Księga Życia - Strona 41 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXXIX



Dalszy ciąg o nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielił. Jak jej obiecał spełnienie każdej prośby, jaką by do Niego za kimkolwiek zaniosła. Przytacza kilka znaczniejszych przykładów takich wysłuchanych łask, jakie otrzymała z Jego dobroci.

1. Pewnego razu, litując się bardzo nad jedną osobą, wobec której miałam pewne zobowiązania, a która prawie całkiem była niewidoma, gorąco za nią błagałam Pana, aby jej wzrok przywrócił, ale bałam się przy tym, że Pan mnie nie wysłucha przez moje grzechy. Wtedy zjawił mi się Boski Mistrz, tak samo jak to przedtem po wiele razy czynił, a ukazując mi ranę lewej swojej ręki, zaczął prawą wyciągać tkwiący w niej wielki gwóźdź. Zdawało mi się, że wraz z gwoździem wyrywa i ciało. Ja patrząc na to, głęboką poczułam litość, rozumiejąc dobrze, jak wielki to musiał być ból. A Pan powiedział do mnie: Taką mękę dla ciebie wycierpiawszy, tym bardziej bądź tego pewna, uczynię cokolwiek ode Mnie zażądasz. Obiecał mi, że nie ma takiej rzeczy, której by na moją prośbę nie uczynił, bo wie, że o nic Go prosić nie będę, co by nie było na Jego chwałę. I to, o co Go dzisiaj proszę, uczyni. Bym przypomniała sobie, jak nawet wówczas, gdy Mu jeszcze nie służyłam, zawsze spełniał wszystko, o co Go prosiłam, i lepiej jeszcze spełniał, niż sama prosić umiałam. Tym bardziej więc wszystko dzisiaj mi spełni, kiedy wie, że Go miłuję. Bym nie miała o tym najmniejszej wątpliwości. Nie upłynął jeszcze zdaje mi się tydzień, gdy Pan już tej osobie wzrok przywrócił, o czym zaraz mój spowiednik został powiadomiony. Bardzo być może, że uzdrowienie to nie stało się wskutek mojej modlitwy. Ja jednak po tym widzeniu tak byłam tego pewna, że dziękowałam za nie Boskiemu Panu, jak za łaskę mnie uczynioną.

2. Pewnego razu, mój krewny zachorował na jakąś chorobę niezmiernie bolesną, której tu bliżej nie określam, gdyż nie wiem sama, jaki to był rodzaj cierpienia. Dość, że chory już od dwóch miesięcy cierpiał takie nieznośne męki, iż sam na sobie darł ciało. Rektor, o którym mówiłam wyżej, ówczesny mój spowiednik, odwiedzał go i mając dla niego wielką litość kazał mi pójść do niego tłumacząc mi, że ze względu na swoje z nim pokrewieństwo mogę i koniecznie powinnam to uczynić. Poszłam więc i takie mnie przeniknęło współczucie na widok jego cierpień, że zaczęłam błagać Pana o jego uzdrowienie. Jasno i widocznie, o ile mnie się zdaje, ujrzałam prośbę swoją spełnioną i nową łaskę od Pana uczynioną, bo zaraz nazajutrz chory całkiem wyzdrowiał z tych swoich boleści.

3. Raz znowu było mi wprost niewymownie smutno dowiedziawszy się o pewnej osobie, której z wielu względów byłam bardzo zobowiązana, iż nosi się z zamiarem popełnienia czynu wręcz przeciwnego przykazaniu Bożemu i dla niej samej poniżającego. Postanowiła już stanowczo zamiar swój wykonać. Tym więcej z tego powodu się dręczyłam, że nie tylko nie wiedziałam, jakim sposobem zapobiec temu nieszczęściu, ale nawet zdawało się, że nie ma żadnego na to sposobu. Udałam się więc w prośby do Boga, błagając Go z głębi serca, aby raczył złemu zaradzić, bo czułam to dobrze, że nic nie zdoła ukoić mojej boleści, dopóki nie ujrzę opamiętania tej nieszczęśliwej. Będąc w takim stanie, schroniłam się do jednej z pustelni, jakich nasz klasztor kilka posiada. W pustelni tej zupełnie samotnej jest wyobrażenie Chrystusa Pana, przywiązanego do słupa. Gdy tam modliła się, błagając Pana aby mi użyczył tej łaski, usłyszałam nagle mówiący do mnie jakiś głos, dziwnie słodki i wdzięczny, jakby fletu czy innego melodyjnego instrumentu. Wyrazów, jakie ten głos wymawiał, choć chciałam, dosłyszeć nie mogłam, bo ucichł w jednej chwili. Wielkie było moje przerażenie, ale po pierwszej chwili przestrachu, takie poczułam w sobie uspokojenie, wesele i uszczęśliwienie wewnętrzne, że nie mogłam wyjść z podziwu, jakim sposobem jedno usłyszenie głosu zewnętrznie (tylko do uszu ciała, i to bez wyraźnych słów), takie może sprawiać w duszy dziwne skutki wewnętrzne. Po tym znaku poznałam, że stanie się według mojej prośby. Tak też się stało. Ale już w tej chwili, nim jeszcze się stało, smutek mój przemienił się w taką pociechę i pewność, jak gdybym już widziała rzecz spełnioną. Zdałam o tym sprawę swoim spowiednikom, bo wówczas miałam ich dwóch. Obaj bardzo uczeni i świątobliwi słudzy Boży.

4. Doszła mnie wiadomość o pewnej osobie, która już postanowiła poświęcić się na służbę Bogu i już przez pewien czas oddawała się modlitwie wewnętrznej i wielkich na niej doznawała łask od Boga, że wdała się w pewne bardzo niebezpieczne okazje i nie chcąc ich porzucić, zaniechała swego świętego postanowienia. Wiadomość ta bardzo boleśnie mnie dotknęła, bo kochałam mocno tę osobę i miałam wobec niej zobowiązania. Przez cały miesiąc, albo może i dłużej, bezustannie błagałam Pana o nawrócenie tej duszy. Na koniec, pewnego dnia będąc na modlitwie, ujrzałam obok siebie czarta, trzymającego w ręku jakiś papier i drącego go z wielką złością na kawałki. Wielką z tego widzenia miałam pociechę, rozumiejąc z niego, że modlitwa moja została wysłuchana. I rzeczywiście tak było. Jak się później dowiedziałam, osoba ta z wielką skruchą odbyła spowiedź i tak się szczerze nawróciła do Boga, że słusznie przy pomocy łaski Bożej można się spodziewać coraz wyższego jej postępu w cnocie. Niech będzie błogosławiony za wszystko, amen.

5. Podobnych łask, jakich mi Pan na moje prośby uczynił – nawracając dusze będące w grzechu śmiertelnym, przyprowadzając wiele innych do wyższej doskonałości, wyzwalając cierpiące z czyśćca, inne dla innych cudowne rzeczy działając – takie jest mnóstwo, że znużyłabym i siebie, i tych, którzy mnie będą czytać, gdybym je chciała wszystkie opisywać. Nadmienię tylko, że więcej było takich wysłuchanych łask dla zdrowia duszy, niż dla uzdrowienia ciała. Jest to zresztą rzecz wiadoma powszechnie i przez wielu naocznych świadków potwierdzona. Z początku wielkie z tego powodu miałam skrupuły, nie mogąc nie uznawać, że Pan te cuda czynił na moją prośbę – choć czynił je głównie, rzecz jasna, z samej tylko swojej dobroci. – Lecz teraz, gdy tych łask tyle się namnożyło i tylu innych na nie patrzyło, że uznanie mojego udziału w ich otrzymaniu nie robi mi już trudności. Dzięki za nie czynię Boskiemu Majestatowi i wobec tak wielkiej nade mną Jego dobroci, wstydzę się swojej niegodności. Samo uznanie, jak bardzo jestem Jemu dłużna, wzmaga we mnie pragnienie służenia Mu i miłość Jego tym silniej we mnie roznieca. Co mnie tu najwięcej zadziwia to to, że gdy proszę o rzeczy, których spełnienie byłoby niewłaściwe, nie mogę, jakkolwiek bym chciała, modlić się o nie inaczej, tylko nieśmiało, bez żarliwości ducha i zapału, i wbrew wszelkiej swojej natarczywości, na większą gorliwość zdobyć się nie zdołam. Gdy przeciwnie, zanosząc takie prośby, które Jego boska łaskawość chce wysłuchać, widzę dobrze i czuję, że mogę o te rzeczy modlić się po wiele razy, z wielką natarczywością i bez żadnego nawet ze swojej strony wysiłku. Prośby te jakby same na myśl mi się nasuwają.

6. Wielka jest różnica między tym dwojakim sposobem prośby, i sama nie wiem, jak ją objaśnić. Kiedy proszę o tamte rzeczy, które mnie nieraz obchodzą, choć nie czuję w sobie tej żarliwości, z jaką zwykłam prosić o te drugie, czynię przecież, co mogę, aby zdobyć się na gorące o nie błaganie. Czuję się jak człowiek mający język związany, który choć chce mówić, nie może albo mówi tak niewyraźnie, że sam czuje, iż nikt go nie zrozumie. Gdy przeciwnie, w tym drugim wypadku modlę się śmiało i swobodnie, jak gdy kto mówi wyraźnie i z ożywieniem i widzi, że ten, do którego mówi, z przyjemnością go słucha. Albo powiedzmy jeszcze, że tamten pierwszy sposób prośby jest to jakby modlitwa ustna, ten drugi zaś podobny jest do tej wysokiej kontemplacji, w której Pan w taki sposób nam się objawia, iż czujemy, że nas słucha, że podoba Mu się nasza prośba i w boskiej swojej łaskawości gotów jest chętnie udzielić nam łaski, o którą prosimy. Chwała wieczna niech będzie Jemu, iż tak dużo nam daje, podczas gdy ja Jemu oddaję tak mało! Bo cóż może powiedzieć, że czyni dla Ciebie ten, kto całego siebie nie wyniszczy dla Ciebie, Panie mój? Ach, jakże daleko, jak daleko, i po tysiąc razy mogę powtórzyć, jak daleko mnie do takiego zgubienia siebie dla Twojej chwały! Dla tego samego już – chociażby nie było innych jeszcze do tego powodów – należałoby mi pragnąć już nie żyć, bo nie żyję tak, jak powinnam. Ileż to niedoskonałości widzę w sobie! Ile słabości i niedołęstwa w służeniu Tobie! Nieraz szczerze mówię, wolałabym prawie stracić zmysły i rozum, aby tylko nie widzieć siebie taką złą i nędzną, jaką jestem. O, niech tej nędzy zaradził Ten, który sam zaradzić jej ma moc.

7. W czasie mojego pobytu u tej pani, o której mówiłam wyżej, potrzeba mi było ciągłego czuwania nad sobą i ciągłej pamięci na marność wszystkich rzeczy tego życia doczesnego, bo wielki szacunek, jakim mnie tam otaczano, wielkie pochwały, jakie mi oddawano i wszelkiego rodzaju słodycze, jakimi mnie obsypywano, łatwo mogłyby przylgnąć do mojej duszy, gdybym miała na względzie samą siebie. Ale wznosiłam oczy do Tego, który widzi wszystko, jak prawdziwie jest i błagałam Go, aby mnie nie wypuścił ze swoich rąk.

8. A kiedy mówię o prawdziwym widzeniu rzeczy, przychodzi mi zarazem na myśl ta wielka męka wewnętrzna, jaką cierpi dusza (którą Bóg przyprowadził do poznania prawdy), gdy zmuszona jest zajmować się rzeczami tej ziemi, gdzie prawda, jak mi któregoś dnia powiedział Pan, grubą zakryta jest zasłoną. W ogóle, w całym tym moim pisaniu wiele jest rzeczy, których nie piszę z własnych myśli, ale sam Boski mój Mistrz mi je podyktował. Stąd też ile razy powtarzając je, używam takich wyrażeń jak: “to usłyszałam” albo “to mi powiedział Pan”, są to własne Jego słowa i miałabym wielkie skrupuły ujmując z nich albo dodając do nich choćby jedną zgłoskę. Gdy zaś nie pamiętam z zupełną dokładnością wszystkiego, co słyszałam, wtedy mówię jak od siebie, bo może w tym być co mojego. Mojego, mówię, nie w tej myśli, bym to przypisywała samej sobie, bo nic we mnie nie ma dobrego, tylko to, co Pan bez żadnej mojej zasługi dać mi raczył, ale w tym znaczeniu takie słowa nazywam “swoimi”, że ich nie otrzymałam przez objawienie.

9. O, Boże! Jakże to często zdarza się nam, że już nie o rzeczach świeckich, ale i o duchowych nawet chcemy sądzić według miary własnych pojęć i skutkiem tego daleko w sądach swoich zbaczamy od prawdy! Mierzymy na przykład nasz postęp duchowy według liczby lat straconych na jakimś ćwiczeniu pobożnym, na jakiejś praktyce życia wewnętrznego, jak gdybyśmy miarę i granicę przypisywać chcieli Temu, który gdy zechce, bez żadnej miary użycza swoich darów i może ich jednemu więcej dać w pół roku, niż drugiemu przez długie lata. Jest to rzecz, o której naocznie się przekonałam na tylu przykładach, że dziwię się, jakim sposobem możemy jeszcze w to wątpić.

10. Nie popełni, pewna tego jestem, tego błędu ten, komu Pan użyczył daru rozeznawania duchów i prawdziwej pokory. Taki w świetle wewnętrznym, którym Bóg go oświeca, patrzy na skutki, jakie sprawia w duszy łaska Boża, na stałość jej postanowień, na wielkość jej miłości. Według tych znaków sądzi on o postępie i jej udoskonaleniu, a nie według liczby lat, bo jak mówiłam, jedna w pół roku może dalej postąpić, niż inna przez dwadzieścia lat. Pan sam użycza tej łaski komu chce, albo też dodajmy, temu kto lepiej się do przyjęcia jej przygotuje. Oto i teraz widzę wstępujące do tego domu młodziutkie panienki, które ledwo że zakosztowały daru Bożego, ledwo że Pan je dotknął natchnieniem swojej łaski i pierwsze w nich iskry światłości i miłości swojej zapalił, bez ociągania się, na żadne przeszkody nie zważając, na żadne wygody ani o pożywienie dla ciała się nie troszcząc przybiegły tu zamknąć się na zawsze w tym ubogim domu i utrzymującym się z jałmużny, za nic mając własne życie i zdrowie, dla miłości Tego, który je, dobrze o tym wiedzą, umiłował. Wszystko opuściły. Nie chcą mieć już nawet własnej woli i ani im na myśl nie przyjdzie, by kiedy takie zamknięcie i takie surowe umartwienia sprzykrzyć się im miały. Całe bez podziału oddają siebie Bogu na ofiarę.

11. Chętnie uznaję, że w tym przewyższyły mnie i jakże powinna wstydzić się przed Bogiem, iż czego Boski Majestat nie osiągnął ze mną przez tak długi szereg lat, odkąd zaczęłam oddawać się modlitwie wewnętrznej i odkąd Pan zaczął wylewać na mnie łaski nadzwyczajne, do tego doszedł z nimi w trzy miesiące – z niektórymi nawet w trzy dni – choć o wiele mniej łask im uczynił niż mnie. Ale też im hojnie boska Jego łaskawość za to odpłaca i rzecz pewna, że żadna z nich nie żałuje tego, co dla Niego uczyniła.

12. Z takim zawstydzeniem i upokorzeniem wspominajmy swoje długie lata, jakie nam już upłynęły, profesji zakonnej i praktyki modlitwy wewnętrznej. Strzeżmy się jednak tego, byśmy z takiego wspomnienia na starszeństwo nasze nie niepokoili tych dusz, które w krótkim czasie dalej od nas postąpiły, byśmy je mieli hamować i ciągnąć wstecz, aby nas nie wyprzedzały. Takim orłom, wysoko wzlatującym przy pomocy łask, jakie Bóg im czyni, kazali wlec się po ziemi na kształt spętanych kurcząt. Wznośmy raczej oczy ku Panu, wielbiąc dziwne Jego drogi. A tym duszom, jeśli tylko chodzą w pokorze, spokojnie popuśćmy wodze. Ten, który takimi łaskami je uprzedza, nie dopuści tego, by miały zabłądzić i lecieć w przepaść. One mocno ugruntowane w prawdzie, którą poznały przez wiarę, z zupełną ufnością oddają się w ręce Boga. A czy my nie mielibyśmy ich z podobną ufnością zostawić w Jego ręku i mielibyśmy raczej mierzyć je krótką naszą miarą i ściągać do niskiego poziomu naszej małoduszności? To się nie godzi. Kiedy nie zdołamy pojąć tego wielkiego zapału miłości, który je pobudza do takiego bohaterskiego poświęcenia się Bogu – bo są to rzeczy, które ten tylko zrozumie, kto ich sam na sobie doświadczył – więc upokarzajmy się, ale ich nie potępiajmy. Inaczej pod pozorem troszczenia się o ich postęp duchowy, zaniedbujemy swój, opuszczając tę sposobność, którą Pan nam podaje ku upokorzeniu siebie i ku uznaniu, jak wiele nam nie dostaje i jak bardzo w wyrzeczeniu się samych siebie i w złączeniu się z Bogiem przewyższać nas muszą te dusze, kiedy On w swojej boskiej łaskawości tak ściśle z nimi się łączy.

13. Co do mnie, taką modlitwę rozumiem i innej, przyznaję, znać bym nie chciała, tylko taką, która w krótkim czasie wielkie skutki sprawia i taki wznieca w duszy potężny zapał miłości, który od razu objawia się w czynie. Rzecz bowiem jasna, że bez takiej silnej i mężnej miłości niemożliwe, by dusza zdobyła się na zupełną, dla samego tylko upodobania Bożego, ofiarę z siebie i zupełne wyrzeczenie się wszystkiego. Taką, mówię, wolę modlitwę niż tę, która ciągnie się przez długie lata, a taką samą pozostawia duszę przy końcu, jaką była na początku, i nigdy jej nie przyprowadzi do mężnych postanowień i czynienia czegoś wielkiego dla Boga! Tych bowiem maluczkich aktów i praktyk, które z niej się rodzą, nie mających w sobie znaczenia i wagi, drobnych jakby ziarnko soli – które byle ptaszyna w swoim dziobie uniesie – nie będziemy chyba podawali za dowody wielkiej miłości i umartwienia. Chociażby takich rzeczy było jak najwięcej, nie za zasługę je sobie powinniśmy uznawać, jakbyśmy czynili co dla Boga, ale raczej powinniśmy wstydzić się przed Nim, jeśli jaką do nich wagę przywiązujemy. Mnie pierwszej ten wstyd się należy, gdyż na każdym kroku zapominam o łaskach mi uczynionych. Nie przeczę, że Bóg w nieskończonej swojej dobroci i te drobiazgi zaliczy nam jako wielką zasługę. Ale chciałabym co do siebie za nic je uznawać i ani zważać nawet na to, że je czynię, bo w rzeczy samej wszystko to jest niczym. Wybacz mi, Panie mój, i nie uznawaj mi tego za winę, że w niczym Tobie nie służąc, choć tym sposobem niejakiej szukam sobie pociechy. Gdybym umiała służyć Tobie w wielkich rzeczach, nawet bym nie wspomniała o tych drobnostkach. Szczęśliwi ci, którym jest dane wielkimi czynami chwalić Ciebie! Gdyby wystarczyło tego, że im zazdroszczę i pragnę im być podobną, na pewno niedaleko pozostałabym w tyle za nimi w poświęceniu się dla Twojej chwały. Ale na nic się nie przydam, Panie mój, i do niczego nie jestem zdolna. Ty sam mocą swoją wspomóż moje niedołęstwo przez tę wielką miłość, jaką mnie miłujesz.

14. Na potwierdzenie powyższych uwag przytoczę tu, co mi się w tych ostatnich czasach zdarzyło. Z nadejściem Brewe rzymskiego, zabraniającego naszemu klasztorowi posiadania stałych dochodów, fundacja nasza była ostatecznie zapewniona i po tylu trudach dla niej poniesionych miałam wielką pociechę ze szczęśliwego ukończenia tej sprawy. Wspominając na przykrości i utrapienia, jakie z tego powodu wycierpiałam, i dziękując Panu, że choć w tym mogłam Mu służyć, zaczęłam przypominać sobie w myśli wszystkie w tej sprawie przejścia. I oto w każdej z tych na pozór dobrych swoich czynności znalazłam mnóstwo uchybień i niedoskonałości. Często nie wystarczało mi odwagi, jeszcze częściej wiary. Owszem i dotąd jeszcze, choć widzę naocznie spełnienie się tego wszystkiego, co mi Pan o założeniu tego domu powiedział, pamiętam, że nigdy nie zdołałam się zdobyć na zupełną i niezachwianą wiarę w Jego słowa, choć przy tym nie miałam najmniejszej wątpliwości, że one się spełnią. Nie wiem, jak pogodzić się mogły we mnie takie dwie sprzeczności, gdy z jednej strony rzecz nieraz mi się wydawała wprost niemożliwa, a z drugiej strony przecież nie mogłam o niej wątpić, to jest dopuścić do siebie przekonania, że ona nie dojdzie do skutku. Ostateczny z tych moich rozważań był ten wniosek, że co w tej sprawie było dobrego, to wszystko uczynił Pan sam od siebie, a co się do niej przymieszało złego, to pochodziło ode mnie. Dlatego też przestałam o tym myśleć i wolałabym całkiem o tych przejściach nie pamiętać i oszczędzić sobie przykrości spotykania się na każdym kroku z takim mnóstwem swoich błędów. Niech będzie błogosławiony Ten, który gdy zechce, ze wszystkiego umie wyprowadzić dobro, amen.

15. Mówiłam i powtarzam, że jest to rzecz niebezpieczna liczyć lata, które spędziliśmy na modlitwie myślnej. Jakkolwiek dusza byłaby pokorna, zawsze, zdaniem moim, takie liczenie może pozostawić w niej nadzieję, że przez tyle lat służenia nabyła jakąś zasługę. Nie mówię, by nie miała zasługi. Ma ją i będzie jej za nią hojnie zapłacone, ale to mam za rzecz pewną, że ktokolwiek w swym życiu duchowym mniema, iż długoletnim ćwiczeniem się w modlitwie wewnętrznej zasłużył sobie na te wielkie łaski i pociechy duchowe, ten nigdy do szczytu doskonałości nie dojdzie. Czy mało mu tego, że w nagrodę za jego wierność, Bóg trzymał go za rękę, aby Go już tak nie obrażał, jak to czynił wpierw, nim zaczął oddawać się modlitwie? Czy jeszcze będzie targować się z Bogiem, jak to mówią, o własne Jego pieniądze? Nie sądzę, by to było znakiem głębokiej pokory. Może się mylę, ale mnie takie postępowanie z Bogiem wydaje się zuchwałością. Chociaż mało jest we mnie pokory, to jednak nie pamiętam, bym kiedy odważyła się na coś podobnego. Choć być może to dlatego, że nie mogłam, bo nigdy nie służyłam Panu jak należy. Gdybym była wierniejsza w Jego służbie, może bym pierwsza i skwapliwiej niż inna upomniała się u Niego o zapłatę.

16. Nie mówię, by dusza przez wiele lat pokornie trwając na modlitwie nie czyniła tym samym postępów i nie otrzymywała łask od Boga. To tylko chcę powiedzieć, że w żadnym razie nie powinna pamiętać o tych latach służby i swojej modlitwy. Bo wszystko, cokolwiek byśmy mogli uczynić dla Boga, jest obrzydzenia godną nędzą w porównaniu z jedną kroplą tej krwi, którą Pan za nas wylał. Jeśli więc im więcej Bogu służymy, tym więcej pozostajemy Jemu dłużni, jakim więc prawem chcemy liczyć się z tym Panem, który za jeden grosz, który Mu z długu swego spłacimy, wypłaca nam zaraz tysiąc dukatów? Na miłość Boga, dajmy już spokój tym obrachunkom. Pozostawmy je Temu, do kogo one należą. Ufność w swoje zasługi zawsze jest rzeczą nieładną, nawet w sprawach doczesnych. Jakże daleko bardziej w tych rzeczach, które wiadome są samemu Bogu i o których On sam może sprawiedliwie sądzić. Jasno nas tego nauczył Pan w tej przypowieści, gdzie gospodarz taką samą zapłatę daje tym, którzy przyszli do pracy w ostatniej godzinie dnia, jak i tym, którzy zacząwszy od rana, cały dzień znosili ciężar pracy i spiekotę.

17. Tyle razy musiałam przerywać pisanie tych trzech ostatnich kart i przez tyle dni je pisałam – mało mając na to, jak już mówiłam, czasu wolnego – że zupełnie mi wyszło z pamięci widzenie, o którym z początku mówić zamierzałam. Teraz więc je opiszę. Ujrzałam siebie samą wśród wielkiego pola, a dokoła mnóstwo ludzi różnego rodzaju, którzy mnie zewsząd otaczali, a wszyscy uzbrojeni w oszczepy, miecze, szable i szpady niezmiernie długie, którymi widocznie na mnie się zamierzali. Ze wszystkich stron groziła mi śmierć bez żadnego sposobu ucieczki, bez żadnej od nikogo obrony. Taką trwogą ściśnięta nie wiedziałam, co robić, aż oto wzniósłszy oczy w górę, ujrzałam nad sobą Chrystusa, nie w niebie, ale wysoko w powietrzu, jak wyciąga do mnie rękę i swoją mocą mnie otacza. W tej chwili znikła cała moja trwoga, a ta zgraja, mimo złośliwej swojej na mnie zapalczywości nic mi już złego zrobić nie mogła.

18. Było to widzenie na pozór bezużyteczne, a przecież wielką z niego odniosłam korzyść, gdy mi dane było zrozumieć jego znaczenie. Znalazłszy się potem w podobnym prawie położeniu przekonałam się, że widzenie to było wiernym obrazem świata, który cały, jakby wstępnym bojem i wszelkiego rodzaju orężem godzi w biedną duszę. Nie mówię tu o przykładach i namowach ludzi niewiernych Bogu ani o honorach ziemskich, majętnościach, rozkoszach i innych tym podobnych pokusach, które jak każdy to widzi, zastawiają na nas swoje sidła i nieuważnych w nie wciągają – ale mówię o prześladowaniach od samych przyjaciół, krewnych i nawet, co dziwniejsze, od ludzi bardzo pobożnych. Wszyscy oni w najlepszej wierze i przekonaniu, że spełniają przez to swoją powinność, w takie mnie w swoim czasie zapędzili udręczenie, że nie wiedziałam ani jak się obronić, ani co począć.

19. O wielki Boże! Gdybym tu chciała opowiadać wszystkie szczegóły i sposoby tych utrapień, które w tym czasie wycierpiałam, po tych jeszcze przeciwieństwach i prześladowaniach, o których mówiłam wyżej, jakaż by z tego mego opowiadania wyszła przekonywująca i wymowna zachęta do zupełnego w głębi duszy obrzydzenia sobie całego świata! Było to – jak sądzę – największe ze wszystkich prześladowań, jakie zniosłam w swym życiu. Nieraz, szczerze mówię, tak widziałam siebie ze wszystkich stron udręczoną, że nie miałam innego ratunku, tylko wznosić oczy do nieba i Boga wzywać na pomoc. Dobrze wówczas pamiętałam to, co było mi ukazane w tym widzeniu, i wielką mi to było pobudką i pomocą, abym nie polegała na żadnym stworzeniu, bo żadne nie jest stałe. Jedynie Bóg się nie zmienia i nigdy nie zawodzi. Zawsze też w tych wielkich moich udręczeniach Bóg mi przysyłał kogoś, aby mi podał rękę, jak to mi było obiecane w tym widzeniu, i na nowo mnie utwierdził w moim postanowieniu, by nie przywiązywać się do niczego, a troszczyć się jedynie o upodobanie Pańskie. I tak utrzymywałeś we mnie, o Boże, tę odrobinę cnoty, jaką miałam z Twojej łaski, tego tylko pragnąc, bym Tobie wiernie służyła. Bądź za to błogosławiony na wieki!

20. Pewnego razu, gdy byłam w stanie szczególnego niepokoju i strwożenia, niezdolna skupić się w duchu, czując w sobie walkę i rozterkę wewnętrzną, zaś myśli moje błąkały się po rzeczach próżnych i niepożytecznych – i nawet zwykłe moje oderwanie się od wszystkich jakby się we mnie chwiało – widząc taką wielką swoją nędzę, zaczęłam się obawiać czy łaski, jakie mi Pan uczynił, nie były prostym tylko złudzeniem? W duszy mojej powstały wielkie ciemności. W takim moim udręczeniu Pan do mnie przemówił. Powiedział mi, iż nie mam czego się smucić, że owszem lepiej dla mnie widzieć się w takim stanie, bo z tego mogę poznać, jaka byłaby moja nędza, gdyby On mnie opuścił i że nie ma dla nas bezpieczeństwa, dopóki żyjemy w tym ciele. Ukazał mi przy tym, jaki jest pożytek i jaka zasługa z tego wewnętrznego potykania i zmagania się ze sobą, za które On taką wspaniałą przygotowuje nam nagrodę. W słowach tych zdawało mi się, że czuję całą litość Jego Boskiego Serca dla nas, żyjących na tym wygnaniu. Dodał również, bym nigdy nie dopuszczała tej myśli, że On mógłby zapomnieć o mnie. Zapewnił mnie, że nigdy mnie nie opuści, ale żąda także, abym ja ze swej strony uczyniła wszystko, co do mnie należy. Wszystko to mówił mi Pan z wyrazem niewypowiedzianej łaskawości i słodyczy. I inne jeszcze słowa raczył mi powiedzieć, najtkliwszej miłości i pełne zmiłowania, których tu powtarzać nie mam powodu.

21. To jedno tylko przytoczę, które często słyszę z boskich ust Jego: Odtąd już – mówi mi przez wielką swoją miłość – tyś jest Moja i Ja twój. O Panie, cóż jest we mnie mojego, co by nie było Twoim? Gdy wspomnę, kto ja jestem, słowa te i te boskie pieszczoty takim mnie na wskroś przenikają zawstydzeniem, że jak już mówiłam i jak to nieraz wyznaję swojemu spowiednikowi, większej, zdaje mi się potrzeba odwagi do przyjęcia tych łask, niż do zniesienia najcięższych utrapień. W takich chwilach zupełnie zapominam o swoich dobrych uczynkach. Widzę tylko przed sobą obraz swojej nędzy i rozum bez potrzeby rozumowania, jakby jednym wejrzeniem obejmuje ją, co jak nieraz mi się zdaje, dzieje się w sposób nadprzyrodzony.

22. Bywają chwile, kiedy powstaje we mnie takie gorące pragnienie Komunii świętej, pragnienie, jakiego żadne słowa nie zdołałyby wyrazić. Któregoś dnia rano niesłychanie gwałtowna była ulewa. Wydawało się niemożliwe, bym mogła wyjść z domu. Wyszłam jednak, porwana tak niepowstrzymaną siłą tego pragnienia, że chociażby mi włócznie przyłożono do piersi dla zagrodzenia drogi, nie cofnęłabym się, tym bardziej więc nie zatrzymała mnie obawa zmoknięcia. Ledwo przestąpiłam próg kościoła, doznałam wielkiego zachwycenia. Ujrzałam przed sobą nie wejście do nieba, jak często widywałam, ale całe niebo otwarte. Ukazał mi się tron, ten sam, który jak mówiłam waszej miłości, przedtem już nieraz widziałam, a ponad nim drugi, na którym choć nic nie widziałam, przecież niepojętym jakimś i niemożliwym do określenia sposobem poznania jasno zrozumiałam, że zasiada tam Bóstwo. Podpierały go zwierzęta, w których pamiętając wyjaśnienie tajemniczego znaczenia tych figur, poznałam Ewangelistów. Ale jaki był kształt tego tronu i kto na nim siedział, tego widzieć nie mogłam. Widziałam tylko naokoło niego wielkie mnóstwo aniołów, bez porównania, jak mi się zdawało, piękniejszych niż ci, których przedtem oglądałam w niebie. Byli to, jak sądzę, serafini albo cherubini, bo jasność ich chwały bardzo jest różna, jak mówiłam, od chwały innych. Wydają się jakby na wskroś ogniem płonący. Jakiego wówczas doznałam w sobie nadziemskiego uszczęśliwienia, tego opisać nie potrafię. Nikt nie zdoła tego wyrazić ani nawet w myśli sobie przedstawić, kto sam nie doświadczył. Nic nie widziałam, a przecież czułam to wyraźnie i rozumiałam, że tam przede mną jest wszystko, czego tylko dusza pragnąć może. Usłyszałam głos, nie wiem czyj, mówiący mi, że wobec tego objawienia nic innego nie mam do czynienia, tylko zrozumieć, że niczego tu zrozumieć nie zdołam i uznać, jak w porównaniu z tym dobrem niewidzialnym, wszystkie rzeczy widzialne są samą nicością. Od tego czasu czułam prawdziwie wielkie w głębi duszy zawstydzenie widząc, że mogę jeszcze nie tyle przywiązywać się do jakiejś rzeczy stworzonej, ale choćby i myślą tylko na niej się zatrzymać. Cały świat wydawał mi się jednym tylko mrowiskiem.

23. Przyjęłam w tym stanie Komunię i wysłuchałam Mszy, sama nie wiem jak. Zdawało mi się, że wszystko to trwało jedną chwilę, wielkie więc było moje zdziwienie, gdy po uderzeniu zegara przekonałam się, że całe dwie godziny zostawałam w tym zachwyceniu i nadziemskim uszczęśliwieniu. Zdumiewałam się potem nad cudowną potęgą tego ognia wewnętrznego, który prosto od Boga i z wiekuistego ogniska Jego miłości zstępuje w duszę. Bo jak nieraz już mówiłam chociażbym pragnęła i aż do wyniszczenia siebie wysilała się, nie jest w mojej mocy zdobyć sobie choćby jedną jego iskierkę, jeśli Pan sam w boskiej swojej łaskawości nie będzie mi chciał go dać. Ogień ten, gdy zstąpi na duszę, pochłania w sobie starego człowieka, wszystkie niedostatki, niemoce i jego nędze. Jak feniks – o którym gdzieś czytałam – spłonąwszy w ogniu z własnych swoich popiołów powstaje przemieniony, tak i dusza z tego ogniska wychodzi inną niż była, pełna większych i świętszych niż przedtem pożądań i wielkiego męstwa. Nie poznałbyś jej, z taką nową zupełnie czystością zaczyna chodzić drogami Pańskimi. Błagałam Pana, aby i ze mną tak było, abym i ja z nowym zapałem ducha zaczęła Mu służyć. A Pan powiedział do mnie: Dobrego użyłaś porównania. Patrz, byś o nim nie zapomniała i nigdy nie ustała w staraniach, aby stawać się coraz bardziej doskonałą.

24. Innego razu, gdy znowu martwiłam się tą samą, o której mówiłam wyżej, wątpliwością, czy te widzenia są od Boga, ukazał mi się Pan i powiedział do mnie głosem surowym: O, synowie ludzcy, jak długo będziecie ciężkiego serca? Potem dodał, że w tym jednym powinnam dobrze siebie zbadać, czy rzeczywiście oddałam siebie Jemu na własność, czy też nie? A jeśli to prawda, że oddałam się Jemu i że jestem Jego, powinnam być pewna, że On nie dopuści abym zginęła. Surowy ten wyrzut na początku Jego mowy bardzo mnie zasmucił, ale Pan na nowo przemówił do mnie z wielką czułością i słodyczą. Mówił mi, żebym się nie smuciła, że wie dobrze, iż gotowa jestem na wszystko dla służenia Jemu, że i On uczyni wszystko, o cokolwiek bym Go prosiła (i w tej chwili uczynił to, o co Go błagałam). Dodał jeszcze, bym patrzyła na tę rosnącą we mnie z każdym dniem miłość, jaką Go miłuję, a po tym samym poznam, że nie jest to sprawa diabelska. Bóg nie dopuszcza czartowi aż do tego stopnia swoją moc wywierać na tych, którzy Jemu służą. Ten duch ciemności nie zdołałby dać mi tej jasności wewnętrznej i tego pokój duszy, którymi się cieszę. Na koniec ostrzegł mnie, że po tylu zapewnieniach, jakie otrzymałam od mężów tak poważnych, iż widzenia moje są od Boga, źle czyniłabym, gdybym jeszcze w to nie wierzyła.

25. Innego dnia, w chwili gdy odmawiałam Symbol wiary św. Atanazego: Quicumque vult…. Pan dał mi zrozumieć, w jaki sposób Bóg jest jeden w trzech Osobach, i to tak jasno, że wielkie z tego miałam zdumienie i pociechę. Wielce mi to pomogło do lepszego poznania łaskawości Boga i cudownych Jego spraw. Ile razy teraz myślę o Trójcy Świętej albo słucham mówiących o Niej, niezmierną mi to radość sprawia, że rozumiem, zdaje mi się, jak to być może.

26. Raz znowu, w dzień Wniebowzięcia Królowej Aniołów i Pani naszej Pan raczył uczynić mi tę łaskę, że w zachwyceniu ujrzałam Jej wstąpienie do nieba, radosne i uroczyste przyjęcie Jej i miejsce, jakie zajęła w królestwie swego Syna. W jaki sposób to wszystko się odbyło, tego opisać nie potrafię. To tylko powiem, że widok tej chwały napełnił moją duszę niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością. Bardzo znaczne też skutki sprawiło we mnie to widzenie, gdyż pozostała mi po nim wielka żądza cierpienia i gorące pragnienie służenia tej niebieskiej Pani, która sobie na taką chwalę zasłużyła.

27. Będąc w kościele kolegium Towarzystwa Jezusowego, w chwili gdy bracia przystępowali do Komunii, ujrzałam rozciągnięty nad ich głowami bardzo kosztowny baldachim. Widzenie to powtórzyło się dwa razy. Gdy potem inni przystępowali do Komunii, baldachimu już nie widziałam.

 

Rozdział XXXIX



Dalszy ciąg o nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielił. Jak jej obiecał spełnienie każdej prośby, jaką by do Niego za kimkolwiek zaniosła. Przytacza kilka znaczniejszych przykładów takich wysłuchanych łask, jakie otrzymała z Jego dobroci.

1. Pewnego razu, litując się bardzo nad jedną osobą, wobec której miałam pewne zobowiązania, a która prawie całkiem była niewidoma, gorąco za nią błagałam Pana, aby jej wzrok przywrócił, ale bałam się przy tym, że Pan mnie nie wysłucha przez moje grzechy. Wtedy zjawił mi się Boski Mistrz, tak samo jak to przedtem po wiele razy czynił, a ukazując mi ranę lewej swojej ręki, zaczął prawą wyciągać tkwiący w niej wielki gwóźdź. Zdawało mi się, że wraz z gwoździem wyrywa i ciało. Ja patrząc na to, głęboką poczułam litość, rozumiejąc dobrze, jak wielki to musiał być ból. A Pan powiedział do mnie: Taką mękę dla ciebie wycierpiawszy, tym bardziej bądź tego pewna, uczynię cokolwiek ode Mnie zażądasz. Obiecał mi, że nie ma takiej rzeczy, której by na moją prośbę nie uczynił, bo wie, że o nic Go prosić nie będę, co by nie było na Jego chwałę. I to, o co Go dzisiaj proszę, uczyni. Bym przypomniała sobie, jak nawet wówczas, gdy Mu jeszcze nie służyłam, zawsze spełniał wszystko, o co Go prosiłam, i lepiej jeszcze spełniał, niż sama prosić umiałam. Tym bardziej więc wszystko dzisiaj mi spełni, kiedy wie, że Go miłuję. Bym nie miała o tym najmniejszej wątpliwości. Nie upłynął jeszcze zdaje mi się tydzień, gdy Pan już tej osobie wzrok przywrócił, o czym zaraz mój spowiednik został powiadomiony. Bardzo być może, że uzdrowienie to nie stało się wskutek mojej modlitwy. Ja jednak po tym widzeniu tak byłam tego pewna, że dziękowałam za nie Boskiemu Panu, jak za łaskę mnie uczynioną.

2. Pewnego razu, mój krewny zachorował na jakąś chorobę niezmiernie bolesną, której tu bliżej nie określam, gdyż nie wiem sama, jaki to był rodzaj cierpienia. Dość, że chory już od dwóch miesięcy cierpiał takie nieznośne męki, iż sam na sobie darł ciało. Rektor, o którym mówiłam wyżej, ówczesny mój spowiednik, odwiedzał go i mając dla niego wielką litość kazał mi pójść do niego tłumacząc mi, że ze względu na swoje z nim pokrewieństwo mogę i koniecznie powinnam to uczynić. Poszłam więc i takie mnie przeniknęło współczucie na widok jego cierpień, że zaczęłam błagać Pana o jego uzdrowienie. Jasno i widocznie, o ile mnie się zdaje, ujrzałam prośbę swoją spełnioną i nową łaskę od Pana uczynioną, bo zaraz nazajutrz chory całkiem wyzdrowiał z tych swoich boleści.

3. Raz znowu było mi wprost niewymownie smutno dowiedziawszy się o pewnej osobie, której z wielu względów byłam bardzo zobowiązana, iż nosi się z zamiarem popełnienia czynu wręcz przeciwnego przykazaniu Bożemu i dla niej samej poniżającego. Postanowiła już stanowczo zamiar swój wykonać. Tym więcej z tego powodu się dręczyłam, że nie tylko nie wiedziałam, jakim sposobem zapobiec temu nieszczęściu, ale nawet zdawało się, że nie ma żadnego na to sposobu. Udałam się więc w prośby do Boga, błagając Go z głębi serca, aby raczył złemu zaradzić, bo czułam to dobrze, że nic nie zdoła ukoić mojej boleści, dopóki nie ujrzę opamiętania tej nieszczęśliwej. Będąc w takim stanie, schroniłam się do jednej z pustelni, jakich nasz klasztor kilka posiada. W pustelni tej zupełnie samotnej jest wyobrażenie Chrystusa Pana, przywiązanego do słupa. Gdy tam modliła się, błagając Pana aby mi użyczył tej łaski, usłyszałam nagle mówiący do mnie jakiś głos, dziwnie słodki i wdzięczny, jakby fletu czy innego melodyjnego instrumentu. Wyrazów, jakie ten głos wymawiał, choć chciałam, dosłyszeć nie mogłam, bo ucichł w jednej chwili. Wielkie było moje przerażenie, ale po pierwszej chwili przestrachu, takie poczułam w sobie uspokojenie, wesele i uszczęśliwienie wewnętrzne, że nie mogłam wyjść z podziwu, jakim sposobem jedno usłyszenie głosu zewnętrznie (tylko do uszu ciała, i to bez wyraźnych słów), takie może sprawiać w duszy dziwne skutki wewnętrzne. Po tym znaku poznałam, że stanie się według mojej prośby. Tak też się stało. Ale już w tej chwili, nim jeszcze się stało, smutek mój przemienił się w taką pociechę i pewność, jak gdybym już widziała rzecz spełnioną. Zdałam o tym sprawę swoim spowiednikom, bo wówczas miałam ich dwóch. Obaj bardzo uczeni i świątobliwi słudzy Boży.

4. Doszła mnie wiadomość o pewnej osobie, która już postanowiła poświęcić się na służbę Bogu i już przez pewien czas oddawała się modlitwie wewnętrznej i wielkich na niej doznawała łask od Boga, że wdała się w pewne bardzo niebezpieczne okazje i nie chcąc ich porzucić, zaniechała swego świętego postanowienia. Wiadomość ta bardzo boleśnie mnie dotknęła, bo kochałam mocno tę osobę i miałam wobec niej zobowiązania. Przez cały miesiąc, albo może i dłużej, bezustannie błagałam Pana o nawrócenie tej duszy. Na koniec, pewnego dnia będąc na modlitwie, ujrzałam obok siebie czarta, trzymającego w ręku jakiś papier i drącego go z wielką złością na kawałki. Wielką z tego widzenia miałam pociechę, rozumiejąc z niego, że modlitwa moja została wysłuchana. I rzeczywiście tak było. Jak się później dowiedziałam, osoba ta z wielką skruchą odbyła spowiedź i tak się szczerze nawróciła do Boga, że słusznie przy pomocy łaski Bożej można się spodziewać coraz wyższego jej postępu w cnocie. Niech będzie błogosławiony za wszystko, amen.

5. Podobnych łask, jakich mi Pan na moje prośby uczynił – nawracając dusze będące w grzechu śmiertelnym, przyprowadzając wiele innych do wyższej doskonałości, wyzwalając cierpiące z czyśćca, inne dla innych cudowne rzeczy działając – takie jest mnóstwo, że znużyłabym i siebie, i tych, którzy mnie będą czytać, gdybym je chciała wszystkie opisywać. Nadmienię tylko, że więcej było takich wysłuchanych łask dla zdrowia duszy, niż dla uzdrowienia ciała. Jest to zresztą rzecz wiadoma powszechnie i przez wielu naocznych świadków potwierdzona. Z początku wielkie z tego powodu miałam skrupuły, nie mogąc nie uznawać, że Pan te cuda czynił na moją prośbę – choć czynił je głównie, rzecz jasna, z samej tylko swojej dobroci. – Lecz teraz, gdy tych łask tyle się namnożyło i tylu innych na nie patrzyło, że uznanie mojego udziału w ich otrzymaniu nie robi mi już trudności. Dzięki za nie czynię Boskiemu Majestatowi i wobec tak wielkiej nade mną Jego dobroci, wstydzę się swojej niegodności. Samo uznanie, jak bardzo jestem Jemu dłużna, wzmaga we mnie pragnienie służenia Mu i miłość Jego tym silniej we mnie roznieca. Co mnie tu najwięcej zadziwia to to, że gdy proszę o rzeczy, których spełnienie byłoby niewłaściwe, nie mogę, jakkolwiek bym chciała, modlić się o nie inaczej, tylko nieśmiało, bez żarliwości ducha i zapału, i wbrew wszelkiej swojej natarczywości, na większą gorliwość zdobyć się nie zdołam. Gdy przeciwnie, zanosząc takie prośby, które Jego boska łaskawość chce wysłuchać, widzę dobrze i czuję, że mogę o te rzeczy modlić się po wiele razy, z wielką natarczywością i bez żadnego nawet ze swojej strony wysiłku. Prośby te jakby same na myśl mi się nasuwają.

6. Wielka jest różnica między tym dwojakim sposobem prośby, i sama nie wiem, jak ją objaśnić. Kiedy proszę o tamte rzeczy, które mnie nieraz obchodzą, choć nie czuję w sobie tej żarliwości, z jaką zwykłam prosić o te drugie, czynię przecież, co mogę, aby zdobyć się na gorące o nie błaganie. Czuję się jak człowiek mający język związany, który choć chce mówić, nie może albo mówi tak niewyraźnie, że sam czuje, iż nikt go nie zrozumie. Gdy przeciwnie, w tym drugim wypadku modlę się śmiało i swobodnie, jak gdy kto mówi wyraźnie i z ożywieniem i widzi, że ten, do którego mówi, z przyjemnością go słucha. Albo powiedzmy jeszcze, że tamten pierwszy sposób prośby jest to jakby modlitwa ustna, ten drugi zaś podobny jest do tej wysokiej kontemplacji, w której Pan w taki sposób nam się objawia, iż czujemy, że nas słucha, że podoba Mu się nasza prośba i w boskiej swojej łaskawości gotów jest chętnie udzielić nam łaski, o którą prosimy. Chwała wieczna niech będzie Jemu, iż tak dużo nam daje, podczas gdy ja Jemu oddaję tak mało! Bo cóż może powiedzieć, że czyni dla Ciebie ten, kto całego siebie nie wyniszczy dla Ciebie, Panie mój? Ach, jakże daleko, jak daleko, i po tysiąc razy mogę powtórzyć, jak daleko mnie do takiego zgubienia siebie dla Twojej chwały! Dla tego samego już – chociażby nie było innych jeszcze do tego powodów – należałoby mi pragnąć już nie żyć, bo nie żyję tak, jak powinnam. Ileż to niedoskonałości widzę w sobie! Ile słabości i niedołęstwa w służeniu Tobie! Nieraz szczerze mówię, wolałabym prawie stracić zmysły i rozum, aby tylko nie widzieć siebie taką złą i nędzną, jaką jestem. O, niech tej nędzy zaradził Ten, który sam zaradzić jej ma moc.

7. W czasie mojego pobytu u tej pani, o której mówiłam wyżej, potrzeba mi było ciągłego czuwania nad sobą i ciągłej pamięci na marność wszystkich rzeczy tego życia doczesnego, bo wielki szacunek, jakim mnie tam otaczano, wielkie pochwały, jakie mi oddawano i wszelkiego rodzaju słodycze, jakimi mnie obsypywano, łatwo mogłyby przylgnąć do mojej duszy, gdybym miała na względzie samą siebie. Ale wznosiłam oczy do Tego, który widzi wszystko, jak prawdziwie jest i błagałam Go, aby mnie nie wypuścił ze swoich rąk.

8. A kiedy mówię o prawdziwym widzeniu rzeczy, przychodzi mi zarazem na myśl ta wielka męka wewnętrzna, jaką cierpi dusza (którą Bóg przyprowadził do poznania prawdy), gdy zmuszona jest zajmować się rzeczami tej ziemi, gdzie prawda, jak mi któregoś dnia powiedział Pan, grubą zakryta jest zasłoną. W ogóle, w całym tym moim pisaniu wiele jest rzeczy, których nie piszę z własnych myśli, ale sam Boski mój Mistrz mi je podyktował. Stąd też ile razy powtarzając je, używam takich wyrażeń jak: “to usłyszałam” albo “to mi powiedział Pan”, są to własne Jego słowa i miałabym wielkie skrupuły ujmując z nich albo dodając do nich choćby jedną zgłoskę. Gdy zaś nie pamiętam z zupełną dokładnością wszystkiego, co słyszałam, wtedy mówię jak od siebie, bo może w tym być co mojego. Mojego, mówię, nie w tej myśli, bym to przypisywała samej sobie, bo nic we mnie nie ma dobrego, tylko to, co Pan bez żadnej mojej zasługi dać mi raczył, ale w tym znaczeniu takie słowa nazywam “swoimi”, że ich nie otrzymałam przez objawienie.

9. O, Boże! Jakże to często zdarza się nam, że już nie o rzeczach świeckich, ale i o duchowych nawet chcemy sądzić według miary własnych pojęć i skutkiem tego daleko w sądach swoich zbaczamy od prawdy! Mierzymy na przykład nasz postęp duchowy według liczby lat straconych na jakimś ćwiczeniu pobożnym, na jakiejś praktyce życia wewnętrznego, jak gdybyśmy miarę i granicę przypisywać chcieli Temu, który gdy zechce, bez żadnej miary użycza swoich darów i może ich jednemu więcej dać w pół roku, niż drugiemu przez długie lata. Jest to rzecz, o której naocznie się przekonałam na tylu przykładach, że dziwię się, jakim sposobem możemy jeszcze w to wątpić.

10. Nie popełni, pewna tego jestem, tego błędu ten, komu Pan użyczył daru rozeznawania duchów i prawdziwej pokory. Taki w świetle wewnętrznym, którym Bóg go oświeca, patrzy na skutki, jakie sprawia w duszy łaska Boża, na stałość jej postanowień, na wielkość jej miłości. Według tych znaków sądzi on o postępie i jej udoskonaleniu, a nie według liczby lat, bo jak mówiłam, jedna w pół roku może dalej postąpić, niż inna przez dwadzieścia lat. Pan sam użycza tej łaski komu chce, albo też dodajmy, temu kto lepiej się do przyjęcia jej przygotuje. Oto i teraz widzę wstępujące do tego domu młodziutkie panienki, które ledwo że zakosztowały daru Bożego, ledwo że Pan je dotknął natchnieniem swojej łaski i pierwsze w nich iskry światłości i miłości swojej zapalił, bez ociągania się, na żadne przeszkody nie zważając, na żadne wygody ani o pożywienie dla ciała się nie troszcząc przybiegły tu zamknąć się na zawsze w tym ubogim domu i utrzymującym się z jałmużny, za nic mając własne życie i zdrowie, dla miłości Tego, który je, dobrze o tym wiedzą, umiłował. Wszystko opuściły. Nie chcą mieć już nawet własnej woli i ani im na myśl nie przyjdzie, by kiedy takie zamknięcie i takie surowe umartwienia sprzykrzyć się im miały. Całe bez podziału oddają siebie Bogu na ofiarę.

11. Chętnie uznaję, że w tym przewyższyły mnie i jakże powinna wstydzić się przed Bogiem, iż czego Boski Majestat nie osiągnął ze mną przez tak długi szereg lat, odkąd zaczęłam oddawać się modlitwie wewnętrznej i odkąd Pan zaczął wylewać na mnie łaski nadzwyczajne, do tego doszedł z nimi w trzy miesiące – z niektórymi nawet w trzy dni – choć o wiele mniej łask im uczynił niż mnie. Ale też im hojnie boska Jego łaskawość za to odpłaca i rzecz pewna, że żadna z nich nie żałuje tego, co dla Niego uczyniła.

12. Z takim zawstydzeniem i upokorzeniem wspominajmy swoje długie lata, jakie nam już upłynęły, profesji zakonnej i praktyki modlitwy wewnętrznej. Strzeżmy się jednak tego, byśmy z takiego wspomnienia na starszeństwo nasze nie niepokoili tych dusz, które w krótkim czasie dalej od nas postąpiły, byśmy je mieli hamować i ciągnąć wstecz, aby nas nie wyprzedzały. Takim orłom, wysoko wzlatującym przy pomocy łask, jakie Bóg im czyni, kazali wlec się po ziemi na kształt spętanych kurcząt. Wznośmy raczej oczy ku Panu, wielbiąc dziwne Jego drogi. A tym duszom, jeśli tylko chodzą w pokorze, spokojnie popuśćmy wodze. Ten, który takimi łaskami je uprzedza, nie dopuści tego, by miały zabłądzić i lecieć w przepaść. One mocno ugruntowane w prawdzie, którą poznały przez wiarę, z zupełną ufnością oddają się w ręce Boga. A czy my nie mielibyśmy ich z podobną ufnością zostawić w Jego ręku i mielibyśmy raczej mierzyć je krótką naszą miarą i ściągać do niskiego poziomu naszej małoduszności? To się nie godzi. Kiedy nie zdołamy pojąć tego wielkiego zapału miłości, który je pobudza do takiego bohaterskiego poświęcenia się Bogu – bo są to rzeczy, które ten tylko zrozumie, kto ich sam na sobie doświadczył – więc upokarzajmy się, ale ich nie potępiajmy. Inaczej pod pozorem troszczenia się o ich postęp duchowy, zaniedbujemy swój, opuszczając tę sposobność, którą Pan nam podaje ku upokorzeniu siebie i ku uznaniu, jak wiele nam nie dostaje i jak bardzo w wyrzeczeniu się samych siebie i w złączeniu się z Bogiem przewyższać nas muszą te dusze, kiedy On w swojej boskiej łaskawości tak ściśle z nimi się łączy.

13. Co do mnie, taką modlitwę rozumiem i innej, przyznaję, znać bym nie chciała, tylko taką, która w krótkim czasie wielkie skutki sprawia i taki wznieca w duszy potężny zapał miłości, który od razu objawia się w czynie. Rzecz bowiem jasna, że bez takiej silnej i mężnej miłości niemożliwe, by dusza zdobyła się na zupełną, dla samego tylko upodobania Bożego, ofiarę z siebie i zupełne wyrzeczenie się wszystkiego. Taką, mówię, wolę modlitwę niż tę, która ciągnie się przez długie lata, a taką samą pozostawia duszę przy końcu, jaką była na początku, i nigdy jej nie przyprowadzi do mężnych postanowień i czynienia czegoś wielkiego dla Boga! Tych bowiem maluczkich aktów i praktyk, które z niej się rodzą, nie mających w sobie znaczenia i wagi, drobnych jakby ziarnko soli – które byle ptaszyna w swoim dziobie uniesie – nie będziemy chyba podawali za dowody wielkiej miłości i umartwienia. Chociażby takich rzeczy było jak najwięcej, nie za zasługę je sobie powinniśmy uznawać, jakbyśmy czynili co dla Boga, ale raczej powinniśmy wstydzić się przed Nim, jeśli jaką do nich wagę przywiązujemy. Mnie pierwszej ten wstyd się należy, gdyż na każdym kroku zapominam o łaskach mi uczynionych. Nie przeczę, że Bóg w nieskończonej swojej dobroci i te drobiazgi zaliczy nam jako wielką zasługę. Ale chciałabym co do siebie za nic je uznawać i ani zważać nawet na to, że je czynię, bo w rzeczy samej wszystko to jest niczym. Wybacz mi, Panie mój, i nie uznawaj mi tego za winę, że w niczym Tobie nie służąc, choć tym sposobem niejakiej szukam sobie pociechy. Gdybym umiała służyć Tobie w wielkich rzeczach, nawet bym nie wspomniała o tych drobnostkach. Szczęśliwi ci, którym jest dane wielkimi czynami chwalić Ciebie! Gdyby wystarczyło tego, że im zazdroszczę i pragnę im być podobną, na pewno niedaleko pozostałabym w tyle za nimi w poświęceniu się dla Twojej chwały. Ale na nic się nie przydam, Panie mój, i do niczego nie jestem zdolna. Ty sam mocą swoją wspomóż moje niedołęstwo przez tę wielką miłość, jaką mnie miłujesz.

14. Na potwierdzenie powyższych uwag przytoczę tu, co mi się w tych ostatnich czasach zdarzyło. Z nadejściem Brewe rzymskiego, zabraniającego naszemu klasztorowi posiadania stałych dochodów, fundacja nasza była ostatecznie zapewniona i po tylu trudach dla niej poniesionych miałam wielką pociechę ze szczęśliwego ukończenia tej sprawy. Wspominając na przykrości i utrapienia, jakie z tego powodu wycierpiałam, i dziękując Panu, że choć w tym mogłam Mu służyć, zaczęłam przypominać sobie w myśli wszystkie w tej sprawie przejścia. I oto w każdej z tych na pozór dobrych swoich czynności znalazłam mnóstwo uchybień i niedoskonałości. Często nie wystarczało mi odwagi, jeszcze częściej wiary. Owszem i dotąd jeszcze, choć widzę naocznie spełnienie się tego wszystkiego, co mi Pan o założeniu tego domu powiedział, pamiętam, że nigdy nie zdołałam się zdobyć na zupełną i niezachwianą wiarę w Jego słowa, choć przy tym nie miałam najmniejszej wątpliwości, że one się spełnią. Nie wiem, jak pogodzić się mogły we mnie takie dwie sprzeczności, gdy z jednej strony rzecz nieraz mi się wydawała wprost niemożliwa, a z drugiej strony przecież nie mogłam o niej wątpić, to jest dopuścić do siebie przekonania, że ona nie dojdzie do skutku. Ostateczny z tych moich rozważań był ten wniosek, że co w tej sprawie było dobrego, to wszystko uczynił Pan sam od siebie, a co się do niej przymieszało złego, to pochodziło ode mnie. Dlatego też przestałam o tym myśleć i wolałabym całkiem o tych przejściach nie pamiętać i oszczędzić sobie przykrości spotykania się na każdym kroku z takim mnóstwem swoich błędów. Niech będzie błogosławiony Ten, który gdy zechce, ze wszystkiego umie wyprowadzić dobro, amen.

15. Mówiłam i powtarzam, że jest to rzecz niebezpieczna liczyć lata, które spędziliśmy na modlitwie myślnej. Jakkolwiek dusza byłaby pokorna, zawsze, zdaniem moim, takie liczenie może pozostawić w niej nadzieję, że przez tyle lat służenia nabyła jakąś zasługę. Nie mówię, by nie miała zasługi. Ma ją i będzie jej za nią hojnie zapłacone, ale to mam za rzecz pewną, że ktokolwiek w swym życiu duchowym mniema, iż długoletnim ćwiczeniem się w modlitwie wewnętrznej zasłużył sobie na te wielkie łaski i pociechy duchowe, ten nigdy do szczytu doskonałości nie dojdzie. Czy mało mu tego, że w nagrodę za jego wierność, Bóg trzymał go za rękę, aby Go już tak nie obrażał, jak to czynił wpierw, nim zaczął oddawać się modlitwie? Czy jeszcze będzie targować się z Bogiem, jak to mówią, o własne Jego pieniądze? Nie sądzę, by to było znakiem głębokiej pokory. Może się mylę, ale mnie takie postępowanie z Bogiem wydaje się zuchwałością. Chociaż mało jest we mnie pokory, to jednak nie pamiętam, bym kiedy odważyła się na coś podobnego. Choć być może to dlatego, że nie mogłam, bo nigdy nie służyłam Panu jak należy. Gdybym była wierniejsza w Jego służbie, może bym pierwsza i skwapliwiej niż inna upomniała się u Niego o zapłatę.

16. Nie mówię, by dusza przez wiele lat pokornie trwając na modlitwie nie czyniła tym samym postępów i nie otrzymywała łask od Boga. To tylko chcę powiedzieć, że w żadnym razie nie powinna pamiętać o tych latach służby i swojej modlitwy. Bo wszystko, cokolwiek byśmy mogli uczynić dla Boga, jest obrzydzenia godną nędzą w porównaniu z jedną kroplą tej krwi, którą Pan za nas wylał. Jeśli więc im więcej Bogu służymy, tym więcej pozostajemy Jemu dłużni, jakim więc prawem chcemy liczyć się z tym Panem, który za jeden grosz, który Mu z długu swego spłacimy, wypłaca nam zaraz tysiąc dukatów? Na miłość Boga, dajmy już spokój tym obrachunkom. Pozostawmy je Temu, do kogo one należą. Ufność w swoje zasługi zawsze jest rzeczą nieładną, nawet w sprawach doczesnych. Jakże daleko bardziej w tych rzeczach, które wiadome są samemu Bogu i o których On sam może sprawiedliwie sądzić. Jasno nas tego nauczył Pan w tej przypowieści, gdzie gospodarz taką samą zapłatę daje tym, którzy przyszli do pracy w ostatniej godzinie dnia, jak i tym, którzy zacząwszy od rana, cały dzień znosili ciężar pracy i spiekotę.

17. Tyle razy musiałam przerywać pisanie tych trzech ostatnich kart i przez tyle dni je pisałam – mało mając na to, jak już mówiłam, czasu wolnego – że zupełnie mi wyszło z pamięci widzenie, o którym z początku mówić zamierzałam. Teraz więc je opiszę. Ujrzałam siebie samą wśród wielkiego pola, a dokoła mnóstwo ludzi różnego rodzaju, którzy mnie zewsząd otaczali, a wszyscy uzbrojeni w oszczepy, miecze, szable i szpady niezmiernie długie, którymi widocznie na mnie się zamierzali. Ze wszystkich stron groziła mi śmierć bez żadnego sposobu ucieczki, bez żadnej od nikogo obrony. Taką trwogą ściśnięta nie wiedziałam, co robić, aż oto wzniósłszy oczy w górę, ujrzałam nad sobą Chrystusa, nie w niebie, ale wysoko w powietrzu, jak wyciąga do mnie rękę i swoją mocą mnie otacza. W tej chwili znikła cała moja trwoga, a ta zgraja, mimo złośliwej swojej na mnie zapalczywości nic mi już złego zrobić nie mogła.

18. Było to widzenie na pozór bezużyteczne, a przecież wielką z niego odniosłam korzyść, gdy mi dane było zrozumieć jego znaczenie. Znalazłszy się potem w podobnym prawie położeniu przekonałam się, że widzenie to było wiernym obrazem świata, który cały, jakby wstępnym bojem i wszelkiego rodzaju orężem godzi w biedną duszę. Nie mówię tu o przykładach i namowach ludzi niewiernych Bogu ani o honorach ziemskich, majętnościach, rozkoszach i innych tym podobnych pokusach, które jak każdy to widzi, zastawiają na nas swoje sidła i nieuważnych w nie wciągają – ale mówię o prześladowaniach od samych przyjaciół, krewnych i nawet, co dziwniejsze, od ludzi bardzo pobożnych. Wszyscy oni w najlepszej wierze i przekonaniu, że spełniają przez to swoją powinność, w takie mnie w swoim czasie zapędzili udręczenie, że nie wiedziałam ani jak się obronić, ani co począć.

19. O wielki Boże! Gdybym tu chciała opowiadać wszystkie szczegóły i sposoby tych utrapień, które w tym czasie wycierpiałam, po tych jeszcze przeciwieństwach i prześladowaniach, o których mówiłam wyżej, jakaż by z tego mego opowiadania wyszła przekonywująca i wymowna zachęta do zupełnego w głębi duszy obrzydzenia sobie całego świata! Było to – jak sądzę – największe ze wszystkich prześladowań, jakie zniosłam w swym życiu. Nieraz, szczerze mówię, tak widziałam siebie ze wszystkich stron udręczoną, że nie miałam innego ratunku, tylko wznosić oczy do nieba i Boga wzywać na pomoc. Dobrze wówczas pamiętałam to, co było mi ukazane w tym widzeniu, i wielką mi to było pobudką i pomocą, abym nie polegała na żadnym stworzeniu, bo żadne nie jest stałe. Jedynie Bóg się nie zmienia i nigdy nie zawodzi. Zawsze też w tych wielkich moich udręczeniach Bóg mi przysyłał kogoś, aby mi podał rękę, jak to mi było obiecane w tym widzeniu, i na nowo mnie utwierdził w moim postanowieniu, by nie przywiązywać się do niczego, a troszczyć się jedynie o upodobanie Pańskie. I tak utrzymywałeś we mnie, o Boże, tę odrobinę cnoty, jaką miałam z Twojej łaski, tego tylko pragnąc, bym Tobie wiernie służyła. Bądź za to błogosławiony na wieki!

20. Pewnego razu, gdy byłam w stanie szczególnego niepokoju i strwożenia, niezdolna skupić się w duchu, czując w sobie walkę i rozterkę wewnętrzną, zaś myśli moje błąkały się po rzeczach próżnych i niepożytecznych – i nawet zwykłe moje oderwanie się od wszystkich jakby się we mnie chwiało – widząc taką wielką swoją nędzę, zaczęłam się obawiać czy łaski, jakie mi Pan uczynił, nie były prostym tylko złudzeniem? W duszy mojej powstały wielkie ciemności. W takim moim udręczeniu Pan do mnie przemówił. Powiedział mi, iż nie mam czego się smucić, że owszem lepiej dla mnie widzieć się w takim stanie, bo z tego mogę poznać, jaka byłaby moja nędza, gdyby On mnie opuścił i że nie ma dla nas bezpieczeństwa, dopóki żyjemy w tym ciele. Ukazał mi przy tym, jaki jest pożytek i jaka zasługa z tego wewnętrznego potykania i zmagania się ze sobą, za które On taką wspaniałą przygotowuje nam nagrodę. W słowach tych zdawało mi się, że czuję całą litość Jego Boskiego Serca dla nas, żyjących na tym wygnaniu. Dodał również, bym nigdy nie dopuszczała tej myśli, że On mógłby zapomnieć o mnie. Zapewnił mnie, że nigdy mnie nie opuści, ale żąda także, abym ja ze swej strony uczyniła wszystko, co do mnie należy. Wszystko to mówił mi Pan z wyrazem niewypowiedzianej łaskawości i słodyczy. I inne jeszcze słowa raczył mi powiedzieć, najtkliwszej miłości i pełne zmiłowania, których tu powtarzać nie mam powodu.

21. To jedno tylko przytoczę, które często słyszę z boskich ust Jego: Odtąd już – mówi mi przez wielką swoją miłość – tyś jest Moja i Ja twój. O Panie, cóż jest we mnie mojego, co by nie było Twoim? Gdy wspomnę, kto ja jestem, słowa te i te boskie pieszczoty takim mnie na wskroś przenikają zawstydzeniem, że jak już mówiłam i jak to nieraz wyznaję swojemu spowiednikowi, większej, zdaje mi się potrzeba odwagi do przyjęcia tych łask, niż do zniesienia najcięższych utrapień. W takich chwilach zupełnie zapominam o swoich dobrych uczynkach. Widzę tylko przed sobą obraz swojej nędzy i rozum bez potrzeby rozumowania, jakby jednym wejrzeniem obejmuje ją, co jak nieraz mi się zdaje, dzieje się w sposób nadprzyrodzony.

22. Bywają chwile, kiedy powstaje we mnie takie gorące pragnienie Komunii świętej, pragnienie, jakiego żadne słowa nie zdołałyby wyrazić. Któregoś dnia rano niesłychanie gwałtowna była ulewa. Wydawało się niemożliwe, bym mogła wyjść z domu. Wyszłam jednak, porwana tak niepowstrzymaną siłą tego pragnienia, że chociażby mi włócznie przyłożono do piersi dla zagrodzenia drogi, nie cofnęłabym się, tym bardziej więc nie zatrzymała mnie obawa zmoknięcia. Ledwo przestąpiłam próg kościoła, doznałam wielkiego zachwycenia. Ujrzałam przed sobą nie wejście do nieba, jak często widywałam, ale całe niebo otwarte. Ukazał mi się tron, ten sam, który jak mówiłam waszej miłości, przedtem już nieraz widziałam, a ponad nim drugi, na którym choć nic nie widziałam, przecież niepojętym jakimś i niemożliwym do określenia sposobem poznania jasno zrozumiałam, że zasiada tam Bóstwo. Podpierały go zwierzęta, w których pamiętając wyjaśnienie tajemniczego znaczenia tych figur, poznałam Ewangelistów. Ale jaki był kształt tego tronu i kto na nim siedział, tego widzieć nie mogłam. Widziałam tylko naokoło niego wielkie mnóstwo aniołów, bez porównania, jak mi się zdawało, piękniejszych niż ci, których przedtem oglądałam w niebie. Byli to, jak sądzę, serafini albo cherubini, bo jasność ich chwały bardzo jest różna, jak mówiłam, od chwały innych. Wydają się jakby na wskroś ogniem płonący. Jakiego wówczas doznałam w sobie nadziemskiego uszczęśliwienia, tego opisać nie potrafię. Nikt nie zdoła tego wyrazić ani nawet w myśli sobie przedstawić, kto sam nie doświadczył. Nic nie widziałam, a przecież czułam to wyraźnie i rozumiałam, że tam przede mną jest wszystko, czego tylko dusza pragnąć może. Usłyszałam głos, nie wiem czyj, mówiący mi, że wobec tego objawienia nic innego nie mam do czynienia, tylko zrozumieć, że niczego tu zrozumieć nie zdołam i uznać, jak w porównaniu z tym dobrem niewidzialnym, wszystkie rzeczy widzialne są samą nicością. Od tego czasu czułam prawdziwie wielkie w głębi duszy zawstydzenie widząc, że mogę jeszcze nie tyle przywiązywać się do jakiejś rzeczy stworzonej, ale choćby i myślą tylko na niej się zatrzymać. Cały świat wydawał mi się jednym tylko mrowiskiem.

23. Przyjęłam w tym stanie Komunię i wysłuchałam Mszy, sama nie wiem jak. Zdawało mi się, że wszystko to trwało jedną chwilę, wielkie więc było moje zdziwienie, gdy po uderzeniu zegara przekonałam się, że całe dwie godziny zostawałam w tym zachwyceniu i nadziemskim uszczęśliwieniu. Zdumiewałam się potem nad cudowną potęgą tego ognia wewnętrznego, który prosto od Boga i z wiekuistego ogniska Jego miłości zstępuje w duszę. Bo jak nieraz już mówiłam chociażbym pragnęła i aż do wyniszczenia siebie wysilała się, nie jest w mojej mocy zdobyć sobie choćby jedną jego iskierkę, jeśli Pan sam w boskiej swojej łaskawości nie będzie mi chciał go dać. Ogień ten, gdy zstąpi na duszę, pochłania w sobie starego człowieka, wszystkie niedostatki, niemoce i jego nędze. Jak feniks – o którym gdzieś czytałam – spłonąwszy w ogniu z własnych swoich popiołów powstaje przemieniony, tak i dusza z tego ogniska wychodzi inną niż była, pełna większych i świętszych niż przedtem pożądań i wielkiego męstwa. Nie poznałbyś jej, z taką nową zupełnie czystością zaczyna chodzić drogami Pańskimi. Błagałam Pana, aby i ze mną tak było, abym i ja z nowym zapałem ducha zaczęła Mu służyć. A Pan powiedział do mnie: Dobrego użyłaś porównania. Patrz, byś o nim nie zapomniała i nigdy nie ustała w staraniach, aby stawać się coraz bardziej doskonałą.

24. Innego razu, gdy znowu martwiłam się tą samą, o której mówiłam wyżej, wątpliwością, czy te widzenia są od Boga, ukazał mi się Pan i powiedział do mnie głosem surowym: O, synowie ludzcy, jak długo będziecie ciężkiego serca? Potem dodał, że w tym jednym powinnam dobrze siebie zbadać, czy rzeczywiście oddałam siebie Jemu na własność, czy też nie? A jeśli to prawda, że oddałam się Jemu i że jestem Jego, powinnam być pewna, że On nie dopuści abym zginęła. Surowy ten wyrzut na początku Jego mowy bardzo mnie zasmucił, ale Pan na nowo przemówił do mnie z wielką czułością i słodyczą. Mówił mi, żebym się nie smuciła, że wie dobrze, iż gotowa jestem na wszystko dla służenia Jemu, że i On uczyni wszystko, o cokolwiek bym Go prosiła (i w tej chwili uczynił to, o co Go błagałam). Dodał jeszcze, bym patrzyła na tę rosnącą we mnie z każdym dniem miłość, jaką Go miłuję, a po tym samym poznam, że nie jest to sprawa diabelska. Bóg nie dopuszcza czartowi aż do tego stopnia swoją moc wywierać na tych, którzy Jemu służą. Ten duch ciemności nie zdołałby dać mi tej jasności wewnętrznej i tego pokój duszy, którymi się cieszę. Na koniec ostrzegł mnie, że po tylu zapewnieniach, jakie otrzymałam od mężów tak poważnych, iż widzenia moje są od Boga, źle czyniłabym, gdybym jeszcze w to nie wierzyła.

25. Innego dnia, w chwili gdy odmawiałam Symbol wiary św. Atanazego: Quicumque vult…. Pan dał mi zrozumieć, w jaki sposób Bóg jest jeden w trzech Osobach, i to tak jasno, że wielkie z tego miałam zdumienie i pociechę. Wielce mi to pomogło do lepszego poznania łaskawości Boga i cudownych Jego spraw. Ile razy teraz myślę o Trójcy Świętej albo słucham mówiących o Niej, niezmierną mi to radość sprawia, że rozumiem, zdaje mi się, jak to być może.

26. Raz znowu, w dzień Wniebowzięcia Królowej Aniołów i Pani naszej Pan raczył uczynić mi tę łaskę, że w zachwyceniu ujrzałam Jej wstąpienie do nieba, radosne i uroczyste przyjęcie Jej i miejsce, jakie zajęła w królestwie swego Syna. W jaki sposób to wszystko się odbyło, tego opisać nie potrafię. To tylko powiem, że widok tej chwały napełnił moją duszę niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością. Bardzo znaczne też skutki sprawiło we mnie to widzenie, gdyż pozostała mi po nim wielka żądza cierpienia i gorące pragnienie służenia tej niebieskiej Pani, która sobie na taką chwalę zasłużyła.

27. Będąc w kościele kolegium Towarzystwa Jezusowego, w chwili gdy bracia przystępowali do Komunii, ujrzałam rozciągnięty nad ich głowami bardzo kosztowny baldachim. Widzenie to powtórzyło się dwa razy. Gdy potem inni przystępowali do Komunii, baldachimu już nie widziałam.