Podniety miłości Bożej - Strona 9 z 9 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Podniety miłości Bożej

parallax background

 

Rozdział VII



Mówi o wielkich pragnieniach, jakie odczuwa oblubienica, aby cierpieć dla Boga i dla bliźnich, i o owocach, jakie te dusze zjednoczone z Bogiem przynoszą dla całego Kościoła.

“Obłóżcie mię kwieciem, obsypcie mię jabłkami, bo mdleję z miłości” (Pnp 2, 5).

1. O jakże dobrze ta boska mowa stosuje się do mego przedmiotu! Więc słodkość cię zabija, oblubienico święta? Jest ona rzeczywiście, jak się o tym przekonałam, nieraz tak nadmierna, iż wyniszcza niejako duszę i odbiera jej możność pozostania jeszcze przy życiu. Ustajesz i ty od tej słodkości, o kwiecie prosisz? Jakież to kwiecie? Kwiaty przecież nie mogą być lekarstwem na twoją chorobę, chyba, że dlatego o nie prosisz, abyś już naprawdę umarła? W istocie bowiem nie ma nic, czego by dusza w tym stanie mocniej nad śmierć pożądała. Ale snadź nie to ma na myśli Oblubienica, bo mówi: “Obłóżcie mię kwieciem”; a kto prosi, aby go wsparto, ten chyba nie śmierci pragnie jeno raczej życia, aby mógł jeszcze w czymkolwiek usłużyć Temu, o którym wie, że Mu wszystko jest winien.

2. Nie sądźcie, córki, by była jaka przesada w tym, co mówię, że dusza umiera. Jest tu bowiem prawdziwe konanie i umieranie; prawdziwie miłość tu z taką nieraz działa potęgą, iż całkowicie opanowuje i pochłania wszystkie władze przyrodzone. Znam jedną osobę, której w chwili, gdy zostawała na tym stopniu modlitwy, dano było słyszeć głos, cudownie piękną pieśń śpiewający. I osoba ta, jak upewnia, takie miała uczucie, jakby dusza jej, gdyby on śpiew nie ustał, już już miała wyjść z ciała od tej nadmiernej słodyczy i rozkoszy, których Pan dawał jej kosztować. Jego Boski Majestat, nie chcąc by umarła, kazał zaprzestać tego śpiewu, ona bowiem w tym zupełnym zawieszeniu swoich władz prosić o to sama nie mogła; mogła tylko umrzeć, mając odjętą zupełnie wszelką możność jakiego bądź zewnętrznego działania i poruszenia, chociażby czuła niebezpieczeństwo nad nią wiszące. Był to stan taki, jak wówczas, gdy komu w głębokim śnie pogrążonemu śni się, że grozi mu jakie wielkie nieszczęście i chciałby się z niego ocalić, a ust otworzyć ani o ratunek wołać nie może.

3. Taka jest tylko różnica, że to, co we wspomnianym wyżej zdarzeniu duszy groziło, bynajmniej nie przedstawiało się jej jako nieszczęście, aniby się też chciała od niego uchylić. Śmierć nie byłaby jej przykra, przeciwnie, byłaby największą dla niej pociechą, bo tego tylko pragnie. O, jakże szczęśliwa byłaby to śmierć, ponieść cios śmiertelny z ręki takiej miłości! Ale Pan w takich chwilach daje jej światło, aby poznała, iż chce, aby jeszcze żyła. A wtedy ona, czując, że tej niebieskiej rozkoszy słaba jej natura nie zniesie, prosi Go o inną łaskę dla wyjścia z tej największej i mówi: “Obłóżcie mię kwieciem”.

Inny jest zapach tego kwiecia, niż tych kwiatów, które tu na ziemi pachną. Przez to kwiecie, o które tu prosi, rozumie ona, jak ja sobie jej słowa tłumaczę, łaskę czynienia wielkich rzeczy na chwałę naszego Pana i na pożytek bliźnich. Dla otrzymania też tej łaski, chętnie się zgadza na pozbawienie siebie onej rozkoszy i pociechy wewnętrznej. Mogłoby się zdawać, że straci na zamianie, gdy Pan tej jej prośby wysłucha. Zdaje się bowiem, że im więcej będzie oddana życiu czynnemu, tym mniej będzie mogła się cieszyć życiem bogomyślnym, ale to tylko pozornie. W duszy do tego stanu podniesionej, Marta zawsze idzie w parze z Marią. Bowiem w jej życiu czynnym i na pozór zewnętrznym działa to, co wewnątrz jest i sprawy życia czynnego, gdy z tego korzenia wyrastają, są prawdziwym i wonnym kwieciem, bo rodzą się na drzewie miłości Bożej. Dla Niego też samego, bez żadnego względu na samą siebie, wydaje je dusza, za czym i woń tego kwiecia daleko się rozchodzi, na pożytek wielu, nie przemija prędko, ale wielkie i długotrwałe sprawia skutki.

4. Objaśnię to lepiej, abyście rzecz należycie zrozumiały. Weźmy na przykład kaznodzieję, wygłaszającego kazanie. Ma on intencję, by kazanie jego było na pożytek tym, którzy go słuchają, nie jest jednak tak umartwiony i wolny od względów ludzkich, by nie pragnął zarazem spodobać się słuchaczom, zjednać sobie sławę znakomitego mówcy i uróść w znaczenie, albo w nagrodę za swoje zalety krasomówcze pozyskać jakie wyższe stanowisko. Podobnych przykładów mogłabym przytoczyć wiele. Jest bowiem wielu, którzy w różny sposób oddają znaczne usługi bliźnim, i to z dobrym zamiarem, ale czynią to z wielką oględnością, by sami coś na tym nie stracili albo się komu nie narazili. Boją się narażać na prześladowanie; starają się o łaski królów i panów, i o popularność u ludu; słowem, we wszystkim postępują z tym oglądaniem się na opinię i sądy ludzkie, które w takim są poważaniu u świata. Tym też pozorem pokrywają i tłumaczą wiele swych niedoskonałości, i zowią to roztropnością. Dałby Bóg, by to była prawdziwa roztropność.

5. Przypuśćmy, że te ich sprawy istotnie będą Bogu na chwałę i wiele przyniosą pożytku; ale nie zdaje mi się, by były one tym kwieciem, o które prosi oblubienica. Kwiecie to bowiem, jak sądzę, jest to czyste i wyłączne w każdej sprawie szukanie jedynie czci i chwały Bożej. Dusza też, którą Pan do tego stanu wyniesie, jak się o tym sama przekonałam, tak zupełnie nic nie myśli o sobie, ani nie pyta o własny zysk czy stratę, jak gdyby zgoła nie istniała. Tego jedynie patrzy, aby służyła i pociechę sprawiła Panu. Wiedząc zaś, jaką nieskończoną miłością Pan miłuje dusze ludzkie, i pragnąc dogodzić tej Jego miłości, zrzeka się chętnie swoich przyjemności, by służyć jak najgorliwiej tym duszom ukochanym i wskazać im, według możności, prawdy do zbawienia potrzebne. Nic się też, jak mówiłam, o to nie troszczy, czy na takim poświęceniu siebie sama nie straci. Nic więcej nie ma na myśli, tylko pożytek bliźnich i dla większej chwały Bożej cała się im z zapomnieniem o sobie oddaje, gotowa i życie własne, na wzór męczenników, w tym boju o zbawienie dusz położyć. Mówi też do nich mową, jakoby osnutą i obleczoną w tę wzniosłą miłość Bożą, albo jeśli jej to kiedy na myśl przyjdzie, wcale nie zważa na to, czy taka jej mowa podoba się lub nie podoba się ludziom. Takie dusze zwykle wiele dobrego sprawiają wśród swych bliźnich.

6. Przychodzi mi tu na myśl ona Samarytanka, bo i często o niej myślę. Jak ona snadź musiała być głęboko zraniona tą strzałą miłości, gdy tak dobrze zrozumiała słowa, które do niej mówił Zbawiciel. Zostawiła Go bowiem samego i pobiegła do miasta, dla zaniesienia o Nim wiadomości innym, aby i oni przyszli i posłuchali Go, i pożytek dla dusz swych odnieśli. O jakże dobrze, szczęśliwa ta niewiasta, przykładem swoim objaśnia nam to, co wyżej powiedziałam! I jakże hojną za tak wielką miłość otrzymała nagrodę, gdy dostąpiła tego szczęścia, że wszyscy słowom jej uwierzyli, i że dano jej było patrzyć na te wielkie rzeczy, które Pan uczynił wśród tego ludu dla jego dobra! Jest to, sądzę, jedna z największych pociech, jakich może człowiek dostąpić na tej ziemi, gdy widzi dusze za sprawą jego z grzechu powstające, albo w cnotach postępujące. Wtedy już, że tak powiem, kosztuje słodkiego owocu z kwiecia swego. Szczęśliwy, komu Pan użyczy takiej łaski; tym większy ma później obowiązek służenia Mu bez podziału. Niewiasta ona w upojeniu swoim biegła po ulicach miasta, wołając wielkim głosem. Co mnie tu najbardziej zadziwia, to, że tak łatwo wszyscy uwierzyli na słowo jednej niewiasty i to snadź nie bardzo znacznej, kiedy sama chodziła po wodę. Pokorę jednak miała wielką, bo gdy jej Pan wyliczał jej grzechy, nie obraziła się (jak to dziś zwykli czynić ludzie na świecie), ale raczej z uwielbieniem uznała Pana prorokiem. Uwierzyli jej też ludzie i na jedno jej świadectwo wielką gromadą wyszli z miasta, pragnąc ujrzeć Pana.

7. Takie to, powtarzam, odnosi korzyści, kto po kilkuletnim przestawaniu na wewnętrznej rozmowie z Boskim Majestatem, ciesząc się już pociechami i rozkoszami Bożymi, których mu Pan w tym świętym obcowaniu użycza; nie waha się przecie służyć Jemu w pracach wielkich i trudnych, chociażby z pozbawieniem siebie onych rozkoszy i słodkości. Takie kwiecie, mówię, takie czyny, zawiązane i zrodzone na drzewie takiej żarliwej miłości, nierównie silniejszą i trwalszą woń z siebie wydają. Taka dusza większą przyniesie korzyść słowy i uczynkami swymi, niż wielu innych, którzy podobne rzeczy czynią, ale przyćmione pyłem zmysłowej natury i pewnymi względami na własny pożytek.

8. Kwiecie to wydaje swój owoc, i to są owe jabłka, o których mówi Oblubienica: “Obsypcie mię jabłkami”. Daj mi, Panie, woła, utrapienia, daj prześladowania! Tego prawdziwie pożąda i pożądanie to samo z siebie w niej się rodzi, bo nie szukając już w niczym własnego swego zadowolenia, jeno zadowolenia i upodobania Boga, chce naśladować, jak tylko może, to życie najboleśniejsze, jakim żył Chrystus.

Drzewo jabłoni, według mojego rozumienia, oznacza drzewo Krzyża, jako i na innym miejscu Pieśni Pan mówi: “Pod drzewem jabłoni wzbudziłem cię”. Dusza obłożona utrapieniem i krzyżami może się spodziewać wielkiej pomocy od Boga. Choć nie używa już tak ustawicznie rozkoszy kontemplacji, i raczej rozkosz znajduje w cierpieniu, cierpienie jednak nie tak ją pochłania i sił jej nie niszczy, jakby to niechybnie sprawiła kontemplacja, gdyby dusza ciągle miała zostawać w tym zawieszeniu swoich władz, jakie zwykle towarzyszy kontemplacji. A i niezależnie od tego względu, słusznie dusza prosi o cierpienie, bo nie przystoi jej wciąż używać rozkoszy, a nie mieć cierpienia, by w czymkolwiek służyć Panu i dzielić z Nim Jego boleści. Widzę to w niektórych duszach (dla grzechów bowiem naszych, takich dusz jest niewiele), że im wyżej postąpią w tej modlitwie i im hojniejsze otrzymują pociechy od Pana – tym gorętszą wolą poświęcają siebie dla dobra bliźnich, a szczególnie dla zbawienia dusz. Dla wyrwania też choćby jednej z grzechu śmiertelnego, tysiąc razy gotowe by, jak mówiłam wyżej, oddać życie swoje.

9. Są to rzeczy niełatwe do uwierzenia tym, którzy dopiero poczynają otrzymywać łaski i pociechy od Pana. Takim raczej może się wyda, że dusze te wspaniałomyślnie wiodą życie nie bardzo doskonałe, bo według nich, życie duchowe na tym się zasadza, by każdy tak, jak oni, spokojnie siedział w swoim kącie i używał pociech. Jest w tym zdaje mi się, miłościwe zrządzenie Opatrzności Pańskiej, że ci początkujący nie rozumieją wysokości, na jakiej stanęli tamci doskonali. W zapale bowiem pierwszych początków chcieliby od razu, jednym skokiem, dostać się na tę wysokość, a to nie byłoby dla nich z pożytkiem, bo jeszcze nie dorośli i potrzeba im jeszcze przez dłuższy czas karmić się tym mlekiem, o którym mówiłam na początku. Niech spokojnie zostają przy boskich piersiach. Pan w swoim czasie, gdy urosną w siłę, sam o nich pomyśli i podniesie ich wyżej. Teraz, zrywając się przed czasem, zamiast postępu, jaki sobie obiecują, wyrządziliby sobie tylko szkodę. Kiedy zaś nastaje dla duszy pora właściwa, aby mogła bez szkody dla siebie rozszerzyć i podnieść pragnienia swoje do pracy i poświęcenia się dla pożytku drugich, oraz jak niebezpieczną jest rzeczą tę porę wyprzedzać, to znajdziecie obszernie wyjaśnione w księdze wyżej wspomnianej. Nie będę tu powtarzała tego, co tam powiedziałam. Nie chcę się też dłużej nad tym rozszerzać, bo jedynym moim zamiarem przy rozpoczęciu tego pisania było to, byście nauczyły się z niego sposobu wykorzystania na waszą pociechę niektórych słów Pieśni nad pieśniami, gdy je czytacie albo ich słuchacie, i byście sobie przypominały te wielkie tajemnice, jakie się zawierają w tych słowach, choć może niezrozumiałych. Dalej się w te głębokości zapuszczać byłoby z mojej strony zuchwalstwem.

10. Daj Boże, by i to już nie było zbytnią śmiałością, co w powyższych uwagach powiedziałam, choć uczyniłam to dla spełnienia rozkazu tego, któremu winna jestem posłuszeństwo. Niech to wszystko będzie na chwałę Boskiego Majestatu! A jeśli w tym pisaniu jest co dobrego, bądźcie pewne, że nie jest to moje, co zresztą mogą poświadczyć siostry, które są przy mnie, bo widziały, z jakim pośpiechem pisałam dla wielu innych zatrudnień. Błagajcie za mną Boski Majestat, abym te rzeczy, o których mówiłam, własnym doświadczeniem poznała. A której by się zdawało, że dostąpiła w cząstce jakiej z łask wyżej opisanych, niechaj chwali Pana i niechaj Go prosi o to ostatnie, aby nie sama tylko dla siebie korzyść odniosła.

Niechaj Pan łaskawy trzyma nas w ręku swoim i uczy nas wszędzie i we wszystkim spełniać Jego wolę, amen.

 

Rozdział VII



Mówi o wielkich pragnieniach, jakie odczuwa oblubienica, aby cierpieć dla Boga i dla bliźnich, i o owocach, jakie te dusze zjednoczone z Bogiem przynoszą dla całego Kościoła.

“Obłóżcie mię kwieciem, obsypcie mię jabłkami, bo mdleję z miłości” (Pnp 2, 5).

1. O jakże dobrze ta boska mowa stosuje się do mego przedmiotu! Więc słodkość cię zabija, oblubienico święta? Jest ona rzeczywiście, jak się o tym przekonałam, nieraz tak nadmierna, iż wyniszcza niejako duszę i odbiera jej możność pozostania jeszcze przy życiu. Ustajesz i ty od tej słodkości, o kwiecie prosisz? Jakież to kwiecie? Kwiaty przecież nie mogą być lekarstwem na twoją chorobę, chyba, że dlatego o nie prosisz, abyś już naprawdę umarła? W istocie bowiem nie ma nic, czego by dusza w tym stanie mocniej nad śmierć pożądała. Ale snadź nie to ma na myśli Oblubienica, bo mówi: “Obłóżcie mię kwieciem”; a kto prosi, aby go wsparto, ten chyba nie śmierci pragnie jeno raczej życia, aby mógł jeszcze w czymkolwiek usłużyć Temu, o którym wie, że Mu wszystko jest winien.

2. Nie sądźcie, córki, by była jaka przesada w tym, co mówię, że dusza umiera. Jest tu bowiem prawdziwe konanie i umieranie; prawdziwie miłość tu z taką nieraz działa potęgą, iż całkowicie opanowuje i pochłania wszystkie władze przyrodzone. Znam jedną osobę, której w chwili, gdy zostawała na tym stopniu modlitwy, dano było słyszeć głos, cudownie piękną pieśń śpiewający. I osoba ta, jak upewnia, takie miała uczucie, jakby dusza jej, gdyby on śpiew nie ustał, już już miała wyjść z ciała od tej nadmiernej słodyczy i rozkoszy, których Pan dawał jej kosztować. Jego Boski Majestat, nie chcąc by umarła, kazał zaprzestać tego śpiewu, ona bowiem w tym zupełnym zawieszeniu swoich władz prosić o to sama nie mogła; mogła tylko umrzeć, mając odjętą zupełnie wszelką możność jakiego bądź zewnętrznego działania i poruszenia, chociażby czuła niebezpieczeństwo nad nią wiszące. Był to stan taki, jak wówczas, gdy komu w głębokim śnie pogrążonemu śni się, że grozi mu jakie wielkie nieszczęście i chciałby się z niego ocalić, a ust otworzyć ani o ratunek wołać nie może.

3. Taka jest tylko różnica, że to, co we wspomnianym wyżej zdarzeniu duszy groziło, bynajmniej nie przedstawiało się jej jako nieszczęście, aniby się też chciała od niego uchylić. Śmierć nie byłaby jej przykra, przeciwnie, byłaby największą dla niej pociechą, bo tego tylko pragnie. O, jakże szczęśliwa byłaby to śmierć, ponieść cios śmiertelny z ręki takiej miłości! Ale Pan w takich chwilach daje jej światło, aby poznała, iż chce, aby jeszcze żyła. A wtedy ona, czując, że tej niebieskiej rozkoszy słaba jej natura nie zniesie, prosi Go o inną łaskę dla wyjścia z tej największej i mówi: “Obłóżcie mię kwieciem”.

Inny jest zapach tego kwiecia, niż tych kwiatów, które tu na ziemi pachną. Przez to kwiecie, o które tu prosi, rozumie ona, jak ja sobie jej słowa tłumaczę, łaskę czynienia wielkich rzeczy na chwałę naszego Pana i na pożytek bliźnich. Dla otrzymania też tej łaski, chętnie się zgadza na pozbawienie siebie onej rozkoszy i pociechy wewnętrznej. Mogłoby się zdawać, że straci na zamianie, gdy Pan tej jej prośby wysłucha. Zdaje się bowiem, że im więcej będzie oddana życiu czynnemu, tym mniej będzie mogła się cieszyć życiem bogomyślnym, ale to tylko pozornie. W duszy do tego stanu podniesionej, Marta zawsze idzie w parze z Marią. Bowiem w jej życiu czynnym i na pozór zewnętrznym działa to, co wewnątrz jest i sprawy życia czynnego, gdy z tego korzenia wyrastają, są prawdziwym i wonnym kwieciem, bo rodzą się na drzewie miłości Bożej. Dla Niego też samego, bez żadnego względu na samą siebie, wydaje je dusza, za czym i woń tego kwiecia daleko się rozchodzi, na pożytek wielu, nie przemija prędko, ale wielkie i długotrwałe sprawia skutki.

4. Objaśnię to lepiej, abyście rzecz należycie zrozumiały. Weźmy na przykład kaznodzieję, wygłaszającego kazanie. Ma on intencję, by kazanie jego było na pożytek tym, którzy go słuchają, nie jest jednak tak umartwiony i wolny od względów ludzkich, by nie pragnął zarazem spodobać się słuchaczom, zjednać sobie sławę znakomitego mówcy i uróść w znaczenie, albo w nagrodę za swoje zalety krasomówcze pozyskać jakie wyższe stanowisko. Podobnych przykładów mogłabym przytoczyć wiele. Jest bowiem wielu, którzy w różny sposób oddają znaczne usługi bliźnim, i to z dobrym zamiarem, ale czynią to z wielką oględnością, by sami coś na tym nie stracili albo się komu nie narazili. Boją się narażać na prześladowanie; starają się o łaski królów i panów, i o popularność u ludu; słowem, we wszystkim postępują z tym oglądaniem się na opinię i sądy ludzkie, które w takim są poważaniu u świata. Tym też pozorem pokrywają i tłumaczą wiele swych niedoskonałości, i zowią to roztropnością. Dałby Bóg, by to była prawdziwa roztropność.

5. Przypuśćmy, że te ich sprawy istotnie będą Bogu na chwałę i wiele przyniosą pożytku; ale nie zdaje mi się, by były one tym kwieciem, o które prosi oblubienica. Kwiecie to bowiem, jak sądzę, jest to czyste i wyłączne w każdej sprawie szukanie jedynie czci i chwały Bożej. Dusza też, którą Pan do tego stanu wyniesie, jak się o tym sama przekonałam, tak zupełnie nic nie myśli o sobie, ani nie pyta o własny zysk czy stratę, jak gdyby zgoła nie istniała. Tego jedynie patrzy, aby służyła i pociechę sprawiła Panu. Wiedząc zaś, jaką nieskończoną miłością Pan miłuje dusze ludzkie, i pragnąc dogodzić tej Jego miłości, zrzeka się chętnie swoich przyjemności, by służyć jak najgorliwiej tym duszom ukochanym i wskazać im, według możności, prawdy do zbawienia potrzebne. Nic się też, jak mówiłam, o to nie troszczy, czy na takim poświęceniu siebie sama nie straci. Nic więcej nie ma na myśli, tylko pożytek bliźnich i dla większej chwały Bożej cała się im z zapomnieniem o sobie oddaje, gotowa i życie własne, na wzór męczenników, w tym boju o zbawienie dusz położyć. Mówi też do nich mową, jakoby osnutą i obleczoną w tę wzniosłą miłość Bożą, albo jeśli jej to kiedy na myśl przyjdzie, wcale nie zważa na to, czy taka jej mowa podoba się lub nie podoba się ludziom. Takie dusze zwykle wiele dobrego sprawiają wśród swych bliźnich.

6. Przychodzi mi tu na myśl ona Samarytanka, bo i często o niej myślę. Jak ona snadź musiała być głęboko zraniona tą strzałą miłości, gdy tak dobrze zrozumiała słowa, które do niej mówił Zbawiciel. Zostawiła Go bowiem samego i pobiegła do miasta, dla zaniesienia o Nim wiadomości innym, aby i oni przyszli i posłuchali Go, i pożytek dla dusz swych odnieśli. O jakże dobrze, szczęśliwa ta niewiasta, przykładem swoim objaśnia nam to, co wyżej powiedziałam! I jakże hojną za tak wielką miłość otrzymała nagrodę, gdy dostąpiła tego szczęścia, że wszyscy słowom jej uwierzyli, i że dano jej było patrzyć na te wielkie rzeczy, które Pan uczynił wśród tego ludu dla jego dobra! Jest to, sądzę, jedna z największych pociech, jakich może człowiek dostąpić na tej ziemi, gdy widzi dusze za sprawą jego z grzechu powstające, albo w cnotach postępujące. Wtedy już, że tak powiem, kosztuje słodkiego owocu z kwiecia swego. Szczęśliwy, komu Pan użyczy takiej łaski; tym większy ma później obowiązek służenia Mu bez podziału. Niewiasta ona w upojeniu swoim biegła po ulicach miasta, wołając wielkim głosem. Co mnie tu najbardziej zadziwia, to, że tak łatwo wszyscy uwierzyli na słowo jednej niewiasty i to snadź nie bardzo znacznej, kiedy sama chodziła po wodę. Pokorę jednak miała wielką, bo gdy jej Pan wyliczał jej grzechy, nie obraziła się (jak to dziś zwykli czynić ludzie na świecie), ale raczej z uwielbieniem uznała Pana prorokiem. Uwierzyli jej też ludzie i na jedno jej świadectwo wielką gromadą wyszli z miasta, pragnąc ujrzeć Pana.

7. Takie to, powtarzam, odnosi korzyści, kto po kilkuletnim przestawaniu na wewnętrznej rozmowie z Boskim Majestatem, ciesząc się już pociechami i rozkoszami Bożymi, których mu Pan w tym świętym obcowaniu użycza; nie waha się przecie służyć Jemu w pracach wielkich i trudnych, chociażby z pozbawieniem siebie onych rozkoszy i słodkości. Takie kwiecie, mówię, takie czyny, zawiązane i zrodzone na drzewie takiej żarliwej miłości, nierównie silniejszą i trwalszą woń z siebie wydają. Taka dusza większą przyniesie korzyść słowy i uczynkami swymi, niż wielu innych, którzy podobne rzeczy czynią, ale przyćmione pyłem zmysłowej natury i pewnymi względami na własny pożytek.

8. Kwiecie to wydaje swój owoc, i to są owe jabłka, o których mówi Oblubienica: “Obsypcie mię jabłkami”. Daj mi, Panie, woła, utrapienia, daj prześladowania! Tego prawdziwie pożąda i pożądanie to samo z siebie w niej się rodzi, bo nie szukając już w niczym własnego swego zadowolenia, jeno zadowolenia i upodobania Boga, chce naśladować, jak tylko może, to życie najboleśniejsze, jakim żył Chrystus.

Drzewo jabłoni, według mojego rozumienia, oznacza drzewo Krzyża, jako i na innym miejscu Pieśni Pan mówi: “Pod drzewem jabłoni wzbudziłem cię”. Dusza obłożona utrapieniem i krzyżami może się spodziewać wielkiej pomocy od Boga. Choć nie używa już tak ustawicznie rozkoszy kontemplacji, i raczej rozkosz znajduje w cierpieniu, cierpienie jednak nie tak ją pochłania i sił jej nie niszczy, jakby to niechybnie sprawiła kontemplacja, gdyby dusza ciągle miała zostawać w tym zawieszeniu swoich władz, jakie zwykle towarzyszy kontemplacji. A i niezależnie od tego względu, słusznie dusza prosi o cierpienie, bo nie przystoi jej wciąż używać rozkoszy, a nie mieć cierpienia, by w czymkolwiek służyć Panu i dzielić z Nim Jego boleści. Widzę to w niektórych duszach (dla grzechów bowiem naszych, takich dusz jest niewiele), że im wyżej postąpią w tej modlitwie i im hojniejsze otrzymują pociechy od Pana – tym gorętszą wolą poświęcają siebie dla dobra bliźnich, a szczególnie dla zbawienia dusz. Dla wyrwania też choćby jednej z grzechu śmiertelnego, tysiąc razy gotowe by, jak mówiłam wyżej, oddać życie swoje.

9. Są to rzeczy niełatwe do uwierzenia tym, którzy dopiero poczynają otrzymywać łaski i pociechy od Pana. Takim raczej może się wyda, że dusze te wspaniałomyślnie wiodą życie nie bardzo doskonałe, bo według nich, życie duchowe na tym się zasadza, by każdy tak, jak oni, spokojnie siedział w swoim kącie i używał pociech. Jest w tym zdaje mi się, miłościwe zrządzenie Opatrzności Pańskiej, że ci początkujący nie rozumieją wysokości, na jakiej stanęli tamci doskonali. W zapale bowiem pierwszych początków chcieliby od razu, jednym skokiem, dostać się na tę wysokość, a to nie byłoby dla nich z pożytkiem, bo jeszcze nie dorośli i potrzeba im jeszcze przez dłuższy czas karmić się tym mlekiem, o którym mówiłam na początku. Niech spokojnie zostają przy boskich piersiach. Pan w swoim czasie, gdy urosną w siłę, sam o nich pomyśli i podniesie ich wyżej. Teraz, zrywając się przed czasem, zamiast postępu, jaki sobie obiecują, wyrządziliby sobie tylko szkodę. Kiedy zaś nastaje dla duszy pora właściwa, aby mogła bez szkody dla siebie rozszerzyć i podnieść pragnienia swoje do pracy i poświęcenia się dla pożytku drugich, oraz jak niebezpieczną jest rzeczą tę porę wyprzedzać, to znajdziecie obszernie wyjaśnione w księdze wyżej wspomnianej. Nie będę tu powtarzała tego, co tam powiedziałam. Nie chcę się też dłużej nad tym rozszerzać, bo jedynym moim zamiarem przy rozpoczęciu tego pisania było to, byście nauczyły się z niego sposobu wykorzystania na waszą pociechę niektórych słów Pieśni nad pieśniami, gdy je czytacie albo ich słuchacie, i byście sobie przypominały te wielkie tajemnice, jakie się zawierają w tych słowach, choć może niezrozumiałych. Dalej się w te głębokości zapuszczać byłoby z mojej strony zuchwalstwem.

10. Daj Boże, by i to już nie było zbytnią śmiałością, co w powyższych uwagach powiedziałam, choć uczyniłam to dla spełnienia rozkazu tego, któremu winna jestem posłuszeństwo. Niech to wszystko będzie na chwałę Boskiego Majestatu! A jeśli w tym pisaniu jest co dobrego, bądźcie pewne, że nie jest to moje, co zresztą mogą poświadczyć siostry, które są przy mnie, bo widziały, z jakim pośpiechem pisałam dla wielu innych zatrudnień. Błagajcie za mną Boski Majestat, abym te rzeczy, o których mówiłam, własnym doświadczeniem poznała. A której by się zdawało, że dostąpiła w cząstce jakiej z łask wyżej opisanych, niechaj chwali Pana i niechaj Go prosi o to ostatnie, aby nie sama tylko dla siebie korzyść odniosła.

Niechaj Pan łaskawy trzyma nas w ręku swoim i uczy nas wszędzie i we wszystkim spełniać Jego wolę, amen.