Podniety miłości Bożej - Strona 3 z 9 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Podniety miłości Bożej

parallax background

 

Rozdział I



Mówi o uszanowaniu, z jakim powinno się czytać Pismo święte, i trudnościach w rozumieniu przez kobiety jego słów, a szczególnie “Pieśni nad pieśniami”.

Niech mię pocałuje pocałunkiem ust, bo lepsze są piersi twe nad wino, itd… (Pnp 1,1).

1. Zadziwia mnie tu mocno, że dusza, o ile ze słów jej wnosić można, mówi tu z jedną osobą, a o pocałunek pokoju prosi drugą. Mówi potem: “Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich”, i zaraz potem, jakoby zwracając się do osoby, z którą rozmawia, dodaje: “Lepsze są piersi twe nad wino”.

Co to znaczy, tego nie rozumiem i niewymownie cieszę się z tego, że nie rozumiem. Bo w istocie, córki, dusza ma nie tyle upatrywać i nie tyle ją do podziwiania pobudzają i czcią dla Boga ją przenikają te rzeczy, które tu sami możemy objąć samym rozumem, ile raczej te, których żadną miarą pojąć nie zdołamy. Z tego też powodu usilnie wam zalecam, byście się zbytnio nie wysilały w dociekaniach, gdy czytając jaką książkę albo słuchając kazania, albo rozmyślając o tajemnicach wiary świętej, natraficie na jaki ustęp, którego nie możecie zrozumieć. Nie jest to rzecz niewieścia zgłębiać tajemnice Boże i mężczyzna nie każdy do tego jest powołany.

2. Jeśli Bóg zechce, da nam zrozumienie bez żadnego trudu. Mówię to zarówno do niewiast jak i do wszystkich mężczyzn, którzy nie mają obowiązku nauką swoją bronić prawdy Bożej. Co innego bowiem, gdy kogo Pan na to wybiera i ustanawia, aby te prawdy objaśniał drugim; ten, rzecz oczywista że powinien je badać i zgłębiać i każdy to widzi, jaki z tej pracy jego jest pożytek dla nas i dla niego samego. Lecz my z prostotą bierzemy, co Pan da; a czego nie da, o to się nie troszczmy, ale raczej weselmy się na myśl, że tak wielkiego mamy Boga i Pana, iż jedno słowo Jego zawiera w sobie tysiące tajemnic, których my i początku dojść nie zdołamy. Że nie rozumiemy tego, co napisano po łacinie, po hebrajsku albo po grecku, to nie dziw; ale i w przekładzie na nasz język rodzimy, ileż jest na przykład w psalmach chwalebnego króla Dawida fragmentów, które, choć mamy w mowie ojczystej, tak przecie dla nas są ciemne, jak gdyby były pisane po łacinie! Postanówcież sobie raz na zawsze, wystrzegać się tych próżnych dociekań i daremnego trudzenia głowy; niewieście dość jest tyle rozumieć, ile umysł obejmie; z tym znajdzie łaskę u Boga. Jeśli spodoba się Boskiemu Majestatowi dać nam światło, to łatwo zrozumiemy, a jeśli czego nie rozumiemy, upokarzajmy się i – jak mówiłam – radujmy się, że mamy takiego Pana, którego słowa, nawet w naszym języku, są dla nas tajemnicą.

3. Może wam się zdaje, że w tej Pieśni są słowa i zwroty, które mogłyby być w inny sposób powiedziane. Znając nieudolność naszą do rzeczy duchowych, nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Znam takich, którzy mi mówili, że raczej uciekają, by nie słyszeć tych słów. O, Boże, jakże wielka jest nędza nasza! Są takie stworzenia jadowite, w których, cokolwiek zjedzą, w jad się obraca; podobnie dzieje się i tu z nami. Z takich łask bowiem niezmiernych, jakie Pan w tych słowach nam czyni, ukazując nam, jak wielka jest szczęśliwość duszy, która Go miłuje i dodając jej otuchy, aby śmiało rozmawiała z Boskim Jego Majestatem i cieszyła się Jego posiadaniem, my wyciągamy obawy i niewłaściwe zrozumienie, świadczące, jak mało jest w nas uczucia miłości Bożej.

4. O, Panie mój, jakże zły użytek czynimy z tych niezliczonych dobrodziejstw, jakimi Ty nas obdarzasz! Ty w niepojętej dobroci Twojej coraz nowe wynajdujesz sposoby i drogi dla okazania nam tej wielkiej miłości, jaką nas miłujesz, a my, tak mało sposobni do miłowania Ciebie, nisko tę łaskę cenimy i myślimy o tym, w czym myśl nasza zawsze się obraca i ani uwagi nie zwrócimy na wielkie tajemnice, które się zawierają w tych słowach przez Ducha Świętego natchnionych. Czy nie dość byłoby tych słów na wzniecenie w nas ognia Jego miłości? Czy sama świadomość, że są to Jego słowa, nie upewnia nas dostatecznie, że nie bez wielkiego powodu takich a nie innych chciał użyć?

5. Razu jednego byłam na kazaniu pewnego zakonnika, którego przedmiotem było objaśnienie tych rozkoszy, jakimi oblubienica cieszy się z Bogiem swoim. Kazanie było dziwnie piękne, a jednak, ku zdumieniu mojemu, słuchacze tak je opacznie zrozumieli, iż powstał między nimi śmiech ogólny, że zakonnik mówi o miłości (chociaż rozwijając słowa Pańskie o Przykazaniu, o innym przedmiocie nie mógł mówić). Przykład ten stwierdza naocznie to, co powiedziałam wyżej, że tak mało jesteśmy świadomi miłości Bożej i tak mało sposobni do miłowania Boga, iż zdaje się nam rzeczą niepodobną, by dusza mogła tak poufale obcować z Bogiem i takich z Nim używać rozkoszy. Ale znam także inne dusze, które choć zrazu, równie jak tamte, nie odnosiły z tych słów pożytku – bo pewno ich dobrze nie rozumiały, i być może, że brały je za wymysł ludzki – później jednak z własnego doświadczenia poznały prawdziwe ich znaczenie, i takie w nich znalazły uszczęśliwienie, taką hojność rozkoszy, takie uśmierzenie wszystkich lęków, że miały za co dzięki czynić Bogu. On to bowiem tak zbawienną, wszelkie pojęcie przewyższającą pociechę obmyślił dla dusz żarliwie Go miłujących, iż daje im poznać, że istotnie nie jest rzeczą niepodobną, by On, Pan najwyższy, tak się mógł zniżać do swego stworzenia. Sama myśl o tym wydawałaby się im zuchwalstwem, gdyby się z własnego doświadczenia nie przekonały, że tak jest istotnie.

6. Znam jedną osobę, która przez długie lata w wielkiej była trwodze i nigdzie sobie uspokojenia znaleźć nie mogła. Dopiero gdy usłyszała niektóre fragmenty z Pieśni nad pieśniami, przekonała się z nich, że dusza jej idzie dobrą drogą. Zrozumiała z nich, jak mówiłam, rzeczywistą możliwość tego, co przedtem już, nie rozumiejąc i dlatego się trwożąc, w sobie czuła, że istotnie dusza rozmiłowana w Oblubieńcu swoim może doznawać z Nim wszystkich tych pociech: i omdlewania, i konania z miłości, i słodkich strapień miłości, i rozkoszy, i słodyczy, skoro jeno dla Jego miłości porzuci wszelkie pociechy tego świata, i cała siebie odda w Jego ręce i to nie usty tylko – jak to czynią niektórzy – ale w zupełnej szczerości, uczynkami stwierdzonej.

O córki moje, jakże szczodrym dawcą jest Pan! Jakże wielki i wielmożny jest ten Pan i Oblubieniec nasz, iż niczego nie ma i nic się nie dzieje, czego by On nie znał i nie widział! Cokolwiek więc dla miłości Jego uczynić możecie, choćby to były rzeczy małe, ochotnie to czyńcie. On wam wszystko zapłaci, nie patrzy bowiem na wielkość i wagę uczynku, jeno na miłość z jaką go spełniacie.

7. Kończę więc tym, że czego w Piśmie świętym i w tajemnicach świętej wiary naszej nie rozumiecie, w to sercem prostym i pokornym wierzcie, bez dalszego wysilania się i dociekania; nie dziwcie się też tym słowom miłosnym, którymi Bóg w Piśmie świętym przemawia do duszy. Więcej zaprawdę zdumiewa mnie ta miłość, jaką On nas umiłował i gdy na nią wspomnę i pomyślę kim my jesteśmy, prawie odchodzę od siebie. I jasno to widzę, że wszystka czułość słów, jakich raczył użyć na wyrażenie tej swojej miłości, nie tak jasno nam ją okazują, jak nam ją okazały Jego czyny. Jeślibyście jeszcze miały jaką wątpliwość, zatrzymajcie się tu choćby na chwilę i rozważcie w myśli, co On nam wyświadczył i co dla nas uczynił, i powiedzcie potem, czy wobec tej miłości, tak potężnej i mocnej, która Go przywiodła do podjęcia takich za nas okrutnych mąk – mogą być na określenie jej jakie słowa tak tkliwe i miłosne, by nas jeszcze zadziwiać miały?

8. Wracam do tego, od czego zaczęłam, to jest do wielkich i głębokich tajemnic, jakie się zamykają w tych słowach. Tak trudne jest ich zrozumienie, że jak mi mówili uczeni (których prosiłam o objaśnienie, co przez te słowa chciał powiedzieć Duch Święty i jakie jest prawdziwe ich znaczenie), wielu już doktorów napisało obszerne do tej księgi świętej objaśnienia, ale żaden jeszcze nie zdołał trudności całkowicie rozjaśnić. Wobec tego byłby to z mojej strony dowód wielkiej pychy, gdybym chciała dawać jakiekolwiek wytłumaczenie rzeczy, której tylu światłych i uczonych mężów dojść nie mogło. Nie mam też tego zamiaru i jakkolwiek mało jest we mnie pokory, ta myśl przecie jeszcze nie powstała mi w głowie, bym ja była zdolna dociec tu prawdy. To jedno tylko mam na myśli, pisząc o tych boskich słowach, że pociecha, jakiej ja doznaję z tego, co Pan mi daje poznać, gdy które z nich słyszę, może się i wam udzielić, gdy ją opiszę. I chociażby to, co czuję i rozumiem, nie przypadało do tego, co chce powiedzieć Duch Święty, wolno mi przecie brać to tak, jak mnie przypada do serca. Bo jeśli jeno nie odstępujemy od tego, czego uczy Kościół święty (i dlatego właśnie, abyśmy miały pewność, że tu nie ma nic z tą nauką niezgodnego, pierwej je ściśle przejrzą uczeni teologowie, nim ono dostanie się do waszych rąk), nie broni nam – jak sądzę – przy rozważaniu Jego świętej Męki, domyślać się wielu innych jeszcze mąk i większych, które On tam musiał wycierpieć, niż te, które są zapisane w Ewangelii. I skoro to czynimy, nie z próżnej ciekawości, ale z prostotą, jak mówiłam na początku, biorąc to, co Pan sam w boskiej łaskawości swojej da nam poznać, nie będzie Mu to, pewna tego jestem, niemiłe, że czerpiemy sobie pociechę ze słów i dzieł Jego. Podobnie jak król, który by upodobał sobie i do łaski swojej przypuścił ubogiego pastuszka, z przyjemnością i z łaskawym pobłażaniem pozwoliłby mu przypatrywać się i dziwować złocistym jego szatom, i cieszyć się blaskiem ich, i zdumiewać się, kto i jak je mógł zrobić – tak i nam niewiastom nikt tego zabronić nie może, byśmy nie miały cieszyć się bogactwami Pana. Co innego rozprawiać o nich i nauczać, jak gdybyśmy miały jasne i pewne ich zrozumienie; tego nam nie wolno, chyba za uprzednią aprobatą uczonych i teologów. Ja też (Bóg widzi) bynajmniej nie mam tej myśli, by to, co piszę, miało być dokładnym objaśnieniem rzeczy; piszę jedynie, co widzę i czuję, jak on pastuszek, o którym mówiłam wyżej. Piszę dla pociechy mojej, dla podzielenia się z wami, jako córkami moimi, tym, co mi w rozmyślaniach moich na myśl przychodzi, choć pewno wiele w tym będzie rzeczy nie do rzeczy. Zaczynam więc, ufna w łaskę Boskiego Króla mego i za pozwoleniem tego, który mię spowiada. Niechaj On to raczy sprawić, abym jako w innych rzeczach, które poprzednio pisałam, potrafiłam z łaski Jego powiedzieć, co i jak było potrzebne (a raczej On sam w boskiej dobroci swojej mówił przeze mnie, aby wam było na pożytek), tak bym potrafiła i teraz. A jeśli nie, niechaj mi nie poczyta za stracony czas, którego użyję na to pisanie, sięgając myślą do tak wysokich boskich zagadnień, o których nie wartam i posłyszeć.

9. W tym, co oblubienica mówi na początku, zwracając się do osoby trzeciej, choć to jedna i taż sama osoba, zdaje mi się, że oznajmia dwojaką w Chrystusie naturę: Boską i ludzką. Nad tą myślą jednak zatrzymywać się tu nie będę, bo o tym tylko zamierzam tu mówić, co nam w praktyce modlitwy wewnętrznej może być pożyteczne; choć właściwie duszy miłującej Pana wszystko posłuży do wzniecenia w sobie coraz większego zapału i uwielbienia Pana. Co do mnie, choć nieraz słuchałam wykładu niektórych słów tej Pieśni, i nieraz mi je na prośbę moją objaśniano. Bóg widzi, że mało z tego skorzystałam, i nic z tego dziś nie przypominam sobie, taką mam złą pamięć. O pierwszych tych słowach nic też nie pamiętam, tyle więc tylko będę mogła powiedzieć, ile mię Pan sam nauczyć raczy i co mi się w tym przedmiocie nasunie na pamięć.

 “Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich”.

10. O Panie mój i Boże mój, cóż to za słowa, by marny robak miał je mówić do Stwórcy swego! Bądź błogosławiony, Panie, który tylu różnymi sposobami raczyłeś nas nauczyć. Ale te słowa. Królu mój, kto waży się wymówić, bez szczególnego na to pozwolenia Twego? Są to słowa tak dziwne i zdumiewające, że niejeden będzie się dziwił, że ja o nich mówię. Powiedzą może, żem niemądra, i sama nie wiem, co mówię, że miejsce to wcale nie tak się ma rozumieć, że ma ono różne inne znaczenia, i jasna rzecz, iż człowiekowi w taki sposób do Boga mówić się nie godzi, i że w ogóle lepiej by było, gdyby ludzie prości podobnych rzeczy wcale nie czytali.

Że tych słów oblubienicy różne są wykłady, tego nie zaprzeczam; ale dusza miłością Bożą płonąca i w zapale miłości swojej od siebie odchodząca, nie troszczy się o żadne wykłady. Dość jej samego brzmienia tych słów i błaga Pana, by jej nie pozbawiał tego skarbu.

Wielki Boże! I cóż nas tu zaiste przeraża? Czy nie dziwniejsze od tych słów są dzieła Pańskie? Czy nie przystępujemy wszyscy do Najświętszego Sakramentu? I właśnie w tych słowach, jak sądzę, oblubienica zawczasu prosiła o tę łaskę, którą nam później Chrystus uczynił, oddając nam siebie na pokarm. Prosiła, jak sądzę, o to wielkie zjednoczenie, które się spełniło, gdy Bóg stał się człowiekiem i o tę przyjaźń, jaką On zawarł z rodzajem ludzkim. Pocałowanie bowiem, jak wiadomo każdemu, jest znakiem pokoju i wielkiej przyjaźni między dwojgiem wzajemnie siebie miłujących. Jakie zaś są różne rodzaje pokoju, to w dalszym ciągu postaramy się za pomocą Bożą rozważyć.

11. Pierwej jednak, nim postąpię dalej, jedną tu jeszcze zrobię uwagę, zdaniem moim, godną zastanowienia: dlatego też, choć może przy innej sposobności właściwsze byłoby dla niej miejsce, nie chcę jej tu pominąć, aby nam nie wyszła z pamięci. Mam to za rzecz pewną, niestety, że wielu jest takich (dałby Bóg, bym się myliła), którzy przystępują do Najśw. Sakramentu, mając na sumieniu ciężkie grzechy. A przecie, gdyby usłyszeli duszę, mówiącą te słowa i z miłości ku Bogu umierającą, gorszyliby się z niej, i za wielką by jej to poczytywali zuchwałość. I tacy, pewna tego jestem, że tych słów nie wymówią i słusznie, bo słowa te i inne podobne, jakie czytamy w Pieśni, mówi miłość, a oni miłości nie mają. Chociażby więc na każdy dzień czytali księgę Pieśni, w ducha jej wniknąć nie zdołają, ani tym bardziej słów jej brać na usta się nie ważą, bo w rzeczy samej samo wymówienie ich ma w sobie coś przerażającego, tak wielki w nich ukrywa się majestat.

A chociaż Ty, Panie mój, z tym samym Majestatem Twoim mieszkasz w Najświętszym Sakramencie, oni przecie, nie mając wiary żywej, jeno martwą, widzą Ciebie tylko w poniżeniu Twoim pod postacią chleba, a Ty nic do nich nie mówisz, bo nie są godni usłyszeć słów Twoich i dlatego tak są zuchwali.

12. Jakkolwiek te słowa według dosłownego brzmienia prawdziwie przerazić mogą tego, kto je pojmuje tylko według rozumu, to jednak nie przerażą tego, kogo miłość Twoja wyprowadziła z siebie i Ty Panie, wybaczysz mu śmiałość, że takimi i gorętszymi jeszcze słowy waży się przemawiać do Ciebie. I jeśli pocałowanie oznacza pokój i miłość, czemuż by, Panie mój, dusza nie miała prosić Ciebie, byś jej dał pokój Twój, i raczył być jej przyjacielem? Cóż lepszego możemy prosić nad to, o co ja, Panie mój, Ciebie proszę, byś mi dał ten pokój “pocałunkiem ust Twoich”? Jest to, córki, prośba w rodzaju swoim najwyższa, jak wam to w dalszym ciągu objaśnię.

 

Rozdział I



Mówi o uszanowaniu, z jakim powinno się czytać Pismo święte, i trudnościach w rozumieniu przez kobiety jego słów, a szczególnie “Pieśni nad pieśniami”.

Niech mię pocałuje pocałunkiem ust, bo lepsze są piersi twe nad wino, itd… (Pnp 1,1).

1. Zadziwia mnie tu mocno, że dusza, o ile ze słów jej wnosić można, mówi tu z jedną osobą, a o pocałunek pokoju prosi drugą. Mówi potem: “Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich”, i zaraz potem, jakoby zwracając się do osoby, z którą rozmawia, dodaje: “Lepsze są piersi twe nad wino”.

Co to znaczy, tego nie rozumiem i niewymownie cieszę się z tego, że nie rozumiem. Bo w istocie, córki, dusza ma nie tyle upatrywać i nie tyle ją do podziwiania pobudzają i czcią dla Boga ją przenikają te rzeczy, które tu sami możemy objąć samym rozumem, ile raczej te, których żadną miarą pojąć nie zdołamy. Z tego też powodu usilnie wam zalecam, byście się zbytnio nie wysilały w dociekaniach, gdy czytając jaką książkę albo słuchając kazania, albo rozmyślając o tajemnicach wiary świętej, natraficie na jaki ustęp, którego nie możecie zrozumieć. Nie jest to rzecz niewieścia zgłębiać tajemnice Boże i mężczyzna nie każdy do tego jest powołany.

2. Jeśli Bóg zechce, da nam zrozumienie bez żadnego trudu. Mówię to zarówno do niewiast jak i do wszystkich mężczyzn, którzy nie mają obowiązku nauką swoją bronić prawdy Bożej. Co innego bowiem, gdy kogo Pan na to wybiera i ustanawia, aby te prawdy objaśniał drugim; ten, rzecz oczywista że powinien je badać i zgłębiać i każdy to widzi, jaki z tej pracy jego jest pożytek dla nas i dla niego samego. Lecz my z prostotą bierzemy, co Pan da; a czego nie da, o to się nie troszczmy, ale raczej weselmy się na myśl, że tak wielkiego mamy Boga i Pana, iż jedno słowo Jego zawiera w sobie tysiące tajemnic, których my i początku dojść nie zdołamy. Że nie rozumiemy tego, co napisano po łacinie, po hebrajsku albo po grecku, to nie dziw; ale i w przekładzie na nasz język rodzimy, ileż jest na przykład w psalmach chwalebnego króla Dawida fragmentów, które, choć mamy w mowie ojczystej, tak przecie dla nas są ciemne, jak gdyby były pisane po łacinie! Postanówcież sobie raz na zawsze, wystrzegać się tych próżnych dociekań i daremnego trudzenia głowy; niewieście dość jest tyle rozumieć, ile umysł obejmie; z tym znajdzie łaskę u Boga. Jeśli spodoba się Boskiemu Majestatowi dać nam światło, to łatwo zrozumiemy, a jeśli czego nie rozumiemy, upokarzajmy się i – jak mówiłam – radujmy się, że mamy takiego Pana, którego słowa, nawet w naszym języku, są dla nas tajemnicą.

3. Może wam się zdaje, że w tej Pieśni są słowa i zwroty, które mogłyby być w inny sposób powiedziane. Znając nieudolność naszą do rzeczy duchowych, nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Znam takich, którzy mi mówili, że raczej uciekają, by nie słyszeć tych słów. O, Boże, jakże wielka jest nędza nasza! Są takie stworzenia jadowite, w których, cokolwiek zjedzą, w jad się obraca; podobnie dzieje się i tu z nami. Z takich łask bowiem niezmiernych, jakie Pan w tych słowach nam czyni, ukazując nam, jak wielka jest szczęśliwość duszy, która Go miłuje i dodając jej otuchy, aby śmiało rozmawiała z Boskim Jego Majestatem i cieszyła się Jego posiadaniem, my wyciągamy obawy i niewłaściwe zrozumienie, świadczące, jak mało jest w nas uczucia miłości Bożej.

4. O, Panie mój, jakże zły użytek czynimy z tych niezliczonych dobrodziejstw, jakimi Ty nas obdarzasz! Ty w niepojętej dobroci Twojej coraz nowe wynajdujesz sposoby i drogi dla okazania nam tej wielkiej miłości, jaką nas miłujesz, a my, tak mało sposobni do miłowania Ciebie, nisko tę łaskę cenimy i myślimy o tym, w czym myśl nasza zawsze się obraca i ani uwagi nie zwrócimy na wielkie tajemnice, które się zawierają w tych słowach przez Ducha Świętego natchnionych. Czy nie dość byłoby tych słów na wzniecenie w nas ognia Jego miłości? Czy sama świadomość, że są to Jego słowa, nie upewnia nas dostatecznie, że nie bez wielkiego powodu takich a nie innych chciał użyć?

5. Razu jednego byłam na kazaniu pewnego zakonnika, którego przedmiotem było objaśnienie tych rozkoszy, jakimi oblubienica cieszy się z Bogiem swoim. Kazanie było dziwnie piękne, a jednak, ku zdumieniu mojemu, słuchacze tak je opacznie zrozumieli, iż powstał między nimi śmiech ogólny, że zakonnik mówi o miłości (chociaż rozwijając słowa Pańskie o Przykazaniu, o innym przedmiocie nie mógł mówić). Przykład ten stwierdza naocznie to, co powiedziałam wyżej, że tak mało jesteśmy świadomi miłości Bożej i tak mało sposobni do miłowania Boga, iż zdaje się nam rzeczą niepodobną, by dusza mogła tak poufale obcować z Bogiem i takich z Nim używać rozkoszy. Ale znam także inne dusze, które choć zrazu, równie jak tamte, nie odnosiły z tych słów pożytku – bo pewno ich dobrze nie rozumiały, i być może, że brały je za wymysł ludzki – później jednak z własnego doświadczenia poznały prawdziwe ich znaczenie, i takie w nich znalazły uszczęśliwienie, taką hojność rozkoszy, takie uśmierzenie wszystkich lęków, że miały za co dzięki czynić Bogu. On to bowiem tak zbawienną, wszelkie pojęcie przewyższającą pociechę obmyślił dla dusz żarliwie Go miłujących, iż daje im poznać, że istotnie nie jest rzeczą niepodobną, by On, Pan najwyższy, tak się mógł zniżać do swego stworzenia. Sama myśl o tym wydawałaby się im zuchwalstwem, gdyby się z własnego doświadczenia nie przekonały, że tak jest istotnie.

6. Znam jedną osobę, która przez długie lata w wielkiej była trwodze i nigdzie sobie uspokojenia znaleźć nie mogła. Dopiero gdy usłyszała niektóre fragmenty z Pieśni nad pieśniami, przekonała się z nich, że dusza jej idzie dobrą drogą. Zrozumiała z nich, jak mówiłam, rzeczywistą możliwość tego, co przedtem już, nie rozumiejąc i dlatego się trwożąc, w sobie czuła, że istotnie dusza rozmiłowana w Oblubieńcu swoim może doznawać z Nim wszystkich tych pociech: i omdlewania, i konania z miłości, i słodkich strapień miłości, i rozkoszy, i słodyczy, skoro jeno dla Jego miłości porzuci wszelkie pociechy tego świata, i cała siebie odda w Jego ręce i to nie usty tylko – jak to czynią niektórzy – ale w zupełnej szczerości, uczynkami stwierdzonej.

O córki moje, jakże szczodrym dawcą jest Pan! Jakże wielki i wielmożny jest ten Pan i Oblubieniec nasz, iż niczego nie ma i nic się nie dzieje, czego by On nie znał i nie widział! Cokolwiek więc dla miłości Jego uczynić możecie, choćby to były rzeczy małe, ochotnie to czyńcie. On wam wszystko zapłaci, nie patrzy bowiem na wielkość i wagę uczynku, jeno na miłość z jaką go spełniacie.

7. Kończę więc tym, że czego w Piśmie świętym i w tajemnicach świętej wiary naszej nie rozumiecie, w to sercem prostym i pokornym wierzcie, bez dalszego wysilania się i dociekania; nie dziwcie się też tym słowom miłosnym, którymi Bóg w Piśmie świętym przemawia do duszy. Więcej zaprawdę zdumiewa mnie ta miłość, jaką On nas umiłował i gdy na nią wspomnę i pomyślę kim my jesteśmy, prawie odchodzę od siebie. I jasno to widzę, że wszystka czułość słów, jakich raczył użyć na wyrażenie tej swojej miłości, nie tak jasno nam ją okazują, jak nam ją okazały Jego czyny. Jeślibyście jeszcze miały jaką wątpliwość, zatrzymajcie się tu choćby na chwilę i rozważcie w myśli, co On nam wyświadczył i co dla nas uczynił, i powiedzcie potem, czy wobec tej miłości, tak potężnej i mocnej, która Go przywiodła do podjęcia takich za nas okrutnych mąk – mogą być na określenie jej jakie słowa tak tkliwe i miłosne, by nas jeszcze zadziwiać miały?

8. Wracam do tego, od czego zaczęłam, to jest do wielkich i głębokich tajemnic, jakie się zamykają w tych słowach. Tak trudne jest ich zrozumienie, że jak mi mówili uczeni (których prosiłam o objaśnienie, co przez te słowa chciał powiedzieć Duch Święty i jakie jest prawdziwe ich znaczenie), wielu już doktorów napisało obszerne do tej księgi świętej objaśnienia, ale żaden jeszcze nie zdołał trudności całkowicie rozjaśnić. Wobec tego byłby to z mojej strony dowód wielkiej pychy, gdybym chciała dawać jakiekolwiek wytłumaczenie rzeczy, której tylu światłych i uczonych mężów dojść nie mogło. Nie mam też tego zamiaru i jakkolwiek mało jest we mnie pokory, ta myśl przecie jeszcze nie powstała mi w głowie, bym ja była zdolna dociec tu prawdy. To jedno tylko mam na myśli, pisząc o tych boskich słowach, że pociecha, jakiej ja doznaję z tego, co Pan mi daje poznać, gdy które z nich słyszę, może się i wam udzielić, gdy ją opiszę. I chociażby to, co czuję i rozumiem, nie przypadało do tego, co chce powiedzieć Duch Święty, wolno mi przecie brać to tak, jak mnie przypada do serca. Bo jeśli jeno nie odstępujemy od tego, czego uczy Kościół święty (i dlatego właśnie, abyśmy miały pewność, że tu nie ma nic z tą nauką niezgodnego, pierwej je ściśle przejrzą uczeni teologowie, nim ono dostanie się do waszych rąk), nie broni nam – jak sądzę – przy rozważaniu Jego świętej Męki, domyślać się wielu innych jeszcze mąk i większych, które On tam musiał wycierpieć, niż te, które są zapisane w Ewangelii. I skoro to czynimy, nie z próżnej ciekawości, ale z prostotą, jak mówiłam na początku, biorąc to, co Pan sam w boskiej łaskawości swojej da nam poznać, nie będzie Mu to, pewna tego jestem, niemiłe, że czerpiemy sobie pociechę ze słów i dzieł Jego. Podobnie jak król, który by upodobał sobie i do łaski swojej przypuścił ubogiego pastuszka, z przyjemnością i z łaskawym pobłażaniem pozwoliłby mu przypatrywać się i dziwować złocistym jego szatom, i cieszyć się blaskiem ich, i zdumiewać się, kto i jak je mógł zrobić – tak i nam niewiastom nikt tego zabronić nie może, byśmy nie miały cieszyć się bogactwami Pana. Co innego rozprawiać o nich i nauczać, jak gdybyśmy miały jasne i pewne ich zrozumienie; tego nam nie wolno, chyba za uprzednią aprobatą uczonych i teologów. Ja też (Bóg widzi) bynajmniej nie mam tej myśli, by to, co piszę, miało być dokładnym objaśnieniem rzeczy; piszę jedynie, co widzę i czuję, jak on pastuszek, o którym mówiłam wyżej. Piszę dla pociechy mojej, dla podzielenia się z wami, jako córkami moimi, tym, co mi w rozmyślaniach moich na myśl przychodzi, choć pewno wiele w tym będzie rzeczy nie do rzeczy. Zaczynam więc, ufna w łaskę Boskiego Króla mego i za pozwoleniem tego, który mię spowiada. Niechaj On to raczy sprawić, abym jako w innych rzeczach, które poprzednio pisałam, potrafiłam z łaski Jego powiedzieć, co i jak było potrzebne (a raczej On sam w boskiej dobroci swojej mówił przeze mnie, aby wam było na pożytek), tak bym potrafiła i teraz. A jeśli nie, niechaj mi nie poczyta za stracony czas, którego użyję na to pisanie, sięgając myślą do tak wysokich boskich zagadnień, o których nie wartam i posłyszeć.

9. W tym, co oblubienica mówi na początku, zwracając się do osoby trzeciej, choć to jedna i taż sama osoba, zdaje mi się, że oznajmia dwojaką w Chrystusie naturę: Boską i ludzką. Nad tą myślą jednak zatrzymywać się tu nie będę, bo o tym tylko zamierzam tu mówić, co nam w praktyce modlitwy wewnętrznej może być pożyteczne; choć właściwie duszy miłującej Pana wszystko posłuży do wzniecenia w sobie coraz większego zapału i uwielbienia Pana. Co do mnie, choć nieraz słuchałam wykładu niektórych słów tej Pieśni, i nieraz mi je na prośbę moją objaśniano. Bóg widzi, że mało z tego skorzystałam, i nic z tego dziś nie przypominam sobie, taką mam złą pamięć. O pierwszych tych słowach nic też nie pamiętam, tyle więc tylko będę mogła powiedzieć, ile mię Pan sam nauczyć raczy i co mi się w tym przedmiocie nasunie na pamięć.

 “Niech mię pocałuje pocałunkiem ust swoich”.

10. O Panie mój i Boże mój, cóż to za słowa, by marny robak miał je mówić do Stwórcy swego! Bądź błogosławiony, Panie, który tylu różnymi sposobami raczyłeś nas nauczyć. Ale te słowa. Królu mój, kto waży się wymówić, bez szczególnego na to pozwolenia Twego? Są to słowa tak dziwne i zdumiewające, że niejeden będzie się dziwił, że ja o nich mówię. Powiedzą może, żem niemądra, i sama nie wiem, co mówię, że miejsce to wcale nie tak się ma rozumieć, że ma ono różne inne znaczenia, i jasna rzecz, iż człowiekowi w taki sposób do Boga mówić się nie godzi, i że w ogóle lepiej by było, gdyby ludzie prości podobnych rzeczy wcale nie czytali.

Że tych słów oblubienicy różne są wykłady, tego nie zaprzeczam; ale dusza miłością Bożą płonąca i w zapale miłości swojej od siebie odchodząca, nie troszczy się o żadne wykłady. Dość jej samego brzmienia tych słów i błaga Pana, by jej nie pozbawiał tego skarbu.

Wielki Boże! I cóż nas tu zaiste przeraża? Czy nie dziwniejsze od tych słów są dzieła Pańskie? Czy nie przystępujemy wszyscy do Najświętszego Sakramentu? I właśnie w tych słowach, jak sądzę, oblubienica zawczasu prosiła o tę łaskę, którą nam później Chrystus uczynił, oddając nam siebie na pokarm. Prosiła, jak sądzę, o to wielkie zjednoczenie, które się spełniło, gdy Bóg stał się człowiekiem i o tę przyjaźń, jaką On zawarł z rodzajem ludzkim. Pocałowanie bowiem, jak wiadomo każdemu, jest znakiem pokoju i wielkiej przyjaźni między dwojgiem wzajemnie siebie miłujących. Jakie zaś są różne rodzaje pokoju, to w dalszym ciągu postaramy się za pomocą Bożą rozważyć.

11. Pierwej jednak, nim postąpię dalej, jedną tu jeszcze zrobię uwagę, zdaniem moim, godną zastanowienia: dlatego też, choć może przy innej sposobności właściwsze byłoby dla niej miejsce, nie chcę jej tu pominąć, aby nam nie wyszła z pamięci. Mam to za rzecz pewną, niestety, że wielu jest takich (dałby Bóg, bym się myliła), którzy przystępują do Najśw. Sakramentu, mając na sumieniu ciężkie grzechy. A przecie, gdyby usłyszeli duszę, mówiącą te słowa i z miłości ku Bogu umierającą, gorszyliby się z niej, i za wielką by jej to poczytywali zuchwałość. I tacy, pewna tego jestem, że tych słów nie wymówią i słusznie, bo słowa te i inne podobne, jakie czytamy w Pieśni, mówi miłość, a oni miłości nie mają. Chociażby więc na każdy dzień czytali księgę Pieśni, w ducha jej wniknąć nie zdołają, ani tym bardziej słów jej brać na usta się nie ważą, bo w rzeczy samej samo wymówienie ich ma w sobie coś przerażającego, tak wielki w nich ukrywa się majestat.

A chociaż Ty, Panie mój, z tym samym Majestatem Twoim mieszkasz w Najświętszym Sakramencie, oni przecie, nie mając wiary żywej, jeno martwą, widzą Ciebie tylko w poniżeniu Twoim pod postacią chleba, a Ty nic do nich nie mówisz, bo nie są godni usłyszeć słów Twoich i dlatego tak są zuchwali.

12. Jakkolwiek te słowa według dosłownego brzmienia prawdziwie przerazić mogą tego, kto je pojmuje tylko według rozumu, to jednak nie przerażą tego, kogo miłość Twoja wyprowadziła z siebie i Ty Panie, wybaczysz mu śmiałość, że takimi i gorętszymi jeszcze słowy waży się przemawiać do Ciebie. I jeśli pocałowanie oznacza pokój i miłość, czemuż by, Panie mój, dusza nie miała prosić Ciebie, byś jej dał pokój Twój, i raczył być jej przyjacielem? Cóż lepszego możemy prosić nad to, o co ja, Panie mój, Ciebie proszę, byś mi dał ten pokój “pocałunkiem ust Twoich”? Jest to, córki, prośba w rodzaju swoim najwyższa, jak wam to w dalszym ciągu objaśnię.