Księga Życia - Strona 25 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXIII



Wraca do przerwanego opowiadania swego życia. Jakie zaczęła czynić postępy w doskonałości i z pomocą jakich środków. – Jak bardzo potrzeba, aby przełożeni kierujący duszami oddanymi modlitwie wewnętrznej, umieć obchodzić się z nimi w pierwszych początkach, i jaki pożytek odniosła z tego, że znalazła umiejętnego przewodnika dla swej duszy.

1. Chcę teraz podjąć na nowo opowiadanie swego życia od tego miejsca, na którym je przerwałam, zatrzymawszy się, może dłużej niż należało, nad rzeczami potrzebnymi jednak do lepszego zrozumienia tego, co dalej nastąpi. Odtąd zaczyna się inna, nowa księga, to jest inne, nowe życie. Życie dotąd opisane, było to życie moje, życie, którym ja żyłam. Od początku zaś tych stanów modlitwy, które opisałam, zaczyna się życie, którym powiedzieć mogę, Bóg żył we mnie, bo bez Niego, jasno to widzę, nie możliwe bym mogła w tak krótkim czasie wyzwolić się z tylu złych przyzwyczajeń i swoich nałogów. Chwała niech będzie Panu, iż mnie wybawił ode mnie.

2. Jak tylko zaczęłam unikać okazji i więcej oddawać się modlitwie wewnętrznej, Pan zaczął mnie obdarzać swoimi łaskami. Powiedzieć można, że czekał tylko i z upragnieniem wyglądał tej chwili, kiedy ja je przyjąć zechcę. Zaczął w boskiej łaskawości swojej dawać mi prawie ciągle modlitwę odpocznienia, a często i modlitwę zjednoczenia, dość długo trwającą. Ponieważ właśnie w tym czasie zdarzyło się kilka urojeń i zdrad diabelskich, w które się uwikłały nieostrożne niewiasty, ja też zaczęłam się bać o siebie, czując w sobie tę wielką, często niepowstrzymaną rozkosz i słodycz. Prawda, że z drugiej strony miałam niezachwianą pewność, szczególnie w czasie modlitwy, że pociechy te pochodzą od Boga. Widziałam też w sobie znaczny po nich postęp w dobrym i rosnącą siłę do cnoty. Ale za najmniejszym rozproszeniem skupienia wyniesionego z modlitwy, znów wracały moje obawy i przypuszczenia, że to sprawa diabelska, jakby zły duch wmawiając we mnie, że te słodycze są rzeczą dobrą i pod ich wpływem trzymając mój rozum w zawieszeniu, chciał takim podstępem odwrócić mnie od rozmyślania, abym już nie była zdolna rozważać Męki Pańskiej ani rozpamiętywać rozumem, co w błędnym wówczas moim pojęciu wydawało mi się największą szkodą duchową.

3. Lecz była to chwila, w której Pan w boskiej łaskawości swojej już postanowił mnie oświecić, abym Go więcej nie obrażała i poznała, jak wiele Mu jestem winna. Dzięki tej Jego łasce, obawy moje do tego stopnia się wzmogły, że uznałam nieodzowną potrzebę poradzenia się ludzi, w życiu duchowym doświadczonych i pilnie zaczęłam takich poszukiwać, a nawet już wiedziałam, gdzie bym ich znaleźć mogła. W mieście naszym osiedlili się Ojcowie Towarzystwa Jezusowego, a choć żadnego z nich nie znałam, z tego przecież, co wiedziałam o świątobliwym ich życiu i o ich sposobie modlitwy wewnętrznej, wielkie do nich miałam zaufanie. Nie czułam się jednak godna rozmawiać z nimi ani dość silna na duchu, aby się oddać pod ich kierownictwo. Najwięcej bałam się tego nawiązania z nimi kontaktów, będąc taką, jaką byłam, zdawało mi się rzeczą trudną.

4. Tak upłynął jeszcze jakiś czas, aż wreszcie po wielu walkach wewnętrznych i trwogach zdobyłam się na postanowienie zasięgnięcia rady u męża duchowego, aby mnie nauczył, co mam sądzić o tym sposobie modlitwy, którego się trzymałam, i oświecił mnie, jeśli jestem w błędzie, mając przy tym mocne postanowienie uczynić wszystko, co będzie w mojej mocy, aby się uchronić obrazy Bożej. Właśnie ten brak siły i gotowości na wszystko, który czułam w sobie do chwili tego postanowienia, tak mi odbierał odwagę. O Boże wielki, jakież to było wielkie omamienie, że chcąc być dobra, unikałam dobrego! W tym punkcie diabeł największe kładzie przeszkody duszom zaczynającym wstępować na drogę cnoty, bo wie o tym dobrze, że pierwszym i głównym dla nich lekarstwem i pomocą jest otworzenie się przed doświadczonym przyjacielem Boga. Tak wnoszę z tego, czego doznałam na sobie, iż tak długo nie mogłam siebie przezwyciężyć i wciąż odkładałam z dnia na dzień, nim się wreszcie na ten krok zdobyłam. Czekałam, aż się najpierw poprawię, tak samo jak wówczas, gdy zaniechałam rozmyślania, a poprawa ta może nigdy by nie nastąpiła. Skutkiem, bowiem nałogowego trwania w małych niedoskonałościach, tak już głęboko upadłam, że nie umiałam nawet poznać, by w nich było co złego i potrzeba mi było obcej pomocy i podania mi ręki, abym powstać mogła. Błogosławiony niech będzie Pan, iż pierwszą ręką podaną mi ku podźwignięciu mnie nareszcie, była Jego ręka.

5. Widząc, że trwoga moja wciąż rośnie, w miarę coraz większych swoich postępów w modlitwie wewnętrznej zaczęłam się domyślać, że jest w tym coś albo bardzo dobrego, albo bardzo złego. Widziałam, bowiem dobrze, że to, co we mnie się działo, są to rzeczy nadprzyrodzone, niezależne od mojej woli. Czasem, gdy przychodziły, nie mogłam im się oprzeć, czasem znowu, choć chciałam, nie mogłam ich przywołać. Powiedziałam, więc sobie, że nie ma tu innego dla mnie sposobu, tylko starać się o zachowanie czystego sumienia i chronić się od wszelkiej okazji do grzechu, choćby powszedniego. Wtedy, jeśli te pociechy są od Ducha Bożego, widoczny będzie mój zysk, a chociażby były sprawą ducha złego, przy takim z mojej strony staraniu o podobanie się Panu i chronieniu się Jego obrazy, niewiele on zdoła mi zaszkodzić, owszem, sam na tym przegra. Uczyniwszy takie postanowienie i ustawicznie błagając Pana o pomoc, starałam się spełnić, co obiecałam. Po kilku jednak dniach przekonałam się, że dusza moja nie ma w sobie dość siły, aby mogła sama jedna wznieść się do takiej doskonałości. Lgnęła jeszcze do niektórych rzeczy, które, choć z siebie nie były bardzo złe, dość jednak było i tego na zepsucie całej mojej pracy.

6. Wskazano mi jednak uczonego kapłana, mieszkające-go tu w mieście, który z łaski Pana zaczynał słynąć między ludźmi z cnót i życia budującego. Postarałam się o widzenie z nim za pośrednictwem pewnego pana, bardzo świątobliwego człowieka, zamieszkałego także tu w mieście. Jest to człowiek żonaty, ale życia tak przykładnego i cnotliwego, tak oddany modlitwie i uczynkom miłosiernym, że najsłuszniej słynie u wszystkich jako wzór dobroci i doskonałości, która też jasno się odbija w całej jego postawie. Wiele on uczynił dobrego duszom, bo takie ku temu posiada zdolności, że choćby się zdawać mogło, że stan jego małżeński powinien mu stawać w tym na przeszkodzie, on przecież jakby wyższą siłą znaglony, nie może nie pracować ciągle na pożytek innych. Wiele ma rozumu i bardzo jest uprzejmy dla wszystkich. Rozmowa z nim prowadzona jest tak słodka i pełna wdzięku, a przy tym tak święta, że wszyscy, którzy z nim się spotykają, największą w niej znajdują przyjemność. We wszystkim zaś, co czyni, jedynie ma na celu większy pożytek tych dusz, z którymi ma do czynienia. Można o nim powiedzieć, że szczęśliwy jest, gdy może służyć innym i w ten sposób ich uszczęśliwić.

7. I dla mnie, mogę powiedzieć, błogosławiony i święty ten człowiek, roztropnym swoim ze mną postępowaniem stał się początkiem zbawienia. Zdumiewam się nad jego pokorą, jaką zwłaszcza względem mnie okazał. On, co już blisko od czterdziestu lat, o ile wiem – może dwa albo trzy lata mniej niż czterdzieści – oddany jest modlitwie i wiedzie życie pod każdym względem doskonałe, o ile mu stan jego na to pozwala. Za żonę ma także pobożną i pełną świętej miłości służebnicę Bożą, że ona z pewnością nie będzie mu przeszkodą do zbawienia. Jest to jednym słowem żona godna takiego męża, jaką Bóg sam wybrał, aby była towarzyszką tego, którego przejrzał, iż będzie Mu tak wiernym i gorliwym sługą. Kilku miał krewnych, spokrewnionych z moimi krewnymi. Z jednym zwłaszcza, ożenionym z cioteczną moją siostrą, również bardzo cnotliwym sługą Bożym, bardzo się przyjaźnił.

8. Przez niego, więc, uprosiłam tak gorliwego kapłana, o którym wyżej wspomniałam, aby zechciał do mnie przyjść i ze mną porozmawiać. Miałam zamiar przed nim się wyspowiadać i wybrać go sobie za przewodnika. Gdy więc przyszedł i rozpoczął ze mną rozmowę, ja z wielkim zawstydzeniem, iż mam przed sobą męża tak świątobliwego, zdałam mu sprawę ze stanu mojej duszy i o tym, co się dzieje ze mną na modlitwie. Spowiadać mnie nie chciał, wymawiając się swoimi obowiązkami, których w istocie miał wiele. Sądząc jednak, że jestem odważna i silna, jaką rzeczywiście powinnam była być i jak się słusznie tego mógł po mnie spodziewać, widząc mnie podniesioną na tak wysoki stopień modlitwy – ze świętą stanowczością zaczął domagać się ode mnie takiej doskonałej wierności Bogu, iżbym Go nigdy w najmniejszej rzeczy nie obrażała. Wobec tej jego stanowczości, przynaglającej mnie do natychmiastowego porzucenia usterek, do wyrzeczenia się których tak od razu i tak zupełnie nie wystarczało mi, jak mówiłam, siły i odwagi, zasmuciłam się widząc, że on traktuje sprawy mojej duszy jakby chciał w jednej chwili ją przerobić. Ja natomiast przeciwnie czułam, że potrzeba jej na to dłuższego około niej starania.

9. Zrozumiałam ostatecznie, że środki, jakie mi podawał, nie były odpowiednim dla mnie lekarstwem. Były to środki właściwe dla dusz doskonalszych. Ja zaś, choć pod względem użyczonych mi łask Bożych stałam wysoko, cnót przecież i ducha umartwienia miałam zaledwie pierwsze początki. Rzecz pewna, że gdyby mi przyszło poprzestać na jego radach i przewodnictwie, dusza moja nigdy nie podźwignęłaby się, bo samo już to udręczenie, że nie czynię – ani jak mi się zdawało, uczynić nie mogę – tego, co on mi zalecał, mogło mi odjąć nadzieję i popchnąć mnie do porzucenia wszystkiego. Nieraz dziwię się temu, jak to się stało, że ten kapłan, mający szczególną łaskę do pociągania dusz do Boga, nie miał światła do zrozumienia mojej duszy i nie mógł się podjąć jej kierownictwa. Wszystko to sam Bóg zrządził dla większego mojego dobra, abym poznała i weszła w kontakt z ludźmi tak świątobliwymi, jakimi są Ojcowie Towarzystwa Jezusowego.

10. Od tego dnia umówiliśmy się ze wspomnianym już świątobliwym panem, moim znajomym, że będzie mnie od czasu do czasu odwiedzał. Tu się okazała wielka jego pokora, że nie wzdrygał się wchodzić w stosunki z taką niecnotliwą istotą, jaką ja byłam. Zaczął wtedy odwiedzać mnie i dodawał mi odwagi mówiąc, że daremnie wyobrażałabym sobie, bym zdołała w jeden dzień oderwać się od wszystkiego, że Bóg sam powoli to sprawi, że i on także przez kilka lat podlegał małym usterkom i długo nie mógł zwyciężyć siebie, aby je porzucić. O pokoro, jakże wielkie dobra przynosisz temu, kto cię posiada, i tym, którym dane jest do niej się zbliżyć! W pokorze swojej i dla pocieszenia mnie święty ten, (bo słusznie, jak sądzę, tak nazywać go mogę), wyznawał mi rzeczy, które jemu wydawały się usterkami, a w moim stanie i powołaniu rzeczywiście byłyby wielkimi, ale ze względu na jego stan, żadnej w sobie nie miały winy ani niedoskonałości. Nie bez przyczyny rozszerzam się nad tymi drobnymi sprawami. Są to na pozór drobnostki, a przecież tak skutecznie pomagają one do postępu duszy początkującej i tak ją przygotowują do wzlotu, (choć jej jeszcze, jak to mówią, skrzydła nie urosły), że nikt by temu nie dał wiary, kto sam tego nie doświadczył. A ponieważ wasza miłość, jak ufam Bogu, powołany jest do uświęcenia wielu dusz, dlatego tu oświadczam, że uzdrowienie swoje temu zawdzięczam, że miałam lekarza, który umiał mnie leczyć, z pokorą i miłością ze mną się obchodzić i z cierpliwością mnie znosić, choć nie zaraz we wszystkim się poprawiłam. Postępował ze mną roztropnie, powoli mnie prowadząc ku rzeczom lepszym i podając mi sposoby, jak zwyciężyć diabła. Tak go pokochałam, że każdy dzień jego odwiedzin, choć takich dni było niewiele, największe mi sprawiał uspokojenie. Jeśli kiedy opóźniało się jego przyjście, wielkim to było dla mnie zmartwieniem. Zaraz sobie myślałam, że dlatego nie przychodzi, że nie chce już widzieć takiego niecnotliwego stworzenia.

11. Gdy odkryłam przed nim tyle swoich tak wielkich niedoskonałości, a były to może i grzechy, (choć od czasu, jak zaczęłam przed nim się otwierać, w wielu rzeczach już się poprawiłam), gdy przy tym wspomniałam mu o łaskach, jakich Bóg mi użyczył, on odpowiedział mi, że jedno nie zgadza się z drugim. Gdyż takie łaski otrzymują dusze wysoko już posunięte w doskonałości i umartwione, że przeto nie może nie lękać się o mnie. W niektórych rzeczach zdawało mu się, że jest to sprawa złego ducha, choć stanowczo tego nie twierdził. Zawsze jednak radził mi, bym dobrze zastanowiwszy się, zebrała w myśli wszystko, co wiem i rozumiem o tych swoich przejściach na modlitwie i dokładnie mu wszystko opowiedziała. Nowe tu rozpoczęło się dla mnie utrapienie. Bo jasno określić, co się dzieje ze mną na modlitwie, wówczas jeszcze żadną miarą nie umiałam. Teraz dopiero, od niedawna, Bóg mi dał tę łaskę, że rozumiem, na czym polegają te przejścia i potrafię je wypowiedzieć.

12. Nie mogąc więc spełnić tego zalecenia, a przy tym będąc w trwodze o siebie, wielkie miałam z tego strapienie i zalewałam się łzami. Byłam tego pewna, że pragnę podobać się Bogu. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, by to, czego doznaję, było złudą czartowską. Ale bałam się, czy Bóg dla wielkich moich grzechów nie zaślepił mnie, abym nie poznała prawdy. Zaczęłam szukać w książkach czy nie znajdę w nich opisanego mojego rodzaju modlitwy. Natrafiłam na jedną noszącą tytuł: Wstępowanie na górę, gdzie w rozdziale o zjednoczeniu duszy z Bogiem znalazłam wskazane znaki, jakie widzę w sobie, mianowicie ustanie wszelkiej własnej myśli. Bo na to właśnie, zdając sprawę o sobie swojemu doradcy, głównie nalegałam, że będąc w tym stanie modlitwy, nie mogę myśleć. Zakreśliłam to miejsce i oddałam mu książkę, aby wspólnie z tym świętym kapłanem i sługą Bożym, o którym mówiłam, przeczytali ten fragment i powiedzieli mi potem, co mam uczynić. Gotowa byłam, jeśli oni tak osądzą, całkiem zaniechać modlitwy wewnętrznej. Bo jeślibym miała tylko narażać się na takie niebezpieczeństwo i jeśli po blisko dwudziestu latach oddawania się rozmyślaniu, innej z niego nie osiągnęłam korzyści, tylko omamienie od złego ducha, to lepiej go się wyrzec zupełnie. Prawdę jednak mówiąc, to zrzeczenie się wielką byłoby dla mnie ofiarą, bo już tego doświadczyłam, w co się obraca moja dusza, gdy zaniecha modlitwy wewnętrznej. Tak, więc, czy w tę stronę patrząc, czy w drugą, samo tylko widziałam udręczenie. Podobne do tego, jakie ma człowiek, który rzucony na środek rzeki, dokądkolwiek się zwróci, z każdej strony widzi się zagrożony niebezpieczeństwem i już prawie tonie. Jest to bardzo wielkie udręczenie, a wiele takich przecierpiałam, jak niżej opowiem. Choć to na pozór zdaje się rzeczą mało ważną, może jednak ta wiadomość komu się przydać, bo pozna z niej, w jaki sposób doświadcza się ducha.

13. Wielkie, powtarzam, bywa z tego powodu udręczenie. Wielkiej też potrzeba oględności w obchodzeniu się z tymi, którzy je cierpią, zwłaszcza, jeśli to kobiety. Skutkiem, bowiem słabości naszej, ciężką szkodę mógłby takiej wyrządzić, kto by jej wręcz oświadczył, że to, co się w niej dzieje, jest sprawą złego ducha. Potrzeba tu pilnie i gruntownie zbadać wszystko i oddalić taką duszę od niebezpieczeństw, jakie jej mogą grozić i zalecić jej, aby milczała i ze swojej strony też, dochować jej tajemnicy. Mówię to nauczona własnym doświadczeniem, bo dużo wycierpiałam z tego powodu, że tacy, którym się zwierzałam ze swoich przejść na modlitwie, nie dotrzymali mi sekretu, radząc się tego i tamtego, rzekomo dla mojego dobra. Tym czasem wyrządzili mi tylko wielką szkodę, rozgłaszając rzeczy, które powinny były pozostać w najgłębszej tajemnicy – bo nie są to rzeczy, o których by wypadało wiedzieć wszystkim – a przy tym jeszcze ściągnęli na mnie pozór, jakbym sama je rozgłaszała. Nie było w tym, wierzę, ich winy, tylko Pan to dopuścił, abym ja miała co cierpieć. Nie mówię, by wyjawiali to, co im wyznawałam na spowiedzi, ale ponieważ charakter i urząd ich był mi powodem do zdawania im sprawy z moich lęków, aby mnie oświecili, zdawało mi się, że o tym powinni byli milczeć. Tym bardziej, że ja z zupełną ufnością otwierając się przed nimi, nie śmiałam nigdy czegokolwiek zataić. Takie jest, więc zdanie moje, że w prowadzeniu kobiet należy zachować wielką roztropność, dodając im odwagi i czekając chwili, kiedy Pan sam przyjdzie im z pomocą, jak i mnie uczynił. Gdyby nie szczególna Jego łaska, te strachy, których mi napędzano, przy bojaźliwym i lękliwym moim usposobieniu i przy cierpieniu sercowym, któremu podlegam, mogły mieć dla mnie skutki bardzo groźne i sama sobie się dziwię, że mi więcej nie zaszkodziły.

14. Oddałam, więc, jak mówię, tą książkę wraz z dokładnym, o ile mogłam, opisem życia i moich grzechów. Nie na sposób spowiedzi, ponieważ był to człowiek świecki, ale zawsze z tym zamiarem, by dobrze poznał całą moją nędzę. Obydwaj ci słudzy Boży z wielką miłością i życzliwością przy-stąpili do wspólnej między sobą narady, co mi uczynić należy. Ja tymczasem polecałam siebie modlitwom wielu dusz pobożnych i sama ustawicznie się modląc, z wielką trwogą oczekiwałam odpowiedzi. Nareszcie po kilku dniach przyszedł do mnie ten mój przyjaciel bardzo zmartwiony i oświadczył mi, że zdaniem ich obu, jest to najprawdopodobniej sprawa złego ducha. Dodał, że powinnam skontaktować się z którymś z Ojców Towarzystwa Jezusowego, że każdy z nich, skoro go wezwę, powołując się na potrzebę duchową, przyjdzie. Powinnam odbyć przed nimi spowiedź z całego życia, zdać mu sprawę ze wszystkich swoich przejść i z całego swego usposobienia, starając się przedstawić mu wszystko jak najjaśniej. Każdy z tych Ojców wielkie ma doświadczenie w rzeczach duchowych, a Bóg mocą sakramentu pokuty jeszcze mu światła przymnoży. Wreszcie powinnam słuchać go, nie odstępując w niczym od tego, co mi zaleci, bo bez przewodnika, który by mną kierował, wielkie mi grozi niebezpieczeństwo.

15. Odpowiedź ta tak mnie przeraziła i zgnębiła, że nie wiedziałam, co robić i zalewałam się łzami. Gdy tak klęczałam w kaplicy domowej ciężko strapiona i pytając siebie, co teraz ze mną będzie, otworzyłam książkę – którą Bóg sam podał mi do ręki – i wyczytałam w niej te słowa św. Pawła, że wierny jest Bóg i nigdy tym, którzy Go miłują, nie dopuści ulec zdradzie diabelskiej. Słowa te przyniosły mi niezmierną pociechę. Zabrałam się do przygotowania spowiedzi generalnej, spisując wszystko, co było złe i dobre, kreśląc obraz całego swego życia jak umiałam i zdołałam najjaśniej, niczego nie opuszczając, co tylko wiedziałam i pamiętałam. Pamiętam dziś jeszcze, jaki czułam wielki ból i smutek, gdy przeglądając potem to, co spisałam, tyle tam widziałam złego, a prawie nic dobrego. Martwiło mnie i to, że zobaczą mnie w domu rozmawiającą z takimi świętymi ludźmi, jakimi są Ojcowie Towarzystwa Jezusowego. Strach mnie także ogarniał na wspomnienie niecnotliwych moich nałogów i na myśl, że już teraz będę musiała je porzucić i wyrzec się próżnych swoich rozrywek, bo gdybym tego nie uczyniła, jeszcze gorzej potem byłoby ze mną. Uprosiłam, więc zakrystiankę i furtiankę, aby nikomu o tym nie mówiły. Jednak mi to nie pomogło, bo w chwili, gdy mnie zawołano do furty, była tam właśnie inna zakonnica i rozgłosiła rzecz po całym klasztorze. Ileż to przeszkód i strachu szatan wznieca tym, którzy pragną zbliżyć się do Boga!

16. Gdy już otworzyłam całą swoją duszę przed tym sługą Bożym – a był to mąż prawdziwie roztropny i bardzo biegły w rzeczach duchowych – wyjaśnił mi stan mojej duszy i bardzo mnie podniósł na duchu. Oznajmił mi, że to, co się we mnie dzieje, najwyraźniej jest z ducha Bożego. Powinnam jednak zacząć na nowo uczyć się modlitwy wewnętrznej, bo moja dotąd nie była oparta na mocnym fundamencie i jeszcze nie rozumiem dobrze umartwienia. Co też było prawdą, bo do tego czasu nie wiem czy znałam tę cnotę choć z nazwy. Dodał, że nigdy pod żadnym warunkiem nie powinnam opuszczać rozmyślania, ale raczej ze wszystkich swoich sił do niego się mam przykładać, kiedy Bóg takich mi nadzwyczajnych łask na nim użycza. Czyż możesz wiedzieć, mówił, czy Pan nie postanowił przez ciebie wiele innych dusz przyprowadzić do życia cnotliwego i zbawienia? Wiele innych jeszcze rzeczy mi powiedział, jakby duchem proroczym przepowiadając to, co Pan później ze mną uczynił. Ostrzegł mnie w końcu, że wielka byłaby moja wina, gdybym nie odpowiadała tym łaskom, których Pan mi udziela. W tym wszystkim, co mi mówił, zdawało mi się, że słyszę głos samego Ducha Świętego na uzdrowienie mojej duszy, tak słowa jego głęboko do niej wnikały.

17. Wielkie czułam zawstydzenie, ale zarazem także czułam, że mąż Boży sposobem, w jaki mnie prowadzi, zupełną jakby sprawiał we mnie odmianę. O jakże to wielka rzecz zrozumieć duszę! Zalecił mi, bym codziennie odprawiała rozmyślanie o jakimś fragmencie Męki Pańskiej i starała się korzyść z niego osiągnąć, bym myślała tylko o Człowieczeństwie Zbawiciela, a tym wewnętrznym skupieniom i słodyczom opierała się według możności i miejsca im nie dawała, póki mi nie powie inaczej.

18. Pozostawił mnie pocieszoną i umocnioną. Pan jak i mnie przyszedł z pomocą, tak i jego wspomógł, aby zrozumiał stan mojej duszy i jak nią ma kierować. Uczyniłam mocne postanowienie, że w niczym nie odstąpię od tego, co mi zalecił i do tego czasu pozostałam wierna swemu postanowieniu. Chwała niech będzie Panu, że dał mi łaskę, abym była posłuszna, choć niedoskonale swoim spowiednikom i że spowiednikami moimi byli prawie zawsze ci błogosławieni mężowie z Towarzystwa Jezusowego, chociaż powtarzam, posłuszeństwo moje dla nich nie było doskonałe. Odtąd już widoczna poprawa zaczęła się w mojej duszy, jak to zaraz opowiem.

 

Rozdział XXIII



Wraca do przerwanego opowiadania swego życia. Jakie zaczęła czynić postępy w doskonałości i z pomocą jakich środków. – Jak bardzo potrzeba, aby przełożeni kierujący duszami oddanymi modlitwie wewnętrznej, umieć obchodzić się z nimi w pierwszych początkach, i jaki pożytek odniosła z tego, że znalazła umiejętnego przewodnika dla swej duszy.

1. Chcę teraz podjąć na nowo opowiadanie swego życia od tego miejsca, na którym je przerwałam, zatrzymawszy się, może dłużej niż należało, nad rzeczami potrzebnymi jednak do lepszego zrozumienia tego, co dalej nastąpi. Odtąd zaczyna się inna, nowa księga, to jest inne, nowe życie. Życie dotąd opisane, było to życie moje, życie, którym ja żyłam. Od początku zaś tych stanów modlitwy, które opisałam, zaczyna się życie, którym powiedzieć mogę, Bóg żył we mnie, bo bez Niego, jasno to widzę, nie możliwe bym mogła w tak krótkim czasie wyzwolić się z tylu złych przyzwyczajeń i swoich nałogów. Chwała niech będzie Panu, iż mnie wybawił ode mnie.

2. Jak tylko zaczęłam unikać okazji i więcej oddawać się modlitwie wewnętrznej, Pan zaczął mnie obdarzać swoimi łaskami. Powiedzieć można, że czekał tylko i z upragnieniem wyglądał tej chwili, kiedy ja je przyjąć zechcę. Zaczął w boskiej łaskawości swojej dawać mi prawie ciągle modlitwę odpocznienia, a często i modlitwę zjednoczenia, dość długo trwającą. Ponieważ właśnie w tym czasie zdarzyło się kilka urojeń i zdrad diabelskich, w które się uwikłały nieostrożne niewiasty, ja też zaczęłam się bać o siebie, czując w sobie tę wielką, często niepowstrzymaną rozkosz i słodycz. Prawda, że z drugiej strony miałam niezachwianą pewność, szczególnie w czasie modlitwy, że pociechy te pochodzą od Boga. Widziałam też w sobie znaczny po nich postęp w dobrym i rosnącą siłę do cnoty. Ale za najmniejszym rozproszeniem skupienia wyniesionego z modlitwy, znów wracały moje obawy i przypuszczenia, że to sprawa diabelska, jakby zły duch wmawiając we mnie, że te słodycze są rzeczą dobrą i pod ich wpływem trzymając mój rozum w zawieszeniu, chciał takim podstępem odwrócić mnie od rozmyślania, abym już nie była zdolna rozważać Męki Pańskiej ani rozpamiętywać rozumem, co w błędnym wówczas moim pojęciu wydawało mi się największą szkodą duchową.

3. Lecz była to chwila, w której Pan w boskiej łaskawości swojej już postanowił mnie oświecić, abym Go więcej nie obrażała i poznała, jak wiele Mu jestem winna. Dzięki tej Jego łasce, obawy moje do tego stopnia się wzmogły, że uznałam nieodzowną potrzebę poradzenia się ludzi, w życiu duchowym doświadczonych i pilnie zaczęłam takich poszukiwać, a nawet już wiedziałam, gdzie bym ich znaleźć mogła. W mieście naszym osiedlili się Ojcowie Towarzystwa Jezusowego, a choć żadnego z nich nie znałam, z tego przecież, co wiedziałam o świątobliwym ich życiu i o ich sposobie modlitwy wewnętrznej, wielkie do nich miałam zaufanie. Nie czułam się jednak godna rozmawiać z nimi ani dość silna na duchu, aby się oddać pod ich kierownictwo. Najwięcej bałam się tego nawiązania z nimi kontaktów, będąc taką, jaką byłam, zdawało mi się rzeczą trudną.

4. Tak upłynął jeszcze jakiś czas, aż wreszcie po wielu walkach wewnętrznych i trwogach zdobyłam się na postanowienie zasięgnięcia rady u męża duchowego, aby mnie nauczył, co mam sądzić o tym sposobie modlitwy, którego się trzymałam, i oświecił mnie, jeśli jestem w błędzie, mając przy tym mocne postanowienie uczynić wszystko, co będzie w mojej mocy, aby się uchronić obrazy Bożej. Właśnie ten brak siły i gotowości na wszystko, który czułam w sobie do chwili tego postanowienia, tak mi odbierał odwagę. O Boże wielki, jakież to było wielkie omamienie, że chcąc być dobra, unikałam dobrego! W tym punkcie diabeł największe kładzie przeszkody duszom zaczynającym wstępować na drogę cnoty, bo wie o tym dobrze, że pierwszym i głównym dla nich lekarstwem i pomocą jest otworzenie się przed doświadczonym przyjacielem Boga. Tak wnoszę z tego, czego doznałam na sobie, iż tak długo nie mogłam siebie przezwyciężyć i wciąż odkładałam z dnia na dzień, nim się wreszcie na ten krok zdobyłam. Czekałam, aż się najpierw poprawię, tak samo jak wówczas, gdy zaniechałam rozmyślania, a poprawa ta może nigdy by nie nastąpiła. Skutkiem, bowiem nałogowego trwania w małych niedoskonałościach, tak już głęboko upadłam, że nie umiałam nawet poznać, by w nich było co złego i potrzeba mi było obcej pomocy i podania mi ręki, abym powstać mogła. Błogosławiony niech będzie Pan, iż pierwszą ręką podaną mi ku podźwignięciu mnie nareszcie, była Jego ręka.

5. Widząc, że trwoga moja wciąż rośnie, w miarę coraz większych swoich postępów w modlitwie wewnętrznej zaczęłam się domyślać, że jest w tym coś albo bardzo dobrego, albo bardzo złego. Widziałam, bowiem dobrze, że to, co we mnie się działo, są to rzeczy nadprzyrodzone, niezależne od mojej woli. Czasem, gdy przychodziły, nie mogłam im się oprzeć, czasem znowu, choć chciałam, nie mogłam ich przywołać. Powiedziałam, więc sobie, że nie ma tu innego dla mnie sposobu, tylko starać się o zachowanie czystego sumienia i chronić się od wszelkiej okazji do grzechu, choćby powszedniego. Wtedy, jeśli te pociechy są od Ducha Bożego, widoczny będzie mój zysk, a chociażby były sprawą ducha złego, przy takim z mojej strony staraniu o podobanie się Panu i chronieniu się Jego obrazy, niewiele on zdoła mi zaszkodzić, owszem, sam na tym przegra. Uczyniwszy takie postanowienie i ustawicznie błagając Pana o pomoc, starałam się spełnić, co obiecałam. Po kilku jednak dniach przekonałam się, że dusza moja nie ma w sobie dość siły, aby mogła sama jedna wznieść się do takiej doskonałości. Lgnęła jeszcze do niektórych rzeczy, które, choć z siebie nie były bardzo złe, dość jednak było i tego na zepsucie całej mojej pracy.

6. Wskazano mi jednak uczonego kapłana, mieszkające-go tu w mieście, który z łaski Pana zaczynał słynąć między ludźmi z cnót i życia budującego. Postarałam się o widzenie z nim za pośrednictwem pewnego pana, bardzo świątobliwego człowieka, zamieszkałego także tu w mieście. Jest to człowiek żonaty, ale życia tak przykładnego i cnotliwego, tak oddany modlitwie i uczynkom miłosiernym, że najsłuszniej słynie u wszystkich jako wzór dobroci i doskonałości, która też jasno się odbija w całej jego postawie. Wiele on uczynił dobrego duszom, bo takie ku temu posiada zdolności, że choćby się zdawać mogło, że stan jego małżeński powinien mu stawać w tym na przeszkodzie, on przecież jakby wyższą siłą znaglony, nie może nie pracować ciągle na pożytek innych. Wiele ma rozumu i bardzo jest uprzejmy dla wszystkich. Rozmowa z nim prowadzona jest tak słodka i pełna wdzięku, a przy tym tak święta, że wszyscy, którzy z nim się spotykają, największą w niej znajdują przyjemność. We wszystkim zaś, co czyni, jedynie ma na celu większy pożytek tych dusz, z którymi ma do czynienia. Można o nim powiedzieć, że szczęśliwy jest, gdy może służyć innym i w ten sposób ich uszczęśliwić.

7. I dla mnie, mogę powiedzieć, błogosławiony i święty ten człowiek, roztropnym swoim ze mną postępowaniem stał się początkiem zbawienia. Zdumiewam się nad jego pokorą, jaką zwłaszcza względem mnie okazał. On, co już blisko od czterdziestu lat, o ile wiem – może dwa albo trzy lata mniej niż czterdzieści – oddany jest modlitwie i wiedzie życie pod każdym względem doskonałe, o ile mu stan jego na to pozwala. Za żonę ma także pobożną i pełną świętej miłości służebnicę Bożą, że ona z pewnością nie będzie mu przeszkodą do zbawienia. Jest to jednym słowem żona godna takiego męża, jaką Bóg sam wybrał, aby była towarzyszką tego, którego przejrzał, iż będzie Mu tak wiernym i gorliwym sługą. Kilku miał krewnych, spokrewnionych z moimi krewnymi. Z jednym zwłaszcza, ożenionym z cioteczną moją siostrą, również bardzo cnotliwym sługą Bożym, bardzo się przyjaźnił.

8. Przez niego, więc, uprosiłam tak gorliwego kapłana, o którym wyżej wspomniałam, aby zechciał do mnie przyjść i ze mną porozmawiać. Miałam zamiar przed nim się wyspowiadać i wybrać go sobie za przewodnika. Gdy więc przyszedł i rozpoczął ze mną rozmowę, ja z wielkim zawstydzeniem, iż mam przed sobą męża tak świątobliwego, zdałam mu sprawę ze stanu mojej duszy i o tym, co się dzieje ze mną na modlitwie. Spowiadać mnie nie chciał, wymawiając się swoimi obowiązkami, których w istocie miał wiele. Sądząc jednak, że jestem odważna i silna, jaką rzeczywiście powinnam była być i jak się słusznie tego mógł po mnie spodziewać, widząc mnie podniesioną na tak wysoki stopień modlitwy – ze świętą stanowczością zaczął domagać się ode mnie takiej doskonałej wierności Bogu, iżbym Go nigdy w najmniejszej rzeczy nie obrażała. Wobec tej jego stanowczości, przynaglającej mnie do natychmiastowego porzucenia usterek, do wyrzeczenia się których tak od razu i tak zupełnie nie wystarczało mi, jak mówiłam, siły i odwagi, zasmuciłam się widząc, że on traktuje sprawy mojej duszy jakby chciał w jednej chwili ją przerobić. Ja natomiast przeciwnie czułam, że potrzeba jej na to dłuższego około niej starania.

9. Zrozumiałam ostatecznie, że środki, jakie mi podawał, nie były odpowiednim dla mnie lekarstwem. Były to środki właściwe dla dusz doskonalszych. Ja zaś, choć pod względem użyczonych mi łask Bożych stałam wysoko, cnót przecież i ducha umartwienia miałam zaledwie pierwsze początki. Rzecz pewna, że gdyby mi przyszło poprzestać na jego radach i przewodnictwie, dusza moja nigdy nie podźwignęłaby się, bo samo już to udręczenie, że nie czynię – ani jak mi się zdawało, uczynić nie mogę – tego, co on mi zalecał, mogło mi odjąć nadzieję i popchnąć mnie do porzucenia wszystkiego. Nieraz dziwię się temu, jak to się stało, że ten kapłan, mający szczególną łaskę do pociągania dusz do Boga, nie miał światła do zrozumienia mojej duszy i nie mógł się podjąć jej kierownictwa. Wszystko to sam Bóg zrządził dla większego mojego dobra, abym poznała i weszła w kontakt z ludźmi tak świątobliwymi, jakimi są Ojcowie Towarzystwa Jezusowego.

10. Od tego dnia umówiliśmy się ze wspomnianym już świątobliwym panem, moim znajomym, że będzie mnie od czasu do czasu odwiedzał. Tu się okazała wielka jego pokora, że nie wzdrygał się wchodzić w stosunki z taką niecnotliwą istotą, jaką ja byłam. Zaczął wtedy odwiedzać mnie i dodawał mi odwagi mówiąc, że daremnie wyobrażałabym sobie, bym zdołała w jeden dzień oderwać się od wszystkiego, że Bóg sam powoli to sprawi, że i on także przez kilka lat podlegał małym usterkom i długo nie mógł zwyciężyć siebie, aby je porzucić. O pokoro, jakże wielkie dobra przynosisz temu, kto cię posiada, i tym, którym dane jest do niej się zbliżyć! W pokorze swojej i dla pocieszenia mnie święty ten, (bo słusznie, jak sądzę, tak nazywać go mogę), wyznawał mi rzeczy, które jemu wydawały się usterkami, a w moim stanie i powołaniu rzeczywiście byłyby wielkimi, ale ze względu na jego stan, żadnej w sobie nie miały winy ani niedoskonałości. Nie bez przyczyny rozszerzam się nad tymi drobnymi sprawami. Są to na pozór drobnostki, a przecież tak skutecznie pomagają one do postępu duszy początkującej i tak ją przygotowują do wzlotu, (choć jej jeszcze, jak to mówią, skrzydła nie urosły), że nikt by temu nie dał wiary, kto sam tego nie doświadczył. A ponieważ wasza miłość, jak ufam Bogu, powołany jest do uświęcenia wielu dusz, dlatego tu oświadczam, że uzdrowienie swoje temu zawdzięczam, że miałam lekarza, który umiał mnie leczyć, z pokorą i miłością ze mną się obchodzić i z cierpliwością mnie znosić, choć nie zaraz we wszystkim się poprawiłam. Postępował ze mną roztropnie, powoli mnie prowadząc ku rzeczom lepszym i podając mi sposoby, jak zwyciężyć diabła. Tak go pokochałam, że każdy dzień jego odwiedzin, choć takich dni było niewiele, największe mi sprawiał uspokojenie. Jeśli kiedy opóźniało się jego przyjście, wielkim to było dla mnie zmartwieniem. Zaraz sobie myślałam, że dlatego nie przychodzi, że nie chce już widzieć takiego niecnotliwego stworzenia.

11. Gdy odkryłam przed nim tyle swoich tak wielkich niedoskonałości, a były to może i grzechy, (choć od czasu, jak zaczęłam przed nim się otwierać, w wielu rzeczach już się poprawiłam), gdy przy tym wspomniałam mu o łaskach, jakich Bóg mi użyczył, on odpowiedział mi, że jedno nie zgadza się z drugim. Gdyż takie łaski otrzymują dusze wysoko już posunięte w doskonałości i umartwione, że przeto nie może nie lękać się o mnie. W niektórych rzeczach zdawało mu się, że jest to sprawa złego ducha, choć stanowczo tego nie twierdził. Zawsze jednak radził mi, bym dobrze zastanowiwszy się, zebrała w myśli wszystko, co wiem i rozumiem o tych swoich przejściach na modlitwie i dokładnie mu wszystko opowiedziała. Nowe tu rozpoczęło się dla mnie utrapienie. Bo jasno określić, co się dzieje ze mną na modlitwie, wówczas jeszcze żadną miarą nie umiałam. Teraz dopiero, od niedawna, Bóg mi dał tę łaskę, że rozumiem, na czym polegają te przejścia i potrafię je wypowiedzieć.

12. Nie mogąc więc spełnić tego zalecenia, a przy tym będąc w trwodze o siebie, wielkie miałam z tego strapienie i zalewałam się łzami. Byłam tego pewna, że pragnę podobać się Bogu. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, by to, czego doznaję, było złudą czartowską. Ale bałam się, czy Bóg dla wielkich moich grzechów nie zaślepił mnie, abym nie poznała prawdy. Zaczęłam szukać w książkach czy nie znajdę w nich opisanego mojego rodzaju modlitwy. Natrafiłam na jedną noszącą tytuł: Wstępowanie na górę, gdzie w rozdziale o zjednoczeniu duszy z Bogiem znalazłam wskazane znaki, jakie widzę w sobie, mianowicie ustanie wszelkiej własnej myśli. Bo na to właśnie, zdając sprawę o sobie swojemu doradcy, głównie nalegałam, że będąc w tym stanie modlitwy, nie mogę myśleć. Zakreśliłam to miejsce i oddałam mu książkę, aby wspólnie z tym świętym kapłanem i sługą Bożym, o którym mówiłam, przeczytali ten fragment i powiedzieli mi potem, co mam uczynić. Gotowa byłam, jeśli oni tak osądzą, całkiem zaniechać modlitwy wewnętrznej. Bo jeślibym miała tylko narażać się na takie niebezpieczeństwo i jeśli po blisko dwudziestu latach oddawania się rozmyślaniu, innej z niego nie osiągnęłam korzyści, tylko omamienie od złego ducha, to lepiej go się wyrzec zupełnie. Prawdę jednak mówiąc, to zrzeczenie się wielką byłoby dla mnie ofiarą, bo już tego doświadczyłam, w co się obraca moja dusza, gdy zaniecha modlitwy wewnętrznej. Tak, więc, czy w tę stronę patrząc, czy w drugą, samo tylko widziałam udręczenie. Podobne do tego, jakie ma człowiek, który rzucony na środek rzeki, dokądkolwiek się zwróci, z każdej strony widzi się zagrożony niebezpieczeństwem i już prawie tonie. Jest to bardzo wielkie udręczenie, a wiele takich przecierpiałam, jak niżej opowiem. Choć to na pozór zdaje się rzeczą mało ważną, może jednak ta wiadomość komu się przydać, bo pozna z niej, w jaki sposób doświadcza się ducha.

13. Wielkie, powtarzam, bywa z tego powodu udręczenie. Wielkiej też potrzeba oględności w obchodzeniu się z tymi, którzy je cierpią, zwłaszcza, jeśli to kobiety. Skutkiem, bowiem słabości naszej, ciężką szkodę mógłby takiej wyrządzić, kto by jej wręcz oświadczył, że to, co się w niej dzieje, jest sprawą złego ducha. Potrzeba tu pilnie i gruntownie zbadać wszystko i oddalić taką duszę od niebezpieczeństw, jakie jej mogą grozić i zalecić jej, aby milczała i ze swojej strony też, dochować jej tajemnicy. Mówię to nauczona własnym doświadczeniem, bo dużo wycierpiałam z tego powodu, że tacy, którym się zwierzałam ze swoich przejść na modlitwie, nie dotrzymali mi sekretu, radząc się tego i tamtego, rzekomo dla mojego dobra. Tym czasem wyrządzili mi tylko wielką szkodę, rozgłaszając rzeczy, które powinny były pozostać w najgłębszej tajemnicy – bo nie są to rzeczy, o których by wypadało wiedzieć wszystkim – a przy tym jeszcze ściągnęli na mnie pozór, jakbym sama je rozgłaszała. Nie było w tym, wierzę, ich winy, tylko Pan to dopuścił, abym ja miała co cierpieć. Nie mówię, by wyjawiali to, co im wyznawałam na spowiedzi, ale ponieważ charakter i urząd ich był mi powodem do zdawania im sprawy z moich lęków, aby mnie oświecili, zdawało mi się, że o tym powinni byli milczeć. Tym bardziej, że ja z zupełną ufnością otwierając się przed nimi, nie śmiałam nigdy czegokolwiek zataić. Takie jest, więc zdanie moje, że w prowadzeniu kobiet należy zachować wielką roztropność, dodając im odwagi i czekając chwili, kiedy Pan sam przyjdzie im z pomocą, jak i mnie uczynił. Gdyby nie szczególna Jego łaska, te strachy, których mi napędzano, przy bojaźliwym i lękliwym moim usposobieniu i przy cierpieniu sercowym, któremu podlegam, mogły mieć dla mnie skutki bardzo groźne i sama sobie się dziwię, że mi więcej nie zaszkodziły.

14. Oddałam, więc, jak mówię, tą książkę wraz z dokładnym, o ile mogłam, opisem życia i moich grzechów. Nie na sposób spowiedzi, ponieważ był to człowiek świecki, ale zawsze z tym zamiarem, by dobrze poznał całą moją nędzę. Obydwaj ci słudzy Boży z wielką miłością i życzliwością przy-stąpili do wspólnej między sobą narady, co mi uczynić należy. Ja tymczasem polecałam siebie modlitwom wielu dusz pobożnych i sama ustawicznie się modląc, z wielką trwogą oczekiwałam odpowiedzi. Nareszcie po kilku dniach przyszedł do mnie ten mój przyjaciel bardzo zmartwiony i oświadczył mi, że zdaniem ich obu, jest to najprawdopodobniej sprawa złego ducha. Dodał, że powinnam skontaktować się z którymś z Ojców Towarzystwa Jezusowego, że każdy z nich, skoro go wezwę, powołując się na potrzebę duchową, przyjdzie. Powinnam odbyć przed nimi spowiedź z całego życia, zdać mu sprawę ze wszystkich swoich przejść i z całego swego usposobienia, starając się przedstawić mu wszystko jak najjaśniej. Każdy z tych Ojców wielkie ma doświadczenie w rzeczach duchowych, a Bóg mocą sakramentu pokuty jeszcze mu światła przymnoży. Wreszcie powinnam słuchać go, nie odstępując w niczym od tego, co mi zaleci, bo bez przewodnika, który by mną kierował, wielkie mi grozi niebezpieczeństwo.

15. Odpowiedź ta tak mnie przeraziła i zgnębiła, że nie wiedziałam, co robić i zalewałam się łzami. Gdy tak klęczałam w kaplicy domowej ciężko strapiona i pytając siebie, co teraz ze mną będzie, otworzyłam książkę – którą Bóg sam podał mi do ręki – i wyczytałam w niej te słowa św. Pawła, że wierny jest Bóg i nigdy tym, którzy Go miłują, nie dopuści ulec zdradzie diabelskiej. Słowa te przyniosły mi niezmierną pociechę. Zabrałam się do przygotowania spowiedzi generalnej, spisując wszystko, co było złe i dobre, kreśląc obraz całego swego życia jak umiałam i zdołałam najjaśniej, niczego nie opuszczając, co tylko wiedziałam i pamiętałam. Pamiętam dziś jeszcze, jaki czułam wielki ból i smutek, gdy przeglądając potem to, co spisałam, tyle tam widziałam złego, a prawie nic dobrego. Martwiło mnie i to, że zobaczą mnie w domu rozmawiającą z takimi świętymi ludźmi, jakimi są Ojcowie Towarzystwa Jezusowego. Strach mnie także ogarniał na wspomnienie niecnotliwych moich nałogów i na myśl, że już teraz będę musiała je porzucić i wyrzec się próżnych swoich rozrywek, bo gdybym tego nie uczyniła, jeszcze gorzej potem byłoby ze mną. Uprosiłam, więc zakrystiankę i furtiankę, aby nikomu o tym nie mówiły. Jednak mi to nie pomogło, bo w chwili, gdy mnie zawołano do furty, była tam właśnie inna zakonnica i rozgłosiła rzecz po całym klasztorze. Ileż to przeszkód i strachu szatan wznieca tym, którzy pragną zbliżyć się do Boga!

16. Gdy już otworzyłam całą swoją duszę przed tym sługą Bożym – a był to mąż prawdziwie roztropny i bardzo biegły w rzeczach duchowych – wyjaśnił mi stan mojej duszy i bardzo mnie podniósł na duchu. Oznajmił mi, że to, co się we mnie dzieje, najwyraźniej jest z ducha Bożego. Powinnam jednak zacząć na nowo uczyć się modlitwy wewnętrznej, bo moja dotąd nie była oparta na mocnym fundamencie i jeszcze nie rozumiem dobrze umartwienia. Co też było prawdą, bo do tego czasu nie wiem czy znałam tę cnotę choć z nazwy. Dodał, że nigdy pod żadnym warunkiem nie powinnam opuszczać rozmyślania, ale raczej ze wszystkich swoich sił do niego się mam przykładać, kiedy Bóg takich mi nadzwyczajnych łask na nim użycza. Czyż możesz wiedzieć, mówił, czy Pan nie postanowił przez ciebie wiele innych dusz przyprowadzić do życia cnotliwego i zbawienia? Wiele innych jeszcze rzeczy mi powiedział, jakby duchem proroczym przepowiadając to, co Pan później ze mną uczynił. Ostrzegł mnie w końcu, że wielka byłaby moja wina, gdybym nie odpowiadała tym łaskom, których Pan mi udziela. W tym wszystkim, co mi mówił, zdawało mi się, że słyszę głos samego Ducha Świętego na uzdrowienie mojej duszy, tak słowa jego głęboko do niej wnikały.

17. Wielkie czułam zawstydzenie, ale zarazem także czułam, że mąż Boży sposobem, w jaki mnie prowadzi, zupełną jakby sprawiał we mnie odmianę. O jakże to wielka rzecz zrozumieć duszę! Zalecił mi, bym codziennie odprawiała rozmyślanie o jakimś fragmencie Męki Pańskiej i starała się korzyść z niego osiągnąć, bym myślała tylko o Człowieczeństwie Zbawiciela, a tym wewnętrznym skupieniom i słodyczom opierała się według możności i miejsca im nie dawała, póki mi nie powie inaczej.

18. Pozostawił mnie pocieszoną i umocnioną. Pan jak i mnie przyszedł z pomocą, tak i jego wspomógł, aby zrozumiał stan mojej duszy i jak nią ma kierować. Uczyniłam mocne postanowienie, że w niczym nie odstąpię od tego, co mi zalecił i do tego czasu pozostałam wierna swemu postanowieniu. Chwała niech będzie Panu, że dał mi łaskę, abym była posłuszna, choć niedoskonale swoim spowiednikom i że spowiednikami moimi byli prawie zawsze ci błogosławieni mężowie z Towarzystwa Jezusowego, chociaż powtarzam, posłuszeństwo moje dla nich nie było doskonałe. Odtąd już widoczna poprawa zaczęła się w mojej duszy, jak to zaraz opowiem.