Księga Życia - Strona 29 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXVII



O innym jeszcze sposobie, jakim Pan naucza duszę, i swoją wolę jej objawia, drogą przedziwną, bez słów. – O wielkiej łasce widzenia duchowego, bez pomocy wyobraźni, jaką otrzymała od Pana. – Rozdział to bardzo ważny.

1. Wracam, więc do opowiadania swego życia. Byłam, jak powiedziałam wyżej, w ciężkim strapieniu i udręczeniu, i gorące za mną modły zanoszono, aby Pan skierował mnie na inną, bezpieczniejszą drogę, ponieważ ta, którą szłam, tak bardzo, jak utrzymywano, była wątpliwa i podejrzana. Przyznam szczerze, że jakkolwiek i ja o to błagałam Pana i chciałam wzbudzić w sobie pragnienie innej drogi, widząc jednak wyraźny postęp duszy, nie mogłam żadną miarą zdobyć się na to, chyba chwilowo tylko, to jest w chwilach większego udręczenia pod wpływem tego, co mi wciąż powtarzano i obaw, jakie we mnie wzniecano. Zawsze jednak, kiedy tak kazano, modliłam się o to, czego pragnąć nie mogłam. Widziałam zupełną w sobie odmianę, czułam niewątpliwie, że stałam się lepsza. Nic też innego w tym ucisku uczynić nie mogłam, tylko oddawałam się w ręce Boga, iż On wie, czego mi potrzeba i prosiłam Go, aby we wszystkim czynił ze mną według swojej woli. Widziałam, że tą drogą zbliżam się do nieba, kiedy przedtem szłam prosto do piekła. Jakże, więc miałam pragnąć innej drogi? Jak miałam uwierzyć, że diabeł to wszystko we mnie sprawia? Choć starałam się ze wszystkich sił swoich zmusić siebie do tego pragnienia i tej wiary. Jednak nie mogłam, bo było to ponad moje siły. Wszystkie moje sprawy, wszelkie moje, jakie by mogły być dobre uczynki, na tę intencję ofiarowałam. Świętych, do których szczególne miałam nabożeństwo, wzywałam, aby mnie wyzwolili z mocy złego ducha. Odprawiałam nowenny, polecałam siebie św. Hilarionowi i św. Michałowi Archaniołowi, do którego z tego powodu jeszcze większe niż przedtem miałam nabożeństwo. Wielu innym nadto świętym naprzykrzałam się, aby wstawiali się za mną do Boskiego Majestatu i wreszcie mi to wyjednali, by Pan objawił prawdę.

2. Na koniec, po dwóch latach takiej ustawicznej mojej i wielu innych za mną modlitwy, aby Pan, jak mówiłam, albo na inną drogę mnie wprowadził, albo też jawną uczynił prawdę – bo te Jego mowy we mnie wciąż trwały i bardzo często się powtarzały – zdarzyło mi się to, co teraz opowiem. W dzień chwalebnego św. Piotra, będąc na modlitwie, ujrzałam tuż przy sobie, czyli raczej poczułam, – bo oczyma ciała ani oczyma duszy nic nie widziałam, – poczułam, więc, tak mi się zdawało, tuż przy mnie obecnego Chrystusa Pana, i wyraźną, jakby naoczną miałam pewność, że to On do mnie mówi. Nie mając jeszcze najmniejszego pojęcia, by taki rodzaj widzenia był rzeczą możliwą, początkowo bardzo się przelękłam i płakać tylko mogłam. Gdy jednak Pan powiedział do mnie jedno tylko słowo uspokojenia, zaraz mi, jak zawsze spokój wrócił i czułam w sercu pociechę bez najmniejszej trwogi. Zdawało mi się, że ciągle mam przy boku Pana Jezusa, choć nie widziałam Jego postaci, bo widzenie to nie było w wyobraźni. Czułam jednak bardzo wyraźnie, że On wciąż stoi przy mnie z prawej strony i że widzi wszystko, co robię. Za najmniejszym w sobie skupieniu, – chyba że jakie zupełne roztargnienie odwróciło na chwilę moją uwagę, – czułam zupełną jasność świadomości, że On jest przy mnie.

3. Udałam się natychmiast do spowiednika, choć z wielką przykrością, aby mu o tym powiedzieć. Zapytał mnie, w jakiej postaci Go widzę. Odpowiedziałam, że Go wcale nie widzę. Skądże, więc wiesz, zapytał znowu, że jest to Chrystus Pan? Odpowiedziałam, że nie wiem skąd i jakim sposobem, ale że mam świadomość, iż On jest przy mnie, że widzę jasno i czuję Jego obecność, że skupienie duszy na modlitwie odpocznienia mam większe i nieprzerwane. Słowem, że z tej obecności Pańskiej widocznie i rzeczywiście doznaję skutków zupełnie różnych od tych, jakich zwykle doświadczam. Uciekałam się do różnych porównań, usiłując za ich pomocą jaśniej się wytłumaczyć, ale tego rodzaju widzenia z pewnością żadne podobieństwo, jak sądzę, dokładnie nie objaśni. Jest to, bowiem sposób widzenia z rodzaju najwyższych, jak się później o tym dowiedziałam od Ojca Piotra z Alkantary, męża świętego i wysoce duchowego, o którym niżej obszerniejszą uczynię wzmiankę, i od innych także znakomitych uczonych i teologów. Jest to, mówili mi, rodzaj widzenia, do którego zły duch trudniejszy niż do wszelkich innych ma dostęp. Nic dziwnego, zatem, że do wypowiedzenia rzeczy tak wzniosłych nam, niewiastom mało oświeconym, brakuje wyrazów. Uczeni lepiej to objaśnią. Jeśli więc, jak mówię, nie widzę Go ani oczyma ciała, ani oczyma duszy, bo nie jest to widzenie za pomocą wyobraźni, jakim sposobem wiem i z większą, niż gdybym Go widziała, oczywistością jestem pewna Jego przy mnie obecności? Mogłabym na to odpowiedzieć porównaniem z osobą siedzącą w ciemności albo ślepą, a więc nie widzącą tego, kto przy niej jest. Porównanie to jednak nie bardzo przypadałoby do rzeczy. Jest w nim niejakie podobieństwo, ale niewielkie. Gdyż ta osoba, choć nic nie widzi, może przecież przekonać się o obecności tego, kto przy niej jest, za pomocą zmysłów, słysząc go mówiącego albo poruszającego się, albo dotykając go. Tu nie ma tego wszystkiego. Nie ma tu żadnej ciemności. Zbawiciel oznajmia siebie duszy poznaniem jaśniejszym niż słońce. Nie mówię, by widziała słońce albo jasność. Jest tu tylko światłość, która choć niewidoma, oświeca umysł, aby dusza cieszyła się tak wielkim dobrem. Z widzenia tego wypływają bardzo wielkie korzyści.

4. Nie jest to takie poczucie obecności Bożej, jakiego często doświadczają szczególnie ci, którzy dostąpili daru modlitwy zjednoczenia i odpocznienia. Zaledwie przystąpią do modlitwy, od razu znajdują Tego, z kim chcą rozmawiać i mają świadomość tego, że On ich słyszy, czują w sobie wewnętrzne skutki Jego łask i uczucia duchowe wielkiej miłości, żywej wiary, mężnych postanowień i słodkiego rozrzewnienia. Jest to wielka łaska od Boga i kto jej dostąpił, niech ją sobie bardzo ceni. Jakkolwiek jednak bardzo wysoki jest ten rodzaj modlitwy, nie jest to widzenie. Czujesz w niej obecność Bożą po skutkach, jakie w duszy sprawiają i za pomocą tych skutków Jego Boski Majestat daje nam świadomość, iż jest przy nas. Tu przeciwnie, dusza jasno widzi, że stoi przy jej boku Jezus Chrystus, Syn Dziewicy. W tamtym rodzaju modlitwy świadoma staje się duszy, pewna w niej skuteczność i działanie Bóstwa. Tutaj oprócz tego działania widzi nadto, że i najświętsze Człowieczeństwo towarzyszy jej i swymi łaskami ją obdarza.

5. Gdy więc zapytał mnie spowiednik, kto mi to powiedział, że jest to Jezus Chrystus, odrzekłam: On sam mi to mówi i po wiele razy. Lecz najpierw nim mi to powiedział, wyraziło się już w moim umyśle, że to On. Przed tym zaś wyrażeniem w umyśle On to samo mi mówił, ale ja Go nie widziałam. Gdybym była ślepa albo siedziała w ciemności, a ktoś, kogo nigdy nie widziałam, ale tylko o nim słyszałam, przyszedł do mnie i powiedział mi, że on jest tym, o którym słyszałam, musiałabym mu uwierzyć. Jednak nie mogłabym z taką pewnością twierdzić, że jest to ta sama osoba, jak gdybym ją widziała. Tu przeciwnie, choć nie ukazuje się w sposób widoczny, Pan wyraża obecność swoją tak jasnym poznaniem, iż nie ma sposobu o niej wątpić. Wrażenie to z Jego woli pozostaje tak głęboko wyryte w umyśle, iż wobec niego nie sposób mieć większą wątpliwość, niż wobec naocznego świadectwa zmysłów. Owszem i więcej, bo w tym, co oczyma widzimy, może nam niekiedy pozostawać wątpliwość, czy nam się nie przewidziało. Tu przeciwnie, choć może na chwilę powstać wątpliwość, z drugiej strony przecież tkwi w duszy niezachwiana pewność, że to powątpiewanie nie ma żadnej podstawy.

6. To samo dotyczy i drugiego sposobu, w jaki Bóg naucza duszę i mówi do niej bez mowy, jak o tym jeszcze pozostaje mi nadmienić. Jest to mowa tak niebieska, że tu na ziemi, jakkolwiek byśmy usiłowali ją opisać, bardzo trudno ją zrozumieć, jeśli Pan sam nie da zrozumienia jej przez doświadczenie. Wtłacza Pan do najgłębszego wnętrza duszy to, co chce, aby zrozumiała, i tam przedstawia jej rzecz bez żadnego zewnętrznego kształtu wyobrażeń albo słów, tak samo zupełnie jak to czyni w widzeniu, o którym mówiłam. Rozważmy dobrze ten sposób działania Boga, za pomocą, którego dusza przychodzi do zrozumienia tego, co On chce, aby zrozumiała czy to prawdy wysokie, czy głębokie tajemnice. W ten sposób najczęściej, gdy podoba się Jego boskiej łaskawości dać mi jakie widzenie i objaśnić mi jego znaczenie, przyprowadza mnie do zrozumienia tego, co mi chce przedstawić. Tu, zdaniem moim, złemu duchowi najtrudniej się wmieszać z następujących przyczyn, które jeśli nie są słuszne, to ja chyba bardzo się mylę.

7. Ten sposób widzenia i mowy tak wysoce jest duchowy, iż żadnego przy nim, jak sądzę, nie ma poruszenia we władzach duszy i w zmysłach, którego diabeł mógłby się uczepić, i cokolwiek z niego dla siebie skorzystać. Wprawdzie zupełne to zawieszenie wszelkiego własnego działania nie zawsze się zdarza i trwa krótko. W innych czasach ani władze nie bywają zawieszone, ani zmysły zachwycone, ale owszem zachowują całą swoją działalność. Nie zawsze, więc, owszem, rzadko kiedy całkowite to i ogólne zachwycenie towarzyszy kontemplacji, ale gdy jej towarzyszy, wtedy, twierdzę, że my sami nic już nie działamy. Wszystko, co w nas się dzieje, można powiedzieć, jest własnym i wyłącznym działaniem Pana. Prawda tu wnika do duszy na podobieństwo pokarmu, który niespodzianie napełnił nasze wnętrzności, choć go nie spożywaliśmy ani nie wiemy, jakim sposobem tam się dostał, tylko to wiemy i czujemy, że jest w nas. Z tą jednak różnicą, że w takim dziwnym nakarmieniu, jak je tu dla objaśnienia rzeczy przypuszczamy, nie widzielibyśmy przecież ani jakiego rodzaju to pokarm, ani kto nam go dał. Tu przeciwnie, wiem i jedno, i drugie. Wiem, że prawda wniknęła do mojej duszy i że ta prawda pochodzi od Boga. Tego tylko nie wiem, jakim sposobem mnie przeniknął, bo tego nie widziałam ani pojąć tego nie zdołam, ani też nigdy nie powstało we mnie najmniejsze pragnienie takiej łaski, ani nawet pojęcia nie miałam, by taka łaska była możliwa.

8. W tej wewnętrznej mowie, o której było wyżej, Bóg zniewala umysł, aby uważał, choćby nie chciał i słuchał, co do niego się mówi. Daje duszy jakby drugi słuch, aby tę mowę słyszała i zmusza ją niejako do słuchania, nie dopuszczając jej odwrócić uwagi od tego, co słyszy. Podobnie, jak ktoś mający dobry słuch, gdyby do niego z bliska i głośno mówiono, nie pozwalając mu zatkać sobie uszu, chcąc niechcąc musiałby słuchać. Ostatecznie jednak i ten zawsze coś czyni, bo przykłada uwagę, aby słuchać, co mu mówią. Tu zaś i tego nie ma, bo nawet od tej odrobiny nieodzownego w innym czasie własnego przyczynienia się, jakim jest samo słuchanie, dusza jest zwolniona. Zastaje tu gotową i zastawioną już ucztę, i nic innego nie ma do czynienia, tylko używać. Jak gdyby człowiek ciemny i nieokrzesany, który się nigdy nie uczył ani nawet nie starał się nigdy o naukę czytania, ani do żadnej pracy umysłowej się nie przykładał, nagle znalazł w sobie wszelką wiedzę całkowicie zrozumiałą i przetrawioną, sam nie wiedząc, jak i skąd ona mu przyszła, gdyż przedtem nigdy nie pracował ani się starał choćby o nauczenie się abecadła.

9. Ostatnie to porównanie daje mi niejakie objaśnienie tego daru niebieskiego. Przez ten dar dusza w jednej chwili widzi siebie w posiadaniu wszelkiej mądrości i wiedzy. Tajemnica Trójcy Przenajświętszej i wiele innych prawd najwyższych tak stają się jej jasne, iż nie ma teologa, z którym by się nie odważyła podjąć sporu w obronie tych boskich łaskawości. Sama zaś zostaje przeniknięta świętym przerażeniem. Jedna taka łaska zdolna jest całą ją przemienić i sprawić w niej to, że niczego już nie może miłować oprócz Tego, który bez żadnej pracy i trudzenia się z jej strony czyni ją sposobną do posiadania tak wielkich dóbr. Objawia jej swoje tajemnice i z taką łaskawością i miłością z nią rozmawia, jakiej żadne słowa nie opiszą. Niektóre z tych łask tak są zadziwiające, iż sama niepojęta wielkość ich wzbudza niejakie podejrzenie, zwłaszcza gdy udzielają się tej, która tak mało na nie zasłużyła i potrzeba tu bardzo żywej wiary, aby im uwierzyć. Dlatego też zamierzam opisać tylko niektóre z tych łask, które Pan mi uczynił – chyba żeby mi kazano inaczej. Wspomnę tylko o niektórych widzeniach, z których opisania może być niejaki pożytek bądź dla oświecenia innych, którym by Pan podobnych łask użyczył, aby się ich nie przelękli uznając je za rzeczy nie możliwe, jak to było ze mną, bądź też dla objaśnienia dróg i sposobów, jakimi Pan mnie prowadził, co właśnie stanowi główny przedmiot i cel, dla którego kazano mi pisać.

10. Wracając do tego sposobu modlitwy wewnętrznej i duchowego jej rozumienia, sądzę, że po to Pan używa tego sposobu, aby dusza dowiedziała się o tym, co się dzieje w niebie. Gdyż w niebie wybrani bez mowy rozumieją siebie. Chociaż, by taki mógł być rodzaj mowy i porozumiewania się, o tym nie wiedziałam, aż Pan w dobroci swojej przekonał mnie o tym naocznie i ukazał mi to w zachwyceniu. Tak i tu już na tym ziemskim wygnaniu, Bóg i dusza rozumieją się między sobą tym samym sposobem, tylko, że Jego Boski Majestat chce, by dusza Go rozumiała. I tak bez żadnych słów rozmawiają ze sobą ci dwoje jak przyjaciel z przyjacielem i wzajemną sobie miłość swoją okazują. Gdyż i tu na ziemi dwoje mocno miłujących się, a odpowiednią obdarzonych pojętnością potrafi, można powiedzieć, bez żadnych znaków, samym tylko spojrzeniem porozumiewać się między sobą. Takie napewno muszą być i te rozmowy niebieskie, choć tu widzieć ani pojąć nie zdołamy, w jaki sposób tam, oka nie spuszczając, wzajemnie patrzy w siebie tych dwoje miłośników, na podobieństwo tego, co w Pieśni Oblubieniec mówi do oblubienicy, co właśnie jak zdaje mi się, słyszałam, ma się rozumieć o tym obcowaniu w niebie.

11. O dziwna jest łaskawość Twoja, Boże, iż tak pozwalasz patrzeć na siebie oczom, które patrzyły na tyle złych rzeczy, jak te oczy mojej duszy! Niech już ten widok Twój, Panie, utwierdzi je na zawsze, aby nigdy więcej nie patrzyły na rzeczy niskie i w niczym już nie miały upodobania tylko w Tobie! O niewdzięczności ludzka! Czyż nigdy się nie opamiętasz, że nawet takich niewypowiedzianych łask uznać i ocenić nie umiesz? To, co o nich tu mówię, wiem z własnego doświadczenia, że jest prawdą. I to także wiem i świadczę, cokolwiek by można o nich powiedzieć największego, będzie zaledwie małą cząstką tego, co Ty, Panie, czynisz duszy, gdy ją na tę wysokość takiego ze Tobą obcowania wyniesiesz. O dusze, ile was jest, które już zaczęłyście oddawać się modlitwie wewnętrznej, o duszo, która masz wiarę prawdziwą, jakiego dobra już i w tym życiu – nie mówiąc już o tym, co zyskacie na żywot bez końca – możesz szukać i pragnąć, które by można porównć z najmniejszym z tych dóbr takiego z Bogiem obcowania?

12. Przypatrzcie się i zobaczcie tę nieskończoną hojność Boga, iż ktokolwiek dla Niego opuści wszystko, temu On bez zastrzeżeń oddaje siebie samego! Nie ma u Niego względu na osobę ludzką. Miłość Jego rozciąga się do wszystkich. Żadnego On z tej miłości swojej nie wyłącza, jakkolwiek by był niecnot-liwy i grzeszny, kiedy ze mną nawet to uczynił i do tak wysokiego stanu mnie wyniósł. Przypatrzcie się i zobaczcie, że to, co tu mówię, nie jest ani zarysem tego, co bym powiedzieć mogła. Tyle tylko mówię, ile koniecznie potrzeba do określenia tego rodzaju widzenia i tej łaski, którą Pan czyni duszy. Ale nie widzę i wypowiedzieć nie mogę tego, co dusza czuje, gdy Pan odkrywa przed nią tajemnice i łaskawości swoje. Jest to rozkosz tak przewyższająca wszelkie rozkosze, jakie umysł ludzki na tej ziemi pojąć zdoła, iż dusza, która jej zakosztowała, słusznie się brzydzi uciechami tego życia, które wszystkie razem zebrane samym są błotem. Wzdryga się ze wstrętem na myśl równania ich, chociażby miała używać ich bez końca, z tymi rozkoszami, którymi Pan ją nasyca. A przecież rozkosze te są tylko jedną kroplą z tej wielkiej i bystrej rzeki wesela bez miary, która nas czeka w wieczności.

13. Wstyd to dla nas prawdziwy i ja pierwsza wstydzę się samej siebie, i gdyby mogło być zawstydzenie w niebie, słusznie i więcej niż inni miałabym tam się rumienić. Jakim prawem śmiemy żądać dla siebie takich dóbr niewypowiedzianych, rozkoszy i chwały na wieki, samym tylko kosztem Pana Jezusa? Jeżeli nie mamy odwagi pomagać Mu w noszeniu krzyża z Cyrenejczykiem, czy przynajmniej nie zapłaczemy nad Nim z córkami jerozolimskimi? Jak to? Bawiąc się i wszelkich przyjemności używając, chcemy dojść do posiadania tego wesela, które On takim przelaniem swojej krwi dla nas nabył? -Tak być nie może. Uganiając się za marną czcią u ludzi, myślimy, że Mu wynagrodzimy takie zelżywości, jakie On cierpiał, abyśmy na wieki królowali? – To jest nie możliwe. Błądzisz, błądzisz, jeśli idziesz tą drogą, nigdy nią nie dojdziesz do celu. Podnieś głos swój, Wielebny Ojcze, ogłaszaj te prawdy, kiedy mnie Bóg nie dał ku temu władzy. Bodajbym sama przynajmniej zawsze o niej pamiętała! Ale tak późno usłuchałam głosu Bożego, tak późno zrozumiałam go, jak o tym świadczy to moje pisanie, że wielki mnie wstyd ogarnia mówić o tych rzeczach i wolę raczej milczeć. To jedno tylko tu wspomnę, co nieraz rozważam, myśląc o szczęśliwości błogosławionych w niebie. Oby Bóg zechciał mnie prowadzić taką drogą, iżbym i ja mogła dojść do tego kresu i używała tej szczęśliwości!

14. Jaka to będzie, oprócz wspólnej wszystkim, poszczególna dla każdego dodatkowa chwała? Jakie wesele błogosławionych, gdy dostąpiwszy tej szczęśliwości, ujrzą i wiecznie wspominać będą, jak od chwili swego nawrócenia, choć może niejeden późno zaczął, niczego nie opuścili, co tylko dla Boga uczynić mogli? I niczego nie zaniechali, aby Mu każdy według miary sił i swego stanu, mniej lub więcej, ale każdy według całej swojej zdolności wszystko, na wszelki sposób i samych siebie oddali w ofierze. Jak bogaty będzie ten, kto wszystkie bogactwa porzucił dla Chrystusa! Jak wysoko uczczony będzie ten, kto dla Jego miłości wszelką czcią ziemską wzgardził i upodobał sobie w głębokim poniżeniu! Jak mądry będzie ten, kto cieszył się, gdy uznawano go za szalonego i głupca, gdyż samą Mądrość Przedwieczną tym zelżywym mianem obrzucano! Lecz jakże mało jest dzisiaj takich przez nasze grzechy! Tak jest, zniknął między nami, można by powiedzieć, i wyczerpał się rodzaj tych, których ludzie mieli za szaleńców, patrząc na bohaterskie ich czyny, godne prawdziwych miłośników Chrystusa! O świecie, świecie! Jakże zyskuje na tym fałszywy twój honor, że mało jest takich, którzy by cię znali!

15. Wyobrażamy sobie, że lepiej służymy Bogu, gdy nas ludzie chwalą jako roztropnych i umiarkowanych. Wnioskując z tego, jak ta roztropność i to umiarkowanie powszechnie dziś panuje między nami, takie w rzeczy samej musi być nasze przekonanie. Zdaje nam się, że byłoby to złym przykładem dla ludzi, gdybyśmy w naszej postawie nie zachowywali pozorów przyzwoitości światowej i nie utrzymywali godności stanu i swego stanowiska. Dziś nawet zakonnik czy duchowny, czy mniszka uważaliby to za nowość i za dawanie zgorszenia maluczkim, gdyby mieli chodzić w wytartym, łatanym habicie. Boją się nawet oddawać życiu skupionemu i modlitwie myślnej. Tak dalece świat na nich wpływ swój wywiera, tak dalece poszły w zapomnienie święte sprawy doskonałości chrześcijańskiej i wielkie te ogniste uniesienia i zapały Świętych. Większa stąd, zdaniem moim, szkoda i więcej to się przyczynia do tych klęsk i nieszczęść, które w tych czasach na nas przychodzą, niż to rzekome zgorszenie, jakie by miał dawać zakonnik, gdyby uczynkiem głosił ludziom tę wzgardę świata, której ich uczy słowem i kazaniem. Z takich zgorszeń Pan wyprowadza wielkie pożytki i chociażby niektórzy się gorszyli, inni za to kruszyliby się. Oby nam było dane oglądać takich sług Bożych, którzy by, choć w zarysie przedstawiali nam wyobrażenie tej świętości, jaką okazali na sobie Chrystus Pan i Jego Apostołowie! Dziś bardziej, niż kiedy indziej takich nam potrzeba.

16. O, jakiego to skarbu Bóg nas niedawno pozbawił, zabierając do chwały swojej błogosławionego Ojca Piotra z Alkantary! Świat, mówią, nie jest dziś już zdolny do tak wielkiej doskonałości. Dziś organizmy są słabsze i czasy się zmieniły. Ten przecież święty mąż żył za naszych czasów, a duchem był potęży jak Święci dawnych czasów i dlatego trzymał świat pod nogami. I chociaż nie wszyscy zdolni są tak ogołocić się ze wszystkiego jak ten sługa Boży i taką ostrą jak on czynić pokutę, przecież, jak na innych miejscach mówiłam, wiele jest innych sposobów ćwiczenia się we wzgardzie świata i Pan sam ich uczy każdego, w kim tylko znajdzie serce odważne. Jakże odważne serce dał Bóg w łaskawości swojej temu Świętemu – o którym mówię – iż zdołał czterdzieści siedem lat, jak wszystkim wiadomo, wytrwać w tak surowej pokucie! Chcę tu przytoczyć niektóre szczegóły tej pokuty, najzupełniej, jak o tym wiem, prawdziwe.

17. Sam mi je opowiadał i innej jeszcze osobie, której chętnie się zwierzał. Ja zaś te zwierzenia jego zawdzięczam życzliwej jego dla mnie miłości, którą Pan w nim wzbudził z wielkiej swojej dobroci, aby w czasie ciężkiej potrzeby, o której już mówiłam i jeszcze mówić będę, był obrońcą moim i odwagi mi dodawał. Przez czterdzieści lat, mówił mi, o ile dobrze liczbę pamiętam, żadnej nocy czy też we dnie nie spał dłużej niż półtorej godziny. Ze wszystkich umartwień, jakie sobie zadawał, najtrudniej mu było w początkach przezwyciężyć sen. W tym celu nieustannie trwał w postawie klęczącej albo stojącej. Tego snu tak krótkiego używał siedząc z głową opartą na kołku wbitym w ścianę. Położyć się choćby chciał, nie mógł, bo cela jego – jak wiadomo – nie miała więcej nad półpiątej stopy długości. Przez wszystkie te lata, w najsilniejszy upał słoneczny, czy też w ulewny deszcz, nigdy nie nakrywał głowy kapturem. Nigdy nie nosił obuwia. Za całe ubranie służył mu gruby habit z sierści, bardzo ciasny, ubrany na samo ciało i płaszczyk z takiego samego materiału. W największe mrozy zdejmował go, a drzwi i okienko celi otwierał, aż po niejakim czasie znowu wkładał płaszcz i drzwi zamykał. I taki był, mówił mi, jego sposób zagrzania się i dogodzenia zziębniętemu ciału oraz lepszym od zimna zabezpieczeniem. Wstrzymywanie się po trzy dni od wszelkiego pokarmu było u niego rzeczą bardzo zwyczajną. Gdy mu z tego powodu objawiłam swoje zdziwienie, zapewniał mnie, że to rzecz wcale nietrudna, trzeba się tylko przyzwyczaić. Czasem, jak słyszałam od jednego z jego towarzyszy, zdarzało mu się przez cały tydzień pozostawać bez jedzenia. Bywało to zapewne w czasie modlitwy, na której miewał wielkie zachwycenia i zapały miłości Bożej, czego raz byłam świadkiem.

18. Ubóstwo posuwał do ostatnich granic. Umartwienia od młodych lat tak ściśle przestrzegał, że raz na przykład, jak mi powiadał, przez trzy lata przebywając w jednym klasztorze swego Zakonu, żadnego z braci nie znał z twarzy, tylko z głosu, bo nigdy oczu nie podnosił, i do miejsc wyznaczonych na zebrania zakonne nie mógł trafić, tylko idąc za innymi. Podobne umartwienie wzroku zachowywał w drodze. Na niewiastę przez długie lata nigdy nie spojrzał, aż w końcu do zupełnej w tym względzie doszedł obojętności i, jak mi mówił, wszystko mu było jedno widzieć niewiastę czy nie widzieć. Prawda, że w czasie, kiedy go poznałam, był już bardzo podeszły w latach, i ciało jego było tak wycieńczone i wyschłe, jak gdyby zamiast ciała i kości, złożone było z suchych gałęzi. Przy całej tej swojej świętości i surowości życia, bardzo był uprzejmy i ludzki dla innych. Sam z siebie mało mówił, chyba zapytany, ale gdy mówił, trafny wypowiadał sąd o rzeczach i dziwnie miły jego dowcip nadawały jego słowom wdzięk niezrównany. Wiele innych rzeczy jeszcze miałabym do powiedzenia o nim i chciałabym powiedzieć, ale boję się, co wasza miłość powie na to, że wdając się w takie opowiadanie odchodzę od przedmiotu. I w tym, co napisałam, nie byłam bez obawy. Dodam, więc tylko na zakończenie, że jak żył tak i umarł, nauczając i upominając braci. Czując już bliski koniec zmówił psalm: “Uradowałem się, gdy mi powiedziano: “Pójdziemy do domu Pańskiego”, i padłszy na kolana, zmarł.

19. Podobało się Panu w swojej dobroci, by zmarły po odejściu jeszcze bardziej był mi pomocny, niż był za życia. W wielu zdarzeniach wspomógł mnie swoją radą. Widziałam go po wiele razy jaśniejącego chwałą. Pierwszy raz, gdy mi się ukazał, powiedział do mnie, że właśnie dzięki szczęśliwej pokucie zasłużył sobie na taką zapłatę. Wiele innych jeszcze rzeczy od niego słyszałam. Na rok przed śmiercią ukazał mi się – choć nieobecny – i miałam objawienie, że niedługo umrze, o czym go uprzedziłam w miejscu odległym o kilka mil stąd, gdzie się znajdował. W chwili swego konania ukazał mi się i powiedział, że już idzie na odpoczynek. Nie przywiązywałam uwagi do tego objawienia, ale wspomniałam o nim kilku znajomym. Aż oto w dzień potem przyszła wiadomość, że zmarł, czyli raczej zaczął żyć na wieki.

20. Surowe jego życie przyprowadziło go do chwały tak wielkiej i nieogarnionej. Dlatego, powiedzieć mogę, więcej się cieszę nim, gdy teraz żyje w niebie, niż gdy żył na tej ziemi. Pan objawił mi pewnego dnia, że kto będzie Go prosił o cokolwiek w imię tego Jego sługi, będzie wysłuchany. Ja też wiele rzeczy jemu polecałam, aby o nie prosił Pana i wszystkie się spełniły. Niech będzie błogosławiony na wieki, amen.

21. Ale, na co to długie opowiadanie, jakby mające dopiero pobudzić waszą miłość do wzgardzenia wszystkim, co przemija, jak gdybyś jeszcze nie wiedział o tym, że wszystkie rzeczy tego świata są znikomością i niczym, i nie miał już postanowienia oderwania się od wszystkiego i postanowienia tego nie wypełnił już czynem! Ale takie widząc na świecie powszechne skażenie, napisałam to dla ulżenia sobie. Bo chociaż z tego, że ja to mówię, nie będzie innego pożytku, tylko to, że się trudzę tym pisaniem, gdyż to dla mnie jest ulgą i pociechą, że wszystko, co tu powiedziałam, świadczy przeciwko mnie. Niech mi Pan odpuści, co w tym przeciw Niemu zawiniłam, i wasza miłość także mi daruje, że na próżno go nudzę. Zdawałoby się prawie, że każę tobie pokutować za moje grzechy.

 

Rozdział XXVII



O innym jeszcze sposobie, jakim Pan naucza duszę, i swoją wolę jej objawia, drogą przedziwną, bez słów. – O wielkiej łasce widzenia duchowego, bez pomocy wyobraźni, jaką otrzymała od Pana. – Rozdział to bardzo ważny.

1. Wracam, więc do opowiadania swego życia. Byłam, jak powiedziałam wyżej, w ciężkim strapieniu i udręczeniu, i gorące za mną modły zanoszono, aby Pan skierował mnie na inną, bezpieczniejszą drogę, ponieważ ta, którą szłam, tak bardzo, jak utrzymywano, była wątpliwa i podejrzana. Przyznam szczerze, że jakkolwiek i ja o to błagałam Pana i chciałam wzbudzić w sobie pragnienie innej drogi, widząc jednak wyraźny postęp duszy, nie mogłam żadną miarą zdobyć się na to, chyba chwilowo tylko, to jest w chwilach większego udręczenia pod wpływem tego, co mi wciąż powtarzano i obaw, jakie we mnie wzniecano. Zawsze jednak, kiedy tak kazano, modliłam się o to, czego pragnąć nie mogłam. Widziałam zupełną w sobie odmianę, czułam niewątpliwie, że stałam się lepsza. Nic też innego w tym ucisku uczynić nie mogłam, tylko oddawałam się w ręce Boga, iż On wie, czego mi potrzeba i prosiłam Go, aby we wszystkim czynił ze mną według swojej woli. Widziałam, że tą drogą zbliżam się do nieba, kiedy przedtem szłam prosto do piekła. Jakże, więc miałam pragnąć innej drogi? Jak miałam uwierzyć, że diabeł to wszystko we mnie sprawia? Choć starałam się ze wszystkich sił swoich zmusić siebie do tego pragnienia i tej wiary. Jednak nie mogłam, bo było to ponad moje siły. Wszystkie moje sprawy, wszelkie moje, jakie by mogły być dobre uczynki, na tę intencję ofiarowałam. Świętych, do których szczególne miałam nabożeństwo, wzywałam, aby mnie wyzwolili z mocy złego ducha. Odprawiałam nowenny, polecałam siebie św. Hilarionowi i św. Michałowi Archaniołowi, do którego z tego powodu jeszcze większe niż przedtem miałam nabożeństwo. Wielu innym nadto świętym naprzykrzałam się, aby wstawiali się za mną do Boskiego Majestatu i wreszcie mi to wyjednali, by Pan objawił prawdę.

2. Na koniec, po dwóch latach takiej ustawicznej mojej i wielu innych za mną modlitwy, aby Pan, jak mówiłam, albo na inną drogę mnie wprowadził, albo też jawną uczynił prawdę – bo te Jego mowy we mnie wciąż trwały i bardzo często się powtarzały – zdarzyło mi się to, co teraz opowiem. W dzień chwalebnego św. Piotra, będąc na modlitwie, ujrzałam tuż przy sobie, czyli raczej poczułam, – bo oczyma ciała ani oczyma duszy nic nie widziałam, – poczułam, więc, tak mi się zdawało, tuż przy mnie obecnego Chrystusa Pana, i wyraźną, jakby naoczną miałam pewność, że to On do mnie mówi. Nie mając jeszcze najmniejszego pojęcia, by taki rodzaj widzenia był rzeczą możliwą, początkowo bardzo się przelękłam i płakać tylko mogłam. Gdy jednak Pan powiedział do mnie jedno tylko słowo uspokojenia, zaraz mi, jak zawsze spokój wrócił i czułam w sercu pociechę bez najmniejszej trwogi. Zdawało mi się, że ciągle mam przy boku Pana Jezusa, choć nie widziałam Jego postaci, bo widzenie to nie było w wyobraźni. Czułam jednak bardzo wyraźnie, że On wciąż stoi przy mnie z prawej strony i że widzi wszystko, co robię. Za najmniejszym w sobie skupieniu, – chyba że jakie zupełne roztargnienie odwróciło na chwilę moją uwagę, – czułam zupełną jasność świadomości, że On jest przy mnie.

3. Udałam się natychmiast do spowiednika, choć z wielką przykrością, aby mu o tym powiedzieć. Zapytał mnie, w jakiej postaci Go widzę. Odpowiedziałam, że Go wcale nie widzę. Skądże, więc wiesz, zapytał znowu, że jest to Chrystus Pan? Odpowiedziałam, że nie wiem skąd i jakim sposobem, ale że mam świadomość, iż On jest przy mnie, że widzę jasno i czuję Jego obecność, że skupienie duszy na modlitwie odpocznienia mam większe i nieprzerwane. Słowem, że z tej obecności Pańskiej widocznie i rzeczywiście doznaję skutków zupełnie różnych od tych, jakich zwykle doświadczam. Uciekałam się do różnych porównań, usiłując za ich pomocą jaśniej się wytłumaczyć, ale tego rodzaju widzenia z pewnością żadne podobieństwo, jak sądzę, dokładnie nie objaśni. Jest to, bowiem sposób widzenia z rodzaju najwyższych, jak się później o tym dowiedziałam od Ojca Piotra z Alkantary, męża świętego i wysoce duchowego, o którym niżej obszerniejszą uczynię wzmiankę, i od innych także znakomitych uczonych i teologów. Jest to, mówili mi, rodzaj widzenia, do którego zły duch trudniejszy niż do wszelkich innych ma dostęp. Nic dziwnego, zatem, że do wypowiedzenia rzeczy tak wzniosłych nam, niewiastom mało oświeconym, brakuje wyrazów. Uczeni lepiej to objaśnią. Jeśli więc, jak mówię, nie widzę Go ani oczyma ciała, ani oczyma duszy, bo nie jest to widzenie za pomocą wyobraźni, jakim sposobem wiem i z większą, niż gdybym Go widziała, oczywistością jestem pewna Jego przy mnie obecności? Mogłabym na to odpowiedzieć porównaniem z osobą siedzącą w ciemności albo ślepą, a więc nie widzącą tego, kto przy niej jest. Porównanie to jednak nie bardzo przypadałoby do rzeczy. Jest w nim niejakie podobieństwo, ale niewielkie. Gdyż ta osoba, choć nic nie widzi, może przecież przekonać się o obecności tego, kto przy niej jest, za pomocą zmysłów, słysząc go mówiącego albo poruszającego się, albo dotykając go. Tu nie ma tego wszystkiego. Nie ma tu żadnej ciemności. Zbawiciel oznajmia siebie duszy poznaniem jaśniejszym niż słońce. Nie mówię, by widziała słońce albo jasność. Jest tu tylko światłość, która choć niewidoma, oświeca umysł, aby dusza cieszyła się tak wielkim dobrem. Z widzenia tego wypływają bardzo wielkie korzyści.

4. Nie jest to takie poczucie obecności Bożej, jakiego często doświadczają szczególnie ci, którzy dostąpili daru modlitwy zjednoczenia i odpocznienia. Zaledwie przystąpią do modlitwy, od razu znajdują Tego, z kim chcą rozmawiać i mają świadomość tego, że On ich słyszy, czują w sobie wewnętrzne skutki Jego łask i uczucia duchowe wielkiej miłości, żywej wiary, mężnych postanowień i słodkiego rozrzewnienia. Jest to wielka łaska od Boga i kto jej dostąpił, niech ją sobie bardzo ceni. Jakkolwiek jednak bardzo wysoki jest ten rodzaj modlitwy, nie jest to widzenie. Czujesz w niej obecność Bożą po skutkach, jakie w duszy sprawiają i za pomocą tych skutków Jego Boski Majestat daje nam świadomość, iż jest przy nas. Tu przeciwnie, dusza jasno widzi, że stoi przy jej boku Jezus Chrystus, Syn Dziewicy. W tamtym rodzaju modlitwy świadoma staje się duszy, pewna w niej skuteczność i działanie Bóstwa. Tutaj oprócz tego działania widzi nadto, że i najświętsze Człowieczeństwo towarzyszy jej i swymi łaskami ją obdarza.

5. Gdy więc zapytał mnie spowiednik, kto mi to powiedział, że jest to Jezus Chrystus, odrzekłam: On sam mi to mówi i po wiele razy. Lecz najpierw nim mi to powiedział, wyraziło się już w moim umyśle, że to On. Przed tym zaś wyrażeniem w umyśle On to samo mi mówił, ale ja Go nie widziałam. Gdybym była ślepa albo siedziała w ciemności, a ktoś, kogo nigdy nie widziałam, ale tylko o nim słyszałam, przyszedł do mnie i powiedział mi, że on jest tym, o którym słyszałam, musiałabym mu uwierzyć. Jednak nie mogłabym z taką pewnością twierdzić, że jest to ta sama osoba, jak gdybym ją widziała. Tu przeciwnie, choć nie ukazuje się w sposób widoczny, Pan wyraża obecność swoją tak jasnym poznaniem, iż nie ma sposobu o niej wątpić. Wrażenie to z Jego woli pozostaje tak głęboko wyryte w umyśle, iż wobec niego nie sposób mieć większą wątpliwość, niż wobec naocznego świadectwa zmysłów. Owszem i więcej, bo w tym, co oczyma widzimy, może nam niekiedy pozostawać wątpliwość, czy nam się nie przewidziało. Tu przeciwnie, choć może na chwilę powstać wątpliwość, z drugiej strony przecież tkwi w duszy niezachwiana pewność, że to powątpiewanie nie ma żadnej podstawy.

6. To samo dotyczy i drugiego sposobu, w jaki Bóg naucza duszę i mówi do niej bez mowy, jak o tym jeszcze pozostaje mi nadmienić. Jest to mowa tak niebieska, że tu na ziemi, jakkolwiek byśmy usiłowali ją opisać, bardzo trudno ją zrozumieć, jeśli Pan sam nie da zrozumienia jej przez doświadczenie. Wtłacza Pan do najgłębszego wnętrza duszy to, co chce, aby zrozumiała, i tam przedstawia jej rzecz bez żadnego zewnętrznego kształtu wyobrażeń albo słów, tak samo zupełnie jak to czyni w widzeniu, o którym mówiłam. Rozważmy dobrze ten sposób działania Boga, za pomocą, którego dusza przychodzi do zrozumienia tego, co On chce, aby zrozumiała czy to prawdy wysokie, czy głębokie tajemnice. W ten sposób najczęściej, gdy podoba się Jego boskiej łaskawości dać mi jakie widzenie i objaśnić mi jego znaczenie, przyprowadza mnie do zrozumienia tego, co mi chce przedstawić. Tu, zdaniem moim, złemu duchowi najtrudniej się wmieszać z następujących przyczyn, które jeśli nie są słuszne, to ja chyba bardzo się mylę.

7. Ten sposób widzenia i mowy tak wysoce jest duchowy, iż żadnego przy nim, jak sądzę, nie ma poruszenia we władzach duszy i w zmysłach, którego diabeł mógłby się uczepić, i cokolwiek z niego dla siebie skorzystać. Wprawdzie zupełne to zawieszenie wszelkiego własnego działania nie zawsze się zdarza i trwa krótko. W innych czasach ani władze nie bywają zawieszone, ani zmysły zachwycone, ale owszem zachowują całą swoją działalność. Nie zawsze, więc, owszem, rzadko kiedy całkowite to i ogólne zachwycenie towarzyszy kontemplacji, ale gdy jej towarzyszy, wtedy, twierdzę, że my sami nic już nie działamy. Wszystko, co w nas się dzieje, można powiedzieć, jest własnym i wyłącznym działaniem Pana. Prawda tu wnika do duszy na podobieństwo pokarmu, który niespodzianie napełnił nasze wnętrzności, choć go nie spożywaliśmy ani nie wiemy, jakim sposobem tam się dostał, tylko to wiemy i czujemy, że jest w nas. Z tą jednak różnicą, że w takim dziwnym nakarmieniu, jak je tu dla objaśnienia rzeczy przypuszczamy, nie widzielibyśmy przecież ani jakiego rodzaju to pokarm, ani kto nam go dał. Tu przeciwnie, wiem i jedno, i drugie. Wiem, że prawda wniknęła do mojej duszy i że ta prawda pochodzi od Boga. Tego tylko nie wiem, jakim sposobem mnie przeniknął, bo tego nie widziałam ani pojąć tego nie zdołam, ani też nigdy nie powstało we mnie najmniejsze pragnienie takiej łaski, ani nawet pojęcia nie miałam, by taka łaska była możliwa.

8. W tej wewnętrznej mowie, o której było wyżej, Bóg zniewala umysł, aby uważał, choćby nie chciał i słuchał, co do niego się mówi. Daje duszy jakby drugi słuch, aby tę mowę słyszała i zmusza ją niejako do słuchania, nie dopuszczając jej odwrócić uwagi od tego, co słyszy. Podobnie, jak ktoś mający dobry słuch, gdyby do niego z bliska i głośno mówiono, nie pozwalając mu zatkać sobie uszu, chcąc niechcąc musiałby słuchać. Ostatecznie jednak i ten zawsze coś czyni, bo przykłada uwagę, aby słuchać, co mu mówią. Tu zaś i tego nie ma, bo nawet od tej odrobiny nieodzownego w innym czasie własnego przyczynienia się, jakim jest samo słuchanie, dusza jest zwolniona. Zastaje tu gotową i zastawioną już ucztę, i nic innego nie ma do czynienia, tylko używać. Jak gdyby człowiek ciemny i nieokrzesany, który się nigdy nie uczył ani nawet nie starał się nigdy o naukę czytania, ani do żadnej pracy umysłowej się nie przykładał, nagle znalazł w sobie wszelką wiedzę całkowicie zrozumiałą i przetrawioną, sam nie wiedząc, jak i skąd ona mu przyszła, gdyż przedtem nigdy nie pracował ani się starał choćby o nauczenie się abecadła.

9. Ostatnie to porównanie daje mi niejakie objaśnienie tego daru niebieskiego. Przez ten dar dusza w jednej chwili widzi siebie w posiadaniu wszelkiej mądrości i wiedzy. Tajemnica Trójcy Przenajświętszej i wiele innych prawd najwyższych tak stają się jej jasne, iż nie ma teologa, z którym by się nie odważyła podjąć sporu w obronie tych boskich łaskawości. Sama zaś zostaje przeniknięta świętym przerażeniem. Jedna taka łaska zdolna jest całą ją przemienić i sprawić w niej to, że niczego już nie może miłować oprócz Tego, który bez żadnej pracy i trudzenia się z jej strony czyni ją sposobną do posiadania tak wielkich dóbr. Objawia jej swoje tajemnice i z taką łaskawością i miłością z nią rozmawia, jakiej żadne słowa nie opiszą. Niektóre z tych łask tak są zadziwiające, iż sama niepojęta wielkość ich wzbudza niejakie podejrzenie, zwłaszcza gdy udzielają się tej, która tak mało na nie zasłużyła i potrzeba tu bardzo żywej wiary, aby im uwierzyć. Dlatego też zamierzam opisać tylko niektóre z tych łask, które Pan mi uczynił – chyba żeby mi kazano inaczej. Wspomnę tylko o niektórych widzeniach, z których opisania może być niejaki pożytek bądź dla oświecenia innych, którym by Pan podobnych łask użyczył, aby się ich nie przelękli uznając je za rzeczy nie możliwe, jak to było ze mną, bądź też dla objaśnienia dróg i sposobów, jakimi Pan mnie prowadził, co właśnie stanowi główny przedmiot i cel, dla którego kazano mi pisać.

10. Wracając do tego sposobu modlitwy wewnętrznej i duchowego jej rozumienia, sądzę, że po to Pan używa tego sposobu, aby dusza dowiedziała się o tym, co się dzieje w niebie. Gdyż w niebie wybrani bez mowy rozumieją siebie. Chociaż, by taki mógł być rodzaj mowy i porozumiewania się, o tym nie wiedziałam, aż Pan w dobroci swojej przekonał mnie o tym naocznie i ukazał mi to w zachwyceniu. Tak i tu już na tym ziemskim wygnaniu, Bóg i dusza rozumieją się między sobą tym samym sposobem, tylko, że Jego Boski Majestat chce, by dusza Go rozumiała. I tak bez żadnych słów rozmawiają ze sobą ci dwoje jak przyjaciel z przyjacielem i wzajemną sobie miłość swoją okazują. Gdyż i tu na ziemi dwoje mocno miłujących się, a odpowiednią obdarzonych pojętnością potrafi, można powiedzieć, bez żadnych znaków, samym tylko spojrzeniem porozumiewać się między sobą. Takie napewno muszą być i te rozmowy niebieskie, choć tu widzieć ani pojąć nie zdołamy, w jaki sposób tam, oka nie spuszczając, wzajemnie patrzy w siebie tych dwoje miłośników, na podobieństwo tego, co w Pieśni Oblubieniec mówi do oblubienicy, co właśnie jak zdaje mi się, słyszałam, ma się rozumieć o tym obcowaniu w niebie.

11. O dziwna jest łaskawość Twoja, Boże, iż tak pozwalasz patrzeć na siebie oczom, które patrzyły na tyle złych rzeczy, jak te oczy mojej duszy! Niech już ten widok Twój, Panie, utwierdzi je na zawsze, aby nigdy więcej nie patrzyły na rzeczy niskie i w niczym już nie miały upodobania tylko w Tobie! O niewdzięczności ludzka! Czyż nigdy się nie opamiętasz, że nawet takich niewypowiedzianych łask uznać i ocenić nie umiesz? To, co o nich tu mówię, wiem z własnego doświadczenia, że jest prawdą. I to także wiem i świadczę, cokolwiek by można o nich powiedzieć największego, będzie zaledwie małą cząstką tego, co Ty, Panie, czynisz duszy, gdy ją na tę wysokość takiego ze Tobą obcowania wyniesiesz. O dusze, ile was jest, które już zaczęłyście oddawać się modlitwie wewnętrznej, o duszo, która masz wiarę prawdziwą, jakiego dobra już i w tym życiu – nie mówiąc już o tym, co zyskacie na żywot bez końca – możesz szukać i pragnąć, które by można porównć z najmniejszym z tych dóbr takiego z Bogiem obcowania?

12. Przypatrzcie się i zobaczcie tę nieskończoną hojność Boga, iż ktokolwiek dla Niego opuści wszystko, temu On bez zastrzeżeń oddaje siebie samego! Nie ma u Niego względu na osobę ludzką. Miłość Jego rozciąga się do wszystkich. Żadnego On z tej miłości swojej nie wyłącza, jakkolwiek by był niecnot-liwy i grzeszny, kiedy ze mną nawet to uczynił i do tak wysokiego stanu mnie wyniósł. Przypatrzcie się i zobaczcie, że to, co tu mówię, nie jest ani zarysem tego, co bym powiedzieć mogła. Tyle tylko mówię, ile koniecznie potrzeba do określenia tego rodzaju widzenia i tej łaski, którą Pan czyni duszy. Ale nie widzę i wypowiedzieć nie mogę tego, co dusza czuje, gdy Pan odkrywa przed nią tajemnice i łaskawości swoje. Jest to rozkosz tak przewyższająca wszelkie rozkosze, jakie umysł ludzki na tej ziemi pojąć zdoła, iż dusza, która jej zakosztowała, słusznie się brzydzi uciechami tego życia, które wszystkie razem zebrane samym są błotem. Wzdryga się ze wstrętem na myśl równania ich, chociażby miała używać ich bez końca, z tymi rozkoszami, którymi Pan ją nasyca. A przecież rozkosze te są tylko jedną kroplą z tej wielkiej i bystrej rzeki wesela bez miary, która nas czeka w wieczności.

13. Wstyd to dla nas prawdziwy i ja pierwsza wstydzę się samej siebie, i gdyby mogło być zawstydzenie w niebie, słusznie i więcej niż inni miałabym tam się rumienić. Jakim prawem śmiemy żądać dla siebie takich dóbr niewypowiedzianych, rozkoszy i chwały na wieki, samym tylko kosztem Pana Jezusa? Jeżeli nie mamy odwagi pomagać Mu w noszeniu krzyża z Cyrenejczykiem, czy przynajmniej nie zapłaczemy nad Nim z córkami jerozolimskimi? Jak to? Bawiąc się i wszelkich przyjemności używając, chcemy dojść do posiadania tego wesela, które On takim przelaniem swojej krwi dla nas nabył? -Tak być nie może. Uganiając się za marną czcią u ludzi, myślimy, że Mu wynagrodzimy takie zelżywości, jakie On cierpiał, abyśmy na wieki królowali? – To jest nie możliwe. Błądzisz, błądzisz, jeśli idziesz tą drogą, nigdy nią nie dojdziesz do celu. Podnieś głos swój, Wielebny Ojcze, ogłaszaj te prawdy, kiedy mnie Bóg nie dał ku temu władzy. Bodajbym sama przynajmniej zawsze o niej pamiętała! Ale tak późno usłuchałam głosu Bożego, tak późno zrozumiałam go, jak o tym świadczy to moje pisanie, że wielki mnie wstyd ogarnia mówić o tych rzeczach i wolę raczej milczeć. To jedno tylko tu wspomnę, co nieraz rozważam, myśląc o szczęśliwości błogosławionych w niebie. Oby Bóg zechciał mnie prowadzić taką drogą, iżbym i ja mogła dojść do tego kresu i używała tej szczęśliwości!

14. Jaka to będzie, oprócz wspólnej wszystkim, poszczególna dla każdego dodatkowa chwała? Jakie wesele błogosławionych, gdy dostąpiwszy tej szczęśliwości, ujrzą i wiecznie wspominać będą, jak od chwili swego nawrócenia, choć może niejeden późno zaczął, niczego nie opuścili, co tylko dla Boga uczynić mogli? I niczego nie zaniechali, aby Mu każdy według miary sił i swego stanu, mniej lub więcej, ale każdy według całej swojej zdolności wszystko, na wszelki sposób i samych siebie oddali w ofierze. Jak bogaty będzie ten, kto wszystkie bogactwa porzucił dla Chrystusa! Jak wysoko uczczony będzie ten, kto dla Jego miłości wszelką czcią ziemską wzgardził i upodobał sobie w głębokim poniżeniu! Jak mądry będzie ten, kto cieszył się, gdy uznawano go za szalonego i głupca, gdyż samą Mądrość Przedwieczną tym zelżywym mianem obrzucano! Lecz jakże mało jest dzisiaj takich przez nasze grzechy! Tak jest, zniknął między nami, można by powiedzieć, i wyczerpał się rodzaj tych, których ludzie mieli za szaleńców, patrząc na bohaterskie ich czyny, godne prawdziwych miłośników Chrystusa! O świecie, świecie! Jakże zyskuje na tym fałszywy twój honor, że mało jest takich, którzy by cię znali!

15. Wyobrażamy sobie, że lepiej służymy Bogu, gdy nas ludzie chwalą jako roztropnych i umiarkowanych. Wnioskując z tego, jak ta roztropność i to umiarkowanie powszechnie dziś panuje między nami, takie w rzeczy samej musi być nasze przekonanie. Zdaje nam się, że byłoby to złym przykładem dla ludzi, gdybyśmy w naszej postawie nie zachowywali pozorów przyzwoitości światowej i nie utrzymywali godności stanu i swego stanowiska. Dziś nawet zakonnik czy duchowny, czy mniszka uważaliby to za nowość i za dawanie zgorszenia maluczkim, gdyby mieli chodzić w wytartym, łatanym habicie. Boją się nawet oddawać życiu skupionemu i modlitwie myślnej. Tak dalece świat na nich wpływ swój wywiera, tak dalece poszły w zapomnienie święte sprawy doskonałości chrześcijańskiej i wielkie te ogniste uniesienia i zapały Świętych. Większa stąd, zdaniem moim, szkoda i więcej to się przyczynia do tych klęsk i nieszczęść, które w tych czasach na nas przychodzą, niż to rzekome zgorszenie, jakie by miał dawać zakonnik, gdyby uczynkiem głosił ludziom tę wzgardę świata, której ich uczy słowem i kazaniem. Z takich zgorszeń Pan wyprowadza wielkie pożytki i chociażby niektórzy się gorszyli, inni za to kruszyliby się. Oby nam było dane oglądać takich sług Bożych, którzy by, choć w zarysie przedstawiali nam wyobrażenie tej świętości, jaką okazali na sobie Chrystus Pan i Jego Apostołowie! Dziś bardziej, niż kiedy indziej takich nam potrzeba.

16. O, jakiego to skarbu Bóg nas niedawno pozbawił, zabierając do chwały swojej błogosławionego Ojca Piotra z Alkantary! Świat, mówią, nie jest dziś już zdolny do tak wielkiej doskonałości. Dziś organizmy są słabsze i czasy się zmieniły. Ten przecież święty mąż żył za naszych czasów, a duchem był potęży jak Święci dawnych czasów i dlatego trzymał świat pod nogami. I chociaż nie wszyscy zdolni są tak ogołocić się ze wszystkiego jak ten sługa Boży i taką ostrą jak on czynić pokutę, przecież, jak na innych miejscach mówiłam, wiele jest innych sposobów ćwiczenia się we wzgardzie świata i Pan sam ich uczy każdego, w kim tylko znajdzie serce odważne. Jakże odważne serce dał Bóg w łaskawości swojej temu Świętemu – o którym mówię – iż zdołał czterdzieści siedem lat, jak wszystkim wiadomo, wytrwać w tak surowej pokucie! Chcę tu przytoczyć niektóre szczegóły tej pokuty, najzupełniej, jak o tym wiem, prawdziwe.

17. Sam mi je opowiadał i innej jeszcze osobie, której chętnie się zwierzał. Ja zaś te zwierzenia jego zawdzięczam życzliwej jego dla mnie miłości, którą Pan w nim wzbudził z wielkiej swojej dobroci, aby w czasie ciężkiej potrzeby, o której już mówiłam i jeszcze mówić będę, był obrońcą moim i odwagi mi dodawał. Przez czterdzieści lat, mówił mi, o ile dobrze liczbę pamiętam, żadnej nocy czy też we dnie nie spał dłużej niż półtorej godziny. Ze wszystkich umartwień, jakie sobie zadawał, najtrudniej mu było w początkach przezwyciężyć sen. W tym celu nieustannie trwał w postawie klęczącej albo stojącej. Tego snu tak krótkiego używał siedząc z głową opartą na kołku wbitym w ścianę. Położyć się choćby chciał, nie mógł, bo cela jego – jak wiadomo – nie miała więcej nad półpiątej stopy długości. Przez wszystkie te lata, w najsilniejszy upał słoneczny, czy też w ulewny deszcz, nigdy nie nakrywał głowy kapturem. Nigdy nie nosił obuwia. Za całe ubranie służył mu gruby habit z sierści, bardzo ciasny, ubrany na samo ciało i płaszczyk z takiego samego materiału. W największe mrozy zdejmował go, a drzwi i okienko celi otwierał, aż po niejakim czasie znowu wkładał płaszcz i drzwi zamykał. I taki był, mówił mi, jego sposób zagrzania się i dogodzenia zziębniętemu ciału oraz lepszym od zimna zabezpieczeniem. Wstrzymywanie się po trzy dni od wszelkiego pokarmu było u niego rzeczą bardzo zwyczajną. Gdy mu z tego powodu objawiłam swoje zdziwienie, zapewniał mnie, że to rzecz wcale nietrudna, trzeba się tylko przyzwyczaić. Czasem, jak słyszałam od jednego z jego towarzyszy, zdarzało mu się przez cały tydzień pozostawać bez jedzenia. Bywało to zapewne w czasie modlitwy, na której miewał wielkie zachwycenia i zapały miłości Bożej, czego raz byłam świadkiem.

18. Ubóstwo posuwał do ostatnich granic. Umartwienia od młodych lat tak ściśle przestrzegał, że raz na przykład, jak mi powiadał, przez trzy lata przebywając w jednym klasztorze swego Zakonu, żadnego z braci nie znał z twarzy, tylko z głosu, bo nigdy oczu nie podnosił, i do miejsc wyznaczonych na zebrania zakonne nie mógł trafić, tylko idąc za innymi. Podobne umartwienie wzroku zachowywał w drodze. Na niewiastę przez długie lata nigdy nie spojrzał, aż w końcu do zupełnej w tym względzie doszedł obojętności i, jak mi mówił, wszystko mu było jedno widzieć niewiastę czy nie widzieć. Prawda, że w czasie, kiedy go poznałam, był już bardzo podeszły w latach, i ciało jego było tak wycieńczone i wyschłe, jak gdyby zamiast ciała i kości, złożone było z suchych gałęzi. Przy całej tej swojej świętości i surowości życia, bardzo był uprzejmy i ludzki dla innych. Sam z siebie mało mówił, chyba zapytany, ale gdy mówił, trafny wypowiadał sąd o rzeczach i dziwnie miły jego dowcip nadawały jego słowom wdzięk niezrównany. Wiele innych rzeczy jeszcze miałabym do powiedzenia o nim i chciałabym powiedzieć, ale boję się, co wasza miłość powie na to, że wdając się w takie opowiadanie odchodzę od przedmiotu. I w tym, co napisałam, nie byłam bez obawy. Dodam, więc tylko na zakończenie, że jak żył tak i umarł, nauczając i upominając braci. Czując już bliski koniec zmówił psalm: “Uradowałem się, gdy mi powiedziano: “Pójdziemy do domu Pańskiego”, i padłszy na kolana, zmarł.

19. Podobało się Panu w swojej dobroci, by zmarły po odejściu jeszcze bardziej był mi pomocny, niż był za życia. W wielu zdarzeniach wspomógł mnie swoją radą. Widziałam go po wiele razy jaśniejącego chwałą. Pierwszy raz, gdy mi się ukazał, powiedział do mnie, że właśnie dzięki szczęśliwej pokucie zasłużył sobie na taką zapłatę. Wiele innych jeszcze rzeczy od niego słyszałam. Na rok przed śmiercią ukazał mi się – choć nieobecny – i miałam objawienie, że niedługo umrze, o czym go uprzedziłam w miejscu odległym o kilka mil stąd, gdzie się znajdował. W chwili swego konania ukazał mi się i powiedział, że już idzie na odpoczynek. Nie przywiązywałam uwagi do tego objawienia, ale wspomniałam o nim kilku znajomym. Aż oto w dzień potem przyszła wiadomość, że zmarł, czyli raczej zaczął żyć na wieki.

20. Surowe jego życie przyprowadziło go do chwały tak wielkiej i nieogarnionej. Dlatego, powiedzieć mogę, więcej się cieszę nim, gdy teraz żyje w niebie, niż gdy żył na tej ziemi. Pan objawił mi pewnego dnia, że kto będzie Go prosił o cokolwiek w imię tego Jego sługi, będzie wysłuchany. Ja też wiele rzeczy jemu polecałam, aby o nie prosił Pana i wszystkie się spełniły. Niech będzie błogosławiony na wieki, amen.

21. Ale, na co to długie opowiadanie, jakby mające dopiero pobudzić waszą miłość do wzgardzenia wszystkim, co przemija, jak gdybyś jeszcze nie wiedział o tym, że wszystkie rzeczy tego świata są znikomością i niczym, i nie miał już postanowienia oderwania się od wszystkiego i postanowienia tego nie wypełnił już czynem! Ale takie widząc na świecie powszechne skażenie, napisałam to dla ulżenia sobie. Bo chociaż z tego, że ja to mówię, nie będzie innego pożytku, tylko to, że się trudzę tym pisaniem, gdyż to dla mnie jest ulgą i pociechą, że wszystko, co tu powiedziałam, świadczy przeciwko mnie. Niech mi Pan odpuści, co w tym przeciw Niemu zawiniłam, i wasza miłość także mi daruje, że na próżno go nudzę. Zdawałoby się prawie, że każę tobie pokutować za moje grzechy.