Księga fundacji - Strona 14 z 34 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga fundacji

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XII



Opowiada o życiu i śmierci Beatryczy od Wcielenia, którą Pan do tegoż domu powołał, a której życie było tak cnotliwe i śmierć tak piękna, iż słusznie należy zamieścić to wspomnienie.

1. Na kilka lat przed dońą Casildą wstąpiła do tego klasztoru naszego daleka jej krewna, dońa Beatriz Ońez. Tak wielkie Pan w jej duszy sprawiał postępy w cnotach, iż była przedmiotem podziwienia dla wszystkich. Wszystkie siostry, z przeoryszą na czele, twierdzą jednozgodnie, że nigdy, póki żyła, nie spostrzegły w jej postępowaniu niczego, co by mogło zwać się niedoskonałością. Nigdy, w jakiej bądź przeciwności, nie widziały na jej twarzy poruszenia wewnętrznego czy zasępienia się. Zawsze na obliczu jej jaśniała skromna, pogodna wesołość, jawnie świadcząca o wewnętrznym weselu jej duszy. Kochała się w milczeniu; ale nie było w nim nic ciężkiego dla drugich, przeciwnie, taki mu umiała nadawać wdzięk, że i milcząc wszystkich do siebie pociągała. Nikt od niej nigdy nie usłyszał słowa, w czymkolwiek bądź zasługującego na naganę; nigdy się z nikim nie sprzeczała, nigdy nie uniewinniała siebie, jakkolwiek przeorysza nieraz doświadczała ją, upominając ją za winy, których nie popełniła, jak to się praktykuje w naszych klasztorach, dla umartwienia miłości własnej. Nigdy się o nic ani tym bardziej na żadną siostrę nie skarżyła. Jakikolwiek jej naznaczono obowiązek, nigdy przy nim nikomu, słowem czy wyrazem twarzy, najmniejszej przykrości nie wyrządziła. Słowem, we wszystkim tak się zachowywała, iż niepodobna było dostrzec w niej żadnej niedoskonałości. Na kapitułach nawet, gdzie siostry zelatorki z obowiązku swego wyszukują i zaznaczają jako winę najlżejsze uchybienia, na nią się nigdy żadna wina nie znalazła. Wszystko w niej i wewnątrz, i zewnętrznie w doskonałej było harmonii. Źródłem zaś tej harmonii była ciągła jej pamięć na wieczność i na cel, do którego jesteśmy stworzeni. Chwała Boga była ustawicznie na jej ustach, a w sercu najgorętsza wdzięczność za Jego dobrodziejstwa. Słowem, całe jej życie było jedną nieustającą modlitwą.

2. W rzeczach posłuszeństwa nigdy się nie dopuściła najmniejszego uchybienia, ale każdy dany jej rozkaz najochotniej, z weselem ducha spełniała. Miłość bliźniego była dla niej dziwnie gorąca; świadczyła się, że gotowa jest za każdą duszę dać się porąbać na sztuki, aby tylko nie zginęła, i cieszyła się posiadaniem “brata swego – tak Go nazywała – Jezusa Chrystusa”. Cierpienia swoje, a były one bardzo wielkie – jak opowiem niżej – mianowicie różne choroby straszliwe i nad wyraz bolesne, z taką ochotną wolą znosiła i z taką radością, jak gdyby to były najsłodsze uciechy i rozkosze. Pewno też Pan rozkoszami swymi duszę jej napełniał, inaczej niepodobna, by z takim weselem takie męki cierpieć mogła.

3. Początek tych niemocy jej był następujący. Kilku złoczyńców, skazanych na śmierć za ciężkie zbrodnie swoje, miało być w samymże mieście Valladolid straconych na stosie. Ona, wiedząc snadź z objawienia Bożego, że nieszczęśliwi ci idą na śmierć nie tak przygotowani jak potrzeba, niezmiernie była strapiona grożącą im zgubą wieczną. Za czym z boleścią najgłębszą zwróciła się do Pana, gorąco i usilnie prosząc Go o zbawienie tych dusz i w zamian za to, na co one zasłużyły, czy też dla zasłużenia samej na łaskę, o którą dla nich prosiła – bo w jakich mianowicie słowach prośbę swoją wyraziła i ten ślub swój uczyniła, dokładnie nie pamiętam – ofiarując się przyjąć na całe życie z ręki Jego wszelkie, jakie by zdołała wytrzymać, cierpienia i boleści. Tejże nocy przyszedł na nią pierwszy paroksyzm febry i od tej chwili aż do śmierci cierpienia jej trwały bez przerwy. Skazańcy oni ponieśli śmierć w dobrym usposobieniu; snadź Bóg wysłuchał jej modlitwę, ale i ofiarę jej widocznie przyjął.

4. Bo też za pierwszymi objawami febry utworzył jej się wrzód we wnętrznościach, połączony z tak dojmującym bólem, iż na zniesienie go z cierpliwością nie było zanadto łask i pociech, którymi Pan duszę jej napełniał. Ponieważ wrzód był wewnątrz ukryty, lekarstwa, jakie jej dawano, dosięgnąć i uleczyć go nie mogły, dopóki z łaski Pana sam nie pękł i materia nie wypłynęła, co w części przynajmniej umniejszylo jej męki. Lecz nieugaszonemu jej pragnieniu cierpienia mało było wszystkich tych tak srogich boleści. Raz, w dzień Podwyższenia Krzyża, w czasie kazania o Męce Pańskiej, ta żądza cierpienia z taką w niej potęgą wezbrała, że niezdolna już jej powstrzymać, skryła się do celi swojej i twarzą padła na łoże, potokiem łez się zalewając. Gdy siostry przestraszone przybiegły pytając, co jej jest, odpowiedziała im: “Ach, siostry, proście za mną Pana, by mi dał więcej krzyży i boleści, wówczas dopiero będę szczęśliwa”.

5. Wszystkie swe sprawy wewnętrzne najwierniej odkrywała przeoryszy i wielką w tym znajdowała pociechę. Przez cały czas tak ciężkiej i długiej aż do śmierci niemocy swojej, nigdy nikomu nie była przykrą. Siostrze infirmerce tak była posłuszna, że bez jej pozwolenia nie przełknęłaby ani kropli wody. Pragnąć cierpienia, gdy ono jest daleko, jest to u dusz oddających się bogomyślności rzecz bardzo zwyczajna, ale cierpieć istotnie, a radować się z tego, jest to udziałem niewielu. Otóż siostra nasza cierpiała boleści tak nad wyraz gwałtowne, że sama ich gwałtowność musiała rychły koniec położyć jej życiu. Do tego jeszcze utworzył się nowy wrzód w gardle, tak iż niczego przełknąć nie mogła; a przecie siostrom przy łożu jej obecnym i przełożonej (gdy chciały ją pocieszać i ducha jej dodawać), spokojnie odpowiadała, że cierpienia te i bóle żadnej nie sprawiają jej przykrości, że nie zamieniłaby się z żadną z sióstr, najlepszym zdrowiem się cieszącą. Mając wciąż przed oczyma duszy tego Pana, dla miłości którego cierpiała, najrozmaitszych używała wybiegów, aby ukryć przed wszystkimi srogość męczarni swoich. Zaledwo w najgwałtowniejszych paroksyzmach bólu lekkim jakim jękiem się zdradziła.

6. Szczerze była przekonana o sobie, iż nie ma na całym świecie większej nad nią grzesznicy. Stąd w całym zachowaniu się swoim niezrównaną okazywała pokorę. Wychwalać zaś i podnosić cnoty drugich największą dla niej było pociechą. W umartwieniu była nieubłaganą dla siebie; wszelkiej przyjemności i ulgi sobie odmawiała, a tak zręcznie umiała to ukrywać, że kto by nie bardzo pilnie na nią uważał, niczego by nie spostrzegł. Mogło prawie się zdawać, że duchem już nie żyje na tej ziemi i z żadnym już stworzeniem nie ma obcowania, tak była obojętna na wszelkie rzeczy doczesne. Wszelkie przygody i odmiany tego życia przyjmowała z jednakowym zawsze spokojem i z jednakową zawsze pogodą na twarzy. Z tego powodu jedna z sióstr powiedziała jej kiedyś, że można by ją prawie zaliczyć do rzędu tych ludzi ambitnych i tak o zachowanie godności swojej dbałych, iż woleliby raczej umrzeć z głodu, niż przyznać się komu do tego, że nędzę cierpią. Zdawało się bowiem wszystkim, że niepodobna jednak, by pewnych rzeczy nie czuła, choć zgoła tego po sobie nie okazywała.

7. Wszelkie prace i obowiązki swoje z tak czystą i wysoką spełniała intencją, iż każda jej czynność pełną miała i całkowitą zasługę. Siostrom też nieraz mawiała: “Najmniejsza rzecz nieocenionej nabiera wartości, gdy czynimy ją dla miłości Boga. Tak powinnyśmy, siostry, przeniknąć się tą prawdą, iżbyśmy nigdy ani oka nie zmrużyły, jeno w tej myśli, aby i to było na chwałę i upodobanie Jego”. Nigdy się nie wtrącała do żadnej rzeczy, która by nie była jej zlecona; stąd też ślepa była na błędy cudze, a widziała tylko swoje. Wszelka zaś pochwała jej tak ją bolała, że i sama sądząc o drugich według siebie, nigdy nikogo nie chwaliła w jego obecności, aby mu nie robić przykrości. Ciągle siebie umartwiając, odmawiała sobie nawet takich najniewinniejszych przyjemności, jak przechadzki po ogrodzie, albo cieszenia się widokiem lub wonią pięknego kwiatu czy jakim bądź wdziękiem stworzonym. Byłoby to, mówiła, niegrzecznością względem Pana, gdybym szukała sobie ulgi w cierpieniach, które On sam mi daje. Nigdy też o nic nie prosiła; cokolwiek jej dano, wszystko to było dla niej dobre. “Wszelka pociecha, mówiła, inna niż w Bogu, dla mnie byłaby krzyżem”. Jedno jeszcze nadmienię: gdy w ścisłym, jakie z urzędu przeprowadziłam co do życia i cnót jej dochodzeniu, wzywałam wszystkie siostry do domu, każdą osobno, aby dały swoje o niej świadectwo, nie było między nimi ani jednej, która by nie zgadzała się na to jednomyślne wszystkich zeznanie, że w całym postępowaniu jej, tak jak na nie co dzień patrzyły, nigdy nie dostrzegły niczego, co by nie było oznaką duszy wysoko cnotliwej i prawdziwie doskonałej.

8. Gdy wreszcie przyszedł czas, w którym Pan postanowił zabrać ją z tego świata, cierpienia jej jeszcze się wzmogły. Ona zaś wszystkie te nad wyraz srogie boleści swoje z takim znosiła rozradowaniem ducha, że kto mógł, i jak najczęściej mógł, przybiegał do jej łoża, chwaląc Boga i budując się widokiem takiego nadziemskiego w cierpieniu wesela. Między innymi gorąco pragnął być obecny przy jej śmierci kapelan i spowiednik tego klasztoru, godny i gorliwy sługa Boży, który znając jej duszę, uważał ją za świętą. Z łaski Boga spełniło się jego życzenie. Widząc chorą, już po przyjęciu świętych Olejów, coraz mocniej cierpiącą i coraz bardziej słabnącą, wezwano go do niej, aby w razie gdyby koniec miał nastąpić w nocy, jeszcze raz ją rozgrzeszył i był przy jej konaniu. Na krótko przed dziewiątą, gdy siostry wszystkie wraz z kapelanem były przy niej zebrane, na kwadrans może przed skonaniem, boleści wszystkie ustały, a ona z wyrazem nadziemskiego spokoju wzniosła oczy ku niebu, twarz jej, jakby jasnością niebieską opromieniona, zajaśniała od wewnętrznego wesela i oczy trzymając utkwione w jakieś niewidome dla drugich, a dla niej snadź bardzo radosne widzenie, po dwakroć się uśmiechnęła. Kapłan i siostry obecne niewypowiedzianej na ten widok doznali pociechy duchowej i wewnętrznego rozradowania, którego inaczej określić nie umieli, jeno że zdawało im się, że już są w niebie. Z takim weselem na twarzy, z oczyma wzniesionymi do nieba, skończyła życie, piękna i po śmierci jak anioł. Po takim życiu, wolno nam, według tego, czego nas uczy wiara, mieć nadzieję i ufać, że Bóg ją przyjął na odpocznienie w nagrodę za nienasyconą jej żądzę cierpienia dla Jego miłości.

9. Kapelan utrzymywał i wielu osobom to powtarzał, że w chwili spuszczania ciała do grobu uczuł dobywającą się z niego woń przenikliwą a dziwnie słodką. Siostra zakrystianka z swojej strony zapewniała, że świece zapalone na jej pogrzebie, nic się nie upaliły. Wszystko jest możebne u Boga i wielkie jest Jego miłosierdzie. Jeden z ojców Towarzystwa Jezusowego, który przez wiele lat był jej spowiednikiem i kierownikiem, gdy kiedyś przy sposobności mówiłam z nim o tych dziwnych objawach, oświadczył mi, że nic w nich nie widzi nieprawdopodobnego i zgoła im się nie dziwi, wiedząc, w jaki nadzwyczajny sposób Pan się tej duszy wybranej udzielał.

10. Daj Boże, córki moje, byśmy umiały okazać się godnymi tak dobrego towarzystwa, w jakim Pan nas raczył umieścić, dając nam w tych domach naszych żyć pospołu z takimi duszami świętymi, jak ta, o której tu mówiłam i wiele innych, o których może jeszcze co opowiem, aby każda z nas, jeśliby się opuściła nieco w pierwszej swej gorliwości, brała sobie stąd pobudkę do usilnego naśladowania tak wysokich przykładów i abyśmy w ten sposób wszystkie wysławiały Pana, który tak wspaniale raczy objawiać wielmożność swoją w takich, jak my, słabych niewiastach.

 

Rozdział XII



Opowiada o życiu i śmierci Beatryczy od Wcielenia, którą Pan do tegoż domu powołał, a której życie było tak cnotliwe i śmierć tak piękna, iż słusznie należy zamieścić to wspomnienie.

1. Na kilka lat przed dońą Casildą wstąpiła do tego klasztoru naszego daleka jej krewna, dońa Beatriz Ońez. Tak wielkie Pan w jej duszy sprawiał postępy w cnotach, iż była przedmiotem podziwienia dla wszystkich. Wszystkie siostry, z przeoryszą na czele, twierdzą jednozgodnie, że nigdy, póki żyła, nie spostrzegły w jej postępowaniu niczego, co by mogło zwać się niedoskonałością. Nigdy, w jakiej bądź przeciwności, nie widziały na jej twarzy poruszenia wewnętrznego czy zasępienia się. Zawsze na obliczu jej jaśniała skromna, pogodna wesołość, jawnie świadcząca o wewnętrznym weselu jej duszy. Kochała się w milczeniu; ale nie było w nim nic ciężkiego dla drugich, przeciwnie, taki mu umiała nadawać wdzięk, że i milcząc wszystkich do siebie pociągała. Nikt od niej nigdy nie usłyszał słowa, w czymkolwiek bądź zasługującego na naganę; nigdy się z nikim nie sprzeczała, nigdy nie uniewinniała siebie, jakkolwiek przeorysza nieraz doświadczała ją, upominając ją za winy, których nie popełniła, jak to się praktykuje w naszych klasztorach, dla umartwienia miłości własnej. Nigdy się o nic ani tym bardziej na żadną siostrę nie skarżyła. Jakikolwiek jej naznaczono obowiązek, nigdy przy nim nikomu, słowem czy wyrazem twarzy, najmniejszej przykrości nie wyrządziła. Słowem, we wszystkim tak się zachowywała, iż niepodobna było dostrzec w niej żadnej niedoskonałości. Na kapitułach nawet, gdzie siostry zelatorki z obowiązku swego wyszukują i zaznaczają jako winę najlżejsze uchybienia, na nią się nigdy żadna wina nie znalazła. Wszystko w niej i wewnątrz, i zewnętrznie w doskonałej było harmonii. Źródłem zaś tej harmonii była ciągła jej pamięć na wieczność i na cel, do którego jesteśmy stworzeni. Chwała Boga była ustawicznie na jej ustach, a w sercu najgorętsza wdzięczność za Jego dobrodziejstwa. Słowem, całe jej życie było jedną nieustającą modlitwą.

2. W rzeczach posłuszeństwa nigdy się nie dopuściła najmniejszego uchybienia, ale każdy dany jej rozkaz najochotniej, z weselem ducha spełniała. Miłość bliźniego była dla niej dziwnie gorąca; świadczyła się, że gotowa jest za każdą duszę dać się porąbać na sztuki, aby tylko nie zginęła, i cieszyła się posiadaniem “brata swego – tak Go nazywała – Jezusa Chrystusa”. Cierpienia swoje, a były one bardzo wielkie – jak opowiem niżej – mianowicie różne choroby straszliwe i nad wyraz bolesne, z taką ochotną wolą znosiła i z taką radością, jak gdyby to były najsłodsze uciechy i rozkosze. Pewno też Pan rozkoszami swymi duszę jej napełniał, inaczej niepodobna, by z takim weselem takie męki cierpieć mogła.

3. Początek tych niemocy jej był następujący. Kilku złoczyńców, skazanych na śmierć za ciężkie zbrodnie swoje, miało być w samymże mieście Valladolid straconych na stosie. Ona, wiedząc snadź z objawienia Bożego, że nieszczęśliwi ci idą na śmierć nie tak przygotowani jak potrzeba, niezmiernie była strapiona grożącą im zgubą wieczną. Za czym z boleścią najgłębszą zwróciła się do Pana, gorąco i usilnie prosząc Go o zbawienie tych dusz i w zamian za to, na co one zasłużyły, czy też dla zasłużenia samej na łaskę, o którą dla nich prosiła – bo w jakich mianowicie słowach prośbę swoją wyraziła i ten ślub swój uczyniła, dokładnie nie pamiętam – ofiarując się przyjąć na całe życie z ręki Jego wszelkie, jakie by zdołała wytrzymać, cierpienia i boleści. Tejże nocy przyszedł na nią pierwszy paroksyzm febry i od tej chwili aż do śmierci cierpienia jej trwały bez przerwy. Skazańcy oni ponieśli śmierć w dobrym usposobieniu; snadź Bóg wysłuchał jej modlitwę, ale i ofiarę jej widocznie przyjął.

4. Bo też za pierwszymi objawami febry utworzył jej się wrzód we wnętrznościach, połączony z tak dojmującym bólem, iż na zniesienie go z cierpliwością nie było zanadto łask i pociech, którymi Pan duszę jej napełniał. Ponieważ wrzód był wewnątrz ukryty, lekarstwa, jakie jej dawano, dosięgnąć i uleczyć go nie mogły, dopóki z łaski Pana sam nie pękł i materia nie wypłynęła, co w części przynajmniej umniejszylo jej męki. Lecz nieugaszonemu jej pragnieniu cierpienia mało było wszystkich tych tak srogich boleści. Raz, w dzień Podwyższenia Krzyża, w czasie kazania o Męce Pańskiej, ta żądza cierpienia z taką w niej potęgą wezbrała, że niezdolna już jej powstrzymać, skryła się do celi swojej i twarzą padła na łoże, potokiem łez się zalewając. Gdy siostry przestraszone przybiegły pytając, co jej jest, odpowiedziała im: “Ach, siostry, proście za mną Pana, by mi dał więcej krzyży i boleści, wówczas dopiero będę szczęśliwa”.

5. Wszystkie swe sprawy wewnętrzne najwierniej odkrywała przeoryszy i wielką w tym znajdowała pociechę. Przez cały czas tak ciężkiej i długiej aż do śmierci niemocy swojej, nigdy nikomu nie była przykrą. Siostrze infirmerce tak była posłuszna, że bez jej pozwolenia nie przełknęłaby ani kropli wody. Pragnąć cierpienia, gdy ono jest daleko, jest to u dusz oddających się bogomyślności rzecz bardzo zwyczajna, ale cierpieć istotnie, a radować się z tego, jest to udziałem niewielu. Otóż siostra nasza cierpiała boleści tak nad wyraz gwałtowne, że sama ich gwałtowność musiała rychły koniec położyć jej życiu. Do tego jeszcze utworzył się nowy wrzód w gardle, tak iż niczego przełknąć nie mogła; a przecie siostrom przy łożu jej obecnym i przełożonej (gdy chciały ją pocieszać i ducha jej dodawać), spokojnie odpowiadała, że cierpienia te i bóle żadnej nie sprawiają jej przykrości, że nie zamieniłaby się z żadną z sióstr, najlepszym zdrowiem się cieszącą. Mając wciąż przed oczyma duszy tego Pana, dla miłości którego cierpiała, najrozmaitszych używała wybiegów, aby ukryć przed wszystkimi srogość męczarni swoich. Zaledwo w najgwałtowniejszych paroksyzmach bólu lekkim jakim jękiem się zdradziła.

6. Szczerze była przekonana o sobie, iż nie ma na całym świecie większej nad nią grzesznicy. Stąd w całym zachowaniu się swoim niezrównaną okazywała pokorę. Wychwalać zaś i podnosić cnoty drugich największą dla niej było pociechą. W umartwieniu była nieubłaganą dla siebie; wszelkiej przyjemności i ulgi sobie odmawiała, a tak zręcznie umiała to ukrywać, że kto by nie bardzo pilnie na nią uważał, niczego by nie spostrzegł. Mogło prawie się zdawać, że duchem już nie żyje na tej ziemi i z żadnym już stworzeniem nie ma obcowania, tak była obojętna na wszelkie rzeczy doczesne. Wszelkie przygody i odmiany tego życia przyjmowała z jednakowym zawsze spokojem i z jednakową zawsze pogodą na twarzy. Z tego powodu jedna z sióstr powiedziała jej kiedyś, że można by ją prawie zaliczyć do rzędu tych ludzi ambitnych i tak o zachowanie godności swojej dbałych, iż woleliby raczej umrzeć z głodu, niż przyznać się komu do tego, że nędzę cierpią. Zdawało się bowiem wszystkim, że niepodobna jednak, by pewnych rzeczy nie czuła, choć zgoła tego po sobie nie okazywała.

7. Wszelkie prace i obowiązki swoje z tak czystą i wysoką spełniała intencją, iż każda jej czynność pełną miała i całkowitą zasługę. Siostrom też nieraz mawiała: “Najmniejsza rzecz nieocenionej nabiera wartości, gdy czynimy ją dla miłości Boga. Tak powinnyśmy, siostry, przeniknąć się tą prawdą, iżbyśmy nigdy ani oka nie zmrużyły, jeno w tej myśli, aby i to było na chwałę i upodobanie Jego”. Nigdy się nie wtrącała do żadnej rzeczy, która by nie była jej zlecona; stąd też ślepa była na błędy cudze, a widziała tylko swoje. Wszelka zaś pochwała jej tak ją bolała, że i sama sądząc o drugich według siebie, nigdy nikogo nie chwaliła w jego obecności, aby mu nie robić przykrości. Ciągle siebie umartwiając, odmawiała sobie nawet takich najniewinniejszych przyjemności, jak przechadzki po ogrodzie, albo cieszenia się widokiem lub wonią pięknego kwiatu czy jakim bądź wdziękiem stworzonym. Byłoby to, mówiła, niegrzecznością względem Pana, gdybym szukała sobie ulgi w cierpieniach, które On sam mi daje. Nigdy też o nic nie prosiła; cokolwiek jej dano, wszystko to było dla niej dobre. “Wszelka pociecha, mówiła, inna niż w Bogu, dla mnie byłaby krzyżem”. Jedno jeszcze nadmienię: gdy w ścisłym, jakie z urzędu przeprowadziłam co do życia i cnót jej dochodzeniu, wzywałam wszystkie siostry do domu, każdą osobno, aby dały swoje o niej świadectwo, nie było między nimi ani jednej, która by nie zgadzała się na to jednomyślne wszystkich zeznanie, że w całym postępowaniu jej, tak jak na nie co dzień patrzyły, nigdy nie dostrzegły niczego, co by nie było oznaką duszy wysoko cnotliwej i prawdziwie doskonałej.

8. Gdy wreszcie przyszedł czas, w którym Pan postanowił zabrać ją z tego świata, cierpienia jej jeszcze się wzmogły. Ona zaś wszystkie te nad wyraz srogie boleści swoje z takim znosiła rozradowaniem ducha, że kto mógł, i jak najczęściej mógł, przybiegał do jej łoża, chwaląc Boga i budując się widokiem takiego nadziemskiego w cierpieniu wesela. Między innymi gorąco pragnął być obecny przy jej śmierci kapelan i spowiednik tego klasztoru, godny i gorliwy sługa Boży, który znając jej duszę, uważał ją za świętą. Z łaski Boga spełniło się jego życzenie. Widząc chorą, już po przyjęciu świętych Olejów, coraz mocniej cierpiącą i coraz bardziej słabnącą, wezwano go do niej, aby w razie gdyby koniec miał nastąpić w nocy, jeszcze raz ją rozgrzeszył i był przy jej konaniu. Na krótko przed dziewiątą, gdy siostry wszystkie wraz z kapelanem były przy niej zebrane, na kwadrans może przed skonaniem, boleści wszystkie ustały, a ona z wyrazem nadziemskiego spokoju wzniosła oczy ku niebu, twarz jej, jakby jasnością niebieską opromieniona, zajaśniała od wewnętrznego wesela i oczy trzymając utkwione w jakieś niewidome dla drugich, a dla niej snadź bardzo radosne widzenie, po dwakroć się uśmiechnęła. Kapłan i siostry obecne niewypowiedzianej na ten widok doznali pociechy duchowej i wewnętrznego rozradowania, którego inaczej określić nie umieli, jeno że zdawało im się, że już są w niebie. Z takim weselem na twarzy, z oczyma wzniesionymi do nieba, skończyła życie, piękna i po śmierci jak anioł. Po takim życiu, wolno nam, według tego, czego nas uczy wiara, mieć nadzieję i ufać, że Bóg ją przyjął na odpocznienie w nagrodę za nienasyconą jej żądzę cierpienia dla Jego miłości.

9. Kapelan utrzymywał i wielu osobom to powtarzał, że w chwili spuszczania ciała do grobu uczuł dobywającą się z niego woń przenikliwą a dziwnie słodką. Siostra zakrystianka z swojej strony zapewniała, że świece zapalone na jej pogrzebie, nic się nie upaliły. Wszystko jest możebne u Boga i wielkie jest Jego miłosierdzie. Jeden z ojców Towarzystwa Jezusowego, który przez wiele lat był jej spowiednikiem i kierownikiem, gdy kiedyś przy sposobności mówiłam z nim o tych dziwnych objawach, oświadczył mi, że nic w nich nie widzi nieprawdopodobnego i zgoła im się nie dziwi, wiedząc, w jaki nadzwyczajny sposób Pan się tej duszy wybranej udzielał.

10. Daj Boże, córki moje, byśmy umiały okazać się godnymi tak dobrego towarzystwa, w jakim Pan nas raczył umieścić, dając nam w tych domach naszych żyć pospołu z takimi duszami świętymi, jak ta, o której tu mówiłam i wiele innych, o których może jeszcze co opowiem, aby każda z nas, jeśliby się opuściła nieco w pierwszej swej gorliwości, brała sobie stąd pobudkę do usilnego naśladowania tak wysokich przykładów i abyśmy w ten sposób wszystkie wysławiały Pana, który tak wspaniale raczy objawiać wielmożność swoją w takich, jak my, słabych niewiastach.