Księga fundacji - Strona 13 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XI



Dalszy ciąg rozpoczętego opowiadania o tym, jaki zakon obrała sobie dońa Casilda de Padilla, wykonując swój zamiar wstąpienia do klasztoru.

1. W tymże czasie wypadła w naszym klasztorze Niepokalanego Poczęcia uroczystość obłóczyn jednej konwerski, której powołanie może później opowiem. Choć to bowiem córka ubogiego wieśniaka i urodzeniem bez porównania niższa od tamtej córki możnego domu, wszakże wielkimi łaskami Bóg tak ją wywyższył, iż dla chwały boskiej wielmożności Jego warta jest wspomnienia. Dońa Casilda (takie było imię onej duszy wybranej od Boga, o której w poprzedzającym rozdziale mówić zaczęłam), będąc obecna na tych obłóczynach w towarzystwie babki swojej, matki jej narzeczonego, nadzwyczajnie upodobała sobie nasz klasztor: mała liczba i ubóstwo sióstr wydawały jej się bardzo pożądane do tym gorliwszej służby Bożej. Nie miała jednak jeszcze niezachwianego postanowienia zerwania z narzeczonym, co – jak mówiłam – było dla niej najtrudniejszą do zwalczenia zawadą.

2. Zastanawiając się jednak nad sobą, nie bez przerażenia spostrzegła, że wpływ życia światowego niejedną już w niej sprawił zmianę na gorsze. Przypominała sobie, jak to dawniej, przed zaręczeniem się, stale przestrzegała postanowionych w ciągu dnia czasów modlitwy, w czym dobra i święta matka była jej przykładem i wzorem, i do tego pobożnego zwyczaju ją i rodzeństwo jej wdrażała, a od siódmego roku życia prowadząc je w pewnych czasach do kaplicy domowej, uczyła je rozmyślać o Męce Pańskiej i często je do spowiedzi posyłała. Jakoż doczekała się szczęśliwego skutku tych pobożnych nauk swoich, i w zupełności spełniło się święte jej pragnienie, aby dzieci jej bez podziału oddane były Bogu. Jak sama bowiem mi mówiła, na każdy dzień ofiarowała je Panu, błagając Go, by je wyjął z tego świata, którego czczość i marność od dawna dobrze zrozumiała i w pogardzie go miała. Nieraz przychodzi mi na myśl, co to będzie, gdy te jej dzieci już będą w niebie używały rozkoszy wiecznych: jakie wówczas będą dzięki czyniły tej matce, której po Bogu to szczęście swoje zawdzięczają. Jakim dusza jej będzie opływała nowym i osobnym nadmiarem szczęśliwości, na widok chwały tych zbawionych przez nią dzieci! Lecz przeciwnie, jaki okropny los czeka tych rodziców, którzy nie chcą chować synów swoich jako synów Bożych (boć więcej oni do Boga należą niż do nich), gdy razem z nimi ujrzą się pogrążeni w piekle. Jakie tam jedni na drugich przekleństwa miotać będą, jaka będzie nękała ich rozpacz.

3. Ale wróćmy do tego, o czym mówiłam. Spostrzegła niebawem, że nie tylko w rozmyślaniu się opuszcza, ale już i do odmawiania Różańca pewną czuje odrazę. Mocno ją to przeraziło. Czuła, że jeśli dalej pójdzie tą drogą, coraz gorzej będzie z jej duszą. Z drugiej zaś strony jasne miała przeświadczenie, że jeśli wstąpi do tego domu naszego, pewnym przez to uczyni zbawienie swoje. To ją przywiodło do ostatecznego postanowienia. Pewnego dnia z rana, gdy w towarzystwie matki i siostry była u nas, złożyło się tak, że wypadło je wpuścić za kratę; weszły więc wszystkie trzy, ale ani matka, ani siostra nie domyślały się, co z tego wyniknie. Kasylda, ledwo przestąpiła próg, oświadczyła, że tu już zostanie i nie było sposobu skłonić ją do wyjścia. Tak rzewnie płakała, tak gorącymi słowy błagała, by ją zostawiono, że i siostry wszystkie zdumione były taką jej usilnością. Matka, choć w duchu uradowana, bojąc się jednak rodziny, nie byłaby rada takiemu jej od razu pozostaniu, by snadź nie oskarżali jej, że ona córkę namówiła. Przełożona również podzielała jej zdanie, znajdując przy tym, że dzieweczka jeszcze za młoda, że potrzeba dłuższej próby. Ona wszakże obstawała przy swoim postanowienu, i w takim stanie rzeczy pozostały aż do wieczora. Posłano tymczasem po jej spowiednika i po o. magistra Dominika, który, jak na początku wspomniałam, był moim spowiednikiem. Ja wówczas nie byłam na miejscu. Ojciec ten poznał od razu, że jest to sprawa Ducha Pańskiego, i jak najmocniej poparł młodą aspirantkę, za co miał twardą walkę do przebycia z rodziną. (Oto wzór, według którego powinien by postępować każdy, kto mieni siebie sługą Bożym. Gdy widzi duszę powołaną od Boga, powinien stanąć w jej obronie, nie krępując się względami roztropności ludzkiej). Ojciec Dominik obiecał jej swoją pomoc, aby mogła nazajutrz wrócić do klasztoru.

4. Tym sposobem, ulegając usilnym, jakie jej czyniono przedstawieniom, a głównie z uwagi na to, by matki jej za nią nie obwiniali, na ten raz zgodziła się pójść z nią jeszcze do domu. Tymczasem święte jej pragnienia co dzień większej siły nabierały. Matka widząc to, uznała potrzebę uprzedzenia krewnych, ale pod sekretem, aby narzeczony nie dowiedział się przed czasem. Krewni uznali to za dzieciństwo, w każdym razie, mówili, panna powinna poczekać, aż dojdzie do lat, nie mając obecnie jeszcze lat dwunastu. Na to ona im odpowiedziała: “Kiedy uznaliście, że mam lata dostateczne na to, byście mię wydali za mąż i rzucili w świat, jakimże sposobem teraz znajdujecie mię za młodą, bym mogła oddać się Bogu?” Wiele innych jeszcze racji przywodziła, tak mądrych i trafnych, że trudno było nie uznać, iż nie sama z siebie wszystko to mówi, ale ktoś wyższy przez nią mówi.

5. Rzecz nie mogła tak długo pozostać w tajemnicy, by w końcu wiadomość nie doszła narzeczonego. Wtedy już ona, w obawie nowych i większych trudności z jego strony, uznała za rzecz konieczną nie czekać jego powrotu i postanowienie swoje bezzwłocznie wykonać. W święto Poczęcia Najświętszej Panny Maryi, będąc u babki swojej, która miała zarazem stać się jej teściową, ale o zamiarze jej nie była uprzedzona, poczęła bardzo ją prosić o pozwolenie przejechania się trochę za miasto z ochmistrzynią swoją, na co ta, chcąc jej zrobić przyjemność, chętnie się zgodziła i powóz swój na tę przejażdżkę jej dała. Tymczasem Kasylda, dawszy pieniędzy jednemu ze służących, poleciła mu kupić wiązkę łuczywa i czekać z nią przy furcie klasztornej. Sama zaś rzekomą przejażdżką tak pokierowała, iż w końcu znalazła się przed bramą naszego domu. Tu kazała stanąć i poleciła służbie pójść poprosić siostrę kołową o szklankę wody, nie mówiąc dla kogo. Po czym, tuż za posłańcem swoim, pośpiesznie wyskoczyła, nie zważając na przedstawienia wychowawczyni, żeby poczekała, że jej wodę przyniosą do powozu. Łuczywa już były złożone pod furtą. Kazała zadzwonić, aby kto przyszedł zabrać je, a stanąwszy tuż przy furcie, skoro się drzwi uchyliły, wpadła w mgnieniu oka do środka i rzuciła się do stóp figury Matki Boskiej, obejmując ją rękoma i ze łzami błagając przeoryszę, by jej nie wypędzała. Tymczasem służba pozostawiona na ulicy podniosła wielkie krzyki i dobijała się do furty, aż ona wyszedłszy do nich do kraty, oznajmiła im, że pod żadnym warunkiem stąd już nie wyjdzie, polecając im zarazem, aby donieśli o tym jej matce. Wychowawczyni także i inne niewiasty, które ją odwiozły, głośno płakały i narzekały, ale ona nic na to nie zważała. Babka, skoro się o tym zajściu dowiedziała, pospieszyła na miejsce.

6. Ani ona jednak, ani stryj, ani narzeczony, w długich, jakie za powrotem miał z nią przy kracie rozmowach, niczego nie dokazali. Przedstawienia i nalegania ich sprawiały jej udręczenia, ale tym mocniej ją w jej postanowieniu utwierdzały. Narzeczony, po długich żalach i narzekaniach, przedstawiał jej, że z większym pożytkiem mogłaby służyć Bogu, zostając na świecie i hojne czyniąc jałmużny. Odpowiedziała mu na to, że dawanie jałmużny pozostawia jemu. Inne zaś dowodzenia jego zbijała krótko oświadczeniem, że za pierwszy obowiązek sobie poczytuje starać się o zbawienie swej duszy; że znając słabość i ułomność swoją, jasno to widzi, że nie zdołałaby się zbawić wśród pokus świata; że wreszcie on nie ma powodu skarżyć się na nią, iż go opuściła, bo opuściła go dla Boga, czego on nie może poczytywać sobie za obrazę i krzywdę. W końcu, widząc, że niczym go przekonać ani uspokoić nie zdoła, wstała i zostawiła go przy kracie samego.

7. Żadnego po tym rozstaniu żalu nie czuła; owszem, po tej ostatniej rozmowie do reszty dawną swą ku niemu skłonność straciła. Tak to, gdy Pan oświeci duszę światłością prawdy swojej, wszelkie pokusy i przeszkody, jakie jej kładzie szatan, tym mocniej tylko ją utwierdzają; bo Pan sam wówczas boską mocą swoją za nią walczy. Tak walczył i w tej młodej duszy i w niej zwyciężał; bo widoczną było rzeczą, że On przez nią mówi, nie ona sama z siebie.

8. Rodzina jednak i narzeczony, przekonawszy się, że nie zdołają skłonić jej do wyjścia dobrowolnie, postanowili użyć siły. Wystarali się o dekret królewski, upoważniający ich do zabrania jej z klasztoru i nakazujący przełożonym wypuścić ją na wolność. Ona, przez cały czas pozostawania w klasztorze, to jest od dnia Poczęcia aż do dnia Młodzianków, w który ją zabrali, choć nie wkładała habitu, z wielkim jednak uradowaniem spełniała wszelkie obowiązki zakonne, tak jakby go nosiła. Gdy wreszcie z siłą zbrojną przyszli ją zabrać, choć zmuszona była ulec przemocy, ale z rzewnymi łzami wymawiała krewnym, że na próżno ją dręczą, bo niczego na niej tym gwałtem nie dokażą. Umieścili ją w domu jednego pana, gdzie co dzień musiała słuchać usilnych namów i upomnień od zakonników i różnych innych doradców. Jedni całą rzecz poczytywali za dzieciństwo, drudzy chcieli, by spokojnie używała dóbr swoich. Długo byłoby opowiadać po szczególe wszystkie dysputy, jakie miała do wytrzymania i w jaki sposób z każdej wyszła zwycięsko. Wszyscy zdumiewali się nad mądrością jej odpowiedzi.

9. Widząc wreszcie, że tą drogą nie dojdą do celu, oddali ją do czasu matce, na dalszą próbę. Była to w rzeczy samej próba nielekka. Matka, snadź już zmęczona ustawicznym z jej powodu niepokojem i zgiełkiem, w niczym jej nie popierała, raczej okazywała się jej przeciwna. Było to może w celu gruntowniejszego jej doświadczenia. Tak przynajmniej ona mi to potem tłumaczyła, a jest to osoba tak świątobliwa, że nie można nie dawać wiary temu, co powie. Ale dzieweczka tego nie rozumiała; przy tym i spowiednik, do którego chodziła, w najwyższym stopniu przeciwny był jej powołaniu. Z wyjątkiem więc jednej z panien jej matki, u której znajdowała współczucie i niejaką pociechę, nikogo nie miała na swoją obronę, prócz Boga. Tak w ciężkich strapieniach i udręczeniach żyła aż do skończenia lat dwunastu.

10. Wówczas krewni widząc, że żadną miarą nie zdołają odwieść jej od myśli wstąpienia do Zakonu, nosili się z zamiarem oddania jej przynajmniej do klasztoru, w którym zostawała już starsza jej siostra, a w którym reguła nie była tak surowa jak w Karmelu.

Kasylda, skoro ją doszła wiadomość o tym zamiarze, umyśliła natychmiast jakim bądź sposobem przywieść do skutku swoje postanowienie. Pewnego więc dnia, gdy była z matką i wychowawczynią swoją w kościele, a matka wysłuchawszy Mszy świętej, przystąpiła do konfesjonału dla odbycia spowiedzi, ona uprosiła wychowawczynię, aby poszła do zakrystii i u którego z ojców Mszę świętą dla niej zamówiła. Skoro zaś ta odeszła, nie zwlekając ani chwili, zrzuciwszy trzewiki, aby jej w biegu nie zawadzały i, podkasawszy wlokącą się suknię, pobiegła pędem ku naszemu klasztorowi, do którego stamtąd było niedaleko. Wychowawczyni nie zastawszy jej za powrotem w zakrystii, puściła się w pogoń za nią i ujrzawszy ją z daleka, zawołała na człowieka idącego na przedzie, by przyspieszył kroku i ją zatrzymał. Ten jednak, jak później się tłumaczył, doznał tejże chwili jakiegoś obezwładnienia w członkach i tak, nie mogąc postąpić naprzód, poniewolnie ją puścił. Tym sposobem dzieweczka zdążyła pierwsza przybiec do klasztoru i zamknąwszy za sobą drzwi od wejścia, poczęła wołać, by ją wpuszczono za furtę. Gdy w chwilę potem nadbiegła wychowawczyni, ona już była za kratą. Dano jej zaraz habit i tak wreszcie dokonała się święta sprawa, którą Pan był w niej łaską swoją rozpoczął. Niebawem też boska miłość Jego poczęła jej za wierność, jaką Mu okazała, odpłacać hojnością duchowych darów swoich, a ona z niewypowiedzianą radością służyła Mu w pokorze niezrównanej i zupełnym wyzuciu się z wszystkiego.

11. Niech będzie błogosławiony na wieki, iż takie w ubogim habicie sierścianym upodobanie daje tej, która przedtem w kosztownych i zbytkownych szatach się kochała! Jednak i ta gruba powłoka zakonna nie zdołała zakryć urody jej i wdzięków przyrodzonych, w które Pan hojnie ją uposażył. Ale hojniej jeszcze wylał na nią wdzięki duchowe i takimi ją wysokimi zaletami serca i umysłu obdarzył, iż rozmową i samąż postawą swoją wszystkich do siebie pociąga i do chwalenia boskiej łaskawości Jego pobudza. Dałby Bóg, by wiele znalazło się dusz, tak wiernie jak ona odpowiadających swemu powołaniu.

 

Rozdział XI



Dalszy ciąg rozpoczętego opowiadania o tym, jaki zakon obrała sobie dońa Casilda de Padilla, wykonując swój zamiar wstąpienia do klasztoru.

1. W tymże czasie wypadła w naszym klasztorze Niepokalanego Poczęcia uroczystość obłóczyn jednej konwerski, której powołanie może później opowiem. Choć to bowiem córka ubogiego wieśniaka i urodzeniem bez porównania niższa od tamtej córki możnego domu, wszakże wielkimi łaskami Bóg tak ją wywyższył, iż dla chwały boskiej wielmożności Jego warta jest wspomnienia. Dońa Casilda (takie było imię onej duszy wybranej od Boga, o której w poprzedzającym rozdziale mówić zaczęłam), będąc obecna na tych obłóczynach w towarzystwie babki swojej, matki jej narzeczonego, nadzwyczajnie upodobała sobie nasz klasztor: mała liczba i ubóstwo sióstr wydawały jej się bardzo pożądane do tym gorliwszej służby Bożej. Nie miała jednak jeszcze niezachwianego postanowienia zerwania z narzeczonym, co – jak mówiłam – było dla niej najtrudniejszą do zwalczenia zawadą.

2. Zastanawiając się jednak nad sobą, nie bez przerażenia spostrzegła, że wpływ życia światowego niejedną już w niej sprawił zmianę na gorsze. Przypominała sobie, jak to dawniej, przed zaręczeniem się, stale przestrzegała postanowionych w ciągu dnia czasów modlitwy, w czym dobra i święta matka była jej przykładem i wzorem, i do tego pobożnego zwyczaju ją i rodzeństwo jej wdrażała, a od siódmego roku życia prowadząc je w pewnych czasach do kaplicy domowej, uczyła je rozmyślać o Męce Pańskiej i często je do spowiedzi posyłała. Jakoż doczekała się szczęśliwego skutku tych pobożnych nauk swoich, i w zupełności spełniło się święte jej pragnienie, aby dzieci jej bez podziału oddane były Bogu. Jak sama bowiem mi mówiła, na każdy dzień ofiarowała je Panu, błagając Go, by je wyjął z tego świata, którego czczość i marność od dawna dobrze zrozumiała i w pogardzie go miała. Nieraz przychodzi mi na myśl, co to będzie, gdy te jej dzieci już będą w niebie używały rozkoszy wiecznych: jakie wówczas będą dzięki czyniły tej matce, której po Bogu to szczęście swoje zawdzięczają. Jakim dusza jej będzie opływała nowym i osobnym nadmiarem szczęśliwości, na widok chwały tych zbawionych przez nią dzieci! Lecz przeciwnie, jaki okropny los czeka tych rodziców, którzy nie chcą chować synów swoich jako synów Bożych (boć więcej oni do Boga należą niż do nich), gdy razem z nimi ujrzą się pogrążeni w piekle. Jakie tam jedni na drugich przekleństwa miotać będą, jaka będzie nękała ich rozpacz.

3. Ale wróćmy do tego, o czym mówiłam. Spostrzegła niebawem, że nie tylko w rozmyślaniu się opuszcza, ale już i do odmawiania Różańca pewną czuje odrazę. Mocno ją to przeraziło. Czuła, że jeśli dalej pójdzie tą drogą, coraz gorzej będzie z jej duszą. Z drugiej zaś strony jasne miała przeświadczenie, że jeśli wstąpi do tego domu naszego, pewnym przez to uczyni zbawienie swoje. To ją przywiodło do ostatecznego postanowienia. Pewnego dnia z rana, gdy w towarzystwie matki i siostry była u nas, złożyło się tak, że wypadło je wpuścić za kratę; weszły więc wszystkie trzy, ale ani matka, ani siostra nie domyślały się, co z tego wyniknie. Kasylda, ledwo przestąpiła próg, oświadczyła, że tu już zostanie i nie było sposobu skłonić ją do wyjścia. Tak rzewnie płakała, tak gorącymi słowy błagała, by ją zostawiono, że i siostry wszystkie zdumione były taką jej usilnością. Matka, choć w duchu uradowana, bojąc się jednak rodziny, nie byłaby rada takiemu jej od razu pozostaniu, by snadź nie oskarżali jej, że ona córkę namówiła. Przełożona również podzielała jej zdanie, znajdując przy tym, że dzieweczka jeszcze za młoda, że potrzeba dłuższej próby. Ona wszakże obstawała przy swoim postanowienu, i w takim stanie rzeczy pozostały aż do wieczora. Posłano tymczasem po jej spowiednika i po o. magistra Dominika, który, jak na początku wspomniałam, był moim spowiednikiem. Ja wówczas nie byłam na miejscu. Ojciec ten poznał od razu, że jest to sprawa Ducha Pańskiego, i jak najmocniej poparł młodą aspirantkę, za co miał twardą walkę do przebycia z rodziną. (Oto wzór, według którego powinien by postępować każdy, kto mieni siebie sługą Bożym. Gdy widzi duszę powołaną od Boga, powinien stanąć w jej obronie, nie krępując się względami roztropności ludzkiej). Ojciec Dominik obiecał jej swoją pomoc, aby mogła nazajutrz wrócić do klasztoru.

4. Tym sposobem, ulegając usilnym, jakie jej czyniono przedstawieniom, a głównie z uwagi na to, by matki jej za nią nie obwiniali, na ten raz zgodziła się pójść z nią jeszcze do domu. Tymczasem święte jej pragnienia co dzień większej siły nabierały. Matka widząc to, uznała potrzebę uprzedzenia krewnych, ale pod sekretem, aby narzeczony nie dowiedział się przed czasem. Krewni uznali to za dzieciństwo, w każdym razie, mówili, panna powinna poczekać, aż dojdzie do lat, nie mając obecnie jeszcze lat dwunastu. Na to ona im odpowiedziała: “Kiedy uznaliście, że mam lata dostateczne na to, byście mię wydali za mąż i rzucili w świat, jakimże sposobem teraz znajdujecie mię za młodą, bym mogła oddać się Bogu?” Wiele innych jeszcze racji przywodziła, tak mądrych i trafnych, że trudno było nie uznać, iż nie sama z siebie wszystko to mówi, ale ktoś wyższy przez nią mówi.

5. Rzecz nie mogła tak długo pozostać w tajemnicy, by w końcu wiadomość nie doszła narzeczonego. Wtedy już ona, w obawie nowych i większych trudności z jego strony, uznała za rzecz konieczną nie czekać jego powrotu i postanowienie swoje bezzwłocznie wykonać. W święto Poczęcia Najświętszej Panny Maryi, będąc u babki swojej, która miała zarazem stać się jej teściową, ale o zamiarze jej nie była uprzedzona, poczęła bardzo ją prosić o pozwolenie przejechania się trochę za miasto z ochmistrzynią swoją, na co ta, chcąc jej zrobić przyjemność, chętnie się zgodziła i powóz swój na tę przejażdżkę jej dała. Tymczasem Kasylda, dawszy pieniędzy jednemu ze służących, poleciła mu kupić wiązkę łuczywa i czekać z nią przy furcie klasztornej. Sama zaś rzekomą przejażdżką tak pokierowała, iż w końcu znalazła się przed bramą naszego domu. Tu kazała stanąć i poleciła służbie pójść poprosić siostrę kołową o szklankę wody, nie mówiąc dla kogo. Po czym, tuż za posłańcem swoim, pośpiesznie wyskoczyła, nie zważając na przedstawienia wychowawczyni, żeby poczekała, że jej wodę przyniosą do powozu. Łuczywa już były złożone pod furtą. Kazała zadzwonić, aby kto przyszedł zabrać je, a stanąwszy tuż przy furcie, skoro się drzwi uchyliły, wpadła w mgnieniu oka do środka i rzuciła się do stóp figury Matki Boskiej, obejmując ją rękoma i ze łzami błagając przeoryszę, by jej nie wypędzała. Tymczasem służba pozostawiona na ulicy podniosła wielkie krzyki i dobijała się do furty, aż ona wyszedłszy do nich do kraty, oznajmiła im, że pod żadnym warunkiem stąd już nie wyjdzie, polecając im zarazem, aby donieśli o tym jej matce. Wychowawczyni także i inne niewiasty, które ją odwiozły, głośno płakały i narzekały, ale ona nic na to nie zważała. Babka, skoro się o tym zajściu dowiedziała, pospieszyła na miejsce.

6. Ani ona jednak, ani stryj, ani narzeczony, w długich, jakie za powrotem miał z nią przy kracie rozmowach, niczego nie dokazali. Przedstawienia i nalegania ich sprawiały jej udręczenia, ale tym mocniej ją w jej postanowieniu utwierdzały. Narzeczony, po długich żalach i narzekaniach, przedstawiał jej, że z większym pożytkiem mogłaby służyć Bogu, zostając na świecie i hojne czyniąc jałmużny. Odpowiedziała mu na to, że dawanie jałmużny pozostawia jemu. Inne zaś dowodzenia jego zbijała krótko oświadczeniem, że za pierwszy obowiązek sobie poczytuje starać się o zbawienie swej duszy; że znając słabość i ułomność swoją, jasno to widzi, że nie zdołałaby się zbawić wśród pokus świata; że wreszcie on nie ma powodu skarżyć się na nią, iż go opuściła, bo opuściła go dla Boga, czego on nie może poczytywać sobie za obrazę i krzywdę. W końcu, widząc, że niczym go przekonać ani uspokoić nie zdoła, wstała i zostawiła go przy kracie samego.

7. Żadnego po tym rozstaniu żalu nie czuła; owszem, po tej ostatniej rozmowie do reszty dawną swą ku niemu skłonność straciła. Tak to, gdy Pan oświeci duszę światłością prawdy swojej, wszelkie pokusy i przeszkody, jakie jej kładzie szatan, tym mocniej tylko ją utwierdzają; bo Pan sam wówczas boską mocą swoją za nią walczy. Tak walczył i w tej młodej duszy i w niej zwyciężał; bo widoczną było rzeczą, że On przez nią mówi, nie ona sama z siebie.

8. Rodzina jednak i narzeczony, przekonawszy się, że nie zdołają skłonić jej do wyjścia dobrowolnie, postanowili użyć siły. Wystarali się o dekret królewski, upoważniający ich do zabrania jej z klasztoru i nakazujący przełożonym wypuścić ją na wolność. Ona, przez cały czas pozostawania w klasztorze, to jest od dnia Poczęcia aż do dnia Młodzianków, w który ją zabrali, choć nie wkładała habitu, z wielkim jednak uradowaniem spełniała wszelkie obowiązki zakonne, tak jakby go nosiła. Gdy wreszcie z siłą zbrojną przyszli ją zabrać, choć zmuszona była ulec przemocy, ale z rzewnymi łzami wymawiała krewnym, że na próżno ją dręczą, bo niczego na niej tym gwałtem nie dokażą. Umieścili ją w domu jednego pana, gdzie co dzień musiała słuchać usilnych namów i upomnień od zakonników i różnych innych doradców. Jedni całą rzecz poczytywali za dzieciństwo, drudzy chcieli, by spokojnie używała dóbr swoich. Długo byłoby opowiadać po szczególe wszystkie dysputy, jakie miała do wytrzymania i w jaki sposób z każdej wyszła zwycięsko. Wszyscy zdumiewali się nad mądrością jej odpowiedzi.

9. Widząc wreszcie, że tą drogą nie dojdą do celu, oddali ją do czasu matce, na dalszą próbę. Była to w rzeczy samej próba nielekka. Matka, snadź już zmęczona ustawicznym z jej powodu niepokojem i zgiełkiem, w niczym jej nie popierała, raczej okazywała się jej przeciwna. Było to może w celu gruntowniejszego jej doświadczenia. Tak przynajmniej ona mi to potem tłumaczyła, a jest to osoba tak świątobliwa, że nie można nie dawać wiary temu, co powie. Ale dzieweczka tego nie rozumiała; przy tym i spowiednik, do którego chodziła, w najwyższym stopniu przeciwny był jej powołaniu. Z wyjątkiem więc jednej z panien jej matki, u której znajdowała współczucie i niejaką pociechę, nikogo nie miała na swoją obronę, prócz Boga. Tak w ciężkich strapieniach i udręczeniach żyła aż do skończenia lat dwunastu.

10. Wówczas krewni widząc, że żadną miarą nie zdołają odwieść jej od myśli wstąpienia do Zakonu, nosili się z zamiarem oddania jej przynajmniej do klasztoru, w którym zostawała już starsza jej siostra, a w którym reguła nie była tak surowa jak w Karmelu.

Kasylda, skoro ją doszła wiadomość o tym zamiarze, umyśliła natychmiast jakim bądź sposobem przywieść do skutku swoje postanowienie. Pewnego więc dnia, gdy była z matką i wychowawczynią swoją w kościele, a matka wysłuchawszy Mszy świętej, przystąpiła do konfesjonału dla odbycia spowiedzi, ona uprosiła wychowawczynię, aby poszła do zakrystii i u którego z ojców Mszę świętą dla niej zamówiła. Skoro zaś ta odeszła, nie zwlekając ani chwili, zrzuciwszy trzewiki, aby jej w biegu nie zawadzały i, podkasawszy wlokącą się suknię, pobiegła pędem ku naszemu klasztorowi, do którego stamtąd było niedaleko. Wychowawczyni nie zastawszy jej za powrotem w zakrystii, puściła się w pogoń za nią i ujrzawszy ją z daleka, zawołała na człowieka idącego na przedzie, by przyspieszył kroku i ją zatrzymał. Ten jednak, jak później się tłumaczył, doznał tejże chwili jakiegoś obezwładnienia w członkach i tak, nie mogąc postąpić naprzód, poniewolnie ją puścił. Tym sposobem dzieweczka zdążyła pierwsza przybiec do klasztoru i zamknąwszy za sobą drzwi od wejścia, poczęła wołać, by ją wpuszczono za furtę. Gdy w chwilę potem nadbiegła wychowawczyni, ona już była za kratą. Dano jej zaraz habit i tak wreszcie dokonała się święta sprawa, którą Pan był w niej łaską swoją rozpoczął. Niebawem też boska miłość Jego poczęła jej za wierność, jaką Mu okazała, odpłacać hojnością duchowych darów swoich, a ona z niewypowiedzianą radością służyła Mu w pokorze niezrównanej i zupełnym wyzuciu się z wszystkiego.

11. Niech będzie błogosławiony na wieki, iż takie w ubogim habicie sierścianym upodobanie daje tej, która przedtem w kosztownych i zbytkownych szatach się kochała! Jednak i ta gruba powłoka zakonna nie zdołała zakryć urody jej i wdzięków przyrodzonych, w które Pan hojnie ją uposażył. Ale hojniej jeszcze wylał na nią wdzięki duchowe i takimi ją wysokimi zaletami serca i umysłu obdarzył, iż rozmową i samąż postawą swoją wszystkich do siebie pociąga i do chwalenia boskiej łaskawości Jego pobudza. Dałby Bóg, by wiele znalazło się dusz, tak wiernie jak ona odpowiadających swemu powołaniu.