Księga fundacji - Strona 19 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XVII



Opowiada o fundacji dwóch klasztorów, męskiego i żeńskiego, w Pastranie, tegoż roku 1569.

1. Pierwsze dwa tygodnie po fundacji domu w Toledo, w którym, jak mówiłam, mieszkałyśmy blisko rok, dużo było roboty z urządzeniem kaplicy, założeniem krat i dopełnieniem innych porządków. Ciągle przez ten czas miałam do czynienia z robotnikami i bardzo byłam zmęczona; ale wreszcie w wigilię Zesłania Ducha Świętego wszystko było gotowe. W pierwszy dzień Zielonych Świątek, siadając z rana z siostrami do posiłku w refektarzu, takiej doznałam pociechy na myśl, że żadnej już nie mam pracy i że przez te święta będę mogła choć chwilami cieszyć się spokojnie Panem moim, iż ta wielka słodkość, jaką czułam w duszy, prawie mi odbierała wszelką chęć do jedzenia.

2. Ale nie byłam godną tej pociechy. Jeszcześmy nie wyszły z refektarza, a tu oznajmiono mi, że czeka na mnie sługa przysłany od księżnej Eboli, małżonki księcia Ruy Gómez de Silva. Wyszłam do niego i pokazało się, że księżna przysyła po mnie w interesie fundacji klasztoru w Pastranie. Fundacja ta od dawna była między nią a mną umówiona, ale nie sądziłam, by miała tak prędko przyjść do skutku. Nagłe to wezwanie przyszło mi bardzo nie w porę. Opuszczać klasztor, tylko co wśród tylu przeciwieństw założony, byłoby rzeczą wielce niebezpieczną. Od razu też postanowiłam, że nie pojadę, i taką dałam odpowiedź posłowi. A choć on mi na to oznajmił, że to niepodobna, że księżna już jest w Pastranie, że po to jedynie tam pojechała i taki zawód równałby się zniewadze, ja jednak ani myślałam na teraz tam jechać. Powiedziałam mu, żeby poszedł się posilić, a ja tymczasem napiszę do księżnej i on jej list mój zawiezie. Krzywił się na to, bo był to sługa bardzo czuły na honor swej pani; ale wobec racji moich, które mu przedstawiłam, pogodził się z koniecznością.

3. Siostry, przeznaczone do tego nowego domu, ledwo co były przyjechały; zdawało im się rzeczą zgoła niepodobną, bym mogła tak zaraz je i klasztor opuścić. Poszłam i uklękłam przed Najświętszym Sakramentem, prosząc Pana, by mi dał tak napisać do księżnej, iżby się nie obraziła, z czego mogłyby wyniknąć bardzo złe dla nas następstwa, zwłaszcza wobec poczynającej się wówczas reformy braci bosych. Skądinąd również pożądaną ze wszech miar było rzeczą, byśmy nie straciły łask u księcia Ruy Gómeza, który u króla i w całym kraju wielkie miał wpływy i znaczenie. Nie pamiętam jednak, bym wówczas o tym myślała; to tylko wiem i pamiętam, że nie chciałam tej pani obrazić. Gdym się namyślała, co i jak mam napisać, usłyszałam głos Pana, bym się nie wzbraniała od tej jazdy. Chodzi bowiem o coś więcej, niż o samą tę fundację, i bym zabrała z sobą Regułę i Konstytucje.

4. Usłyszawszy te słowa, choć powody do pozostania w domu wydawały mi się ważne, nie śmiałam już polegać na własnym sądzie moim i wolałam raczej postąpić tak, jak zwykle w podobnych zdarzeniach postępuję, to jest zasięgnąć rady spowiednika i do niej się zastosować. Nie mówię w takich razach spowiednikowi, co usłyszałam na modlitwie (bo mi z tym zawsze spokojniej), błagam tylko Pana, by go raczył oświecić, aby samym światłem rozumu umiał sprawę trafnie osądzić, a Pan, gdy chce coś przeprowadzić, sam to mu podaje do serca. Doświadczyłam tego po wiele razy; i w tym zdarzeniu także stało się podobnież. Spowiednik, rozważywszy wszystko, uznał, że należy jechać, co też uczyniłam.

5. Wyjechałam z Toledo w drugi dzień Zielonych Świątek. Droga wypadła mi na Madryt. Zatrzymałam się tam z towarzyszkami moimi w klasztorze Franciszkanek, u jednej pani, założycielki tego klasztoru, która w nim mieszkała. Była to dońa Leonor Mascareńas, dawna piastunka królewska, bardzo gorliwa służebnica Boża. Dawniej już różnymi czasy u niej stawałam, ile razy zdarzyło mi się być przejazdem w Madrycie, i zawsze była dla mnie bardzo łaskawa.

6. Tym razem także przywitała mię radośnie, oznajmiając mi na samym wstępie, że w dobrą porę przybywam, gdyż właśnie bawi u niej pewien pustelnik, który bardzo pragnie mię poznać, gdyż sposób życia jego i towarzyszów wielkie ma, zdaniem jego, podobieństwo z Regułą naszą. Mając dotąd tylko dwóch braci, od razu pomyślałam sobie, że może on się do nich przyłączy, co byłoby rzeczą wielce dla nas pożądaną. Bardzo więc prosiłam tę panią, by mi ułatwiła widzenie się z nim. Zajmował pokój samotny, wyznaczony mu przez tę panią, i miał przy sobie młodego towarzysza. Brata Jana od Nędzy, wielkiego prostaka w rzeczach świętych, ale bardzo świątobliwego w służbie Bożej. Za pierwszym spotkaniem naszym nadmienił, że ma zamiar udać się do Rzymu.

7. Lecz nim pójdę dalej, opowiem naprzód, co wiem o tym Ojcu. Wstąpiwszy do naszego Zakonu, przybrał imię Mariana od św. Benedykta, ale na świecie nazywał się Mariano Azaro. Rodem był z Włoch; miał stopień doktora; rozum miał niepospolity i nadzwyczajne zdolności. Służył zrazu na dworze królowej polskiej jako ochmistrz główny całego jej domu, a uchylając się stale od wstąpienia w związki małżeńskie, został kawalerem maltańskim i otrzymał komandorię. Wreszcie Pan powołał go do wyrzeczenia się wszystkiego, dla skuteczniejszej pracy około zbawienia swej duszy. Ciężkie potem miał do przebycia utrapienia. Oskarżony fałszywie o wspólnictwo w jakimś zabójstwie, dwa lata trzymany był w więzieniu; nie chciał jednak adwokata ani do niczyjego nie uciekał się wstawiennictwa. Bogu samemu i sprawiedliwości Jego pozostawiając obronę swojej niewinności. Jakoż dwaj fałszywi świadkowie, którzy zeznawali przeciw niemu, jakoby on ich był najął do popełnienia tego morderstwa, podobnego w końcu doczekali się losu, jaki niegdyś spotkał onych dwóch starców, oskarżycieli niewinnej Zuzanny. Badani każdy oddzielnie, gdzie i w jakim miejscu oskarżony dawał im to zlecenie, jeden twierdził, że przyjmował ich siedząc na łóżku, drugi, że schował się z nimi w zagłębieniu okna, za czym wreszcie obaj zmuszeni byli przyznać się do kłamstwa. On za to wykupił ich od zasłużonej kary, co go, jak mię upewniał, niemało pieniędzy kosztowało. Podobnież, gdy ten, który był uknuł przeciw niemu całe to prześladowanie, sam potem dostał się pod sąd i jemu został oddany do badania, on, mając go w ręku i mogąc się na nim zemścić, przeciwnie, wszystkiego wpływu swego użył, aby go ocalić.

8. Takimi to i wielu innymi jeszcze cnotami – bo był to mąż szczery, czysty i w obyczajach swoich nieskazitelny – snadź zasłużył sobie na łaskę i światło od Pana, iż jasno poznał marność tego świata i postanowił całkiem się od niego usunąć. W tym celu począł bliżej się przypatrywać różnym Zakonom i zastanawiać się, który z nich wypada mu obrać dla siebie. Ale w każdym, jak mi mówił, znajdował rzeczy, nie przypadające do jego usposobienia. Dowiedział się wreszcie o świeżo powstałym zgromadzeniu pustelników, na puszczy zwanej Tar-dón, w pobliżu Sewilli, pod kierunkiem świętego bardzo człowieka, Ojca Mateusza. Każdy przebywał samotny w celi swojej; chóru i wspólnych pacierzy kapłańskich nie mieli, na Mszę tylko do kaplicy się schodzili, ubogie pożywienie swoje każdy u siebie przyjmował; dochodów żadnych nie mieli, jałmużny nie prosili ani jej nie brali, żyjąc jedynie z pracy rąk swoich. Całe to opowiadanie jego, gdym go słuchała, wydało mi się jakby wiernym obrazem życia świętych naszych Ojców. Przyłączył się więc do tego zgromadzenia i osiem lat taki żywot pustelniczy prowadził. Gdy zaś poczęto i w Hiszpanii wprowadzać w wykonanie dekret świeżo ukończonego św. soboru trydenckiego, nakazującego przyłączenie pustelników do któregoś z istniejących Zakonów, on postanowił udać się do Rzymu, w celu uzyskania indultu dla siebie i swoich braci, aby im wolno było pozostać takimi pustelnikami, jakimi dotąd byli. W tym właśnie zamiarze, w chwili naszego poznania się, bawił przejazdem w Madrycie.

9. Wysłuchawszy do końca jego opowiadania, pokazałam mu pierwotną naszą Regułę, nadmieniając przy tym, że nie trudząc się tak daleko, może w Karmelu tak samo dalej żyć, jak dotąd żył w pustelni, gdyż obie reguły zupełnie zgadzają się z sobą, szczególnie w punkcie utrzymywania się z pracy rąk, o co jemu najwięcej chodziło, bo chciwość, mówił, i przywiązanie do dostatków ziemskich główną jest przyczyną zguby tych ludzi, i dlatego właśnie stan zakonny w takiej jest pogardzie u świata. Podzielałam w zupełności to jego przekonanie, rychło więc porozumieliśmy się z sobą, nie tylko w tym punkcie, ale i we wszystkim. Na uwagi moje i przedstawienia, z jakim pożytkiem chwały Bożej będzie mógł służyć Panu, gdy przyjmie habit karmelity, odpowiedział mi, że przemyśli to w ciągu nocy. Widziałam jednak, że postanowienie jego już prawie dojrzało, i zrozumiałam wówczas, że do niego to i do spodziewanego, za przystąpieniem jego, wzrostu zakonu Braci Bosych odnosiły się te słowa, które usłyszałam na modlitwie, że “o coś większego tu chodzi, niż o samo tylko założenie nowego klasztoru sióstr”. Niezmierną z tego miałam radość, bo byłam przekonana, że mąż taki, gdy wstąpi do naszego Zakonu, znakomite mu odda na chwałę Bożą usługi. Pan też tego chciał i tak skutecznie tej nocy serce jego pociągnął, że nazajutrz spotkał mię z oznajmieniem stanowczego już postanowienia swego. Sam nie mógł się wydziwić takiej nagłej, jaka w nim zaszła odmianie, i to za sprawą niewiasty (co i dotąd jeszcze nieraz mi powtarza), jak gdybym ja to sprawiła, a nie Pan, który sam mocen jest odmienić serce człowieka.

10. Zaiste, cudowne są drogi Jego! Tyle lat ten sługa Boży żył w zawieszeniu, nie wiedząc gdzie się obrócić i jaki stan ostatecznie sobie obrać. (Ten bowiem, w którym ostatnie osiem lat przebył, nie był właściwym stanem, gdyż pustelnicy ci ślubów nie składali, ani żadnych innych zobowiązań na siebie nie brali, prócz obowiązku życia na samotności). Aż oto nagle, jakby w jednej chwili, Bóg skłania jego serce do tego, co mu przeznaczał, i oznajmia mu, jak wielką chwalę odda Boskiemu Majestatowi Jego w Zakonie naszym, i jak chce go użyć ku rozszerzeniu sprawy rozpoczętej. Jakoż i wielką był nam pomocą, choć go to już do tego czasu wiele kosztowało trudów i utrapień i jeszcze większe go czekają, nim dzieło zaczęte utrwali się i zakorzeni. Bardzo wyraźnie zapowiadają to gwałtowne przeciwności, powstające obecnie z powodu wznowienia pierwotnej Reguły, która właśnie w tych trudnościach i walkach skuteczną w nim ma podporę, bo dzięki rozumowi, układności i świątobliwemu życiu swemu, wysokie ma poważanie i znaczenie u wielu osób możnych, które przez szacunek dla niego sprzyjają nam i opieką swoją nas otaczają.

11. Oznajmiając mi swoje postanowienie, O. Mariano uprzedził mię zarazem, że w Pastranie, to jest w tym samym miejscu, do którego ja byłam w drodze, Ruy Gómez darował mu kawał gruntu, w samotnym położeniu, na pustelnię bardzo odpowiedni; że zatem teraz założy tam klasztor naszego Zakonu i w nim przywdzieje habit. Z wdzięcznością przyjęłam tę obietnicę jego i gorąco zarazem dziękowałam Panu, że władzę do tej fundacji już mam gotową, bo Przewielebny nasz Ojciec Generał był mi przysłał dwa dokumenty z upoważnieniem do założenia dwóch klasztorów męskich, a założony był dopiero jeden. Posłałam zaraz umyślnego posłańca do tamtych dwóch Ojców, o których wyżej była już mowa, to jest do Prowincjała obecnego i do jego poprzednika, z usilną prośbą o pozwolenie, bo bez ich zgodzenia się rzecz nie mogła się zrobić. Napisałam także do Biskupa Awili, don Alvara de Mendoza, bardzo na nas łaskawego, prosząc, aby nam to u nich wyjednał.

12. Z łaski Boga zgodzili się bez trudności, z uwagi zapewne, że założenie klasztoru w takim miejscu bezludnym klasztorom ich nie może uczynić uszczerbku. O. Mariano przed odjazdem moim dał mi słowo, że skoro tylko pozwolenia nadejdą, on natychmiast za mną przyjedzie. Z wielką więc radością w sercu udałam się w dalszą drogę. Zastałam w Pastranie księżnę i księcia Ruy Gómez, i jak najlepiej zostałam przez nich przyjęta. Dali nam pokoje zupełnie samotne, w których musiałyśmy przebywać dłużej niż się spodziewałam. Dom przez księżnę dla nas przeznaczony okazał się za szczupły; kazała go zatem w znacznej części zwalić, nie mury same, ale ściany wewnętrzne, i odpowiednio rozszerzyć.

13. Pozostałam w Pastranie trzy miesiące, w ciągu których ciężkie miałam przejścia. Księżna domagała się różnych rzeczy, z naszymi ustawami niezgodnych, i gotowa już byłam odjechać i zrzec się fundacji, niż takim żądaniom się poddać. Ale książę Ruy Gómez, mąż w wysokim stopniu poważny i rozsądny, uznawszy, że mam słuszność, wpłynął na żonę i ułagodził ją, ja zaś zrobiłam niejakie ustępstwa, mając głównie na celu pomyślne załatwienie sprawy klasztoru męskiego, o który więcej mi chodziło niż o fundację klasztoru sióstr. Rozumiałam bowiem dobrze, że to rzecz najważniejsza, jak się to i później okazało.

14. Tymczasem nadeszły pozwolenia i Mariano z towarzyszem swoim, przybył do Pastrany. Księstwo chętnie zgodzili się na to, aby na gruncie przez nich darowanym, w miejsce zamierzonej zrazu pustelni stanął dom Karmelitów Bosych. Wezwałam o. Antoniego od Jezusa, pierwszego jak mówiłam wyżej, zakonnika domu w Mancerze, aby przyjechał i dał początek tej nowej fundacji. Sama dla mających wstąpić dwóch braci przyrządziłam habity i płaszcze, i robiłam wszystko, co mogłam, aby jak najprędzej odbyły się ich obłóczyny.

15. W tymże czasie posłałam do klasztoru w Medina del Campo po więcej sióstr, bo miałam z sobą tylko dwie. Mieszkał wtedy w tym mieście jeden ojciec imieniem Baltazar od Jezusa, człowiek jeszcze niestary, ale już i niemłody, znakomity kaznodzieja. Ten, dowiedziawszy się, że zakładamy klasztor Reguły pierwotnej, zabrał się z siostrami i przyjechał do nas z postanowieniem przejścia do Karmelitów Bosych; tak też za przyjazdem zaraz uczynił, za co z głębi duszy dziękowałam Bogu. On też dał habit Ojcu Mariano i jego towarzyszowi; Mariano, jakkolwiek nań o to nalegałam, żadną miarą nie zgadzał się zostać klerykiem, poczytując siebie niegodnym kapłaństwa i chcąc być najmniejszym i ostatnim z wszystkich. Później dopiero, z rozkazu Przewielebnego naszego Ojca Generała, przyjął święcenia. Po założeniu obu klasztorów, męskiego i żeńskiego i za przyjazdem O. Antoniego od Jezusa, poczęto przyjmować nowicjuszów. O niektórych spomiędzy nich wspomnę w dalszym ciągu; ale wszyscy oni z niezrównaną gorącością ducha służyli Bogu i wysokich cnót dawali przykłady, jak to – jeśli spodoba się Panu – kto inny lepiej ode mnie opisze, bo co do mnie, jest to przedmiot przewyższający moją zdolność.

16. Co do klasztoru sióstr, księstwo oboje bardzo byli z niego radzi; księżna zwłaszcza wielką mu z początku życzliwość okazywała i opieką najczulszą go otaczała, i łaskami różnymi go darzyła. Ale gdy wkrótce potem umarł jej małżonek Ruy Gómez, nagle – Bóg wie, czy to z poduszczenia diabelskiego, czy może z wyraźnego zrządzenia Opatrzności – stan rzeczy się zmienił. Księżna, w pierwszym niepohamowanym uniesieniu żalu swego, bez namysłu uparła się wstąpić do naszego klasztoru. Cała pogrążona w swym strapieniu, trudno byłaby mogła zasmakować w ścisłej klauzurze i innych, do których nie była przywykła, umartwieniach klasztornych. Przeorysza znowu, obowiązana stosować się do postanowień świętego soboru trydenckiego, nie mogła jej pozwalać na zwolnienia, których ona dla siebie żądała.

17. Skutkiem tego tak się do niej i do wszystkich sióstr zraziła, że i potem jeszcze, choć zrzuciła habit i do pałacu swego wróciła, znieść ich nie mogła i niechęć swoją im okazywała. W takim stanie rzeczy, widząc, że biedne siostry, przez nią prześladowane, ciągłe cierpią udręczenie i niepokój, użyłam wszelkich dróg i sposobów, aby przełożeni zgodzili się na opuszczenie tego klasztoru, a założenie drugiego na miejsce jego w Segowii. Tak się i stało, jak to niżej opowiem. Siostry, opuszczając Pastranę, pozostawiły na miejscu wszystko, co dostały od księżnej, nie żądając nawet słusznego od niej wynagrodzenia za utrzymanie kilku nowicjuszek, na rozkaz jej bez żadnego posagu przyjętych, które też razem z nimi na nową fundację pojechały. Zabrały z sobą tylko swoje łóżka i niektóre drobiazgi, które były z sobą przywiozły. W mieście wyjazd ich wzbudził żal powszechny. Ja jednak ucieszyłam się z niego, widząc koniec ich utrapień i spokój odzyskany. Miałam zupełną pewność, że z ich strony, w tym zagniewaniu księżnej, żadnej nie było winy; owszem i po przyjęciu habitu takie same uszanowanie jej okazywały, jak przedtem. Przyczyną złego, prócz niepohamowanego żalu tej pani, była służąca, którą miała przy sobie i której, o ile mi wiadomo, główną w tym, co zaszło, winę przypisywać należy. Ostatecznie jednak, co się stało, stało się z woli Bożej i Pan, skoro to wszystko dopuścił, snadż widział, że miejsce to nie było na klasztor dla nas odpowiednie. Wyższe są nad wszelkie przewidywania i myśli nasze, wyroki Jego. Ja też sama ze siebie nie byłabym się odważyła podejmować tej fundacji, ale działałam wedle zdania i rady osób i z nauki i z świątobliwości swojej godnych zaufania.

 

Rozdział XVII



Opowiada o fundacji dwóch klasztorów, męskiego i żeńskiego, w Pastranie, tegoż roku 1569.

1. Pierwsze dwa tygodnie po fundacji domu w Toledo, w którym, jak mówiłam, mieszkałyśmy blisko rok, dużo było roboty z urządzeniem kaplicy, założeniem krat i dopełnieniem innych porządków. Ciągle przez ten czas miałam do czynienia z robotnikami i bardzo byłam zmęczona; ale wreszcie w wigilię Zesłania Ducha Świętego wszystko było gotowe. W pierwszy dzień Zielonych Świątek, siadając z rana z siostrami do posiłku w refektarzu, takiej doznałam pociechy na myśl, że żadnej już nie mam pracy i że przez te święta będę mogła choć chwilami cieszyć się spokojnie Panem moim, iż ta wielka słodkość, jaką czułam w duszy, prawie mi odbierała wszelką chęć do jedzenia.

2. Ale nie byłam godną tej pociechy. Jeszcześmy nie wyszły z refektarza, a tu oznajmiono mi, że czeka na mnie sługa przysłany od księżnej Eboli, małżonki księcia Ruy Gómez de Silva. Wyszłam do niego i pokazało się, że księżna przysyła po mnie w interesie fundacji klasztoru w Pastranie. Fundacja ta od dawna była między nią a mną umówiona, ale nie sądziłam, by miała tak prędko przyjść do skutku. Nagłe to wezwanie przyszło mi bardzo nie w porę. Opuszczać klasztor, tylko co wśród tylu przeciwieństw założony, byłoby rzeczą wielce niebezpieczną. Od razu też postanowiłam, że nie pojadę, i taką dałam odpowiedź posłowi. A choć on mi na to oznajmił, że to niepodobna, że księżna już jest w Pastranie, że po to jedynie tam pojechała i taki zawód równałby się zniewadze, ja jednak ani myślałam na teraz tam jechać. Powiedziałam mu, żeby poszedł się posilić, a ja tymczasem napiszę do księżnej i on jej list mój zawiezie. Krzywił się na to, bo był to sługa bardzo czuły na honor swej pani; ale wobec racji moich, które mu przedstawiłam, pogodził się z koniecznością.

3. Siostry, przeznaczone do tego nowego domu, ledwo co były przyjechały; zdawało im się rzeczą zgoła niepodobną, bym mogła tak zaraz je i klasztor opuścić. Poszłam i uklękłam przed Najświętszym Sakramentem, prosząc Pana, by mi dał tak napisać do księżnej, iżby się nie obraziła, z czego mogłyby wyniknąć bardzo złe dla nas następstwa, zwłaszcza wobec poczynającej się wówczas reformy braci bosych. Skądinąd również pożądaną ze wszech miar było rzeczą, byśmy nie straciły łask u księcia Ruy Gómeza, który u króla i w całym kraju wielkie miał wpływy i znaczenie. Nie pamiętam jednak, bym wówczas o tym myślała; to tylko wiem i pamiętam, że nie chciałam tej pani obrazić. Gdym się namyślała, co i jak mam napisać, usłyszałam głos Pana, bym się nie wzbraniała od tej jazdy. Chodzi bowiem o coś więcej, niż o samą tę fundację, i bym zabrała z sobą Regułę i Konstytucje.

4. Usłyszawszy te słowa, choć powody do pozostania w domu wydawały mi się ważne, nie śmiałam już polegać na własnym sądzie moim i wolałam raczej postąpić tak, jak zwykle w podobnych zdarzeniach postępuję, to jest zasięgnąć rady spowiednika i do niej się zastosować. Nie mówię w takich razach spowiednikowi, co usłyszałam na modlitwie (bo mi z tym zawsze spokojniej), błagam tylko Pana, by go raczył oświecić, aby samym światłem rozumu umiał sprawę trafnie osądzić, a Pan, gdy chce coś przeprowadzić, sam to mu podaje do serca. Doświadczyłam tego po wiele razy; i w tym zdarzeniu także stało się podobnież. Spowiednik, rozważywszy wszystko, uznał, że należy jechać, co też uczyniłam.

5. Wyjechałam z Toledo w drugi dzień Zielonych Świątek. Droga wypadła mi na Madryt. Zatrzymałam się tam z towarzyszkami moimi w klasztorze Franciszkanek, u jednej pani, założycielki tego klasztoru, która w nim mieszkała. Była to dońa Leonor Mascareńas, dawna piastunka królewska, bardzo gorliwa służebnica Boża. Dawniej już różnymi czasy u niej stawałam, ile razy zdarzyło mi się być przejazdem w Madrycie, i zawsze była dla mnie bardzo łaskawa.

6. Tym razem także przywitała mię radośnie, oznajmiając mi na samym wstępie, że w dobrą porę przybywam, gdyż właśnie bawi u niej pewien pustelnik, który bardzo pragnie mię poznać, gdyż sposób życia jego i towarzyszów wielkie ma, zdaniem jego, podobieństwo z Regułą naszą. Mając dotąd tylko dwóch braci, od razu pomyślałam sobie, że może on się do nich przyłączy, co byłoby rzeczą wielce dla nas pożądaną. Bardzo więc prosiłam tę panią, by mi ułatwiła widzenie się z nim. Zajmował pokój samotny, wyznaczony mu przez tę panią, i miał przy sobie młodego towarzysza. Brata Jana od Nędzy, wielkiego prostaka w rzeczach świętych, ale bardzo świątobliwego w służbie Bożej. Za pierwszym spotkaniem naszym nadmienił, że ma zamiar udać się do Rzymu.

7. Lecz nim pójdę dalej, opowiem naprzód, co wiem o tym Ojcu. Wstąpiwszy do naszego Zakonu, przybrał imię Mariana od św. Benedykta, ale na świecie nazywał się Mariano Azaro. Rodem był z Włoch; miał stopień doktora; rozum miał niepospolity i nadzwyczajne zdolności. Służył zrazu na dworze królowej polskiej jako ochmistrz główny całego jej domu, a uchylając się stale od wstąpienia w związki małżeńskie, został kawalerem maltańskim i otrzymał komandorię. Wreszcie Pan powołał go do wyrzeczenia się wszystkiego, dla skuteczniejszej pracy około zbawienia swej duszy. Ciężkie potem miał do przebycia utrapienia. Oskarżony fałszywie o wspólnictwo w jakimś zabójstwie, dwa lata trzymany był w więzieniu; nie chciał jednak adwokata ani do niczyjego nie uciekał się wstawiennictwa. Bogu samemu i sprawiedliwości Jego pozostawiając obronę swojej niewinności. Jakoż dwaj fałszywi świadkowie, którzy zeznawali przeciw niemu, jakoby on ich był najął do popełnienia tego morderstwa, podobnego w końcu doczekali się losu, jaki niegdyś spotkał onych dwóch starców, oskarżycieli niewinnej Zuzanny. Badani każdy oddzielnie, gdzie i w jakim miejscu oskarżony dawał im to zlecenie, jeden twierdził, że przyjmował ich siedząc na łóżku, drugi, że schował się z nimi w zagłębieniu okna, za czym wreszcie obaj zmuszeni byli przyznać się do kłamstwa. On za to wykupił ich od zasłużonej kary, co go, jak mię upewniał, niemało pieniędzy kosztowało. Podobnież, gdy ten, który był uknuł przeciw niemu całe to prześladowanie, sam potem dostał się pod sąd i jemu został oddany do badania, on, mając go w ręku i mogąc się na nim zemścić, przeciwnie, wszystkiego wpływu swego użył, aby go ocalić.

8. Takimi to i wielu innymi jeszcze cnotami – bo był to mąż szczery, czysty i w obyczajach swoich nieskazitelny – snadź zasłużył sobie na łaskę i światło od Pana, iż jasno poznał marność tego świata i postanowił całkiem się od niego usunąć. W tym celu począł bliżej się przypatrywać różnym Zakonom i zastanawiać się, który z nich wypada mu obrać dla siebie. Ale w każdym, jak mi mówił, znajdował rzeczy, nie przypadające do jego usposobienia. Dowiedział się wreszcie o świeżo powstałym zgromadzeniu pustelników, na puszczy zwanej Tar-dón, w pobliżu Sewilli, pod kierunkiem świętego bardzo człowieka, Ojca Mateusza. Każdy przebywał samotny w celi swojej; chóru i wspólnych pacierzy kapłańskich nie mieli, na Mszę tylko do kaplicy się schodzili, ubogie pożywienie swoje każdy u siebie przyjmował; dochodów żadnych nie mieli, jałmużny nie prosili ani jej nie brali, żyjąc jedynie z pracy rąk swoich. Całe to opowiadanie jego, gdym go słuchała, wydało mi się jakby wiernym obrazem życia świętych naszych Ojców. Przyłączył się więc do tego zgromadzenia i osiem lat taki żywot pustelniczy prowadził. Gdy zaś poczęto i w Hiszpanii wprowadzać w wykonanie dekret świeżo ukończonego św. soboru trydenckiego, nakazującego przyłączenie pustelników do któregoś z istniejących Zakonów, on postanowił udać się do Rzymu, w celu uzyskania indultu dla siebie i swoich braci, aby im wolno było pozostać takimi pustelnikami, jakimi dotąd byli. W tym właśnie zamiarze, w chwili naszego poznania się, bawił przejazdem w Madrycie.

9. Wysłuchawszy do końca jego opowiadania, pokazałam mu pierwotną naszą Regułę, nadmieniając przy tym, że nie trudząc się tak daleko, może w Karmelu tak samo dalej żyć, jak dotąd żył w pustelni, gdyż obie reguły zupełnie zgadzają się z sobą, szczególnie w punkcie utrzymywania się z pracy rąk, o co jemu najwięcej chodziło, bo chciwość, mówił, i przywiązanie do dostatków ziemskich główną jest przyczyną zguby tych ludzi, i dlatego właśnie stan zakonny w takiej jest pogardzie u świata. Podzielałam w zupełności to jego przekonanie, rychło więc porozumieliśmy się z sobą, nie tylko w tym punkcie, ale i we wszystkim. Na uwagi moje i przedstawienia, z jakim pożytkiem chwały Bożej będzie mógł służyć Panu, gdy przyjmie habit karmelity, odpowiedział mi, że przemyśli to w ciągu nocy. Widziałam jednak, że postanowienie jego już prawie dojrzało, i zrozumiałam wówczas, że do niego to i do spodziewanego, za przystąpieniem jego, wzrostu zakonu Braci Bosych odnosiły się te słowa, które usłyszałam na modlitwie, że “o coś większego tu chodzi, niż o samo tylko założenie nowego klasztoru sióstr”. Niezmierną z tego miałam radość, bo byłam przekonana, że mąż taki, gdy wstąpi do naszego Zakonu, znakomite mu odda na chwałę Bożą usługi. Pan też tego chciał i tak skutecznie tej nocy serce jego pociągnął, że nazajutrz spotkał mię z oznajmieniem stanowczego już postanowienia swego. Sam nie mógł się wydziwić takiej nagłej, jaka w nim zaszła odmianie, i to za sprawą niewiasty (co i dotąd jeszcze nieraz mi powtarza), jak gdybym ja to sprawiła, a nie Pan, który sam mocen jest odmienić serce człowieka.

10. Zaiste, cudowne są drogi Jego! Tyle lat ten sługa Boży żył w zawieszeniu, nie wiedząc gdzie się obrócić i jaki stan ostatecznie sobie obrać. (Ten bowiem, w którym ostatnie osiem lat przebył, nie był właściwym stanem, gdyż pustelnicy ci ślubów nie składali, ani żadnych innych zobowiązań na siebie nie brali, prócz obowiązku życia na samotności). Aż oto nagle, jakby w jednej chwili, Bóg skłania jego serce do tego, co mu przeznaczał, i oznajmia mu, jak wielką chwalę odda Boskiemu Majestatowi Jego w Zakonie naszym, i jak chce go użyć ku rozszerzeniu sprawy rozpoczętej. Jakoż i wielką był nam pomocą, choć go to już do tego czasu wiele kosztowało trudów i utrapień i jeszcze większe go czekają, nim dzieło zaczęte utrwali się i zakorzeni. Bardzo wyraźnie zapowiadają to gwałtowne przeciwności, powstające obecnie z powodu wznowienia pierwotnej Reguły, która właśnie w tych trudnościach i walkach skuteczną w nim ma podporę, bo dzięki rozumowi, układności i świątobliwemu życiu swemu, wysokie ma poważanie i znaczenie u wielu osób możnych, które przez szacunek dla niego sprzyjają nam i opieką swoją nas otaczają.

11. Oznajmiając mi swoje postanowienie, O. Mariano uprzedził mię zarazem, że w Pastranie, to jest w tym samym miejscu, do którego ja byłam w drodze, Ruy Gómez darował mu kawał gruntu, w samotnym położeniu, na pustelnię bardzo odpowiedni; że zatem teraz założy tam klasztor naszego Zakonu i w nim przywdzieje habit. Z wdzięcznością przyjęłam tę obietnicę jego i gorąco zarazem dziękowałam Panu, że władzę do tej fundacji już mam gotową, bo Przewielebny nasz Ojciec Generał był mi przysłał dwa dokumenty z upoważnieniem do założenia dwóch klasztorów męskich, a założony był dopiero jeden. Posłałam zaraz umyślnego posłańca do tamtych dwóch Ojców, o których wyżej była już mowa, to jest do Prowincjała obecnego i do jego poprzednika, z usilną prośbą o pozwolenie, bo bez ich zgodzenia się rzecz nie mogła się zrobić. Napisałam także do Biskupa Awili, don Alvara de Mendoza, bardzo na nas łaskawego, prosząc, aby nam to u nich wyjednał.

12. Z łaski Boga zgodzili się bez trudności, z uwagi zapewne, że założenie klasztoru w takim miejscu bezludnym klasztorom ich nie może uczynić uszczerbku. O. Mariano przed odjazdem moim dał mi słowo, że skoro tylko pozwolenia nadejdą, on natychmiast za mną przyjedzie. Z wielką więc radością w sercu udałam się w dalszą drogę. Zastałam w Pastranie księżnę i księcia Ruy Gómez, i jak najlepiej zostałam przez nich przyjęta. Dali nam pokoje zupełnie samotne, w których musiałyśmy przebywać dłużej niż się spodziewałam. Dom przez księżnę dla nas przeznaczony okazał się za szczupły; kazała go zatem w znacznej części zwalić, nie mury same, ale ściany wewnętrzne, i odpowiednio rozszerzyć.

13. Pozostałam w Pastranie trzy miesiące, w ciągu których ciężkie miałam przejścia. Księżna domagała się różnych rzeczy, z naszymi ustawami niezgodnych, i gotowa już byłam odjechać i zrzec się fundacji, niż takim żądaniom się poddać. Ale książę Ruy Gómez, mąż w wysokim stopniu poważny i rozsądny, uznawszy, że mam słuszność, wpłynął na żonę i ułagodził ją, ja zaś zrobiłam niejakie ustępstwa, mając głównie na celu pomyślne załatwienie sprawy klasztoru męskiego, o który więcej mi chodziło niż o fundację klasztoru sióstr. Rozumiałam bowiem dobrze, że to rzecz najważniejsza, jak się to i później okazało.

14. Tymczasem nadeszły pozwolenia i Mariano z towarzyszem swoim, przybył do Pastrany. Księstwo chętnie zgodzili się na to, aby na gruncie przez nich darowanym, w miejsce zamierzonej zrazu pustelni stanął dom Karmelitów Bosych. Wezwałam o. Antoniego od Jezusa, pierwszego jak mówiłam wyżej, zakonnika domu w Mancerze, aby przyjechał i dał początek tej nowej fundacji. Sama dla mających wstąpić dwóch braci przyrządziłam habity i płaszcze, i robiłam wszystko, co mogłam, aby jak najprędzej odbyły się ich obłóczyny.

15. W tymże czasie posłałam do klasztoru w Medina del Campo po więcej sióstr, bo miałam z sobą tylko dwie. Mieszkał wtedy w tym mieście jeden ojciec imieniem Baltazar od Jezusa, człowiek jeszcze niestary, ale już i niemłody, znakomity kaznodzieja. Ten, dowiedziawszy się, że zakładamy klasztor Reguły pierwotnej, zabrał się z siostrami i przyjechał do nas z postanowieniem przejścia do Karmelitów Bosych; tak też za przyjazdem zaraz uczynił, za co z głębi duszy dziękowałam Bogu. On też dał habit Ojcu Mariano i jego towarzyszowi; Mariano, jakkolwiek nań o to nalegałam, żadną miarą nie zgadzał się zostać klerykiem, poczytując siebie niegodnym kapłaństwa i chcąc być najmniejszym i ostatnim z wszystkich. Później dopiero, z rozkazu Przewielebnego naszego Ojca Generała, przyjął święcenia. Po założeniu obu klasztorów, męskiego i żeńskiego i za przyjazdem O. Antoniego od Jezusa, poczęto przyjmować nowicjuszów. O niektórych spomiędzy nich wspomnę w dalszym ciągu; ale wszyscy oni z niezrównaną gorącością ducha służyli Bogu i wysokich cnót dawali przykłady, jak to – jeśli spodoba się Panu – kto inny lepiej ode mnie opisze, bo co do mnie, jest to przedmiot przewyższający moją zdolność.

16. Co do klasztoru sióstr, księstwo oboje bardzo byli z niego radzi; księżna zwłaszcza wielką mu z początku życzliwość okazywała i opieką najczulszą go otaczała, i łaskami różnymi go darzyła. Ale gdy wkrótce potem umarł jej małżonek Ruy Gómez, nagle – Bóg wie, czy to z poduszczenia diabelskiego, czy może z wyraźnego zrządzenia Opatrzności – stan rzeczy się zmienił. Księżna, w pierwszym niepohamowanym uniesieniu żalu swego, bez namysłu uparła się wstąpić do naszego klasztoru. Cała pogrążona w swym strapieniu, trudno byłaby mogła zasmakować w ścisłej klauzurze i innych, do których nie była przywykła, umartwieniach klasztornych. Przeorysza znowu, obowiązana stosować się do postanowień świętego soboru trydenckiego, nie mogła jej pozwalać na zwolnienia, których ona dla siebie żądała.

17. Skutkiem tego tak się do niej i do wszystkich sióstr zraziła, że i potem jeszcze, choć zrzuciła habit i do pałacu swego wróciła, znieść ich nie mogła i niechęć swoją im okazywała. W takim stanie rzeczy, widząc, że biedne siostry, przez nią prześladowane, ciągłe cierpią udręczenie i niepokój, użyłam wszelkich dróg i sposobów, aby przełożeni zgodzili się na opuszczenie tego klasztoru, a założenie drugiego na miejsce jego w Segowii. Tak się i stało, jak to niżej opowiem. Siostry, opuszczając Pastranę, pozostawiły na miejscu wszystko, co dostały od księżnej, nie żądając nawet słusznego od niej wynagrodzenia za utrzymanie kilku nowicjuszek, na rozkaz jej bez żadnego posagu przyjętych, które też razem z nimi na nową fundację pojechały. Zabrały z sobą tylko swoje łóżka i niektóre drobiazgi, które były z sobą przywiozły. W mieście wyjazd ich wzbudził żal powszechny. Ja jednak ucieszyłam się z niego, widząc koniec ich utrapień i spokój odzyskany. Miałam zupełną pewność, że z ich strony, w tym zagniewaniu księżnej, żadnej nie było winy; owszem i po przyjęciu habitu takie same uszanowanie jej okazywały, jak przedtem. Przyczyną złego, prócz niepohamowanego żalu tej pani, była służąca, którą miała przy sobie i której, o ile mi wiadomo, główną w tym, co zaszło, winę przypisywać należy. Ostatecznie jednak, co się stało, stało się z woli Bożej i Pan, skoro to wszystko dopuścił, snadż widział, że miejsce to nie było na klasztor dla nas odpowiednie. Wyższe są nad wszelkie przewidywania i myśli nasze, wyroki Jego. Ja też sama ze siebie nie byłabym się odważyła podejmować tej fundacji, ale działałam wedle zdania i rady osób i z nauki i z świątobliwości swojej godnych zaufania.