Księga Życia - Strona 13 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XI



Wskazuje, czyja w tym wina, że dusza nie dochodzi od samego początku do doskonałej miłości Boga. – Zaczyna za pomocą porównania objaśniać cztery stopnie modlitwy wewnętrznej. – Tu mówi o pierwszym stopniu. Wielki z niego pożytek dla początkujących i dla tych, którzy nie doznają pociech na modlitwie.

1. Mówiąc w dalszym ciągu o tych, którzy zaczynają czynić siebie niewolnikami miłości, bo nie, czym innym, zdaniem moim, jest postanowienie naśladowania drogą modlitwy wewnętrznej Tego, który nas tak umiłował. Widzę, iż jest to godność tak wielka, że na samo jej wspomnienie niewypowiedzianej doznaję radości. Bo jeśli tylko w tym początkowym stanie zachowujemy się tak, jak należy, od razu niewolnicza bojaźń musi ustąpić. O Panie mojej duszy, jedyne dobro moje! Czemu nie spodobało się Tobie tak zrządzić, by dusza, skoro się zdobędzie na postanowienie miłowania Ciebie i gotowa uczynić wszystko, co jest w jej mocy, ogołacając się ze wszystkiego dla lepszego napełnienia się Twoją miłością, od razu mogła wznieść się do doskonałej miłości i posiadaniem jej się cieszyć? Źle mówię, bo powinnam raczej powiedzieć i żalić się:, dlaczego my sami nie chcemy – bo nasza jedynie to wina – cieszyć się od razu taką wysoką godnością? Osiągnąwszy, bowiem posiadanie tej prawdziwej miłości Boga, osiągamy zarazem wszystkie dobra, których ona jest źródłem i wszystkie je za sobą sprowadza. Tak się droczymy, tak się ociągamy z oddaniem się Bogu bez podziału. Dlatego Bóg nie chce, byśmy używali tak wysokiego szczęścia nie zapłaciwszy za nie wysokiej ceny. Zawsze nam brakuje należnego przysposobienia do jego osiągnięcia.

2. Wiem dobrze, że nie ma na tej ziemi żadnej rzeczy tak kosztownej i drogiej, by mogła starczyć na okupienie tak wielkiego dobra. Lecz gdybyśmy czynili, co jest w naszej mocy, nie przywiązując się do żadnej rzeczy ziemskiej, a starając się o to, by całe nasze pożądanie i obcowanie było w niebie, nie ma, sądzę, wątpliwości, że bardzo szybko otrzymalibyśmy to dobro, tak bez odkładania i bez podziału czyniąc siebie gotowymi do przyjęcia go, jak tego niejeden Święty swoim przykładem nas uczy. Lecz my łudząc siebie, że oddaliśmy Bogu wszystko, w rzeczy samej ofiarujemy Mu tylko dowód i owoc, a grunt i własność zatrzymujemy sobie. Wybieramy dobrowolne ubóstwo – co w istocie wielką jest zasługą – ale nieraz na nowo oddajemy się troskom i staraniom, aby nam nie zabrakło – nie tylko rzeczy potrzebnych, ale i zbytecznych, i ubiegamy się o przyjaciół, którzy by nam tych rzeczy dostarczali. Z obawy niedostatku na większe narażamy się kłopoty, a może i niebezpieczeństwa niż te, dla uniknięcia których zrzekliśmy się posiadania naszych dóbr. Podobnie zdaje nam się, że samym już poświęceniem siebie powołaniu zakonnemu, wstąpieniem na drogę życia duchowego i dążenia do doskonałości zrzekliśmy się czczej sławy i honoru światowego. Lecz zaledwie, kto w czymkolwiek dotknie tego naszego honoru, już nie pamiętamy o tym, że oddaliśmy go Bogu. Chcemy go odebrać z powrotem i wynosić się, i niejako wyrwać go z rąk tego, którego – zdawało się – dobrowolnie wybraliśmy raz na zawsze Panem swojej czci. Tak samo czynimy we wszystkim.

3. Doprawdy, szczególniejszy to sposób nabywania miłości Bożej! Chcielibyśmy od razu, jak to mówią, pełnymi rękami ją czerpać, a równocześnie zachowywać w sercu ziemskie przywiązania, nie usiłując doprowadzić do skutku naszych dobrych chęci i podnosić wyżej nasze pragnienia. Chcielibyśmy przy tym używać w pełni wszelkich pociech duchowych. To chyba nie uchodzi i jedno nie zgadza się z drugim. Tak, więc dlatego, że my nie zdobywamy się na oddanie się Bogu od razu i całkowicie, Bóg też nie od razu i nie całkowicie użycza nam tego swojego skarbu. Oby przynajmniej w boskiej łaskawości swojej użyczał nam go po kropelce, chociażby żądał w zamian od nas wszelkich, jakie mogą być na świecie najcięższych prac i trudów.

4. Bardzo wielkie miłosierdzie czyni Bóg temu, komu da łaskę, męstwo i skuteczne postanowienie dążenia ze wszystkich sił do osiągnięcia tego dobra. Temu, kto wytrwa, Bóg, który nie odmawia siebie nikomu, stopniowo coraz większej będzie dodawał odwagi, aż w końcu wzbije się do tego zwycięstwa. Odwagi, mówię, bo wielkie i niezliczone są trudności, jakie czart stawia początkującemu, aby nie wstąpił na tę drogę modlitwy wewnętrznej, gdyż wie dobrze nieprzyjaciel naszego zbawienia, jaką z tego szkodę odniesie, iż nie tylko tę jedną duszę utraci, ale i wiele innych przez nią. Kto bowiem od początku swego życia duchowego usiłuje przy łasce Bożej piąć się aż na szczyt doskonałości, ten, sądzę, nigdy nie wejdzie do nieba sam jeden. Przykładem i wpływem swoim pociągnie za sobą wielu. Bóg jak dzielnemu wodzowi dodaje mu towarzyszów, aby z nim i za nim szli. Dlatego więc, jak mówię, diabeł takie początkującemu stawia trudności i niebezpieczeństwa, iż niemałej potrzeba odwagi i wielkiej łaski od Boga, aby się wstecz nie cofnąć.

5. Kiedy już mówię tu o pierwszych początkach tych dusz, mających stanowczą wolę dążenia do tego dobra i zwycięskiego dokonania swego przedsięwzięcia (o tym, co wyżej zaczęłam mówić, o teologii mistycznej, jak ją, zdaje mi się, nazywają, powiem obszerniej w dalszym ciągu), trzeba wiedzieć, że praca najtrudniejsza znajduje się właśnie w tych początkach. Tutaj dusza czuje całe brzemię trudów, a Pan dodaje tylko siły do ich znoszenia, gdy przeciwnie na dalszych stopniach modlitwy przeważa pociecha i wesele. Choć jednak i na początku, i w środku, i przy końcu tej drogi, wszyscy zarówno noszą swoje krzyże, chociaż są one różne. Bo jak drogą krzyża szedł Chrystus, tak i tym, którzy Go naśladują, trzeba iść tą drogą, jeśli nie chcą zbłądzić. Błogosławione to cierpienia, które już tu w tym życiu tak nad miarę szczodrobliwą nagrodą się opłacają!

6. Zmuszona tu jestem użyć porównań, jakkolwiek chciałabym ich uniknąć, dlatego, że jestem kobietą i dlatego, że pragnę pisać po prostu, co mi kazano. Ale ta mowa duchowa tak jest trudna do wyrażenia, zwłaszcza temu, kto tak jak ja żadnej nie ma nauki, że potrzeba mi z konieczności szukać jakiegoś na to sposobu. Rzadko kiedy zapewne moje porównanie okaże się trafne. Będzie wtedy wasza miłość miał z niego rozrywkę, uśmiechając się na takie moje niedołęstwo. Oto, więc porównanie, które, zdaje mi się, gdzieś kiedyś czytałam czy słyszałam, ale mając złą pamięć nie wiem już gdzie i przy jakiej okazji. Dość, że teraz wydaje mi się odpowiednie do objaśnienia mojej myśli. Początkujący w życiu duchowym i w modlitwie wewnętrznej niech sobie przedstawi, że przystępuje do założenia ogrodu rozkoszy przyjemnego Panu, na gruncie mocno jałowym i zarośniętym chwastami. Najpierw sam Boski Pan własną ręką wyplenia z niego złe zielsko i wonnymi ziołami go zasadza. Ten pierwszy początek, już jest uczyniony, skoro tylko dusza stanowczą wolą skłoniła się do modlitwy wewnętrznej i już zaczęła jej się oddawać. Do nas, zatem należy, byśmy jako dobrzy ogrodnicy starali się o te młode roślinki, aby rosły i pilnie je podlewali, aby nie uschły, dopóki się nie rozwiną i kwiatów nie wydadzą, które by słodką wonią swoją rozweselały serce naszego Pana, tak iżby często nawiedzał ten swój ogród i nim się cieszył, i wśród tych kwiatów cnót wszelkich radośnie odpoczywał.

7. Zobaczmy teraz sposób podlewania, abyśmy zrozumieli, co tu czynić powinniśmy, ile nas to pracy będzie kosztowało, jak długo tak nam pracować potrzeba i czy zysk przewyższy nakład pracy. Cztery – zdaje mi się – mogą być sposoby podlewania: albo ciągnąć wodę ze studni, co jest pracą bardzo uciążliwą, albo za pomocą norii czy wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, jak tego sama nieraz próbowałam. Tu praca jest mniejsza od poprzedniej i więcej dostaje się wody, albo sprowadzając wodę z rzeki czy ze strumienia. I ten sposób jest o wiele lepszy, bo i ziemia obficiej nasyca się wodą, nie potrzeba, więc tak częstego podlewania, i ogrodnik mniejszą ma pracę, albo wreszcie za pomocą obfitego deszczu. Wtedy Pan sam bez żadnej naszej pracy podlewa. Ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione.

8. Stosując teraz do założenia swego te cztery sposoby nawadniania potrzebnego do utrzymania ogrodu – który bez wody zwiędnąłby i zmarniał – sądzę, że za pomocą tego porównania zdołam w pewnej mierze objaśnić cztery stopnie modlitwy wewnętrznej, na których Pan w dobroci swojej w różnym czasie duszę moją stawiał. Obym z łaski Jego w taki sposób umiała to wypowiedzieć, iżby było na pożytek jednemu z tych, którzy mi kazali to napisać, a którego Pan przez cztery miesiące o wiele dalej zaprowadził, niż ja zaszłam w siedemnaście lat. Lepiej ode mnie przygotował siebie, dlatego teraz bez żadnej swojej pracy ma ogród podlewany tymi czterema sposobami, a choć woda udziela mu się jeszcze tylko kroplami, przecież tak szybkie są jego postępy, że niezadługo, przy pomocy Pańskiej cały się w niej zanurzy. Niech się śmieje ze mnie, jeśli mój sposób mówienia o tych rzeczach wyda mu się niedorzeczny.

9. O początkujących w modlitwie wewnętrznej można powiedzieć, że są podobni do ludzi ciągnących wodę ze studni, co jak mówiłam, wielkie im sprawia trudu. Muszą męczyć się ze zmysłami, aby je trzymać w skupieniu. A ponieważ zwykły błąkać się samowolnie, jest to praca niemała. Potrzeba im przyuczać się powoli do umartwienia naturalnej chęci widzenia i słyszenia wszystkiego, a w godzinach modlitwy rzeczywiście już powściągać się od widzenia i słyszenia rzeczy zewnętrznych, usuwając się na samotność i w skupieniu rozpamiętywać przeszłe swoje życie. Wszyscy wprawdzie, zarówno ostatni jak i pierwsi, powinni się często oddawać temu rozpamiętywaniu, ale różna jest dla nich miara czasu i potrzebne do tego staranie, jak to niżej objaśnię. Początkujący zwykli dręczyć się tym, że nie potrafią rozpoznać, czy mają istotnie żal za swoje grzechy, chociaż z pewnością go mają, skoro mają postanowienie służenia Bogu naprawdę. Powinni mocno przykładać się do rozmyślania o życiu Chrystusa Pana, a rozmyślanie to jest także utrudzeniem dla umysłu. Do tego wszystkiego możemy sami dojść, rozumie się przy pomocy łaski Bożej, bo bez niej, jak wiadomo, nie zdołamy ani pomyśleć niczego dobrego. W taki sposób zaczynamy ciągnąć wodę ze studni. I dałby Bóg, aby się znalazła. Choć jej kiedy może zabraknie, nie będzie to przynajmniej z naszej winy, skoro idziemy czerpać ją i czynimy, co możemy, aby te kwiaty nasze byty podlane. A Bóg tak jest dobry, że choć nieraz z przyczyn Boskiemu Majestatowi Jego wiadomych – może właśnie dla tym większego naszego postępu – dopuszcza, by studnia okazała się sucha. Jeśli tylko czynimy, co do nas, jako dobrych ogrodników, należy, i bez wody zachowa kwiatom życie, a cnotom da pomnożenie. Przez wodę rozumiem tu łzy albo z braku łez wewnętrzne uczucia i pobożne rozrzewnienia.

10. Cóż wtedy uczyni taki, który przez długie dnie widzi w sobie samą tylko oschłość, niesmak, znękanie i taką bezskuteczność swojej pracy w chodzeniu do studni i szukaniu wody? Gdyby nie pomniał o tym, iż tak pracując, przyjemność czyni i posługę oddaje Panu ogrodu, gdyby go nie powstrzymywała obawa utraty tego wszystkiego, co już wysłużył i nadzieja, że przecież nie pozostanie bez pożytku ten nużący trud, jaki ponosi tyle razy spuszczając wiadro do studni i zawsze je wyciągając bez wody – gotów jest porzucić wszystko. Nieraz mu się zdarzy, że od zmęczenia ani rąk nie zdoła podnieść ani się zdobyć na żadną pobożną myśl. Bo przez to ciągnięcie wody ze studni ma się tu rozumieć działanie i pracę rozumu. Cóż, więc, pytam, uczyni ogrodnik w takiej swojej niedoli? – Niech się pociesza, niech się weseli, niech sobie uważa to za największą łaskę, że dano mu pracować w ogrodzie tak wielkiego Monarchy, że tak pracując, podoba się Jemu i że w tym ma na celu nie własne zadowolenie, ale zadowolenie Jego. Niech Go wysławia ustawicznie, iż takie mu zaufanie okazuje, widząc jak on z taką pilnością wykonuje pracę przez Niego mu zleconą, choć Pan mu żadnej nie daje zapłaty. Niech Mu dopomaga w noszeniu krzyża, pamiętając o tym, że On całe swoje życie dźwigał brzemię krzyża. Niech tu na ziemi nie szuka chwały królowania z Nim. Niech modlitwy nigdy za nic nie opuszcza, ale raczej wciąż się utwierdza w mocnym postanowieniu, że chociażby ta oschłość miała trwać całe życie, on nie dopuści by Chrystus upadł pod krzyżem. Przyjdzie czas, że za wszystko otrzyma zapłatę. Niech się nie lęka, by miała być stracona jego praca. Dobremu Panu służy i oczy Jego na nim spoczywają. Jakiekolwiek by go napastowały złe myśli, niech się nimi nie trwoży, ponieważ i świętemu Hieronimowi diabeł także na puszczy podsuwał pokusy.

11. Mają swoją cenę te udręczenia. Przechodziłam przez nie długie lata. I jeśli kiedy udało mi się jedną kropelkę zaczerpnąć z tej błogosławionej studni, wydawało mi się to szczególną łaską od Boga. Są to, wiem dobrze, cierpienia bardzo przenikliwe i większej, zdaniem moim, potrzeba odwagi do zniesienia ich niż do innych wielu utrapień, jakie są na świecie. Jasno o tym się przekonałam, że Bóg nie zostawia ich bez nagrody, nawet jeszcze i w tym życiu. Bo rzecz pewna, że jedna z tych godzin rozkosznego uczucia boskiej słodyczy Jego, których mi potem Pan użyczał, wydała mi się przeobfitym wynagrodzeniem za wszystkie udręczenia, jakie przez długi czas wycierpiałam, chcąc wytrwać na modlitwie. Zapewne, dlatego Pan często na początku, a nieraz i przy końcu tej modlitwy wewnętrznej dopuszcza na swoich miłośników te męki duchowe i inne pokusy, jakie się nasunąć mogą, aby ich doświadczył, i aby się okazało, czy będą mogli pić Jego kielich i pomagać Mu nosić krzyż, najpierw nim złoży w nich wielkie swoje skarby. Dla dobra naszego, nie wątpmy o tym, że boska łaskawość Jego taką nas chce drogą prowadzić, abyśmy dobrze zrozumieli, że jesteśmy niczym. Bo taka jest wysokość i wielkość tych łask, których nam potem użycza, iż potrzeba nam, najpierw nim ich użyczy, poznać z własnego doświadczenia nasze nędze, by nie spotkało nas to, co spotkało Lucyfera.

12. Cóż jest, o Panie mój, w tych drogach i zrządzeniach Twoich, co by nie zmierzało do większego dobra takiej duszy, która oddaje się w Twoje ręce, by iść za Tobą gdziekolwiek pójdziesz, aż do śmierci krzyżowej, z mocną wolą dopomagania Ci w noszeniu krzyża i nie pozostawienia Ciebie z nim samego? Jeśli cię Pan widzi w takim usposobieniu i postanowieniu, dlatego nie masz się, czego lękać. Istoto duchowa, nie masz się, czego smucić, gdy już stoisz na tak wysokim stopniu, jakim jest pragnienie obcowania z samym Bogiem, i porzucenia dla miłości Jego uciech światowych. Uczyniłaś już, to, co było najtrudniejsze! Wysławiaj za to Jego boską łaskawość i z ufnością zdaj się na Jego dobroć, bo nigdy On jeszcze nie zawiódł swoich przyjaciół. Nie dopuszczaj do siebie ani na chwilę takiej myśli:, dlaczego tamtemu po niewielu dniach daje łaskę pobożnych uczuć, a mnie jej nie daje po tylu latach? Wierzmy, że wszystko to jest dla naszego dobra. Niech nas prowadzi Jego boska wola którędy zechce, bo nie należymy już do siebie, ale do Niego. Dość tej wielkiej łaski, którą nam czyni, że chce, byśmy pracowali w Jego ogrodzie i zostawali przy Nim, Boskim Panu, bo On z pewnością jest z nami. Jeśli Mu się podoba, by rosły te zioła i kwiaty, jednym przez podlewanie wodą, którą ciągną ze studni, a drugim bez wody, co mnie do tego? Czyń, Panie, cokolwiek zechcesz. Niech tylko ja Ciebie nie obrażam, niech się nie marnują we mnie kwiaty cnót, jeśli mi ich z samej tylko dobroci swojej użyczyłeś. Cierpieć chcę, Panie, bo Ty cierpiałeś. Niech się spełni nade mną na wszelki sposób Twoja wola. Nie dopuszczaj tylko, Boże wielki, by rzecz tak droga, jaką jest Twoja miłość, dostała się najemnikom, którzy służą Tobie tylko dla Twoich pociech.

13. Rozważmy to dobrze – a wiem, co mówię, bo sama tego na sobie doświadczyłam – że gdy dusza wstąpi na tę drogę modlitwy wewnętrznej i odważnie nią idzie, gdy zdobędzie się na to, by już nie troszczyć się zbytnio o pociechy i uczucia pobożne – ani się zbytnio cieszyć, gdy Pan je da, ani się zbyt smucić, gdy ich zabraknie – wtedy taka dusza przeszła już większą część drogi. Choć może nieraz się potknie, niech się nie lęka, że cofała się wstecz, gdyż budowla, którą wznosi, oparta jest na mocnym fundamencie. Miłość Boża, bowiem nie polega na rozpływaniu się we łzach ani na tych pociechach i rozrzewnieniach, których pragniemy i cieszymy się, gdy je mamy, ale na tym, byśmy służyli Mu w sprawiedliwości, sercem mężnym i z pokorą. W pociechach zaś duchowych – zdaniem moim – bierzemy tylko a nic ze siebie nie dajemy.

14. Dla kobieciny, jaką ja jestem, słabej i małego ducha, może jeszcze tego potrzeba, by Bóg ją pokrzepiał słodyczą swoich darów, jak to obecnie czyni, abym mogła znieść niejakie utrapienia, które z boskiej woli Jego na mnie przychodzą. Ale by słudzy Boży, mężowie poważni, uczeni, rozumni, tak się martwili tym, że Bóg im nie daje pociech duchowych, jest to rzecz dla mnie tak niemiła, że i słuchać tego nie mogę. Nie mówię, by ich nie mieli przyjmować, gdy im Bóg ich użyczy, ale niech je sobie wówczas wysoko cenią, skoro Bóg uznaje, że im w tej chwili przyniosą pożytek. Ale gdy są pozbawieni tych pociech, niech się tym nie dręczą, niech powiedzą sobie, że skoro Bóg ich odmawia, widać, że nie są im potrzebne i niech umieją panować nad sobą, i cierpliwie przetrwać czas posuchy. Niechaj mi wierzą, bo widziałam to sama i doświadczyłam, że małoduszność taka jest rzeczą złą, jest przeszkodą w dążeniu do doskonałości, gdyż krępuje swobodę ducha i odbiera siłę do mężnych przedsięwzięć.

15. To, co mówię, nie dotyczy samych tylko początkujących, (chociaż i co do nich też mocno na to nalegam, bo wiele na tym zależy, by od samego początku przystępowali do dzieła z taką swobodą ducha i z takim mężnym postanowieniem), ale mówię to i dla innych, jakich jest wielu, którzy choć dawno zaczęli, nigdy nie mogą dojść do końca. Główna przyczyna tego małego postępu, jak sądzę, jest w tym, że nie chwycili się krzyża od samego początku. Stąd, gdy na modlitwie nie udaje im się działać rozumem, nie mogą tego znieść i dręczą się, i zdaje im się, że nic nie robią. A może właśnie wówczas, choć sami o tym nie wiedzą, wola ma pożywny dla siebie pokarm i nabiera nowych sił. Bądźmy pewni, że Bóg nie zważa na to niedołęstwo naszego umysłu i że takie rzeczy, choć nam się wydają być winą, w Jego oczach nie mają żadnej winy. Lepiej niż my sami zna Boski Pan nasz nędzę i naturalną naszą niskość. Wie o tym, że ta dusza, choć nie zawsze potrafi, szczerze już pragnie myśleć o Nim i kochać Go. Tego jedynie usposobienia i postanowienia żąda od nas Jego łaska. Smutki zaś, którymi się martwimy, na nic się nie przydadzą, tylko na większe zaniepokojenie duszy. I jeśli przedtem jedną godzinę nie mogła rozmyślać, potem, skutkiem tego niepokoju niemożność jej poczwórnie się zwiększy. Bo bardzo często, (o czym z wielokrotnego doświadczenia przekonałam się i wiem, że tak jest, bo patrzyłam na to i zastanawiałam się nad tym i później osób duchownych o to się radziłam), bardzo często, mówię, ta niemożność pochodzi z niedyspozycji fizycznej. Bo taka jest nędza nasza, że ten więzień, ta biedna nasza dusza podziela z ciałem jego niedomagania. Często zmienność pogody albo zaburzenia w organizmie tak na nią wpływają, że bez żadnej swojej winy nie może uczynić tego, co chce, ale cierpieć musi na wszelki sposób. Gdyby w takich chwilach przymuszać ją do modlitwy, złe tym bardziej się będzie wzmagać i tym dłużej trwać. Potrzeba tu roztropności, aby umieć rozpoznać taki czas i nie dręczyć biednej na próżno. Niech taka dusza zrozumie, że jest chora. Niechaj będąc w takiej niemożności, jeśli potrzeba i przez kilka dni inną sobie wybierze godzinę modlitwy. Niech znosi jak potrafi ten czas wygnania, bo dla duszy kochającej Boga jest to gorzka niedola widzieć siebie skazaną na takie nędzne życie i nie móc czynić tego, co by uczynić chciała, z powodu takiego uprzykrzonego gościa, jakim jest to ciało.

16. “Roztropności”, mówię, tu potrzeba. Bo nieraz i diabeł może być sprawcą tych niemożności. Nie należy, zatem ani opuszczać zaraz modlitwy, ile razy nachodzą nas natarczywe roztargnienia czy zamęt wewnętrzny, ani też uparcie dręczyć duszy i zmuszać jej do tego, czego nie może. Są inne zajęcia zewnętrzne, jak uczynki miłosierne albo czytanie, do których na ten czas uciekać się można, choć nieraz i na takie rzeczy dusza zdobyć się nie potrafi. Niech wówczas, dla miłości Boga ulży nieco i posłuży ciału, aby ono za to w wielu innych razach służyło duszy. Niech użyje świętej jakiej rozrywki w pobożnej rozmowie, w przechadzce na wolnym powietrzu albo cokolwiek spowiednik poradzi innego. W tym wszystkim bardzo pomocne jest doświadczenie, które nas uczy, co w danym wypadku będzie nam pożyteczne, by przez to można było służyć Bogu. Jarzmo Jego jest wdzięczne, dlatego nie trzeba ciągnąć duszy, jak to mówią, za włosy, ale raczej prowadzić ją trzeba z cichością i pobłażaniem, aby ochotniej szła naprzód.

17. Powtarzam, więc raz jeszcze tę przestrogę (i nie zaszkodzi powtarzać ją jak najczęściej):, kto zaczął przykładać się do modlitwy wewnętrznej, niech się o to nie troszczy ani się smuci, gdy dozna na niej oschłości, niepokoju i roztargnienia myśli. Jeśli pragnie nabyć swobody ducha i nie żyć w ciągłym udręczeniu, niech najpierw nie lęka się krzyża, wówczas przekona się, jak słodko i skutecznie Pan pomaga nieść go, jakie zadowolenie poczuje w sobie i jak wszystko będzie mu się obracało w duchowy pożytek. Z tego wszystkiego jasny wniosek, że gdy studnia sucha, nie jest w naszej mocy sprowadzić do niej wodę. Ale prawdą jest również i to, że nie powinniśmy zaniedbywać należnej pilności, abyśmy, gdy się woda ukaże, gotowi byli ją czerpać, bo tego wówczas Bóg od nas żąda, aby przy takiej naszej pracy, cnoty w nas pomnożył.

 

Rozdział XI



Wskazuje, czyja w tym wina, że dusza nie dochodzi od samego początku do doskonałej miłości Boga. – Zaczyna za pomocą porównania objaśniać cztery stopnie modlitwy wewnętrznej. – Tu mówi o pierwszym stopniu. Wielki z niego pożytek dla początkujących i dla tych, którzy nie doznają pociech na modlitwie.

1. Mówiąc w dalszym ciągu o tych, którzy zaczynają czynić siebie niewolnikami miłości, bo nie, czym innym, zdaniem moim, jest postanowienie naśladowania drogą modlitwy wewnętrznej Tego, który nas tak umiłował. Widzę, iż jest to godność tak wielka, że na samo jej wspomnienie niewypowiedzianej doznaję radości. Bo jeśli tylko w tym początkowym stanie zachowujemy się tak, jak należy, od razu niewolnicza bojaźń musi ustąpić. O Panie mojej duszy, jedyne dobro moje! Czemu nie spodobało się Tobie tak zrządzić, by dusza, skoro się zdobędzie na postanowienie miłowania Ciebie i gotowa uczynić wszystko, co jest w jej mocy, ogołacając się ze wszystkiego dla lepszego napełnienia się Twoją miłością, od razu mogła wznieść się do doskonałej miłości i posiadaniem jej się cieszyć? Źle mówię, bo powinnam raczej powiedzieć i żalić się:, dlaczego my sami nie chcemy – bo nasza jedynie to wina – cieszyć się od razu taką wysoką godnością? Osiągnąwszy, bowiem posiadanie tej prawdziwej miłości Boga, osiągamy zarazem wszystkie dobra, których ona jest źródłem i wszystkie je za sobą sprowadza. Tak się droczymy, tak się ociągamy z oddaniem się Bogu bez podziału. Dlatego Bóg nie chce, byśmy używali tak wysokiego szczęścia nie zapłaciwszy za nie wysokiej ceny. Zawsze nam brakuje należnego przysposobienia do jego osiągnięcia.

2. Wiem dobrze, że nie ma na tej ziemi żadnej rzeczy tak kosztownej i drogiej, by mogła starczyć na okupienie tak wielkiego dobra. Lecz gdybyśmy czynili, co jest w naszej mocy, nie przywiązując się do żadnej rzeczy ziemskiej, a starając się o to, by całe nasze pożądanie i obcowanie było w niebie, nie ma, sądzę, wątpliwości, że bardzo szybko otrzymalibyśmy to dobro, tak bez odkładania i bez podziału czyniąc siebie gotowymi do przyjęcia go, jak tego niejeden Święty swoim przykładem nas uczy. Lecz my łudząc siebie, że oddaliśmy Bogu wszystko, w rzeczy samej ofiarujemy Mu tylko dowód i owoc, a grunt i własność zatrzymujemy sobie. Wybieramy dobrowolne ubóstwo – co w istocie wielką jest zasługą – ale nieraz na nowo oddajemy się troskom i staraniom, aby nam nie zabrakło – nie tylko rzeczy potrzebnych, ale i zbytecznych, i ubiegamy się o przyjaciół, którzy by nam tych rzeczy dostarczali. Z obawy niedostatku na większe narażamy się kłopoty, a może i niebezpieczeństwa niż te, dla uniknięcia których zrzekliśmy się posiadania naszych dóbr. Podobnie zdaje nam się, że samym już poświęceniem siebie powołaniu zakonnemu, wstąpieniem na drogę życia duchowego i dążenia do doskonałości zrzekliśmy się czczej sławy i honoru światowego. Lecz zaledwie, kto w czymkolwiek dotknie tego naszego honoru, już nie pamiętamy o tym, że oddaliśmy go Bogu. Chcemy go odebrać z powrotem i wynosić się, i niejako wyrwać go z rąk tego, którego – zdawało się – dobrowolnie wybraliśmy raz na zawsze Panem swojej czci. Tak samo czynimy we wszystkim.

3. Doprawdy, szczególniejszy to sposób nabywania miłości Bożej! Chcielibyśmy od razu, jak to mówią, pełnymi rękami ją czerpać, a równocześnie zachowywać w sercu ziemskie przywiązania, nie usiłując doprowadzić do skutku naszych dobrych chęci i podnosić wyżej nasze pragnienia. Chcielibyśmy przy tym używać w pełni wszelkich pociech duchowych. To chyba nie uchodzi i jedno nie zgadza się z drugim. Tak, więc dlatego, że my nie zdobywamy się na oddanie się Bogu od razu i całkowicie, Bóg też nie od razu i nie całkowicie użycza nam tego swojego skarbu. Oby przynajmniej w boskiej łaskawości swojej użyczał nam go po kropelce, chociażby żądał w zamian od nas wszelkich, jakie mogą być na świecie najcięższych prac i trudów.

4. Bardzo wielkie miłosierdzie czyni Bóg temu, komu da łaskę, męstwo i skuteczne postanowienie dążenia ze wszystkich sił do osiągnięcia tego dobra. Temu, kto wytrwa, Bóg, który nie odmawia siebie nikomu, stopniowo coraz większej będzie dodawał odwagi, aż w końcu wzbije się do tego zwycięstwa. Odwagi, mówię, bo wielkie i niezliczone są trudności, jakie czart stawia początkującemu, aby nie wstąpił na tę drogę modlitwy wewnętrznej, gdyż wie dobrze nieprzyjaciel naszego zbawienia, jaką z tego szkodę odniesie, iż nie tylko tę jedną duszę utraci, ale i wiele innych przez nią. Kto bowiem od początku swego życia duchowego usiłuje przy łasce Bożej piąć się aż na szczyt doskonałości, ten, sądzę, nigdy nie wejdzie do nieba sam jeden. Przykładem i wpływem swoim pociągnie za sobą wielu. Bóg jak dzielnemu wodzowi dodaje mu towarzyszów, aby z nim i za nim szli. Dlatego więc, jak mówię, diabeł takie początkującemu stawia trudności i niebezpieczeństwa, iż niemałej potrzeba odwagi i wielkiej łaski od Boga, aby się wstecz nie cofnąć.

5. Kiedy już mówię tu o pierwszych początkach tych dusz, mających stanowczą wolę dążenia do tego dobra i zwycięskiego dokonania swego przedsięwzięcia (o tym, co wyżej zaczęłam mówić, o teologii mistycznej, jak ją, zdaje mi się, nazywają, powiem obszerniej w dalszym ciągu), trzeba wiedzieć, że praca najtrudniejsza znajduje się właśnie w tych początkach. Tutaj dusza czuje całe brzemię trudów, a Pan dodaje tylko siły do ich znoszenia, gdy przeciwnie na dalszych stopniach modlitwy przeważa pociecha i wesele. Choć jednak i na początku, i w środku, i przy końcu tej drogi, wszyscy zarówno noszą swoje krzyże, chociaż są one różne. Bo jak drogą krzyża szedł Chrystus, tak i tym, którzy Go naśladują, trzeba iść tą drogą, jeśli nie chcą zbłądzić. Błogosławione to cierpienia, które już tu w tym życiu tak nad miarę szczodrobliwą nagrodą się opłacają!

6. Zmuszona tu jestem użyć porównań, jakkolwiek chciałabym ich uniknąć, dlatego, że jestem kobietą i dlatego, że pragnę pisać po prostu, co mi kazano. Ale ta mowa duchowa tak jest trudna do wyrażenia, zwłaszcza temu, kto tak jak ja żadnej nie ma nauki, że potrzeba mi z konieczności szukać jakiegoś na to sposobu. Rzadko kiedy zapewne moje porównanie okaże się trafne. Będzie wtedy wasza miłość miał z niego rozrywkę, uśmiechając się na takie moje niedołęstwo. Oto, więc porównanie, które, zdaje mi się, gdzieś kiedyś czytałam czy słyszałam, ale mając złą pamięć nie wiem już gdzie i przy jakiej okazji. Dość, że teraz wydaje mi się odpowiednie do objaśnienia mojej myśli. Początkujący w życiu duchowym i w modlitwie wewnętrznej niech sobie przedstawi, że przystępuje do założenia ogrodu rozkoszy przyjemnego Panu, na gruncie mocno jałowym i zarośniętym chwastami. Najpierw sam Boski Pan własną ręką wyplenia z niego złe zielsko i wonnymi ziołami go zasadza. Ten pierwszy początek, już jest uczyniony, skoro tylko dusza stanowczą wolą skłoniła się do modlitwy wewnętrznej i już zaczęła jej się oddawać. Do nas, zatem należy, byśmy jako dobrzy ogrodnicy starali się o te młode roślinki, aby rosły i pilnie je podlewali, aby nie uschły, dopóki się nie rozwiną i kwiatów nie wydadzą, które by słodką wonią swoją rozweselały serce naszego Pana, tak iżby często nawiedzał ten swój ogród i nim się cieszył, i wśród tych kwiatów cnót wszelkich radośnie odpoczywał.

7. Zobaczmy teraz sposób podlewania, abyśmy zrozumieli, co tu czynić powinniśmy, ile nas to pracy będzie kosztowało, jak długo tak nam pracować potrzeba i czy zysk przewyższy nakład pracy. Cztery – zdaje mi się – mogą być sposoby podlewania: albo ciągnąć wodę ze studni, co jest pracą bardzo uciążliwą, albo za pomocą norii czy wodociągu, dobywając wodę przez obracanie koła, jak tego sama nieraz próbowałam. Tu praca jest mniejsza od poprzedniej i więcej dostaje się wody, albo sprowadzając wodę z rzeki czy ze strumienia. I ten sposób jest o wiele lepszy, bo i ziemia obficiej nasyca się wodą, nie potrzeba, więc tak częstego podlewania, i ogrodnik mniejszą ma pracę, albo wreszcie za pomocą obfitego deszczu. Wtedy Pan sam bez żadnej naszej pracy podlewa. Ten sposób bez żadnego porównania przewyższa wszystkie poprzednio wymienione.

8. Stosując teraz do założenia swego te cztery sposoby nawadniania potrzebnego do utrzymania ogrodu – który bez wody zwiędnąłby i zmarniał – sądzę, że za pomocą tego porównania zdołam w pewnej mierze objaśnić cztery stopnie modlitwy wewnętrznej, na których Pan w dobroci swojej w różnym czasie duszę moją stawiał. Obym z łaski Jego w taki sposób umiała to wypowiedzieć, iżby było na pożytek jednemu z tych, którzy mi kazali to napisać, a którego Pan przez cztery miesiące o wiele dalej zaprowadził, niż ja zaszłam w siedemnaście lat. Lepiej ode mnie przygotował siebie, dlatego teraz bez żadnej swojej pracy ma ogród podlewany tymi czterema sposobami, a choć woda udziela mu się jeszcze tylko kroplami, przecież tak szybkie są jego postępy, że niezadługo, przy pomocy Pańskiej cały się w niej zanurzy. Niech się śmieje ze mnie, jeśli mój sposób mówienia o tych rzeczach wyda mu się niedorzeczny.

9. O początkujących w modlitwie wewnętrznej można powiedzieć, że są podobni do ludzi ciągnących wodę ze studni, co jak mówiłam, wielkie im sprawia trudu. Muszą męczyć się ze zmysłami, aby je trzymać w skupieniu. A ponieważ zwykły błąkać się samowolnie, jest to praca niemała. Potrzeba im przyuczać się powoli do umartwienia naturalnej chęci widzenia i słyszenia wszystkiego, a w godzinach modlitwy rzeczywiście już powściągać się od widzenia i słyszenia rzeczy zewnętrznych, usuwając się na samotność i w skupieniu rozpamiętywać przeszłe swoje życie. Wszyscy wprawdzie, zarówno ostatni jak i pierwsi, powinni się często oddawać temu rozpamiętywaniu, ale różna jest dla nich miara czasu i potrzebne do tego staranie, jak to niżej objaśnię. Początkujący zwykli dręczyć się tym, że nie potrafią rozpoznać, czy mają istotnie żal za swoje grzechy, chociaż z pewnością go mają, skoro mają postanowienie służenia Bogu naprawdę. Powinni mocno przykładać się do rozmyślania o życiu Chrystusa Pana, a rozmyślanie to jest także utrudzeniem dla umysłu. Do tego wszystkiego możemy sami dojść, rozumie się przy pomocy łaski Bożej, bo bez niej, jak wiadomo, nie zdołamy ani pomyśleć niczego dobrego. W taki sposób zaczynamy ciągnąć wodę ze studni. I dałby Bóg, aby się znalazła. Choć jej kiedy może zabraknie, nie będzie to przynajmniej z naszej winy, skoro idziemy czerpać ją i czynimy, co możemy, aby te kwiaty nasze byty podlane. A Bóg tak jest dobry, że choć nieraz z przyczyn Boskiemu Majestatowi Jego wiadomych – może właśnie dla tym większego naszego postępu – dopuszcza, by studnia okazała się sucha. Jeśli tylko czynimy, co do nas, jako dobrych ogrodników, należy, i bez wody zachowa kwiatom życie, a cnotom da pomnożenie. Przez wodę rozumiem tu łzy albo z braku łez wewnętrzne uczucia i pobożne rozrzewnienia.

10. Cóż wtedy uczyni taki, który przez długie dnie widzi w sobie samą tylko oschłość, niesmak, znękanie i taką bezskuteczność swojej pracy w chodzeniu do studni i szukaniu wody? Gdyby nie pomniał o tym, iż tak pracując, przyjemność czyni i posługę oddaje Panu ogrodu, gdyby go nie powstrzymywała obawa utraty tego wszystkiego, co już wysłużył i nadzieja, że przecież nie pozostanie bez pożytku ten nużący trud, jaki ponosi tyle razy spuszczając wiadro do studni i zawsze je wyciągając bez wody – gotów jest porzucić wszystko. Nieraz mu się zdarzy, że od zmęczenia ani rąk nie zdoła podnieść ani się zdobyć na żadną pobożną myśl. Bo przez to ciągnięcie wody ze studni ma się tu rozumieć działanie i pracę rozumu. Cóż, więc, pytam, uczyni ogrodnik w takiej swojej niedoli? – Niech się pociesza, niech się weseli, niech sobie uważa to za największą łaskę, że dano mu pracować w ogrodzie tak wielkiego Monarchy, że tak pracując, podoba się Jemu i że w tym ma na celu nie własne zadowolenie, ale zadowolenie Jego. Niech Go wysławia ustawicznie, iż takie mu zaufanie okazuje, widząc jak on z taką pilnością wykonuje pracę przez Niego mu zleconą, choć Pan mu żadnej nie daje zapłaty. Niech Mu dopomaga w noszeniu krzyża, pamiętając o tym, że On całe swoje życie dźwigał brzemię krzyża. Niech tu na ziemi nie szuka chwały królowania z Nim. Niech modlitwy nigdy za nic nie opuszcza, ale raczej wciąż się utwierdza w mocnym postanowieniu, że chociażby ta oschłość miała trwać całe życie, on nie dopuści by Chrystus upadł pod krzyżem. Przyjdzie czas, że za wszystko otrzyma zapłatę. Niech się nie lęka, by miała być stracona jego praca. Dobremu Panu służy i oczy Jego na nim spoczywają. Jakiekolwiek by go napastowały złe myśli, niech się nimi nie trwoży, ponieważ i świętemu Hieronimowi diabeł także na puszczy podsuwał pokusy.

11. Mają swoją cenę te udręczenia. Przechodziłam przez nie długie lata. I jeśli kiedy udało mi się jedną kropelkę zaczerpnąć z tej błogosławionej studni, wydawało mi się to szczególną łaską od Boga. Są to, wiem dobrze, cierpienia bardzo przenikliwe i większej, zdaniem moim, potrzeba odwagi do zniesienia ich niż do innych wielu utrapień, jakie są na świecie. Jasno o tym się przekonałam, że Bóg nie zostawia ich bez nagrody, nawet jeszcze i w tym życiu. Bo rzecz pewna, że jedna z tych godzin rozkosznego uczucia boskiej słodyczy Jego, których mi potem Pan użyczał, wydała mi się przeobfitym wynagrodzeniem za wszystkie udręczenia, jakie przez długi czas wycierpiałam, chcąc wytrwać na modlitwie. Zapewne, dlatego Pan często na początku, a nieraz i przy końcu tej modlitwy wewnętrznej dopuszcza na swoich miłośników te męki duchowe i inne pokusy, jakie się nasunąć mogą, aby ich doświadczył, i aby się okazało, czy będą mogli pić Jego kielich i pomagać Mu nosić krzyż, najpierw nim złoży w nich wielkie swoje skarby. Dla dobra naszego, nie wątpmy o tym, że boska łaskawość Jego taką nas chce drogą prowadzić, abyśmy dobrze zrozumieli, że jesteśmy niczym. Bo taka jest wysokość i wielkość tych łask, których nam potem użycza, iż potrzeba nam, najpierw nim ich użyczy, poznać z własnego doświadczenia nasze nędze, by nie spotkało nas to, co spotkało Lucyfera.

12. Cóż jest, o Panie mój, w tych drogach i zrządzeniach Twoich, co by nie zmierzało do większego dobra takiej duszy, która oddaje się w Twoje ręce, by iść za Tobą gdziekolwiek pójdziesz, aż do śmierci krzyżowej, z mocną wolą dopomagania Ci w noszeniu krzyża i nie pozostawienia Ciebie z nim samego? Jeśli cię Pan widzi w takim usposobieniu i postanowieniu, dlatego nie masz się, czego lękać. Istoto duchowa, nie masz się, czego smucić, gdy już stoisz na tak wysokim stopniu, jakim jest pragnienie obcowania z samym Bogiem, i porzucenia dla miłości Jego uciech światowych. Uczyniłaś już, to, co było najtrudniejsze! Wysławiaj za to Jego boską łaskawość i z ufnością zdaj się na Jego dobroć, bo nigdy On jeszcze nie zawiódł swoich przyjaciół. Nie dopuszczaj do siebie ani na chwilę takiej myśli:, dlaczego tamtemu po niewielu dniach daje łaskę pobożnych uczuć, a mnie jej nie daje po tylu latach? Wierzmy, że wszystko to jest dla naszego dobra. Niech nas prowadzi Jego boska wola którędy zechce, bo nie należymy już do siebie, ale do Niego. Dość tej wielkiej łaski, którą nam czyni, że chce, byśmy pracowali w Jego ogrodzie i zostawali przy Nim, Boskim Panu, bo On z pewnością jest z nami. Jeśli Mu się podoba, by rosły te zioła i kwiaty, jednym przez podlewanie wodą, którą ciągną ze studni, a drugim bez wody, co mnie do tego? Czyń, Panie, cokolwiek zechcesz. Niech tylko ja Ciebie nie obrażam, niech się nie marnują we mnie kwiaty cnót, jeśli mi ich z samej tylko dobroci swojej użyczyłeś. Cierpieć chcę, Panie, bo Ty cierpiałeś. Niech się spełni nade mną na wszelki sposób Twoja wola. Nie dopuszczaj tylko, Boże wielki, by rzecz tak droga, jaką jest Twoja miłość, dostała się najemnikom, którzy służą Tobie tylko dla Twoich pociech.

13. Rozważmy to dobrze – a wiem, co mówię, bo sama tego na sobie doświadczyłam – że gdy dusza wstąpi na tę drogę modlitwy wewnętrznej i odważnie nią idzie, gdy zdobędzie się na to, by już nie troszczyć się zbytnio o pociechy i uczucia pobożne – ani się zbytnio cieszyć, gdy Pan je da, ani się zbyt smucić, gdy ich zabraknie – wtedy taka dusza przeszła już większą część drogi. Choć może nieraz się potknie, niech się nie lęka, że cofała się wstecz, gdyż budowla, którą wznosi, oparta jest na mocnym fundamencie. Miłość Boża, bowiem nie polega na rozpływaniu się we łzach ani na tych pociechach i rozrzewnieniach, których pragniemy i cieszymy się, gdy je mamy, ale na tym, byśmy służyli Mu w sprawiedliwości, sercem mężnym i z pokorą. W pociechach zaś duchowych – zdaniem moim – bierzemy tylko a nic ze siebie nie dajemy.

14. Dla kobieciny, jaką ja jestem, słabej i małego ducha, może jeszcze tego potrzeba, by Bóg ją pokrzepiał słodyczą swoich darów, jak to obecnie czyni, abym mogła znieść niejakie utrapienia, które z boskiej woli Jego na mnie przychodzą. Ale by słudzy Boży, mężowie poważni, uczeni, rozumni, tak się martwili tym, że Bóg im nie daje pociech duchowych, jest to rzecz dla mnie tak niemiła, że i słuchać tego nie mogę. Nie mówię, by ich nie mieli przyjmować, gdy im Bóg ich użyczy, ale niech je sobie wówczas wysoko cenią, skoro Bóg uznaje, że im w tej chwili przyniosą pożytek. Ale gdy są pozbawieni tych pociech, niech się tym nie dręczą, niech powiedzą sobie, że skoro Bóg ich odmawia, widać, że nie są im potrzebne i niech umieją panować nad sobą, i cierpliwie przetrwać czas posuchy. Niechaj mi wierzą, bo widziałam to sama i doświadczyłam, że małoduszność taka jest rzeczą złą, jest przeszkodą w dążeniu do doskonałości, gdyż krępuje swobodę ducha i odbiera siłę do mężnych przedsięwzięć.

15. To, co mówię, nie dotyczy samych tylko początkujących, (chociaż i co do nich też mocno na to nalegam, bo wiele na tym zależy, by od samego początku przystępowali do dzieła z taką swobodą ducha i z takim mężnym postanowieniem), ale mówię to i dla innych, jakich jest wielu, którzy choć dawno zaczęli, nigdy nie mogą dojść do końca. Główna przyczyna tego małego postępu, jak sądzę, jest w tym, że nie chwycili się krzyża od samego początku. Stąd, gdy na modlitwie nie udaje im się działać rozumem, nie mogą tego znieść i dręczą się, i zdaje im się, że nic nie robią. A może właśnie wówczas, choć sami o tym nie wiedzą, wola ma pożywny dla siebie pokarm i nabiera nowych sił. Bądźmy pewni, że Bóg nie zważa na to niedołęstwo naszego umysłu i że takie rzeczy, choć nam się wydają być winą, w Jego oczach nie mają żadnej winy. Lepiej niż my sami zna Boski Pan nasz nędzę i naturalną naszą niskość. Wie o tym, że ta dusza, choć nie zawsze potrafi, szczerze już pragnie myśleć o Nim i kochać Go. Tego jedynie usposobienia i postanowienia żąda od nas Jego łaska. Smutki zaś, którymi się martwimy, na nic się nie przydadzą, tylko na większe zaniepokojenie duszy. I jeśli przedtem jedną godzinę nie mogła rozmyślać, potem, skutkiem tego niepokoju niemożność jej poczwórnie się zwiększy. Bo bardzo często, (o czym z wielokrotnego doświadczenia przekonałam się i wiem, że tak jest, bo patrzyłam na to i zastanawiałam się nad tym i później osób duchownych o to się radziłam), bardzo często, mówię, ta niemożność pochodzi z niedyspozycji fizycznej. Bo taka jest nędza nasza, że ten więzień, ta biedna nasza dusza podziela z ciałem jego niedomagania. Często zmienność pogody albo zaburzenia w organizmie tak na nią wpływają, że bez żadnej swojej winy nie może uczynić tego, co chce, ale cierpieć musi na wszelki sposób. Gdyby w takich chwilach przymuszać ją do modlitwy, złe tym bardziej się będzie wzmagać i tym dłużej trwać. Potrzeba tu roztropności, aby umieć rozpoznać taki czas i nie dręczyć biednej na próżno. Niech taka dusza zrozumie, że jest chora. Niechaj będąc w takiej niemożności, jeśli potrzeba i przez kilka dni inną sobie wybierze godzinę modlitwy. Niech znosi jak potrafi ten czas wygnania, bo dla duszy kochającej Boga jest to gorzka niedola widzieć siebie skazaną na takie nędzne życie i nie móc czynić tego, co by uczynić chciała, z powodu takiego uprzykrzonego gościa, jakim jest to ciało.

16. “Roztropności”, mówię, tu potrzeba. Bo nieraz i diabeł może być sprawcą tych niemożności. Nie należy, zatem ani opuszczać zaraz modlitwy, ile razy nachodzą nas natarczywe roztargnienia czy zamęt wewnętrzny, ani też uparcie dręczyć duszy i zmuszać jej do tego, czego nie może. Są inne zajęcia zewnętrzne, jak uczynki miłosierne albo czytanie, do których na ten czas uciekać się można, choć nieraz i na takie rzeczy dusza zdobyć się nie potrafi. Niech wówczas, dla miłości Boga ulży nieco i posłuży ciału, aby ono za to w wielu innych razach służyło duszy. Niech użyje świętej jakiej rozrywki w pobożnej rozmowie, w przechadzce na wolnym powietrzu albo cokolwiek spowiednik poradzi innego. W tym wszystkim bardzo pomocne jest doświadczenie, które nas uczy, co w danym wypadku będzie nam pożyteczne, by przez to można było służyć Bogu. Jarzmo Jego jest wdzięczne, dlatego nie trzeba ciągnąć duszy, jak to mówią, za włosy, ale raczej prowadzić ją trzeba z cichością i pobłażaniem, aby ochotniej szła naprzód.

17. Powtarzam, więc raz jeszcze tę przestrogę (i nie zaszkodzi powtarzać ją jak najczęściej):, kto zaczął przykładać się do modlitwy wewnętrznej, niech się o to nie troszczy ani się smuci, gdy dozna na niej oschłości, niepokoju i roztargnienia myśli. Jeśli pragnie nabyć swobody ducha i nie żyć w ciągłym udręczeniu, niech najpierw nie lęka się krzyża, wówczas przekona się, jak słodko i skutecznie Pan pomaga nieść go, jakie zadowolenie poczuje w sobie i jak wszystko będzie mu się obracało w duchowy pożytek. Z tego wszystkiego jasny wniosek, że gdy studnia sucha, nie jest w naszej mocy sprowadzić do niej wodę. Ale prawdą jest również i to, że nie powinniśmy zaniedbywać należnej pilności, abyśmy, gdy się woda ukaże, gotowi byli ją czerpać, bo tego wówczas Bóg od nas żąda, aby przy takiej naszej pracy, cnoty w nas pomnożył.