Księga Życia - Strona 35 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXXIII



O założeniu klasztoru św. Józefa ciąg dalszy. – Jak jej kazano usunąć się od tej sprawy i jak długo trwało to usunięcie. – Różne, jakie w tym czasie miała zmartwienia, i jak ją Pan w nich pocieszał.

1. Tak więc sprawa nasza była na dobrej drodze i tak bliska ukończenia, że już nazajutrz miały być spisane umowy, gdy niespodzianie nasz Ojciec Prowincjał, jak wspomniałam wyżej, zmienił zdanie. Stało się to, sądzę, szczególnym zrządzeniem Bożym, a dowodem tego był dalszy przebieg rzeczy. Pan, ubłagany tyloma modlitwami, sam wziął w ręce to dzieło, aby się stało doskonalsze i w inny sposób przyszło do skutku. Skutkiem jego odmowy mój spowiednik natychmiast zabronił mi zajmować się dalej tą sprawą, a Bóg wie, ile przykrości i utrapienia kosztowało mnie doprowadzenie jej do tego stopnia, na którym się w tej chwili znajdowała. Zakaz ten i skutkiem jego moje zaniechanie przedsięwzięcia potwierdzało niejako sądy nieprzychylnych, że były to tylko mrzonki kobiece. Na mnie szczególnie wzmogły się szemrania, choć wszystko, co dotąd uczyniłam, było z polecenia Prowincjała.

2. W klasztorze wszystkie na mnie krzywo patrzyły za moją chęć założenia ściślejszego klasztoru. Siostry uznawały to sobie za obelgę. Przecież i tu, mówiły, równie dobrze mogę służyć Bogu, mając przed oczyma przykłady innych lepszych niż ja. Żadnego nie mam przywiązania do domu, inaczej byłabym wolała dla niego wystarać się o obiecany fundusz, niż wynosić go gdzie indziej. Jedne odgrażały się, że mnie zamkną do karceru, drugie, ale takich było niewiele, odzywały się choć słabo w mojej obronie. Ja czułam dobrze, że z niejednego względu mają słuszność. Próbowałam niekiedy tłumaczyć się, ale nie mogąc wyjawić głównej rzeczy, to jest rozkazu, jaki miałam od Pana, widziałam w końcu, że nic to nie da, dlatego milczałam. Zresztą Pan użyczył mi tej bardzo wielkiej łaski, że wszystkie te przeciwieństwa nie sprawiały mi najmniejszego niepokoju, ale wszystko to, a szczególnie niedobrowolne zaniechanie zamiaru z taką znosiłam łatwością i z takim zadowoleniem wewnętrznym, jakby mnie to nic nie kosztowało. Nikt temu nie chciał dać wiary, nawet osoby oddane Bogu, które ze mną przestawały, były przekonane, że muszę być bardzo zawstydzona i zmartwiona. Owszem, nawet i mój spowiednik nie mógł tego pojąć. Mnie zaś zdawało się, że skoro uczyniłam wszystko, co było w mojej mocy, ten rozkaz Pański do niczego więcej mnie nie zobowiązuje i spokojnie pozostawałam na dawnym miejscu, bo było mi tam dobrze i przyjemnie. Nigdy jednak ani na chwilę nie zdołałam rozstać się z tym mocnym przekonaniem, że choć ja żadnego na to nie mam sposobu, przecież to, co Pan kazał, stanie się. Nie wiedziałam kiedy i jak, ale byłam zupełnie pewna, że dojdzie do skutku.

3. Inna rzecz za to bardzo głęboko w tym czasie mnie dotknęła, mianowicie list, jaki otrzymałam od swego spowiednika, a w którym czynił on takie mi wyrzuty, jak gdybym ja w czymkolwiek sprzeciwiła się jego woli. Taka widać była wola Pańska, by i z tej strony nie ominęło mnie najboleśniejsze cierpienie. Wśród tego mnóstwa prześladowań zdawało mi się bowiem, że przynajmniej od spowiednika mogę się spodziewać pociechy. Pisał mi więc, że chyba już musiałam się przekonać, że wszystko to, czego się dobijałam, było tylko mrzonką. Dlatego teraz muszę się poprawić i z niczym się nie wyrywać ani już więcej o tym nie wspominać, bo już widzę, jakie z tego urosło zgorszenie i inne rzeczy tym podobne, jakby umyślnie dobierane dla zrobienia przykrości. List ten więcej mnie zmartwił, niż wszystkie inne przykrości razem wzięte. Lękałam się, czy rzeczywiście z mojego powodu i z mojej winy Bóg nie został obrażony. Jeśli te moje widzenia były złudzeniem to, tak myślałam sobie, cała moja wewnętrzna modlitwa jest czczą tylko marą i ja sama jestem najbardziej oszukaną i najnędzniejszą istotą. Obawy te i trwogi tak mnie nękały, iż cała byłam wewnątrz zmieszana i pogrążona w największym smutku. Ale Pan, jak nigdy we wszystkich tych utrapieniach, jak je dotąd opisałam, nie opuścił mnie i po wiele razy – o czym tu nie ma potrzeby mówić – pocieszał mnie i umacniał, tak i w tym zdarzeniu przybył mi na ratunek i powiedział do mnie, bym się nie dręczyła: że nie tylko nie obraziłam Go w tej sprawie, ale owszem, bardzo się Jemu przysłużyłam; że mam czynić według zalecenia spowiednika i teraz milczeć, aż przyjdzie czas podjęcia sprawy na nowo. Słowa te takim mnie napełniły pokojem i weselem, iż całe ciążące nade mną prześladowanie wydało mi się niczym.

4. Przez to przejście nauczył mnie Pan, jakie to nieocenione szczęście ponosić utrapienia i prześladowanie dla Niego. Takie oprócz wielu innych korzyści widziałam w sobie od tego czasu pomnożenie miłości Bożej, że na ten widok sama nad sobą się zdumiewałam. Z tego to źródła powstaje we mnie ta nieugaszona, żądza cierpienia, którą dotąd czuję w sobie. A inni tymczasem wyobrażali sobie, że jestem bardzo zawstydzona i zmartwiona niedojściem do skutku moich zamiarów. Taką w istocie byłabym, gdyby Pan w tej ostateczności nie darzył mnie takimi niesłychanymi łaskami. Wówczas zaczęły na mnie przychodzić wielkie zapały miłości Bożej, o których mówiłam, i zachwycenia. Trzymałam je jednak w ukryciu i nikomu nie mówiłam o tych niebieskich łaskach. Ten świątobliwy dominikanin trwał, tak samo jak ja, w niezachwianym przekonaniu, że rzecz dojdzie do skutku. A ponieważ ja nie chciałam już się w to wdawać, aby nie być nieposłuszną swemu spowiednikowi, więc on sam z moją przyjaciółką prowadził dalej rokowania i pisali o tym oboje do Rzymu przedstawiając swoje plany.

5. Ale i diabeł nie próżnował. Za jego sprawą dowiedziano się czegoś o objawieniu, jakie miałam otrzymać w tej sprawie. Wiadomość ta przechodziła z ust do ust, aż wreszcie przybiegano do mnie z wielkim przerażeniem i ostrzegano mnie, że czasy są złe, że kto wie, czy nie będę miała jakiej sprawy, czy mnie nie pociągną przed trybunał inkwizytorów. Mnie to ostrzeżenie wydawało się zabawne i szczerze z niego się uśmiałam. W tej materii nigdy nie miałam najmniejszej obawy i byłam pewna siebie, że w rzeczach wiary nikt mi nic nie zarzuci, że za każdą sprawę zapisaną w Piśmie świętym, za każdy artykuł wiary, owszem, za każdą najmniejszą ceremonię kościelną tysiąc razy gotowa jestem ponieść śmierć. Odpowiedziałam zatem, że mogą być o to spokojni, że bardzo źle byłoby z moją duszą, gdyby w niej było cokolwiek, za co bym się miała bać Inkwizycji. Że gdybym podejrzewała w sobie choć ślad czegoś podobnego, sama bym się stawiła na badanie przed sądem. Gdyby mnie zaś fałszywie oskarżono, Pan ma moc mnie wybawić i prześladowanie obrócić mi w pożytek. Udałam się znowu w tej potrzebie do mojego ojca dominikanina męża – jak mówiłam – tak uczonego, że spokojnie mogłam polegać na jego zdaniu. Wówczas już powiedziałam mu szczegółowo, o ile zdołałam najjaśniej o widzeniach, sposobie modlitwy i o wielkich łaskach, jakie mi Pan czynił, gorąco go prosząc, aby wszystko to dobrze rozważył i wyjaśnił mi, czy jest w tym cokolwiek niezgodnego z Pismem świętym i wypowiedział swoje zdanie o całym moim stanie wewnętrznym. Odpowiedź jego uspokoiła mnie bardzo, a i on sam, zdaje mi się, z tej rozmowy odniósł duchowy pożytek. Chociaż bowiem i przedtem już prowadził życie bardzo cnotliwe, przecież od tego czasu zaczął o wiele więcej poświęcać się modlitwie wewnętrznej, a pragnąc mieć więcej swobody do oddawania się temu świętemu ćwiczeniu, usunął się do innego, samotnie położonego klasztoru swego Zakonu, gdzie przebywał ponad dwa lata, dopóki go – z wielką jego przykrością – posłuszeństwo nie powołało stamtąd na inne stanowisko, bo jako zakonnik ze wszech miar znakomity, potrzebny był swemu Zakonowi.

6. Dla mnie jego usunięcie się było dotkliwą stratą – ale go nie wstrzymywałam – widząc jak wielki ze swojej samotności odniesie pożytek. Gdy bardzo się martwiłam z powodu jego odejścia, Pan powiedział do mnie, bym się pocieszyła i nie martwiła, bo idzie on pod dobrą władzę. W rzeczy samej, wyszedł stamtąd z takim postępem w doskonałości i tak wysoko uduchowiony, że jak mi mówił po powrocie, wszystko by oddał za te dwa lata samotności. I ja też mogłam powiedzieć to samo. Bo gdy przedtem uspokajał mnie i pocieszał tylko światłem swojej nauki, teraz tym skuteczniej to czynił wysokim, jakiego nabył, doświadczeniem w rzeczach nadprzyrodzonych i na drogach życia duchowego. W samą porę Bóg go znowu przyprowadził do nas, w chwili, kiedy pomoc jego była nam potrzebna do założenia naszego klasztoru, gdy już z woli Najwyższego miał stanąć.

7. Pięć czy sześć miesięcy trwało to nakazane mi milczenie. Przez cały czas trzymałam się z daleka od tej sprawy i ani słowem o niej nie wspomniałam. Pan też w tym czasie ani raz nie ponowił swoich co do niej rozkazów. Dlaczego tak zamilkł, tego nie mogłam zrozumieć. Mimo to jednak ani na chwilę nie rozstałam się z myślą, że bądź co bądź rzecz dojdzie do skutku. Pod koniec tego czasu, w miejsce Rektora, który dotąd sprawował rządy Towarzystwa Jezusowego w naszym mieście, Bóg w dobroci swojej przysłał drugiego męża wielce duchowego, pełnego rozumu, męstwa i gruntownie wykształconego. Przybył on dla mnie w samą porę, bo byłam wtedy w wielkiej potrzebie. Spowiednik mój będąc zależnym od Rektora i ściśle trzymając się tej cnotliwej zasady, niezmiernie przestrzeganej w Towarzystwie Jezusowym, że żaden nie uczyni kroku ważniejszego bez zgody i pozwolenia zwierzchnika, choć dobrze rozumiał mego ducha i pragnął coraz wyższego mego postępu, nie śmiał przecież stanowczo rozstrzygać o pewnych rzeczach, do czego i miał słuszne swoje powody. A tymczasem duch mój rwał się naprzód z coraz silniejszym zapałem i bardzo cierpiał na takim skrępowaniu, choć mimo tego nigdy w niczym nie odstępowałam od rozkazu spowiednika.

8. Któregoś dnia, gdy bardzo byłam zasmucona, widząc czy sądząc, że spowiednik mi nie wierzy, Pan powiedział do mnie, bym się nie smuciła, gdyż niedługo skończy się to zmartwienie. Słowa te bardzo mnie ucieszyły, bo zrozumiałam je tak, jakbym niedługo miała umrzeć, o czym nie mogłam wspomnieć bez wielkiego rozradowania wewnętrznego. Wkrótce jednak przekonałam się jasno, że obietnica Pańska odnosiła się do nastania Rektora, o którym mówiłam. Istotnie wraz z jego przybyciem zmieniały się okoliczności, które były powodem mego zmartwienia. Nowy Rektor nie krępował już ojca ministra, mego spowiednika. Zalecał mu, owszem, by mnie pocieszał, zapewniając go, że nie ma się czego obawiać, by zatem nie prowadził mnie taką ciasną drogą, a pozostawił swobodę działania Duchowi Pańskiemu, bo rzeczywiście przy tych wielkich zapałach i uniesieniach, jakie miewałam, duszy mojej pod dawnym uciskiem nieraz jakby tchu brakowało.

9. Rektor ten przyszedł mnie odwiedzić. Miałam mu, według zalecenia spowiednika, otworzyć duszę z wszelką swobodą i jasnością. Zwykle czułam wielki wstręt do takich postronnych zwierzeń, ale tym razem było inaczej. W chwili gdy przystępowałam do konfesjonału, doznałam w głębi duszy nieopisanego jakiegoś uczucia, jakiego ani przedtem, ani potem nie pamiętam, bym kiedy indziej go doświadczyła. Żadnymi słowami ani nawet w przybliżeniu i przez porównania nie potrafię objaśnić, jak to było. Tyle tylko mogę powiedzieć, że było to jakieś rozradowanie ducha i jasne w duszy przeświadczenie, że ta dusza mnie zrozumie, że jest między nami zgodność ducha, ale jak ono powstało, tego – powtarzam – nie pojmuję. Gdybym przedtem z nim rozmawiała albo gdyby kto przedtem mnie korzystnie o nim uprzedził, ta radość moja i pewność, że będę zrozumiana, mniej byłaby dziwna. Ale nigdy do tego czasu nie zamieniłam z nim jednego słowa ani on ze mną, nigdy też nic o nim nie słyszałam. Przekonałam się potem, że mnie mój duch nie mylił, bo wielką pod każdym względem, z mojego z nim poznania, odniosłam na duszy korzyść. Jego sposób prowadzenia doskonale przypada do usposobienia dusz, którym Pan już dał wysoko postąpić w doskonałości. Takie on nie prowadzi krokiem, ale je nagli do biegu. Doskonale umie pobudzać dusze do umartwienia i oderwania się od świata. Do tego widocznie, oprócz wielu innych łask, ma on szczególny dar od Pana.

10. Od pierwszej chwili zetknięcia się z nim poznałam ten jego sposób. Poznałam, że jest to dusza czysta i święta, posiadająca w wysokim stopniu dar rozeznania duchów. Wielką pociechę przyniosło mi jego kierownictwo. Wkrótce po moim z tym mężem Bożym zapoznaniu się, Pan zaczął znowu mnie naglić o podjęcie na nowo sprawy założenia klasztoru. Podał mi wiele różnych powodów i szczegółów i kazał mi powtórzyć je Rektorowi i mojemu spowiednikowi, aby nie stawiali mi przeszkód. Niektóre z tych szczegółów tak na nich podziałały, że bali się ich nie uwzględnić, szczególnie Rektor, który pilnie badając cały przebieg sprawy, nigdy nie wątpił w to, że zamiar nasz jest z Ducha Bożego. Ostatecznie obydwaj zważywszy wszystkie powody, nie śmieli odważyć się na dłuższy opór.

11. Dlatego mój spowiednik dał mi na nowo pozwolenie przykładania się do zamierzonej sprawy wedle wszystkiej mojej możności. Widziałam dobrze, na jakie narażam się trudności będąc prawie sama jedna, a środki posiadając bardzo szczupłe. Postanowiliśmy prowadzić rzecz w jak największym sekrecie. W tym celu uprosiłam jedną ze swoich sióstr, nie mieszkającą w mieście, aby kupiła upatrzony dom i urządziła go jakby dla siebie. Pieniądze na to kupno zesłał Pan dziwnymi drogami, o których długo byłoby tu mówić. W tym wszystkim bardzo uważałam, bym nic nie uczyniła przeciw posłuszeństwu. Przełożonym nic nie mówiłam, wiedząc dobrze, że gdyby oni się dowiedzieli, wszystko byłoby stracone, jak za pierwszym razem i gorzej jeszcze. Z wystaraniem się o pieniądze, z wynalezieniem domu, z umówieniem się o cenę, z urządzeniem jego niezliczone miałam kłopoty, często sama jedna. Przyjaciółka bowiem moja, choć robiła, co mogła, ale mało mogła, tak mało, że było to jakby nic, tyle tylko, że wszystko robiło się w jej imieniu i za jej pośrednictwem, ale cały ciężar kłopotów spadał na mnie, a ciążył mi tak, że dziś się dziwię, jak to wytrzymałam. Nieraz w swoim strapieniu mówiłam Panu: Panie, czemu mi każesz brać na siebie rzeczy prawie że niemożliwe? Jestem słabą kobietą i gdybym przynajmniej miała swobodę…! Ale skrępowana z tylu stron, bez pieniędzy, bez sposobu dostania ich ani na Brewe, ani na wszelkie inne potrzeby, cóż ja, Panie, mogę zrobić?

12. Raz, gdy byłam w skrajnej potrzebie, nie mając za co nająć koniecznych robotników i rady już nie widząc, ukazał mi się św. Józef, prawdziwy mój ojciec i możny opiekun i zapewnił mnie, że pieniędzy mi nie zabraknie, że mogę bez obawy zawrzeć umowę, co i uczyniłam, nie mając szeląga w kieszeni, a Pan zaradził potrzebie w sposób taki, że zdumiewali się wszyscy, którzy się o tym dowiedzieli. Dom wydawał mi się mały, tak mały, że niemożliwe zdawało się urządzić w nim klasztoru. Chciałam dokupić drugi, przylegający do niego, który choć również niewielki, mógłby przecież służyć za kościół, ale nie miałam za co, ani żadnego sposobu skąd dostać potrzebne pieniądze. Nie wiedziałam, co robić. Pewnego dnia po Komunii Pan powiedział do mnie: Już ci raz powiedziałem, byś się ulokowała, jak możesz. Potem jakby z oburzeniem dodał: O chciwości rodzaju ludzkiego! Więc i ziemi boisz się, że ci zabraknie? Ileż razy Ja spałem pod gołym niebem, nie mając gdzie się schronić! Przerażona tym wyrzutem i czując całą jego słuszność pobiegłam do tego domku, wymierzyłam go i przekonałam się, że zmieści się w nim przyzwoity klasztor, choć mały. Dlatego nie troszcząc się już o nabycie drugiego domu, kazałam go uporządkować z grubsza i bez żadnych wymysłów, aby tylko w nim było można żyć bez szkody dla zdrowia, co i zawsze przy zakładaniu naszych klasztorów powinno się zachowywać.

13. W dzień św. Klary, w chwili gdy szłam do Komunii, ona ukazała mi się, jaśniejąca przedziwną pięknością i powiedziała mi, bym uzbroiła się w męstwo i dalej prowadziła rozpoczęte dzieło, a ona mi dopomoże. Powzięłam odtąd wielkie do niej nabożeństwo, a obietnica jej w zupełności się sprawdziła. Klasztor bowiem żeński jej Zakonu, położony w pobliżu naszego, wspomagał nas zaopatrując w pierwsze potrzeby do życia. A co ważniejsze, tak mi dopomogła do spełnienia się głównego mego pragnienia, że to ubóstwo, jakie Święta zaprowadziła w swoich domach, zachowuje się i w naszym. My także żyjemy z jałmużny. Niemało mnie to kosztowało zachodu, nim ten punkt został nieodwołalnie zatwierdzony powagą Ojca Świętego, tak iż nigdy już nie może być naruszony, i nigdy klasztory nasze nie będą miały stałych dochodów. I tę jeszcze łaskę czyni nam Pan, także za przyczyną najmilszej Świętej, że choć nikogo o nic nie prosimy, najłaskawsza Opatrzność Jego dostarcza nam hojnie wszystkiego, czego potrzeba. Niech będzie błogosławiony za wszystko, amen.

14. W trzy dni potem, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, gdy modląc się w kościele należącym do klasztoru Zakonu chwalebnego św. Dominika, wspomniałam na mnóstwo grzechów i szczegółów niecnotliwego swego życia, z których przed laty w tym kościele się spowiadałam, przypadło na mnie zachwycenie tak wielkie, że prawie odeszłam od siebie. Nie mogąc się utrzymać na klęczkach, usiadłam. Nie byłam nawet zdolna widzieć podniesienia Hostii i słuchać Mszy świętej, o co później miałam niepokój w sumieniu. W tym stanie wydało mi się, jak mnie ubierają w szatę dziwnie białą i jasną. Z początku nie widziałam, kto mnie ubiera. Potem dopiero ujrzałam przy swoim boku, z prawej strony Pannę Najświętszą, a z lewej mego opiekuna św. Józefa. Oni to we dwoje tak mnie ubierali. Jednocześnie było mi dane zrozumieć, że już jestem oczyszczona ze swoich grzechów. A gdy już byłam ubrana niewypowiedziane czując w sobie uwielbienie i rozkosz, Najświętsza Panna wzięła mnie za ręce i powiedziała mi, że jest bardzo zadowolona z mojego nabożeństwa do chwalebnego św. Józefa; że mam być pewna, iż zamierzony przeze mnie klasztor przyjdzie do skutku; że będzie w nim gorliwa służba Panu i Im Obojgu; że choć kierunek, któremu się poddaje, nie przypada mi do smaku, mam przecież być spokojna o to, że pierwsza gorliwość w tym nowym domu nigdy nie ostygnie, bo Oni go opieką swoją otoczą, jak i Syn Jej już nam obiecał, że będzie z nami mieszkał. Na znak zaś i zadatek sprawdzenia się tej Jego obietnicy, daje mi ten oto klejnot. – Wtedy wydało mi się, że zawiesza mi na szyi dziwnie piękny złoty naszyjnik, ze zwisającym krzyżem wartości nieoszacowanej. Było to złoto i kamienie drogie tak różne od wszelkich klejnotów ziemskich, że nie ma żadnego między nimi porównania, a piękność ich przewyższa wszelkie pojęcie ludzkie. Taka też była i szata. Żaden umysł nie przedstawi sobie wytworności materii, z jakiej była utkana, a wobec białości, jaką Pan ją ozdobił, wszelkie świetności tej ziemi wydają się, że tak powiem, jakby zamazane sadzą.

15. Rysów Najświętszej Panny nie zdołałam dokładnie rozróżnić, ale cały kształt Jej oblicza był zachwycająco piękny. Ubrana była także w białą szatę, niewypowiedzianego blasku i jasności, nie olśniewającej jednak, ale dziwnie oko rozweselającej. Nie tak jasno widziałam chwalebnego św. Józefa. Czułam jednak jego obecność, ale sposobem takiego widzenia, o jakim w swoim miejscu mówiłam, to jest czysto umysłowego bez udziału wyobraźni. Najświętsza Panna wydawała mi się młodziutką. Po chwili takiego ze mną przebywania, które napełniło duszę uszczęśliwieniem i weselem, jakich nigdy jeszcze nie doznałam, i chciałabym, by nigdy we mnie nie ustały, wydawało mi się, że widzę Ich wstępujących do nieba z wielkim orszakiem aniołów. Wielkie czułam osamotnienie po Ich odejściu, ale zarazem także taką pociechę, że przez dłuższy czas pozostawałam pod tym wrażeniem, niezdolna poruszyć się z miejsca ani słowa przemówić, jak gdybym odeszła od siebie. Pozostał mi po tym widzeniu wielki zapał do całkowitego wyniszczenia się dla Boga i taki był cały jego przebieg, i takie skutki we mnie sprawił, że nigdy, jakkolwiek starałam się o to, nie mogłam się zdobyć na najmniejszą wątpliwość, by ono nie było od Boga.

16. Szczególnie też wielką pociechę i uspokojenie przyniosły mi słowa Królowej Aniołów o nowym, jaki miałam wybrać, kierunku posłuszeństwa. Istotnie, nie przypadał mi on do smaku, bo z trudnością mi przychodzi usunąć się spod posłuszeństwa naszego Zakonu. Ale Pan mi oznajmił, że nie należy poddawać nowego klasztoru pod jego jurysdykcję, raczył mi nawet wytłumaczyć, dlaczego to żadną miarą nie wypada. Kazał mi posłać z tym do Rzymu pewną drogą, którą sam mi wskazał, obiecując, że za Jego sprawą przyjdzie stamtąd przychylna odpowiedź. Skoro uczyniliśmy według rozkazu Pańskiego, wszystko się ułożyło jak najpomyślniej. Inaczej nigdy byśmy nie były z tą sprawą doszły do końca. Z dalszego przebiegu rzeczy okazało się, jak wiele zależało na tym, byśmy się oddały pod władzę biskupa. Ale wówczas jeszcze go nie znałam i nie wiedziałam, jakim się dla nas okaże zwierzchnikiem. Lecz z łaski i zrządzenia Pańskiego okazał się tak łaskawym i dla nas życzliwym, jak tego było potrzeba, aby dom nasz się ostał wśród srogiego przeciwieństwa, które – jak to dalej opowiem – na niego się podniosło i aby mógł dojść do tego stanu, w jakim się dziś znajduje. Niech będzie Pan błogosławiony, iż wszystko do takiego szczęśliwego końca doprowadzić raczył, amen.

 

Rozdział XXXIII



O założeniu klasztoru św. Józefa ciąg dalszy. – Jak jej kazano usunąć się od tej sprawy i jak długo trwało to usunięcie. – Różne, jakie w tym czasie miała zmartwienia, i jak ją Pan w nich pocieszał.

1. Tak więc sprawa nasza była na dobrej drodze i tak bliska ukończenia, że już nazajutrz miały być spisane umowy, gdy niespodzianie nasz Ojciec Prowincjał, jak wspomniałam wyżej, zmienił zdanie. Stało się to, sądzę, szczególnym zrządzeniem Bożym, a dowodem tego był dalszy przebieg rzeczy. Pan, ubłagany tyloma modlitwami, sam wziął w ręce to dzieło, aby się stało doskonalsze i w inny sposób przyszło do skutku. Skutkiem jego odmowy mój spowiednik natychmiast zabronił mi zajmować się dalej tą sprawą, a Bóg wie, ile przykrości i utrapienia kosztowało mnie doprowadzenie jej do tego stopnia, na którym się w tej chwili znajdowała. Zakaz ten i skutkiem jego moje zaniechanie przedsięwzięcia potwierdzało niejako sądy nieprzychylnych, że były to tylko mrzonki kobiece. Na mnie szczególnie wzmogły się szemrania, choć wszystko, co dotąd uczyniłam, było z polecenia Prowincjała.

2. W klasztorze wszystkie na mnie krzywo patrzyły za moją chęć założenia ściślejszego klasztoru. Siostry uznawały to sobie za obelgę. Przecież i tu, mówiły, równie dobrze mogę służyć Bogu, mając przed oczyma przykłady innych lepszych niż ja. Żadnego nie mam przywiązania do domu, inaczej byłabym wolała dla niego wystarać się o obiecany fundusz, niż wynosić go gdzie indziej. Jedne odgrażały się, że mnie zamkną do karceru, drugie, ale takich było niewiele, odzywały się choć słabo w mojej obronie. Ja czułam dobrze, że z niejednego względu mają słuszność. Próbowałam niekiedy tłumaczyć się, ale nie mogąc wyjawić głównej rzeczy, to jest rozkazu, jaki miałam od Pana, widziałam w końcu, że nic to nie da, dlatego milczałam. Zresztą Pan użyczył mi tej bardzo wielkiej łaski, że wszystkie te przeciwieństwa nie sprawiały mi najmniejszego niepokoju, ale wszystko to, a szczególnie niedobrowolne zaniechanie zamiaru z taką znosiłam łatwością i z takim zadowoleniem wewnętrznym, jakby mnie to nic nie kosztowało. Nikt temu nie chciał dać wiary, nawet osoby oddane Bogu, które ze mną przestawały, były przekonane, że muszę być bardzo zawstydzona i zmartwiona. Owszem, nawet i mój spowiednik nie mógł tego pojąć. Mnie zaś zdawało się, że skoro uczyniłam wszystko, co było w mojej mocy, ten rozkaz Pański do niczego więcej mnie nie zobowiązuje i spokojnie pozostawałam na dawnym miejscu, bo było mi tam dobrze i przyjemnie. Nigdy jednak ani na chwilę nie zdołałam rozstać się z tym mocnym przekonaniem, że choć ja żadnego na to nie mam sposobu, przecież to, co Pan kazał, stanie się. Nie wiedziałam kiedy i jak, ale byłam zupełnie pewna, że dojdzie do skutku.

3. Inna rzecz za to bardzo głęboko w tym czasie mnie dotknęła, mianowicie list, jaki otrzymałam od swego spowiednika, a w którym czynił on takie mi wyrzuty, jak gdybym ja w czymkolwiek sprzeciwiła się jego woli. Taka widać była wola Pańska, by i z tej strony nie ominęło mnie najboleśniejsze cierpienie. Wśród tego mnóstwa prześladowań zdawało mi się bowiem, że przynajmniej od spowiednika mogę się spodziewać pociechy. Pisał mi więc, że chyba już musiałam się przekonać, że wszystko to, czego się dobijałam, było tylko mrzonką. Dlatego teraz muszę się poprawić i z niczym się nie wyrywać ani już więcej o tym nie wspominać, bo już widzę, jakie z tego urosło zgorszenie i inne rzeczy tym podobne, jakby umyślnie dobierane dla zrobienia przykrości. List ten więcej mnie zmartwił, niż wszystkie inne przykrości razem wzięte. Lękałam się, czy rzeczywiście z mojego powodu i z mojej winy Bóg nie został obrażony. Jeśli te moje widzenia były złudzeniem to, tak myślałam sobie, cała moja wewnętrzna modlitwa jest czczą tylko marą i ja sama jestem najbardziej oszukaną i najnędzniejszą istotą. Obawy te i trwogi tak mnie nękały, iż cała byłam wewnątrz zmieszana i pogrążona w największym smutku. Ale Pan, jak nigdy we wszystkich tych utrapieniach, jak je dotąd opisałam, nie opuścił mnie i po wiele razy – o czym tu nie ma potrzeby mówić – pocieszał mnie i umacniał, tak i w tym zdarzeniu przybył mi na ratunek i powiedział do mnie, bym się nie dręczyła: że nie tylko nie obraziłam Go w tej sprawie, ale owszem, bardzo się Jemu przysłużyłam; że mam czynić według zalecenia spowiednika i teraz milczeć, aż przyjdzie czas podjęcia sprawy na nowo. Słowa te takim mnie napełniły pokojem i weselem, iż całe ciążące nade mną prześladowanie wydało mi się niczym.

4. Przez to przejście nauczył mnie Pan, jakie to nieocenione szczęście ponosić utrapienia i prześladowanie dla Niego. Takie oprócz wielu innych korzyści widziałam w sobie od tego czasu pomnożenie miłości Bożej, że na ten widok sama nad sobą się zdumiewałam. Z tego to źródła powstaje we mnie ta nieugaszona, żądza cierpienia, którą dotąd czuję w sobie. A inni tymczasem wyobrażali sobie, że jestem bardzo zawstydzona i zmartwiona niedojściem do skutku moich zamiarów. Taką w istocie byłabym, gdyby Pan w tej ostateczności nie darzył mnie takimi niesłychanymi łaskami. Wówczas zaczęły na mnie przychodzić wielkie zapały miłości Bożej, o których mówiłam, i zachwycenia. Trzymałam je jednak w ukryciu i nikomu nie mówiłam o tych niebieskich łaskach. Ten świątobliwy dominikanin trwał, tak samo jak ja, w niezachwianym przekonaniu, że rzecz dojdzie do skutku. A ponieważ ja nie chciałam już się w to wdawać, aby nie być nieposłuszną swemu spowiednikowi, więc on sam z moją przyjaciółką prowadził dalej rokowania i pisali o tym oboje do Rzymu przedstawiając swoje plany.

5. Ale i diabeł nie próżnował. Za jego sprawą dowiedziano się czegoś o objawieniu, jakie miałam otrzymać w tej sprawie. Wiadomość ta przechodziła z ust do ust, aż wreszcie przybiegano do mnie z wielkim przerażeniem i ostrzegano mnie, że czasy są złe, że kto wie, czy nie będę miała jakiej sprawy, czy mnie nie pociągną przed trybunał inkwizytorów. Mnie to ostrzeżenie wydawało się zabawne i szczerze z niego się uśmiałam. W tej materii nigdy nie miałam najmniejszej obawy i byłam pewna siebie, że w rzeczach wiary nikt mi nic nie zarzuci, że za każdą sprawę zapisaną w Piśmie świętym, za każdy artykuł wiary, owszem, za każdą najmniejszą ceremonię kościelną tysiąc razy gotowa jestem ponieść śmierć. Odpowiedziałam zatem, że mogą być o to spokojni, że bardzo źle byłoby z moją duszą, gdyby w niej było cokolwiek, za co bym się miała bać Inkwizycji. Że gdybym podejrzewała w sobie choć ślad czegoś podobnego, sama bym się stawiła na badanie przed sądem. Gdyby mnie zaś fałszywie oskarżono, Pan ma moc mnie wybawić i prześladowanie obrócić mi w pożytek. Udałam się znowu w tej potrzebie do mojego ojca dominikanina męża – jak mówiłam – tak uczonego, że spokojnie mogłam polegać na jego zdaniu. Wówczas już powiedziałam mu szczegółowo, o ile zdołałam najjaśniej o widzeniach, sposobie modlitwy i o wielkich łaskach, jakie mi Pan czynił, gorąco go prosząc, aby wszystko to dobrze rozważył i wyjaśnił mi, czy jest w tym cokolwiek niezgodnego z Pismem świętym i wypowiedział swoje zdanie o całym moim stanie wewnętrznym. Odpowiedź jego uspokoiła mnie bardzo, a i on sam, zdaje mi się, z tej rozmowy odniósł duchowy pożytek. Chociaż bowiem i przedtem już prowadził życie bardzo cnotliwe, przecież od tego czasu zaczął o wiele więcej poświęcać się modlitwie wewnętrznej, a pragnąc mieć więcej swobody do oddawania się temu świętemu ćwiczeniu, usunął się do innego, samotnie położonego klasztoru swego Zakonu, gdzie przebywał ponad dwa lata, dopóki go – z wielką jego przykrością – posłuszeństwo nie powołało stamtąd na inne stanowisko, bo jako zakonnik ze wszech miar znakomity, potrzebny był swemu Zakonowi.

6. Dla mnie jego usunięcie się było dotkliwą stratą – ale go nie wstrzymywałam – widząc jak wielki ze swojej samotności odniesie pożytek. Gdy bardzo się martwiłam z powodu jego odejścia, Pan powiedział do mnie, bym się pocieszyła i nie martwiła, bo idzie on pod dobrą władzę. W rzeczy samej, wyszedł stamtąd z takim postępem w doskonałości i tak wysoko uduchowiony, że jak mi mówił po powrocie, wszystko by oddał za te dwa lata samotności. I ja też mogłam powiedzieć to samo. Bo gdy przedtem uspokajał mnie i pocieszał tylko światłem swojej nauki, teraz tym skuteczniej to czynił wysokim, jakiego nabył, doświadczeniem w rzeczach nadprzyrodzonych i na drogach życia duchowego. W samą porę Bóg go znowu przyprowadził do nas, w chwili, kiedy pomoc jego była nam potrzebna do założenia naszego klasztoru, gdy już z woli Najwyższego miał stanąć.

7. Pięć czy sześć miesięcy trwało to nakazane mi milczenie. Przez cały czas trzymałam się z daleka od tej sprawy i ani słowem o niej nie wspomniałam. Pan też w tym czasie ani raz nie ponowił swoich co do niej rozkazów. Dlaczego tak zamilkł, tego nie mogłam zrozumieć. Mimo to jednak ani na chwilę nie rozstałam się z myślą, że bądź co bądź rzecz dojdzie do skutku. Pod koniec tego czasu, w miejsce Rektora, który dotąd sprawował rządy Towarzystwa Jezusowego w naszym mieście, Bóg w dobroci swojej przysłał drugiego męża wielce duchowego, pełnego rozumu, męstwa i gruntownie wykształconego. Przybył on dla mnie w samą porę, bo byłam wtedy w wielkiej potrzebie. Spowiednik mój będąc zależnym od Rektora i ściśle trzymając się tej cnotliwej zasady, niezmiernie przestrzeganej w Towarzystwie Jezusowym, że żaden nie uczyni kroku ważniejszego bez zgody i pozwolenia zwierzchnika, choć dobrze rozumiał mego ducha i pragnął coraz wyższego mego postępu, nie śmiał przecież stanowczo rozstrzygać o pewnych rzeczach, do czego i miał słuszne swoje powody. A tymczasem duch mój rwał się naprzód z coraz silniejszym zapałem i bardzo cierpiał na takim skrępowaniu, choć mimo tego nigdy w niczym nie odstępowałam od rozkazu spowiednika.

8. Któregoś dnia, gdy bardzo byłam zasmucona, widząc czy sądząc, że spowiednik mi nie wierzy, Pan powiedział do mnie, bym się nie smuciła, gdyż niedługo skończy się to zmartwienie. Słowa te bardzo mnie ucieszyły, bo zrozumiałam je tak, jakbym niedługo miała umrzeć, o czym nie mogłam wspomnieć bez wielkiego rozradowania wewnętrznego. Wkrótce jednak przekonałam się jasno, że obietnica Pańska odnosiła się do nastania Rektora, o którym mówiłam. Istotnie wraz z jego przybyciem zmieniały się okoliczności, które były powodem mego zmartwienia. Nowy Rektor nie krępował już ojca ministra, mego spowiednika. Zalecał mu, owszem, by mnie pocieszał, zapewniając go, że nie ma się czego obawiać, by zatem nie prowadził mnie taką ciasną drogą, a pozostawił swobodę działania Duchowi Pańskiemu, bo rzeczywiście przy tych wielkich zapałach i uniesieniach, jakie miewałam, duszy mojej pod dawnym uciskiem nieraz jakby tchu brakowało.

9. Rektor ten przyszedł mnie odwiedzić. Miałam mu, według zalecenia spowiednika, otworzyć duszę z wszelką swobodą i jasnością. Zwykle czułam wielki wstręt do takich postronnych zwierzeń, ale tym razem było inaczej. W chwili gdy przystępowałam do konfesjonału, doznałam w głębi duszy nieopisanego jakiegoś uczucia, jakiego ani przedtem, ani potem nie pamiętam, bym kiedy indziej go doświadczyła. Żadnymi słowami ani nawet w przybliżeniu i przez porównania nie potrafię objaśnić, jak to było. Tyle tylko mogę powiedzieć, że było to jakieś rozradowanie ducha i jasne w duszy przeświadczenie, że ta dusza mnie zrozumie, że jest między nami zgodność ducha, ale jak ono powstało, tego – powtarzam – nie pojmuję. Gdybym przedtem z nim rozmawiała albo gdyby kto przedtem mnie korzystnie o nim uprzedził, ta radość moja i pewność, że będę zrozumiana, mniej byłaby dziwna. Ale nigdy do tego czasu nie zamieniłam z nim jednego słowa ani on ze mną, nigdy też nic o nim nie słyszałam. Przekonałam się potem, że mnie mój duch nie mylił, bo wielką pod każdym względem, z mojego z nim poznania, odniosłam na duszy korzyść. Jego sposób prowadzenia doskonale przypada do usposobienia dusz, którym Pan już dał wysoko postąpić w doskonałości. Takie on nie prowadzi krokiem, ale je nagli do biegu. Doskonale umie pobudzać dusze do umartwienia i oderwania się od świata. Do tego widocznie, oprócz wielu innych łask, ma on szczególny dar od Pana.

10. Od pierwszej chwili zetknięcia się z nim poznałam ten jego sposób. Poznałam, że jest to dusza czysta i święta, posiadająca w wysokim stopniu dar rozeznania duchów. Wielką pociechę przyniosło mi jego kierownictwo. Wkrótce po moim z tym mężem Bożym zapoznaniu się, Pan zaczął znowu mnie naglić o podjęcie na nowo sprawy założenia klasztoru. Podał mi wiele różnych powodów i szczegółów i kazał mi powtórzyć je Rektorowi i mojemu spowiednikowi, aby nie stawiali mi przeszkód. Niektóre z tych szczegółów tak na nich podziałały, że bali się ich nie uwzględnić, szczególnie Rektor, który pilnie badając cały przebieg sprawy, nigdy nie wątpił w to, że zamiar nasz jest z Ducha Bożego. Ostatecznie obydwaj zważywszy wszystkie powody, nie śmieli odważyć się na dłuższy opór.

11. Dlatego mój spowiednik dał mi na nowo pozwolenie przykładania się do zamierzonej sprawy wedle wszystkiej mojej możności. Widziałam dobrze, na jakie narażam się trudności będąc prawie sama jedna, a środki posiadając bardzo szczupłe. Postanowiliśmy prowadzić rzecz w jak największym sekrecie. W tym celu uprosiłam jedną ze swoich sióstr, nie mieszkającą w mieście, aby kupiła upatrzony dom i urządziła go jakby dla siebie. Pieniądze na to kupno zesłał Pan dziwnymi drogami, o których długo byłoby tu mówić. W tym wszystkim bardzo uważałam, bym nic nie uczyniła przeciw posłuszeństwu. Przełożonym nic nie mówiłam, wiedząc dobrze, że gdyby oni się dowiedzieli, wszystko byłoby stracone, jak za pierwszym razem i gorzej jeszcze. Z wystaraniem się o pieniądze, z wynalezieniem domu, z umówieniem się o cenę, z urządzeniem jego niezliczone miałam kłopoty, często sama jedna. Przyjaciółka bowiem moja, choć robiła, co mogła, ale mało mogła, tak mało, że było to jakby nic, tyle tylko, że wszystko robiło się w jej imieniu i za jej pośrednictwem, ale cały ciężar kłopotów spadał na mnie, a ciążył mi tak, że dziś się dziwię, jak to wytrzymałam. Nieraz w swoim strapieniu mówiłam Panu: Panie, czemu mi każesz brać na siebie rzeczy prawie że niemożliwe? Jestem słabą kobietą i gdybym przynajmniej miała swobodę…! Ale skrępowana z tylu stron, bez pieniędzy, bez sposobu dostania ich ani na Brewe, ani na wszelkie inne potrzeby, cóż ja, Panie, mogę zrobić?

12. Raz, gdy byłam w skrajnej potrzebie, nie mając za co nająć koniecznych robotników i rady już nie widząc, ukazał mi się św. Józef, prawdziwy mój ojciec i możny opiekun i zapewnił mnie, że pieniędzy mi nie zabraknie, że mogę bez obawy zawrzeć umowę, co i uczyniłam, nie mając szeląga w kieszeni, a Pan zaradził potrzebie w sposób taki, że zdumiewali się wszyscy, którzy się o tym dowiedzieli. Dom wydawał mi się mały, tak mały, że niemożliwe zdawało się urządzić w nim klasztoru. Chciałam dokupić drugi, przylegający do niego, który choć również niewielki, mógłby przecież służyć za kościół, ale nie miałam za co, ani żadnego sposobu skąd dostać potrzebne pieniądze. Nie wiedziałam, co robić. Pewnego dnia po Komunii Pan powiedział do mnie: Już ci raz powiedziałem, byś się ulokowała, jak możesz. Potem jakby z oburzeniem dodał: O chciwości rodzaju ludzkiego! Więc i ziemi boisz się, że ci zabraknie? Ileż razy Ja spałem pod gołym niebem, nie mając gdzie się schronić! Przerażona tym wyrzutem i czując całą jego słuszność pobiegłam do tego domku, wymierzyłam go i przekonałam się, że zmieści się w nim przyzwoity klasztor, choć mały. Dlatego nie troszcząc się już o nabycie drugiego domu, kazałam go uporządkować z grubsza i bez żadnych wymysłów, aby tylko w nim było można żyć bez szkody dla zdrowia, co i zawsze przy zakładaniu naszych klasztorów powinno się zachowywać.

13. W dzień św. Klary, w chwili gdy szłam do Komunii, ona ukazała mi się, jaśniejąca przedziwną pięknością i powiedziała mi, bym uzbroiła się w męstwo i dalej prowadziła rozpoczęte dzieło, a ona mi dopomoże. Powzięłam odtąd wielkie do niej nabożeństwo, a obietnica jej w zupełności się sprawdziła. Klasztor bowiem żeński jej Zakonu, położony w pobliżu naszego, wspomagał nas zaopatrując w pierwsze potrzeby do życia. A co ważniejsze, tak mi dopomogła do spełnienia się głównego mego pragnienia, że to ubóstwo, jakie Święta zaprowadziła w swoich domach, zachowuje się i w naszym. My także żyjemy z jałmużny. Niemało mnie to kosztowało zachodu, nim ten punkt został nieodwołalnie zatwierdzony powagą Ojca Świętego, tak iż nigdy już nie może być naruszony, i nigdy klasztory nasze nie będą miały stałych dochodów. I tę jeszcze łaskę czyni nam Pan, także za przyczyną najmilszej Świętej, że choć nikogo o nic nie prosimy, najłaskawsza Opatrzność Jego dostarcza nam hojnie wszystkiego, czego potrzeba. Niech będzie błogosławiony za wszystko, amen.

14. W trzy dni potem, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, gdy modląc się w kościele należącym do klasztoru Zakonu chwalebnego św. Dominika, wspomniałam na mnóstwo grzechów i szczegółów niecnotliwego swego życia, z których przed laty w tym kościele się spowiadałam, przypadło na mnie zachwycenie tak wielkie, że prawie odeszłam od siebie. Nie mogąc się utrzymać na klęczkach, usiadłam. Nie byłam nawet zdolna widzieć podniesienia Hostii i słuchać Mszy świętej, o co później miałam niepokój w sumieniu. W tym stanie wydało mi się, jak mnie ubierają w szatę dziwnie białą i jasną. Z początku nie widziałam, kto mnie ubiera. Potem dopiero ujrzałam przy swoim boku, z prawej strony Pannę Najświętszą, a z lewej mego opiekuna św. Józefa. Oni to we dwoje tak mnie ubierali. Jednocześnie było mi dane zrozumieć, że już jestem oczyszczona ze swoich grzechów. A gdy już byłam ubrana niewypowiedziane czując w sobie uwielbienie i rozkosz, Najświętsza Panna wzięła mnie za ręce i powiedziała mi, że jest bardzo zadowolona z mojego nabożeństwa do chwalebnego św. Józefa; że mam być pewna, iż zamierzony przeze mnie klasztor przyjdzie do skutku; że będzie w nim gorliwa służba Panu i Im Obojgu; że choć kierunek, któremu się poddaje, nie przypada mi do smaku, mam przecież być spokojna o to, że pierwsza gorliwość w tym nowym domu nigdy nie ostygnie, bo Oni go opieką swoją otoczą, jak i Syn Jej już nam obiecał, że będzie z nami mieszkał. Na znak zaś i zadatek sprawdzenia się tej Jego obietnicy, daje mi ten oto klejnot. – Wtedy wydało mi się, że zawiesza mi na szyi dziwnie piękny złoty naszyjnik, ze zwisającym krzyżem wartości nieoszacowanej. Było to złoto i kamienie drogie tak różne od wszelkich klejnotów ziemskich, że nie ma żadnego między nimi porównania, a piękność ich przewyższa wszelkie pojęcie ludzkie. Taka też była i szata. Żaden umysł nie przedstawi sobie wytworności materii, z jakiej była utkana, a wobec białości, jaką Pan ją ozdobił, wszelkie świetności tej ziemi wydają się, że tak powiem, jakby zamazane sadzą.

15. Rysów Najświętszej Panny nie zdołałam dokładnie rozróżnić, ale cały kształt Jej oblicza był zachwycająco piękny. Ubrana była także w białą szatę, niewypowiedzianego blasku i jasności, nie olśniewającej jednak, ale dziwnie oko rozweselającej. Nie tak jasno widziałam chwalebnego św. Józefa. Czułam jednak jego obecność, ale sposobem takiego widzenia, o jakim w swoim miejscu mówiłam, to jest czysto umysłowego bez udziału wyobraźni. Najświętsza Panna wydawała mi się młodziutką. Po chwili takiego ze mną przebywania, które napełniło duszę uszczęśliwieniem i weselem, jakich nigdy jeszcze nie doznałam, i chciałabym, by nigdy we mnie nie ustały, wydawało mi się, że widzę Ich wstępujących do nieba z wielkim orszakiem aniołów. Wielkie czułam osamotnienie po Ich odejściu, ale zarazem także taką pociechę, że przez dłuższy czas pozostawałam pod tym wrażeniem, niezdolna poruszyć się z miejsca ani słowa przemówić, jak gdybym odeszła od siebie. Pozostał mi po tym widzeniu wielki zapał do całkowitego wyniszczenia się dla Boga i taki był cały jego przebieg, i takie skutki we mnie sprawił, że nigdy, jakkolwiek starałam się o to, nie mogłam się zdobyć na najmniejszą wątpliwość, by ono nie było od Boga.

16. Szczególnie też wielką pociechę i uspokojenie przyniosły mi słowa Królowej Aniołów o nowym, jaki miałam wybrać, kierunku posłuszeństwa. Istotnie, nie przypadał mi on do smaku, bo z trudnością mi przychodzi usunąć się spod posłuszeństwa naszego Zakonu. Ale Pan mi oznajmił, że nie należy poddawać nowego klasztoru pod jego jurysdykcję, raczył mi nawet wytłumaczyć, dlaczego to żadną miarą nie wypada. Kazał mi posłać z tym do Rzymu pewną drogą, którą sam mi wskazał, obiecując, że za Jego sprawą przyjdzie stamtąd przychylna odpowiedź. Skoro uczyniliśmy według rozkazu Pańskiego, wszystko się ułożyło jak najpomyślniej. Inaczej nigdy byśmy nie były z tą sprawą doszły do końca. Z dalszego przebiegu rzeczy okazało się, jak wiele zależało na tym, byśmy się oddały pod władzę biskupa. Ale wówczas jeszcze go nie znałam i nie wiedziałam, jakim się dla nas okaże zwierzchnikiem. Lecz z łaski i zrządzenia Pańskiego okazał się tak łaskawym i dla nas życzliwym, jak tego było potrzeba, aby dom nasz się ostał wśród srogiego przeciwieństwa, które – jak to dalej opowiem – na niego się podniosło i aby mógł dojść do tego stanu, w jakim się dziś znajduje. Niech będzie Pan błogosławiony, iż wszystko do takiego szczęśliwego końca doprowadzić raczył, amen.