Księga fundacji - Strona 27 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXV



Dalszy ciąg o fundacji tegoż klasztoru Świętego Józefa w Sewilli, i ile trudu kosztowało nabycie własnego domu.

1. Kto by temu dał wiarę, że w mieście tak wielkim i pełnym ludzi bogatych, jakim jest Sewilla, mniej pomocy do fundacji mojej znalazłam, niż w tylu mniej zamożnych miejscach, w których zakładałam klasztory? Tak byłam opuszczona przez wszystkich, że czasem mi przychodziła myśl zaniechania podjętej fundacji, z której w takim miejscu, zdawało mi się, żadnego dla nas nie będzie pożytku. Nie wiem, czy to wpływ tego kraju tak działał na mnie, bo jak nieraz słyszałam, czarci, snadź z dopuszczenia Bożego, większą w tych stronach mają moc kuszenia ludzi, niż gdzie indziej; dość, że w tym czasie tak byłam znękana napaściami, że nigdy w życiu moim nie czułam się tak słabą i małoduszną jak wówczas; zupełnie, rzec mogę, nie poznawałam siebie. Nie opuszczała mnie wprawdzie ufność, z jaką każdego czasu polegam na Panu; ale w przyrodzonym usposobieniu moim czułam się zupełnie inna niż bywam zwykle, odkąd zaczęłam chodzić około tych spraw fundacyjnych. Pan, rozumiałam to dobrze, usuwał nieco rękę swą ode mnie, zostawiając mię samej sobie, abym jasno poznała, że odwaga moja, jaką przedtem miewałam, nie ze mnie była, jeno z Niego.

2. W takim więc położeniu zostawałyśmy od chwili naszego przyjazdu, to jest od czwartego dnia w oktawie Zielonych Świątek, aż do samego prawie następnego Wielkiego Postu. O nabyciu domu nie było ani mowy; nie miałyśmy na to ani pieniędzy, ani nikogo, kto by, jak to w innych stronach nam się nadarzało, za nas poręczył. (Aspirantki one, które tak się były Ojcu Wizytatorowi Apostolskiemu oświadczały z gotowością wstąpienia do nas i tak na niego nalegały, by siostry nasze sprowadził, później, z wyjątkiem jednej, która wytrwała w postanowieniu, jak o tym niżej powiem, rozmyśliły się, snadź znajdując, że Reguła nasza zbyt jest ścisła i że takiej surowości nie zniosą). Przy tym wielki już był czas, by mi kazano opuścić Andaluzję, bo pilne sprawy czekały na mnie w Kastylii. Wielką to było dla mnie zgryzotą pozostawiać siostry same bez domu; ale widziałam, że nic tam nie poradzę, bo łaska ta, którą Bóg mi czyni tu w Kastylii, że do każdej fundacji znajduję ludzi pomocnych, tam w Sewilli była mi odmówiona.

3. W tym właśnie czasie zrządzeniem Pańskim zdarzyło się, że przybył do Sewilli jeden z braci moich, Lorenzo de Cepeda, w powrocie z Indii, gdzie całe trzydzieści i cztery lata przebywał. Położenie moich sióstr, nie mających własnego dachu nad głową, większą jeszcze niż mnie, jego napełniało troską. Wielką nam był pomocą, mianowicie usilnym, jakiego przyłożył, staraniem o nabycie tego domu, w którym teraz siostry mieszkają. Ja z mojej strony z większą jeszcze żarliwością uciekałam się do Pana i siostry pobudzałam, aby czyniły podobnież, błagając Go, aby ich nie pozostawiał bez własnego schronienia; i wielkiego św. Józefa o to prosiłyśmy, i Najświętszą Pannę, ustawiczne w tym celu odprawiając na ich cześć nabożeństwa i procesje. Ufając tedy w skuteczność tylu próśb naszych i widząc ochotną brata mego gotowość do wspomożenia nas, poczęłam szukać domu odpowiedniego. Ale choć kilka ich upatrzyłam i o każdy po kolei traktowałam, układy za każdym razem się rozbijały w chwili, kiedy się zdawało, że już dochodzą do skutku.

4. Aż pewnego dnia, gdy znowu na modlitwie błagałam Boga, by wejrzał na te oblubienice swoje, tak gorąco pragnące Jemu służyć, i dał im wreszcie ten dom, którego potrzebują, Pan rzekł do mnie: Już was wysłuchałem; zdaj się na Mnie. – Słowa te najżywszą napełniły mię radością. Tak pewna byłam pomyślnego skutku, jakbym go już w ręku miała; i nie zawiodłam się. Pan w boskiej łaskawości swojej uchronił nas od nabycia jednego domu, który podobał się wszystkim dla dobrego położenia, ale było to domostwo takie stare i tak nędznie zbudowane, że nabywając je, byłybyśmy w rzeczy samej kupiły tylko plac, a byłby mało co mniej kosztował niż to, co zapłaciłyśmy za gotowy i porządny dom, który obecnie posiadamy. Umowa o tę ruderę już była zrobiona, brakowało tylko jeszcze podpisania kontraktu. Mnie jednak ten nabytek wcale nie cieszył; zdawało mi się, że nie zgadza się on ze słowami, jakie usłyszałam na modlitwie, zwłaszcza z ostatnim, w którym widziałam wyraźną obietnicę, że dostaniemy dom dobry. I dotrzymał Pan swojej obietnicy. Sam właściciel onego domostwa, choć wymógł na nas cenę wygórowaną ze znacznym zyskiem dla siebie, w chwili umówionej na podpisanie kontraktu nowe wzbudził trudności, za czym mogłyśmy, bez żadnej winy z naszej strony, wycofać się z umowy. Było to wielkie nad nami zmiłowanie Boże, bo na naprawienie tych ruin siostrom, które pierwsze osadziłam w Sewilli, całego życia nie byłoby starczyło. Ciężkie tylko i ustawiczne byłyby miały kłopoty, zwłaszcza przy środkach tak niedostatecznych.

5. Do uchronienia nas od tego fatalnego kupna dużo się przyczynił pewien sługa Boży, który prawie od pierwszej chwili naszego przybycia, dowiedziawszy się, że jesteśmy pozbawione Mszy św., co dzień z nią do nas przychodził, choć mieszkał bardzo daleko i upały były niesłychane. Nazywał się Garcialvarez. Był to mąż bardzo świątobliwy, czczony w całym mieście dla swoich dobrych uczynków, którym wyłącznie był oddany; gdyby miał majątek, pewno nie zbywałoby nam na niczym. Otóż, znając dobrze dom, o który się umawiałyśmy, uważał to za wielki nierozum, że za taką nędzną ruderę chcemy tak drogo płacić, i on to głównie, co dzień nam to powtarzając, do tego kupna nas zniechęcił. Poszedł z bratem moim oglądać ten dom, który siostry obecnie zajmują; wrócili obaj bardzo zadowoleni z niego, i słusznie; a że Pan tego chciał, więc z łaski Jego w dwa czy trzy dni stanęła umowa i kontrakt został podpisany.

6. Niemało jednak jeszcze użyłyśmy biedy z przeniesieniem się do tego domu, raz, że lokator w nim mieszkający nie chciał ustąpić, a po wtóre oo. Franciszkanie, tuż obok klasztor swój mający, natychmiast wystąpili z zastrzeżeniem, byśmy pod żadnym warunkiem tak blisko nich się nie osiedlały. Co do mnie, gdyby nie to, że kontrakt już był nieodwołalnie podpisany, przyznaję, że chętnie byłabym się z niego wycofała i żądaniu zakonników ustąpiła, dziękując jeszcze Bogu za zwolnienie mnie od zobowiązania zapłacenia sześciu tysięcy dukatów za dom, do którego wstęp miał być nam wzbroniony. Przeorysza jednak nie podzielała mego zdania; przeciwnie, dziękowała Bogu, że umowa zawarta już się nie da odmienić. W całej tej sprawie dużo większą, z łaski Boga, okazała wiarę i odwagę niż ja, jak i we wszystkim snadź ma ją większą, bo jest o wiele lepsza ode mnie.

7. Przeszło miesiąc pozostawałyśmy w tym przykrym zawieszeniu, nim w końcu spodobało się Panu z niego nas oswobodzić. Przeniosłyśmy się wreszcie, przeorysza, ja i dwie siostry, do naszego domu, ale nocą dopiero i z niemałym strachem, by nas ojcowie nie spostrzegli pierwej, nimbyśmy zdążyły objąć go w posiadanie. Ci, którzy nas przeprowadzali, przyznali się nam, że w każdym cieniu po drodze wydawało im się, że widzą franciszkanów. Nazajutrz o świcie, dobry nasz Garcialvarez, który nam towarzyszył, odprawił pierwszą w nowym domu Mszę św., i odtąd już byłyśmy spokojne.

8. O Jezu! Ile to podobnych strachów użyłam przy każdym prawie obejmowaniu w posiadanie nowej fundacji! Jeśli, tak myślę sobie nieraz, w przedsięwzięciach, w których nic nie ma złego, które, owszem, tylko chwałę i służbę Bożą mają na celu, tyle może być obaw i niepokojów, jakiegoż dopiero strachu muszą doznawać ci, którzy ważą się czynić źle, z krzywdą Boga zarazem i bliźniego? Nie rozumiem, jaki w tych grzesznych sprawach swoich mogą upatrywać zysk dla siebie i jaką w nich przyjemność znajdować, z takim na sumieniu ciężarem.

9. Brat mój tego dnia nie był z nami. Skutkiem pewnego błędu, popełnionego w pośpiechu przy spisywaniu kontraktu, a bardzo szkodliwego dla naszego klasztoru, chciano go wziąć do więzienia jako poręczyciela i dlatego zmuszony był się ukrywać. Ponieważ obcy był w Sewilli i nie miał się za nim kto ująć, wielkie mogły z tego powodu wyniknąć dla nas nieprzyjemności i w rzeczy samej wynikły. On też niemało ucierpiał, dopóki złożywszy zastaw, prześladowców swoich nie uspokoił. Potem już sprawa dobrze się ułożyła, choć jakiś czas jeszcze miałyśmy proces, aby się i z tej strony nie obyło bez kłopotu. Urządziłyśmy sobie tymczasową klauzurę w kilku pokojach na dole; resztę domu naprawiali i urządzali robotnicy, a brat mój cały dzień ich doglądał. On nas także żywił, jak to i przedtem już od dość dawnego czasu czynił, bo w mieście jeszcze mało kto wiedział o naszym klasztorze, wszyscy dom nasz poczytywali za dom prywatny i skutkiem tego jałmużny skąpo płynęły. Jeden tylko święty starzec wspomagał nas, Przeor Kartuzów z las Cuevas. Wielki ten sługa Boży pochodził z Awili, z możnego rodu Pantoja. Od pierwszej chwili naszego przyjazdu taką Bóg w nim wzbudził ku nam miłość i życzliwość, że nieustannie wszelkiego rodzaju dobrodziejstwa nam świadczył, i pewna jestem, że do końca życia świadczyć nie przestanie. Słuszna więc, siostry, gdy to czytać będziecie, byście wraz z innymi dobroczyńcami naszymi, żywymi czy umarłymi, polecały Bogu tego, który tak serdecznie i skutecznie nas wspomagał. Wiele zawdzięczamy temu świętemu mężowi i dlatego tu osobne o nim zapisuję wspomnienie.

10. Roboty trwały, o ile pamiętam, przeszło miesiąc (ale do dat słabą mam pamięć i może się mylę. Dla tego powodu, te, które podaję, zawsze bierzcie “w przybliżeniu” tylko; ścisła dokładność mało tu znaczy). Dużo brat mój w ciągu tego miesiąca miał pracy i kłopotu, nim zdołał kilka pokojów zamienić w kaplicę i urządzić wszystko; my, dzięki niemu, nie miałyśmy potrzeby o to się troszczyć.

11. Gdy wreszcie skończyły się roboty i wszystko było gotowe na wprowadzenie Najświętszego Sakramentu, chciałam, by uroczystość ta odbyła się po cichu i bez rozgłosu, bo w ogólności bardzo nie lubię sprawiać komu bądź przykrości, gdy nie ma koniecznej potrzeby. Objawiłam mój zamiar Ojcu Garcialvarezowi, a ten porozumiał się z Ojcem Przeorem z las Cuevas, bo obaj wszystko, co nas się tyczyło, tak żywo brali do serca, jak gdyby to były sprawy ich własne. Nie pochwalili obaj mego zamiaru; przeciwnie, byli zdania, że w interesie naszego klasztoru i rozpowszechnienia wiadomości o nim po mieście, koniecznie potrzeba dopełnić tego obrzędu z jak największą uroczystością. Udali się z tym do Arcybiskupa i po wspólnej naradzie stanęło na tym, że Najświętszy Sakrament ma być wzięty z kościoła parafialnego i w jak najuroczystszej procesji do nas przeniesiony. Przy tym rozkazał Arcybiskup, by duchowieństwo oraz kilka bractw wzięło udział w tej procesji i żeby ulice były świątecznie przybrane.

12. Dobry nasz Garcialvarez z niebywałą wspaniałością przyozdobił i nasz klasztor, przez który – jak mówiłam – wówczas było wejście do kaplicy, i samą kaplicę; poustawiał w niej okazałe ołtarze i różnymi ją upiększył wynalazkami. Między innymi była tam fontanna, tryskająca wodą pomarańczową. Sam ze siebie, nie proszony i bez wiedzy naszej to urządził; tym bardziej więc, gdyśmy ujrzały rzecz gotową, niespodzianka ta nas ucieszyła i pobożne nam sprawiła wzruszenie. Cały też przebieg tego naszego obchodu, z taką uroczystością obrzędów, przybraniem ulic, harmonią muzyki i śpiewów i z takim napływem ludu, najsłodszą był dla nas pociechą. Święty nasz Przeor z las Cuevas upewniał mię, że nigdy jeszcze nie widział w Sewilli tak wspaniałej uroczystości. Uznawał w tym wyraźny jakby znak i zatwierdzenie od Boga, że ta fundacja jest własnym Jego dziełem. Sam wziął udział w procesji, choć zwykle tego nie czynił. Arcybiskup we własnej osobie wprowadził do nas i umieścił Najświętszy Sakrament. Widzicie więc, córki, jakie to publiczne i powszechne honory odbierają te biedne Karmelitanki Bose, jeszcze na krótko przedtem tak za nic miane, że nikomu w tym mieście, rzec by można, nie stało dla nich ani na szklankę wody, choć wody Sewilla ma dosyć w swej rzece. Mnóstwo ludu na procesji było niezliczone.

13. Zdarzyła się przy tej uroczystości rzecz, zdaniem wszystkich, którzy na nią patrzyli, nadzwyczajna. Pomimo nieustannego od zakończenia procesji aż prawie do nocy strzelania z armat i puszczania rakiet, zachciało się ludziom, nie zważając na ciemność, strzelać dalej. Wtem, nie wiem jakim sposobem zajęła się paczka prochu; ten, który ją trzymał w ręku, ocalał, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, że nie został zabity na miejscu. Skutkiem tego wybuchu ogromny płomień wzbił się aż po szczyty klasztoru, których sklepienia były obwieszone chorągwiami z jedwabiu żółtego i karmazynowego. Wszyscy byli pewni, że chorągwie te musiały się spalić na popiół, tymczasem nic złego im się nie stało i co w tym było najdziwniejszego, to, że kamienie sklepień, pod chorągwiami, okazały się całkiem sczerniałe od dymu, a chorągwie na nich zawieszone pozostały zupełnie nie uszkodzone i nawet barwy nie straciły, jak gdyby ogień zgoła ich nie dotknął.

14. Wszyscy zdumieli się na ten widok, a siostry dzięki czyniły Panu za taką Jego łaskę, bo nie byłyby miały za co odkupić tak kosztownej materii. Snadź diabeł, wściekając się od złości na widok pięknej naszej uroczystości i powstałego nowego domu Bożego, chciał choć w taki sposób na nas się zemścić; ale mu Pan nie dopuścił. Niech będzie błogosławiony na wieki wieczne, amen.

 

Rozdział XXV



Dalszy ciąg o fundacji tegoż klasztoru Świętego Józefa w Sewilli, i ile trudu kosztowało nabycie własnego domu.

1. Kto by temu dał wiarę, że w mieście tak wielkim i pełnym ludzi bogatych, jakim jest Sewilla, mniej pomocy do fundacji mojej znalazłam, niż w tylu mniej zamożnych miejscach, w których zakładałam klasztory? Tak byłam opuszczona przez wszystkich, że czasem mi przychodziła myśl zaniechania podjętej fundacji, z której w takim miejscu, zdawało mi się, żadnego dla nas nie będzie pożytku. Nie wiem, czy to wpływ tego kraju tak działał na mnie, bo jak nieraz słyszałam, czarci, snadź z dopuszczenia Bożego, większą w tych stronach mają moc kuszenia ludzi, niż gdzie indziej; dość, że w tym czasie tak byłam znękana napaściami, że nigdy w życiu moim nie czułam się tak słabą i małoduszną jak wówczas; zupełnie, rzec mogę, nie poznawałam siebie. Nie opuszczała mnie wprawdzie ufność, z jaką każdego czasu polegam na Panu; ale w przyrodzonym usposobieniu moim czułam się zupełnie inna niż bywam zwykle, odkąd zaczęłam chodzić około tych spraw fundacyjnych. Pan, rozumiałam to dobrze, usuwał nieco rękę swą ode mnie, zostawiając mię samej sobie, abym jasno poznała, że odwaga moja, jaką przedtem miewałam, nie ze mnie była, jeno z Niego.

2. W takim więc położeniu zostawałyśmy od chwili naszego przyjazdu, to jest od czwartego dnia w oktawie Zielonych Świątek, aż do samego prawie następnego Wielkiego Postu. O nabyciu domu nie było ani mowy; nie miałyśmy na to ani pieniędzy, ani nikogo, kto by, jak to w innych stronach nam się nadarzało, za nas poręczył. (Aspirantki one, które tak się były Ojcu Wizytatorowi Apostolskiemu oświadczały z gotowością wstąpienia do nas i tak na niego nalegały, by siostry nasze sprowadził, później, z wyjątkiem jednej, która wytrwała w postanowieniu, jak o tym niżej powiem, rozmyśliły się, snadź znajdując, że Reguła nasza zbyt jest ścisła i że takiej surowości nie zniosą). Przy tym wielki już był czas, by mi kazano opuścić Andaluzję, bo pilne sprawy czekały na mnie w Kastylii. Wielką to było dla mnie zgryzotą pozostawiać siostry same bez domu; ale widziałam, że nic tam nie poradzę, bo łaska ta, którą Bóg mi czyni tu w Kastylii, że do każdej fundacji znajduję ludzi pomocnych, tam w Sewilli była mi odmówiona.

3. W tym właśnie czasie zrządzeniem Pańskim zdarzyło się, że przybył do Sewilli jeden z braci moich, Lorenzo de Cepeda, w powrocie z Indii, gdzie całe trzydzieści i cztery lata przebywał. Położenie moich sióstr, nie mających własnego dachu nad głową, większą jeszcze niż mnie, jego napełniało troską. Wielką nam był pomocą, mianowicie usilnym, jakiego przyłożył, staraniem o nabycie tego domu, w którym teraz siostry mieszkają. Ja z mojej strony z większą jeszcze żarliwością uciekałam się do Pana i siostry pobudzałam, aby czyniły podobnież, błagając Go, aby ich nie pozostawiał bez własnego schronienia; i wielkiego św. Józefa o to prosiłyśmy, i Najświętszą Pannę, ustawiczne w tym celu odprawiając na ich cześć nabożeństwa i procesje. Ufając tedy w skuteczność tylu próśb naszych i widząc ochotną brata mego gotowość do wspomożenia nas, poczęłam szukać domu odpowiedniego. Ale choć kilka ich upatrzyłam i o każdy po kolei traktowałam, układy za każdym razem się rozbijały w chwili, kiedy się zdawało, że już dochodzą do skutku.

4. Aż pewnego dnia, gdy znowu na modlitwie błagałam Boga, by wejrzał na te oblubienice swoje, tak gorąco pragnące Jemu służyć, i dał im wreszcie ten dom, którego potrzebują, Pan rzekł do mnie: Już was wysłuchałem; zdaj się na Mnie. – Słowa te najżywszą napełniły mię radością. Tak pewna byłam pomyślnego skutku, jakbym go już w ręku miała; i nie zawiodłam się. Pan w boskiej łaskawości swojej uchronił nas od nabycia jednego domu, który podobał się wszystkim dla dobrego położenia, ale było to domostwo takie stare i tak nędznie zbudowane, że nabywając je, byłybyśmy w rzeczy samej kupiły tylko plac, a byłby mało co mniej kosztował niż to, co zapłaciłyśmy za gotowy i porządny dom, który obecnie posiadamy. Umowa o tę ruderę już była zrobiona, brakowało tylko jeszcze podpisania kontraktu. Mnie jednak ten nabytek wcale nie cieszył; zdawało mi się, że nie zgadza się on ze słowami, jakie usłyszałam na modlitwie, zwłaszcza z ostatnim, w którym widziałam wyraźną obietnicę, że dostaniemy dom dobry. I dotrzymał Pan swojej obietnicy. Sam właściciel onego domostwa, choć wymógł na nas cenę wygórowaną ze znacznym zyskiem dla siebie, w chwili umówionej na podpisanie kontraktu nowe wzbudził trudności, za czym mogłyśmy, bez żadnej winy z naszej strony, wycofać się z umowy. Było to wielkie nad nami zmiłowanie Boże, bo na naprawienie tych ruin siostrom, które pierwsze osadziłam w Sewilli, całego życia nie byłoby starczyło. Ciężkie tylko i ustawiczne byłyby miały kłopoty, zwłaszcza przy środkach tak niedostatecznych.

5. Do uchronienia nas od tego fatalnego kupna dużo się przyczynił pewien sługa Boży, który prawie od pierwszej chwili naszego przybycia, dowiedziawszy się, że jesteśmy pozbawione Mszy św., co dzień z nią do nas przychodził, choć mieszkał bardzo daleko i upały były niesłychane. Nazywał się Garcialvarez. Był to mąż bardzo świątobliwy, czczony w całym mieście dla swoich dobrych uczynków, którym wyłącznie był oddany; gdyby miał majątek, pewno nie zbywałoby nam na niczym. Otóż, znając dobrze dom, o który się umawiałyśmy, uważał to za wielki nierozum, że za taką nędzną ruderę chcemy tak drogo płacić, i on to głównie, co dzień nam to powtarzając, do tego kupna nas zniechęcił. Poszedł z bratem moim oglądać ten dom, który siostry obecnie zajmują; wrócili obaj bardzo zadowoleni z niego, i słusznie; a że Pan tego chciał, więc z łaski Jego w dwa czy trzy dni stanęła umowa i kontrakt został podpisany.

6. Niemało jednak jeszcze użyłyśmy biedy z przeniesieniem się do tego domu, raz, że lokator w nim mieszkający nie chciał ustąpić, a po wtóre oo. Franciszkanie, tuż obok klasztor swój mający, natychmiast wystąpili z zastrzeżeniem, byśmy pod żadnym warunkiem tak blisko nich się nie osiedlały. Co do mnie, gdyby nie to, że kontrakt już był nieodwołalnie podpisany, przyznaję, że chętnie byłabym się z niego wycofała i żądaniu zakonników ustąpiła, dziękując jeszcze Bogu za zwolnienie mnie od zobowiązania zapłacenia sześciu tysięcy dukatów za dom, do którego wstęp miał być nam wzbroniony. Przeorysza jednak nie podzielała mego zdania; przeciwnie, dziękowała Bogu, że umowa zawarta już się nie da odmienić. W całej tej sprawie dużo większą, z łaski Boga, okazała wiarę i odwagę niż ja, jak i we wszystkim snadź ma ją większą, bo jest o wiele lepsza ode mnie.

7. Przeszło miesiąc pozostawałyśmy w tym przykrym zawieszeniu, nim w końcu spodobało się Panu z niego nas oswobodzić. Przeniosłyśmy się wreszcie, przeorysza, ja i dwie siostry, do naszego domu, ale nocą dopiero i z niemałym strachem, by nas ojcowie nie spostrzegli pierwej, nimbyśmy zdążyły objąć go w posiadanie. Ci, którzy nas przeprowadzali, przyznali się nam, że w każdym cieniu po drodze wydawało im się, że widzą franciszkanów. Nazajutrz o świcie, dobry nasz Garcialvarez, który nam towarzyszył, odprawił pierwszą w nowym domu Mszę św., i odtąd już byłyśmy spokojne.

8. O Jezu! Ile to podobnych strachów użyłam przy każdym prawie obejmowaniu w posiadanie nowej fundacji! Jeśli, tak myślę sobie nieraz, w przedsięwzięciach, w których nic nie ma złego, które, owszem, tylko chwałę i służbę Bożą mają na celu, tyle może być obaw i niepokojów, jakiegoż dopiero strachu muszą doznawać ci, którzy ważą się czynić źle, z krzywdą Boga zarazem i bliźniego? Nie rozumiem, jaki w tych grzesznych sprawach swoich mogą upatrywać zysk dla siebie i jaką w nich przyjemność znajdować, z takim na sumieniu ciężarem.

9. Brat mój tego dnia nie był z nami. Skutkiem pewnego błędu, popełnionego w pośpiechu przy spisywaniu kontraktu, a bardzo szkodliwego dla naszego klasztoru, chciano go wziąć do więzienia jako poręczyciela i dlatego zmuszony był się ukrywać. Ponieważ obcy był w Sewilli i nie miał się za nim kto ująć, wielkie mogły z tego powodu wyniknąć dla nas nieprzyjemności i w rzeczy samej wynikły. On też niemało ucierpiał, dopóki złożywszy zastaw, prześladowców swoich nie uspokoił. Potem już sprawa dobrze się ułożyła, choć jakiś czas jeszcze miałyśmy proces, aby się i z tej strony nie obyło bez kłopotu. Urządziłyśmy sobie tymczasową klauzurę w kilku pokojach na dole; resztę domu naprawiali i urządzali robotnicy, a brat mój cały dzień ich doglądał. On nas także żywił, jak to i przedtem już od dość dawnego czasu czynił, bo w mieście jeszcze mało kto wiedział o naszym klasztorze, wszyscy dom nasz poczytywali za dom prywatny i skutkiem tego jałmużny skąpo płynęły. Jeden tylko święty starzec wspomagał nas, Przeor Kartuzów z las Cuevas. Wielki ten sługa Boży pochodził z Awili, z możnego rodu Pantoja. Od pierwszej chwili naszego przyjazdu taką Bóg w nim wzbudził ku nam miłość i życzliwość, że nieustannie wszelkiego rodzaju dobrodziejstwa nam świadczył, i pewna jestem, że do końca życia świadczyć nie przestanie. Słuszna więc, siostry, gdy to czytać będziecie, byście wraz z innymi dobroczyńcami naszymi, żywymi czy umarłymi, polecały Bogu tego, który tak serdecznie i skutecznie nas wspomagał. Wiele zawdzięczamy temu świętemu mężowi i dlatego tu osobne o nim zapisuję wspomnienie.

10. Roboty trwały, o ile pamiętam, przeszło miesiąc (ale do dat słabą mam pamięć i może się mylę. Dla tego powodu, te, które podaję, zawsze bierzcie “w przybliżeniu” tylko; ścisła dokładność mało tu znaczy). Dużo brat mój w ciągu tego miesiąca miał pracy i kłopotu, nim zdołał kilka pokojów zamienić w kaplicę i urządzić wszystko; my, dzięki niemu, nie miałyśmy potrzeby o to się troszczyć.

11. Gdy wreszcie skończyły się roboty i wszystko było gotowe na wprowadzenie Najświętszego Sakramentu, chciałam, by uroczystość ta odbyła się po cichu i bez rozgłosu, bo w ogólności bardzo nie lubię sprawiać komu bądź przykrości, gdy nie ma koniecznej potrzeby. Objawiłam mój zamiar Ojcu Garcialvarezowi, a ten porozumiał się z Ojcem Przeorem z las Cuevas, bo obaj wszystko, co nas się tyczyło, tak żywo brali do serca, jak gdyby to były sprawy ich własne. Nie pochwalili obaj mego zamiaru; przeciwnie, byli zdania, że w interesie naszego klasztoru i rozpowszechnienia wiadomości o nim po mieście, koniecznie potrzeba dopełnić tego obrzędu z jak największą uroczystością. Udali się z tym do Arcybiskupa i po wspólnej naradzie stanęło na tym, że Najświętszy Sakrament ma być wzięty z kościoła parafialnego i w jak najuroczystszej procesji do nas przeniesiony. Przy tym rozkazał Arcybiskup, by duchowieństwo oraz kilka bractw wzięło udział w tej procesji i żeby ulice były świątecznie przybrane.

12. Dobry nasz Garcialvarez z niebywałą wspaniałością przyozdobił i nasz klasztor, przez który – jak mówiłam – wówczas było wejście do kaplicy, i samą kaplicę; poustawiał w niej okazałe ołtarze i różnymi ją upiększył wynalazkami. Między innymi była tam fontanna, tryskająca wodą pomarańczową. Sam ze siebie, nie proszony i bez wiedzy naszej to urządził; tym bardziej więc, gdyśmy ujrzały rzecz gotową, niespodzianka ta nas ucieszyła i pobożne nam sprawiła wzruszenie. Cały też przebieg tego naszego obchodu, z taką uroczystością obrzędów, przybraniem ulic, harmonią muzyki i śpiewów i z takim napływem ludu, najsłodszą był dla nas pociechą. Święty nasz Przeor z las Cuevas upewniał mię, że nigdy jeszcze nie widział w Sewilli tak wspaniałej uroczystości. Uznawał w tym wyraźny jakby znak i zatwierdzenie od Boga, że ta fundacja jest własnym Jego dziełem. Sam wziął udział w procesji, choć zwykle tego nie czynił. Arcybiskup we własnej osobie wprowadził do nas i umieścił Najświętszy Sakrament. Widzicie więc, córki, jakie to publiczne i powszechne honory odbierają te biedne Karmelitanki Bose, jeszcze na krótko przedtem tak za nic miane, że nikomu w tym mieście, rzec by można, nie stało dla nich ani na szklankę wody, choć wody Sewilla ma dosyć w swej rzece. Mnóstwo ludu na procesji było niezliczone.

13. Zdarzyła się przy tej uroczystości rzecz, zdaniem wszystkich, którzy na nią patrzyli, nadzwyczajna. Pomimo nieustannego od zakończenia procesji aż prawie do nocy strzelania z armat i puszczania rakiet, zachciało się ludziom, nie zważając na ciemność, strzelać dalej. Wtem, nie wiem jakim sposobem zajęła się paczka prochu; ten, który ją trzymał w ręku, ocalał, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, że nie został zabity na miejscu. Skutkiem tego wybuchu ogromny płomień wzbił się aż po szczyty klasztoru, których sklepienia były obwieszone chorągwiami z jedwabiu żółtego i karmazynowego. Wszyscy byli pewni, że chorągwie te musiały się spalić na popiół, tymczasem nic złego im się nie stało i co w tym było najdziwniejszego, to, że kamienie sklepień, pod chorągwiami, okazały się całkiem sczerniałe od dymu, a chorągwie na nich zawieszone pozostały zupełnie nie uszkodzone i nawet barwy nie straciły, jak gdyby ogień zgoła ich nie dotknął.

14. Wszyscy zdumieli się na ten widok, a siostry dzięki czyniły Panu za taką Jego łaskę, bo nie byłyby miały za co odkupić tak kosztownej materii. Snadź diabeł, wściekając się od złości na widok pięknej naszej uroczystości i powstałego nowego domu Bożego, chciał choć w taki sposób na nas się zemścić; ale mu Pan nie dopuścił. Niech będzie błogosławiony na wieki wieczne, amen.