Księga fundacji - Strona 24 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXII



O fundacji klasztoru Św. Józefa i Zbawiciela w mieście Beas, w dzień św. Macieja, roku 1575.

1. W czasie gdy z rozkazu przełożonych, jak o tym była mowa wyżej, opuściwszy klasztor Wcielenia bawiłam w Salamance, przybył tam do mnie posłaniec z miasta Beas, z listami od jednej pani tam zamieszkałej, tudzież od miejscowego proboszcza i różnych innych osób, w których mię proszono o założenie u nich klasztoru, upewniając mię przy tym, że dom już mają gotowy, za czym dość, że przyjadę, a wszystko bez trudności się zrobi.

2. Posłaniec, gdym go pytała o szczegóły, bardzo mi zachwalał tę miejscowość i słusznie, bo jest to okolica bardzo piękna i klimat jej doskonały. Mimo to jednak zdawało mi się, że zgodzenie się na ofiarowaną mi fundację byłoby nierozsądkiem z mojej strony, nie tylko ze względu na znaczną tego miejsca od Salamanki odległość, ale i głównie dlatego, że rzecz taka nie mogła się zrobić bez wyraźnego rozkazu komisarza apostolskiego, który – jak już mówiłam – zakładaniu przeze mnie nowych klasztorów, jeśli nie był wprost przeciwny, to przynajmniej nie sprzyjał. Chciałam więc odpowiedzieć po prostu, że nie mogę, nie objaśniając dlaczego. Potem jednak, wspomniawszy na dane mi od naszego Przewielebnego O. Generała ogólne zlecenie, bym żadnej fundacji, o ile się zdarzy do niej sposobność, nie odrzucała, uznałam, że nie należy mi dawać odmownej odpowiedzi, nie zapytawszy pierwej ojca komisarza, tym bardziej, że właśnie w tym czasie przebywał w Salamance.

3. Posłałam mu więc listy owe z Beas; on zaś przejrzawszy je, oznajmił mi, że zbudował się szczerą, o jakiej one świadczą, pobożnością piszących; że nie należy bezwarunkową odmową zasmucać tych dobrych ludzi; że zatem powinnam odpisać im z wszelką uprzejmością i dobrocią, obiecując im, że z mojej strony zamierzona fundacja nie napotka na żadne trudności, skoro tylko oni wystarają się o potrzebną zgodę Zakonu, do którego zwierzchności miasto ich należy. Przy tym jednak ręczył mi za to, że zgodzenia się komandorów Zakonu nigdy nie uzyskają, bo wiadomo mu z wielu innych podobnych przykładów, że wszelkie, nieraz latami całymi trwające starania o takie pozwolenie, zawsze pozostają bez skutku. Ja nieraz myślę sobie, jak Pan Bóg, gdy czego chce, tak umie kierować rzeczami, że ludzie sami, choć chcą czego innego, mimo woli i wiedzy swojej stają się w ręku Jego, narzędziem do spełnienia tego, co On postanowił. Tak i w tym zdarzeniu przytrafiło się ojcu komisarzowi Pedro Fernandezowi. Komandorowie, mimo zaręczenia jego, dali żądane pozwolenie, za czym i on już nie mógł nie pozwolić i fundacja przyszła do skutku, jak to poniżej opowiem.

4. Klasztor Św. Józefa w mieście Beas założony został w dzień św. Macieja roku 1575. Na cześć i chwałę Boga opowiem tu, jaki był jego początek:

Mieszkał w tym mieście jeden pan, szlachetnego rodu i bardzo bogaty. Nazywał się Sancho Rodriguez de Sandoval. Za żonę miał szlachetną panią donę Catalinę Godinez. Dał im Pan kilkoro dzieci, między którymi dwie córki, które stały się fundatorkami tego klasztoru; starszej było na imię, jak matce, Katarzyna, młodszej Maria. Katarzyna miała mniej więcej czternaście lat, gdy Pan ją powołał do swojej służby. Przedtem ani jej na myśl nie przychodziło, by miała porzucić świat; owszem, tak wysoko trzymała o sobie, że choć nie brakło ubiegających się o jej rękę i ojciec jej różnych po kolei doradzał, ona wszystkich ze wzgardą odrzucała, jako jej niegodnych. Owszem i sama myśl o pójściu za mąż była jej przeciwną, bo poczytywała to sobie za poniżenie, gdyby się miała poddać czyjejś władzy. Nie wiedziała sama, skąd jej taka pycha; ale wiedział Pan, jak ją wyleczyć: niech będzie błogosławione miłosierdzie Jego!

5. Któregoś dnia, będąc sama w swoim pokoju, położonym za pokojem ojca, który jeszcze nie był wstał, zastanawiała się nad nowym jakimś, jakoby bardzo świetnym projektem małżeństwa, do którego ją tenże namawiał. “Doprawdy, myślała sobie, ojcu niewiele potrzeba, byleby mię wydał za lada szlachcica posiadającego majorat, już mu tego dosyć. Mnie mało tego; świetność rodu mego ode mnie dopiero się zacznie”. Wtem trafem spojrzała na krzyż wiszący na ścianie i zatrzymała się wzrokiem na tytule nad nim położonym. I oto nagle, od tego jednego wejrzenia, pan cudowną w duszy jej sprawił przemianę.

6. Czytając napis krzyża, uczuła w sobie światłość na wskroś przenikającą jej wnętrze, jak gdyby do ciemnego pokoju nagle wniknęło światło słoneczne; w tej światłości poznała prawdę. Patrząc w tej światłości na Pana wiszącego na krzyżu, krwią zbroczonego, poczęła rozważać srogość Jego męki i głębokość Jego pokory i jak przeciwną dotąd sama w pysze swojej drogą chodziła. Po chwili takiego rozważania Pan zesłał na nią zachwycenie, w którym dał jej głębokie i żywe poznanie własnej nędzy swojej, a za tym i pragnienie, aby ją wszyscy w niej widzieli i znali. Dał jej tak gorącą żądzę cierpienia dla miłości Boga, iż rada by była ponieść wszelkie męki, jakie kiedykolwiek wycierpieli męczennicy, a przy tym takie uniżenie siebie, tak głęboką pokorę, wzgardę i nienawiść samej siebie, że ochotnie, gdyby to mogło być bez obrazy Bożej, byłaby chciała uchodzić za kobietę złego życia, aby wszyscy nią się brzydzili. Sama sobie przynajmniej od tej chwili obrzydła i powzięła nieugaszone pragnienie jak najsroższej pokuty, które też później mężnie w czyn zamieniła. Tejże chwili jeszcze uczyniła ślub czystości i ubóstwa i tak silny uczuła w sobie pociąg do zależności i wyniszczenia woli własnej, że z radością byłaby uszła do Maurów i oddała im siebie za niewolnicę. Nie były to chwilowe tylko zachcenia i porywy; przeciwnie, niezłomna jej w tych wszystkich cnotach wytrwałość jawnie dowiodła, że nawrócenie jej było nadprzyrodzoną łaską od Pana. Obszerniej to opowiem, aby wszyscy chwalili Jego boską moc i Jego dobroć.

7. Bądź błogosławiony na wieki wieczne. Boże mój, który tak w jednej chwili w proch ścierasz duszę i na nowo ją tworzysz! Jak to być może. Panie? Gotowa bym prawie podobne tu uczynić Tobie zapytanie, jakie uczynili Apostołowie, gdy na widok onego ślepego, któregoś Ty uzdrowił, rzekli: “Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?” Tak i ja zapytałabym na odwrót: Kto tej szczęśliwej panience zasłużył na taką łaskę niesłychaną? – Nie ona, z pewnością, boć wiemy już, jakie to były jej myśli, z których ją wyrwałeś, gdyś jej uczynił tę łaskę. O, jakże głębokie są sądy Twoje, Panie! Ty wiesz, co czynisz, ja nie wiem, co mówię. Prawdziwie niepojęte są sprawy i sądy Twoje. Bądź na wieki uwielbiony, iżeś mocen jest takie i większe jeszcze cuda czynić! Gdyby nie ta cudowna moc i dobroć Twoja, co byłoby i ze mną? Ale może też jakąś cząstkę zasługi miała w tym jej matka? – Może w nagrodę chrześcijańskich jej cnót chciałeś jej w boskiej łaskawości swojej użyczyć tego szczęścia, że jeszcze za życia ujrzała swoje córki podniesione do tak wysokiej doskonałości? Nieraz myślę sobie, że rad czynisz podobne łaski tym, którzy Cię miłują, i tego im wielkiego szczęścia użyczasz, że w dzieciach, które im dajesz, więcej jeszcze chwalić Ciebie i służyć Ci mogą.

8. Gdy tak Katarzyna w zachwyceniu swoim oddawała siebie Panu, stał się nagle nad sufitem pokoju jej łoskot tak gwałtowny, jakby całe nad nią piętro miało się zawalić. Łoskot ten, zdawało się, że idzie wprost na nią, zesuwając się węgłem ściany, przy której siedziała. Potem przez kilka chwil dały się słyszeć jakieś ryki straszliwe. Ojciec jej, który – jak mówiłam – jeszcze nie był wstał, od tego hałasu obudził się przerażony, drżący cały i prawie nieprzytomny, zarzucił na siebie okrycie i porwawszy szpadę, blady i zmieniony, wpadł do pokoju córki, pytając, co się stało. Odpowiedziała mu, że nie wie i niczego nie widziała. Zajrzał więc do sąsiedniego pokoju, a i tam nic nie znalazłszy, kazał córce pójść do matki, do której i sam za nią poszedł i opowiedział jej, co słyszał, zalecając jej, by córki nie zostawiała samej.

9. Zdarzenie to jasno dowodzi, jaka musi być wściekłość diabła, gdy wymknie mu się z rąk dusza, którą już miał za swoją. Nie dziw, że nieubłagany ten wróg ludzkiego zbawienia tak się przeraził i w taki gwałtowny sposób gniew swój objawił, widząc tyle naraz łask od miłościwego Pana na tę duszę spływających, tym bardziej, że przewidywał, iż za sprawą takich skarbów niebieskich, tej jednej duszy użyczonych, straci niejedną jeszcze duszę, jak mu się zdawało, już ułowioną w jego sieci. Bo mam to przekonanie, że nigdy Pan nie użycza takiej hojności swoich darów, by udziału w nich nie przeznaczał jeszcze wielu innym, którzy skorzystają z obfitości osoby tak obdarzonej. Katarzyna nie mówiła nikomu o tym, co w niej zaszło; ale od tego czasu czuła w sobie niepowstrzymaną chęć do życia zakonnego. Rodzice jej jednak, nie zważając na usilne jej prośby, puścić jej nie chcieli.

10. Wreszcie, po trzech latach daremnych nalegań, widząc, że tą drogą nic nie wskóra, sama sobie wymyśliła sposób jawnego zerwania ze światem. Matce, która, gdyby to od niej zależało, łatwo dałaby jej pozwolenie wstąpienia do klasztoru, zwierzyła się ze swoim zamiarem; ojcu mówić nie śmiała i bez wiedzy jego myśl swoją wykonała. W dzień uroczysty św. Józefa, zrzuciwszy z siebie pańskie swoje szaty, ubrała się w proste suknie mieszczańskie i tak poszła do kościoła, licząc na to, że gdy raz ukaże się publicznie w takim pokornym ubraniu, już jej potem nie będą zmuszać do porzucenia go. Nie zawiodła się w swej nadziei; uszło jej to bez żadnych trudności ze strony ojca. W ciągu tych trzech lat długie trawiła godziny na modlitwie i umartwiała siebie, w czym mogła i na wszelki sposób, jaki jej Pan wskazywał wewnętrznym natchnieniem. Codziennie po kilka razy schodziła na dziedziniec i wodą sobie twarz zlewała i tak stawała na słońcu, chcąc tym sposobem zepsuć sobie cerę, aby już jej dali pokój z projektami małżeńskimi, którymi wciąż jeszcze ją prześladowano.

11. Od czasu tej dziwnej odmiany, jak w niej zaszła, niezmiernie jej ciężko było rozkazywać. Gdy przeto zarządzając domem rodzicielskim wypadła jej nieraz konieczność dawania rozkazów służebnicom, z niecierpliwością potem czekała nocy, aby mogła, gdy zasną, nogi im ucałować, tak jej przykrą była ta myśl, że lepsi od niej jej usługują. W ciągu dnia zajęta przy rodzicach, potem całą noc zamiast snu trawiła na modlitwie i tyle nieraz z rzędu przebywała takich nocy bezsennych, że niepodobna, zdaje się, by z tym żyć mogła bez szczególnej nadprzyrodzonej pomocy z nieba. Umartwienia i biczowania zadawała sobie nad miarę, bo nie miała przewodnika, który by ją powściągał, i nikomu o nich nie mówiła. Raz na przykład, przez cały Wielki Post nosiła na samym ciele stalową koszulkę wojenną ojca. Upatrzyła sobie miejsce na ustroniu zupełnie samotne; tam chroniła się na rozmowę z Bogiem, choć i diabeł tam nękał ją złośliwymi napaściami swymi. Nieraz, zacząwszy modlitwę o dziesiątej wieczór, ani się spostrzegła, jak ją świt zastał jeszcze się modlącą.

12. W takich ćwiczeniach przetrwała około czterech lat. Wtedy Pan, chcąc więcej jeszcze doświadczyć wierności służebnicy swojej, począł zsyłać jej próby dotkliwsze: ciężkie i bolesne choroby, gorączki ustawiczne, wodną puchlinę, cierpienia sercowe, raka, którego jej trzeba było wycinać. Niemoce te trwały blisko siedemnaście lat i rzadko przez cały ten przeciąg czasu miała dzień wolny od cierpienia. Przykładem swoim pociągnęła siostrę. W rok po tym cudownym nawróceniu Katarzyny, także młodsza, Maria, przywdziała suknie ubogie (choć przedtem bardzo kochała się w strojach) i poczęła również oddawać się modlitwie. Matka, odkąd pozostała z nimi sama, bo ojciec umarł w pięć lat po tej odmianie wewnętrznej, jaką Bóg łaską swoją sprawił w starszej jego córce, nie tylko im się nie sprzeciwiała, ale owszem, popierała je i utwierdzała w świętych ich ćwiczeniach i pragnieniach. Chętnie pozwalała im, między innymi, oddawać się zajęciu wielce cnotliwemu, choć na pozór z wysokim stanowiskiem niezgodnemu, mianowicie nauczaniu dziewcząt czytania i różnych robót, bez żadnego stąd zysku dla siebie, jedynie w celu oświecania ich przy tej sposobności w nauce wiary i zaprawiania ich do modlitwy i życia pobożnego. Praca ich bardzo szczęśliwe wydawała owoce; wiele z tych dziewcząt pocieszające czyniło postępy i dzisiaj cnotliwym życiem swoim świadczy o świętych zasadach i dobrych obyczajach, które w nie wpojono za młodu. Ale zbawienna ta sprawa niedługo się utrzymała. Diabeł, któremu ona była bardzo nie na rękę, sprawił to, że rodzice odebrali dziewczęta, poczytując to sobie za poniżenie, by córki ich miały pobierać darmo nauki. Przy tym i ciężkie choroby, które wkrótce potem, jak powiedziano wyżej, poczęły trapić Katarzynę, dalsze utrzymanie szkoły uczyniły niemożliwym.

13. W pięć lat po śmierci ojca tych panien, umarła i matka. Katarzyna, od początku nawrócenia swego czując się powołaną do zakonu i tylko oporem rodziców powstrzymywana, teraz, mogąc już sama rozporządzać sobą, postanowiła natychmiast wykonać niezachwiany zamiar swój i wstąpić do klasztoru. W Beas nie było żadnego klasztoru, chciała więc udać się gdzie indziej; ale krewni poczęli jej przedstawiać, że mając obie z siostrą fundusz więcej niż dostateczny na założenie nowej fundacji, lepiej będzie i z większą chwałą Bożą, gdy ją założą w rodzinnym miejscu. Chętnie przystała na tę myśl. Ponieważ miasto Beas należy do komandorii świętego Jakuba z Komposteli i niczego nie było można zdziałać bez uprzedniego pozwolenia Rady Zakonnej, więc od razu wszczęła starania o uzyskanie onego.

14. Niezliczone jednak w tym napotkała trudności. Całe cztery lata ciągnęła się sprawa i mimo wszelkiej usilności i koszty nigdy by nie doszła do końca, gdyby nie prośba, którą wreszcie podała do samego króla i skutkiem której nastąpiło przecie pomyślne rozwiązanie. Krewni jej tymczasem, wobec tylu niepokonalnych trudności, nastawali na nią, by zaniechała swego zamiaru, dowodząc, że byłoby nierozsądkiem dłużej się upierać, tym bardziej, że przy tylu, jak się wyżej powiedziało, ciężkich niemocach, prawie bezprzestannie przykuta do łóżka, z pewnością nie znajdzie klasztoru, który by zechciał ją przyjąć. Lecz ona odpowiadała im na to, że jeśli w ciągu miesiąca Pan przywróci jej zdrowie, będzie to oczywistym dla nich dowodem, że postanowienie jej zgadza się z wolą Jego i że wtedy sama uda się do Dworu, dla wystarania się o to, czego potrzeba. Gdy to mówiła, już przeszło od pół roku nie wstawała z łóżka i od ośmiu lat blisko prawie nie była w możności poruszenia się o własnej sile. Od ośmiu lat cierpiała nieustającą gorączkę, nękana artretyzmem, skurczami nerwów, puchliną, wyniszczona suchotami, trawiona takim ogniem wewnętrznym w wątrobie, że bielizna na niej wyglądała jak spalona i za dotknięciem, przez okrycie nawet, czuć było gorąco parzące. Są to rzeczy, zdawałoby się, nie do uwierzenia; ale lekarz jej, którego pytałam, w zupełności potwierdził mi wszystko, wyznając, że sam jest zdumiony takim stekiem niesłychanym tylu naraz i tak ciężkich cierpień.

15. Otóż, w wigilię uroczystości św. Sebastiana, która w tym roku przypadała w sobotę, wieczorem Pan w jednej chwili tak zupełnie jej zdrowie przywrócił, że wobec bijącej w oczy jawności cudu, jakkolwiek się starała, ukryć go nie mogła. W chwili gdy Pan miał w niej sprawić to nagłe uzdrowienie, tak opowiadała nam sama, objęły ją tak gwałtowne dreszcze wewnętrzne, że siostra, patrząc na to, sądziła, że już kona. Lecz zaraz potem takie uczuła we wszystkich członkach nowe życie, siły i taką cudowną odmianę na duszy, jak gdyby się na nowo narodziła. Niezmiernie się ucieszyła z uzdrowienia swego, dlatego głównie, że będzie mogła sama popierać sprawę klasztoru. Że cierpienia jej ustały, to ją mało obchodziło. Od chwili bowiem jak usłyszała w sobie głos powołania Bożego, taką do siebie samej pałała nienawiścią i taką nieugaszoną żądzą cierpienia, że nie tylko za nic sobie miała wszelkie najsroższe bóle, ale i, jak mi się przyznała, z całego serca błagała Boga, by na wszelki sposób doświadczał jej cierpliwości.

16. Pan też nie omieszkał spełnić tego jej pragnienia. W ciągu tych ośmiu lat przeszło pięćset razy puszczali jej krew; raz w raz stawiano jej bańki cięte, po których dotąd nosi blizny na całym ciele. Nadto jeszcze, ze dwadzieścia razy czy więcej, rany po bańkach nacierano jej solą, co zdaniem lekarza miało wyciągnąć soki jadowite, od których cierpiała gwałtowne boleści w boku. Co w tym wszystkim najwięcej było godnym podziwienia, to radość, jaką okazywała, ile razy lekarze zapowiadali jej potrzebę zastosowania podobnych środków nieludzkich. Z upragnieniem wyglądała godziny operacji, nie tylko nie dając najmniejszego znaku bojaźni, ale jeszcze i lekarzy zachęcając, aby śmiało cięli ją i palili, co też oni często uznawali za niezbędne, zwłaszcza gdy chodziło o wycięcie raka i w innych jeszcze podobnych zdarzeniach. Dlatego głównie, mówiła mi, z takim upragnieniem przyjmowała te katusze, że chciała na nich doświadczyć rzetelności swej żądzy męczeństwa.

17. Widząc siebie tak nagle uzdrowioną, prosiła spowiednika swego i lekarza, by ją przenieśli gdzie indziej, aby się mogło zdawać, że zmiana miejsca i powietrza przywróciła jej zdrowie. Tego jednak oni uczynić nie chcieli, przeciwnie, sami lekarze rozgłosili uzdrowienie jej, uznając je za cudowne. Mieli ją już bowiem za nieuleczalną, zwłaszcza gdy zaczęła zrzucać ustami krew, co zdaniem ich było niezawodnym znakiem nadwyrężenia i rozkładu płuc. Trzy dni jeszcze przeleżała w łóżku, nie śmiejąc wstać, aby nie poznano, że jest zupełnie zdrowa; ale nic jej to nie pomogło, bo jak przedtem jawną była choroba, tak teraz niepodobna było ukryć wyzdrowienia.

18. Mówiła mi, że któregoś dnia w sierpniu, błagając Pana, aby albo odjął jej tę gorącą żądzę wstąpienia do zakonu i założenia klasztoru, albo też dał jej możność wykonania tego zamiaru, otrzymała stanowcze i niewątpliwe zapewnienie, że w samą porę wyzdrowieje, aby mogła w czasie Postu pojechać, gdzie potrzeba, i wystarać się o pozwolenie na fundację. Stąd też, choć właśnie w tym czasie cierpienia jej się wzmogły i z nierównie większą jeszcze niż przedtem silą jej dolegały, ona przecie, jak mię upewniała, ani na chwilę nie straciła nadziei, że Pan jej tę łaskę uczyni. I choć dwa razy już tak z nią było źle, że jej udzielono Ostatniego Namaszczenia – raz nawet lekarz, mając ją już za konającą, mówił, że próżno już chodzić po oleje, bo zanim je przyniosą, chora umrze – ona przecie trwała niezachwianie w swej ufności, że Pan jej da umrzeć zakonnicą. A było to jeszcze w pierwszych czasach jej choroby, kiedy nie miała jeszcze tej wyraźnej obietnicy wyzdrowienia, o której mówiłam.

Krewni jej, widząc tak jawną łaskę i cud, jaki Pan z nią uczynił, takie jej dając nagłe uzdrowienie, nie śmieli już sprzeciwiać się jej wyjazdowi do Madrytu, choć byli pewni, że nic tam nie wskóra. W rzeczy samej całe trzy miesiące bawiła u Dworu, a starania jej żadnego nie odnosiły skutku; aż w końcu odważyła się podać prośbę wprost do króla, i ten, skoro się dowiedział, że chodzi o założenie klasztoru Karmelitanek Bosych, natychmiast kazał wydać pozwolenie.

19. Że założenie tego klasztoru mimo tylu trudności przyszło do skutku, słusznie temu dziwić się można. Widocznie Katarzyna z samym Panem Bogiem traktowała tę sprawę, bo i przełożeni, pomimo odległości miejsca i szczupłości dochodów, chętnie się na tę fundację zgodzili. Co Pan w boskiej woli swojej chce i postanowił, to nie może się nie stać. Przyjechały tedy siostry do Beas na początku Postu roku 1575. Ludność miejscowa spotkała je procesjonalnie, z wielkim weselem i uroczystością. Radość była powszechna, dzieci nawet śpiewały i przyklaskiwały, na swój sposób okazując i świadcząc, jak przyjemną jest Panu ta sprawa, na chwałę Jego rozpoczęta. Otworzenie klasztoru nastąpiło w ciągu tegoż Postu, w dzień św. Macieja, pod wezwaniem św. Józefa i Zbawiciela.

20. Obie siostry w tym klasztorze z wielką radością przywdziały habit zakonny. Zdrowie Katarzyny z każdym dniem coraz bardziej się poprawiało, a pokora jej, posłuszeństwo, pragnienie wzgardy i upokorzeń jawnie świadczą, jak szczere i prawdziwe było jej pożądanie oddania się Panu na służbę. Niech Imię Jego będzie uwielbione na wieki.

21. Zdając mi sprawę z całego swego życia, Katarzyna opowiedziała mi, między innymi, szczegół następujący: Któregoś wieczora, przed laty mniej więcej dwudziestu, kładąc się na spoczynek, żywe czuła w sobie pragnienie dowiedzenia się, który jest Zakon najdoskonalszy na tej ziemi, aby mogła wstąpić do niego. Z tą myślą zasnęła i śniło jej się, że idzie gdzieś drogą jakąś, bardzo stromą i wąską, ponad głębokimi przepaściami wiodącą, że na tej drodze spotyka ją jakiś braciszek bosy, którego potem na pierwsze wejrzenie poznała w naszym braciszku Janie od Nędzy (gdy tenże przyszedł do Beas w czasie mojej tam bytności). Braciszek ten, tak śniła dalej, rzekł do niej: “Pójdź za mną, siostro”; i zaprowadził ją do jednego domu pełnego zakonnic, i innego tam światła nie było, jeno od zapalonych pochodni, które trzymały w ręku. Zapytała ich, jaki to Zakon, na co one, nic jej nie odpowiadając, podniosły tylko zasłony swoje i spoglądały na nią z wesołym i uśmiechniętym obliczem. Były, tak mię znowu upewniała, z twarzy zupełnie podobne do sióstr, które teraz w klasztorze poznała. Wtedy przeorysza wzięła ją za rękę i rzekła do niej: “Córko, w tym domu chcę ciebie mieć”, i pokazała jej Regułę i Konstytucje. Przebudziwszy się z tego snu, niewypowiedzianą czuła w sobie pociechę; zdawało jej się, że była w niebie. Potem spisała wszystko, co z Reguły we śnie jej ukazanej spamiętać mogła. Przez długi czas nic o tym śnie nikomu, nawet spowiednikowi, nie mówiła; od nikogo też dowiedzieć się nie mogła, jaki by to był Zakon, który widziała.

22. Wreszcie przyjechał do Beas jeden ojciec Towarzystwa Jezusowego, który wiedział już o jej chęci wstąpienia do klasztoru. Pokazała mu, co miała spisanego, upewniając go, że największą byłoby to dla niej pociechą, gdyby mogła odszukać ten Zakon, bo natychmiast by do niego wstąpiła. On, mając już wiadomość o naszych klasztorach, odpowiedział jej, że jest to Reguła Zakonu Najświętszej Panny z Góry Karmeł, i nie wchodząc w bliższe szczegóły i objaśnienia, dodał tylko, że tego Zakonu są klasztory, które ja zakładam. Wtedy wyprawiła do mnie swego posłańca, o którym mówiłam na wstępie.

23. Gdy jej oddano moją odpowiedź, tak była wyczerpana chorobą, że spowiednik radził jej, by dala już pokój myślom o klasztorze. W takim stanie zdrowia, mówił jej, gdybyś nawet była już w klasztorze, wydaliliby cię; tym bardziej więc niepodobna przypuścić, by który chciał cię taką chorą przyjąć. Mocno tymi uwagami przygnębiona, zwróciła się do Pana i w udręczeniu duszy swojej zawołała: “Panie mój i Boże mój, wiem i wierzę, iżeś jest Bóg wszechmogący, więc, o Życie duszy mojej, albo spraw by ustały te pragnienia moje, albo daj sposób ich spełnienia”. Wymówiła te słowa z najmocniejszą ufnością, błagając Najświętszą Pannę, przez ten miecz boleści, który przeniknął Jej duszę, gdy na rękach swoich trzymała umarłego swego Syna, by raczyła być jej Pośredniczką i Orędowniczką. Wtedy usłyszała w sobie głos wewnętrzny, mówiący jej: “Wierz i ufaj. Ja wszystko mogę; będziesz zdrowa; bo jako mocen byłem tym wszystkim niemocom twoim, z których każda sama z siebie jest śmiertelna, zabronić, by tobie śmierci nie zadały, tak łatwiej jeszcze potrafię oddalić je od ciebie”. Słowa te, powiada, były wymówione z taką siłą i stanowczością, że najmniejsza po nich nie pozostała jej wątpliwość o tym, że pragnienie jej się spełni, jakkolwiek cierpienia jej coraz bardziej się wzmagały i coraz ciężej ją przygniatały, aż do dnia kiedy Pan, jak opowiedziałam wyżej, od razu jej zdrowie przywrócił. Całe to opowiadanie może się wydawać niepodobnym, sama też, jako jestem niecnotliwa, przyznaję, że skłonna byłam do posądzania go o niejaką przesadę, gdyby nie to, że wiadomości, jakich zasięgałam od lekarza i domowników, i od osób postronnych, w zupełności je stwierdziły.

24. Teraz Katarzyna, choć słaba i wątła, tyle jednak ma zdrowia, że może zachować Regułę. Jest to pod każdym względem wzorowa zakonnica. Zawsze pogodna i wesoła, w całym postępowaniu swoim taką – jak już mówiłam – okazuje pokorę, że patrząc na nią, wszystkie wysławiamy Pana.

Całą majętność swoją obie, bez żadnych warunków i zastrzeżeń, oddały Zakonowi, za całe wynagrodzenie o to jedno tylko prosząc, abyśmy je zechciały przyjąć do zgromadzenia. Takie w niej zupełne oderwanie się od krewnych i od miejsca urodzenia, że najgoręcej pragnie i przełożonym się nawet naprzykrza, aby ją przenieśli gdzieś daleko. Choć z drugiej strony, tak jest doskonale posłuszna, że i tu ochotnie pozostaje, skoro jej tak każą. Przez pokorę również, żadną miarą nie chciała przyjąć zasłony siostry chórowej, upierając się, że woli pozostać siostrą konwerską; aż dopiero musiałam napisać do niej, strofując ją, że sprzeciwia się woli Ojca Prowincjała, że taka pokora nie ma zasługi przed Bogiem i inne tym podobne, dość ostre dając jej upomnienia. Największa rozkosz dla niej, gdy tak ją karcą i surowo upominają. Tym też jedynie sposobem doszłyśmy z nią do ładu, że zgodziła się wreszcie na żądanie nasze, choć bardzo tego nie chciała. Słowem, niczego nie widzę w tej duszy, co by nie było przyjemne Bogu i pociechą dla nas wszystkich. Niechaj Pan utwierdzać ją raczy boską mocą swoją i coraz większe czyni w niej pomnożenie tych cnót i tej łaski, których jej użyczył dla większej chwały i służby swojej. Amen.

 

Rozdział XXII



O fundacji klasztoru Św. Józefa i Zbawiciela w mieście Beas, w dzień św. Macieja, roku 1575.

1. W czasie gdy z rozkazu przełożonych, jak o tym była mowa wyżej, opuściwszy klasztor Wcielenia bawiłam w Salamance, przybył tam do mnie posłaniec z miasta Beas, z listami od jednej pani tam zamieszkałej, tudzież od miejscowego proboszcza i różnych innych osób, w których mię proszono o założenie u nich klasztoru, upewniając mię przy tym, że dom już mają gotowy, za czym dość, że przyjadę, a wszystko bez trudności się zrobi.

2. Posłaniec, gdym go pytała o szczegóły, bardzo mi zachwalał tę miejscowość i słusznie, bo jest to okolica bardzo piękna i klimat jej doskonały. Mimo to jednak zdawało mi się, że zgodzenie się na ofiarowaną mi fundację byłoby nierozsądkiem z mojej strony, nie tylko ze względu na znaczną tego miejsca od Salamanki odległość, ale i głównie dlatego, że rzecz taka nie mogła się zrobić bez wyraźnego rozkazu komisarza apostolskiego, który – jak już mówiłam – zakładaniu przeze mnie nowych klasztorów, jeśli nie był wprost przeciwny, to przynajmniej nie sprzyjał. Chciałam więc odpowiedzieć po prostu, że nie mogę, nie objaśniając dlaczego. Potem jednak, wspomniawszy na dane mi od naszego Przewielebnego O. Generała ogólne zlecenie, bym żadnej fundacji, o ile się zdarzy do niej sposobność, nie odrzucała, uznałam, że nie należy mi dawać odmownej odpowiedzi, nie zapytawszy pierwej ojca komisarza, tym bardziej, że właśnie w tym czasie przebywał w Salamance.

3. Posłałam mu więc listy owe z Beas; on zaś przejrzawszy je, oznajmił mi, że zbudował się szczerą, o jakiej one świadczą, pobożnością piszących; że nie należy bezwarunkową odmową zasmucać tych dobrych ludzi; że zatem powinnam odpisać im z wszelką uprzejmością i dobrocią, obiecując im, że z mojej strony zamierzona fundacja nie napotka na żadne trudności, skoro tylko oni wystarają się o potrzebną zgodę Zakonu, do którego zwierzchności miasto ich należy. Przy tym jednak ręczył mi za to, że zgodzenia się komandorów Zakonu nigdy nie uzyskają, bo wiadomo mu z wielu innych podobnych przykładów, że wszelkie, nieraz latami całymi trwające starania o takie pozwolenie, zawsze pozostają bez skutku. Ja nieraz myślę sobie, jak Pan Bóg, gdy czego chce, tak umie kierować rzeczami, że ludzie sami, choć chcą czego innego, mimo woli i wiedzy swojej stają się w ręku Jego, narzędziem do spełnienia tego, co On postanowił. Tak i w tym zdarzeniu przytrafiło się ojcu komisarzowi Pedro Fernandezowi. Komandorowie, mimo zaręczenia jego, dali żądane pozwolenie, za czym i on już nie mógł nie pozwolić i fundacja przyszła do skutku, jak to poniżej opowiem.

4. Klasztor Św. Józefa w mieście Beas założony został w dzień św. Macieja roku 1575. Na cześć i chwałę Boga opowiem tu, jaki był jego początek:

Mieszkał w tym mieście jeden pan, szlachetnego rodu i bardzo bogaty. Nazywał się Sancho Rodriguez de Sandoval. Za żonę miał szlachetną panią donę Catalinę Godinez. Dał im Pan kilkoro dzieci, między którymi dwie córki, które stały się fundatorkami tego klasztoru; starszej było na imię, jak matce, Katarzyna, młodszej Maria. Katarzyna miała mniej więcej czternaście lat, gdy Pan ją powołał do swojej służby. Przedtem ani jej na myśl nie przychodziło, by miała porzucić świat; owszem, tak wysoko trzymała o sobie, że choć nie brakło ubiegających się o jej rękę i ojciec jej różnych po kolei doradzał, ona wszystkich ze wzgardą odrzucała, jako jej niegodnych. Owszem i sama myśl o pójściu za mąż była jej przeciwną, bo poczytywała to sobie za poniżenie, gdyby się miała poddać czyjejś władzy. Nie wiedziała sama, skąd jej taka pycha; ale wiedział Pan, jak ją wyleczyć: niech będzie błogosławione miłosierdzie Jego!

5. Któregoś dnia, będąc sama w swoim pokoju, położonym za pokojem ojca, który jeszcze nie był wstał, zastanawiała się nad nowym jakimś, jakoby bardzo świetnym projektem małżeństwa, do którego ją tenże namawiał. “Doprawdy, myślała sobie, ojcu niewiele potrzeba, byleby mię wydał za lada szlachcica posiadającego majorat, już mu tego dosyć. Mnie mało tego; świetność rodu mego ode mnie dopiero się zacznie”. Wtem trafem spojrzała na krzyż wiszący na ścianie i zatrzymała się wzrokiem na tytule nad nim położonym. I oto nagle, od tego jednego wejrzenia, pan cudowną w duszy jej sprawił przemianę.

6. Czytając napis krzyża, uczuła w sobie światłość na wskroś przenikającą jej wnętrze, jak gdyby do ciemnego pokoju nagle wniknęło światło słoneczne; w tej światłości poznała prawdę. Patrząc w tej światłości na Pana wiszącego na krzyżu, krwią zbroczonego, poczęła rozważać srogość Jego męki i głębokość Jego pokory i jak przeciwną dotąd sama w pysze swojej drogą chodziła. Po chwili takiego rozważania Pan zesłał na nią zachwycenie, w którym dał jej głębokie i żywe poznanie własnej nędzy swojej, a za tym i pragnienie, aby ją wszyscy w niej widzieli i znali. Dał jej tak gorącą żądzę cierpienia dla miłości Boga, iż rada by była ponieść wszelkie męki, jakie kiedykolwiek wycierpieli męczennicy, a przy tym takie uniżenie siebie, tak głęboką pokorę, wzgardę i nienawiść samej siebie, że ochotnie, gdyby to mogło być bez obrazy Bożej, byłaby chciała uchodzić za kobietę złego życia, aby wszyscy nią się brzydzili. Sama sobie przynajmniej od tej chwili obrzydła i powzięła nieugaszone pragnienie jak najsroższej pokuty, które też później mężnie w czyn zamieniła. Tejże chwili jeszcze uczyniła ślub czystości i ubóstwa i tak silny uczuła w sobie pociąg do zależności i wyniszczenia woli własnej, że z radością byłaby uszła do Maurów i oddała im siebie za niewolnicę. Nie były to chwilowe tylko zachcenia i porywy; przeciwnie, niezłomna jej w tych wszystkich cnotach wytrwałość jawnie dowiodła, że nawrócenie jej było nadprzyrodzoną łaską od Pana. Obszerniej to opowiem, aby wszyscy chwalili Jego boską moc i Jego dobroć.

7. Bądź błogosławiony na wieki wieczne. Boże mój, który tak w jednej chwili w proch ścierasz duszę i na nowo ją tworzysz! Jak to być może. Panie? Gotowa bym prawie podobne tu uczynić Tobie zapytanie, jakie uczynili Apostołowie, gdy na widok onego ślepego, któregoś Ty uzdrowił, rzekli: “Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?” Tak i ja zapytałabym na odwrót: Kto tej szczęśliwej panience zasłużył na taką łaskę niesłychaną? – Nie ona, z pewnością, boć wiemy już, jakie to były jej myśli, z których ją wyrwałeś, gdyś jej uczynił tę łaskę. O, jakże głębokie są sądy Twoje, Panie! Ty wiesz, co czynisz, ja nie wiem, co mówię. Prawdziwie niepojęte są sprawy i sądy Twoje. Bądź na wieki uwielbiony, iżeś mocen jest takie i większe jeszcze cuda czynić! Gdyby nie ta cudowna moc i dobroć Twoja, co byłoby i ze mną? Ale może też jakąś cząstkę zasługi miała w tym jej matka? – Może w nagrodę chrześcijańskich jej cnót chciałeś jej w boskiej łaskawości swojej użyczyć tego szczęścia, że jeszcze za życia ujrzała swoje córki podniesione do tak wysokiej doskonałości? Nieraz myślę sobie, że rad czynisz podobne łaski tym, którzy Cię miłują, i tego im wielkiego szczęścia użyczasz, że w dzieciach, które im dajesz, więcej jeszcze chwalić Ciebie i służyć Ci mogą.

8. Gdy tak Katarzyna w zachwyceniu swoim oddawała siebie Panu, stał się nagle nad sufitem pokoju jej łoskot tak gwałtowny, jakby całe nad nią piętro miało się zawalić. Łoskot ten, zdawało się, że idzie wprost na nią, zesuwając się węgłem ściany, przy której siedziała. Potem przez kilka chwil dały się słyszeć jakieś ryki straszliwe. Ojciec jej, który – jak mówiłam – jeszcze nie był wstał, od tego hałasu obudził się przerażony, drżący cały i prawie nieprzytomny, zarzucił na siebie okrycie i porwawszy szpadę, blady i zmieniony, wpadł do pokoju córki, pytając, co się stało. Odpowiedziała mu, że nie wie i niczego nie widziała. Zajrzał więc do sąsiedniego pokoju, a i tam nic nie znalazłszy, kazał córce pójść do matki, do której i sam za nią poszedł i opowiedział jej, co słyszał, zalecając jej, by córki nie zostawiała samej.

9. Zdarzenie to jasno dowodzi, jaka musi być wściekłość diabła, gdy wymknie mu się z rąk dusza, którą już miał za swoją. Nie dziw, że nieubłagany ten wróg ludzkiego zbawienia tak się przeraził i w taki gwałtowny sposób gniew swój objawił, widząc tyle naraz łask od miłościwego Pana na tę duszę spływających, tym bardziej, że przewidywał, iż za sprawą takich skarbów niebieskich, tej jednej duszy użyczonych, straci niejedną jeszcze duszę, jak mu się zdawało, już ułowioną w jego sieci. Bo mam to przekonanie, że nigdy Pan nie użycza takiej hojności swoich darów, by udziału w nich nie przeznaczał jeszcze wielu innym, którzy skorzystają z obfitości osoby tak obdarzonej. Katarzyna nie mówiła nikomu o tym, co w niej zaszło; ale od tego czasu czuła w sobie niepowstrzymaną chęć do życia zakonnego. Rodzice jej jednak, nie zważając na usilne jej prośby, puścić jej nie chcieli.

10. Wreszcie, po trzech latach daremnych nalegań, widząc, że tą drogą nic nie wskóra, sama sobie wymyśliła sposób jawnego zerwania ze światem. Matce, która, gdyby to od niej zależało, łatwo dałaby jej pozwolenie wstąpienia do klasztoru, zwierzyła się ze swoim zamiarem; ojcu mówić nie śmiała i bez wiedzy jego myśl swoją wykonała. W dzień uroczysty św. Józefa, zrzuciwszy z siebie pańskie swoje szaty, ubrała się w proste suknie mieszczańskie i tak poszła do kościoła, licząc na to, że gdy raz ukaże się publicznie w takim pokornym ubraniu, już jej potem nie będą zmuszać do porzucenia go. Nie zawiodła się w swej nadziei; uszło jej to bez żadnych trudności ze strony ojca. W ciągu tych trzech lat długie trawiła godziny na modlitwie i umartwiała siebie, w czym mogła i na wszelki sposób, jaki jej Pan wskazywał wewnętrznym natchnieniem. Codziennie po kilka razy schodziła na dziedziniec i wodą sobie twarz zlewała i tak stawała na słońcu, chcąc tym sposobem zepsuć sobie cerę, aby już jej dali pokój z projektami małżeńskimi, którymi wciąż jeszcze ją prześladowano.

11. Od czasu tej dziwnej odmiany, jak w niej zaszła, niezmiernie jej ciężko było rozkazywać. Gdy przeto zarządzając domem rodzicielskim wypadła jej nieraz konieczność dawania rozkazów służebnicom, z niecierpliwością potem czekała nocy, aby mogła, gdy zasną, nogi im ucałować, tak jej przykrą była ta myśl, że lepsi od niej jej usługują. W ciągu dnia zajęta przy rodzicach, potem całą noc zamiast snu trawiła na modlitwie i tyle nieraz z rzędu przebywała takich nocy bezsennych, że niepodobna, zdaje się, by z tym żyć mogła bez szczególnej nadprzyrodzonej pomocy z nieba. Umartwienia i biczowania zadawała sobie nad miarę, bo nie miała przewodnika, który by ją powściągał, i nikomu o nich nie mówiła. Raz na przykład, przez cały Wielki Post nosiła na samym ciele stalową koszulkę wojenną ojca. Upatrzyła sobie miejsce na ustroniu zupełnie samotne; tam chroniła się na rozmowę z Bogiem, choć i diabeł tam nękał ją złośliwymi napaściami swymi. Nieraz, zacząwszy modlitwę o dziesiątej wieczór, ani się spostrzegła, jak ją świt zastał jeszcze się modlącą.

12. W takich ćwiczeniach przetrwała około czterech lat. Wtedy Pan, chcąc więcej jeszcze doświadczyć wierności służebnicy swojej, począł zsyłać jej próby dotkliwsze: ciężkie i bolesne choroby, gorączki ustawiczne, wodną puchlinę, cierpienia sercowe, raka, którego jej trzeba było wycinać. Niemoce te trwały blisko siedemnaście lat i rzadko przez cały ten przeciąg czasu miała dzień wolny od cierpienia. Przykładem swoim pociągnęła siostrę. W rok po tym cudownym nawróceniu Katarzyny, także młodsza, Maria, przywdziała suknie ubogie (choć przedtem bardzo kochała się w strojach) i poczęła również oddawać się modlitwie. Matka, odkąd pozostała z nimi sama, bo ojciec umarł w pięć lat po tej odmianie wewnętrznej, jaką Bóg łaską swoją sprawił w starszej jego córce, nie tylko im się nie sprzeciwiała, ale owszem, popierała je i utwierdzała w świętych ich ćwiczeniach i pragnieniach. Chętnie pozwalała im, między innymi, oddawać się zajęciu wielce cnotliwemu, choć na pozór z wysokim stanowiskiem niezgodnemu, mianowicie nauczaniu dziewcząt czytania i różnych robót, bez żadnego stąd zysku dla siebie, jedynie w celu oświecania ich przy tej sposobności w nauce wiary i zaprawiania ich do modlitwy i życia pobożnego. Praca ich bardzo szczęśliwe wydawała owoce; wiele z tych dziewcząt pocieszające czyniło postępy i dzisiaj cnotliwym życiem swoim świadczy o świętych zasadach i dobrych obyczajach, które w nie wpojono za młodu. Ale zbawienna ta sprawa niedługo się utrzymała. Diabeł, któremu ona była bardzo nie na rękę, sprawił to, że rodzice odebrali dziewczęta, poczytując to sobie za poniżenie, by córki ich miały pobierać darmo nauki. Przy tym i ciężkie choroby, które wkrótce potem, jak powiedziano wyżej, poczęły trapić Katarzynę, dalsze utrzymanie szkoły uczyniły niemożliwym.

13. W pięć lat po śmierci ojca tych panien, umarła i matka. Katarzyna, od początku nawrócenia swego czując się powołaną do zakonu i tylko oporem rodziców powstrzymywana, teraz, mogąc już sama rozporządzać sobą, postanowiła natychmiast wykonać niezachwiany zamiar swój i wstąpić do klasztoru. W Beas nie było żadnego klasztoru, chciała więc udać się gdzie indziej; ale krewni poczęli jej przedstawiać, że mając obie z siostrą fundusz więcej niż dostateczny na założenie nowej fundacji, lepiej będzie i z większą chwałą Bożą, gdy ją założą w rodzinnym miejscu. Chętnie przystała na tę myśl. Ponieważ miasto Beas należy do komandorii świętego Jakuba z Komposteli i niczego nie było można zdziałać bez uprzedniego pozwolenia Rady Zakonnej, więc od razu wszczęła starania o uzyskanie onego.

14. Niezliczone jednak w tym napotkała trudności. Całe cztery lata ciągnęła się sprawa i mimo wszelkiej usilności i koszty nigdy by nie doszła do końca, gdyby nie prośba, którą wreszcie podała do samego króla i skutkiem której nastąpiło przecie pomyślne rozwiązanie. Krewni jej tymczasem, wobec tylu niepokonalnych trudności, nastawali na nią, by zaniechała swego zamiaru, dowodząc, że byłoby nierozsądkiem dłużej się upierać, tym bardziej, że przy tylu, jak się wyżej powiedziało, ciężkich niemocach, prawie bezprzestannie przykuta do łóżka, z pewnością nie znajdzie klasztoru, który by zechciał ją przyjąć. Lecz ona odpowiadała im na to, że jeśli w ciągu miesiąca Pan przywróci jej zdrowie, będzie to oczywistym dla nich dowodem, że postanowienie jej zgadza się z wolą Jego i że wtedy sama uda się do Dworu, dla wystarania się o to, czego potrzeba. Gdy to mówiła, już przeszło od pół roku nie wstawała z łóżka i od ośmiu lat blisko prawie nie była w możności poruszenia się o własnej sile. Od ośmiu lat cierpiała nieustającą gorączkę, nękana artretyzmem, skurczami nerwów, puchliną, wyniszczona suchotami, trawiona takim ogniem wewnętrznym w wątrobie, że bielizna na niej wyglądała jak spalona i za dotknięciem, przez okrycie nawet, czuć było gorąco parzące. Są to rzeczy, zdawałoby się, nie do uwierzenia; ale lekarz jej, którego pytałam, w zupełności potwierdził mi wszystko, wyznając, że sam jest zdumiony takim stekiem niesłychanym tylu naraz i tak ciężkich cierpień.

15. Otóż, w wigilię uroczystości św. Sebastiana, która w tym roku przypadała w sobotę, wieczorem Pan w jednej chwili tak zupełnie jej zdrowie przywrócił, że wobec bijącej w oczy jawności cudu, jakkolwiek się starała, ukryć go nie mogła. W chwili gdy Pan miał w niej sprawić to nagłe uzdrowienie, tak opowiadała nam sama, objęły ją tak gwałtowne dreszcze wewnętrzne, że siostra, patrząc na to, sądziła, że już kona. Lecz zaraz potem takie uczuła we wszystkich członkach nowe życie, siły i taką cudowną odmianę na duszy, jak gdyby się na nowo narodziła. Niezmiernie się ucieszyła z uzdrowienia swego, dlatego głównie, że będzie mogła sama popierać sprawę klasztoru. Że cierpienia jej ustały, to ją mało obchodziło. Od chwili bowiem jak usłyszała w sobie głos powołania Bożego, taką do siebie samej pałała nienawiścią i taką nieugaszoną żądzą cierpienia, że nie tylko za nic sobie miała wszelkie najsroższe bóle, ale i, jak mi się przyznała, z całego serca błagała Boga, by na wszelki sposób doświadczał jej cierpliwości.

16. Pan też nie omieszkał spełnić tego jej pragnienia. W ciągu tych ośmiu lat przeszło pięćset razy puszczali jej krew; raz w raz stawiano jej bańki cięte, po których dotąd nosi blizny na całym ciele. Nadto jeszcze, ze dwadzieścia razy czy więcej, rany po bańkach nacierano jej solą, co zdaniem lekarza miało wyciągnąć soki jadowite, od których cierpiała gwałtowne boleści w boku. Co w tym wszystkim najwięcej było godnym podziwienia, to radość, jaką okazywała, ile razy lekarze zapowiadali jej potrzebę zastosowania podobnych środków nieludzkich. Z upragnieniem wyglądała godziny operacji, nie tylko nie dając najmniejszego znaku bojaźni, ale jeszcze i lekarzy zachęcając, aby śmiało cięli ją i palili, co też oni często uznawali za niezbędne, zwłaszcza gdy chodziło o wycięcie raka i w innych jeszcze podobnych zdarzeniach. Dlatego głównie, mówiła mi, z takim upragnieniem przyjmowała te katusze, że chciała na nich doświadczyć rzetelności swej żądzy męczeństwa.

17. Widząc siebie tak nagle uzdrowioną, prosiła spowiednika swego i lekarza, by ją przenieśli gdzie indziej, aby się mogło zdawać, że zmiana miejsca i powietrza przywróciła jej zdrowie. Tego jednak oni uczynić nie chcieli, przeciwnie, sami lekarze rozgłosili uzdrowienie jej, uznając je za cudowne. Mieli ją już bowiem za nieuleczalną, zwłaszcza gdy zaczęła zrzucać ustami krew, co zdaniem ich było niezawodnym znakiem nadwyrężenia i rozkładu płuc. Trzy dni jeszcze przeleżała w łóżku, nie śmiejąc wstać, aby nie poznano, że jest zupełnie zdrowa; ale nic jej to nie pomogło, bo jak przedtem jawną była choroba, tak teraz niepodobna było ukryć wyzdrowienia.

18. Mówiła mi, że któregoś dnia w sierpniu, błagając Pana, aby albo odjął jej tę gorącą żądzę wstąpienia do zakonu i założenia klasztoru, albo też dał jej możność wykonania tego zamiaru, otrzymała stanowcze i niewątpliwe zapewnienie, że w samą porę wyzdrowieje, aby mogła w czasie Postu pojechać, gdzie potrzeba, i wystarać się o pozwolenie na fundację. Stąd też, choć właśnie w tym czasie cierpienia jej się wzmogły i z nierównie większą jeszcze niż przedtem silą jej dolegały, ona przecie, jak mię upewniała, ani na chwilę nie straciła nadziei, że Pan jej tę łaskę uczyni. I choć dwa razy już tak z nią było źle, że jej udzielono Ostatniego Namaszczenia – raz nawet lekarz, mając ją już za konającą, mówił, że próżno już chodzić po oleje, bo zanim je przyniosą, chora umrze – ona przecie trwała niezachwianie w swej ufności, że Pan jej da umrzeć zakonnicą. A było to jeszcze w pierwszych czasach jej choroby, kiedy nie miała jeszcze tej wyraźnej obietnicy wyzdrowienia, o której mówiłam.

Krewni jej, widząc tak jawną łaskę i cud, jaki Pan z nią uczynił, takie jej dając nagłe uzdrowienie, nie śmieli już sprzeciwiać się jej wyjazdowi do Madrytu, choć byli pewni, że nic tam nie wskóra. W rzeczy samej całe trzy miesiące bawiła u Dworu, a starania jej żadnego nie odnosiły skutku; aż w końcu odważyła się podać prośbę wprost do króla, i ten, skoro się dowiedział, że chodzi o założenie klasztoru Karmelitanek Bosych, natychmiast kazał wydać pozwolenie.

19. Że założenie tego klasztoru mimo tylu trudności przyszło do skutku, słusznie temu dziwić się można. Widocznie Katarzyna z samym Panem Bogiem traktowała tę sprawę, bo i przełożeni, pomimo odległości miejsca i szczupłości dochodów, chętnie się na tę fundację zgodzili. Co Pan w boskiej woli swojej chce i postanowił, to nie może się nie stać. Przyjechały tedy siostry do Beas na początku Postu roku 1575. Ludność miejscowa spotkała je procesjonalnie, z wielkim weselem i uroczystością. Radość była powszechna, dzieci nawet śpiewały i przyklaskiwały, na swój sposób okazując i świadcząc, jak przyjemną jest Panu ta sprawa, na chwałę Jego rozpoczęta. Otworzenie klasztoru nastąpiło w ciągu tegoż Postu, w dzień św. Macieja, pod wezwaniem św. Józefa i Zbawiciela.

20. Obie siostry w tym klasztorze z wielką radością przywdziały habit zakonny. Zdrowie Katarzyny z każdym dniem coraz bardziej się poprawiało, a pokora jej, posłuszeństwo, pragnienie wzgardy i upokorzeń jawnie świadczą, jak szczere i prawdziwe było jej pożądanie oddania się Panu na służbę. Niech Imię Jego będzie uwielbione na wieki.

21. Zdając mi sprawę z całego swego życia, Katarzyna opowiedziała mi, między innymi, szczegół następujący: Któregoś wieczora, przed laty mniej więcej dwudziestu, kładąc się na spoczynek, żywe czuła w sobie pragnienie dowiedzenia się, który jest Zakon najdoskonalszy na tej ziemi, aby mogła wstąpić do niego. Z tą myślą zasnęła i śniło jej się, że idzie gdzieś drogą jakąś, bardzo stromą i wąską, ponad głębokimi przepaściami wiodącą, że na tej drodze spotyka ją jakiś braciszek bosy, którego potem na pierwsze wejrzenie poznała w naszym braciszku Janie od Nędzy (gdy tenże przyszedł do Beas w czasie mojej tam bytności). Braciszek ten, tak śniła dalej, rzekł do niej: “Pójdź za mną, siostro”; i zaprowadził ją do jednego domu pełnego zakonnic, i innego tam światła nie było, jeno od zapalonych pochodni, które trzymały w ręku. Zapytała ich, jaki to Zakon, na co one, nic jej nie odpowiadając, podniosły tylko zasłony swoje i spoglądały na nią z wesołym i uśmiechniętym obliczem. Były, tak mię znowu upewniała, z twarzy zupełnie podobne do sióstr, które teraz w klasztorze poznała. Wtedy przeorysza wzięła ją za rękę i rzekła do niej: “Córko, w tym domu chcę ciebie mieć”, i pokazała jej Regułę i Konstytucje. Przebudziwszy się z tego snu, niewypowiedzianą czuła w sobie pociechę; zdawało jej się, że była w niebie. Potem spisała wszystko, co z Reguły we śnie jej ukazanej spamiętać mogła. Przez długi czas nic o tym śnie nikomu, nawet spowiednikowi, nie mówiła; od nikogo też dowiedzieć się nie mogła, jaki by to był Zakon, który widziała.

22. Wreszcie przyjechał do Beas jeden ojciec Towarzystwa Jezusowego, który wiedział już o jej chęci wstąpienia do klasztoru. Pokazała mu, co miała spisanego, upewniając go, że największą byłoby to dla niej pociechą, gdyby mogła odszukać ten Zakon, bo natychmiast by do niego wstąpiła. On, mając już wiadomość o naszych klasztorach, odpowiedział jej, że jest to Reguła Zakonu Najświętszej Panny z Góry Karmeł, i nie wchodząc w bliższe szczegóły i objaśnienia, dodał tylko, że tego Zakonu są klasztory, które ja zakładam. Wtedy wyprawiła do mnie swego posłańca, o którym mówiłam na wstępie.

23. Gdy jej oddano moją odpowiedź, tak była wyczerpana chorobą, że spowiednik radził jej, by dala już pokój myślom o klasztorze. W takim stanie zdrowia, mówił jej, gdybyś nawet była już w klasztorze, wydaliliby cię; tym bardziej więc niepodobna przypuścić, by który chciał cię taką chorą przyjąć. Mocno tymi uwagami przygnębiona, zwróciła się do Pana i w udręczeniu duszy swojej zawołała: “Panie mój i Boże mój, wiem i wierzę, iżeś jest Bóg wszechmogący, więc, o Życie duszy mojej, albo spraw by ustały te pragnienia moje, albo daj sposób ich spełnienia”. Wymówiła te słowa z najmocniejszą ufnością, błagając Najświętszą Pannę, przez ten miecz boleści, który przeniknął Jej duszę, gdy na rękach swoich trzymała umarłego swego Syna, by raczyła być jej Pośredniczką i Orędowniczką. Wtedy usłyszała w sobie głos wewnętrzny, mówiący jej: “Wierz i ufaj. Ja wszystko mogę; będziesz zdrowa; bo jako mocen byłem tym wszystkim niemocom twoim, z których każda sama z siebie jest śmiertelna, zabronić, by tobie śmierci nie zadały, tak łatwiej jeszcze potrafię oddalić je od ciebie”. Słowa te, powiada, były wymówione z taką siłą i stanowczością, że najmniejsza po nich nie pozostała jej wątpliwość o tym, że pragnienie jej się spełni, jakkolwiek cierpienia jej coraz bardziej się wzmagały i coraz ciężej ją przygniatały, aż do dnia kiedy Pan, jak opowiedziałam wyżej, od razu jej zdrowie przywrócił. Całe to opowiadanie może się wydawać niepodobnym, sama też, jako jestem niecnotliwa, przyznaję, że skłonna byłam do posądzania go o niejaką przesadę, gdyby nie to, że wiadomości, jakich zasięgałam od lekarza i domowników, i od osób postronnych, w zupełności je stwierdziły.

24. Teraz Katarzyna, choć słaba i wątła, tyle jednak ma zdrowia, że może zachować Regułę. Jest to pod każdym względem wzorowa zakonnica. Zawsze pogodna i wesoła, w całym postępowaniu swoim taką – jak już mówiłam – okazuje pokorę, że patrząc na nią, wszystkie wysławiamy Pana.

Całą majętność swoją obie, bez żadnych warunków i zastrzeżeń, oddały Zakonowi, za całe wynagrodzenie o to jedno tylko prosząc, abyśmy je zechciały przyjąć do zgromadzenia. Takie w niej zupełne oderwanie się od krewnych i od miejsca urodzenia, że najgoręcej pragnie i przełożonym się nawet naprzykrza, aby ją przenieśli gdzieś daleko. Choć z drugiej strony, tak jest doskonale posłuszna, że i tu ochotnie pozostaje, skoro jej tak każą. Przez pokorę również, żadną miarą nie chciała przyjąć zasłony siostry chórowej, upierając się, że woli pozostać siostrą konwerską; aż dopiero musiałam napisać do niej, strofując ją, że sprzeciwia się woli Ojca Prowincjała, że taka pokora nie ma zasługi przed Bogiem i inne tym podobne, dość ostre dając jej upomnienia. Największa rozkosz dla niej, gdy tak ją karcą i surowo upominają. Tym też jedynie sposobem doszłyśmy z nią do ładu, że zgodziła się wreszcie na żądanie nasze, choć bardzo tego nie chciała. Słowem, niczego nie widzę w tej duszy, co by nie było przyjemne Bogu i pociechą dla nas wszystkich. Niechaj Pan utwierdzać ją raczy boską mocą swoją i coraz większe czyni w niej pomnożenie tych cnót i tej łaski, których jej użyczył dla większej chwały i służby swojej. Amen.