyraz radości i chciała znać tego przyczynę.

“To dlatego, że czuję straszliwy ból – odpowiedziała Święta – usiłowałam zawsze kochać cierpienie i chętnie je przyjmować”.

“Kiedy bardzo cierpię – mówiła innym razem – kiedy spotka mnie coś ciężkiego, przykrego, to zamiast przybierać smutny wyraz twarzy, odpowiadam na to uśmiechem. Z początku nie zawsze to mi się udawało; obecnie weszło mi to w zwyczaj i jestem szczęśliwa, że go sobie przyswoiłam”.

“Czemu dziś, od samego rana jesteś tak wesoła?” – zapytała innym razem matka Agnieszka od Jezusa.

– Miałam dwie małe przykrości, o, bardzo dotkliwe… nic tak nie sprawia mi małych radości, jak małe przykrości”.

A innym razem:

“Wiele dziś miałaś doświadczeń, prawda?

– Tak, ale… przecież je kocham!… Kocham wszystko co mi Bóg daje.

– To straszne, ile ty cierpisz!

– Nie, to nie straszne; mała ofiara miłości nie może uważać za straszne tego, co przysyła jej Oblubieniec. On mi daje na każdą chwilę tyle, ile znieść mogę; nie więcej; a jeżeli za chwilę zwiększy me cierpienie, to zwiększy również i moją siłę. Mimo to nie mogłabym Go prosić o większe cierpienia, bo jestem za mała; wtenczas stałyby się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym sama je znosić; a ja nigdy nie umiałam nic czynić sama”.

Jeżeli Duch Święty mówi nam w Księdze Przypowieści: “Nauka męża po cierpliwości bywa poznana!” (13), to te z sióstr, które ją słyszały, mogły wierzyć jej nauce, gdyż prawdziwości jej dowiodła niewzruszoną cierpliwością.

Za każdą wizytą lekarz wyrażał swój podziw: “Gdyby siostry wiedziały, co ona cierpi! Nie widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim wyrazem nadprzyrodzonej radości. To anioł!” A gdyśmy ubolewały nad tym, że taki skarb przyjdzie nam utracić, rzekł: “Ja nie zdołam jej uleczyć, to dusza stworzona nie dla ziemi”.

Widząc jej wielkie osłabienie, przepisał jej napój wzmacniający. Zrazu, przez wzgląd na wysoką cenę tego lekarstwa, Teresa zasmuciła się, ale potem rzekła do nas:

“Teraz już nie martwi mnie przyjmowanie kosztownych lekarstw, przeczytałam bowiem, że święta Gertruda cieszyła się z tego, wiedząc, iż to wychodzi dobroczyńcom na korzyść. Opierała się na słowach Pana naszego: ‘Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili’ (14).

“Przekonana jestem, że lekarstwa są dla mnie bezużyteczne – dodała – ale uczyniłam układ z Panem Bogiem, by obrócił je na pożytek biednych misjonarzy, którzy nie mają czasu ani środków, aby się leczyć”.

Wzruszony widocznie delikatnością swej małej oblubienicy, Pan, który nigdy nie daje się przewyższyć we wspaniałomyślności obsypywał ją dowodami swej boskiej dobroci. Dla uczczenia rocznicy profesji przyniesiono jej wiązankę polnych kwiatów; co więcej, tego dnia mały gil wleciał do infirmerii i skakał na jej łóżku. Te drobne szczegóły wzruszały ją słodko, i tłumaczyła nam tego przyczynę:

“Matko moja, wzruszona jestem do głębi dobrocią Boga; na zewnątrz obsypuje mnie pociechami… a jednak od wewnątrz wciąż jestem wystawiona na próbę… Cierpię bardzo… tak, bardzo! ale przy tym wszystkim pokój zadziwiający panuje w mojej duszy: wszystkie moje życzenia zostały spełnione… Ufam bez miary”.

W jakiś czas potem opowiadała ten wzruszający szczegół:

“Pewnego wieczoru, podczas godziny wielkiego milczenia, przyszła siostra infirmerka, by położyć mi u nóg bańkę z gorącą wodą i posmarować piersi jodyną.

“Trawiona gorączką, pożerana pragnieniem, poddawałam się jej zabiegom, ale nie mogłam powstrzymać się, by nie poskarżyć się Panu naszemu: ‘Mój Jezu – powiedziałam Mu – widzisz sam jak goreję, a jeszcze gorąca i ognia mi dodają! O, gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć pół szklanki wody, jakąż by mi to przyniosło ulgę!… Jezu mój! dziecię Twoje jest bardzo spragnione! Ale cieszy się, że brak mu tego, co konieczne, bo do Ciebie może stać się podobniejsze i przyczynić się do zbawienia dusz'”.

“Infirmerka wyszła i miała powrócić dopiero nazajutrz rano. Jakież tedy było moje zdziwienie, gdy w kilka minut później przyszła niosąc orzeźwiający napój. ‘W tej chwili przyszło mi na myśl – rzekła do mnie – że może siostra ma pragnienie, postanowiłam odtąd co wieczór przynosić ten napój’. Patrzyłam na nią zdumiona; a gdy zostałam sama, zalałam się łzami. O! jak dobry jest nasz Jezus! Jak jest delikatny i troskliwy! Jakże łatwo wzruszyć Jego Serce!”

Jeszcze jeden z tych dowodów delikatności Serca Jezusowego otrzymała 6 września, a sprawiło jej to wielką radość. Dnia tego dostały nam się w sposób prawdziwie opatrznościowy relikwie błogosławionego Teofana Vénard. Wiele razy objawiała życzenie posiadania czegoś, co należało do jej świętego przyjaciela; widząc jednak, że na to nie zważano, nie mówiła więcej o tym. Toteż jej wzruszenie było wielkie, gdy matka przeorysza wręczyła jej cenny przedmiot; obsypała go pocałunkami i nie chciała się z nim rozstać.

Skądże ta jej miłość do anielskiego misjonarza? Zwierzyła się z tego ukochanym swoim siostrom we wzruszającej rozmowie:

“Teofan Vénard jest małym świętym, życie jego jest zupełnie zwyczajne. Kochał bardzo Niepokalaną Dziewicę, kochał bardzo swoją rodzinę”.

Kładąc nacisk na ostatnie słowa, mówiła:

“Ja też bardzo kocham moją rodzinę! nie rozumiem świętych, którzy nie kochają swej rodziny!… Na pożegnanie przepisałam wam niektóre fragmenty z ostatnich jego listów; są to moje myśli, dusza moja podobna jest do jego duszy”.

Przytaczamy te wyjątki z listu; zdawałoby się, że wyszły spod pióra i serca naszej Świętej:

“Nie znajduję na świecie nic, co by mię uszczęśliwiło; serce moje zbyt wielkie, i to, co zowią szczęściem na ziemi, nie może go zapełnić. Myśl moja wzlata ku wieczności, czas się skończy! Serce moje pełne pokoju, jak cicha powierzchnia jeziora, lub jak jasne niebo; nie żałuję doczesnego życia: pragnę wód żywota wiecznego…

“Niebawem dusza moja opuści tę ziemię, zakończy czas wygnania, dokończy walki. Idę do nieba! Wracam do Ojczyzny, odnoszę zwycięstwo!… Wstępuję do przybytku wybranych – podziwiać piękno, którego oko ludzkie nigdy nie widziało, słyszeć pienia, jakich ucho nigdy nie słyszało, cieszyć się szczęściem, którego serce nigdy nie zakosztowało… Zbliża się dla mnie godzina, przez nas wszystkie upragniona! Prawdą jest, że Pan wybiera maluczkich, by zawstydzić wielkich tego świata. Nie polegam na moich własnych siłach, ale na mocy Tego, który na krzyżu pokonał potęgę piekła.

“Jestem kwiatem wiosennym, a Pan ogrodu zrywa go dla swej przyjemności. Wszystkie jesteśmy kwiatami, zasadzonymi na tej ziemi, Bóg zrywa je w swoim czasie: jedne wcześniej, drugie później… Po krótkiej pielgrzymce odchodzę pierwsza. Któregoś dnia spotkamy się w raju i cieszyć się będziemy szczęściem prawdziwym”.

SIOSTRA TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS zapożyczyła te słowa od anielskiego męczennika Teofana Vénard.

Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co mówiło się podczas rekreacji o odpowiedzialności przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te piękne słowa:

“Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z niezmierną łagodnością! (15) A małym można pozostać na najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że na Sąd powstanie Pan, aby wybawił wszystkich cichych i pokornych ziemi (16)? Nie mówi, by sądził, ale by wybawił!”

Tymczasem fala jej cierpień wznosiła się coraz wyżej. Osłabienie stało się tak wielkie, że chora nie była w możności bez pomocy uczynić nawet najmniejszego poruszenia. Rozmowa przy niej prowadzona, chociażby najcichszym głosem, stawała się dotkliwym cierpieniem; gorączka i duszność nie pozwalały jej wymówić słowa bez wielkiego zmęczenia. W tym jednak stanie uśmiech nie schodził z jej ust. Jeżeli czasem cień jakiś przebiegł po twarzy, to tylko z obawy, by siostrom nie przysporzyć kłopotów. Aż do ostatniego dnia przed śmiercią chciała pozostawać sama w nocy. Infirmerka jednak często ją odwiedzała, wbrew jej naleganiom, by tego nie czyniła. Raz zastała ją ze złożonymi rękami i wzniesionymi ku niebu oczyma.

“Co siostra robi? – zapytała ją – trzeba starać się zasnąć.

– Nie mogę, zanadto cierpię! więc modlę się…

– A co siostra mówi Jezusowi?

– Nic Mu nie mówię, kocham Go!”

“O, jaki Bóg jest dobry!… – wołała nieraz.

– Tak, musi być bardzo dobry, skoro daje mi siłę do znoszenia tego wszystkiego, co cierpię”.

Raz rzekła do matki przeoryszy:

“Matko, chciałabym ci wyjawić stan mojej duszy; ale nie mogę, jestem w tej chwili zbyt wzruszona”.

Wieczorem wręczyła matce bilecik przeznaczony dla siostry Genowefy, na którym skreśliła ołówkiem, drżącą ręką, następujące słowa:

“O mój Boże, jak dobry jesteś dla małej ofiary Twej Miłości miłosiernej! Nawet teraz, kiedy do udręczeń duszy dołączasz cierpienia ciała, nie mogę powiedzieć: ‘Ogarnęły mię boleści śmierci’ (17). Ale z uczuciem wdzięczności wołam: ‘Zeszłam do doliny cienia śmierci, ale nie boję się zła, albowiem Ty jesteś ze mną, Panie'” (18) .

“Niektóre siostry myślą, że boisz się śmierci – rzekła jej matka Agnieszka od Jezusa.

– Łatwo to przyjść może. Gdybyż wiedziano jak mało polegam na sobie! Nie opieram się nigdy na własnych myślach, wiem, jak słaba jestem; chcę jednak cieszyć się uczuciem, jakie mi Bóg teraz daje; zawsze będzie jeszcze czas cierpieć, gdy mi je zabierze”.

“Ojciec spowiednik pytał mnie: ‘Czy godzisz się na śmierć?’ Odpowiedziałam mu: ‘Ojcze, zdaje mi się, że ofiary trzeba by na to, by żyć… Myśl o śmierci radość mi tylko sprawia'”.

“Nie smuć się tym, Matko, jeżeli wiele cierpię i jeżeli nie okażę wcale uszczęśliwienia w chwili śmierci… Wszak Pan nasz także umarł jako ofiara miłości, a jakież było Jego konanie!…”

Wreszcie zaświtała dla niej jutrzenka dnia wiecznego! Był to czwartek, 30 września. Z rana Teresa mówiąc o ostatniej nocy wygnania, spojrzała na figurę Matki Boskiej i rzekła:

“O, jakże gorąco modliłam się do Niej!… ale to jest czyste konanie, bez promyka pociechy…”

“Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę oddychać powietrzem niebios?”

O wpół do trzeciej usiadła na łóżku, czego od kilku tygodni nie była w stanie uczynić, i zawołała:

“O moja Matko, zapewniam cię, że kielich pełen jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… Nie mogę tego sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym pragnieniem ratowania dusz… A po chwili dodała:

“Wszystko, co napisałam o moim pragnieniu cierpienia, szczerą jest prawdą; Nie żałuję, że oddałam się na ofiarę Miłości”. Kilka razy powtórzyła te ostatnie słowa. Około godziny trzeciej powiedziała:

“Moja Matko, przygotuj mnie do dobrej śmierci”. Matka przeorysza dodawała jej odwagi mówiąc:

“Dziecko drogie, gotowa jesteś stanąć przed Bogiem, bo zawsze rozumiałaś, co to jest pokora”.

Wtedy sama oddała sobie to piękne świadectwo:

“O tak, czuję, że zawsze szukałam tylko prawdy… tak, rozumiałam pokorę serca!”

O wpół do piątej rozpoczęło się konanie. Gdy ujrzała wchodzące do infirmerii Zgromadzenie, podziękowała siostrom wdzięcznym uśmiechem; po czym, ściskając krucyfiks w słabnących rękach, skupiła się do ostatniej walki. Pot obfity oblewał jej czoło; dreszcz przebiegał ciało… Ale jak żeglarz, który widząc się blisko portu nie traci nadziei pośród najgwałtowniejszej nawet burzy, tak i ta dusza wierna, dostrzegając tuż przed sobą światła wiecznej przystani, mężnie dobijała do portu.

Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł Pański, skierowała pełne niewysłowionego wyrazu spojrzenie ku Gwieździe Morza, Dziewicy Niepokalanej. W tej chwili mogła powtórzyć:

Ty, któraś się do mnie uśmiechnąć raczyła/ W poranku mego rozwicia,
Pójdź, uśmiechnij się jeszcze. / Matko moja miła,/ Bo zbliża się wieczór życia!

O godzinie siódmej z minutami, zwracając się do matki przeoryszy rzekła: “Moja Matko, czyż to jeszcze nie konanie?… Czy jeszcze nie umieram?…

– Tak, drogie dziecko, to konanie, ale Pan Jezus może je przedłużyć do kilku godzin”. Odpowiedziała mężnie: “A więc… dobrze… dobrze… O, nie chciałabym krócej cierpieć”.

A potem spoglądając na krucyfiks: “O!… KOCHAM GO!… MÓJ BOŻE, JA… KOCHAM… CIĘ!”

To były jej ostatnie słowa. Zaledwie je wyrzekła, gdy ku wielkiemu naszemu zdziwieniu opadła nagle na poduszki i przechyliła głowę na prawo, jak malują dziewice bohaterskie, ofiarujące się same pod miecz katowski; a raczej jak ofiara miłości, czekająca, aż Boski Łucznik przeszyje ją strzałą, od której pragnie umrzeć…

Nagle podniosła się jakby zbudzona tajemniczym głosem, otworzyła oczy, utkwiła je, pełne niebiańskiego pokoju i niewypowiedzianego szczęścia, nieco ponad figurę Maryi.

Patrzyła tak przez czas jednego Credo, po czym oddała duszę Bogu.

Na kilka dni przed śmiercią Służebnica Boża rzekła: “Pragnę śmierci z miłości, tak jak umierał Jezus na krzyżu”. Pragnienie jej zostało całkowicie spełnione: konaniu jej towarzyszyły ciemności i trwoga. A jednak, czyż nie do niej można zastosować przepowiednię świętego Jana od Krzyża, tyczącą się dusz trawionych miłością Bożą:

“Śmierć sprawiedliwych jest drogą przed oblicznością Bożą” (Ps 115), gdyż wtedy to wszystkie bogactwa duszy łączą się razem w falach miłości i zlewają się w jedno z oceanem miłości Bożej” (19).

Zaraz po błogosławionej śmierci radość ostatniej chwali odbiła się na jej obliczu, niewypowiedziany uśmiech opromienił jej twarz. Włożyłyśmy jej palmę do ręki, tę samą, którą w trzynaście lat później, podczas pierwszej ekshumacji, odnaleziono nietkniętą w grobie.

Przez całą sobotę i niedzielę liczne tłumy napływały i gromadziły się przy kracie chóru, podziwiając w skupieniu Małą Królewnę w majestacie śmierci, zawsze pełną wdzięku; pocierając o nią różańce, medaliki, a nawet klejnoty.

4 października, w dniu pogrzebu, śmiertelne szczątki świętej Teresy od Dzieciątka Jezus otoczył piękny wieniec kapłanów; należał się ten zaszczyt tej, która tak wiele modliła się za dusze kapłańskie!

Wreszcie, uroczyście pobłogosławione, cenne ziarnko pszeniczne złożone zostało do ziemi matczynymi rękami Kościoła świętego…

Odtąd poczęły się spełniać w sposób najwspanialszy słowa Boskiego Żniwiarza: “Jeśli ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze, samo zostanie; lecz jeśli obumrze, WIELE OWOCU PRZYNOSI” (20).


(1) Tekst według londyńskiego wydania “Dziejów duszy” z r. 1948. Dokonano jedynie nieznacznych skrótów i dodano podtytuły.
(2) Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości, 1, 6.
(3) O naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 5, 7.
(4) 11 czerwca 1895 roku.
(5) Matka Maria od św. Gonzagi.
(6) W listopadzie 1896 roku.
(7) Job 13, 15.
(8) J 3, 34.
(9) Pnp 2, 9.
(10) 1 Tes 4, 13.
(11) Ap 10, 6.
(12) Św. Jan od Krzyża, Maksymy i pouczenia duchowe. Nadzieja, n. 46.
(13) Prz 19, 11.
(14) Mt 25, 40.
(15) Mdr 6, 7.
(16) Ps 75, 10.
(17) Ps 17, 5.
(18) Ps 22, 4.
(19) Żywy płomień, miłości, 1, 6.
(20) J 12,24-25.

Tekst opracowany przez Karmel w Lisieux



Życie ukryte w Bogu. Ofiara z uczuć rodzinnych. “Żywy płomień miłości”. Rozkwit cnót: duch posłuszeństwa i ofiary, męstwo. Cierpienia fizyczne. Na ostatnim etapie. “Kocham to, co Bóg czyni. Cierpię z minuty na minutę”. Wśród udręki pokus. W infirmerii, pod okiem Matki Bożej. Komunia św. w dniu 16 lipca. Ostatnie namaszczenie. Prorocze światła. Radość w cierpieniu. Teresa i błogosławiony Teofan Vénard. Wzrost cierpień. “Konanie bez promyka pociechy”. Śmierć z miłości.

“Jest rzeczą niezmiernej wagi, żeby dusza wiele ćwiczyła się w miłości, by szybko postępując w doskonałości nie zatrzymywała sio tu na ziemi, lecz raźno zdążała do oglądania Boga twarzą w twarz” (2).

“Wiele stronic tych dziejów nie będzie nigdy czytanych na ziemi…” – powiedziała święta Teresa od Dzieciątka Jezus; powtarzamy to za nią z naciskiem. Są cierpienia, których nie wolno odkrywać na ziemi; sam Pan strzeże tego zazdrośnie, sobie zatrzymując prawo ujawnienia ich zasługi i chwały w życiu przyszłym, gdy opadną wszystkie zasłony.

A cierpienia, które trapiły wrażliwe serce Służebnicy Bożej, prawie wszystkie do takich należą; i to tak dalece, że wielu, być może, sądzi, iż przeszła przez życie wśród uśmiechów i czułości, zaznając tylko łagodnych promieni wiosennego słońca i nie doświadczywszy wcale smutku słot jesiennych, ani mroźnych zawiei zimowych.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus dużo cierpiała na ziemi; w ostatnich dniach życia zleciła, aby po jej śmierci oznajmić to duszom, wiedziała bowiem, że znamię krzyża, znaczące jej życie, dla wielu będzie dowodem prawdziwości jej posłannictwa.

Była pewna, że ofiara całopalna, jaką z siebie złożyła miłosiernej Miłości Boga, została przyjęta, jednakże nie męczeństwo serca było przyczyną tej pewności. Wierzyła tak raczej dlatego, że czuła “spływające na jej duszę fale nieskończonej tkliwości, przepełniającej Boskie Serce”. Mogła wprawdzie powiedzieć pewnej duszy, oziębłej w służbie Bożej, że oddać się na ofiarę Miłości to znaczy wydać się na wszelkie udręki, bo w miłości nie żyje się bez cierpienia (3). Innej jednak duszy, spragnionej doskonałości i miłości, ale lękającej się krzyża, powiedziała: “Dlaczego boisz się oddać na ofiarę Miłości miłosiernej? Gdybyś ofiarowała się Sprawiedliwości Bożej, mogłabyś się lękać, ale Miłość miłosierna będzie zawsze wyrozumiała dla słabości twojej i obchodzić się będzie z tobą łagodnie i litościwie”.

Widzieliśmy, jak wielką była ofiara Teresy, kiedy na zawsze opuszczała swego ojca, tak czule ją kochającego, i dom rodzinny, w którym tak była szczęśliwa. Lecz może ktoś pomyśli, że jej ofiarę osładzał fakt, iż znalazła w Karmelu swoje dwie starsze siostry, drogie powiernice jej duszy. Przeciwnie, dla młodej postulantki stało się to raczej okazją do wielu bardzo dotkliwych wyrzeczeń.

Samotność i milczenie surowo w klasztorze są przestrzegane, widywała przeto swe siostry tylko w czasie rekreacji. Gdyby była mniej umartwiona, byłaby mogła często usiąść przy którejś z nich, lecz wybierała ona raczej towarzystwo zakonnic mniej sobie miłych, aby nie można było po niej poznać, czy żywi jakieś szczególne osobiste uczucia względem swych sióstr.

W jakiś czas po wstąpieniu do klasztoru przeznaczono ją do pomocy w refektarzu siostrze Agnieszce od Jezusa, jej ukochanej Paulince; było to dla niej nowym źródłem ofiar. Teresa wiedziała, że wszelkie zbędne słowa są zabronione i dlatego nigdy nie pozwoliła sobie na najmniejszą poufną rozmowę. “O moja Mateczko”, powie później, “ile wtedy wycierpiałam!… Nie mogłam ci otworzyć mego serca i myślałam, że już mnie nie znasz!…”

Po pięciu latach tego bohaterskiego milczenia siostra Agnieszka od Jezusa została wybrana przeoryszą. W dzień wyborów, wieczorem, serce małej Tereni musiało bić radośnie na myśl, że odtąd będzie mogła z całą swobodą rozmawiać ze swą Mateczką i otwierać jak dawniej swą duszę przed nią. Bóg jednak pozwolił, że ze wszystkich zakonnic Teresa była tą, która matkę przeoryszę widywała najrzadziej…

W kilka lat później wiedziona duchem nadprzyrodzonym powie, że “jest szczęśliwa umierając w ramionach innej przełożonej, gdyż w ten sposób może okazać ducha wiary i posłuszeństwa”.

Mała Święta pragnęła żyć życiem Karmelu w całej jego doskonałości, jaką mu nakreśliła święta Reformatorka. Gdy zajmowała się pracą, która nie wymagała całkowitej uwagi, myśl jej w sposób zupełnie naturalny zwracała się do Boga. Pewnego dnia jedna z nowicjuszek wchodząc do jej celi zatrzymała się uderzona wyrazem jej twarzy. Pilnie szyjąc, gubiła się jakby w głębokiej kontemplacji.

“O czym siostra myśli?” – zapytała ją młoda zakonnica. – “Rozważam Ojcze nasz – odrzekła – Tak słodko nazywać Boga naszym Ojcem!…” i łzy zabłysły jej w oczach.

“Nie wiem, co więcej mogłabym jeszcze mieć po śmierci nad to, co mam teraz – powiedziała innym razem. – Widzieć będę Boga, to prawda! ale zjednoczona z Nim jestem już tu na ziemi”.

Trawił ją żywy płomień miłości. Oto, co sama opowiada:

“W kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości miłosiernej (4) zaczęłam w chórze odprawiać Drogę Krzyżową, gdy nagle uczułam się zraniona grotem ognistym, tak palącym, iż zdawało się, że umrę. Nie wiem, jak to wyrazić. Wydawało mi się, że jakaś niewidzialna ręka zanurza mnie całą w ogniu. O! cóż to za ogień, i jaka słodycz jednocześnie!”

Kiedy matka Agnieszka od Jezusa, podówczas przeorysza, pytała ją, czy to uniesienie było pierwsze w jej życiu, odpowiedziała z prostotą:

“Moja Matko, miewałam już nieraz uniesienia miłości, szczególnie raz, w czasie nowicjatu, kiedy to cały tydzień byłam zupełnie oderwana od tego świata; nie zdołam tego wypowiedzieć, zdawało się, że mam ciało pożyczone, a na wszystkie ziemskie sprawy miałam jak gdyby zarzuconą zasłonę. Lecz wtedy nie palił mnie ogień rzeczywisty, mogłam bowiem znosić te rozkosz, jaką mi zadawał, i nigdy nie byłby zerwał moich więzów doczesnych; tymczasem w dniu, o którym mówię, jedna minuta, jedna sekunda więcej, a dusza moja byłaby opuściła ciało… Niestety! znalazłam się znów na ziemi i natychmiast oschłość zamieszkała z powrotem w mym sercu!”

W tym ścisłym zjednoczeniu z Bogiem święta Teresa od Dzieciątka Jezus doszła do zadziwiającego panowania nad sobą; wszystkie cnoty rozkwitły w jej duszy.

Nie należy jednak sądzić, że ten wspaniały rozkwit nadprzyrodzonych cnót dokonał się bez żadnego wysiłku.

Jeżeli Mała święta dokonuje dzisiaj tak niezwykłych przeobrażeń w sercach, jeśli sprawia tyle dobra na ziemi, to z całą pewnością sądzić można, że nabyła to za tę samą cenę, za jaką Chrystus odkupił dusze nasze, mianowicie: przez cierpienie i krzyż.

Nie najmniejszym z jej cierpień była mężna walka, jaką podjęła przeciw sobie samej, odmawiając wszelkiego dogadzania pragnieniom swej gorącej natury. Już jako dziecko miała zwyczaj nie usprawiedliwiać się nigdy, ani nie skarżyć; w Karmelu chciała stać się małą służebnicą swoich sióstr.

W tym duchu pokory usiłowała być posłuszną wszystkim bez różnicy.

Pewnego wieczoru, w czasie jej choroby, Zgromadzenie miało się zejść w kaplicy Serca Jezusowego dla odśpiewania hymnu. Choć trawiona gorączką, Służebnica Boża przybyła z trudem i wyczerpana usiadła na chwilę. Jedna z zakonnic skinęła na nią, aby powstała. Usłuchała natychmiast i mimo zmęczenia i duszności przetrwała tak stojąc do końca.

Infirmerka radziła jej, by co dzień odbywała przez kwadrans przechadzkę w ogrodzie. Dla niej ta rada była rozkazem. Pewnego popołudnia jedna z sióstr widząc, że przechadzka ją męczy, rzekła do niej: “Może by lepiej było, gdyby siostra odpoczęła; w tych warunkach przechadzka nie przyniesie pożytku, bardziej tylko wyczerpuje siostrę”. – “To prawda, odpowiedziała, ale wie siostra co mi dodaje siły?… Oto chodzę na intencję jednego z misjonarzy. Myślę, że tam gdzieś, daleko, jeden z nich zmęczony jest może apostolskimi podróżami, ofiarowuję więc Bogu moje zmęczenie, by zmniejszyć jego trud”.

Dawała siostrom piękne przykłady wyrzeczenia.

Po śmierci czcigodnej matki Genowefy od świętej Teresy, fundatorki Karmelu z Lisieux, rodziny nasze i robotnicy klasztorni przysłali wiązanki kwiatów. Teresa układała je gustownie, gdy jedna z sióstr konwersek rzekła do niej z pewną przymówką: “Widać, że te wspaniałe bukiety ofiarowała twoja rodzina; tamte od biedaków znikną na szarym końcu)” Miły uśmiech był jedyną odpowiedzią świątobliwej karmelitanki. I natychmiast bukiety biednych ustawiła na pierwszym miejscu, mimo że ucierpiał na tym wygląd estetyczny całości.

Pełna podziwu dla jej tak wielkiej cnoty, owa siostra wyznała przed matką przeoryszą swój błąd, wyrażając głośno uznanie dla cierpliwości i pokory Świętej.

Daleka była od unikania upokorzeń, przeciwnie, szukała ich pilnie; i tak ofiarowała się z pomocą pewnej siostrze, która znana była z tego, że trudno było ją zadowolić. Jej wielkoduszna gotowość została przyjęta. Pewnego dnia, w którym właśnie wiele zniosła upomnień, zapytała ją nowicjuszka, czym jest tak bardzo rozradowana. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała odpowiedź: “Tym, że siostra X. powiedziała mi wiele przykrych rzeczy O! jakąż sprawiła mi przyjemność! Chciałabym ją teraz spotkać, aby się do niej uśmiechnąć”. W tej chwili owa siostra zapukała do drwi i zdumiona nowicjuszka miała sposobność przekonać się naocznie, jak przebaczają Święci.

“Tak dalece wznosiłam się ponad sprawy doczesne – powie Święta pewnego dnia – że każde upokorzenie umacniało mnie tylko”.

Wszystkim tym cnotom towarzyszyło nadzwyczajne męstwo. Od chwili wstąpienia do klasztoru, gdy miała lat piętnaście, pozwalano jej, z wyjątkiem postów, spełniać wszystkie ćwiczenia naszej surowej reguły. Niekiedy współnowicjuszki widząc, że jest blada, prosiły o zwolnienie jej od wspólnego wieczornego Oficjum, lub od wczesnego wstania z rana; matka przeorysza (5) jednak nie przychylała się do ich próśb. “Z duszą takiego hartu nie można postępować jak z dzieckiem – mawiała – nie dla niej są dyspensy. Zostawcie ją, Bóg jej sił doda. Zresztą, jeżeli jest chora, może sama przyjść i powiedzieć”.

Ale święta Teresa od Dzieciątka Jezus kierowała się zasadą: należy iść naprzód póki sił wystarczy, bez skargi. Ileż to razy szła na jutrznię z zawrotem lub silnym bólem głowy! “Mogę jeszcze chodzić – mówiła sobie – muszę więc spełnić swój obowiązek”. I dzięki tej energii spełniała czyny wprost heroiczne.

Jej wątły organizm z trudem znosił proste pożywienie karmelitańskie; niektóre potrawy przyprawiały ją o chorobę, lecz tak zręcznie umiała to ukryć, że nawet nikt tego nie podejrzewał. Jedna z jej sąsiadek przy stole na próżno usiłowała odgadnąć, które potrawy jej smakują.

Dopiero w czasie ostatniej choroby, gdy jej rozkazano, by powiedziała co jej nie służy, okazało się jej umartwienie.

“Gdy Jezus chce zesłać na nas cierpienie – mówiła wtedy – to bezwzględnie trzeba je przyjąć. Tak na przykład, kiedy siostra Maria od Serca Jezusowego (jej siostra Maria) była szafarką, starała się dogadzać mi z macierzyńską troskliwością, i mogło się wydawać, że mnie rozpieszcza. Tymczasem, iluż mi dostarczała umartwień! dawała mi bowiem wszystko według swego smaku, który był wręcz odmienny od mego!”

Jej duch ofiary był wszechstronny. Wszystko, co bardziej przykre, mniej miłe, skwapliwie chwytała jako cząstkę jej należną; wszystko, czego Bóg od niej żądał, oddawała Mu bez zastrzeżeń.

“W czasie postulatu – mówiła – wiele kosztowały mnie niektóre zewnętrzne umartwienia, będące w zwyczaju w naszych klasztorach; nigdy jednak nie folgowałam mojej naturze; zdawało mi się, że Krucyfiks na dziedzińcu patrzy na mnie błagalnym wzrokiem i prosi mnie o te ofiary”.

Czujność jej była tak wielka, że nie zaniedbała spełnić żadnego polecenia matki przeoryszy, żadnego z tych małych przepisów, które czynią życie zakonne tak pełnym zasług. Jedna ze starszych sióstr, zauważywszy jej niezwykłą wierność pod tym względem, uważała ją odtąd za świętą.

Nie czyniła wielu pokut cielesnych poza przepisanymi regułą. Duch Święty dał jej zrozumieć, że umartwienie ducha i serca o wiele bardziej uświęca. Zdarzyło się raz, że zasłabła, gdyż mały żelazny krzyżyk, który za długo nosiła, ostrymi końcami wbił się jej w ciało. “Nie byłoby się to stało z tak błahej przyczyny – mówiła później – gdyby nie to, że Bóg chciał mi dać poznać, iż umartwienia Świętych nie są dla mnie ani dla małych dusz, które postępować będą drogą dziecięctwa”.

Brak ogrzewania zimą był dla niej najdotkliwszym cierpieniem fizycznym w Karmelu. Łatwo można sobie wyobrazić, czego doznawało to delikatne dziecko podczas długich zim normandzkich w wilgotnym klimacie Lisieux.

W dni o ostrzejszej temperaturze, zziębnięta przez cały dzień, Służebnica Boża szła wieczorem, po jutrzni, na chwilę do sali Zgromadzenia, by się ogrzać. Lecz chcąc dostać się potem do swej celi, musiała przejść pięćdziesiąt metrów otwartymi krużgankami; potem schody i długi lodowaty korytarz odbierały jej do reszty tę odrobinę zaczerpniętego ciepła.

Toteż gdy kładła się na swym sienniku na spoczynek, przykryta dwoma lichymi kocami, nie mogła go zaznać, trapiona często bezsennością. Zdarzało się nieraz, że przez całą noc nie mogła zasnąć, drżąc z zimna. Gdyby na początku swego nowicjatu powiedziała o tym mistrzyni nowicjuszek, byłaby z pewnością otrzymała ulgę, lecz ona chciała przyjąć to surowe umartwienie bez skargi i dopiero na łożu śmierci wyjawiła je w wymownych słowach: “Największym moim cierpieniem fizycznym w życiu zakonnym było zimno. Z zimna umieram!”

Choć wielkodusznie i radośnie przyjmowała tę surową pokutę, jednak kierując się roztropnością, chciała dyskretnie dać do zrozumienia, że Bóg pozwolił na to cierpienie, me żądał go jednak; że byłoby dobrze, gdyby na przyszłość surowość ta została złagodzona. Uważała, że bezwzględne stosowanie reguły, nie biorąc w rachubę różnic klimatu i temperatury, to kuszenie Boga i grzech przeciw roztropności.

Znane nam jest wezwanie z Wielkiego Piątku, 3 kwietnia 1896 roku, kiedy to święta Teresa od Dzieciątka Jezus usłyszała, jak się sama wyraża, “jakoby odległy szmer, zwiastujący jej przybycie Oblubieńca”. Wiele jeszcze miało upłynąć bolesnych miesięcy, zanim nadeszła owa błogosławiona chwila wyzwolenia.

Rankiem, tego Wielkiego Piątku, tak przekonywająco umiała przedstawić matce przeoryszy, iż wybuch krwi nie będzie miał złych następstw, że ta, nie zdając sobie sprawy ze stanu jej zdrowia, pozwoliła jej wykonać wszystkie pokuty, regułą na ten dzień przepisane. Po południu jedna z nowicjuszek zauważyła, że siostra Teresa myje okna. Twarz miała śmiertelnie bladą; mimo zwykłej energii widać było, że jest u kresu sił. Widząc ją tak wyczerpaną, nowicjuszka, która ją bardzo kochała, rozpłakała się i błagała, by pozwoliła poprosić o jaką ulgę dla niej. Ale młodziutka mistrzyni wyraźnie jej tego zabroniła, mówiąc, że zniesie i wytrzyma ten mały trud w dniu, w którym Jezus tyle dla niej wycierpiał.

Niebawem uporczywy kaszel zaniepokoił matkę przeoryszę. Poddała Służebnicę Bożą wzmacniającej kuracji i na kilka miesięcy kaszel ustąpił.

“Doprawdy – mówiła wtedy nasza mała siostrzyczka – choroba jest zbyt powolną przewodniczką, liczę już tylko na miłość”.

Bardzo pragnęła uczynić zadość wezwaniu Karmelu z Hanoi, który usilnie o nią się dopraszał; rozpoczęła nowennę (6) do Czcigodnego Teofana Vénard na intencję zupełnego wyzdrowienia. Niestety! Od czasu tej nowenny stan jej zdrowia znacznie się pogorszył.

Ponieważ matka przeorysza przywykła widzieć ją zawsze cierpiącą, a pomimo to mężną, pozwalała jej wykonywać na równi z innymi ćwiczenia zakonne, mimo że niektóre męczyły ją niezmiernie.

Gdy nadchodził wieczór, powracając do swej celi, musiała zatrzymywać się na każdym stopniu schodów, by tchu zaczerpnąć. Dochodziła na miejsce tak wyczerpana, że niekiedy – jak sama to później wyznała – potrzebowała całej godziny, by się rozebrać. Po takim utrudzeniu twardy siennik stanowił jedyne miejsce jej wypoczynku.

Toteż miała bardzo złe noce; ale gdy ją pytano, czy nie potrzebna jej pomoc w tych godzinach cierpienia, odpowiadała:

“O! nie, przeciwnie, czuję się bardzo szczęśliwa, że jestem w celi tak oddalonej, że siostry mnie nie słyszą. Jestem zadowolona, jak cierpię sama; gdy mnie żałują i obsypują czułościami, nie mogę już wtedy cieszyć się”.

Często robiono jej bolesny zabieg przypalania boku. Pewnego dnia, kiedy szczególnie cierpiała z tego powodu i wypoczywała w czasie rekreacji, usłyszała dochodzące z kuchni słowa: “Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus niedługo umrze, a nie wiem doprawdy, co o niej nasza Matka będzie mogła powiedzieć po jaj śmierci. Będzie w kłopocie, bo chociaż to bardzo miła siostrzyczka, to przecież nie uczyniła nic takiego, co by warto było opowiedzieć”.

Infirmerka, która także to wszystko słyszała, powiedziała do Świętej:

– “Gdyby siostra polegała na opinii ludzkiej, spotkałoby ją dziś wielkie rozczarowanie!

– Opinia ludzka… Ach! jakie szczęście, że za łaską Boga zawsze była mi obojętna. Oto małe zdarzenie, dzięki któremu ostatecznie zrozumiałam, co ona jest warta: Pewnego dnia po moich obłóczynach poszłam do naszej Matki. Siostra konwerska, która tam się znajdowała, zobaczywszy mnie powiedziała: ,Moja Matko, przyjęcie takiej nowicjuszki przynosi ci zaszczyt! Tak dobrze wygląda! Mam nadzieję, że długo będzie mogła zachowywać obserwę! Ucieszyłam się już z tego komplementu, kiedy nadeszła znowu inna siostra i rzekła mi: ,Moja, biedna siostrzyczko Tereso od Dzieciątka Jezus, jakże siostra jest zmęczona! jak siostra strasznie źle wygląda; jeżeli tak potrwa dłużej, to siostra niedługo będzie zachowywać obserwę zakonną!…’ Miałam wtedy zaledwie szesnaście lat, ale ta mała przygoda dała rai tyle doświadczenia, że odtąd nie liczę się już więcej ze zmienną opinią ludzką”.

– “Mówią, że siostra nigdy wiele nie cierpiała? – Uśmiechnęła się i wskazując na szklaneczkę z czerwonym płynem rzekła:

– Patrząc na tę szklankę, można by myśleć, że zawiera w sobie znakomity napój, a tymczasem nie wiem, czy istnieje coś bardziej gorzkiego. To jest obraz mojego życia: wydaje się ono płynąć jak gdyby po różach, jak gdybym napawała się wyśmienitym napojem, a jest to gorycz. Mówię: gorycz, chociaż życie moje gorzkie nie było, umiałam bowiem wszelką gorycz zamienić sobie w radość i słodycz”.

– Wiele siostra cierpi w tej chwili, nieprawdaż?

– Tak, ale to było moim pragnieniem!”

“Jakże nam przykro widzieć siostrę tak bardzo cierpiącą i myśleć, że może jeszcze więcej cierpieć będzie” – mówiły jej nowicjuszki.

– O, nie trapcie się o mnie doszłam do tego, że nie mogą już cierpieć, gdyż słodkim jest ni każde cierpienie. Zresztą niedobrze, że zaprzątacie myśl tym, co kiedyś w przyszłości przykrego przyjść może; jest to jakby wkraczaniem w działanie Stwórcy! My, co idziemy drogą miłości, nie powinnyśmy nigdy niczym się martwić. Gdybym nie cierpiała z minuty na minutę, nie mogłabym zachować cierpliwości; widzę tylko to, co jest teraz, zapominam o przeszłości, a przyszłości nie chcę przewidywać. Jeżeli zniechęcamy się niekiedy lub wpadamy w zwątpienie, to tylko dlatego, że myślimy o tym co było, albo o tym co będzie. Módlcie się jednak za mnie, bo często, gdy błagam niebo o pomoc, najwięcej wtedy jestem opuszczona!

– Co siostra czyni, by nie zniechęcać się w chwilach takiego opuszczenia?

– Zwracam się do Boga i do wszystkich Świętych i dziękuję im mimo wszystko; sądzę, że chcą się przekonać, jak daleko posunę moją nadzieję… Nie na próżno wyryły się w moim sercu słowa Joba: “Choćby Bóg mię zabił, w Nim ufać będę!” (7) Przyznaję, że długiego czasu trzeba mi było, by dojść do tego stopnia zdania się na Boga; ale teraz już się na nim znajduję! Bóg wziął mnie w swoje ramiona i na nim umieścił!”

“Serce moje pełne jest woli Jezusa – mówiła jeszcze – toteż gdy dolewa się coś jeszcze ponad to, nie przenika już do wnętrza; spływa łatwo, podobnie jak kropla oliwy, która nie może zmieszać się z wodą. O, gdyby tak dusza moja nie była przepełniona po brzegi poddaniem się woli Bożej, gdyby się dała pochłonąć uczuciom radości lub smutku, które tak szybko następują po sobie na ziemi, jakaż by to była gorycz! Lecz te zmienne uczucia dotykają tylko powierzchni mej duszy, a ja zostaję w głębokim pokoju, którego nic zmącić nie zdoła”.

A jednak jej dusza była otoczona gęstym mrokiem: pokusy przeciw wierze, zawsze pokonywane a ciągle na nowo powstające, odbierały jej uczucie szczęścia, którego doznawała na myśl o bliskiej śmierci.

“Gdyby nie te doświadczenia, te pokusy przeciwko wierze wprost trudne do pojęcia – mówiła – sądzę, że umarłabym z radości na samą myśl, że niezadługo opuszczę tę ziemię”.

Boski Mistrz chciał tą próbą dopełnić jej oczyszczenia i sprawić, by nie tylko postępowała szybkim krokiem, ale by biegła swą małą drogą ufności i zdania się na Boga. Jej słowa często tego dowodzą:

“Nie pragnę bardziej śmierci niż życia; gdyby mi Pan pozwolił wybierać, nie wybrałabym niczego; chcę tyko tego, czego On chce; kocham to, co On czyni!

“Nie lękam się wcale ani ostatniej walki, ani cierpień choroby, chociażby były wielkie. Bóg wspierał unie i prowadził za rękę od najwcześniejszych lat dzieciństwa… lezę na Niego. Ani przez chwilę nie wątpię, że i nadal wspierać mnie będzie aż do końca. Cierpienia moje mogą dojść do najdalszych granic, ale nigdy ponad miarę, jestem tego pewna”.

Taka głęboka ufność musiała obudzić wściekłość szatana, który w ostatnich chwilach używa całej swej przebiegłości, ażeby zasiać w sercach zwątpienie.

“Wczoraj wieczór – wyznała raz matce Agnieszce od Jezusa – opanowała mię prawdziwa trwoga, a ciemności wzmogły się. Jakiś głos przeklęty mówił mi: ,Czy jesteś pewna, że Bóg cię miłuje? Czy przyszedł i powiedział ci to? A może opinia nielicznych jednostek ma cię przed Nim usprawiedliwić?”

“Długo męczyłam się tymi myślami, kiedy przyniesiono mi od ciebie, Matko, bilecik prawdziwie opatrznościowy. Przypominałaś mi wszystkie łaski, jakimi Jezus obdarzył mą duszę, i jak gdyby udręka moja była ci wiadoma, mówiłaś mi, że jestem szczególnie przez Boga umiłowana, i że jestem w przededniu otrzymania z rąk Jego wiekuistej korony. I już cisza i radość poczęły odradzać się w mym sercu. Pomyślałam jednak jeszcze:

“To miłość mojej Mateczki do mnie podyktowała jej te słowa”. Ale kierowana wewnętrznym natchnieniem, wzięłam do ręki Ewangelię i otworzyłam, ją na chybił trafił a oczy moje padły na fragment, którego nigdy przedtem nie zauważyłam: “Ten, którego Bóg posiał, głosi słowa Boże, bo nie według miary udziela Bóg ducha” (8).

“Zasnęłam tedy zupełnie pocieszona. Ciebie to, Matko, Bóg posłał do mnie i powinnam ci wierzyć, gdyż mówisz to samo, co Bóg mówi”.

W sierpniu była przez kilka dni w takim stanie duszy, że zdawało się jakoby od siebie odchodziła; błagała nas, aby się za nią modlić. Nigdy nie widziałyśmy jej w podobnym stanie. W tym niewypowiedzianym udręczeniu powtarzała co chwila:

“O, jakże trzeba modlić się za konających! Gdyby o tym wiedziano!”

Pewnej nocy prosiła infirmerkę, aby skropiła jej łóżko wodą święconą:

“Szatan jest koło mnie; nie widzę go, ale czuję… dręczy mnie, trzyma jakby żelazną ręką, by nie dopuścić najmniejszej ulgi; wzmaga me cierpienie, aby mnie przywieść do zwątpienia… A ja nie mogę się modlić! Mogę tylko patrzeć na Najświętszą Pannę i powtarzać: Jezus! O, jak bardzo trzeba modlić się za konających! Gdyby wiedziano! Jakże potrzebna jest modlitwa Komplety: ‘Procul recedant sommia, et noctium phantasmata! – Wybaw nas od widziadeł nocnych’. Doznaję dziwnego uczucia, że cierpię nie za siebie, lecz za jakąś duszę… a szatan nie chce tego”.

Infirmerka zapaliła gromnicę, a duch ciemności uciekł bezpowrotnie. A jednak Służebnica Boża pozostawała do końca w bolesnych trwogach.

Pewnego dnia, gdy patrzyła na błękitne niebo, siostra Maria od Najświętszego Serca zauważyła:

“O, z jaką miłością patrzysz w niebo!”

Uśmiechnęła się tylko, a potem rzekła do matki Agnieszki od Jezusa:

“Słuchając siostry Marii od Najświętszego Serca mówiłam sobie: Ach, ona sądzi, że patrzę w niebo myśląc o prawdziwym niebie! lecz nie, podziwiam po prostu niebo materialne; tamto drugie jest dla mnie coraz bardziej zamknięte. I było mi przykro, ale zaraz pomyślałam z wielką słodyczą: Tak, to prawda, że patrzę w niebo z miłością. Skoro dusza moja jest całkowicie oddana Miłości, wszystkie uczynki moje, nawet najbardziej obojętne, noszą na sobie tę Bożą pieczęć. Jakiś głos wewnętrzny podsunął mi tę myśl i w jednej chwili zostałam pocieszona”.

Wbrew otaczającym ją zewsząd ciemnościom, od czasu do czasu uchylał Pan drzwi jej ponurego więzienia; wtedy doznawała uniesień zdania się na wolę Bożą, ufności i miłości.

Pewnego dnia przechadzała się po ogrodzie podtrzymywana przez matkę Agnieszkę od Jezusa. Powracając, zatrzymała się na widok białej kury, tulącej pod skrzydła maleńkie swe kurczęta. Łzy stanęły jej w oczach.

– “Płaczesz? – zapytała ją jej siostra. – W tej chwili nie mogę ci odpowiedzieć, jestem zanadto wzruszona – powiedziała”. Później wyjaśniła matce Agnieszce od Jezusa: “Płakałam myśląc o Panu Jezusie, że użył tego porównania w Ewangelii, by dać poznać swą, tak tkliwą miłość ku nam. Przez całe życie nic innego dla mnie nie czynił: ukrywał mnie całkowicie pod swymi skrzydłami. Nie mogłam się powstrzymać, tak serce moje przepełnione było wdzięcznością i miłością. O, dobrze Bóg czyni, że ukrywa się przed moim wzrokiem, że rzadko kiedy i jakoby ‘przez kraty’ (9) ukazuje mi dzieła swego miłosierdzia…”

Trudno nam było zgodzić się na utratę tego skarbu i dlatego 5 czerwca 1897 roku zaczęłyśmy żarliwą nowennę do Matki Bożej Zwycięskiej w nadziei, że jeszcze raz cudem dźwignie ten mały kwiatek, tak przez Nią umiłowany. Ale dała nam taką samą odpowiedź, jaką dał święty męczennik Teofan, i z poddaniem musiałyśmy przyjąć smutną perspektywę bliskiej rozłąki.

Z początkiem lipca stan jej bardzo się pogorszył, w końcu zniesiono ją do infirmerii.

Widząc jej celę próżną i przewidując, że do niej już nigdy nie wróci, matka Agnieszka rzekła jej:

– “Ciężko mi będzie patrzeć na tę celę, kiedy ciebie już z nami nie będzie!

– Moja Mateczko, aby się pocieszyć, pomyślisz, że tam wysoko jestem bardzo szczęśliwa, i że wielką część mego szczęścia zdobyłam tu, w tej małej celi; gdyż – dodała podnosząc piękny, głęboki wzrok ku niebu – wiele w mej wycierpiałam; byłabym szczęśliwa, mogąc w niej umrzeć”.

Wchodząc do infirmerii, Teresa spojrzała najpierw na figurę cudownej Matki Boskiej, którą tam ustawiłyśmy. Niepodobna oddać wyrazu tego spojrzenia. “Co widzisz?” – rzekła jej siostra Maria, ta sama, która była świadkiem ekstazy w dziecięcych jej latach i zastępowała jej matkę. Odpowiedziała:

“Nigdy nie wydała mi się tak piękna!… Dziś jednak jest to tylko figura; ale wtedy, wiesz dobrze, to nie była figura…”

Odtąd Służebnica Boża często tej samej doznawała pociechy. Pewnego wieczoru zawołała:

“O, jakże kocham Najświętszą Pannę! Gdybym była kapłanem, jak pięknie mówiłabym o Niej! Zwykle przedstawiają nam Ją jako niedostępną, a należałoby raczej okazać, jak jest łatwą do naśladowania. Ona jest bardziej Matką niż Królową! Nie trzeba myśleć, że z powodu swego uprzywilejowanego stanowiska blaskiem swym zaćmiewa wszystkich Świętych, jak wschodzące słońce zaćmiewa gwiazdy. Mój Boże, jakie to dziwne! Matka miałaby umniejszać chwałę swych dziatek! Ja myślę zupełnie przeciwnie; wierzę, że Ona właśnie pomnaża chwałę wybrańców nieba… Dziewica Maryja! jak prostym wydaje mi się Jej życie!”

Czekało ją jeszcze bardzo bolesne doświadczenie. Od 19 sierpnia aż do 30 września, błogosławionego dnia, w którym na wieki połączyła się z Bogiem, z powodu częstych krwotoków nie mogła przyjmować Komunii świętej. A przecież któż goręcej od niej mógł pożądać Anielskiego Chleba? Ileż to razy, nawet zimą w ostatnim roku swego życia, po nocy spędzonej wśród ogromnych cierpień, wstawała rano, aby przystąpić do Stołu Pańskiego! Żaden wysiłek nie był zbyt wielki, by okupić szczęście zjednoczenia się z Bogiem.

Zanim pozbawiona została tego niebieskiego pokarmu, Pan nasz często nawiedzał ją na łożu boleści. Szczególnie wzruszająca była Komunia święta 16 lipca, w uroczystość Najświętszej Panny z Góry Karmel.

Posadzka krużganków klasztornych, którymi miał być niesiony Najświętszy Sakrament, pokryta była kwiatami polnymi i listkami róż. Młody kapłan, który miał odprawić pierwszą Mszę świętą w kaplicy klasztornej, przyniósł chorej Wiatyk. W nocy ułożyła ona wiersz następujący:

Ty, co tak dobrze znasz nicość stworzenia, A wcale nie lękasz się zniżać do niego./ Zstąp do mego serca, zaspokój pragnienia,/ O Sakramencie miłowania mego/ Pragnę, by dobroć Twa święta, o Panie, Zerwała pęta życia doczesnego,/ Jezu mój, usłysz miłości wołanie!

Przyjdź, o przyjdź, Jezu, do serca mojego!

W kilka dni później, 30 lipca, nasza Święta przyjęła ostatnie namaszczenie. Promieniejąca szczęściem mówiła:

“Cieszę się, że uchyla się brama mego więzienia. Jestem szczęśliwa, zwłaszcza od chwili, kiedy nasz Ojciec Przełożony zapewnił mnie, że dusza moja dzisiaj podobna jest do duszy dziecka po chrzcie świętym”.

Mniemała zapewne, że lada chwila dusza jej uleci do nieba. Nie wiedziała, że od tego momentu wyzwolenia dzielą ją jeszcze całe dwa miesiące męczeństwa!

Pewnego dnia prosiła matkę przeoryszę:

“O Matko, proszę, pozwól mi umrzeć… Pozwól ofiarować życie moje na tę intencję…”

A gdy tego pozwolenia odmówiono jej:

“A więc dobrze – dodała – wiem, że w tej chwili Pan Bóg tak pragnie maleńkiego grona winnego, że skoro nikt Mu go dać nie chce, będzie zmuszony przyjść i ukraść je… O nic nie chcę prosić dla siebie, byłoby to opuścić moją drogę zdania się na wolę Bożą, proszę tylko Najświętszą Pannę, by przypomniała swemu Jezusowi, iż sam nazwał się Złodziejem w Ewangelii świętej, niech więc nie zapomni przyjść, by mnie ukraść”.

Pewnego dnia przyniesiono jej wiązankę kłosów. Wybrała z nich jeden tak pełny, że uginał się pod ciężarem ziarna. Przyglądała mu się długo… a następnie rzekła:

“Matko, ten kłos jest obrazem mojej duszy: Bóg napełnił mnie łaskami dla mego dobra i dla dobra wielu innych… O, chcę zawsze uginać się pod ciężarem obfitości darów nieba, uznając, że wszystko pochodzi z wysoka”.

I nie myliła się; dusza jej była przepełniona łaskami… łatwo można było poznać, że Duch Święty przez te usta niewinne własną głosił chwałę!

Nie pierwszy to raz mała Teresa z Lisieux wygłosiła słowa prawdziwie natchnione.

W kwietniu 1895 roku, gdy jeszcze była zdrowa, uczyniła takie zwierzenie zakonnicy starszej i zasługującej na wiarę:

“Wkrótce umrę; nie mówię, że stanie się to za kilka miesięcy, ale nie dalej jak za dwa, trzy lata; wnoszę to z tego, co dzieje się w mojej duszy”.

Nowicjuszki dziwiły się, że odgadywała najskrytsze ich myśli:

“Oto moja tajemnica – powiedziała im – nie robię wam żadnej uwagi, zanim nie zwrócę się do Matki Najświętszej i nie poproszę, by mi podsunęła, co mam czynić dla waszego większego dobra; i mnie samą nieraz dziwi to, czego was nauczam. Czuję po prostu, że mówiąc do was nie mylę się, i że to Jezus mówi do was przez moje usta”.

Podczas jej choroby jedna z jej sióstr przeżyła chwile bolesnego udręczenia, prawie zwątpienia, na myśl nieuniknionej i bliskiej z nią rozłąki. Wszedłszy zaraz potem do infirmerii i nie dając nic poznać po sobie, bardzo była zdziwiona, gdy ją Święta przyjęła słowami, wypowiedzianymi tonem poważnym i smutnym: “Nie trzeba smucić się jak inni, nie mający nadziei” (10).

Ale najbardziej zadziwiające było to, iż zdawała się mieć świadomość posłannictwa, dla którego Pan ją zesłał na ziemię. Zasłona przyszłości zdawała się być przed nią zerwana i niektóre z jej tajemnic odkrywała nam nieraz w słowach proroczych; wiele z nich już się spełniło.

“Niczego nie dowalam Bogu, prócz miłości – mówiła – a On mi odda miłość za miłość. – PO MOJEJ śmierci SPUSZCZAĆ BĘDĘ NA ZIEMIĘ DESZCZ RÓŻ”.

Siostra Genowefa od Najświętszego Oblicza czytała jej o szczęściu wiecznym. Przerwała jej nagle: “Nie to mnie pociąga…

– Cóż więc?

– MIŁOŚĆ! Kochać, być kochaną i powracać na ziemię, by szerzyć miłość dla MIŁOŚCI”.

Pewnego wieczoru przyjęła matkę Agnieszkę od Jezusa z wyrazami szczególnego rozradowania:

“Moja Mateczko, dziś wieczór doleciały mnie z dala dźwięki muzyki, pomyślałam, że wkrótce słyszeć będę melodie niezrównane. Ale ta nadzieja cieszyła mnie tylko przez chwilę; na jedno tylko oczekiwanie żywo bije moje serce: na miłość, którą otrzymywać będę, i którą nawzajem będę mogła dawać!

“Czuję, że posłannictwo moje rozpocznie się, posłannictwo wszczepiania w dusze miłości Boga; takiej miłości, jaką ja Go miłuję… nauczania ludzi małej drogi. NIEBEM MOIM BĘDZIE CZYNIĆ DOBRZE NA ZIEMI. Nie jest to niemożliwe, skoro i Aniołowie, wpatrujący się w Boga, czuwają nad nami. Nie, nie spocznę do końca świata, dopóki będą dusze, które trzeba zbawiać. Dopiero, gdy Anioł zawoła: “Czas przeminął!” (11) , wtedy dopiero spocznę i cieszyć się będę, bo liczba wybranych będzie wypełniona, a wszyscy zaznają radości i odpocznienia. Na tę myśl serce moje żywiej bije.

– Jakiej to małej drogi chcesz nauczać?

– Moja Matko, drogi dziecięctwa duchowego, czyli drogi ufności i zupełnego zdania się na Boga. Chcę wskazywać duszom małe środki, którymi posługiwałam się tak skutecznie; mówić im będę, że tu na ziemi jedno tylko czynić należy: rzucać pod stopy Jezusa kwiaty małych ofiar, ujmować Go pieszczotami! W taki to sposób Go ujęłam i dlatego właśnie tak dobrego doznam przyjęcia!”

“Jeżelibym moją małą drogą miłości wprowadziła was w błąd – mówiła do nowicjuszek – nie bójcie się, nie zostawię was na niej długo. Ukażę się wam niezwłocznie i ostrzegę was, abyście obrały inną drogę; ale jeżeli nie powrócę, wierzcie w prawdziwość słów moich: ufność w Bogu tak potężnym i tak miłosiernym nie jest nigdy zbyt wielka! TYLE OD NIEGO OTRZYMUJEMY, ILE SIĘ SPODZIEWAMY!'” (12)

W wigilię święta Matki Bożej z Góry Karmel jedna z nowicjuszek powiedziała jej:

“Gdyby siostra umarła jutro po Komunii świętej, byłaby to śmierć tak piękna, iż myślę, że pocieszyłoby mnie to w moim strapieniu”.

Teresa odpowiedziała żywo: “O, to nie byłoby podobne wcale do mojej małej drogi! Czyż w chwili śmierci miałabym z niej zboczyć? Umrzeć z miłości po Komunii świętej! To za piękne dla mnie: małe dusze nie mogłyby mnie w tym naśladować. W mojej małej drodze są tylko rzeczy bardzo zwyczajne; trzeba, by małe dusze mogły czynić wszystko, co ja czynię”.

Mówiła jeszcze do swej Mateczki: “W niebie otrzymam wiele łask dla tych, którzy mi dobrze czynili. Dla ciebie, Matko moja, tyle, że nie wszystkie będą ci potrzebne; dużo z nich będzie już tylko dla twej radości”.

Jedna z zakonnic powątpiewała o jej cierpliwości. Odwiedzając ją raz, spostrzegła na jej obliczu wyraz radości i chciała znać tego przyczynę.

“To dlatego, że czuję straszliwy ból – odpowiedziała Święta – usiłowałam zawsze kochać cierpienie i chętnie je przyjmować”.

“Kiedy bardzo cierpię – mówiła innym razem – kiedy spotka mnie coś ciężkiego, przykrego, to zamiast przybierać smutny wyraz twarzy, odpowiadam na to uśmiechem. Z początku nie zawsze to mi się udawało; obecnie weszło mi to w zwyczaj i jestem szczęśliwa, że go sobie przyswoiłam”.

“Czemu dziś, od samego rana jesteś tak wesoła?” – zapytała innym razem matka Agnieszka od Jezusa.

– Miałam dwie małe przykrości, o, bardzo dotkliwe… nic tak nie sprawia mi małych radości, jak małe przykrości”.

A innym razem:

“Wiele dziś miałaś doświadczeń, prawda?

– Tak, ale… przecież je kocham!… Kocham wszystko co mi Bóg daje.

– To straszne, ile ty cierpisz!

– Nie, to nie straszne; mała ofiara miłości nie może uważać za straszne tego, co przysyła jej Oblubieniec. On mi daje na każdą chwilę tyle, ile znieść mogę; nie więcej; a jeżeli za chwilę zwiększy me cierpienie, to zwiększy również i moją siłę. Mimo to nie mogłabym Go prosić o większe cierpienia, bo jestem za mała; wtenczas stałyby się one moimi własnymi cierpieniami, i musiałabym sama je znosić; a ja nigdy nie umiałam nic czynić sama”.

Jeżeli Duch Święty mówi nam w Księdze Przypowieści: “Nauka męża po cierpliwości bywa poznana!” (13), to te z sióstr, które ją słyszały, mogły wierzyć jej nauce, gdyż prawdziwości jej dowiodła niewzruszoną cierpliwością.

Za każdą wizytą lekarz wyrażał swój podziw: “Gdyby siostry wiedziały, co ona cierpi! Nie widziałem nigdy, żeby kto tyle cierpiał z takim wyrazem nadprzyrodzonej radości. To anioł!” A gdyśmy ubolewały nad tym, że taki skarb przyjdzie nam utracić, rzekł: “Ja nie zdołam jej uleczyć, to dusza stworzona nie dla ziemi”.

Widząc jej wielkie osłabienie, przepisał jej napój wzmacniający. Zrazu, przez wzgląd na wysoką cenę tego lekarstwa, Teresa zasmuciła się, ale potem rzekła do nas:

“Teraz już nie martwi mnie przyjmowanie kosztownych lekarstw, przeczytałam bowiem, że święta Gertruda cieszyła się z tego, wiedząc, iż to wychodzi dobroczyńcom na korzyść. Opierała się na słowach Pana naszego: ‘Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnieście uczynili’ (14).

“Przekonana jestem, że lekarstwa są dla mnie bezużyteczne – dodała – ale uczyniłam układ z Panem Bogiem, by obrócił je na pożytek biednych misjonarzy, którzy nie mają czasu ani środków, aby się leczyć”.

Wzruszony widocznie delikatnością swej małej oblubienicy, Pan, który nigdy nie daje się przewyższyć we wspaniałomyślności obsypywał ją dowodami swej boskiej dobroci. Dla uczczenia rocznicy profesji przyniesiono jej wiązankę polnych kwiatów; co więcej, tego dnia mały gil wleciał do infirmerii i skakał na jej łóżku. Te drobne szczegóły wzruszały ją słodko, i tłumaczyła nam tego przyczynę:

“Matko moja, wzruszona jestem do głębi dobrocią Boga; na zewnątrz obsypuje mnie pociechami… a jednak od wewnątrz wciąż jestem wystawiona na próbę… Cierpię bardzo… tak, bardzo! ale przy tym wszystkim pokój zadziwiający panuje w mojej duszy: wszystkie moje życzenia zostały spełnione… Ufam bez miary”.

W jakiś czas potem opowiadała ten wzruszający szczegół:

“Pewnego wieczoru, podczas godziny wielkiego milczenia, przyszła siostra infirmerka, by położyć mi u nóg bańkę z gorącą wodą i posmarować piersi jodyną.

“Trawiona gorączką, pożerana pragnieniem, poddawałam się jej zabiegom, ale nie mogłam powstrzymać się, by nie poskarżyć się Panu naszemu: ‘Mój Jezu – powiedziałam Mu – widzisz sam jak goreję, a jeszcze gorąca i ognia mi dodają! O, gdybym zamiast tego wszystkiego miała choć pół szklanki wody, jakąż by mi to przyniosło ulgę!… Jezu mój! dziecię Twoje jest bardzo spragnione! Ale cieszy się, że brak mu tego, co konieczne, bo do Ciebie może stać się podobniejsze i przyczynić się do zbawienia dusz'”.

“Infirmerka wyszła i miała powrócić dopiero nazajutrz rano. Jakież tedy było moje zdziwienie, gdy w kilka minut później przyszła niosąc orzeźwiający napój. ‘W tej chwili przyszło mi na myśl – rzekła do mnie – że może siostra ma pragnienie, postanowiłam odtąd co wieczór przynosić ten napój’. Patrzyłam na nią zdumiona; a gdy zostałam sama, zalałam się łzami. O! jak dobry jest nasz Jezus! Jak jest delikatny i troskliwy! Jakże łatwo wzruszyć Jego Serce!”

Jeszcze jeden z tych dowodów delikatności Serca Jezusowego otrzymała 6 września, a sprawiło jej to wielką radość. Dnia tego dostały nam się w sposób prawdziwie opatrznościowy relikwie błogosławionego Teofana Vénard. Wiele razy objawiała życzenie posiadania czegoś, co należało do jej świętego przyjaciela; widząc jednak, że na to nie zważano, nie mówiła więcej o tym. Toteż jej wzruszenie było wielkie, gdy matka przeorysza wręczyła jej cenny przedmiot; obsypała go pocałunkami i nie chciała się z nim rozstać.

Skądże ta jej miłość do anielskiego misjonarza? Zwierzyła się z tego ukochanym swoim siostrom we wzruszającej rozmowie:

“Teofan Vénard jest małym świętym, życie jego jest zupełnie zwyczajne. Kochał bardzo Niepokalaną Dziewicę, kochał bardzo swoją rodzinę”.

Kładąc nacisk na ostatnie słowa, mówiła:

“Ja też bardzo kocham moją rodzinę! nie rozumiem świętych, którzy nie kochają swej rodziny!… Na pożegnanie przepisałam wam niektóre fragmenty z ostatnich jego listów; są to moje myśli, dusza moja podobna jest do jego duszy”.

Przytaczamy te wyjątki z listu; zdawałoby się, że wyszły spod pióra i serca naszej Świętej:

“Nie znajduję na świecie nic, co by mię uszczęśliwiło; serce moje zbyt wielkie, i to, co zowią szczęściem na ziemi, nie może go zapełnić. Myśl moja wzlata ku wieczności, czas się skończy! Serce moje pełne pokoju, jak cicha powierzchnia jeziora, lub jak jasne niebo; nie żałuję doczesnego życia: pragnę wód żywota wiecznego…

“Niebawem dusza moja opuści tę ziemię, zakończy czas wygnania, dokończy walki. Idę do nieba! Wracam do Ojczyzny, odnoszę zwycięstwo!… Wstępuję do przybytku wybranych – podziwiać piękno, którego oko ludzkie nigdy nie widziało, słyszeć pienia, jakich ucho nigdy nie słyszało, cieszyć się szczęściem, którego serce nigdy nie zakosztowało… Zbliża się dla mnie godzina, przez nas wszystkie upragniona! Prawdą jest, że Pan wybiera maluczkich, by zawstydzić wielkich tego świata. Nie polegam na moich własnych siłach, ale na mocy Tego, który na krzyżu pokonał potęgę piekła.

“Jestem kwiatem wiosennym, a Pan ogrodu zrywa go dla swej przyjemności. Wszystkie jesteśmy kwiatami, zasadzonymi na tej ziemi, Bóg zrywa je w swoim czasie: jedne wcześniej, drugie później… Po krótkiej pielgrzymce odchodzę pierwsza. Któregoś dnia spotkamy się w raju i cieszyć się będziemy szczęściem prawdziwym”.

SIOSTRA TERESA OD DZIECIĄTKA JEZUS zapożyczyła te słowa od anielskiego męczennika Teofana Vénard.

Pod koniec września, gdy jej powtórzono, co mówiło się podczas rekreacji o odpowiedzialności przełożonych, ożywiła się na chwilę i wyrzekła te piękne słowa:

“Co się tyczy maluczkich, to ci sądzeni będą z niezmierną łagodnością! (15) A małym można pozostać na najwyższych nawet urzędach; czyż nie napisano, że na Sąd powstanie Pan, aby wybawił wszystkich cichych i pokornych ziemi (16)? Nie mówi, by sądził, ale by wybawił!”

Tymczasem fala jej cierpień wznosiła się coraz wyżej. Osłabienie stało się tak wielkie, że chora nie była w możności bez pomocy uczynić nawet najmniejszego poruszenia. Rozmowa przy niej prowadzona, chociażby najcichszym głosem, stawała się dotkliwym cierpieniem; gorączka i duszność nie pozwalały jej wymówić słowa bez wielkiego zmęczenia. W tym jednak stanie uśmiech nie schodził z jej ust. Jeżeli czasem cień jakiś przebiegł po twarzy, to tylko z obawy, by siostrom nie przysporzyć kłopotów. Aż do ostatniego dnia przed śmiercią chciała pozostawać sama w nocy. Infirmerka jednak często ją odwiedzała, wbrew jej naleganiom, by tego nie czyniła. Raz zastała ją ze złożonymi rękami i wzniesionymi ku niebu oczyma.

“Co siostra robi? – zapytała ją – trzeba starać się zasnąć.

– Nie mogę, zanadto cierpię! więc modlę się…

– A co siostra mówi Jezusowi?

– Nic Mu nie mówię, kocham Go!”

“O, jaki Bóg jest dobry!… – wołała nieraz.

– Tak, musi być bardzo dobry, skoro daje mi siłę do znoszenia tego wszystkiego, co cierpię”.

Raz rzekła do matki przeoryszy:

“Matko, chciałabym ci wyjawić stan mojej duszy; ale nie mogę, jestem w tej chwili zbyt wzruszona”.

Wieczorem wręczyła matce bilecik przeznaczony dla siostry Genowefy, na którym skreśliła ołówkiem, drżącą ręką, następujące słowa:

“O mój Boże, jak dobry jesteś dla małej ofiary Twej Miłości miłosiernej! Nawet teraz, kiedy do udręczeń duszy dołączasz cierpienia ciała, nie mogę powiedzieć: ‘Ogarnęły mię boleści śmierci’ (17). Ale z uczuciem wdzięczności wołam: ‘Zeszłam do doliny cienia śmierci, ale nie boję się zła, albowiem Ty jesteś ze mną, Panie'” (18) .

“Niektóre siostry myślą, że boisz się śmierci – rzekła jej matka Agnieszka od Jezusa.

– Łatwo to przyjść może. Gdybyż wiedziano jak mało polegam na sobie! Nie opieram się nigdy na własnych myślach, wiem, jak słaba jestem; chcę jednak cieszyć się uczuciem, jakie mi Bóg teraz daje; zawsze będzie jeszcze czas cierpieć, gdy mi je zabierze”.

“Ojciec spowiednik pytał mnie: ‘Czy godzisz się na śmierć?’ Odpowiedziałam mu: ‘Ojcze, zdaje mi się, że ofiary trzeba by na to, by żyć… Myśl o śmierci radość mi tylko sprawia'”.

“Nie smuć się tym, Matko, jeżeli wiele cierpię i jeżeli nie okażę wcale uszczęśliwienia w chwili śmierci… Wszak Pan nasz także umarł jako ofiara miłości, a jakież było Jego konanie!…”

Wreszcie zaświtała dla niej jutrzenka dnia wiecznego! Był to czwartek, 30 września. Z rana Teresa mówiąc o ostatniej nocy wygnania, spojrzała na figurę Matki Boskiej i rzekła:

“O, jakże gorąco modliłam się do Niej!… ale to jest czyste konanie, bez promyka pociechy…”

“Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę oddychać powietrzem niebios?”

O wpół do trzeciej usiadła na łóżku, czego od kilku tygodni nie była w stanie uczynić, i zawołała:

“O moja Matko, zapewniam cię, że kielich pełen jest po same brzegi! Nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… Nie mogę tego sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko moim niezmiernym pragnieniem ratowania dusz… A po chwili dodała:

“Wszystko, co napisałam o moim pragnieniu cierpienia, szczerą jest prawdą; Nie żałuję, że oddałam się na ofiarę Miłości”. Kilka razy powtórzyła te ostatnie słowa. Około godziny trzeciej powiedziała:

“Moja Matko, przygotuj mnie do dobrej śmierci”. Matka przeorysza dodawała jej odwagi mówiąc:

“Dziecko drogie, gotowa jesteś stanąć przed Bogiem, bo zawsze rozumiałaś, co to jest pokora”.

Wtedy sama oddała sobie to piękne świadectwo:

“O tak, czuję, że zawsze szukałam tylko prawdy… tak, rozumiałam pokorę serca!”

O wpół do piątej rozpoczęło się konanie. Gdy ujrzała wchodzące do infirmerii Zgromadzenie, podziękowała siostrom wdzięcznym uśmiechem; po czym, ściskając krucyfiks w słabnących rękach, skupiła się do ostatniej walki. Pot obfity oblewał jej czoło; dreszcz przebiegał ciało… Ale jak żeglarz, który widząc się blisko portu nie traci nadziei pośród najgwałtowniejszej nawet burzy, tak i ta dusza wierna, dostrzegając tuż przed sobą światła wiecznej przystani, mężnie dobijała do portu.

Gdy zadzwoniono w klasztorze na wieczorny Anioł Pański, skierowała pełne niewysłowionego wyrazu spojrzenie ku Gwieździe Morza, Dziewicy Niepokalanej. W tej chwili mogła powtórzyć:

Ty, któraś się do mnie uśmiechnąć raczyła/ W poranku mego rozwicia,
Pójdź, uśmiechnij się jeszcze. / Matko moja miła,/ Bo zbliża się wieczór życia!

O godzinie siódmej z minutami, zwracając się do matki przeoryszy rzekła: “Moja Matko, czyż to jeszcze nie konanie?… Czy jeszcze nie umieram?…

– Tak, drogie dziecko, to konanie, ale Pan Jezus może je przedłużyć do kilku godzin”. Odpowiedziała mężnie: “A więc… dobrze… dobrze… O, nie chciałabym krócej cierpieć”.

A potem spoglądając na krucyfiks: “O!… KOCHAM GO!… MÓJ BOŻE, JA… KOCHAM… CIĘ!”

To były jej ostatnie słowa. Zaledwie je wyrzekła, gdy ku wielkiemu naszemu zdziwieniu opadła nagle na poduszki i przechyliła głowę na prawo, jak malują dziewice bohaterskie, ofiarujące się same pod miecz katowski; a raczej jak ofiara miłości, czekająca, aż Boski Łucznik przeszyje ją strzałą, od której pragnie umrzeć…

Nagle podniosła się jakby zbudzona tajemniczym głosem, otworzyła oczy, utkwiła je, pełne niebiańskiego pokoju i niewypowiedzianego szczęścia, nieco ponad figurę Maryi.

Patrzyła tak przez czas jednego Credo, po czym oddała duszę Bogu.

Na kilka dni przed śmiercią Służebnica Boża rzekła: “Pragnę śmierci z miłości, tak jak umierał Jezus na krzyżu”. Pragnienie jej zostało całkowicie spełnione: konaniu jej towarzyszyły ciemności i trwoga. A jednak, czyż nie do niej można zastosować przepowiednię świętego Jana od Krzyża, tyczącą się dusz trawionych miłością Bożą:

“Śmierć sprawiedliwych jest drogą przed oblicznością Bożą” (Ps 115), gdyż wtedy to wszystkie bogactwa duszy łączą się razem w falach miłości i zlewają się w jedno z oceanem miłości Bożej” (19).

Zaraz po błogosławionej śmierci radość ostatniej chwali odbiła się na jej obliczu, niewypowiedziany uśmiech opromienił jej twarz. Włożyłyśmy jej palmę do ręki, tę samą, którą w trzynaście lat później, podczas pierwszej ekshumacji, odnaleziono nietkniętą w grobie.

Przez całą sobotę i niedzielę liczne tłumy napływały i gromadziły się przy kracie chóru, podziwiając w skupieniu Małą Królewnę w majestacie śmierci, zawsze pełną wdzięku; pocierając o nią różańce, medaliki, a nawet klejnoty.

4 października, w dniu pogrzebu, śmiertelne szczątki świętej Teresy od Dzieciątka Jezus otoczył piękny wieniec kapłanów; należał się ten zaszczyt tej, która tak wiele modliła się za dusze kapłańskie!

Wreszcie, uroczyście pobłogosławione, cenne ziarnko pszeniczne złożone zostało do ziemi matczynymi rękami Kościoła świętego…

Odtąd poczęły się spełniać w sposób najwspanialszy słowa Boskiego Żniwiarza: “Jeśli ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze, samo zostanie; lecz jeśli obumrze, WIELE OWOCU PRZYNOSI” (20).


(1) Tekst według londyńskiego wydania “Dziejów duszy” z r. 1948. Dokonano jedynie nieznacznych skrótów i dodano podtytuły.
(2) Św. Jan od Krzyża, Żywy płomień miłości, 1, 6.
(3) O naśladowaniu Chrystusa, ks. III, r. 5, 7.
(4) 11 czerwca 1895 roku.
(5) Matka Maria od św. Gonzagi.
(6) W listopadzie 1896 roku.
(7) Job 13, 15.
(8) J 3, 34.
(9) Pnp 2, 9.
(10) 1 Tes 4, 13.
(11) Ap 10, 6.
(12) Św. Jan od Krzyża, Maksymy i pouczenia duchowe. Nadzieja, n. 46.
(13) Prz 19, 11.
(14) Mt 25, 40.
(15) Mdr 6, 7.
(16) Ps 75, 10.
(17) Ps 17, 5.
(18) Ps 22, 4.
(19) Żywy płomień, miłości, 1, 6.
(20) J 12,24-25.