Księga Życia - Strona 37 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXXV



Dalszy ciąg o założeniu klasztoru świętego Józefa. Jakimi drogami Pan prowadził do tego, aby w tym klasztorze zachowywano święte ubóstwo. Z jakiego powodu opuściła tą panią, u której przebywała. Różne inne zdarzenia.

1. W czasie mojego pobytu u tej pani, u której przebywałam przeszło pół roku, Pan sprawił, że dowiedziała się o mnie pewna świątobliwa służebnica Boża, należąca do naszego Zakonu. Mieszkała ponad siedemdziesiąt mil od tego miejsca. Wracając z dalszej podróży i przejeżdżając w tym czasie niedaleko, specjalnie zboczyła z drogi, aby się ze mną zobaczyć. Jej także, jak się okazało, w tym samym roku i w tym samym miesiącu co i mnie natchnął Pan myśl założenia nowego klasztoru naszego Zakonu. Pragnąc doprowadzić tę myśl do skutku, sprzedała wszystko, co miała, pieszo i boso poszła do Rzymu, aby uzyskać potrzebne upoważnienie na zamierzoną fundację.

2. Była to niewiasta bardzo oddana pokucie i modlitwie, dlatego Pan obsypywał ją wielkimi łaskami. Ukazała się jej Najświętsza Panna, zalecając jej wykonanie tego zamiaru. Tak bardzo pod każdym względem przewyższała mnie w służbie Bożej, że wstyd mi było pokazywać się przed nią. Pokazała mi upoważnienie, jakie otrzymała w Rzymie, i w przeciągu pięciu dni ułożyłyśmy wszystkie szczegóły i sposoby urządzenia tych naszych klasztorów. Dopiero ona mi powiedziała, o czym wcześniej nie wiedziałam, że Reguła nasza – nim nastąpiło jej złagodzenie – zabraniała posiadania jakiejkolwiek własności. Sama nie miałam jeszcze tej myśli, by nasza nowa fundacja nie posiadała żadnych dochodów. Przez ich zapewnienie, chciałam zabezpieczyć ją od troski o konieczne potrzeby, a nie zwracałam uwagi na gorsze i niezliczone troski, jakie pociąga za sobą własny majątek. Błogosławiona ta niewiasta, która choć nawet czytać nie umiała, od Pana takie miała oświecenie i naukę, że jasno rozumiała ten zasadniczy punkt naszych Konstytucji, o którym ja, tyle razy je czytając, nic nie wiedziałam. Gdy zwróciła na to moją uwagę, i ja zrozumiałam. Obawiałam się tylko, że nie zgodzą się na jego zaprowadzenie, że nazwą to szaleństwem, a z drugiej strony wstrzymywała mnie ta myśl, że gdy obstając za nim przeprowadzę go, inne skutkiem tego będą przeze mnie cierpiały. Gdybym była sama, nie wahałabym się ani na chwilę. Owszem, sama myśl zachowywania rad Chrystusowych była dla mnie rozkosz. Od dawna już z łaski Boga kochałam ubóstwo i gorąco go pragnęłam. Co do siebie więc nie miałam wątpliwości, że żyć w ubóstwie jest rzeczą doskonalszą i nieraz byłabym pragnęła, gdyby stan mego zdrowia na to pozwalał, chodzić po żebraninie dla miłości Bożej i nie mieć ani domu, ani żadnej własnej rzeczy. Ale obawiałam się, że jeśli innym Pan nie użyczy łaski podobnych pragnień, ubóstwo będzie im powodem do ciągłego niezadowolenia, że owszem, może w nich sprawić niejakie rozluźnienie ducha zakonnego. Znałam bowiem klasztory ubogie, a nie żyjące w wielkiej ścisłości zakonnej, tylko że nie zwracałam uwagi na to, że właśnie ten brak ścisłości był przyczyna ich ubóstwa, a nie ubóstwo przyczyną braku ścisłości. Bo rozluźnienie bogactwa nie przymnaża, a przeciwnie, kto wiernie i bez podziału służy Bogu, tego Bóg nigdy nie opuści. Słowem, miałam wiarę słabą i dlatego się wahałam. Tamta służebnica Boża bez wahania trzymała się tego, co doskonalsze, bo miała mocną wiarę.

3. Zasięgałam i w tej kwestii, zdania innych, jak zawsze to czyniłam, ale wśród tylu doradców żadnego prawie nie znalazłam, który podzielałby mój sposób widzenia, ani spowiednik, ani uczeni teologowie, do których się udawałam. Tak mnie zarzucali swoimi dowodami, że nie wiedziałam, co poczuć, bo ostatecznie wiedząc, czego żąda Reguła i widząc, co jest rzeczą doskonalszą, nie miałam serca zgodzić się na klasztor z dochodami. Chwilami zdawało mi się, że już jestem przekonana ich argumentami. Skoro jednak wróciłam do modlitwy i spojrzałam na Chrystusa na krzyżu, ubogiego i nagiego, nie mogłam znieść tej myśli, bym ja miała być bogata. Błagałam Go ze łzami, aby tak wszystko zrządził, iżbym się ujrzała ubogą na Jego podobieństwo.

4. Tyle w posiadaniu dochodów znajdowałam niedogodności, tyle w nim widziałam powodów do niepokoju albo i do rozproszenia ducha, że wciąż tylko spierałam się o to z uczonymi. Napisałam także do tego świątobliwego dominikanina, który był nam tak życzliwy. Przysłał mi dwa arkusze zapisane argumentami teologicznymi na dowód, że nie powinnam uczynić tego, co zamierzam, zapewniając mnie przy tym, że jest to kwestia, którą zbadał gruntownie. Odpowiedziałam mu, że nie myślę powoływać się na teologię, abym za jej pomocą miała nie iść za swoim powołaniem i nie dotrzymać uczynionego ślubu ubóstwa, i nie wypełniać, jak zdołam najdoskonalej, rad Chrystusowych, by zatem w tym wypadku darował swoja naukę i mnie oszczędził. Ile razy znalazłam kogoś, kto by podzielał moje zdanie, to wielką, przyznaję, było dla mnie pociechą. Pani ta, u której przebywałam, mocno popierała mój zamiar. Inni w pierwszej chwili pochwalali go, ale potem bliżej się zastanowiwszy, tyle przeciw niemu wynajdywali zarzutów, że ostatecznie znowu nalegali na mnie, abym go porzuciła. Takim odpowiadałam, że kiedy tak prędko zmieniają zdanie, ja już wolę trzymać się pierwszego.

5. W tym czasie z łaski Pana przybył do nas święty brat Piotr z Alkantary, listownie wezwany przeze mnie na prośbę tej pani, która go jeszcze nie znała, a poznać pragnęła. Jako prawdziwy miłośnik ubóstwa, od wielu lat święcie jemu oddany i dobrze świadomy ukrytych w nim skarbów, wielki ten sługa Boży stanowczo opowiedział się za mną, owszem, rozkazał mi, bym żadną miarą nie zaniechała swego zamiaru, ale raczej ze wszystkich sił starała się doprowadzić go do skutku. Takie mając poparcie i taką radę, nad którą nie mogłabym znaleźć lepszej, bo pochodzącą od doradcy dobrze znającego się na rzeczy i nauczonego długim doświadczeniem, na niej postanowiłam poprzestać i nikogo więcej o zdanie nie pytać.

6. Pewnego dnia, gdy gorąco polecałam Bogu tę sprawę, Pan powiedział do mnie, bym żadną miarą nie cofała się od założenia klasztoru ubogiego, bo jest to wola Jego Ojca, i że On mnie wspomoże. Słyszałam te słowa w chwili wielkiego zachwycenia, i takie z nich wielkie skutki poczułam, że ani na chwilę wątpić o tym nie mogłam, iż pochodziły one od Boga. Innym razem znowu powiedział mi, że w dochodach jest zamieszanie. Dodał do tego inne jeszcze słowa na pochwałę ubóstwa i dał mi zapewnienie, że kto Jemu służy, temu nie zabraknie niczego do życia. Ja też, co do mnie, tego braku nigdy się nie lękałam. Odmienił także Pan serce mojego teologa, to jest tego świątobliwego dominikanina, iż odwołał to, co przedtem tak mi zalecał, bym nie zakładała klasztoru bez dochodów. Dowiedziawszy się o tym, a mając za sobą tak poważne zdania, zupełnie już byłam szczęśliwa. Odtąd postanowiwszy żyć z jałmużny dla miłości Bożej, tak czułam się bogata, jak gdybym posiadała wszystkie skarby świata.

7. W tym czasie Prowincjał zdjął ze mnie rozkaz nakazujący mi pod posłuszeństwem przebywanie w domu tej pani, pozostawiając mi jednak do woli czy odjechać zaraz, jeżeli chcę, czy też zatrzymać się tam jeszcze jakiś czas. Właśnie wówczas w moim klasztorze miały się odbywać wybory. Doniesiono mi stamtąd, że niektóre siostry myślą włożyć na mnie ciężar przełożeństwa. Sama już myśl o tym takim była dla mnie udręczeniem, że choć nie ma tak wielkiego męczeństwa, którego bym ochotnie nie była gotowa ponieść dla miłości Bożej, przecież na podjęcie tego brzemienia – czułam – że żadną miarą zdobyć się nie potrafię. Pominąwszy nawet niezmierną trudność kierowania tak licznym zgromadzeniem i niezwalczony wstręt mój do wszelkich przełożeństw i urzędów, od których też zawsze się uchylałam, widziałam w tym głównie dla swego sumienia bardzo groźne niebezpieczeństwo. Dziękowałam więc Bogu, że mnie tam na ten czas nie będzie, i napisałam do sióstr dla mnie przyjaznych, prosząc, by na mnie nie głosowały.

8. Gdy tak cieszyłam się, że nie jestem w tej wrzawie, Pan powiedział do mnie, bym nie wzbraniała się jechać. Jeżeli bowiem pragnę krzyża, to tam on czeka na mnie i bym nie uchylała się więc od niego, ale jechała odważnie i to zaraz, gdyż On będzie moim pomocnikiem. Rozkaz ten bardzo mnie zasmucił. Nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Byłam pewna, że zapowiedzianym krzyżem, będzie przełożeństwo, a ja w żaden sposób nie mogłam wyrobić w sobie przekonania, by to było dobrem dla mojej duszy i nie miałam serca temu się poddać. Spowiednik, gdy mu całą rzecz przedstawiłam, kazał mi jechać jak najprędzej, gdyż widocznie, mówił, będzie to rzecz doskonalsza. Dodał jednak, że ponieważ, wystarczy, gdy zdążę na wybory, mogę, ze względu na wielkie upały, zatrzymać się jeszcze kilka dni, aby mi podróż nie zaszkodziła. Ale Pan inne miał zamiary i tak zrządził, że trzeba było bez odkładania się poddać. Poczułam nagle nieopisany niepokój w duszy, odbierający mi zupełnie możność skupienia się na modlitwie. Wciąż mi wydawało się, że sprzeniewierzam się rozkazowi Pańskiemu. Że wolę zostawać gdzie mi przyjemnie i wygodnie, niż wystawić się na cierpienie, na które On mi iść każe. Że cała moja służba kończy się na słowach. Skoro bowiem wiem, że tam jadąc uczynię rzecz doskonalszą, czemuż się ociągam? Mam od tego umrzeć, to umrę!… Przy tych myślach opanował mnie nieznośny ucisk na duszy i zupełne odjęcie wszelkiego smaku w modlitwie… Doszłam w końcu do takiego stanu, że i spowiednik widząc moje udręczenie – i tak samo jak ja, prowadzony natchnieniem Bożym – kazał mi jechać bez odkładania. Udałam się więc do pani domu, błagając by raczyła mnie puścić.

9. Ona tak żywo odczuła tę moją prośbę, że była to nowa męka. Tym trudniej było jej rozstać się ze mną, że mój przyjazd wiele ją kosztował zachodu, nim wreszcie po wielu naleganiach uzyskała nieodzowne pozwolenie Prowincjała. Widząc tak głęboką jej boleść, obawiałam się, że będzie się sprzeciwiała mojemu wyjazdowi, ale że była to osoba bardzo bogobojna, więc gdy oprócz wielu innych powodów wymieniłam jej ten, że chodzi tu o rzecz ważną odnoszącą się do służby i chwały Pańskiej, gdy nadto dałam jej nadzieję, że będę mogła znowu ją odwiedzić, w końcu, choć z wielką trudnością, zgodziła się.

10. Co do mnie, nie czułam podobnej trudności, bo skoro zrozumiałam, że to, co czynię, jest rzeczą doskonalszą i że czyniąc ją, służę Bogu, zadowolenie, jakie czułam z tego, że mogę Go zadowolić, uśmierzało we mnie boleść rozstania się z tą panią, zasmuconą moim odjazdem. Jak również z wieloma innymi, którym dużo zawdzięczałam, mianowicie z moim spowiednikiem z Towarzystwa Jezusowego, z którym mi było bardzo dobrze. Im żywiej czułam wielkość pociech, których się dla miłości Pana zrzekałam, tym więcej cieszyłam się z ich utraty. Nie mogłam zrozumieć, jak to się dzieje. Widziałam w sobie wyraźnie dwie rzeczy sprzeczne: cierpienie w duszy oraz słodycz, wesele i radość z tego cierpienia. Byłam już całkiem pocieszona i spokojna, i znów mogłam jak dawniej całe godziny przebywać na rozmyślaniu. Wiedziałam, że po to jadę, aby dostać się w ogień, bo tak mi Pan przepowiedział, że jadę po to, aby nosić wielki krzyż – choć nie wiedziałam, że okaże się tak wielki, jak go potem doznałam – a mimo to jechałam z wielką radością i przykrzyło mi się, że nie mogę zaraz rzucić się w ten bój, skoro taka jest wola Pańska, bym go podjęła. Taką to siłę i dzielność zsyłał na mnie Pan w swojej boskiej łaskawości i napełniał nią moją niemoc.

11. Nie mogłam zrozumieć, jak to być może, ale objaśniałam sobie tę tajemnicę następującym porównaniem: Gdybym miała kosztowny klejnot albo inną rzecz bardzo mi miła, a dowiedziałabym się, że ktoś, kogo kocham więcej niż samą siebie i więcej dbam o zadowolenie jego niż o własną swoją przyjemność, pragnie ten klejnot czy tę rzecz posiadać, z przyjemnością dla miłości jego pozbyłabym się tej rzeczy, która mi taką przyjemność sprawowała, aby jemu zrobić przyjemność. Przyjemność sprawienia mu radości, przewyższająca moją własną przyjemność, zatarłaby we mnie nieprzyjemność obywania się bez tego klejnotu czy tej drogiej mi rzeczy i pozbycia się przyjemności, jaką z niej miałam. Tak i w tym zdarzeniu, choć chciałam się smucić na myśl, że odjeżdżam od osób, które tak bardzo bolały nad rozstaniem się ze mną, co samo już przy wdzięcznym, jakie z natury mam sercu, byłoby mi w innym czasie dostatecznym powodem do wielkiego żalu i cierpienia – teraz choć chciałam, powtarzam, smucić się, nie mogłam.

12. Wiele też, jak się przekonałam na miejscu, na tym zależało, bym ani o dzień dłużej nie zwlekała, bo chodziło o sprawę tego kochanego domu, która gdybym wówczas jeszcze zatrzymała się, nie wiem, jak by mogła zakończyć się pomyślnie. O najłaskawsza wielmożności Boga! Nieraz zdumiewam się na samo wspomnienie tej szczególnej pomocy, jaką dobroć Jego mnie wspierała, aby stanęło to ustronie Boże – bo takim, mocno wierzę, ono jest – ten przybytek, w którym boska miłość Jego z rozkoszą przebywa, jak sam raz na modlitwie raczył mi to objawić, mówiąc do mnie: Córko, ten dom jest dla Mnie rajem rozkoszy. Gdyż sam widocznie wybrał te dusze, które do niego pociągnął, a w których zgromadzeniu żyjąc, wielkie mam zawstydzenie. Nigdy nie spodziewałam się, że znajdę ich tyle, a tak doskonałych i chętnych do tego rodzaju życia, w takiej ciasnocie, ubóstwie i ustawicznej modlitwie. A one z taką radością i z takim uszczęśliwieniem noszą to święte jarzmo, że każda z nich uważa siebie za niegodną tej łaski, która ją w takie miejsce przyprowadziła. Niektóre z nich, zwłaszcza te, które Pan powołał z wielkich marności i okazałości światowych, gdzie według pojęć świata mogły żyć szczęśliwe, takich tu Pan wielkim szczęściem obdarzył, iż jasno widzą i uznają, że za jedno, co opuściły, otrzymały stokrotnie, że słów i serca im nie starczy na dziękczynienie za Jego boską hojność. Inne, które już były dobre, gdy przyszły, uczynił jeszcze lepszymi. Młodym dziewczętom daje męstwo i zrozumienie, aby poznały, że na tej ziemi nie ma większego spokoju i szczęścia nad takie życie w zupełnym odłączeniu od rzeczy tego świata, tak iż tego szczęścia dostąpiwszy, niczego już więcej oprócz nieba pragnąć nie zdołają. Starszym i słabowitym dodaje sił i dotąd zawsze dodawał, tak iż na równi z innymi znoszą bez szkody wszelkie nasze surowości i umartwienia.

13. O Panie mój, jakże jawnie okazuje się, żeś Ty jest wszechmogący! Na próżno szukać dowodów na to, czego Ty chcesz, bo wyżej nad wszelkie dowody i wszelki naturalny rozum, Ty, cokolwiek chcesz, czynisz możliwym, iż jasno można poznać, że wystarczy tylko naprawdę Cię kochać i dla miłości Twojej opuścić wszystko, aby nam za cudowną Twoją sprawą wszystko było łatwe. Na pozór tylko stwarzasz trud przez przykazania. Ja, Panie, trudu w nich nie widzę ani nie rozumiem tego, jak może komu być wąska droga, która prowadzi do Ciebie. W moich oczach jest to królewska droga, a nie wąska ścieżka. Droga taka, że ktokolwiek naprawdę wstąpi na nią, ten idzie po niej bezpiecznie. Nie ma na niej wybojów ani kamieni, czyli okazji do grzechu. Ścieżką, niebezpieczną ścieżką i prawdziwie wąską drogą ja nazywam tę, która z jednej strony prowadzi ponad głęboką, spadzistą przepaścią, a z drugiej strony ciągnie się samym brzegiem stromego urwiska. Kto idzie nią nieostrożnie, nim się spostrzeże, stoczy się w dół w tę czy w drugą stronę i marnie się rozbije.

14. Kto Ciebie prawdziwie miłuje, Dobro moje najwyższe, ten idzie bezpiecznie szeroką, królewską drogą, daleką od urwisk i przepaści. Ledwo się na chwilę zachwieje, a Ty, Panie, już przy nim jesteś i rękę mu podajesz. I jeśli tylko Ciebie miłuje, a nie rzeczy tego świata, żaden upadek ani nawet wiele upadków nie będzie mu na zgubę, bo idzie niziną pokory. Nie rozumiem, czemu ludzie tak się boją wstąpić na drogę doskonałości? Oby Pan, według swego boskiego miłosierdzia dał nam wszystkim zrozumieć, jak niepewna jest droga wśród tylu jawnych niebezpieczeństw, grożących temu, kto idzie za tłumem, a jak prawdziwe bezpieczeństwo ten tylko znajdzie, kto wyprzedzając pospólstwo żyjących tylko na ziemi, dąży naprzód drogą Bożą. Miejmy oczy utkwione w Nim i nie obawiajmy się, by miało ukryć się przed nami to Słońce Sprawiedliwości i pozostawi nas na drodze w ciemnościach – nie opuści On nas i nie da nam zginąć, chyba że pierwsi Go opuścimy.

15. Wielu jest tych, którzy nie boją się wchodzić miedzy lwy drapieżne, gotowe każdej chwili rozszarpać ich, to jest miedzy uciechy, wygody, honory i inne tego rodzaju, jak świat je nazywa rozkosze. A tu, gdy chodzi o życie cnotliwe, zmamieni przez diabła boją się lada myszy! Niestety i ja byłam jedną z nich! Po tysiąc razy zdumiewam się nad takim swoim zaślepieniem. Po dziesięć tysięcy razy chciałabym rozpłynąć się we łzach żalu i skruchy. Chciałabym wielkim głosem na cały świat ogłosić ślepotę i swoją złość, aby ci ślepi, ostrzeżeni moim przykładem, otworzyli oczy i przejrzeli. Niech im je otworzy Ten, który sam w dobroci swojej ma moc oświecić ślepych, a niech nie dopuszcza tego, bym ja kiedy jeszcze na nowo oślepła, amen.

 

Rozdział XXXV



Dalszy ciąg o założeniu klasztoru świętego Józefa. Jakimi drogami Pan prowadził do tego, aby w tym klasztorze zachowywano święte ubóstwo. Z jakiego powodu opuściła tą panią, u której przebywała. Różne inne zdarzenia.

1. W czasie mojego pobytu u tej pani, u której przebywałam przeszło pół roku, Pan sprawił, że dowiedziała się o mnie pewna świątobliwa służebnica Boża, należąca do naszego Zakonu. Mieszkała ponad siedemdziesiąt mil od tego miejsca. Wracając z dalszej podróży i przejeżdżając w tym czasie niedaleko, specjalnie zboczyła z drogi, aby się ze mną zobaczyć. Jej także, jak się okazało, w tym samym roku i w tym samym miesiącu co i mnie natchnął Pan myśl założenia nowego klasztoru naszego Zakonu. Pragnąc doprowadzić tę myśl do skutku, sprzedała wszystko, co miała, pieszo i boso poszła do Rzymu, aby uzyskać potrzebne upoważnienie na zamierzoną fundację.

2. Była to niewiasta bardzo oddana pokucie i modlitwie, dlatego Pan obsypywał ją wielkimi łaskami. Ukazała się jej Najświętsza Panna, zalecając jej wykonanie tego zamiaru. Tak bardzo pod każdym względem przewyższała mnie w służbie Bożej, że wstyd mi było pokazywać się przed nią. Pokazała mi upoważnienie, jakie otrzymała w Rzymie, i w przeciągu pięciu dni ułożyłyśmy wszystkie szczegóły i sposoby urządzenia tych naszych klasztorów. Dopiero ona mi powiedziała, o czym wcześniej nie wiedziałam, że Reguła nasza – nim nastąpiło jej złagodzenie – zabraniała posiadania jakiejkolwiek własności. Sama nie miałam jeszcze tej myśli, by nasza nowa fundacja nie posiadała żadnych dochodów. Przez ich zapewnienie, chciałam zabezpieczyć ją od troski o konieczne potrzeby, a nie zwracałam uwagi na gorsze i niezliczone troski, jakie pociąga za sobą własny majątek. Błogosławiona ta niewiasta, która choć nawet czytać nie umiała, od Pana takie miała oświecenie i naukę, że jasno rozumiała ten zasadniczy punkt naszych Konstytucji, o którym ja, tyle razy je czytając, nic nie wiedziałam. Gdy zwróciła na to moją uwagę, i ja zrozumiałam. Obawiałam się tylko, że nie zgodzą się na jego zaprowadzenie, że nazwą to szaleństwem, a z drugiej strony wstrzymywała mnie ta myśl, że gdy obstając za nim przeprowadzę go, inne skutkiem tego będą przeze mnie cierpiały. Gdybym była sama, nie wahałabym się ani na chwilę. Owszem, sama myśl zachowywania rad Chrystusowych była dla mnie rozkosz. Od dawna już z łaski Boga kochałam ubóstwo i gorąco go pragnęłam. Co do siebie więc nie miałam wątpliwości, że żyć w ubóstwie jest rzeczą doskonalszą i nieraz byłabym pragnęła, gdyby stan mego zdrowia na to pozwalał, chodzić po żebraninie dla miłości Bożej i nie mieć ani domu, ani żadnej własnej rzeczy. Ale obawiałam się, że jeśli innym Pan nie użyczy łaski podobnych pragnień, ubóstwo będzie im powodem do ciągłego niezadowolenia, że owszem, może w nich sprawić niejakie rozluźnienie ducha zakonnego. Znałam bowiem klasztory ubogie, a nie żyjące w wielkiej ścisłości zakonnej, tylko że nie zwracałam uwagi na to, że właśnie ten brak ścisłości był przyczyna ich ubóstwa, a nie ubóstwo przyczyną braku ścisłości. Bo rozluźnienie bogactwa nie przymnaża, a przeciwnie, kto wiernie i bez podziału służy Bogu, tego Bóg nigdy nie opuści. Słowem, miałam wiarę słabą i dlatego się wahałam. Tamta służebnica Boża bez wahania trzymała się tego, co doskonalsze, bo miała mocną wiarę.

3. Zasięgałam i w tej kwestii, zdania innych, jak zawsze to czyniłam, ale wśród tylu doradców żadnego prawie nie znalazłam, który podzielałby mój sposób widzenia, ani spowiednik, ani uczeni teologowie, do których się udawałam. Tak mnie zarzucali swoimi dowodami, że nie wiedziałam, co poczuć, bo ostatecznie wiedząc, czego żąda Reguła i widząc, co jest rzeczą doskonalszą, nie miałam serca zgodzić się na klasztor z dochodami. Chwilami zdawało mi się, że już jestem przekonana ich argumentami. Skoro jednak wróciłam do modlitwy i spojrzałam na Chrystusa na krzyżu, ubogiego i nagiego, nie mogłam znieść tej myśli, bym ja miała być bogata. Błagałam Go ze łzami, aby tak wszystko zrządził, iżbym się ujrzała ubogą na Jego podobieństwo.

4. Tyle w posiadaniu dochodów znajdowałam niedogodności, tyle w nim widziałam powodów do niepokoju albo i do rozproszenia ducha, że wciąż tylko spierałam się o to z uczonymi. Napisałam także do tego świątobliwego dominikanina, który był nam tak życzliwy. Przysłał mi dwa arkusze zapisane argumentami teologicznymi na dowód, że nie powinnam uczynić tego, co zamierzam, zapewniając mnie przy tym, że jest to kwestia, którą zbadał gruntownie. Odpowiedziałam mu, że nie myślę powoływać się na teologię, abym za jej pomocą miała nie iść za swoim powołaniem i nie dotrzymać uczynionego ślubu ubóstwa, i nie wypełniać, jak zdołam najdoskonalej, rad Chrystusowych, by zatem w tym wypadku darował swoja naukę i mnie oszczędził. Ile razy znalazłam kogoś, kto by podzielał moje zdanie, to wielką, przyznaję, było dla mnie pociechą. Pani ta, u której przebywałam, mocno popierała mój zamiar. Inni w pierwszej chwili pochwalali go, ale potem bliżej się zastanowiwszy, tyle przeciw niemu wynajdywali zarzutów, że ostatecznie znowu nalegali na mnie, abym go porzuciła. Takim odpowiadałam, że kiedy tak prędko zmieniają zdanie, ja już wolę trzymać się pierwszego.

5. W tym czasie z łaski Pana przybył do nas święty brat Piotr z Alkantary, listownie wezwany przeze mnie na prośbę tej pani, która go jeszcze nie znała, a poznać pragnęła. Jako prawdziwy miłośnik ubóstwa, od wielu lat święcie jemu oddany i dobrze świadomy ukrytych w nim skarbów, wielki ten sługa Boży stanowczo opowiedział się za mną, owszem, rozkazał mi, bym żadną miarą nie zaniechała swego zamiaru, ale raczej ze wszystkich sił starała się doprowadzić go do skutku. Takie mając poparcie i taką radę, nad którą nie mogłabym znaleźć lepszej, bo pochodzącą od doradcy dobrze znającego się na rzeczy i nauczonego długim doświadczeniem, na niej postanowiłam poprzestać i nikogo więcej o zdanie nie pytać.

6. Pewnego dnia, gdy gorąco polecałam Bogu tę sprawę, Pan powiedział do mnie, bym żadną miarą nie cofała się od założenia klasztoru ubogiego, bo jest to wola Jego Ojca, i że On mnie wspomoże. Słyszałam te słowa w chwili wielkiego zachwycenia, i takie z nich wielkie skutki poczułam, że ani na chwilę wątpić o tym nie mogłam, iż pochodziły one od Boga. Innym razem znowu powiedział mi, że w dochodach jest zamieszanie. Dodał do tego inne jeszcze słowa na pochwałę ubóstwa i dał mi zapewnienie, że kto Jemu służy, temu nie zabraknie niczego do życia. Ja też, co do mnie, tego braku nigdy się nie lękałam. Odmienił także Pan serce mojego teologa, to jest tego świątobliwego dominikanina, iż odwołał to, co przedtem tak mi zalecał, bym nie zakładała klasztoru bez dochodów. Dowiedziawszy się o tym, a mając za sobą tak poważne zdania, zupełnie już byłam szczęśliwa. Odtąd postanowiwszy żyć z jałmużny dla miłości Bożej, tak czułam się bogata, jak gdybym posiadała wszystkie skarby świata.

7. W tym czasie Prowincjał zdjął ze mnie rozkaz nakazujący mi pod posłuszeństwem przebywanie w domu tej pani, pozostawiając mi jednak do woli czy odjechać zaraz, jeżeli chcę, czy też zatrzymać się tam jeszcze jakiś czas. Właśnie wówczas w moim klasztorze miały się odbywać wybory. Doniesiono mi stamtąd, że niektóre siostry myślą włożyć na mnie ciężar przełożeństwa. Sama już myśl o tym takim była dla mnie udręczeniem, że choć nie ma tak wielkiego męczeństwa, którego bym ochotnie nie była gotowa ponieść dla miłości Bożej, przecież na podjęcie tego brzemienia – czułam – że żadną miarą zdobyć się nie potrafię. Pominąwszy nawet niezmierną trudność kierowania tak licznym zgromadzeniem i niezwalczony wstręt mój do wszelkich przełożeństw i urzędów, od których też zawsze się uchylałam, widziałam w tym głównie dla swego sumienia bardzo groźne niebezpieczeństwo. Dziękowałam więc Bogu, że mnie tam na ten czas nie będzie, i napisałam do sióstr dla mnie przyjaznych, prosząc, by na mnie nie głosowały.

8. Gdy tak cieszyłam się, że nie jestem w tej wrzawie, Pan powiedział do mnie, bym nie wzbraniała się jechać. Jeżeli bowiem pragnę krzyża, to tam on czeka na mnie i bym nie uchylała się więc od niego, ale jechała odważnie i to zaraz, gdyż On będzie moim pomocnikiem. Rozkaz ten bardzo mnie zasmucił. Nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Byłam pewna, że zapowiedzianym krzyżem, będzie przełożeństwo, a ja w żaden sposób nie mogłam wyrobić w sobie przekonania, by to było dobrem dla mojej duszy i nie miałam serca temu się poddać. Spowiednik, gdy mu całą rzecz przedstawiłam, kazał mi jechać jak najprędzej, gdyż widocznie, mówił, będzie to rzecz doskonalsza. Dodał jednak, że ponieważ, wystarczy, gdy zdążę na wybory, mogę, ze względu na wielkie upały, zatrzymać się jeszcze kilka dni, aby mi podróż nie zaszkodziła. Ale Pan inne miał zamiary i tak zrządził, że trzeba było bez odkładania się poddać. Poczułam nagle nieopisany niepokój w duszy, odbierający mi zupełnie możność skupienia się na modlitwie. Wciąż mi wydawało się, że sprzeniewierzam się rozkazowi Pańskiemu. Że wolę zostawać gdzie mi przyjemnie i wygodnie, niż wystawić się na cierpienie, na które On mi iść każe. Że cała moja służba kończy się na słowach. Skoro bowiem wiem, że tam jadąc uczynię rzecz doskonalszą, czemuż się ociągam? Mam od tego umrzeć, to umrę!… Przy tych myślach opanował mnie nieznośny ucisk na duszy i zupełne odjęcie wszelkiego smaku w modlitwie… Doszłam w końcu do takiego stanu, że i spowiednik widząc moje udręczenie – i tak samo jak ja, prowadzony natchnieniem Bożym – kazał mi jechać bez odkładania. Udałam się więc do pani domu, błagając by raczyła mnie puścić.

9. Ona tak żywo odczuła tę moją prośbę, że była to nowa męka. Tym trudniej było jej rozstać się ze mną, że mój przyjazd wiele ją kosztował zachodu, nim wreszcie po wielu naleganiach uzyskała nieodzowne pozwolenie Prowincjała. Widząc tak głęboką jej boleść, obawiałam się, że będzie się sprzeciwiała mojemu wyjazdowi, ale że była to osoba bardzo bogobojna, więc gdy oprócz wielu innych powodów wymieniłam jej ten, że chodzi tu o rzecz ważną odnoszącą się do służby i chwały Pańskiej, gdy nadto dałam jej nadzieję, że będę mogła znowu ją odwiedzić, w końcu, choć z wielką trudnością, zgodziła się.

10. Co do mnie, nie czułam podobnej trudności, bo skoro zrozumiałam, że to, co czynię, jest rzeczą doskonalszą i że czyniąc ją, służę Bogu, zadowolenie, jakie czułam z tego, że mogę Go zadowolić, uśmierzało we mnie boleść rozstania się z tą panią, zasmuconą moim odjazdem. Jak również z wieloma innymi, którym dużo zawdzięczałam, mianowicie z moim spowiednikiem z Towarzystwa Jezusowego, z którym mi było bardzo dobrze. Im żywiej czułam wielkość pociech, których się dla miłości Pana zrzekałam, tym więcej cieszyłam się z ich utraty. Nie mogłam zrozumieć, jak to się dzieje. Widziałam w sobie wyraźnie dwie rzeczy sprzeczne: cierpienie w duszy oraz słodycz, wesele i radość z tego cierpienia. Byłam już całkiem pocieszona i spokojna, i znów mogłam jak dawniej całe godziny przebywać na rozmyślaniu. Wiedziałam, że po to jadę, aby dostać się w ogień, bo tak mi Pan przepowiedział, że jadę po to, aby nosić wielki krzyż – choć nie wiedziałam, że okaże się tak wielki, jak go potem doznałam – a mimo to jechałam z wielką radością i przykrzyło mi się, że nie mogę zaraz rzucić się w ten bój, skoro taka jest wola Pańska, bym go podjęła. Taką to siłę i dzielność zsyłał na mnie Pan w swojej boskiej łaskawości i napełniał nią moją niemoc.

11. Nie mogłam zrozumieć, jak to być może, ale objaśniałam sobie tę tajemnicę następującym porównaniem: Gdybym miała kosztowny klejnot albo inną rzecz bardzo mi miła, a dowiedziałabym się, że ktoś, kogo kocham więcej niż samą siebie i więcej dbam o zadowolenie jego niż o własną swoją przyjemność, pragnie ten klejnot czy tę rzecz posiadać, z przyjemnością dla miłości jego pozbyłabym się tej rzeczy, która mi taką przyjemność sprawowała, aby jemu zrobić przyjemność. Przyjemność sprawienia mu radości, przewyższająca moją własną przyjemność, zatarłaby we mnie nieprzyjemność obywania się bez tego klejnotu czy tej drogiej mi rzeczy i pozbycia się przyjemności, jaką z niej miałam. Tak i w tym zdarzeniu, choć chciałam się smucić na myśl, że odjeżdżam od osób, które tak bardzo bolały nad rozstaniem się ze mną, co samo już przy wdzięcznym, jakie z natury mam sercu, byłoby mi w innym czasie dostatecznym powodem do wielkiego żalu i cierpienia – teraz choć chciałam, powtarzam, smucić się, nie mogłam.

12. Wiele też, jak się przekonałam na miejscu, na tym zależało, bym ani o dzień dłużej nie zwlekała, bo chodziło o sprawę tego kochanego domu, która gdybym wówczas jeszcze zatrzymała się, nie wiem, jak by mogła zakończyć się pomyślnie. O najłaskawsza wielmożności Boga! Nieraz zdumiewam się na samo wspomnienie tej szczególnej pomocy, jaką dobroć Jego mnie wspierała, aby stanęło to ustronie Boże – bo takim, mocno wierzę, ono jest – ten przybytek, w którym boska miłość Jego z rozkoszą przebywa, jak sam raz na modlitwie raczył mi to objawić, mówiąc do mnie: Córko, ten dom jest dla Mnie rajem rozkoszy. Gdyż sam widocznie wybrał te dusze, które do niego pociągnął, a w których zgromadzeniu żyjąc, wielkie mam zawstydzenie. Nigdy nie spodziewałam się, że znajdę ich tyle, a tak doskonałych i chętnych do tego rodzaju życia, w takiej ciasnocie, ubóstwie i ustawicznej modlitwie. A one z taką radością i z takim uszczęśliwieniem noszą to święte jarzmo, że każda z nich uważa siebie za niegodną tej łaski, która ją w takie miejsce przyprowadziła. Niektóre z nich, zwłaszcza te, które Pan powołał z wielkich marności i okazałości światowych, gdzie według pojęć świata mogły żyć szczęśliwe, takich tu Pan wielkim szczęściem obdarzył, iż jasno widzą i uznają, że za jedno, co opuściły, otrzymały stokrotnie, że słów i serca im nie starczy na dziękczynienie za Jego boską hojność. Inne, które już były dobre, gdy przyszły, uczynił jeszcze lepszymi. Młodym dziewczętom daje męstwo i zrozumienie, aby poznały, że na tej ziemi nie ma większego spokoju i szczęścia nad takie życie w zupełnym odłączeniu od rzeczy tego świata, tak iż tego szczęścia dostąpiwszy, niczego już więcej oprócz nieba pragnąć nie zdołają. Starszym i słabowitym dodaje sił i dotąd zawsze dodawał, tak iż na równi z innymi znoszą bez szkody wszelkie nasze surowości i umartwienia.

13. O Panie mój, jakże jawnie okazuje się, żeś Ty jest wszechmogący! Na próżno szukać dowodów na to, czego Ty chcesz, bo wyżej nad wszelkie dowody i wszelki naturalny rozum, Ty, cokolwiek chcesz, czynisz możliwym, iż jasno można poznać, że wystarczy tylko naprawdę Cię kochać i dla miłości Twojej opuścić wszystko, aby nam za cudowną Twoją sprawą wszystko było łatwe. Na pozór tylko stwarzasz trud przez przykazania. Ja, Panie, trudu w nich nie widzę ani nie rozumiem tego, jak może komu być wąska droga, która prowadzi do Ciebie. W moich oczach jest to królewska droga, a nie wąska ścieżka. Droga taka, że ktokolwiek naprawdę wstąpi na nią, ten idzie po niej bezpiecznie. Nie ma na niej wybojów ani kamieni, czyli okazji do grzechu. Ścieżką, niebezpieczną ścieżką i prawdziwie wąską drogą ja nazywam tę, która z jednej strony prowadzi ponad głęboką, spadzistą przepaścią, a z drugiej strony ciągnie się samym brzegiem stromego urwiska. Kto idzie nią nieostrożnie, nim się spostrzeże, stoczy się w dół w tę czy w drugą stronę i marnie się rozbije.

14. Kto Ciebie prawdziwie miłuje, Dobro moje najwyższe, ten idzie bezpiecznie szeroką, królewską drogą, daleką od urwisk i przepaści. Ledwo się na chwilę zachwieje, a Ty, Panie, już przy nim jesteś i rękę mu podajesz. I jeśli tylko Ciebie miłuje, a nie rzeczy tego świata, żaden upadek ani nawet wiele upadków nie będzie mu na zgubę, bo idzie niziną pokory. Nie rozumiem, czemu ludzie tak się boją wstąpić na drogę doskonałości? Oby Pan, według swego boskiego miłosierdzia dał nam wszystkim zrozumieć, jak niepewna jest droga wśród tylu jawnych niebezpieczeństw, grożących temu, kto idzie za tłumem, a jak prawdziwe bezpieczeństwo ten tylko znajdzie, kto wyprzedzając pospólstwo żyjących tylko na ziemi, dąży naprzód drogą Bożą. Miejmy oczy utkwione w Nim i nie obawiajmy się, by miało ukryć się przed nami to Słońce Sprawiedliwości i pozostawi nas na drodze w ciemnościach – nie opuści On nas i nie da nam zginąć, chyba że pierwsi Go opuścimy.

15. Wielu jest tych, którzy nie boją się wchodzić miedzy lwy drapieżne, gotowe każdej chwili rozszarpać ich, to jest miedzy uciechy, wygody, honory i inne tego rodzaju, jak świat je nazywa rozkosze. A tu, gdy chodzi o życie cnotliwe, zmamieni przez diabła boją się lada myszy! Niestety i ja byłam jedną z nich! Po tysiąc razy zdumiewam się nad takim swoim zaślepieniem. Po dziesięć tysięcy razy chciałabym rozpłynąć się we łzach żalu i skruchy. Chciałabym wielkim głosem na cały świat ogłosić ślepotę i swoją złość, aby ci ślepi, ostrzeżeni moim przykładem, otworzyli oczy i przejrzeli. Niech im je otworzy Ten, który sam w dobroci swojej ma moc oświecić ślepych, a niech nie dopuszcza tego, bym ja kiedy jeszcze na nowo oślepła, amen.