Mówi o szkodach, jakie może sobie wyrządzić dusza w życiu duchowym, gdy nie wie, kiedy i jak należy sprzeciwiać się duchowi. – O pożądaniu Komunii świętej i jakie w nim mogą ukrywać się złudzenia. – Ważne wskazówki i przestrogi dla przełożonych klasztorów.
1. Pilnie się zastanawiałam i starałam się rozumieć, skąd pochodzi pewne upojenie duszy, jakie widziałam u niektórych pobożnych osób, którym Pan na modlitwie wielkich słodkości użycza, gdy z ich strony nie zbywa na odpowiednim przysposobieniu się do przyjęcia łask Jego. Nie mówię tu o tych wypadkach, gdy dusza zostaje w zawieszeniu i zachwyceniu porwana Boskim Majestatem; dość o tym pisałam na innych miejscach. W podobnych zdarzeniach nie ma co mówić o własnym naszym działaniu i przysposobieniu się, bo sami z siebie nic tu uczynić nie możemy, i jeśli jeno zachwycenie jest prawdziwe, oprzeć się mu nie zdołamy, mimo wszelkiej usilności naszej. Dodać wszakże należy, że ta siła, która nas opanowuje w zachwyceniu i władzy nad sobą nas pozbawia, trwa krótko. Upojenie zaś, o którym tu mówię, następuje najczęściej w chwili, gdy dusza wszczyna modlitwę odpocznienia, podobną do pewnego rodzaju snu duchowego. Jest to stan taki, że kto nie wie, jak się w nim zachowywać, może dużo czasu stracić i siły swoje na próżno wyczerpać, i to z własnej winy, a z małą zasługą.
2. Chciałabym to jak najjaśniej wytłumaczyć, choć rzecz jest trudna i nie wiem, czy zdołam. Ale dusze, które by zostawały w tym błędzie, jeśli zechcą mi dać wiarę, pewna jestem, że mnie zrozumieją. Znałam takie dusze wysoko cnotliwe, które po siedem i osiem godzin zostawały w tym stanie i zdawało im się, że są w zachwyceniu. Każde ćwiczenie duchowe tak je pochłaniało, że zaraz całe się oddawały popędowi jego, tłumacząc sobie, że nie godzi się im sprzeciwiać Panu. Tym sposobem, gdyby wcześnie nie zaradzono złemu, łatwo mogły same się powoli przyprawić o śmierć albo popaść w obłęd. Według mojego rozumienia rzecz się ma tak: gdy Pan zacznie użyczać duszy pociech niebieskich, natura nasza chciwa rozkoszy, tak się przejmuje tą słodkością, iż nie śmie zrobić najmniejszego poruszenia, by snadź ta słodkość się nie rozwiała i za nic nie chciałaby jej utracić. Jakoż w rzeczy samej, duchowa ta rozkosz słodsza jest niż wszelkie uciechy tego świata. Przypuśćmy zaś, że pociechy te trafią na naturę słabą, albo na umysł (czyli raczej na wyobraźnię) z natury nielotny; umysł taki, gdy uchwyci się jakiej rzeczy, cały w niej utkwi, niezdolny ani na chwilę uwagi swej od niej odwrócić (jak w życiu powszednim nieraz się zdarza ludziom powolnego umysłu, że zamyśliwszy się o jakiej rzeczy, choćby nie odnoszącej się do Boga, tak się w niej zatopią, iż patrząc na przedmioty ich otaczające, nie widzą ani uwagi na to, co widzą, nie zwracają albo od wielkiego zamyślenia zapominają, co powiedzieć mieli); tak i tu bywa, według różnego stanu kompleksji albo słabości umysłu. A jeśli jeszcze do tego przyłączy się melancholia, ta dopiero naprowadzi im do głowy tysiące słodkich przywidzeń.
3. O melancholii będzie mowa niżej. Ale i bez niej takie rzeczy, jak je tu opisałam, zdarzają się duszom pobożnym, wyniszczonym pokutą zarówno jak tym, o których mówiłam wyżej, to jest, że skoro tylko poczują w sobie słodkość miłości Bożej, całkiem się dają tej słodkości opanować. Moim zdaniem, lepiej byłoby, gdyby się nie poddawały urokowi, bo na tym stopniu modlitwy bardzo dobrze mogą mu się oprzeć. Jako w słabości fizycznej człowiek czuje w sobie zniemożenie i ruszyć się ani mówić nie zdoła, tak samo dzieje się i tu, gdy brak należnego oporu; wtedy siła duchowego uniesienia opanowuje niedołężne przyrodzenie i je ubezwładnia.
4. Czymże więc, może kto zapytać, stan taki różni się od zachwycenia, kiedy na pozór oba te stany zupełnie są do siebie podobne? Tak jest na pozór, ale nie istotnie. Zachwycenie, czyli zjednoczenie wszystkich władz w Bogu – jak mówiłam – trwa krótko, ale wielkie po sobie skutki pozostawia, wielkie oświecenie duszy i wiele innych korzyści duchowych; rozum tu nic nie działa, tylko Pan sam działa w woli. W tym stanie, o którym tu mówię, jest zupełnie inaczej; choć ciało jest jakby pojmane i ubezwładnione, ale wola, pamięć i rozum pozostają swobodne, tylko że działanie ich będzie bezwładne i czego się w danym razie uchwycą, temu się oddają i tego się oburącz trzymają.
5. Ja w tej mdłości ciała – bo nie jest to nic innego, choć z dobrego źródła bierze początek – żadnego nie widzę pożytku. Lepiej zaiste mogą użyć czasu niż poddając się tyle godzin takiemu upojeniu; daleko większą ma zasługę jeden akt cnoty albo częste pobudzenie woli do miłości Bożej, niż ta gnuśna bezczynność. Radzę zatem przeoryszom, niech z wszelką pilnością starają się zapobiegać takim długim omdleniom, z których, zdaniem moim, nic innego nie wynika, jeno sparaliżowanie władz i zmysłów, pozbawiające możności czynienia tego, czego żąda dusza, a zatem i postradanie zasług, jakich dusza dostępuje posłuszeństwem i staraniem się o to, aby spodobała się Panu. Jeśli spostrzegą w której, że podobne omdlenia są u niej skutkiem osłabienia fizycznego, niech jej zabronią postów i umartwień, takich, mówię, które nie są przykazane (choć w danym razie, gdy tego okaże się potrzeba, można ze spokojnym sumieniem zabronić i tych ostatnich), niech ją naznaczą do posług domowych, aby się zajęciem zewnętrznym rozerwała.
6. Inne, choć nie podlegają tym omdleniom, mają jednak wyobraźnię zbytnio zajętą przedmiotem rozmyślania swego, jakkolwiek mogą to być rzeczy bardzo wzniosłe i bogomyślne. Zdarza im się wtedy, że już nie zdołają panować nad sobą; szczególnie za otrzymaniem od Pana jakiej łaski nadzwyczajnej albo jakiego widzenia, dusza nieraz tak pozostaje pod wrażeniem tego widzenia, iż zdaje jej się, że ciągle je widzi, a tak nie jest, bo widziała je tylko raz. Gdy więc okaże się, że która całymi dniami pozostaje w takim upojeniu, należy jej zmienić przedmiot rozmyślania. Nie ma w tym nic złego, bo skoro rozmyślanie zawsze będzie o rzeczach Bożych, nie robi to żadnej różnicy, czy dusza będzie rozmyślała o tym czy o owym; zawsze tak rozmyślając zajęta będzie Bogiem i Bogu służyć; a Bóg równe ma upodobanie w modlitwie naszej, czy rozmyślamy o Nim samym, Stworzycielu wszech rzeczy, czy też niekiedy zastanawiamy się raczej nad stworzeniami Jego i nad tą potęgą Jego, która je stworzyła.
7. O nieszczęsna nędzo ludzka, tak ciążąca na nas skutkiem grzechu, że i w dobrym potrzeba nam powściągliwości i miary, byśmy zdrowia nie podkopali i tym samym stali się niezdolni tym dobrem się cieszyć! Rzecz pewna, że wielu jest takich, zwłaszcza tych, którzy mają słabą głowę albo niepohamowaną wyobraźnię, którzy koniecznie muszą lepiej poznać samych siebie; lepiej przez to usłużą i Panu. Która by więc spostrzegła w sobie, że ma wyobraźnię wyłącznie i całymi dniami zajętą jaką tajemnicą, czy to Męki Pańskiej czy chwały niebieskiej, czy innym podobnym przedmiotem i o niczym innym, choćby chciała, myśleć nie może, ani od tego pochłonięcia jednym wyłącznym przedmiotem się oswobodzić – niech wie i rozumie, że potrzeba jej w jaki bądź sposób się rozerwać. Inaczej przyjdzie czas, że dowie się o swojej szkodzie i przekona się, że to wyłączne zatopienie się w jednej myśli pochodzi, jak mówiłam, albo z wielkiego osłabienia fizycznego, albo też, co daleko gorsza, z niezdrowej wyobraźni. Podobnie jak obłąkany, gdy jedna myśl mu utkwi w głowie, niezdolny jest zapanować nad sobą ani od tej myśli się oderwać, ani o niczym innym myśleć, ani żadne racje nie zdołają go skłonić do tego, bo nie jest panem rozumu swego, tak również i tu mogłoby się zdarzyć to samo, choć nie przeczę, że słodkim byłby taki rodzaj obłąkania. Jeśli zaś do tej chorobliwej wyobraźni przyłączy się jeszcze melancholia, trudno obliczyć, jak wielka stąd może być szkoda dla duszy. Co do mnie nie widzę zgoła, co by mogło być dobrego w takim skrępowaniu duszy, zdolnej Bogiem samym się cieszyć. Pominąwszy bowiem nawet racje wyżej przywiedzione, to samo już, że Bóg jest nieskończony, jasno dowodzi, że dusza nie ma powodu ani potrzeby trzymać się niewolniczo jednej wyłącznie tajemnicy, kiedy ich jest tyle, nad którymi zastanawiać się może. Owszem, im więcej kto rozważa Bożych spraw i doskonałości Jego, tym jaśniej mu się objawi wielkość Jego nieskończona.
8. Nie znaczy to, byśmy w ciągu jednej godziny albo choćby w ciągu całego dnia mieli rozmyślać o wielu naraz przedmiotach, bo z tego tyle tylko by wynikło, że nie skorzystalibyśmy z żadnego. Nie chciałabym, pisząc o kwestii tak delikatnej, by kto czytając słowa moje domyślał się rzeczy, których ja nie mam na myśli i co innego rozumiał, kiedy ja mówię co innego. Dobre zrozumienie niniejszego rozdziału tak jest, upewniam, rzeczą ważną, że jakkolwiek pisanie to mię trudzi, nie czuję przecie trudu mego. Z drugiej strony pragnęłabym, by kto czytając te rzeczy nie zrozumie ich od razu, nie żałował trudu odczytania ich kilka razy. Mówię to szczególnie do przeorysz i do mistrzyń nowicjuszek, które z obowiązku swego winny kierować siostrami w rzeczach modlitwy. Jeśli nie użyją z samego początku pilnego starania i baczności w powściąganiu podobnych słabości i omdlewań, same się przekonają później, ile czasu potrzeba na zaradzenie im poniewczasie.
9. Gdybym mogła tu przytoczyć wszystkie, o jakich wiem, przykłady szkód z tego źródła wynikających, przekonałaby się każda, jak słusznie na ten punkt tak usilnie nalegam. Jeden tylko wymienię, z którego łatwo będzie domyślić się drugich. Mamy w jednym z tych klasztorów naszych dwie siostry, jedną chórową, drugą konwerskę. Obie odznaczają się wysoką bogomyślnością, połączoną z umartwieniem, pokorą i innymi cnotami, za które im Pan wielkich łask użycza i daje im objawienia wielmożności swoich. Obie są tak oderwane od wszystkich rzeczy ziemskich i wyłącznie miłości Pana oddane, że jakkolwiek na wszelkie najtrudniejsze próby je wystawiamy, nigdy nie dostrzegłyśmy, o ile nasza niskość zdoła, by w czymkolwiek zbywało im na wierności, odpowiedniej łaskom, jakich Pan im użycza. Dlatego tak szeroko nad ich cnotami się rozwodzę, aby te, którym podobnych cnót nie dostaje, tym bardziej miały się na baczności. Otóż poczęły na nie przychodzić wielkie zapały, pożądania i tęsknoty do Pana, nad którymi niezdolne były zapanować. Sama tylko Komunia św. uśmierzała nieco te ich uniesienia; za czym też wyprosiły sobie u spowiedników pozwolenie częstego do niej przystępowania. Pragnienie jednak tak się w nich wzmagało, iż w końcu zdawało się im, że gdyby którego dnia nie komunikowały, umarłyby z pewnością. Spowiednicy, widząc te dusze w takim stanie i takie niepohamowane ich pragnienie, uznali, choć jeden z nich był mężem gruntownie duchowym, że w rzeczy samej nie ma dla nich innego lekarstwa.
10. I nie koniec na tym. Z jedną z nich do tego doszło i do takich ją zapał wewnętrzny przywodził cierpień, że potrzeba było dawać jej Komunię św. o samym świcie, aby dzień przeżyć mogła. Takie miała szczere przekonanie, bo i jedna i druga nie były to dusze zdolne do obłudy i za nic na świecie nie popełniłyby kłamstwa. Mnie tam wówczas nie było, ale przeorysza napisała do mnie donosząc, co się dzieje i jak nie może z nimi dać sobie rady, i że takie osoby poważne, to jest spowiednicy, są zdania, że należy ustąpić i zgodzić się na to, bez czego one wytrzymać nie mogą. Ja z łaski Pana od razu zrozumiałam, jak rzeczy stoją, ale nie objawiłam zaraz zdania mego, ażbym sama przybyła na miejsce; naprzód z obawy, że mogę się mylić, a po wtóre, że nie wypadało stawać w sprzeczności z tymi, którzy te rzeczy pochwalali, póki bym ich nie przekonała.
11. Jeden ze spowiedników tyle miał pokory, że skoro przyjechałam na miejsce i z nim się rozmówiłam, przyznał mi słuszność. Drugiego przeciwnie, nie tak wysoko, czyli raczej w porównaniu z tamtymi wcale nie duchowego, żadną miarą nie mogłam przekonać; ale mało na opór jego zważałam, nie mając takich względem niego obowiązków. Wzięłam na rozmowę obie siostry; przedstawiałam im racje, zdaniem moim, dostateczne do przekonania ich o tym, że obawa ich, iż bez Komunii św. umrzeć muszą, jest tylko urojeniem. Ale myśl ta tak mocno w nich tkwiła, że jej żadne racje nie zdołały wybić im z głowy. Zaniechawszy więc dalszych dowodzeń, oznajmiłam im, że ja też, tak samo jak one, tęsknię do Komunii, ale się od niej powstrzymam, aby z mojego przykładu przekonały się, że i one komunikować nie powinny, z wyjątkiem dni Komunii ogólnej. Jeśli ma być z tego śmierć, więc umrzemy wszystkie trzy, bo zdaniem moim, lepsze to, niż gdyby podobny obyczaj miał się zaprowadzić w tych domach naszych, gdzie są jeszcze inne dusze, tyleż co i one kochające Boga, a zatem i każda mogłaby sobie rościć prawo do takichże dla siebie wyjątków.
12. Skutkiem nawyku zło już tak głęboko się zakorzeniło, do czego pewno i diabeł się wmieszał, że gdy im nie dano Komunii, naprawdę zdawało się, że umrą. Ja jednak nieubłaganie trwałam w postanowieniu moim; bo im bardziej one wzdrygały się przeciw posłuszeństwu (wyobrażając sobie, że usłuchać nie mogą), tym wyraźniejszy widziałam w tym dowód, że wszystko to tylko pokusa. Pierwszy dzień przebyły z wielką ciężkością, drugiego cierpiały trochę mniej, następnych coraz mniej, i kiedy wkrótce potem sama bez nich przystąpiłam do Komunii, bo mi tak kazano (sama z siebie nie byłabym przystąpiła, widząc taką ich słabość), one zupełnie już spokojnie to zniosły.
13. W krótkim czasie przekonały się one i inne, że była to pokusa i jak dobrze to się stało, że jej w porę jeszcze zaradzono. Niezadługo bowiem potem zaszły nieporozumienia między tym domem a przełożonymi (nie z winy sióstr, o czym może jeszcze w dalszym ciągu nieco opowiem), a ci nie byliby pochwalili ani ścierpieli podobnych zwyczajów.
14. O, ileż mogłabym przytoczyć tego rodzaju przykładów! Wspomnę tu przynajmniej jedno jeszcze podobne zdarzenie, choć zaszło ono nie w klasztorze naszego Zakonu, tylko u bernardynek. Była w tym klasztorze zakonnica, równie cnotliwa jak one dwie poprzednie. Skutkiem ustawicznego biczowania się i postów, doszła była do takiego wycieńczenia, że za każdym przystąpieniem do Komunii św., albo za każdym gorętszym uniesieniem pobożnym, natychmiast padała na ziemię jak martwa i osiem do dziewięciu godzin w takim stanie pozostawała. Zdawało się jej i wszystkie tak sądziły, że są to zachwycenia. A tak często jej się to zdarzało, że gdyby temu nie położono tamy, pewna jestem, że bardzo złe byłyby stąd wynikły następstwa. Wieść o tych rzekomych zachwyceniach rozchodziła się po całym mieście. Mnie bolały te słuchy, bo z łaski i woli Pana wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić należy, i w wielkiej byłam obawie, na czym to się skończy. Spowiednik tej zakonnicy był i moim, bardzo mi przychylnym ojcem duchownym; będąc u mnie, opowiedział mi wszystko. Ja mu na to oświadczyłam moje o tych zajściach przekonanie, że jest to tylko strata czasu, że niepodobna, by były to zachwycenia, że to wprost tylko skutek niemocy fizycznej. Poradziłam mu, by jej zabronił dyscyplin i postów i kazał jej się rozerwać. Ona posłuszna, uczyniła jak jej kazano. W krótkim czasie odzyskała siły i już więcej nie było mowy o zachwyceniach; a gdyby to były prawdziwe zachwycenia, żaden środek ludzki nie zdołałby ich powstrzymać, dopóki by Bóg chciał, aby trwały. Bo taka jest potężna siła ducha Bożego, że żadna siła nasza nie zdoła mu się oprzeć, a przy tym – jak mówiłam – działanie jego wielkie w duszy skutki pozostawia. Natomiast rzekome te zachwycenia tak przemijają bez śladu, jak gdyby ich wcale nie było, i niczego więcej po sobie nie pozostawiają, jeno wyczerpanie fizyczne.
15. Z tego, co się powiedziało, zrozumiejmy, że cokolwiek nas krępuje wewnętrznie w sposób taki, iż czujemy, że rozum już nie jest swobodny, wszystko to powinno nam być podejrzane. Nigdy tą drogą nie nabędziemy wolności ducha, bo jedna z głównych cech tej wolności zasadza się na tym, byśmy umieli znajdować Boga we wszystkich rzeczach stworzonych i swobodnie przez nie do Boga myślą się wznosili. Co poza tym jest, wszystko to tylko niewola ducha, która, nie mówiąc już o szkodzie, jaką wyrządza ciału, więzi duszę i wzrost tej tamuje. I podobnie, gdy kto idąc drogą trafi na bagno lub trzęsawisko i tak w nim zabrnie, że dalej postąpić nie może, tak i tu dzieje się z duszą, której, aby mogła postąpić, zupełnej potrzeba swobody, bo nie tylko powinna wciąż iść naprzód, ale i latać.
16. Co do tych, które mówią, albo którym się zdaje, że są pochłonięte w Bogu i w tym rzekomym zawieszeniu władz wewnętrznych ani panować nad sobą, ani myśli rozerwać nie mogą, powtarzam raz jeszcze zdanie i radę moją: jeśli taki stan trwa dzień tylko albo choćby cztery dni, albo i tydzień, nie ma jeszcze czego się obawiać, bo nie jest to nic nadzwyczajnego, gdyż naturze słabej tyle czasu potrzeba, aby mogła przyjść do siebie po doznanym wstrząśnięciu. Ale jeśli rzecz dalej się przedłuża, wtedy już należy zaradzić złemu. Tyle tylko w tym stanie jest dobrego, że nie ma w nim winy ani grzechu, że owszem nie jest pozbawiony zasługi przed Bogiem; zawsze jednak pociąga on za sobą te szkodliwe następstwa, o których mówiłam, i wiele innych jeszcze. Mianowicie co się tyczy Komunii św., niemała byłaby to niewłaściwość, gdyby dusza, dla niepohamowanego jej pożądania, nie chciała być posłuszną spowiednikowi i przełożonej. Jakkolwiek by wielkie czuła w sobie, za odmówieniem jej Komunii, opustoszenie, należy przecie, w tym jak we wszystkim, umartwiać ją, choć w sposób łagodny, aby jej nie popchnąć do ostateczności. Należy im tłumaczyć i przywieść je do uznania, że pożyteczniejsza rzecz i potrzebniejsza jest zrzec się woli swojej, niż szukać pociechy.
17. Może się w to wmieszać i miłość własna, jak tego sama na sobie doświadczyłam. Zdarzało mi się nieraz, że zaraz po Komunii (gdy postać chleba musiała jeszcze cała być we mnie), widząc drugie przystępujące, czułam w sobie jakby zazdrość do nich i żal, że już komunikowałam i drugi raz komunikować nie mogę. Wówczas (choć to po wiele razy się powtarzało) nie widziałam w tym nic nagannego; później dopiero spostrzegłam się, że to uczucie pochodzi raczej z chęci zadowolenia własnego niż z miłości Bożej; wzbudziło je we mnie pragnienie tej słodkości i pociechy wewnętrznej, jakiej po większej części doznajemy w chwili Komunii. Bo gdyby mi było chodziło tylko o posiadanie Boga w mej duszy, przecież Go już posiadłam; i gdyby mi było chodziło tylko o spełnienie przepisu, jaki nam w pewne dni każe przystępować do Komunii, wszak już go byłam spełniła; i gdyby mi było chodziło tylko o łaski, jakie nam się w Najświętszym Sakramencie udzielają, wszak już je byłam otrzymała. Tym sposobem przyszłam do jasnego poznania, że powodowałam się wówczas tylko pragnieniem uczuwalnej onej pociechy i że jej więcej pragnąć nie powinnam.
18. Przypomina mi się tu pewna pani, którą znałam, bawiąc w jednym mieście, gdzie posiadamy nasz klasztor. Uchodziła tam za gorliwą służebnicę Bożą i mogła być taką. Komunikowała co dzień nie mając stałego spowiednika, tylko to w jednym kościele, to w drugim do Komunii przystępując. Uderzyło mię to i byłabym wolała widzieć ją raczej posłuszną jednemu przewodnikowi, niż tyle razy komunikującą. Mieszkała w domu własnym i robiła, sądzę, co jej się podobało; ale że była dobra, wszystko też, co robiła, było dobre. Nieraz czyniłam jej uwagi moje, ale ona nie zważała na mnie, i słusznie, bo była o wiele lepsza ode mnie, ale w tym punkcie nie zdaje mi się, bym była w błędzie. Korzystając z przybycia świętego ojca, Piotra z Alkantary, postarałam się, aby z nią się zobaczył. Sprawozdanie jednak, jakie przed nim o sobie uczyniła, nie bardzo mi się podobało, czego zapewne nie inna była przyczyna, jeno ta wielka nędza nasza, że nikt nas nigdy nie zdoła w zupełności zadowolić, jeśli nie jedną z nami drogą chodzi. Bo pewna tego jestem, że więcej ona Panu służyła i więcej w jeden rok pokuty czyniła, niż ja przez lat wiele.
19. W końcu, bo do tego zmierzam, przyszła na nią choroba śmiertelna. Nie zwlekając, postarała się o pozwolenie, by co dzień w mieszkaniu jej odprawiała się Msza święta i by jej co dzień na Mszy dawano Komunię. Gdy jednak choroba jej się przedłużała, kapłan bardzo pobożny, który często u niej miewał Mszę świętą, uznał w końcu, że nie można na to pozwolić, by tak na co dzień w pokoju komunikowała. Była to zapewne pokusa czartowska, bo stało się to w samże dzień, którego ona umarła. Widząc, że Msza święta się kończy, a Komunii jej nie dają, tak się na to oburzyła i takim gwałtownym na kapłana uniosła się gniewem, że ten mocno zgorszony przybiegł do mnie, donosząc mi, co się stało. Mnie to mocno obeszło, zwłaszcza że nie było nawet pewności, czy miała jeszcze czas pojednać się z Bogiem, bo zdaje mi się, że zaraz po tym zajściu umarła.
20, Przekonałam się na tym przykładzie, jak ciężką szkodę wyrządza duszy przywiązanie się do woli własnej w czymkolwiek bądź, a tym bardziej w rzeczy tak wielkiej. Bo kto tak często przystępuje do Pana, ten słusznie powinien tak uznawać niegodność swoją, iżby nigdy nie śmiał tego czynić, polegając na własnym zdaniu swoim, ale zasięgał i słuchał zdania duchownego przewodnika, aby to, czego mu nie dostaje do godnego połączenia się z tak wielkim Panem – a do tego każdemu musi nie dostawać wiele – zastąpił i dopełnił posłuszeństwem, z rozkazu tylko przystępując. W zdarzeniu, o którym mówię, biedna ona pani miała podaną sobie sposobność do głębokiego upokorzenia się, i zapewne większą, niż z przyjęcia Komunii, byłaby miała zasługę, gdyby była uznała, że kapłan w tym razie nic jej nie był winien, ale że Pan sam, widząc jej nędzę i niegodność, tak zrządził, bo nie chciał wnijść do takiego nieprzystojnego dlań mieszkania. Tak czyniła pewna osoba, której roztropni spowiednicy niejednokrotnie odmawiali Komunii, bo przystępowała do niej często. W czułej swej dla Pana miłości bolała bardzo nad takim od Niego usunięciem; ale z drugiej strony, więcej pragnąc czci Boga niż swojej, nie przestawała błogosławić Go za to, że otworzył oczy spowiednikowi, aby ją poznał, jaką jest, i nie dopuszczał Boskiemu Majestatowi Jego wchodzić do takiej lichej gospody. Tych myśli się trzymając, z wielkim spokojem duszy poddawała się zakazowi, chociaż z rzewną także, miłosną boleścią, ale za nic w świecie nie byłaby postąpiła wbrew temu, co jej kazano.
21. Wierzajcie mi, siostry: kiedy miłość Boża w podobny sposób wzbudza namiętności albo prowadzi do czego takiego, co obraża Boga, albo zakłóca pokój duszy tak zakochanej w myślach swoich, że już głosu rozumu nie słyszy, wtedy, rzecz jasna, że szukamy samych siebie (a to nie jest prawdziwa miłość Boża, tylko my ją za taką mamy). Wtedy też diabeł, który nie śpi, nie omieszka nastawać na nas, widząc, że w taką porę łatwiej i ciężej szkodzić nam może, jak to uczynił onej pani. Wypadek jej, przyznaję, mocno mię przeraził. Nie iżbym straciła ufność, że kusiciel nie zdołał dokazać tego, by dusza jej poszła na potępienie, bo dobroć Boga wielka jest, ale że pokusa trafiła, bądź co bądź, na złą godzinę.
22. Opisałam to zdarzenie dla przestrogi przeorysz i aby siostry z świętą bojaźnią zastanawiały się nad sobą i badały siebie, w jaki sposób przystępują do przyjęcia tak wielkiego daru. Jeśli po to przystępują doń, aby przez to podobały się Bogu, wszak wiedzą dobrze, że lepiej podoba się Jemu posłuszeństwo niż ofiara. Jeśli tak jest, jeśli przez posłuszeństwo wstrzymując się od Komunii większą mam zasługę, więc czegóż mam się niepokoić? Nie mówię, by nie czuły przy tym przykrości, ale niech będą pokorne, bo nie wszystkie jeszcze doszły do tego stopnia doskonałości, na którym nic już duszy nie jest przykre, skoro tylko czyni to, co wie, że jest przyjemniejsze Bogu. Bo gdy wola zupełnie jest oderwana od wszelkiego względu na samą siebie, wtedy rzecz jasna, że nic już jej zasmucić nie zdoła, że owszem, będzie się radowała z nastręczającej się jej sposobności przypodobania się Panu w rzeczy tak wiele ją kosztującej i upokorzy się, i zarówno ochotnie poprzestanie na komunii duchowej.
23. Ponieważ jednak w początkach jest to szczególną łaską od Pana, gdy daje te gorące pragnienia złączenia się z Nim, słusznie więc takim początkującym można to wyrozumieć, że, pozbawione Komunii, uczują rzewny żal i zmartwienie, byleby tylko zachowały przy tym pokój duszy wykorzystywały to do czynienia aktów upokorzenia siebie. Wspomniane pragnienia daje Bóg także i doskonałym i gorętsze; ale dlatego mówię tu o początkach tylko, bo na tym stopniu pragnienia one wyżej cenić należy i zresztą, na tym stopniu pragnienia one o którym wspomniałam, nie są one już tak gwałtowne. Lecz gdyby doznawały z tego powodu jakiego wzburzenia lub miotania się, albo skrytego żalu do przełożonej lub do spowiednika niechaj będą pewne, że jest to oczywista pokusa. Jeśliby zaś która, gdy spowiednik zabronił jej Komunii, jednak odważyła się komunikować, ja zasługi, jaką by z takiego postępku odniosła, nie życzyłabym sobie. W rzeczach tak niesłychanie ważnych nie godzi się nam czynić siebie sędziami we własnej sprawie. Sąd należy do tego, któremu powierzone są klucze ku wiązaniu i rozwiązywaniu. Niechaj Pan raczy nam użyczyć światła, abyśmy w rzeczach tak ważnych nie błądzili; niech nam nie odmawia pomocy łaski swojej, byśmy darów, jakich nam użycza, nie obracali na obrazę Jego.
Mówi o szkodach, jakie może sobie wyrządzić dusza w życiu duchowym, gdy nie wie, kiedy i jak należy sprzeciwiać się duchowi. – O pożądaniu Komunii świętej i jakie w nim mogą ukrywać się złudzenia. – Ważne wskazówki i przestrogi dla przełożonych klasztorów.
1. Pilnie się zastanawiałam i starałam się rozumieć, skąd pochodzi pewne upojenie duszy, jakie widziałam u niektórych pobożnych osób, którym Pan na modlitwie wielkich słodkości użycza, gdy z ich strony nie zbywa na odpowiednim przysposobieniu się do przyjęcia łask Jego. Nie mówię tu o tych wypadkach, gdy dusza zostaje w zawieszeniu i zachwyceniu porwana Boskim Majestatem; dość o tym pisałam na innych miejscach. W podobnych zdarzeniach nie ma co mówić o własnym naszym działaniu i przysposobieniu się, bo sami z siebie nic tu uczynić nie możemy, i jeśli jeno zachwycenie jest prawdziwe, oprzeć się mu nie zdołamy, mimo wszelkiej usilności naszej. Dodać wszakże należy, że ta siła, która nas opanowuje w zachwyceniu i władzy nad sobą nas pozbawia, trwa krótko. Upojenie zaś, o którym tu mówię, następuje najczęściej w chwili, gdy dusza wszczyna modlitwę odpocznienia, podobną do pewnego rodzaju snu duchowego. Jest to stan taki, że kto nie wie, jak się w nim zachowywać, może dużo czasu stracić i siły swoje na próżno wyczerpać, i to z własnej winy, a z małą zasługą.
2. Chciałabym to jak najjaśniej wytłumaczyć, choć rzecz jest trudna i nie wiem, czy zdołam. Ale dusze, które by zostawały w tym błędzie, jeśli zechcą mi dać wiarę, pewna jestem, że mnie zrozumieją. Znałam takie dusze wysoko cnotliwe, które po siedem i osiem godzin zostawały w tym stanie i zdawało im się, że są w zachwyceniu. Każde ćwiczenie duchowe tak je pochłaniało, że zaraz całe się oddawały popędowi jego, tłumacząc sobie, że nie godzi się im sprzeciwiać Panu. Tym sposobem, gdyby wcześnie nie zaradzono złemu, łatwo mogły same się powoli przyprawić o śmierć albo popaść w obłęd. Według mojego rozumienia rzecz się ma tak: gdy Pan zacznie użyczać duszy pociech niebieskich, natura nasza chciwa rozkoszy, tak się przejmuje tą słodkością, iż nie śmie zrobić najmniejszego poruszenia, by snadź ta słodkość się nie rozwiała i za nic nie chciałaby jej utracić. Jakoż w rzeczy samej, duchowa ta rozkosz słodsza jest niż wszelkie uciechy tego świata. Przypuśćmy zaś, że pociechy te trafią na naturę słabą, albo na umysł (czyli raczej na wyobraźnię) z natury nielotny; umysł taki, gdy uchwyci się jakiej rzeczy, cały w niej utkwi, niezdolny ani na chwilę uwagi swej od niej odwrócić (jak w życiu powszednim nieraz się zdarza ludziom powolnego umysłu, że zamyśliwszy się o jakiej rzeczy, choćby nie odnoszącej się do Boga, tak się w niej zatopią, iż patrząc na przedmioty ich otaczające, nie widzą ani uwagi na to, co widzą, nie zwracają albo od wielkiego zamyślenia zapominają, co powiedzieć mieli); tak i tu bywa, według różnego stanu kompleksji albo słabości umysłu. A jeśli jeszcze do tego przyłączy się melancholia, ta dopiero naprowadzi im do głowy tysiące słodkich przywidzeń.
3. O melancholii będzie mowa niżej. Ale i bez niej takie rzeczy, jak je tu opisałam, zdarzają się duszom pobożnym, wyniszczonym pokutą zarówno jak tym, o których mówiłam wyżej, to jest, że skoro tylko poczują w sobie słodkość miłości Bożej, całkiem się dają tej słodkości opanować. Moim zdaniem, lepiej byłoby, gdyby się nie poddawały urokowi, bo na tym stopniu modlitwy bardzo dobrze mogą mu się oprzeć. Jako w słabości fizycznej człowiek czuje w sobie zniemożenie i ruszyć się ani mówić nie zdoła, tak samo dzieje się i tu, gdy brak należnego oporu; wtedy siła duchowego uniesienia opanowuje niedołężne przyrodzenie i je ubezwładnia.
4. Czymże więc, może kto zapytać, stan taki różni się od zachwycenia, kiedy na pozór oba te stany zupełnie są do siebie podobne? Tak jest na pozór, ale nie istotnie. Zachwycenie, czyli zjednoczenie wszystkich władz w Bogu – jak mówiłam – trwa krótko, ale wielkie po sobie skutki pozostawia, wielkie oświecenie duszy i wiele innych korzyści duchowych; rozum tu nic nie działa, tylko Pan sam działa w woli. W tym stanie, o którym tu mówię, jest zupełnie inaczej; choć ciało jest jakby pojmane i ubezwładnione, ale wola, pamięć i rozum pozostają swobodne, tylko że działanie ich będzie bezwładne i czego się w danym razie uchwycą, temu się oddają i tego się oburącz trzymają.
5. Ja w tej mdłości ciała – bo nie jest to nic innego, choć z dobrego źródła bierze początek – żadnego nie widzę pożytku. Lepiej zaiste mogą użyć czasu niż poddając się tyle godzin takiemu upojeniu; daleko większą ma zasługę jeden akt cnoty albo częste pobudzenie woli do miłości Bożej, niż ta gnuśna bezczynność. Radzę zatem przeoryszom, niech z wszelką pilnością starają się zapobiegać takim długim omdleniom, z których, zdaniem moim, nic innego nie wynika, jeno sparaliżowanie władz i zmysłów, pozbawiające możności czynienia tego, czego żąda dusza, a zatem i postradanie zasług, jakich dusza dostępuje posłuszeństwem i staraniem się o to, aby spodobała się Panu. Jeśli spostrzegą w której, że podobne omdlenia są u niej skutkiem osłabienia fizycznego, niech jej zabronią postów i umartwień, takich, mówię, które nie są przykazane (choć w danym razie, gdy tego okaże się potrzeba, można ze spokojnym sumieniem zabronić i tych ostatnich), niech ją naznaczą do posług domowych, aby się zajęciem zewnętrznym rozerwała.
6. Inne, choć nie podlegają tym omdleniom, mają jednak wyobraźnię zbytnio zajętą przedmiotem rozmyślania swego, jakkolwiek mogą to być rzeczy bardzo wzniosłe i bogomyślne. Zdarza im się wtedy, że już nie zdołają panować nad sobą; szczególnie za otrzymaniem od Pana jakiej łaski nadzwyczajnej albo jakiego widzenia, dusza nieraz tak pozostaje pod wrażeniem tego widzenia, iż zdaje jej się, że ciągle je widzi, a tak nie jest, bo widziała je tylko raz. Gdy więc okaże się, że która całymi dniami pozostaje w takim upojeniu, należy jej zmienić przedmiot rozmyślania. Nie ma w tym nic złego, bo skoro rozmyślanie zawsze będzie o rzeczach Bożych, nie robi to żadnej różnicy, czy dusza będzie rozmyślała o tym czy o owym; zawsze tak rozmyślając zajęta będzie Bogiem i Bogu służyć; a Bóg równe ma upodobanie w modlitwie naszej, czy rozmyślamy o Nim samym, Stworzycielu wszech rzeczy, czy też niekiedy zastanawiamy się raczej nad stworzeniami Jego i nad tą potęgą Jego, która je stworzyła.
7. O nieszczęsna nędzo ludzka, tak ciążąca na nas skutkiem grzechu, że i w dobrym potrzeba nam powściągliwości i miary, byśmy zdrowia nie podkopali i tym samym stali się niezdolni tym dobrem się cieszyć! Rzecz pewna, że wielu jest takich, zwłaszcza tych, którzy mają słabą głowę albo niepohamowaną wyobraźnię, którzy koniecznie muszą lepiej poznać samych siebie; lepiej przez to usłużą i Panu. Która by więc spostrzegła w sobie, że ma wyobraźnię wyłącznie i całymi dniami zajętą jaką tajemnicą, czy to Męki Pańskiej czy chwały niebieskiej, czy innym podobnym przedmiotem i o niczym innym, choćby chciała, myśleć nie może, ani od tego pochłonięcia jednym wyłącznym przedmiotem się oswobodzić – niech wie i rozumie, że potrzeba jej w jaki bądź sposób się rozerwać. Inaczej przyjdzie czas, że dowie się o swojej szkodzie i przekona się, że to wyłączne zatopienie się w jednej myśli pochodzi, jak mówiłam, albo z wielkiego osłabienia fizycznego, albo też, co daleko gorsza, z niezdrowej wyobraźni. Podobnie jak obłąkany, gdy jedna myśl mu utkwi w głowie, niezdolny jest zapanować nad sobą ani od tej myśli się oderwać, ani o niczym innym myśleć, ani żadne racje nie zdołają go skłonić do tego, bo nie jest panem rozumu swego, tak również i tu mogłoby się zdarzyć to samo, choć nie przeczę, że słodkim byłby taki rodzaj obłąkania. Jeśli zaś do tej chorobliwej wyobraźni przyłączy się jeszcze melancholia, trudno obliczyć, jak wielka stąd może być szkoda dla duszy. Co do mnie nie widzę zgoła, co by mogło być dobrego w takim skrępowaniu duszy, zdolnej Bogiem samym się cieszyć. Pominąwszy bowiem nawet racje wyżej przywiedzione, to samo już, że Bóg jest nieskończony, jasno dowodzi, że dusza nie ma powodu ani potrzeby trzymać się niewolniczo jednej wyłącznie tajemnicy, kiedy ich jest tyle, nad którymi zastanawiać się może. Owszem, im więcej kto rozważa Bożych spraw i doskonałości Jego, tym jaśniej mu się objawi wielkość Jego nieskończona.
8. Nie znaczy to, byśmy w ciągu jednej godziny albo choćby w ciągu całego dnia mieli rozmyślać o wielu naraz przedmiotach, bo z tego tyle tylko by wynikło, że nie skorzystalibyśmy z żadnego. Nie chciałabym, pisząc o kwestii tak delikatnej, by kto czytając słowa moje domyślał się rzeczy, których ja nie mam na myśli i co innego rozumiał, kiedy ja mówię co innego. Dobre zrozumienie niniejszego rozdziału tak jest, upewniam, rzeczą ważną, że jakkolwiek pisanie to mię trudzi, nie czuję przecie trudu mego. Z drugiej strony pragnęłabym, by kto czytając te rzeczy nie zrozumie ich od razu, nie żałował trudu odczytania ich kilka razy. Mówię to szczególnie do przeorysz i do mistrzyń nowicjuszek, które z obowiązku swego winny kierować siostrami w rzeczach modlitwy. Jeśli nie użyją z samego początku pilnego starania i baczności w powściąganiu podobnych słabości i omdlewań, same się przekonają później, ile czasu potrzeba na zaradzenie im poniewczasie.
9. Gdybym mogła tu przytoczyć wszystkie, o jakich wiem, przykłady szkód z tego źródła wynikających, przekonałaby się każda, jak słusznie na ten punkt tak usilnie nalegam. Jeden tylko wymienię, z którego łatwo będzie domyślić się drugich. Mamy w jednym z tych klasztorów naszych dwie siostry, jedną chórową, drugą konwerskę. Obie odznaczają się wysoką bogomyślnością, połączoną z umartwieniem, pokorą i innymi cnotami, za które im Pan wielkich łask użycza i daje im objawienia wielmożności swoich. Obie są tak oderwane od wszystkich rzeczy ziemskich i wyłącznie miłości Pana oddane, że jakkolwiek na wszelkie najtrudniejsze próby je wystawiamy, nigdy nie dostrzegłyśmy, o ile nasza niskość zdoła, by w czymkolwiek zbywało im na wierności, odpowiedniej łaskom, jakich Pan im użycza. Dlatego tak szeroko nad ich cnotami się rozwodzę, aby te, którym podobnych cnót nie dostaje, tym bardziej miały się na baczności. Otóż poczęły na nie przychodzić wielkie zapały, pożądania i tęsknoty do Pana, nad którymi niezdolne były zapanować. Sama tylko Komunia św. uśmierzała nieco te ich uniesienia; za czym też wyprosiły sobie u spowiedników pozwolenie częstego do niej przystępowania. Pragnienie jednak tak się w nich wzmagało, iż w końcu zdawało się im, że gdyby którego dnia nie komunikowały, umarłyby z pewnością. Spowiednicy, widząc te dusze w takim stanie i takie niepohamowane ich pragnienie, uznali, choć jeden z nich był mężem gruntownie duchowym, że w rzeczy samej nie ma dla nich innego lekarstwa.
10. I nie koniec na tym. Z jedną z nich do tego doszło i do takich ją zapał wewnętrzny przywodził cierpień, że potrzeba było dawać jej Komunię św. o samym świcie, aby dzień przeżyć mogła. Takie miała szczere przekonanie, bo i jedna i druga nie były to dusze zdolne do obłudy i za nic na świecie nie popełniłyby kłamstwa. Mnie tam wówczas nie było, ale przeorysza napisała do mnie donosząc, co się dzieje i jak nie może z nimi dać sobie rady, i że takie osoby poważne, to jest spowiednicy, są zdania, że należy ustąpić i zgodzić się na to, bez czego one wytrzymać nie mogą. Ja z łaski Pana od razu zrozumiałam, jak rzeczy stoją, ale nie objawiłam zaraz zdania mego, ażbym sama przybyła na miejsce; naprzód z obawy, że mogę się mylić, a po wtóre, że nie wypadało stawać w sprzeczności z tymi, którzy te rzeczy pochwalali, póki bym ich nie przekonała.
11. Jeden ze spowiedników tyle miał pokory, że skoro przyjechałam na miejsce i z nim się rozmówiłam, przyznał mi słuszność. Drugiego przeciwnie, nie tak wysoko, czyli raczej w porównaniu z tamtymi wcale nie duchowego, żadną miarą nie mogłam przekonać; ale mało na opór jego zważałam, nie mając takich względem niego obowiązków. Wzięłam na rozmowę obie siostry; przedstawiałam im racje, zdaniem moim, dostateczne do przekonania ich o tym, że obawa ich, iż bez Komunii św. umrzeć muszą, jest tylko urojeniem. Ale myśl ta tak mocno w nich tkwiła, że jej żadne racje nie zdołały wybić im z głowy. Zaniechawszy więc dalszych dowodzeń, oznajmiłam im, że ja też, tak samo jak one, tęsknię do Komunii, ale się od niej powstrzymam, aby z mojego przykładu przekonały się, że i one komunikować nie powinny, z wyjątkiem dni Komunii ogólnej. Jeśli ma być z tego śmierć, więc umrzemy wszystkie trzy, bo zdaniem moim, lepsze to, niż gdyby podobny obyczaj miał się zaprowadzić w tych domach naszych, gdzie są jeszcze inne dusze, tyleż co i one kochające Boga, a zatem i każda mogłaby sobie rościć prawo do takichże dla siebie wyjątków.
12. Skutkiem nawyku zło już tak głęboko się zakorzeniło, do czego pewno i diabeł się wmieszał, że gdy im nie dano Komunii, naprawdę zdawało się, że umrą. Ja jednak nieubłaganie trwałam w postanowieniu moim; bo im bardziej one wzdrygały się przeciw posłuszeństwu (wyobrażając sobie, że usłuchać nie mogą), tym wyraźniejszy widziałam w tym dowód, że wszystko to tylko pokusa. Pierwszy dzień przebyły z wielką ciężkością, drugiego cierpiały trochę mniej, następnych coraz mniej, i kiedy wkrótce potem sama bez nich przystąpiłam do Komunii, bo mi tak kazano (sama z siebie nie byłabym przystąpiła, widząc taką ich słabość), one zupełnie już spokojnie to zniosły.
13. W krótkim czasie przekonały się one i inne, że była to pokusa i jak dobrze to się stało, że jej w porę jeszcze zaradzono. Niezadługo bowiem potem zaszły nieporozumienia między tym domem a przełożonymi (nie z winy sióstr, o czym może jeszcze w dalszym ciągu nieco opowiem), a ci nie byliby pochwalili ani ścierpieli podobnych zwyczajów.
14. O, ileż mogłabym przytoczyć tego rodzaju przykładów! Wspomnę tu przynajmniej jedno jeszcze podobne zdarzenie, choć zaszło ono nie w klasztorze naszego Zakonu, tylko u bernardynek. Była w tym klasztorze zakonnica, równie cnotliwa jak one dwie poprzednie. Skutkiem ustawicznego biczowania się i postów, doszła była do takiego wycieńczenia, że za każdym przystąpieniem do Komunii św., albo za każdym gorętszym uniesieniem pobożnym, natychmiast padała na ziemię jak martwa i osiem do dziewięciu godzin w takim stanie pozostawała. Zdawało się jej i wszystkie tak sądziły, że są to zachwycenia. A tak często jej się to zdarzało, że gdyby temu nie położono tamy, pewna jestem, że bardzo złe byłyby stąd wynikły następstwa. Wieść o tych rzekomych zachwyceniach rozchodziła się po całym mieście. Mnie bolały te słuchy, bo z łaski i woli Pana wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić należy, i w wielkiej byłam obawie, na czym to się skończy. Spowiednik tej zakonnicy był i moim, bardzo mi przychylnym ojcem duchownym; będąc u mnie, opowiedział mi wszystko. Ja mu na to oświadczyłam moje o tych zajściach przekonanie, że jest to tylko strata czasu, że niepodobna, by były to zachwycenia, że to wprost tylko skutek niemocy fizycznej. Poradziłam mu, by jej zabronił dyscyplin i postów i kazał jej się rozerwać. Ona posłuszna, uczyniła jak jej kazano. W krótkim czasie odzyskała siły i już więcej nie było mowy o zachwyceniach; a gdyby to były prawdziwe zachwycenia, żaden środek ludzki nie zdołałby ich powstrzymać, dopóki by Bóg chciał, aby trwały. Bo taka jest potężna siła ducha Bożego, że żadna siła nasza nie zdoła mu się oprzeć, a przy tym – jak mówiłam – działanie jego wielkie w duszy skutki pozostawia. Natomiast rzekome te zachwycenia tak przemijają bez śladu, jak gdyby ich wcale nie było, i niczego więcej po sobie nie pozostawiają, jeno wyczerpanie fizyczne.
15. Z tego, co się powiedziało, zrozumiejmy, że cokolwiek nas krępuje wewnętrznie w sposób taki, iż czujemy, że rozum już nie jest swobodny, wszystko to powinno nam być podejrzane. Nigdy tą drogą nie nabędziemy wolności ducha, bo jedna z głównych cech tej wolności zasadza się na tym, byśmy umieli znajdować Boga we wszystkich rzeczach stworzonych i swobodnie przez nie do Boga myślą się wznosili. Co poza tym jest, wszystko to tylko niewola ducha, która, nie mówiąc już o szkodzie, jaką wyrządza ciału, więzi duszę i wzrost tej tamuje. I podobnie, gdy kto idąc drogą trafi na bagno lub trzęsawisko i tak w nim zabrnie, że dalej postąpić nie może, tak i tu dzieje się z duszą, której, aby mogła postąpić, zupełnej potrzeba swobody, bo nie tylko powinna wciąż iść naprzód, ale i latać.
16. Co do tych, które mówią, albo którym się zdaje, że są pochłonięte w Bogu i w tym rzekomym zawieszeniu władz wewnętrznych ani panować nad sobą, ani myśli rozerwać nie mogą, powtarzam raz jeszcze zdanie i radę moją: jeśli taki stan trwa dzień tylko albo choćby cztery dni, albo i tydzień, nie ma jeszcze czego się obawiać, bo nie jest to nic nadzwyczajnego, gdyż naturze słabej tyle czasu potrzeba, aby mogła przyjść do siebie po doznanym wstrząśnięciu. Ale jeśli rzecz dalej się przedłuża, wtedy już należy zaradzić złemu. Tyle tylko w tym stanie jest dobrego, że nie ma w nim winy ani grzechu, że owszem nie jest pozbawiony zasługi przed Bogiem; zawsze jednak pociąga on za sobą te szkodliwe następstwa, o których mówiłam, i wiele innych jeszcze. Mianowicie co się tyczy Komunii św., niemała byłaby to niewłaściwość, gdyby dusza, dla niepohamowanego jej pożądania, nie chciała być posłuszną spowiednikowi i przełożonej. Jakkolwiek by wielkie czuła w sobie, za odmówieniem jej Komunii, opustoszenie, należy przecie, w tym jak we wszystkim, umartwiać ją, choć w sposób łagodny, aby jej nie popchnąć do ostateczności. Należy im tłumaczyć i przywieść je do uznania, że pożyteczniejsza rzecz i potrzebniejsza jest zrzec się woli swojej, niż szukać pociechy.
17. Może się w to wmieszać i miłość własna, jak tego sama na sobie doświadczyłam. Zdarzało mi się nieraz, że zaraz po Komunii (gdy postać chleba musiała jeszcze cała być we mnie), widząc drugie przystępujące, czułam w sobie jakby zazdrość do nich i żal, że już komunikowałam i drugi raz komunikować nie mogę. Wówczas (choć to po wiele razy się powtarzało) nie widziałam w tym nic nagannego; później dopiero spostrzegłam się, że to uczucie pochodzi raczej z chęci zadowolenia własnego niż z miłości Bożej; wzbudziło je we mnie pragnienie tej słodkości i pociechy wewnętrznej, jakiej po większej części doznajemy w chwili Komunii. Bo gdyby mi było chodziło tylko o posiadanie Boga w mej duszy, przecież Go już posiadłam; i gdyby mi było chodziło tylko o spełnienie przepisu, jaki nam w pewne dni każe przystępować do Komunii, wszak już go byłam spełniła; i gdyby mi było chodziło tylko o łaski, jakie nam się w Najświętszym Sakramencie udzielają, wszak już je byłam otrzymała. Tym sposobem przyszłam do jasnego poznania, że powodowałam się wówczas tylko pragnieniem uczuwalnej onej pociechy i że jej więcej pragnąć nie powinnam.
18. Przypomina mi się tu pewna pani, którą znałam, bawiąc w jednym mieście, gdzie posiadamy nasz klasztor. Uchodziła tam za gorliwą służebnicę Bożą i mogła być taką. Komunikowała co dzień nie mając stałego spowiednika, tylko to w jednym kościele, to w drugim do Komunii przystępując. Uderzyło mię to i byłabym wolała widzieć ją raczej posłuszną jednemu przewodnikowi, niż tyle razy komunikującą. Mieszkała w domu własnym i robiła, sądzę, co jej się podobało; ale że była dobra, wszystko też, co robiła, było dobre. Nieraz czyniłam jej uwagi moje, ale ona nie zważała na mnie, i słusznie, bo była o wiele lepsza ode mnie, ale w tym punkcie nie zdaje mi się, bym była w błędzie. Korzystając z przybycia świętego ojca, Piotra z Alkantary, postarałam się, aby z nią się zobaczył. Sprawozdanie jednak, jakie przed nim o sobie uczyniła, nie bardzo mi się podobało, czego zapewne nie inna była przyczyna, jeno ta wielka nędza nasza, że nikt nas nigdy nie zdoła w zupełności zadowolić, jeśli nie jedną z nami drogą chodzi. Bo pewna tego jestem, że więcej ona Panu służyła i więcej w jeden rok pokuty czyniła, niż ja przez lat wiele.
19. W końcu, bo do tego zmierzam, przyszła na nią choroba śmiertelna. Nie zwlekając, postarała się o pozwolenie, by co dzień w mieszkaniu jej odprawiała się Msza święta i by jej co dzień na Mszy dawano Komunię. Gdy jednak choroba jej się przedłużała, kapłan bardzo pobożny, który często u niej miewał Mszę świętą, uznał w końcu, że nie można na to pozwolić, by tak na co dzień w pokoju komunikowała. Była to zapewne pokusa czartowska, bo stało się to w samże dzień, którego ona umarła. Widząc, że Msza święta się kończy, a Komunii jej nie dają, tak się na to oburzyła i takim gwałtownym na kapłana uniosła się gniewem, że ten mocno zgorszony przybiegł do mnie, donosząc mi, co się stało. Mnie to mocno obeszło, zwłaszcza że nie było nawet pewności, czy miała jeszcze czas pojednać się z Bogiem, bo zdaje mi się, że zaraz po tym zajściu umarła.
20, Przekonałam się na tym przykładzie, jak ciężką szkodę wyrządza duszy przywiązanie się do woli własnej w czymkolwiek bądź, a tym bardziej w rzeczy tak wielkiej. Bo kto tak często przystępuje do Pana, ten słusznie powinien tak uznawać niegodność swoją, iżby nigdy nie śmiał tego czynić, polegając na własnym zdaniu swoim, ale zasięgał i słuchał zdania duchownego przewodnika, aby to, czego mu nie dostaje do godnego połączenia się z tak wielkim Panem – a do tego każdemu musi nie dostawać wiele – zastąpił i dopełnił posłuszeństwem, z rozkazu tylko przystępując. W zdarzeniu, o którym mówię, biedna ona pani miała podaną sobie sposobność do głębokiego upokorzenia się, i zapewne większą, niż z przyjęcia Komunii, byłaby miała zasługę, gdyby była uznała, że kapłan w tym razie nic jej nie był winien, ale że Pan sam, widząc jej nędzę i niegodność, tak zrządził, bo nie chciał wnijść do takiego nieprzystojnego dlań mieszkania. Tak czyniła pewna osoba, której roztropni spowiednicy niejednokrotnie odmawiali Komunii, bo przystępowała do niej często. W czułej swej dla Pana miłości bolała bardzo nad takim od Niego usunięciem; ale z drugiej strony, więcej pragnąc czci Boga niż swojej, nie przestawała błogosławić Go za to, że otworzył oczy spowiednikowi, aby ją poznał, jaką jest, i nie dopuszczał Boskiemu Majestatowi Jego wchodzić do takiej lichej gospody. Tych myśli się trzymając, z wielkim spokojem duszy poddawała się zakazowi, chociaż z rzewną także, miłosną boleścią, ale za nic w świecie nie byłaby postąpiła wbrew temu, co jej kazano.
21. Wierzajcie mi, siostry: kiedy miłość Boża w podobny sposób wzbudza namiętności albo prowadzi do czego takiego, co obraża Boga, albo zakłóca pokój duszy tak zakochanej w myślach swoich, że już głosu rozumu nie słyszy, wtedy, rzecz jasna, że szukamy samych siebie (a to nie jest prawdziwa miłość Boża, tylko my ją za taką mamy). Wtedy też diabeł, który nie śpi, nie omieszka nastawać na nas, widząc, że w taką porę łatwiej i ciężej szkodzić nam może, jak to uczynił onej pani. Wypadek jej, przyznaję, mocno mię przeraził. Nie iżbym straciła ufność, że kusiciel nie zdołał dokazać tego, by dusza jej poszła na potępienie, bo dobroć Boga wielka jest, ale że pokusa trafiła, bądź co bądź, na złą godzinę.
22. Opisałam to zdarzenie dla przestrogi przeorysz i aby siostry z świętą bojaźnią zastanawiały się nad sobą i badały siebie, w jaki sposób przystępują do przyjęcia tak wielkiego daru. Jeśli po to przystępują doń, aby przez to podobały się Bogu, wszak wiedzą dobrze, że lepiej podoba się Jemu posłuszeństwo niż ofiara. Jeśli tak jest, jeśli przez posłuszeństwo wstrzymując się od Komunii większą mam zasługę, więc czegóż mam się niepokoić? Nie mówię, by nie czuły przy tym przykrości, ale niech będą pokorne, bo nie wszystkie jeszcze doszły do tego stopnia doskonałości, na którym nic już duszy nie jest przykre, skoro tylko czyni to, co wie, że jest przyjemniejsze Bogu. Bo gdy wola zupełnie jest oderwana od wszelkiego względu na samą siebie, wtedy rzecz jasna, że nic już jej zasmucić nie zdoła, że owszem, będzie się radowała z nastręczającej się jej sposobności przypodobania się Panu w rzeczy tak wiele ją kosztującej i upokorzy się, i zarówno ochotnie poprzestanie na komunii duchowej.
23. Ponieważ jednak w początkach jest to szczególną łaską od Pana, gdy daje te gorące pragnienia złączenia się z Nim, słusznie więc takim początkującym można to wyrozumieć, że, pozbawione Komunii, uczują rzewny żal i zmartwienie, byleby tylko zachowały przy tym pokój duszy wykorzystywały to do czynienia aktów upokorzenia siebie. Wspomniane pragnienia daje Bóg także i doskonałym i gorętsze; ale dlatego mówię tu o początkach tylko, bo na tym stopniu pragnienia one wyżej cenić należy i zresztą, na tym stopniu pragnienia one o którym wspomniałam, nie są one już tak gwałtowne. Lecz gdyby doznawały z tego powodu jakiego wzburzenia lub miotania się, albo skrytego żalu do przełożonej lub do spowiednika niechaj będą pewne, że jest to oczywista pokusa. Jeśliby zaś która, gdy spowiednik zabronił jej Komunii, jednak odważyła się komunikować, ja zasługi, jaką by z takiego postępku odniosła, nie życzyłabym sobie. W rzeczach tak niesłychanie ważnych nie godzi się nam czynić siebie sędziami we własnej sprawie. Sąd należy do tego, któremu powierzone są klucze ku wiązaniu i rozwiązywaniu. Niechaj Pan raczy nam użyczyć światła, abyśmy w rzeczach tak ważnych nie błądzili; niech nam nie odmawia pomocy łaski swojej, byśmy darów, jakich nam użycza, nie obracali na obrazę Jego.