Sprawozdania duchowe - Strona 4 z 11 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Sprawozdania duchowe

parallax background

 

Sprawozdania duchowe 4



4

Sewilla, na przełomie 1575 i 1576.

IHS

1. Zakonnica, która to pisze, przyjęła habit lat temu czterdzieści. Od pierwszego roku swego powołania poczęła rozmyślać o Męce Chrystusa Pana, rozważając po kolei jej tajemnice po kilka razy dziennie i zastanawiając się przy tym nad swymi grzechami. O rzeczach, które by wychodziły nad zwykły porządek przyrodzony, nigdy nie myślała, zapatrywała się tylko na stworzenia, albo na takie rzeczy, które jej przypominały, jak prędko wszystko się kończy. W takim stanie przeżyła około dwudziestu i dwóch lat, wielkie wciąż cierpiąc oschłości. A nigdy jej ani w myśli nie powstało, pragnąć czego więcej, bo za taką poczytywała siebie, że i pomyśleć o Bogu nie była warta.

2. Będzie temu jakoby osiemnaście lat (na dwa albo trzy lata) przed podjęciem sprawy pierwszego klasztoru Karmelitanek Bosych, który założyła w Awili, jak zaczęło się jej zdawać, że słyszy nieraz kogoś wewnętrznie do niej mówiącego i że widzi pewne widzenia i objawienia. Oczyma ciała nigdy nic nie widziała, obrazy zaś, jakie jej się w tych widzeniach wewnętrznych przedstawiały, po największej części przemijały szybko jak błyskawica. Tak jednak głębokie i trwałe pozostawiały po sobie wrażenie i większe sprawiały w niej skutki, jak gdyby je oglądała oczyma cielesnymi.

3. Była też tak nadmiernie lękliwego usposobienia, że nieraz i w biały dzień bała się zostawać sama. Nie mogąc zaś, jakkolwiek o to się starała, zapobiec tym widzeniom i od nich się uchylić, bardzo tym się dręczyła, z obawy czy nie ma w tym jakiej zdrady diabelskiej. Poczęła tedy szukać na to rady i pomocy u mężów duchownych z Towarzystwa Jezusowego, między innymi byli to: O. Araoz, który będąc Komisarzem Towarzystwa, bawił jakiś czas w tych stronach, O. Franciszek – były książę Gandii, z którym rozmawiała dwa razy; Gil Gonzalez, prowincjał – obecnie powołany do Rzymu na asystenta; także obecny prowincjał Kastylii, choć z tym mniej miała styczności; Baltasar Alvarez, obecnie Rektor w Salamance, który w tym czasie całe sześć lat ją spowiadał; obecny Rektor w Cuenca, nazwiskiem Salazar; Rektor w Segowii, Santander; Rektor w Burgos, nazwiskiem Ripalda, który dowiedziawszy się o tych rzeczach zrazu źle był o niej uprzedzony, dopóki jej potem sam nie wysłuchał; doktor Pablo Hernandez w Toledo, konsultor Inkwizycji; były Rektor w Awili, nazwiskiem Ordońez. I inni jeszcze, którzy jej się zdawali świadomi rzeczy duchowych, a do których się udawała, ponieważ znajdowali się w miejscach, w których przebywała chwilowo dla nowych fundacji.

4. Z Ojcem Piotrem z Alkantary dużo rozmawiała, i on to głównie przyczynił się do tego, że w końcu uznano, iż działa w niej duch dobry.

5. Przez sześć lat przeszło wystawiano ją na ciężkie próby, a ona łzami się zalewała i głęboko była strapiona. Im więcej jednak mnożyło się prób, tym częstsze miewała zawieszenia i zachwycenia na modlitwie i nawet poza nią. Wiele modlitw zanoszono do Boga, wiele Mszy świętych ofiarowano, aby Pan raczył ją na inną drogę wprowadzić, bo niezmiernie wielka bojaźń ją udręczała w chwilach, kiedy nie była na modlitwie. We wszystkim, co się odnosi do powyższego postępu duszy, wielka się w niej okazywała odmiana na lepsze, a przy tym ani śladu próżnej chluby, ani nawet pokusy do unoszenia się próżnością lub pychą. Owszem, raczej wstydziła się tych rzeczy i rumieniła się na myśl, że ludzie o nich wiedzą. Z nikim też o tych rzeczach nie mówiła; a i przed spowiednikiem ciężej jej było te przejścia swoje wyznawać, niż gdyby to były grzechy, bo zawsze jej się zdawało, że ją wyśmiewać będą i że poczytają to wszystko za czcze mrzonki kobiece.

6. Będzie temu może lat trzydzieści, jak przybył do miasta tego Salamanki, który był Inkwizytorem, zdaje mi się w Toledo. Ona postarała się o posłuchanie u niego, dla większego swego uspokojenia. Zdała mu sprawę o wszystkim. On, wysłuchawszy jej, oznajmił, że nie jest to sprawa, która by należała do jego urzędu inkwizytorskiego, skoro wszystko to, co ona widzi i słyszy, utwierdza ją coraz bardziej w wierze katolickiej, w której zawsze trwała niewzruszona, żywiąc przy tym najgorętsze pragnienia chwały Bożej i dobra dusz, dla których i dla każdej z osobna, tysiąc razy dałaby swe życie. Widząc ją tak znękaną, poradził jej, by się udała do Magistra w Awili, męża w rzeczach modlitwy wewnętrznej bardzo doświadczonego; by jemu opisała wszystko, a co on jej odpowie, na tym będzie mogła spokojnie polegać. Usłuchała tej rady i spisała grzechy i całe swoje życie. Odpowiedź była bardzo pocieszająca i uspokajająca. Sprawozdanie to tak było napisane, że wszyscy teologowie – spowiednicy jej – którzy je czytali, znaleźli w nim wiele pożytecznych uwag o rzeczach duchowych. Skutkiem czego zalecili jej, by je dała przepisać i ułożyła drugą książeczkę z podobnymi radami i przestrogami dla swoich córek, których była przeoryszą.

7. Z tym wszystkim jednak od czasu do czasu jeszcze się w niej odzywały dawne jej obawy. Nieraz jeszcze przychodziło jej na myśl, że i ludzie wysoko duchowni tak samo mogą się mylić jak ona. Oznajmiła spowiednikowi pragnienia zasięgnięcia zdania najznakomitszych uczonych i teologów, chociażby nie bardzo oddanych modlitwie; bo o to jedno tylko jej chodziło, by się upewniła, czy to, co w niej się dzieje, zgadza się z Pismem świętym. Chwilami znowu pociechę i uspokojenie znajdowała w tym przeświadczeniu, że choć sama dla grzechów swoich zasłużyła na to, by stała się pastwą zmamień złego ducha, jednak być nie może, by Pan tylu ludziom dobrym i cnotliwym, szczerze pragnącym ukazać jej prawdę, dopuszczał błądzić i utwierdzać ją w błędzie.

8. W tym więc zamiarze gruntowniejszego oświecenia i upewnienia się, poczęła się zwracać do ojców Zakonu św. Dominika, przed którymi już przedtem nieraz się spowiadała. Ci, których się potem radziła, byli następujący: o. Vicente Barrón, naonczas konsultator Inkwizycji, który ją przez półtora roku spowiadał w Toledo. Był to wielki teolog. Uspokoił ją zupełnie, że skoro nie obraża Boga i skoro uznaje siebie grzeszną, nie ma się czego lękać. Radziła się dalej: O. Magistra Dominika Bańeza, konsultatora św. Oficjum, w Valladolid; spowiadał ją przez sześć lat, i zawsze też, ile razy zdarzyła się potrzeba, znosiła się z nim listownie. O. Magistra Chavesa. O. Pedra Ibańeza, który był lektorem w Awili i wielkim uczonym. Innego też dominikanina, o. Garcia de Toledo. O Magistra Bartolome de Medina, profesora w Salamance, o którym wiedziała, że z tego, co słyszał o niej, źle był dla niej usposobiony. Wnosiła zatem, że on, tak mało ją ważąc, pewniej niż kto inny nie będzie jej oszczędzał i powie jej, czy jest w błędzie (było to dwa lata temu, albo nieco dawniej). Uprosiła go, by słuchał jej spowiedzi, przez czas jej pobytu tamże. Zdała mu najdokładniejszą sprawę o wszystkim i toż samo, aby lepiej zrozumiał, podała mu na piśmie. Po tym wszystkim, on także, tak samo i więcej niż inni, kazał jej być spokojną i od tego czasu pozostał najlepszym jej przyjacielem. Bawiąc w Valladolid jakiś czas dla założenia nowego klasztoru, spowiadała się u Ojca Felipe de Meneses, który wówczas był Rektorem miejscowego Kolegium Św. Grzegorza, i przedtem już, usłyszawszy o tych rzeczach, przyjeżdżał do Awili dla rozmówienia się z nią, w tym najżyczliwszym zamiarze, że jeśli się przekona, iż ona jest w błędzie, oświeci ją, a w przeciwnym razie będzie jej bronił przeciwko wszelkim szemraniom. Był też z jej stanu zupełnie zadowolony. W szczególności też zasięgała rady Prowincjała Zakonu św. Dominika, nazwiskiem Salinas, męża wysoko duchowego, i drugiego teologa, który jest obecnie w Segowii, o. Diego de Yanguas.

9. Spotykała się z innymi, do czego w ciągu tylu lat, zwłaszcza gdy z powodu fundacji tak często zmieniała miejsce, koniecznością, nieraz i strachem, była zmuszoną. Przebyła prób niemało, bo każdy chciał na swój sposób ją oświecić i usilnie w nią wmawiał to, co wmówił w siebie.

10. Zawsze była i jest uległa temu, co uczy św. wiara katolicka, i głównym celem jej modlitwy i modlitwy sióstr w domach przez nią założonych, jest rozszerzenie wiary i wzrost jej Zakonu. Tym, którzy w widzeniach jej upatrywali sprawę ducha złego, odpowiadała, że gdyby które z tych widzeń nakłaniało ją do rzeczy przeciwnych wierze katolickiej i przykazaniom Bożym, nie potrzebowałaby szukać i zasięgać zdania uczonych, ani w dalsze próby się wdawać, ale sama widziałaby od razu, że to sprawa diabelska.

11. Nigdy niczego nie uczyniła, opierając się na tym jedynie, co jej było objawione na modlitwie. Owszem, jeśli kiedy spowiednicy kazali jej uczynić rzecz tym objawieniom przeciwną, natychmiast spełniała ten rozkaz i zawsze im zdawała sprawę z wszystkiego. Nigdy – choćby ją upewniano, że tak jest – nie miała tak stanowczego przekonania i wiary w to, że widzenia jej są od Boga, iżby gotowa była przysiąc na to, chociaż ze skutków i wielkich łask, jakich w niektórych rzeczach stąd doznawała, wniosła, że działa w niej duch dobry. Nad wszystko jednak pragnęła postępu w cnotach; i toż samo zaleca zakonnicom swoim, powtarzając im często, że kto będzie więcej pokorny i umartwiony ten będzie więcej duchowy.

12. Wszystko to, co tu powiedziane i napisane, podała na piśmie O.Magistrowi Dominikowi Bańezowi mieszkającemu w Valladolid, z którym najdłużej się znosiła i dotąd się znosi. O. Bańez przedstawił jej pismo świętemu Oficjum w Madrycie, jak ją o tym uprzedzał. We wszystkim poddaje się wierze katolickiej i Kościołowi. Nikt jej tych widzeń nie poczytał za winę, bo są to rzeczy wyższe nad możność człowieka, a rzeczy niepodobnych Pan od nas nie żąda.

13. Że te sprawy wewnętrzne takiego nabrały rozgłosu, poszło to stąd, że ona, będąc w ciągłej obawie, radziła się kogo mogła, a ci znowu powiadali to drugim. Było to dla niej nad wyraz dotkliwym udręczeniem i krzyżem i kosztowało ją wiele łez; nie przez pokorę, ale z tego powodu, że brzydziła się zawsze urojeniami niewieścimi. Wystrzegała się bardzo poddania się pod kierunek takich, o których wiedziała albo domyślała się, że bezwarunkowo uznają wewnętrzne przejścia jej za działanie ducha Bożego, zaraz jej przychodziła obawa, że może ich oboje diabeł w pole wyprowadzić. Ochotnie powierzała duszę swoją takiemu, który okazywał wahanie się i niepewność w tym względzie; choć przy tym jednak przykro jej było, gdy który – dla wypróbowania jej – zupełne dla tych rzeczy okazywał lekceważenie, bo z pewnych względów rzeczy te miały w jej oczach wyraźną cechę pochodzenia od Boga. Dlatego też, jak trudno jej było zupełną dać wiarę tym, którzy je bezwarunkowo uznawali za objawienia Boże, tak również niechętna była, gdy kto, za rozpatrzeniem sprawy, tak stanowczo je odrzucał. Rozumiejąc dobrze, że w tych widzeniach może być złudzenie, zawsze się obawiała możliwego niebezpieczeństwa i nigdy się zupełnie upewnić nie mogła. Starała się według możności w niczym nie obrazić Boga i zawsze we wszystkim być posłuszną. Ufała, że pod tą podwójną obroną, chociażby te rzeczy były sprawą złego ducha, to jednak przy pomocy boskiej będzie od zdrad jego bezpieczna.

14. Od czasu, jak zaczęła otrzymywać te objawy nadprzyrodzone, duch jej zawsze się skłaniał do szukania rzeczy doskonalszych; miała przy tym wielkie, prawie ustawiczne pragnienie cierpienia. W prześladowaniach – których przebyła wiele – znajdowała dla siebie pociechę, szczególną czując w sobie miłość ku tym, którzy ją prześladowali i gorące pragnienie ubóstwa i samotności i wyzwolenia z tego wygnania, a oglądania Boga. Takie i inne tym podobne widząc w sobie skutki, poczęła się uspokajać, bo zdawało się jej, że duch, który takie cnoty w niej sprawia, chyba nie może być złym. Podobnież i ci, którzy mieli pieczę o jej duszę, w tym mniemaniu ją utwierdzali, nie w tym zamiarze, by zarzuciła wszelką bojaźń, ale aby miała ulgę w wielkim utrapieniu. Nigdy duch nie podawał jej tej myśli, by miała zataić cokolwiek bądź; zawsze ją pobudzał do tego, by była posłuszną we wszystkim.

15. Oczyma ciała, jak już powiedziano, nigdy nic nie widziała; widzenia jej tak były czysto duchowe i tak nieuchwytne, że nieraz w początkach zdawały się jej urojeniem; czasem znowu przypuszczenie to uważała za niepodobne. Tak samo nie słyszała żadnych słów zewnętrznych z wyjątkiem dwóch wypadków, ale wtedy nie rozumiała nic z tego, co słyszała.

16. Widzenia te nie były objawem ustawicznym. Najczęściej przychodziły jej w chwili jakiej potrzeby, jak na przykład jednego razu, gdy przez kilka dni z rzędu cierpiała nieznośne męki wewnętrzne i znękanie duszy, pochodzące z obawy, czy nie jest pod mocą złudy diabelskiej, jak o tym szeroko napisała we wspomnianym wyżej Sprawozdaniu. Tak jawne bowiem były jej grzechy i ona tak była pod wrażeniem strachu, który ją przenikał, że pominęła wszelki wzgląd na swoją sławę. W tym stanie udręczenia tak wielkiego, że nie ma wyrazu na jego określenie, gdy usłyszała we wnętrzu swoim tylko te słowa: Jam jest, nie bój się, taki do duszy jej wrócił pokój, odwaga i ufność, że sama pojąć nie mogła, skąd takie wielkie dobro jej przyszło. I żaden spowiednik ani żaden teolog, ani cała gromada uczonych z wielką obfitością słów i dowodzeń, nie zdołaliby sprawić w niej tego pokoju i tego uciszenia, jakie od tego jednego słowa w jednej chwili w nią wstąpiły. Podobnie i w wielu innych zdarzeniach widzenia takie ją umacniały. Gdyby nie to, nie wytrzymałaby żadną miarą tak srogich utrapień, przeciwieństw i chorób rozlicznych – które jeszcze dotąd cierpi, choć w mniejszym stopniu – bo nie ma u niej dnia bez jakiego, w tym lub owym rodzaju, cierpienia. Bywają one większe lub mniejsze, ale zawsze jej zwykłym stanem są ciągłe boleści, które gdy wstąpiła do klasztoru, srożej jeszcze niż przedtem ją nękają.

17. Łaski, jakie Pan jej czyni, prędko jej wychodzą z pamięci, choć wspomina na nie często, nigdy jednak nie zdoła dłużej się nad nimi zatrzymać, jak się zatrzymuje nad swymi grzechami, które zawsze ją dręczą i prawie bez przerwy stoją jej w oczach, jak błoto cuchnące. Pokusy do próżnej chwały nigdy nie doświadcza, zapewne wskutek tego, że tyle nagrzeszyła i tak mało Bogu służyła.

18. Nigdy w swej duszy nie miała zamiłowania i przekonania, jak tylko do tego, co jest skromne i czyste. Nigdy jej przy tym nie opuszcza głęboka bojaźń Pana Boga naszego, by Go w czym nie obraziła, by w każdym zdarzeniu czyniła wolę Jego: o to Go błaga ustawicznie. I takie jest w niej stanowcze postanowienie, by nie odstąpić w niczym od woli Bożej i ochotna gotowość do spełnienia jej we wszystkim, że nie ma rzeczy tak trudnej, której by się nie podjęła i nie wykonała, skoro tylko kierujący jej duszą – spowiednicy lub przełożeni – upewnią ją, że doskonalej przez nią może usłużyć Panu.

19. Ufna w boską łaskawość, pomija wszelki wzgląd na samą siebie i na własny pożytek – jak gdyby nie czekała jej żadna od Pana nagroda – tak przynajmniej jej się zdaje, o ile ją rozumieją jej spowiednicy. Co tu spisała na tej karcie, wszystko to jest prawdą, jak to stwierdzić mogą sami jej spowiednicy i inni, którzy od dwudziestu lat aż do tej chwili zajmowali się jej duszą. Prawie ustawicznie czuła się pobudzona w duchu do wysławiania Pana, i chciałaby, żeby wszystek świat poznał Go i chwalił, choćby miała to kupić najcięższą z samej siebie ofiarą. Stąd rodzi się w niej żądza zbawienia dusz; a widząc, jaka jest nędza wszystkich rzeczy tego świata – i o ile wyższa jest cena rzeczy wewnętrznych – przyszła tym samym do wzgardzenia światem i wszystkim, co wraz z światem przemija.

20. Co do sposobu jej widzeń, o który Wasza Miłość zapytujesz, jest on taki, że nic się nie widzi, ani zewnętrznie ani wewnętrznie, bo nie jest to widzenie przez wyobraźnię. Ale choć się nie widzi, rozumie jednak dusza, kto się jej ukazuje i skąd pochodzi i to nierównie jaśniej niż gdyby na oczy widziała; nie przedstawia się tu tylko żaden przedmiot poszczególny. Jest to tak, jak gdyby w ciemnym pokoju jedna osoba czuła przy sobie drugą. Nie widzi jej, bo ciemno, ale wie z pewnością i czuje jej obecność, tylko że porównanie to niezupełnie odpowiada rzeczy, bo w przypuszczeniu powyższym, choć z powodu ciemności nie widzi się tej osoby, to przecie inną drogą, przez szmer, albo przez poprzednie jej poznanie można nabrać przekonania o jej obecności. Tu zaś nic nie ma podobnego, ale bez żadnego słowa, zewnętrznego czy wewnętrznego, dusza czuje i poznaje z zupełną jasnością, kto jest przy niej i z której strony, a nieraz i rozumie, co chce jej oznajmić. Skąd i jakim sposobem to rozumie, tego nie wie, ale wie, że tak jest. I póki to widzenie trwa, nie może go nie spostrzec, gdy zaś przejdzie, choćby się najusilniej starała, nie zdoła go wznowić w sobie. Każde bowiem takie wznowienie będzie tylko tworem wyobraźni, a nie rzeczywistą obecnością; i to nie jest w jej mocy, podobnie jak wszelkie inne rzeczy nadprzyrodzone. Stąd też, komu Bóg czyni takie łaski, ten nie może nie uznawać swej nicości i głębiej jeszcze niż przedtem będzie się upokarzał. Jasno bowiem widzi, że jest to rzecz darmo dana, której ani wywołać, ani gdy przyjdzie, uchylić się od niej nie jest w stanie. Za czym rodzi się w nim tym gorętsza miłość i pragnienie służenia Panu tak potężnemu, który mocen jest czynić rzeczy takie, jakich my tu na ziemi ani pojąć nie zdołamy, i jakich żaden umysł, choćby najgłębszego teologa, nie dosięgnie.

Niech będzie błogosławiony Ten, od którego są te dary, na wieki wieczne!

 

Sprawozdania duchowe 4



4

Sewilla, na przełomie 1575 i 1576.

IHS

1. Zakonnica, która to pisze, przyjęła habit lat temu czterdzieści. Od pierwszego roku swego powołania poczęła rozmyślać o Męce Chrystusa Pana, rozważając po kolei jej tajemnice po kilka razy dziennie i zastanawiając się przy tym nad swymi grzechami. O rzeczach, które by wychodziły nad zwykły porządek przyrodzony, nigdy nie myślała, zapatrywała się tylko na stworzenia, albo na takie rzeczy, które jej przypominały, jak prędko wszystko się kończy. W takim stanie przeżyła około dwudziestu i dwóch lat, wielkie wciąż cierpiąc oschłości. A nigdy jej ani w myśli nie powstało, pragnąć czego więcej, bo za taką poczytywała siebie, że i pomyśleć o Bogu nie była warta.

2. Będzie temu jakoby osiemnaście lat (na dwa albo trzy lata) przed podjęciem sprawy pierwszego klasztoru Karmelitanek Bosych, który założyła w Awili, jak zaczęło się jej zdawać, że słyszy nieraz kogoś wewnętrznie do niej mówiącego i że widzi pewne widzenia i objawienia. Oczyma ciała nigdy nic nie widziała, obrazy zaś, jakie jej się w tych widzeniach wewnętrznych przedstawiały, po największej części przemijały szybko jak błyskawica. Tak jednak głębokie i trwałe pozostawiały po sobie wrażenie i większe sprawiały w niej skutki, jak gdyby je oglądała oczyma cielesnymi.

3. Była też tak nadmiernie lękliwego usposobienia, że nieraz i w biały dzień bała się zostawać sama. Nie mogąc zaś, jakkolwiek o to się starała, zapobiec tym widzeniom i od nich się uchylić, bardzo tym się dręczyła, z obawy czy nie ma w tym jakiej zdrady diabelskiej. Poczęła tedy szukać na to rady i pomocy u mężów duchownych z Towarzystwa Jezusowego, między innymi byli to: O. Araoz, który będąc Komisarzem Towarzystwa, bawił jakiś czas w tych stronach, O. Franciszek – były książę Gandii, z którym rozmawiała dwa razy; Gil Gonzalez, prowincjał – obecnie powołany do Rzymu na asystenta; także obecny prowincjał Kastylii, choć z tym mniej miała styczności; Baltasar Alvarez, obecnie Rektor w Salamance, który w tym czasie całe sześć lat ją spowiadał; obecny Rektor w Cuenca, nazwiskiem Salazar; Rektor w Segowii, Santander; Rektor w Burgos, nazwiskiem Ripalda, który dowiedziawszy się o tych rzeczach zrazu źle był o niej uprzedzony, dopóki jej potem sam nie wysłuchał; doktor Pablo Hernandez w Toledo, konsultor Inkwizycji; były Rektor w Awili, nazwiskiem Ordońez. I inni jeszcze, którzy jej się zdawali świadomi rzeczy duchowych, a do których się udawała, ponieważ znajdowali się w miejscach, w których przebywała chwilowo dla nowych fundacji.

4. Z Ojcem Piotrem z Alkantary dużo rozmawiała, i on to głównie przyczynił się do tego, że w końcu uznano, iż działa w niej duch dobry.

5. Przez sześć lat przeszło wystawiano ją na ciężkie próby, a ona łzami się zalewała i głęboko była strapiona. Im więcej jednak mnożyło się prób, tym częstsze miewała zawieszenia i zachwycenia na modlitwie i nawet poza nią. Wiele modlitw zanoszono do Boga, wiele Mszy świętych ofiarowano, aby Pan raczył ją na inną drogę wprowadzić, bo niezmiernie wielka bojaźń ją udręczała w chwilach, kiedy nie była na modlitwie. We wszystkim, co się odnosi do powyższego postępu duszy, wielka się w niej okazywała odmiana na lepsze, a przy tym ani śladu próżnej chluby, ani nawet pokusy do unoszenia się próżnością lub pychą. Owszem, raczej wstydziła się tych rzeczy i rumieniła się na myśl, że ludzie o nich wiedzą. Z nikim też o tych rzeczach nie mówiła; a i przed spowiednikiem ciężej jej było te przejścia swoje wyznawać, niż gdyby to były grzechy, bo zawsze jej się zdawało, że ją wyśmiewać będą i że poczytają to wszystko za czcze mrzonki kobiece.

6. Będzie temu może lat trzydzieści, jak przybył do miasta tego Salamanki, który był Inkwizytorem, zdaje mi się w Toledo. Ona postarała się o posłuchanie u niego, dla większego swego uspokojenia. Zdała mu sprawę o wszystkim. On, wysłuchawszy jej, oznajmił, że nie jest to sprawa, która by należała do jego urzędu inkwizytorskiego, skoro wszystko to, co ona widzi i słyszy, utwierdza ją coraz bardziej w wierze katolickiej, w której zawsze trwała niewzruszona, żywiąc przy tym najgorętsze pragnienia chwały Bożej i dobra dusz, dla których i dla każdej z osobna, tysiąc razy dałaby swe życie. Widząc ją tak znękaną, poradził jej, by się udała do Magistra w Awili, męża w rzeczach modlitwy wewnętrznej bardzo doświadczonego; by jemu opisała wszystko, a co on jej odpowie, na tym będzie mogła spokojnie polegać. Usłuchała tej rady i spisała grzechy i całe swoje życie. Odpowiedź była bardzo pocieszająca i uspokajająca. Sprawozdanie to tak było napisane, że wszyscy teologowie – spowiednicy jej – którzy je czytali, znaleźli w nim wiele pożytecznych uwag o rzeczach duchowych. Skutkiem czego zalecili jej, by je dała przepisać i ułożyła drugą książeczkę z podobnymi radami i przestrogami dla swoich córek, których była przeoryszą.

7. Z tym wszystkim jednak od czasu do czasu jeszcze się w niej odzywały dawne jej obawy. Nieraz jeszcze przychodziło jej na myśl, że i ludzie wysoko duchowni tak samo mogą się mylić jak ona. Oznajmiła spowiednikowi pragnienia zasięgnięcia zdania najznakomitszych uczonych i teologów, chociażby nie bardzo oddanych modlitwie; bo o to jedno tylko jej chodziło, by się upewniła, czy to, co w niej się dzieje, zgadza się z Pismem świętym. Chwilami znowu pociechę i uspokojenie znajdowała w tym przeświadczeniu, że choć sama dla grzechów swoich zasłużyła na to, by stała się pastwą zmamień złego ducha, jednak być nie może, by Pan tylu ludziom dobrym i cnotliwym, szczerze pragnącym ukazać jej prawdę, dopuszczał błądzić i utwierdzać ją w błędzie.

8. W tym więc zamiarze gruntowniejszego oświecenia i upewnienia się, poczęła się zwracać do ojców Zakonu św. Dominika, przed którymi już przedtem nieraz się spowiadała. Ci, których się potem radziła, byli następujący: o. Vicente Barrón, naonczas konsultator Inkwizycji, który ją przez półtora roku spowiadał w Toledo. Był to wielki teolog. Uspokoił ją zupełnie, że skoro nie obraża Boga i skoro uznaje siebie grzeszną, nie ma się czego lękać. Radziła się dalej: O. Magistra Dominika Bańeza, konsultatora św. Oficjum, w Valladolid; spowiadał ją przez sześć lat, i zawsze też, ile razy zdarzyła się potrzeba, znosiła się z nim listownie. O. Magistra Chavesa. O. Pedra Ibańeza, który był lektorem w Awili i wielkim uczonym. Innego też dominikanina, o. Garcia de Toledo. O Magistra Bartolome de Medina, profesora w Salamance, o którym wiedziała, że z tego, co słyszał o niej, źle był dla niej usposobiony. Wnosiła zatem, że on, tak mało ją ważąc, pewniej niż kto inny nie będzie jej oszczędzał i powie jej, czy jest w błędzie (było to dwa lata temu, albo nieco dawniej). Uprosiła go, by słuchał jej spowiedzi, przez czas jej pobytu tamże. Zdała mu najdokładniejszą sprawę o wszystkim i toż samo, aby lepiej zrozumiał, podała mu na piśmie. Po tym wszystkim, on także, tak samo i więcej niż inni, kazał jej być spokojną i od tego czasu pozostał najlepszym jej przyjacielem. Bawiąc w Valladolid jakiś czas dla założenia nowego klasztoru, spowiadała się u Ojca Felipe de Meneses, który wówczas był Rektorem miejscowego Kolegium Św. Grzegorza, i przedtem już, usłyszawszy o tych rzeczach, przyjeżdżał do Awili dla rozmówienia się z nią, w tym najżyczliwszym zamiarze, że jeśli się przekona, iż ona jest w błędzie, oświeci ją, a w przeciwnym razie będzie jej bronił przeciwko wszelkim szemraniom. Był też z jej stanu zupełnie zadowolony. W szczególności też zasięgała rady Prowincjała Zakonu św. Dominika, nazwiskiem Salinas, męża wysoko duchowego, i drugiego teologa, który jest obecnie w Segowii, o. Diego de Yanguas.

9. Spotykała się z innymi, do czego w ciągu tylu lat, zwłaszcza gdy z powodu fundacji tak często zmieniała miejsce, koniecznością, nieraz i strachem, była zmuszoną. Przebyła prób niemało, bo każdy chciał na swój sposób ją oświecić i usilnie w nią wmawiał to, co wmówił w siebie.

10. Zawsze była i jest uległa temu, co uczy św. wiara katolicka, i głównym celem jej modlitwy i modlitwy sióstr w domach przez nią założonych, jest rozszerzenie wiary i wzrost jej Zakonu. Tym, którzy w widzeniach jej upatrywali sprawę ducha złego, odpowiadała, że gdyby które z tych widzeń nakłaniało ją do rzeczy przeciwnych wierze katolickiej i przykazaniom Bożym, nie potrzebowałaby szukać i zasięgać zdania uczonych, ani w dalsze próby się wdawać, ale sama widziałaby od razu, że to sprawa diabelska.

11. Nigdy niczego nie uczyniła, opierając się na tym jedynie, co jej było objawione na modlitwie. Owszem, jeśli kiedy spowiednicy kazali jej uczynić rzecz tym objawieniom przeciwną, natychmiast spełniała ten rozkaz i zawsze im zdawała sprawę z wszystkiego. Nigdy – choćby ją upewniano, że tak jest – nie miała tak stanowczego przekonania i wiary w to, że widzenia jej są od Boga, iżby gotowa była przysiąc na to, chociaż ze skutków i wielkich łask, jakich w niektórych rzeczach stąd doznawała, wniosła, że działa w niej duch dobry. Nad wszystko jednak pragnęła postępu w cnotach; i toż samo zaleca zakonnicom swoim, powtarzając im często, że kto będzie więcej pokorny i umartwiony ten będzie więcej duchowy.

12. Wszystko to, co tu powiedziane i napisane, podała na piśmie O.Magistrowi Dominikowi Bańezowi mieszkającemu w Valladolid, z którym najdłużej się znosiła i dotąd się znosi. O. Bańez przedstawił jej pismo świętemu Oficjum w Madrycie, jak ją o tym uprzedzał. We wszystkim poddaje się wierze katolickiej i Kościołowi. Nikt jej tych widzeń nie poczytał za winę, bo są to rzeczy wyższe nad możność człowieka, a rzeczy niepodobnych Pan od nas nie żąda.

13. Że te sprawy wewnętrzne takiego nabrały rozgłosu, poszło to stąd, że ona, będąc w ciągłej obawie, radziła się kogo mogła, a ci znowu powiadali to drugim. Było to dla niej nad wyraz dotkliwym udręczeniem i krzyżem i kosztowało ją wiele łez; nie przez pokorę, ale z tego powodu, że brzydziła się zawsze urojeniami niewieścimi. Wystrzegała się bardzo poddania się pod kierunek takich, o których wiedziała albo domyślała się, że bezwarunkowo uznają wewnętrzne przejścia jej za działanie ducha Bożego, zaraz jej przychodziła obawa, że może ich oboje diabeł w pole wyprowadzić. Ochotnie powierzała duszę swoją takiemu, który okazywał wahanie się i niepewność w tym względzie; choć przy tym jednak przykro jej było, gdy który – dla wypróbowania jej – zupełne dla tych rzeczy okazywał lekceważenie, bo z pewnych względów rzeczy te miały w jej oczach wyraźną cechę pochodzenia od Boga. Dlatego też, jak trudno jej było zupełną dać wiarę tym, którzy je bezwarunkowo uznawali za objawienia Boże, tak również niechętna była, gdy kto, za rozpatrzeniem sprawy, tak stanowczo je odrzucał. Rozumiejąc dobrze, że w tych widzeniach może być złudzenie, zawsze się obawiała możliwego niebezpieczeństwa i nigdy się zupełnie upewnić nie mogła. Starała się według możności w niczym nie obrazić Boga i zawsze we wszystkim być posłuszną. Ufała, że pod tą podwójną obroną, chociażby te rzeczy były sprawą złego ducha, to jednak przy pomocy boskiej będzie od zdrad jego bezpieczna.

14. Od czasu, jak zaczęła otrzymywać te objawy nadprzyrodzone, duch jej zawsze się skłaniał do szukania rzeczy doskonalszych; miała przy tym wielkie, prawie ustawiczne pragnienie cierpienia. W prześladowaniach – których przebyła wiele – znajdowała dla siebie pociechę, szczególną czując w sobie miłość ku tym, którzy ją prześladowali i gorące pragnienie ubóstwa i samotności i wyzwolenia z tego wygnania, a oglądania Boga. Takie i inne tym podobne widząc w sobie skutki, poczęła się uspokajać, bo zdawało się jej, że duch, który takie cnoty w niej sprawia, chyba nie może być złym. Podobnież i ci, którzy mieli pieczę o jej duszę, w tym mniemaniu ją utwierdzali, nie w tym zamiarze, by zarzuciła wszelką bojaźń, ale aby miała ulgę w wielkim utrapieniu. Nigdy duch nie podawał jej tej myśli, by miała zataić cokolwiek bądź; zawsze ją pobudzał do tego, by była posłuszną we wszystkim.

15. Oczyma ciała, jak już powiedziano, nigdy nic nie widziała; widzenia jej tak były czysto duchowe i tak nieuchwytne, że nieraz w początkach zdawały się jej urojeniem; czasem znowu przypuszczenie to uważała za niepodobne. Tak samo nie słyszała żadnych słów zewnętrznych z wyjątkiem dwóch wypadków, ale wtedy nie rozumiała nic z tego, co słyszała.

16. Widzenia te nie były objawem ustawicznym. Najczęściej przychodziły jej w chwili jakiej potrzeby, jak na przykład jednego razu, gdy przez kilka dni z rzędu cierpiała nieznośne męki wewnętrzne i znękanie duszy, pochodzące z obawy, czy nie jest pod mocą złudy diabelskiej, jak o tym szeroko napisała we wspomnianym wyżej Sprawozdaniu. Tak jawne bowiem były jej grzechy i ona tak była pod wrażeniem strachu, który ją przenikał, że pominęła wszelki wzgląd na swoją sławę. W tym stanie udręczenia tak wielkiego, że nie ma wyrazu na jego określenie, gdy usłyszała we wnętrzu swoim tylko te słowa: Jam jest, nie bój się, taki do duszy jej wrócił pokój, odwaga i ufność, że sama pojąć nie mogła, skąd takie wielkie dobro jej przyszło. I żaden spowiednik ani żaden teolog, ani cała gromada uczonych z wielką obfitością słów i dowodzeń, nie zdołaliby sprawić w niej tego pokoju i tego uciszenia, jakie od tego jednego słowa w jednej chwili w nią wstąpiły. Podobnie i w wielu innych zdarzeniach widzenia takie ją umacniały. Gdyby nie to, nie wytrzymałaby żadną miarą tak srogich utrapień, przeciwieństw i chorób rozlicznych – które jeszcze dotąd cierpi, choć w mniejszym stopniu – bo nie ma u niej dnia bez jakiego, w tym lub owym rodzaju, cierpienia. Bywają one większe lub mniejsze, ale zawsze jej zwykłym stanem są ciągłe boleści, które gdy wstąpiła do klasztoru, srożej jeszcze niż przedtem ją nękają.

17. Łaski, jakie Pan jej czyni, prędko jej wychodzą z pamięci, choć wspomina na nie często, nigdy jednak nie zdoła dłużej się nad nimi zatrzymać, jak się zatrzymuje nad swymi grzechami, które zawsze ją dręczą i prawie bez przerwy stoją jej w oczach, jak błoto cuchnące. Pokusy do próżnej chwały nigdy nie doświadcza, zapewne wskutek tego, że tyle nagrzeszyła i tak mało Bogu służyła.

18. Nigdy w swej duszy nie miała zamiłowania i przekonania, jak tylko do tego, co jest skromne i czyste. Nigdy jej przy tym nie opuszcza głęboka bojaźń Pana Boga naszego, by Go w czym nie obraziła, by w każdym zdarzeniu czyniła wolę Jego: o to Go błaga ustawicznie. I takie jest w niej stanowcze postanowienie, by nie odstąpić w niczym od woli Bożej i ochotna gotowość do spełnienia jej we wszystkim, że nie ma rzeczy tak trudnej, której by się nie podjęła i nie wykonała, skoro tylko kierujący jej duszą – spowiednicy lub przełożeni – upewnią ją, że doskonalej przez nią może usłużyć Panu.

19. Ufna w boską łaskawość, pomija wszelki wzgląd na samą siebie i na własny pożytek – jak gdyby nie czekała jej żadna od Pana nagroda – tak przynajmniej jej się zdaje, o ile ją rozumieją jej spowiednicy. Co tu spisała na tej karcie, wszystko to jest prawdą, jak to stwierdzić mogą sami jej spowiednicy i inni, którzy od dwudziestu lat aż do tej chwili zajmowali się jej duszą. Prawie ustawicznie czuła się pobudzona w duchu do wysławiania Pana, i chciałaby, żeby wszystek świat poznał Go i chwalił, choćby miała to kupić najcięższą z samej siebie ofiarą. Stąd rodzi się w niej żądza zbawienia dusz; a widząc, jaka jest nędza wszystkich rzeczy tego świata – i o ile wyższa jest cena rzeczy wewnętrznych – przyszła tym samym do wzgardzenia światem i wszystkim, co wraz z światem przemija.

20. Co do sposobu jej widzeń, o który Wasza Miłość zapytujesz, jest on taki, że nic się nie widzi, ani zewnętrznie ani wewnętrznie, bo nie jest to widzenie przez wyobraźnię. Ale choć się nie widzi, rozumie jednak dusza, kto się jej ukazuje i skąd pochodzi i to nierównie jaśniej niż gdyby na oczy widziała; nie przedstawia się tu tylko żaden przedmiot poszczególny. Jest to tak, jak gdyby w ciemnym pokoju jedna osoba czuła przy sobie drugą. Nie widzi jej, bo ciemno, ale wie z pewnością i czuje jej obecność, tylko że porównanie to niezupełnie odpowiada rzeczy, bo w przypuszczeniu powyższym, choć z powodu ciemności nie widzi się tej osoby, to przecie inną drogą, przez szmer, albo przez poprzednie jej poznanie można nabrać przekonania o jej obecności. Tu zaś nic nie ma podobnego, ale bez żadnego słowa, zewnętrznego czy wewnętrznego, dusza czuje i poznaje z zupełną jasnością, kto jest przy niej i z której strony, a nieraz i rozumie, co chce jej oznajmić. Skąd i jakim sposobem to rozumie, tego nie wie, ale wie, że tak jest. I póki to widzenie trwa, nie może go nie spostrzec, gdy zaś przejdzie, choćby się najusilniej starała, nie zdoła go wznowić w sobie. Każde bowiem takie wznowienie będzie tylko tworem wyobraźni, a nie rzeczywistą obecnością; i to nie jest w jej mocy, podobnie jak wszelkie inne rzeczy nadprzyrodzone. Stąd też, komu Bóg czyni takie łaski, ten nie może nie uznawać swej nicości i głębiej jeszcze niż przedtem będzie się upokarzał. Jasno bowiem widzi, że jest to rzecz darmo dana, której ani wywołać, ani gdy przyjdzie, uchylić się od niej nie jest w stanie. Za czym rodzi się w nim tym gorętsza miłość i pragnienie służenia Panu tak potężnemu, który mocen jest czynić rzeczy takie, jakich my tu na ziemi ani pojąć nie zdołamy, i jakich żaden umysł, choćby najgłębszego teologa, nie dosięgnie.

Niech będzie błogosławiony Ten, od którego są te dary, na wieki wieczne!