Księga fundacji - Strona 28 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXVI



Dalszy ciąg o fundacji klasztoru Św. Józefa w Sewilli. – Kilka szczegółów godnych zaznaczenia o pierwszej zakonnicy do tego klasztoru przyjętej.

1. Łatwo możecie przedstawić sobie, córki, jak wielką tego dnia była radość nasza; moja, upewniam was, była niezmierna. Cieszyłam się z tego nad wszelki wyraz, że siostry pozostawię w domu własnym, tak dogodnym i tak dobrze położonym; że nadto i klasztor nasz już w mieście zasłynął, skutkiem czego i kilka nowicjuszek nam przybyło, z dostatecznymi posagami, tak iż było czym spłacić większą część umówionego za dom czynszu, a po przyjęciu dalszych, dla dopełnienia liczby sióstr ustawą przepisanej, chociażby mało co wniosły, klasztor zupełnie się uwolni od długu. Lecz nade wszystko największą pociechą napełniało mnie wspomnienie doznanych utrapień. Po tym wszystkim, kiedy potrzebowałam użyć nieco odpoczynku, wypadło mi zaraz udać się w drogę. Uroczystość nasza odbyła się w niedzielę przed Zesłaniem Ducha Świętego, roku 1576; a zaraz nazajutrz w poniedziałek musiałam odjechać, tak dla uniknięcia większych upałów, które nastawały, jak i dlatego, by nie być w drodze w czasie Świąt, na które chciałam zdążyć do Malagonu i kilka dni tam zabawić. Dlatego tak spieszyłam z wyjazdem.

2. Tym sposobem nie dozwolił mi Pan tej pociechy, bym choć jednej Mszy świętej wysłuchała w nowej naszej kaplicy. Odjazd mój bardzo zamącił siostrom ich radość; mocno nim były zmartwione. Wszak cały rok przeżyłyśmy z sobą i razem tyle użyły utrapień, z których nawet – jak mówiłam – najcięższe pomijam tu milczeniem. Z wyjątkiem fundacji w Awili – która była bez porównania najboleśniejsza – żadna, zdaje mi się, tyle mię nie kosztowała, ile ta sewilska, tym bardziej, że utrapienia tu doznane były po większej części wewnętrzne. Niechaj Pan w boskiej łaskawości swojej raczy to sprawić, by w tym domu zawsze kwitła wierna Jego służba! Będzie to dla mnie szczęście, w porównaniu z którym za nic sobie ważę wszystko, co wycierpiałam. I mam nadzieję, że spełni się to moje życzenie. Już kilka dobrych dusz Pan w boskiej dobroci swojej do tego domu pociągnął, oprócz tych pięciu, które z sobą przywiozłam i tam zostawiłam, a o których wielkiej świątobliwości nieco wam powiedziałam choć to bardzo mało w porównaniu z tym, co by się dało powiedzieć. O pierwszej nowicjuszce, która do tego klasztoru wstąpiła, chcę tu zamieścić niektóre szczegóły, które z przyjemnością czytać będziecie.

3. Panienka ta była córką bardzo pobożnych rodziców; ojciec jej pochodził z dzielnego rodu górali. Maluczką jeszcze, zaledwo siedmioletnią, ciotka jej, bezdzietna, wyprosiła ją sobie u matki i wzięła do domu swego na wychowanie. Mając ją przy sobie otaczała ją czułą troskliwością i okazywała serce macierzyńskie. Bardzo to było nie po myśli kobietom, domowniczkom tej pani, które snadź, póki same były przy niej, spodziewały się, że im swój majątek zapisze, a teraz łatwo się domyślać mogły, że mając u siebie tę małą i tak ją kochając, dla niej ten zapis uczyni. Chcąc temu zapobiec, zmówiły się między sobą i uknuły przeciw dziewczynce spisek prawdziwie piekielny: zmyśliły na nią, jakoby godziła na życie ciotki i w tym celu jednej z nich dawała pieniądze, aby jej zadała trucizny. Jedna zaniosła do ciotki to oskarżenie, a ta, gdy i inne dwie je potwierdziły, uwierzyła im od razu; podobnież i matka malej, choć jest to niewiasta bardzo cnotliwa.

4. Zabrała ją więc na powrót do domu, przekonana, że dziecko jej, za młodu już tak występne, wyrośnie na złą i przewrotną kobietę. Przez cały rok przeszło, tak opowiadała mi biedna nasza Beatrycza od Matki Bożej – jest to jej imię w Zakonie – matka co dzień ją biła, męczyła i na gołej ziemi spać jej kazała, chcąc ją tym sposobem zmusić, aby się przyznała do winy. Biedaczka zaklinała się, że jest niewinna, że nie wie nawet, co to jest trucizna, a matka w tych zapewnieniach jej nowy tylko i większy jeszcze upatrywała dowód złości i zaciętego uporu, zgoła już tracąc nadzieję, by się kiedy poprawić mogła. Niełatwo było dzieweczce oprzeć się pokusie przyznania się wreszcie do rzekomej winy swojej i uwolnienia się tym sposobem od takich katuszy; ale Bóg strzegł niewinnej jej duszy, aby do końca wytrwała w prawdzie i sam, jak zawsze jest pomocnikiem prześladowanych niewinnie, w obronie jej wystąpił. Dwie z owych trzech kobiet dotknął chorobą tak straszną, że wiły się z bólu jak wściekłe. Za czym, czując się bliskie śmierci, małą, potajemnie wezwawszy do siebie, przeprosiły, a następnie i jawnie się przyznały do rzuconej na nią potwarzy. Trzecia, umierając w połogu, uczyniła podobnież; i tak wszystkie trzy sprawiedliwym sądem Bożym skończyły w mękach, zasłużoną ponosząc karę za krzywdę wyrządzoną niewinnej.

5. Szczegóły te wiem nie tylko od niej samej; matka także, nie mogąc sobie wybaczyć okrutnego swego z własnym dzieckiem obchodzenia się, później, gdy Beatrycza już była zakonnicą, z nieutulonym żalem opowiadała mi to wszystko, inne jeszcze dodając okoliczności, z których jeszcze jaśniej się okazywało, jak srogie biedna dzieweczka wycierpiała męczeństwo. Dziwnym zaiste dopuszczeniem Bożym, to jedno tylko dziecko mając i bardzo je kochając, taką przecie dla niego stała się dręczycielką. Jest to niewiasta wielkiej wiary i prawości serca; bezwarunkowo też wierzę, że mówiła mi prawdę.

6. W trzynastym roku życia, gdy Beatrycza z dziecka zaczynała wyrastać na panienkę, dostał się do jej rąk żywot św. Anny, który wielkie w niej wzbudził nabożeństwo do świętych pustelników z Góry Karmel. Szczegół opowiedziany w tej książce, jakoby matka św. Anny (która miała podobno imię Emerencjanna) często się do tych mężów świętych udawała na duchowe rozmowy, tak ją mocno pociągnął do tego Zakonu Najświętszej Pani naszej, że tejże chwili uczyniła ślub czystości i postanowiła do nas wstąpić. Od tego czasu więcej jeszcze pokochała samotność i długie godziny, ile tylko mogła, trawiła na modlitwie wewnętrznej i wielu na niej od Boga i od Najświętszej Panny nadzwyczajnych łask doznawała. Lecz, jakkolwiek gorąco pragnęła zostać zakonnicą, nie śmiała jednak objawić swego postanowienia rodzicom, tym bardziej, że i sama nie wiedziała, gdzie szukać tego Zakonu. Rzecz bowiem dziwna i godna zastanowienia, że choć był w Sewilli klasztor Reguły złagodzonej, ona przecie nigdy nic o nim nie słyszała i dowiedziała się o nim dopiero wiele lat potem, jak już poznała nasze klasztory.

7. Gdy doszła do wieku odpowiedniego, rodzice umyślili ją, choć jeszcze bardzo młodą, wydać za mąż i sami ułożyli związek dla niej upatrzony. Trzeba wiedzieć, że Beatrycza, choć w tym czasie była jedynaczką, przedtem jednak miała więcej rodzeństwa, tylko że wszystko powymierało i ona jedna tylko pozostała rodzicom, którzy ją przedtem najmniej kochali. W czasie, gdy tak srogo cierpiała z powodu rzuconej na nią, jak opowiedziałam wyżej, potwarzy, jeden z jej braci, jeszcze żyjący, ujmował się za nią i rodzicom wymawiał nawet, że dają wiarę takiemu na niewinną oszczerstwu. Otóż, gdy jej oznajmili o postanowionym dla niej zamęściu, w przekonaniu, że bez oporu i ochotnie na nie się zgodzi, ona, nie mogąc już dłużej milczeć, oświadczyła rodzicom, że uczyniła ślub czystości i że za nic w świecie, choćby ją zabili, ślubu swego nie złamie i nigdy za mąż nie wyjdzie.

8. I wtedy, czy to diabeł ich tak zaślepił, czy też Bóg dopuścił na nich to zaślepienie, aby dzieweczka miała zasługę męczeństwa, dość, że oboje, ojciec i matka (posądzając córkę o jaki występek, którego potajemnie się dopuściwszy, boi się teraz i wstydzi wyjść za mąż), związani nadto danym już słowem, którego cofnąć nie mogli bez wyrządzenia zniewagi temu, któremu ją obiecali, zapamiętałym na nią gniewem się unieśli. Tak niemiłosiernie zbili ją rózgami, z takim okrucieństwem nad nią się znęcali, wieszając ją i dusząc, że tylko cudem żywa z rąk ich wyszła. Bóg, snadź zachowując ją do rzeczy większych, uchronił ją od śmierci. Trzy miesiące jednak przeleżała w łóżku, nie mogąc się poruszyć i wielka była obawa, że umrze. Ona z tym wszystkim, jak mi sama mówiła, gdy ją tak męczyli, wspomniawszy na męczeństwo św. Agnieszki i Pana wzywając na pomoc, katuszy swoich prawie nie czuła, radując się owszem, że może coś ucierpieć dla Niego i na wszelkie męki ochotnie się ofiarując.

9. Dziwnym może się wydać, jakim sposobem dzieweczka, od urodzenia zostająca pod czujnym okiem matki i pod opieką ojca bardzo skromnych, jak mi mówiono, i surowych obyczajów, mogła popaść u nich w takie podejrzenie, tym bardziej, że od najmłodszych lat wielką się odznaczała wstydliwością i świątobliwością, a serce miała tak litościwe, że co tylko dostała od rodziców, wszystko to oddawała na jałmużny dla ubogich. Ale Pan, gdy zechce duszy wybranej użyczyć łaski cierpienia, wiele ma na to sposobów. Dopiero w kilka lat potem otworzył oczy rodzicom, iż wreszcie spostrzegli, jak niezrównanie cnotliwą mają córkę. Wtedy już prześladowania zamieniły się w pieszczoty, a na jałmużny i wspieranie ubogich dawali jej, ile chciała. Lecz wobec wciąż rosnącej żądzy wstąpienia do Zakonu, wszystkie te pociechy ziemskie wydawały jej się raczej przykrością i utrapieniem, wskutek czego wciąż, jak mówiła, nieuleczalną czuła w sobie tęsknotę i smutek.

10. W tymże czasie, a było to na trzynaście czy czternaście lat przed przybyciem Ojca Graciána do Sewilli (kiedy zatem o Karmelitach Bosych jeszcze ani mowy nie było), przeżyła następujące, dziwne zdarzenie. Któregoś dnia, w chwili gdy siedziała z ojcem i matką w towarzystwie dwu sąsiadek, zjawił się nagle w pokoju zakonnik karmelita, tak samo zupełnie ubrany jak dziś chodzą bracia nasi, w habicie sierściowym i bosy, z długą brodą, białą i lśniącą jak srebro. Był to starzec podeszłego wieku, a jednak twarz miał dziwnie świeżą i cała postawa jego świętą tchnęła powagą. Przystąpił do Beatryczy i przemówił do niej kilka słów w języku ani jej, ani nikomu z obecnych nie znanym; potem przeżegnał ją trzy razy i rzekł do niej, w mowie już dla wszystkich zrozumiałej: “Beatryczo, niechaj Bóg cię umacnia”, co rzekłszy, wyszedł. Wszyscy siedzieli jak wryci, niezdolni ani odezwać się, ani się poruszyć od wielkiego zdumienia. Dopiero w chwilę po odejściu dziwnego gościa ojciec zapytał Beatryczy, kto to był; a ona wzajemnie chciała o to pytać ojca, sądząc, że to jego znajomy. Za czym wszyscy zerwali się i żywo pobiegli za starcem, ale ani śladu jego nie znaleźli. Dziwne to zjawienie wielką dla Beatryczy było pociechą, a ci, którzy na nie patrzeli, zdumieni takim widocznym znakiem łaski Bożej, tym bardziej poczęli szanować tak poniewieraną przedtem panienkę. Od tego zdarzenia upłynęło jeszcze całych, jeśli się nie mylę, czternaście lat, w ciągu których Beatrycza z jednakową zawsze gorliwością Panu służyła, co dzień błagając Go, by wreszcie raczył spełnić tyloletnie jej pragnienie.

11. Pewnego dnia, a było to już w czasie, kiedy przebywał w Sewilli O. Hieronim Gracián, poszła przygnębiona do kościoła parafii, w której mieszkali jej rodzice, słuchać kazania. Zdarzyło się, że kaznodzieją był właśnie O. Magister Gracián. Nie znała go naturalnie, ale gdy go ujrzała w chwili, gdy wstępował na stopnie tronu po błogosławieństwo biskupie, odzianego w habit karmelitański i bosego, od razu stanął jej na myśli ten, którego wówczas była widziała w takim samym habicie, choć wiek i twarz były inne, bo O. Gracián nie miał wtedy jeszcze i trzydziestu lat. Na ten widok, jak mię upewnia, ledwo że nie zemdlała od nadmiernej radości. Choć przedtem słyszała o założeniu nowego, klasztoru w tej parafii, nie wiedziała, że to był klasztor Karmelitów Bosych. Tegoż dnia zaraz usilne wszczęła starania, aby mogła się spowiadać u Ojca Graciána, ale z woli Bożej i to jej łatwo nie przyszło; co najmniej dwanaście razy prosiła go o spowiedź, a on zawsze odmawiał z powodu że była przystojna i młoda: nie mogła w tym czasie mieć więcej niż dwadzieścia i sześć lat, on zaś był w tym punkcie bardzo oględny i stanowczy.

12. Pewnego dnia, gdy będąc w kościele, rzewnie się nad tym zmartwieniem swoim rozpłakała, niewiasta jakaś zapytała ją, czemu tak płacze, a gdy Beatrycza wyznała jej żałość swoją, że od tak dawna stara się o możność pomówienia z nim, i teraz także, choć widzi go siedzącego w konfesjonale, nie wie, jak przystąpić do niego, ta, wziąwszy ją za rękę, podprowadziła ją do niego prosząc, aby zechciał tę pannę wyspowiadać. – I tak wreszcie biedna Beatrycza mogła odbyć u niego spowiedź z całego życia. Ojciec, poznawszy z tej spowiedzi duszę jej tak bogatą w łaskę i cnoty, niezmiernie się ucieszył i pocieszał ją, oznajmując jej, że może niebawem osiedlą się tu Karmelitanki Bose, i że on się postara o to, aby zaraz została przyjęta. Tak też uczynił; bo pierwsze zlecenie, jakie mi dał za przybyciem moim, było to, bym ją najpierwszą przyjęła, gdyż, jak mię upewniał, bardzo jest zadowolony z tej duszy. Zaraz więc, skoro przyjechałyśmy, dałyśmy jej znać, że jest przyjęta. Ona zaś szukała sposobu, jak by się dostać do nas bez wiedzy rodziców, wiedząc dobrze, że oni nigdy by na to nie pozwolili. Wreszcie obmyśliła taki sposób. Chodziła stale spowiadać się do kościoła Karmelitów Bosych, niosąc im zawsze hojne jałmużny i od siebie, i od rodziców. Matka, nie chcąc jej krępować przy spowiedzi, jak również z powodu, że do klasztoru było daleko, nie chodziła z nią, tylko posyłała z nią służące. Otóż w samże dzień Trójcy Świętej, umówiwszy się z pewną bardzo pobożną osobą, aby jej towarzyszyła do klasztoru, służącym, które zwykle ją odprowadzały, zaleciła, by tego dnia jej nie towarzyszyły, ponieważ ta osoba, znana i czczona w całym mieście dla wielkich cnót i swoich dobrych uczynków, zaraz po nią przyjdzie. Służące usłuchały, a Beatrycza, skoro ją pozostawiły samą, wdziała przygotowany już swój gruby habit i płaszcz sierściowy. Nie wiem, jak biedaczka w tym niezwykłym dla niej ubraniu i poruszać się mogła; ale snadź radość wewnętrzna wszelki ciężar czyniła jej lekkim. O to tylko się bała w drodze, by jej kto nie poznał i nie zatrzymał, widząc ją uginającą się pod ciężarem tego nowego ubrania, tak różnego od szat, które dotąd nosiła. O dziwna mocy miłości Bożej! Już nie o honor swój dbała, by jej kto w tym ubogim habicie nie wyśmiał, ale tego się lękała, by jej co nie stanęło na przeszkodzie w spełnieniu świętego postanowienia. Skoro stanęła u furty, natychmiast jej otworzyłyśmy. Zaraz też posłałam po matkę, która gdy przyszła, zrazu była jakby nieprzytomna od żalu. Po chwili jednak przyszła do siebie, uznając, jak wielką łaskę Bóg jej córce uczynił i jakkolwiek ją rozstanie z nią bolało, umiała przecie pohamować swój żal i nie miotała się zapamiętale, jak to inne w podobnych zdarzeniach czynić zwykły. Owszem, stale nam od tego czasu hojne daje jałmużny.

13. Już więc mogła przecie oblubienica Chrystusowa cieszyć się swoim szczęściem, od tak dawna upragnionym. Tak była pokorna, tak ochotna do wszelkiej posługi i roboty w domu, że niemało z nią miewałyśmy biedy, nim ją namówiłyśmy, by choć na chwilę miotłę z rąk wypuściła. Tak wykwintnie wychowana, tak przedtem w domu pieszczona, tu wszelką najgrubszą i najniższą pracę za rozkosz sobie miała. Przy tym wielkim zadowoleniu wewnętrznym, wnet i ciała zaczęła nabierać, tak iż rodzice, widząc jak się poprawia na zdrowiu, sami już cieszyli się z tego, że do nas wstąpiła.

14. Nie miała jednak tak wielkiego szczęścia używać bez cierpienia. Na dwa czy trzy miesiące przed profesją przyszły na nią ciężkie i gwałtowne pokusy, nie iżby się zachwiała w postanowieniu oddania siebie Panu na zawsze, ale trudności życia zakonnego tak jej się przedstawiały groźnie, że traciła otuchę, czy będzie mogła im podołać. Długie lata pragnienia i oczekiwania i wszystko, co w nich wycierpiała dla osiągnięcia tego dobra, które wreszcie trzymała w ręku, zatarły się w jej pamięci, a zły duch tak ją dręczył poduszczeniami swymi, że nie wiedziała już, jak się od niego obronić. Z tym wszystkim jednak, w niesłychany sposób się przezwyciężając, takie nad nim całkowite odniosła zwycięstwo, że właśnie wśród tej zawieruchy i męki wewnętrznej ostatecznie wznowiła i potwierdziła postanowienie swoje związania siebie wieczystą profesją. Za to Pan Jezus, który snadź czekał tylko na ten ostatni dowód jej męstwa, na trzy dni przed profesją nawiedził ją, dziwnie słodką pociechą napełnił i ducha złego odegnał. Po tym nawiedzeniu czuła w sobie radość niewypowiedzianą i całe te trzy dni chodziła jakby nieprzytomna od uszczęśliwienia wewnętrznego. I nie dziw, bo łaska, której Pan jej był użyczył, była bardzo wielka.

15. Wkrótce po jej wstąpieniu do klasztoru umarł jej ojciec, a matka, idąc za przykładem córki, przywdziała nasz habit w tymże klasztorze i wszystek swój majątek jemu oddała. Odtąd obie, i matka, i córka, żyją szczęśliwie, dając zbudowanie wszystkim siostrom i służąc temu Panu, który takie nad nimi okazał swoje miłosierdzie.

16. W niespełna rok potem przybyła nam druga panienka, także z wielkim żalem rodziców. I tak Pan powoli zaludnia ten swój dom duszami, tak gorąco pragnącymi Mu służyć, że w zamian za to szczęście za nic sobie poczytują wszelką surowość Reguły i wszelką ścisłość klauzury. Niech będzie błogosławiony, niech będzie pochwalony na wieki wieczne, amen.

 

Rozdział XXVI



Dalszy ciąg o fundacji klasztoru Św. Józefa w Sewilli. – Kilka szczegółów godnych zaznaczenia o pierwszej zakonnicy do tego klasztoru przyjętej.

1. Łatwo możecie przedstawić sobie, córki, jak wielką tego dnia była radość nasza; moja, upewniam was, była niezmierna. Cieszyłam się z tego nad wszelki wyraz, że siostry pozostawię w domu własnym, tak dogodnym i tak dobrze położonym; że nadto i klasztor nasz już w mieście zasłynął, skutkiem czego i kilka nowicjuszek nam przybyło, z dostatecznymi posagami, tak iż było czym spłacić większą część umówionego za dom czynszu, a po przyjęciu dalszych, dla dopełnienia liczby sióstr ustawą przepisanej, chociażby mało co wniosły, klasztor zupełnie się uwolni od długu. Lecz nade wszystko największą pociechą napełniało mnie wspomnienie doznanych utrapień. Po tym wszystkim, kiedy potrzebowałam użyć nieco odpoczynku, wypadło mi zaraz udać się w drogę. Uroczystość nasza odbyła się w niedzielę przed Zesłaniem Ducha Świętego, roku 1576; a zaraz nazajutrz w poniedziałek musiałam odjechać, tak dla uniknięcia większych upałów, które nastawały, jak i dlatego, by nie być w drodze w czasie Świąt, na które chciałam zdążyć do Malagonu i kilka dni tam zabawić. Dlatego tak spieszyłam z wyjazdem.

2. Tym sposobem nie dozwolił mi Pan tej pociechy, bym choć jednej Mszy świętej wysłuchała w nowej naszej kaplicy. Odjazd mój bardzo zamącił siostrom ich radość; mocno nim były zmartwione. Wszak cały rok przeżyłyśmy z sobą i razem tyle użyły utrapień, z których nawet – jak mówiłam – najcięższe pomijam tu milczeniem. Z wyjątkiem fundacji w Awili – która była bez porównania najboleśniejsza – żadna, zdaje mi się, tyle mię nie kosztowała, ile ta sewilska, tym bardziej, że utrapienia tu doznane były po większej części wewnętrzne. Niechaj Pan w boskiej łaskawości swojej raczy to sprawić, by w tym domu zawsze kwitła wierna Jego służba! Będzie to dla mnie szczęście, w porównaniu z którym za nic sobie ważę wszystko, co wycierpiałam. I mam nadzieję, że spełni się to moje życzenie. Już kilka dobrych dusz Pan w boskiej dobroci swojej do tego domu pociągnął, oprócz tych pięciu, które z sobą przywiozłam i tam zostawiłam, a o których wielkiej świątobliwości nieco wam powiedziałam choć to bardzo mało w porównaniu z tym, co by się dało powiedzieć. O pierwszej nowicjuszce, która do tego klasztoru wstąpiła, chcę tu zamieścić niektóre szczegóły, które z przyjemnością czytać będziecie.

3. Panienka ta była córką bardzo pobożnych rodziców; ojciec jej pochodził z dzielnego rodu górali. Maluczką jeszcze, zaledwo siedmioletnią, ciotka jej, bezdzietna, wyprosiła ją sobie u matki i wzięła do domu swego na wychowanie. Mając ją przy sobie otaczała ją czułą troskliwością i okazywała serce macierzyńskie. Bardzo to było nie po myśli kobietom, domowniczkom tej pani, które snadź, póki same były przy niej, spodziewały się, że im swój majątek zapisze, a teraz łatwo się domyślać mogły, że mając u siebie tę małą i tak ją kochając, dla niej ten zapis uczyni. Chcąc temu zapobiec, zmówiły się między sobą i uknuły przeciw dziewczynce spisek prawdziwie piekielny: zmyśliły na nią, jakoby godziła na życie ciotki i w tym celu jednej z nich dawała pieniądze, aby jej zadała trucizny. Jedna zaniosła do ciotki to oskarżenie, a ta, gdy i inne dwie je potwierdziły, uwierzyła im od razu; podobnież i matka malej, choć jest to niewiasta bardzo cnotliwa.

4. Zabrała ją więc na powrót do domu, przekonana, że dziecko jej, za młodu już tak występne, wyrośnie na złą i przewrotną kobietę. Przez cały rok przeszło, tak opowiadała mi biedna nasza Beatrycza od Matki Bożej – jest to jej imię w Zakonie – matka co dzień ją biła, męczyła i na gołej ziemi spać jej kazała, chcąc ją tym sposobem zmusić, aby się przyznała do winy. Biedaczka zaklinała się, że jest niewinna, że nie wie nawet, co to jest trucizna, a matka w tych zapewnieniach jej nowy tylko i większy jeszcze upatrywała dowód złości i zaciętego uporu, zgoła już tracąc nadzieję, by się kiedy poprawić mogła. Niełatwo było dzieweczce oprzeć się pokusie przyznania się wreszcie do rzekomej winy swojej i uwolnienia się tym sposobem od takich katuszy; ale Bóg strzegł niewinnej jej duszy, aby do końca wytrwała w prawdzie i sam, jak zawsze jest pomocnikiem prześladowanych niewinnie, w obronie jej wystąpił. Dwie z owych trzech kobiet dotknął chorobą tak straszną, że wiły się z bólu jak wściekłe. Za czym, czując się bliskie śmierci, małą, potajemnie wezwawszy do siebie, przeprosiły, a następnie i jawnie się przyznały do rzuconej na nią potwarzy. Trzecia, umierając w połogu, uczyniła podobnież; i tak wszystkie trzy sprawiedliwym sądem Bożym skończyły w mękach, zasłużoną ponosząc karę za krzywdę wyrządzoną niewinnej.

5. Szczegóły te wiem nie tylko od niej samej; matka także, nie mogąc sobie wybaczyć okrutnego swego z własnym dzieckiem obchodzenia się, później, gdy Beatrycza już była zakonnicą, z nieutulonym żalem opowiadała mi to wszystko, inne jeszcze dodając okoliczności, z których jeszcze jaśniej się okazywało, jak srogie biedna dzieweczka wycierpiała męczeństwo. Dziwnym zaiste dopuszczeniem Bożym, to jedno tylko dziecko mając i bardzo je kochając, taką przecie dla niego stała się dręczycielką. Jest to niewiasta wielkiej wiary i prawości serca; bezwarunkowo też wierzę, że mówiła mi prawdę.

6. W trzynastym roku życia, gdy Beatrycza z dziecka zaczynała wyrastać na panienkę, dostał się do jej rąk żywot św. Anny, który wielkie w niej wzbudził nabożeństwo do świętych pustelników z Góry Karmel. Szczegół opowiedziany w tej książce, jakoby matka św. Anny (która miała podobno imię Emerencjanna) często się do tych mężów świętych udawała na duchowe rozmowy, tak ją mocno pociągnął do tego Zakonu Najświętszej Pani naszej, że tejże chwili uczyniła ślub czystości i postanowiła do nas wstąpić. Od tego czasu więcej jeszcze pokochała samotność i długie godziny, ile tylko mogła, trawiła na modlitwie wewnętrznej i wielu na niej od Boga i od Najświętszej Panny nadzwyczajnych łask doznawała. Lecz, jakkolwiek gorąco pragnęła zostać zakonnicą, nie śmiała jednak objawić swego postanowienia rodzicom, tym bardziej, że i sama nie wiedziała, gdzie szukać tego Zakonu. Rzecz bowiem dziwna i godna zastanowienia, że choć był w Sewilli klasztor Reguły złagodzonej, ona przecie nigdy nic o nim nie słyszała i dowiedziała się o nim dopiero wiele lat potem, jak już poznała nasze klasztory.

7. Gdy doszła do wieku odpowiedniego, rodzice umyślili ją, choć jeszcze bardzo młodą, wydać za mąż i sami ułożyli związek dla niej upatrzony. Trzeba wiedzieć, że Beatrycza, choć w tym czasie była jedynaczką, przedtem jednak miała więcej rodzeństwa, tylko że wszystko powymierało i ona jedna tylko pozostała rodzicom, którzy ją przedtem najmniej kochali. W czasie, gdy tak srogo cierpiała z powodu rzuconej na nią, jak opowiedziałam wyżej, potwarzy, jeden z jej braci, jeszcze żyjący, ujmował się za nią i rodzicom wymawiał nawet, że dają wiarę takiemu na niewinną oszczerstwu. Otóż, gdy jej oznajmili o postanowionym dla niej zamęściu, w przekonaniu, że bez oporu i ochotnie na nie się zgodzi, ona, nie mogąc już dłużej milczeć, oświadczyła rodzicom, że uczyniła ślub czystości i że za nic w świecie, choćby ją zabili, ślubu swego nie złamie i nigdy za mąż nie wyjdzie.

8. I wtedy, czy to diabeł ich tak zaślepił, czy też Bóg dopuścił na nich to zaślepienie, aby dzieweczka miała zasługę męczeństwa, dość, że oboje, ojciec i matka (posądzając córkę o jaki występek, którego potajemnie się dopuściwszy, boi się teraz i wstydzi wyjść za mąż), związani nadto danym już słowem, którego cofnąć nie mogli bez wyrządzenia zniewagi temu, któremu ją obiecali, zapamiętałym na nią gniewem się unieśli. Tak niemiłosiernie zbili ją rózgami, z takim okrucieństwem nad nią się znęcali, wieszając ją i dusząc, że tylko cudem żywa z rąk ich wyszła. Bóg, snadź zachowując ją do rzeczy większych, uchronił ją od śmierci. Trzy miesiące jednak przeleżała w łóżku, nie mogąc się poruszyć i wielka była obawa, że umrze. Ona z tym wszystkim, jak mi sama mówiła, gdy ją tak męczyli, wspomniawszy na męczeństwo św. Agnieszki i Pana wzywając na pomoc, katuszy swoich prawie nie czuła, radując się owszem, że może coś ucierpieć dla Niego i na wszelkie męki ochotnie się ofiarując.

9. Dziwnym może się wydać, jakim sposobem dzieweczka, od urodzenia zostająca pod czujnym okiem matki i pod opieką ojca bardzo skromnych, jak mi mówiono, i surowych obyczajów, mogła popaść u nich w takie podejrzenie, tym bardziej, że od najmłodszych lat wielką się odznaczała wstydliwością i świątobliwością, a serce miała tak litościwe, że co tylko dostała od rodziców, wszystko to oddawała na jałmużny dla ubogich. Ale Pan, gdy zechce duszy wybranej użyczyć łaski cierpienia, wiele ma na to sposobów. Dopiero w kilka lat potem otworzył oczy rodzicom, iż wreszcie spostrzegli, jak niezrównanie cnotliwą mają córkę. Wtedy już prześladowania zamieniły się w pieszczoty, a na jałmużny i wspieranie ubogich dawali jej, ile chciała. Lecz wobec wciąż rosnącej żądzy wstąpienia do Zakonu, wszystkie te pociechy ziemskie wydawały jej się raczej przykrością i utrapieniem, wskutek czego wciąż, jak mówiła, nieuleczalną czuła w sobie tęsknotę i smutek.

10. W tymże czasie, a było to na trzynaście czy czternaście lat przed przybyciem Ojca Graciána do Sewilli (kiedy zatem o Karmelitach Bosych jeszcze ani mowy nie było), przeżyła następujące, dziwne zdarzenie. Któregoś dnia, w chwili gdy siedziała z ojcem i matką w towarzystwie dwu sąsiadek, zjawił się nagle w pokoju zakonnik karmelita, tak samo zupełnie ubrany jak dziś chodzą bracia nasi, w habicie sierściowym i bosy, z długą brodą, białą i lśniącą jak srebro. Był to starzec podeszłego wieku, a jednak twarz miał dziwnie świeżą i cała postawa jego świętą tchnęła powagą. Przystąpił do Beatryczy i przemówił do niej kilka słów w języku ani jej, ani nikomu z obecnych nie znanym; potem przeżegnał ją trzy razy i rzekł do niej, w mowie już dla wszystkich zrozumiałej: “Beatryczo, niechaj Bóg cię umacnia”, co rzekłszy, wyszedł. Wszyscy siedzieli jak wryci, niezdolni ani odezwać się, ani się poruszyć od wielkiego zdumienia. Dopiero w chwilę po odejściu dziwnego gościa ojciec zapytał Beatryczy, kto to był; a ona wzajemnie chciała o to pytać ojca, sądząc, że to jego znajomy. Za czym wszyscy zerwali się i żywo pobiegli za starcem, ale ani śladu jego nie znaleźli. Dziwne to zjawienie wielką dla Beatryczy było pociechą, a ci, którzy na nie patrzeli, zdumieni takim widocznym znakiem łaski Bożej, tym bardziej poczęli szanować tak poniewieraną przedtem panienkę. Od tego zdarzenia upłynęło jeszcze całych, jeśli się nie mylę, czternaście lat, w ciągu których Beatrycza z jednakową zawsze gorliwością Panu służyła, co dzień błagając Go, by wreszcie raczył spełnić tyloletnie jej pragnienie.

11. Pewnego dnia, a było to już w czasie, kiedy przebywał w Sewilli O. Hieronim Gracián, poszła przygnębiona do kościoła parafii, w której mieszkali jej rodzice, słuchać kazania. Zdarzyło się, że kaznodzieją był właśnie O. Magister Gracián. Nie znała go naturalnie, ale gdy go ujrzała w chwili, gdy wstępował na stopnie tronu po błogosławieństwo biskupie, odzianego w habit karmelitański i bosego, od razu stanął jej na myśli ten, którego wówczas była widziała w takim samym habicie, choć wiek i twarz były inne, bo O. Gracián nie miał wtedy jeszcze i trzydziestu lat. Na ten widok, jak mię upewnia, ledwo że nie zemdlała od nadmiernej radości. Choć przedtem słyszała o założeniu nowego, klasztoru w tej parafii, nie wiedziała, że to był klasztor Karmelitów Bosych. Tegoż dnia zaraz usilne wszczęła starania, aby mogła się spowiadać u Ojca Graciána, ale z woli Bożej i to jej łatwo nie przyszło; co najmniej dwanaście razy prosiła go o spowiedź, a on zawsze odmawiał z powodu że była przystojna i młoda: nie mogła w tym czasie mieć więcej niż dwadzieścia i sześć lat, on zaś był w tym punkcie bardzo oględny i stanowczy.

12. Pewnego dnia, gdy będąc w kościele, rzewnie się nad tym zmartwieniem swoim rozpłakała, niewiasta jakaś zapytała ją, czemu tak płacze, a gdy Beatrycza wyznała jej żałość swoją, że od tak dawna stara się o możność pomówienia z nim, i teraz także, choć widzi go siedzącego w konfesjonale, nie wie, jak przystąpić do niego, ta, wziąwszy ją za rękę, podprowadziła ją do niego prosząc, aby zechciał tę pannę wyspowiadać. – I tak wreszcie biedna Beatrycza mogła odbyć u niego spowiedź z całego życia. Ojciec, poznawszy z tej spowiedzi duszę jej tak bogatą w łaskę i cnoty, niezmiernie się ucieszył i pocieszał ją, oznajmując jej, że może niebawem osiedlą się tu Karmelitanki Bose, i że on się postara o to, aby zaraz została przyjęta. Tak też uczynił; bo pierwsze zlecenie, jakie mi dał za przybyciem moim, było to, bym ją najpierwszą przyjęła, gdyż, jak mię upewniał, bardzo jest zadowolony z tej duszy. Zaraz więc, skoro przyjechałyśmy, dałyśmy jej znać, że jest przyjęta. Ona zaś szukała sposobu, jak by się dostać do nas bez wiedzy rodziców, wiedząc dobrze, że oni nigdy by na to nie pozwolili. Wreszcie obmyśliła taki sposób. Chodziła stale spowiadać się do kościoła Karmelitów Bosych, niosąc im zawsze hojne jałmużny i od siebie, i od rodziców. Matka, nie chcąc jej krępować przy spowiedzi, jak również z powodu, że do klasztoru było daleko, nie chodziła z nią, tylko posyłała z nią służące. Otóż w samże dzień Trójcy Świętej, umówiwszy się z pewną bardzo pobożną osobą, aby jej towarzyszyła do klasztoru, służącym, które zwykle ją odprowadzały, zaleciła, by tego dnia jej nie towarzyszyły, ponieważ ta osoba, znana i czczona w całym mieście dla wielkich cnót i swoich dobrych uczynków, zaraz po nią przyjdzie. Służące usłuchały, a Beatrycza, skoro ją pozostawiły samą, wdziała przygotowany już swój gruby habit i płaszcz sierściowy. Nie wiem, jak biedaczka w tym niezwykłym dla niej ubraniu i poruszać się mogła; ale snadź radość wewnętrzna wszelki ciężar czyniła jej lekkim. O to tylko się bała w drodze, by jej kto nie poznał i nie zatrzymał, widząc ją uginającą się pod ciężarem tego nowego ubrania, tak różnego od szat, które dotąd nosiła. O dziwna mocy miłości Bożej! Już nie o honor swój dbała, by jej kto w tym ubogim habicie nie wyśmiał, ale tego się lękała, by jej co nie stanęło na przeszkodzie w spełnieniu świętego postanowienia. Skoro stanęła u furty, natychmiast jej otworzyłyśmy. Zaraz też posłałam po matkę, która gdy przyszła, zrazu była jakby nieprzytomna od żalu. Po chwili jednak przyszła do siebie, uznając, jak wielką łaskę Bóg jej córce uczynił i jakkolwiek ją rozstanie z nią bolało, umiała przecie pohamować swój żal i nie miotała się zapamiętale, jak to inne w podobnych zdarzeniach czynić zwykły. Owszem, stale nam od tego czasu hojne daje jałmużny.

13. Już więc mogła przecie oblubienica Chrystusowa cieszyć się swoim szczęściem, od tak dawna upragnionym. Tak była pokorna, tak ochotna do wszelkiej posługi i roboty w domu, że niemało z nią miewałyśmy biedy, nim ją namówiłyśmy, by choć na chwilę miotłę z rąk wypuściła. Tak wykwintnie wychowana, tak przedtem w domu pieszczona, tu wszelką najgrubszą i najniższą pracę za rozkosz sobie miała. Przy tym wielkim zadowoleniu wewnętrznym, wnet i ciała zaczęła nabierać, tak iż rodzice, widząc jak się poprawia na zdrowiu, sami już cieszyli się z tego, że do nas wstąpiła.

14. Nie miała jednak tak wielkiego szczęścia używać bez cierpienia. Na dwa czy trzy miesiące przed profesją przyszły na nią ciężkie i gwałtowne pokusy, nie iżby się zachwiała w postanowieniu oddania siebie Panu na zawsze, ale trudności życia zakonnego tak jej się przedstawiały groźnie, że traciła otuchę, czy będzie mogła im podołać. Długie lata pragnienia i oczekiwania i wszystko, co w nich wycierpiała dla osiągnięcia tego dobra, które wreszcie trzymała w ręku, zatarły się w jej pamięci, a zły duch tak ją dręczył poduszczeniami swymi, że nie wiedziała już, jak się od niego obronić. Z tym wszystkim jednak, w niesłychany sposób się przezwyciężając, takie nad nim całkowite odniosła zwycięstwo, że właśnie wśród tej zawieruchy i męki wewnętrznej ostatecznie wznowiła i potwierdziła postanowienie swoje związania siebie wieczystą profesją. Za to Pan Jezus, który snadź czekał tylko na ten ostatni dowód jej męstwa, na trzy dni przed profesją nawiedził ją, dziwnie słodką pociechą napełnił i ducha złego odegnał. Po tym nawiedzeniu czuła w sobie radość niewypowiedzianą i całe te trzy dni chodziła jakby nieprzytomna od uszczęśliwienia wewnętrznego. I nie dziw, bo łaska, której Pan jej był użyczył, była bardzo wielka.

15. Wkrótce po jej wstąpieniu do klasztoru umarł jej ojciec, a matka, idąc za przykładem córki, przywdziała nasz habit w tymże klasztorze i wszystek swój majątek jemu oddała. Odtąd obie, i matka, i córka, żyją szczęśliwie, dając zbudowanie wszystkim siostrom i służąc temu Panu, który takie nad nimi okazał swoje miłosierdzie.

16. W niespełna rok potem przybyła nam druga panienka, także z wielkim żalem rodziców. I tak Pan powoli zaludnia ten swój dom duszami, tak gorąco pragnącymi Mu służyć, że w zamian za to szczęście za nic sobie poczytują wszelką surowość Reguły i wszelką ścisłość klauzury. Niech będzie błogosławiony, niech będzie pochwalony na wieki wieczne, amen.