Pan skierował do niego słowo i przemówił: “Co ty tu robisz, Eliaszu?” A on odpowiedział: “Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie”. Wtedy rzekł: “Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!” A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: “Co ty tu robisz, Eliaszu?” Eliasz zaś odpowiedział: “Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, gdyż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie”. (1 Krl 19,1-14)
Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. (Mt 6,6)
W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: “Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. A Pan jej odpowiedział: “Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba [mało albo] tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. (Łk 10,38-42)
Wypada w tym rozdziale wyjaśnić, w jakim czasie i okolicznościach powinien człowiek duchowy porzucić pracę rozmyślania dyskursywnego, odprawianego poprzez wspomniane wyobrażenia, formy i kształty. Nie wolno ich bowiem opuścić ani za wcześnie, ani za późno, lecz wtedy, kiedy duch tego żąda. Trzeba się z nich uwolnić w czasie właściwym, aby w drodze do Boga nie przeszkadzały. Nie można jednak opuszczać wspomnianych rozmyślań wyobrażeniowych przedwcześnie, aby się wstecz nie cofnąć. (…) W tym celu podamy tutaj pewne znaki, które zauważyć winien w sobie człowiek duchowy, by mógł poznać, czy w danym czasie ma je opuścić lub nie.
Pierwszym znakiem jest stan, w którym człowiek nie może już rozmyślać ani posługiwać się wyobraźnią. Nie ma w tym również upodobania, jak to było poprzednio, lecz raczej znajduje oschłość w tym, co pierwej zasilało zmysł i potęgowało upodobanie. Jeśli jednak znajduje smak i może rozważać, nie powinien opuszczać rozważania, z wyjątkiem tych chwil, w których dusza jego doznaje pokoju i ukojenia. Będzie o tym mowa przy trzecim znaku.
Drugim znakiem jest stan, w którym dusza nie ma żadnej chęci do zajmowania wyobraźni ani zmysłów innymi rzeczami szczegółowymi, tak zewnętrznymi jak wewnętrznymi. Nie mówię, żeby wyobraźnia nie mogła zwracać się tu i tam (bo nawet w czasie wielkiego skupienia zwykła się ona błąkać), lecz że dusza nie podoba sobie w umyślnym zajmowaniu się innymi rzeczami.
Trzeci, najpewniejszy znak jest wtedy, gdy dusza podoba sobie jedynie w trwaniu przy Bogu z miłosną uwagą, w wewnętrznym pokoju, ukojeniu i odpocznieniu, bez szczegółowych rozważań oraz bez aktów i ćwiczeń władz: pamięci, umysłu i woli (przynajmniej w sensie sprawności dyskursywnych, oznaczających przechodzenie z jednego punktu do drugiego). Dusza trwa przy Bogu jedynie za pomocą uwagi i ogólnego miłosnego poznania a bez zastanawiania się nad czymkolwiek.
Te trzy znaki musi widzieć w sobie człowiek duchowy równocześnie, by mógł śmiało i bezpiecznie opuścić stan rozmyślania i zmysłów, a wejść w stan kontemplacji i ducha. (św. Jan od Krzyża, Droga na Górę Karmel II, 13, 1-5; por. także rozdz. 14)
W czasie trwania oschłości tej nocy zmysłów dusze odczuwają wielkie udręki. W tej bowiem nocy, jak już mówiliśmy, przeprowadza Bóg zmianę, przenosząc duszę z życia zmysłowego do bardziej duchowego, tj. z rozmyślania do kontemplacji, na skutek czego nie może się ona w rzeczach Bożych posługiwać swymi władzami. Martwią się te dusze nie tyle z powodu oschłości, jakich doznają, ile z obawy, że się zgubiły na drodze Bożej, że utraciły dobro duchowe i że je Bóg opuścił, skoro nie znajdują w rzeczy dobrej żadnego oparcia [czy smaku]. Męczą się wtedy i usiłują, jak to zwykły przedtem czynić, zająć swe władze jakimś przedmiotem rozmyślania lub jakimś upodobaniem. Sądzą, że gdyby tego nie czyniły i nie pracowały, nic nie czynią. Wysiłki te spotykają się z wielkim niezadowoleniem i wewnętrznym wstrętem duszy, która chciałaby pozostać w owej bezczynności i ukojeniu, nie posługując się władzami. I tak trudzą się te dusze w jednym, a nie postępują w drugim. Szukając korzyści dla ducha, tracą ducha, którego miały w [pokoju i] uciszeniu. Podobne są do człowieka, który to, co już zrobił, zaczyna na nowo, który wychodzi z miasta, by do niego powrócić, puszcza zwierzynę, by znów na nią polować. Całe to utrudzenie jest w tym wypadku bezskuteczne, gdyż, jak to zostało powiedziane, nie uzyska już nic dawnym sposobem postępowania. (św. Jan od Krzyża, Noc ciemna II, 10, 1)
Ci, którzy znajdą się w takim stanie, powinni podnieść się na duchu i trwać w cierpliwości, porzucając troskę. Niech ufają, że Bóg nie opuszcza tych, którzy Go szukają prostym i szczerym sercem, ani też nie odmówi im potrzebnej pomocy na tej drodze, dopóki nie doprowadzi ich do jasnego i czystego światła miłości, którego udzieli im w drugiej ciemnej nocy ducha, jeśli zasłużą sobie, żeby Bóg ich w nią wprowadził.
Sposób postępowania, jakiego mają się trzymać w tej nocy zmysłów, polega na tym, aby zaprzestali medytacji dyskursywnej, ponieważ już nie czas na nią. Niech raczej pozwolą trwać duszy w spoczynku i ukojeniu, choćby się im wydawało, że nic nie czynią, tylko czas tracą i choćby się im zdawało, że to z powodu swej słabości nie mają chęci o czymkolwiek myśleć. Wiele już uczynią, jeśli trwać będą z cierpliwością w tej modlitwie, nie czyniąc nic ze swej strony. Jedyne, co im pozostało do zrobienia, to zostawić duszę wolną, swobodną, nie zajętą żadnymi wiadomościami czy myślami. Niech się nie troszczą, o czym mają myśleć i rozważać, lecz zadowalają się miłosną i spokojną pamięcią o Bogu. Niech pozostają bez starań i wysiłków, by odczuwać i kosztować Boga. Albowiem wszystkie te wysiłki niepokoją i rozpraszają duszę, wyprowadzając ją z tego spokojnego ukojenia i słodkiego odpocznienia kontemplacji, jaka się jej udziela. (św. Jan od Krzyża, Noc ciemna II, 10, 3-4)
Niech dusza będąca w tym stanie nie troszczy się o to, że zanika działanie jej władz, lecz raczej niech pragnie, by się prędko zatraciły, ponieważ nie będzie przeszkadzała działaniu kontemplacji wlanej, którą Bóg zaczyna dawać; wówczas Bóg obficiej pokrzepi ją i sprawi, że zapłonie i rozpali się w duchu miłość, którą ta ciemna i ukryta kontemplacja ze sobą przynosi i umacnia w duszy. Kontemplacja nie jest to co innego, jak tylko tajemne, spokojne i miłosne udzielanie się Boga. Jeśli się da jej miejsce, rozpali ona duszę w duchu miłości, jak to tłumaczy się w następującym wierszu: Udręczeniem miłości rozpalona. (św. Jan od Krzyża, Noc ciemna II, 10, 6)
Przede wszystkim więc, gdy mamy modlić się, starajmy się o samotność; wówczas, da Pan Bóg, łatwiej będziemy czuły, kto jest Ten, z którym pozostajemy na tej samotnej rozmowie i co On raczy odpowiedzieć na prośby nasze. Czy sądzicie, że On milczy, choć głosu Jego nie słyszymy? Mówi, owszem, i bardzo wyraźnie, do serca, gdy my z serca się modlimy. (św. Teresa od Jezusa, Droga doskonałości 24,5)
Modlitwa, bowiem wewnętrzna jest to, zdaniem moim, poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie i wylewna, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje. Prawda, że ty może Go nie miłujesz. W istocie, bowiem do prawdziwej miłości i do trwałej przyjaźni potrzeba, aby z obu stron było takie samo usposobienie i warunki. Ze strony Pana wiemy, że tu nie brakuje niczego, ale my ze swej strony mamy naturę skażoną, zmysłową, niewdzięczną. Nie potrafisz, zatem zdobyć się na doskonałą miłość Boga przy tak nierównych warunkach. Z tym wszystkim jednak, pamiętając, jak wiele tobie zależy na przyjaźni Boga i jak bardzo On ciebie miłuje, przezwyciężaj samego siebie i znoś ten ciężar, jaki ci sprawia dłuższe obcowanie z Tym, który tak jest różny od ciebie. (św. Teresa od Jezusa, Księga życia 8,5)
(…) Pragnę, byście wiedziały i o tym pamiętały, że jeśli chcemy znaczny uczynić postęp (…) nie o to nam chodzić powinno, byśmy dużo rozmyślały, jeno o to, byśmy dużo miłowały, a zatem i to głównie czynić, i do tego przykładać się powinnyśmy, co skuteczniej pobudza nas do miłości. Ale może jeszcze nie wiemy, co to jest miłość, czemu zresztą nie bardzo bym się dziwiła. Otóż wiedzmy, że nie ta dusza więcej miłuje, która większych doznaje smaków i słodkości, ale ta, która mocniejsze ma postanowienie i usilniejsze pragnienie we wszystkim podobać się Bogu. (św. Teresa od Jezusa, Twierdza wewnętrzna IV 1,7)
Jeżeli uczujecie w sobie potrzebę przemówienia do Niego i wylania przed Nim serca, mówcie i owszem, tylko w słowach prostych wprost z serca idących, bo On tylko takie ceni… (św. Teresa od Jezusa, Droga doskonałości 26,6)
Ci, którzy dostąpili daru modlitwy zjednoczenia i odpocznienia. Zaledwie przystąpią do modlitwy, od razu znajdują Tego, z kim chcą rozmawiać i mają świadomość tego, że On ich słyszy, czują w sobie wewnętrzne skutki Jego łask i uczucia duchowe wielkiej miłości, żywej wiary, mężnych postanowień i słodkiego rozrzewnienia. Jest to wielka łaska od Boga i kto jej dostąpił, niech ją sobie bardzo ceni. Jakkolwiek jednak bardzo wysoki jest ten rodzaj modlitwy, nie jest to widzenie. Czujesz w niej obecność Bożą po skutkach, jakie w duszy sprawiają i za pomocą tych skutków Jego Boski Majestat daje nam świadomość, iż jest przy nas. (św. Teresa od Jezusa, Księga życia 27,4)
Może stawiać siebie w obecności Chrystusa, jakby go widziała na oczy i przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Człowieczeństwie Jego, i trzymać się ustawicznie towarzystwa Jego; z Nim rozmawiać i prosić Go o pomoc w potrzebach swoich i skarżyć się Jemu w utrapieniach swoich, i cieszyć się z Nim w pociechach swoich, by snadź dla tych pociech o Nim nie zapomniała: a w tych swoich rozmowach niech się nie wysila na sztucznie ułożone modlitwy, ale w prostych słowach niech Mu mówi, co czuje, czego pragnie, czego potrzebuje. Jest to doskonały sposób do wysokiego w krótkim czasie postępu, i kto usilnie stara się o to, aby zawsze pozostawał w tym najdroższym towarzystwie, korzystał z niego ile zdoła i naprawdę umiłował tego Pana, któremu tyle zawdzięczamy, ten, zdaniem moim, daleko już postąpił. (św. Teresa od Jezusa, Księga życia 12, 2)
O czci najgodniejsze Oblicze Jezusa! (…) Zdaje się nam jakobyśmy słyszały Cię o Jezu mówiącego do nas: “Otwórzcie siostry, otwórzcie ukochane oblubienice moje, bo oblicze moje okryte jest rosą, włosy mokre od kropli nocy” (Pnp 5,2). Dusze nasze zrozumiały mowę Twej miłości; pragniemy otrzeć Oblicze Twoje i pocieszać Cię za obojętność grzeszników, dla których jesteś wciąż jeszcze “jakoby zakryty… uważany za godnego wzgardy” (Iz 53,3). O Oblicze piękniejsze nad lilie i róże wiosenne. Tyś się nie zakryło przed nami. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Ofiarowanie się Przenajświętszemu Obliczu)
Pamiętasz, że Twoje Najświętsze Oblicze / Bywało zapoznane przez współbraci Twoich…/ Lecz Tyś dał duszy mojej nieznane słodycze, / Wyryłeś Twe Oblicze we wnętrznościach moich / Jam je widziała nawet przez łez zasłonę. / Odnalazłam jej piękno, choć bólem zmienione… (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Poezje)
Moje nabożeństwo do Najświętszego Oblicza, czyli raczej cała moja pobożność opierała się na tych słowach Izajasza: “Nie ma krasy ani piękności; i widzieliśmy go, a nie było na co spojrzeć, wzgardzonego i najpodlejszego z mężów, męża boleści i znającego niemoc; i jakby zasłonięta warz jego i wzgardzona; stąd i za nic go mieliśmy” (Iz 53,2-3). Ja również pragnęłam być bez krasy i bez piękności, sama tłoczyć wino w prasie (Iz 63, 3), nie znana wszystkim stworzeniom. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Novissima verba z 5 sierpnia)
Zgłębiając tajemnice Mistycznego Ciała Kościoła, nie rozpoznawałam siebie w żadnym z jego członków, wymienionych przez św. Pawła; a raczej chciałam odnaleźć się we wszystkich… Miłość dała mi klucz do mego powołania. Zrozumiałam, że skoro Kościół jest ciałem złożonym z różnych członków, to nie brak mu najbardziej niezbędnego, najszlachetniejszego ze wszystkich. Zrozumiałam, że Kościół posiada Serce i że to Serce płonie miłością, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojej… Zrozumiałam, że miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca… Jednym słowem – jest wieczna!…
Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja… nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest miłość!…
Tak, znalazłam swoje miejsce w Kościele, a to miejsce, mój Boże, Ty sam mi ofiarowałeś… W Sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością… w ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!!!… (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Man.B, 3v)
Jezus wziął mnie za rękę i wprowadził do podziemia, gdzie nie jest ani zimno ani gorąco, gdzie słońce nie świeci, a nie dochodzi tam deszcz ni wiatr; jest to podziemie, gdzie widzę jedynie słabe, na wpół przysłonięte światło; jasność tę roztaczają dokoła siebie spuszczone oczy Oblicza mego Narzeczonego. Narzeczony mój nie mówi mi nic, ja również Mu nic nie mówię, tylko to, że miłuję Go bardziej niż siebie. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, List do s. Agnieszki od Jezusa, XLI)
Moja Matko, odkąd zrozumiałam, że sama z siebie nie mogę nic uczynić, obowiązek, który na mnie włożyłaś, nie wydaje mi się już tak trudny, zdaję sobie sprawę, że rzeczą konieczną dla mnie jest coraz ściślejsze zjednoczenie z Jezusem, reszta zaś będzie mi przydana w nadmiarze. I rzeczywiście, moja ufność nigdy nie doznała zawodu; Dobry Bóg raczył napełniać moją małą dłoń, ilekroć to było potrzebne dla nakarmienia duszy moich sióstr. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Man. C, 22v)
Odkąd mam dwóch braci i moje siostrzyczki nowicjuszki, dni byłyby za krótkie, gdybym chciała prosić dla każdej duszy o to, co jest jej konieczne. Mimo to miałabym jeszcze wielką obawę, czy nie zapomnę o czymś ważnym. Dusze proste nie potrzebują skomplikowanych środków; ponieważ do nich należę, Jezus poddał mi w czasie rannego dziękczynienia prosty sposób wypełnienia tego zadania; pozwolił mi zrozumieć te słowa Pieśni nad pieśniami: “Pociągnij mnie! Pobiegniemy do wonności olejków twoich”. O Jezu, nie ma zatem potrzeby mówić: Pociągając mnie, pociągnij także te dusze, które kocham! Wystarczy to proste słowo: “Pociągnij mnie”. O Panie, pojmuję, że skoro dusza da się zniewolić upajającą wonnością Twoich olejków, nie pobiegnie sama, ale pociągnie za sobą wszystkie dusze, które kocha; dzieje się to bez przymusu, bez wysiłku, jest naturalną konsekwencją jej dążenia do Ciebie. Jak strumień wpadający gwałtownie do oceanu unosi z sobą wszystko, co spotyka na swej drodze, podobnie, o mój Jezu, i dusza, która zanurza się w bezbrzeżnym oceanie Twej miłości, pociąga za sobą swoje skarby… Panie, Ty wiesz, że nie posiadam innych skarbów poza duszami, które spodobało Ci się w szczególny sposób połączyć z moją; te skarby Ty sam mi powierzyłeś. (św. Teresa od Dz. Jezus, Man. C, 34r)
Oto moja modlitwa: proszę Jezusa, by mnie pociągnął w płomienie swej miłości; aby mnie tak ściśle zjednoczył ze Sobą, by On sam żył i działał we mnie. Czuję, że im więcej ogień miłości ogarnie moje serce, tym mocniej wołać będę: “Pociągnij mnie”, tym szybciej dusze złączone ze mną (biedną małą okruszyną niepotrzebnego żelaza, gdybym się tylko oddaliła od boskiego ogniska) pobiegną do wonności olejków Umiłowanego; bo dusza ogarnięta miłością nie może być bezczynna, choć niewątpliwie znajduje się – jak św. Magdalena – u stóp Jezusa, słuchając Jego słodkiego i płomiennego głosu. Na pozór nic nie czyniąc, w rzeczywistości czyni daleko więcej niż Marta, która się troszczyła o wiele rzeczy i chciała jeszcze by ją siostra naśladowała. Jezus nie zganił pracy Marty; te same prace spełniała z pokorą przez całe życie Jego boska Matka, przygotowując posiłki dla św. Rodziny. Jezus chciał skarcić jedynie niepokój tej gorliwej gospodyni. Rozumieli to wszyscy święci, a najlepiej może ci, którzy na cały świat roznieśli światło nauki ewangelicznej. Czyż św. Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża, Tomasz z Akwinu, Franciszek, Dominik i tylu innych wybitnych Przyjaciół Boga, nie w modlitwie czerpali ową mądrość Bożą, wprawiającą w zdumienie największych geniuszy? Pewien Mędrzec powiedział: “Dajcie mi dźwignię i punkt oparcia, a ruszę z posad ziemią”. To, czego Archimedes nie mógł osiągnąć, ponieważ prośby swej nie kierował do Boga i miał na myśli czynność wyłącznie materialną, to Święci w całej pełni otrzymali. Wszechmocny dał im za punkt oparcia samego siebie i tylko siebie; za dźwignię: modlitwę, która wznieca ogień miłości. W ten sposób podźwignęli oni świat; w ten sposób dźwigają go Święci, którzy jeszcze toczą boje, i w ten sposób dźwigać go będą ci, którzy po nich będą następować aż do skończenia świata. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Man. C, 36r-v)
Rozumiem i wiem z własnego doświadczenia, “że królestwo Boże jest w nas” (Łk 17,21). Jezus nie potrzebuje książek ani doktorów, by pouczać dusze; On, Doktor doktorów, naucza bez hałasu słów… Nigdy nie słyszałam Jego głosu, ale czuję, że jest On we mnie w każdej chwili, że mną kieruje i daje mi natchnienia, co powinnam mówić lub czynić. Odkrywam nie znane mi dotąd światła w tym samym momencie, kiedy ich potrzebuję, a dzieje się to najczęściej nie tyle podczas modlitwy, której jest bardzo dużo, ile raczej pośród codziennych zajęć. (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Man. A, 83v)