Księga Życia - Strona 40 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXXVIII



O innych wielkich łaskach, jakich Pan jej użyczał ukazując jej niektóre tajemnice niebieskie, wzniosie widzenia i objawienia. Jakie skutki sprawiały w niej te objawienia i jak wielkie dzięki nim dusza jej czyniła postępy.

1. Pewnego dnia wieczorem, czując się bardzo niezdrowa i chcąc z tego powodu uchylić się od rozmyślania, wzięłam do ręki różaniec, aby się zająć modlitwą ustną, starając się przy tym nie zmuszać umysłu do skupienia się, choć zewnętrznie byłam skupiona i samotna w kaplicy. Ale przeciw woli Pańskiej nie pomaga wszelkie nasze staranie. Po krótkiej chwili takiej modlitwy przyszło na mnie zachwycenie ducha z taką gwałtownością i siłą, że nie było sposobu się oprzeć. Ujrzałam się przeniesiona do nieba. Pierwsze osoby, jakie tam spotkałam, byli to mój ojciec i matka. W bardzo krótkim przeciągu czasu, nie dłuższym może niż jedno Zdrowaś Maryjo – oglądałam rzeczy niewypowiedziane. – Być może widzenie to trwało dłużej, bo w takim stanie czas wydaje się bardzo krótki. Pod wrażeniem takiej niesłychanej łaski dłuższy czas pozostawałam bez zmysłów. Jednakże, gdy wreszcie przyszłam do siebie, byłam w obawie, czy całe to widzenie nie było prostym tylko złudzeniem, jakkolwiek zdawało mi się, że nie. Nie wiedziałam, co robić, bo bardzo się wstydziłam pójść z tym do spowiednika, nie przez pokorę, jak sądzę, ale że się bałam, by mnie nie wyśmiał i nie zapytał, czy to ja Paweł, czy Hieronim, bym oglądała tajemnice niebieskie. Właśnie to, że tacy wielcy Święci podobne mieli objawienia, jeszcze większą mnie przejmowało obawą. Płakałam rzewnymi łzami, nie rozumiejąc, jakim sposobem ja niegodna taką jak oni łaskę otrzymałam. W końcu, choć z wielką przykrością, wyznałam wszystko spowiednikowi, bo ukrywać coś – choćby wyznanie najwięcej mnie miało kosztować – nigdy nie śmiałam, bojąc się zawsze tego, bym nie uległa jakiemuś złudzeniu. Spowiednik widząc mnie tak strapioną, pocieszał mnie bardzo i wiele mi dobrych rzeczy powiedział na uspokojenie.

2. W późniejszym czasie zdarzyło mi się nieraz i dotąd się zdarza, że stopniowo Pan objawia mi większe jeszcze tajemnice. Chcieć widzieć więcej nad to, co się w danej chwili duszy przedstawia, byłoby rzeczą próżną. Nigdy nic więcej nie widziałam niż to, co Pan za każdym razem chciał mi objawić. A są to rzeczy tak wielkie, że najmniejszej z nich dosyć na pogrążenie duszy w najgłębsze zdumienie i na tak wysokie podniesienie jej nad te rzeczy doczesne, iż niczym jej się wydaje wszystko, co przemija. Chciałabym choć w małej cząsteczce opisać choćby najmniejsze z tych objawień. Ale jakkolwiek bym się wysilała, widzę, że jest to rzecz niemożliwa, bo taka między światłem, jakie tu widzimy, a tym, które tam świeci całe będąc światłością, zachodzi różnica, że nie sposób jednego z drugim porównać. Wobec tamtej jasności, jasność tego naszego słońca wydaje się ciemnością. Słowem żadna, choćby najwyższa i najprzenikliwsza wyobraźnia, nie zdoła przedstawić sobie blasku tej jasności ani żadnej z tych rzeczy, które Pan mi ukazywał, ani tej przewyższającej szczęśliwości, jaką mnie to widzenie napełniało. Bo wszystkie zmysły doznają tam tak wysokiej i tak słodkiej rozkoszy, że żadne słowa tego nie wyrażą. Lepiej więc o tym nie mówić.

3. Raz całą godzinę byłam w tym stanie i Pan, zdawało mi się, przez cały ten czas nie odstępował od mego boku i ukazywał mi rzeczy przedziwne. Potem rzekł do mnie: Zobacz, córko, jakie to skarby tracą ci, którzy są Mi przeciwni. Powiedz im to, nie zaniedbaj. Niestety, Panie, odrzekłam, co pomogą moje słowa tym ślepym, swymi własnymi czynami zaślepionymi, jeśli Ty, w boskiej swojej dobroci ich nie oświecisz? Są tacy, którym użyczyłeś tego światła, dlatego też z oznajmienia im łaskawości Twojej odnieśli korzyści i nawrócili się do Ciebie. Wszakże gdy widzę je objawione takiemu jak ja, grzesznemu i nędznemu stworzeniu, rzecz to dziwna doprawdy, że mogli się między nimi znaleźć tacy, którzy mi uwierzyli. Błogosławione niech będzie imię i miłosierdzie Twoje, że – przynajmniej we własnej swojej duszy – doznałam tak widocznej odmiany na lepsze. Istotnie, od czasu tych rajskich widzeń, moja dusza chciałaby już na zawsze pozostać tam w niebie i nie wracać więcej do tego życia, bo wielką one we mnie pozostawiły wzgardę dla wszystkich rzeczy tej ziemi. Wszystko to wydaje mi się jakby błoto. Jasno widzę, jak bardzo siebie poniżamy, gdy się do tych rzeczy przywiązujemy.

4. W czasie mojego pobytu u tej pani, o której była mowa wyżej, zdarzyło się raz, że chwycił mnie gwałtowny ból serca, na który jak mówiłam wcześniej, dawniej często cierpiałam, ale teraz już nie tak mocno cierpię. Pani ta, będąc dobrą i litościwą, kazała mi poznosić swoje kosztowności, złote klejnoty z drogimi kamieniami szczególnie jeden brylant, który sobie bardzo wysoko ceniła. Sądziła, że oglądanie tych wspaniałości sprawi mi w moim cierpieniu przyjemną rozrywkę. Ja tylko śmiałam się w duchu i litowałam się zarazem, porównując w myśli te rzeczy, które ludzie tak sobie cenią, z tym, co Pan nam przygotował i dla nas zachowuje. Czułam, że jakkolwiek chciałabym się o to starać, nie potrafiłabym żadną miarą przywiązywać najmniejszej wagi do tych rzeczy, chyba że Pan wpierw zatarłby we mnie pamięć tamtych rzeczy niebieskich. Ta wyższość nad wszelkie dobra doczesne, jest to dla duszy prawdziwe, wspaniałe królestwo, tak wspaniałe i wielkie, że ten tylko zdoła zrozumieć całą jego wielkość, kto je sam posiada. To jest prawdziwe i czyste oderwanie się. Bóg sam je w nas sprawia, bez żadnej naszej pracy. On sam te prawdy tak jasno nam objawia, iż pozostają wyryte głęboko w naszej duszy i wyraźnie to widzimy i czujemy, że sami z siebie żadną miarą nie zdołalibyśmy w taki sposób i tak prędko wznieść się do stanu tak wysokiego.

5. Dzięki tym prawdom i widzeniom pozbyłam się prawie zupełnie bojaźni śmierci, którą dawniej miałam bardzo wielką. Dziś, dla duszy wiernie służącej Bogu, śmierć wydaje mi się rzeczą najłatwiejszą w świecie, skoro przez nią dusza widzi siebie w jednej chwili wyzwoloną z tego więzienia i przeniesioną na odpocznienie. Zachwycenie to, gdy Bóg porywa ducha do siebie i ukazuje mu rzeczy tak wysokie, wielkie ma, zdaje mi się, podobieństwo z chwilą, gdy dusza wychodzi z ciała i w tejże chwili dostępuje zupełnego widzenia najwyższego Dobra. Pomijam boleść rozłączenia. Nie jest to rzecz tak bardzo wielkiej wagi i kto prawdziwie za życia miłował Boga i miał serce oderwane od marności tego świata, ten też łatwiej i bez boleści umiera.

6. Dużo też, jak sądzę, dopomogły mi te widzenia do jaśniejszego poznania, gdzie jest prawdziwa nasza ojczyzna i jak tu na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami i przechodniami. Wielkie to szczęście, komu dano oglądać rzeczy tamtego świata i miejsce, gdzie ma żyć wiecznie. Jak wędrowiec, z daleka dążący do krainy, w której ma zamieszkać, gdy wie i naocznie o tym się przekonał, że tam dokąd zmierza, czeka go słodki, niczym nie zmącony odpoczynek. Tak i ten, kto raz ujrzał rzeczy niebieskie, z łatwością potem wznosi się do ich rozważania i nimi osładza sobie przykrości ziemskiej pielgrzymki. I już prawdziwie, powiedzieć można, ma swoje obcowanie w niebiosach. Jedno spojrzenie w niebo pogrąża jego duszę w głębokim skupieniu, cała jego myśl rozkosznie się zatapia w tej rajskiej krainie, której chwałę Pan z daleka raczył mu ukazać. Wielki to zysk! Nieraz tego doznaję, że moim towarzystwem i moją pociechą są ci, którzy tam żyją, i którzy, zdaniem moim, prawdziwie żyją. Ci zaś, którzy tu żyją, tak mi się wydają umarłymi, że choćby cały świat dotrzymywał mi towarzystwa, jeszcze czułabym się wśród niego samotna. Doświadczam tego szczególnie w chwilach, kiedy przychodzą na mnie te wielkie zapały miłości.

7. Wszystko, co wówczas widzę oczyma ciała, wydaje mi się jakby sen i złuda. Całe pożądanie moje zmierza ku temu, co oglądam oczyma duszy, a że od tych rzeczy widzę się jeszcze daleko, więc z tęsknoty umieram. Słowem, widzenia te są jedną z najwyższych łask, jakich dusza w tym życiu może dostąpić od Pana. Bierze z nich siłę i skuteczną pomoc ku noszeniu ciężkiego krzyża, jakim jest dla niej to życie, w którym nic jej zadowolić nie może, wszystko jest dla niej uprzykrzeniem. I gdyby Pan nie odbierał jej niekiedy pamięci na to, co widziała, choć pamięć ta szybko powraca, nie wiem, jak mogłaby żyć. Jemu niech będzie cześć i chwała na wieki! Oby Jego Boski Majestat, przez tę krew, którą Syn Jego przelał za mnie, nie dopuścił tego, kiedy już raczył mi objawić małą cząstkę tych dóbr nieskończonych i dał mi poniekąd zakosztować ich słodyczy, aby mnie jeszcze miało spotkać to, co spotkało Lucyfera, bym ze swojej winy straciła to wszystko. Niech tego nie dopuszcza, błagam Go o to na boską wielkość i dobroć Jego! Chwilami, wyznaję, niemałą o to mam trwogę. Ale z drugiej strony, i to bywa najczęściej, miłosierdzie boskie dodaje mi otuchy, że kiedy wyrwał mnie z tylu moich grzechów, nie zechce i nadal wypuścić mnie ze swoich rąk, i nie da mi zginąć na wieki. Błagam, waszą miłość, nie ustawaj błagać za mną Pana, aby tak się stało.

8. Jakkolwiek wielkie są łaski, o których dotąd mówiłam, ta, którą teraz opiszę, zdaje mi się jeszcze większą ze względu na nadzwyczajne skutki, jakie we mnie sprawiła i na dziwną moc i siłę, jaką z niej dusza moja odniosła. Choć, ściśle mówiąc, każda z tych łask jest tak wielka, że próżną jest rzeczą wdawać się w porównania, która z nich większa albo mniejsza.

9. Pewnego dnia, a było to w wigilię Zesłania Ducha Świętego, po Mszy schroniłam się na miejsce samotne, gdzie często przebywałam na modlitwie i wziąwszy do ręki dzieło jednego Kartuza, czytałam w nim fragmenty odnoszące się do jutrzejszej uroczystości. Natrafiłam na objaśnienie znaków, po których ma się poznawać obecność Ducha Św. u początkujących, postępujących i u doskonałych. Rozważając pilnie wskazane tam znaki tego trojakiego stanu i stosując je do siebie, doszłam do wniosku, że o ile mogę sądzić o sobie, z łaski i miłosierdzia Boga jest we mnie Duch Święty, za co zaczęłam czynić Mu dzięki najgorętsze. Zarazem przypomniałam sobie, że dawniej czytałam te same uwagi i że wówczas równie jasno widziałam w sobie brak tych znaków, jak teraz widzę, że je posiadam. Dlatego jeszcze wyraźniej stanęła mi przed oczyma cała wielkość łaski, jaką Pan mi uczynił, i porównując miejsce przygotowane mi w piekle, jak na nie zasłużyłam, z obecną nie do poznania zmianą swojej duszy, tym żarliwiej wielbiłam Boga za to wielkie nade mną Jego miłosierdzie. W czasie takich moich rozważań nagle, bez żadnego wiadomego mi powodu, przyszło na mnie wielkie uniesienie ducha. Miałam uczucie, jak gdyby moja dusza nie czując się zdolną znieść takiego niezmiernego szczęścia i jakby nie mogąc wytrzymać w ciele, siłą wyrywała się z niego. Uniesienie to w inny sposób niż zwykle, jak mi się zdawało, na mnie działające, tak było gwałtowne, że niemożliwe było opanować go, a duszę czułam w sobie tak do dna wstrząśniętą, że nie wiedziałam, co jej jest ani czego chce. Siły tak mnie zupełnie opuściły, że siedząc nie mogłam się utrzymać i musiałam się oprzeć o ścianę.

10. W tejże chwili ujrzałam nad moją głową gołębicę, inną i większą od naszych ziemskich gołębi. Zamiast pierza miała na piersiach jakby łuski z masy perłowej wydającej z siebie silny blask. Zdawało mi się, że słyszę szelest poruszanych skrzydeł. Tak unosiła się nade mną przez czas jednego Zdrowaś Maryjo, aż moja dusza, gubiąc się w zachwyceniu straciła ją z oczu. Duch uspokoił się, czując w sobie gościa tak miłego, choć zdawałoby się, że taka cudowna łaska powinna go była raczej zatrwożyć i przerazić. Ale wobec rozkoszy z niej płynącej trwoga ustąpiła miejsca. Ledwo zakosztowałam tej rozkoszy, poczułam w sobie nadziemski spokój i tak pozostałam w zachwyceniu.

11. Chwała tego zachwycenia była ogromna. Większą część świąt chodziłam tak pogrążona w sobie i nieprzytomna, że nie wiedziałam, co ze sobą począć ani jakim sposobem taka niezmierna łaska i szczęśliwość może się we mnie zmieścić. Nic prawie nie widziałam ani nie słyszałam od tej wielkiej szczęśliwości i rozkoszy wewnętrznej. Od tego dnia czuję w sobie bardzo wielki postęp, wyższy stopień miłości Bożej i silniejsze w cnotach utwierdzenie. Chwała bądź Panu i dziękczynienie za nieskończoną dobroć Jego na wieki, amen.

12. Innym razem ujrzałam też gołębicę, unoszącą się nad głową jednego ojca z Zakonu św. Dominika, tylko że promienie i jasność jej skrzydeł rozciągała się dalej, jak mi się zdawało. Objawiono mi, że ten Ojciec wiele dusz pociągnie do Pana.

13. Pewnego dnia znowu widziałam Najświętszą Pannę, ubierającą w olśniewająco biały płaszcz tego teologa dominikanina, o którym kilkakrotnie mówiłam. Objawiła mi Królowa Niebieska, że takim darem wywdzięcza mu się za usługę, jaką Jej oddał, przyczyniając się skutecznie do założenia naszego domu i że jasny ten płaszcz oznacza jasność i czystość, w jakiej od tego dnia zachowa jego duszę, broniąc ją od grzechu śmiertelnego. I tak się stało, pewna tego jestem. Od tego dnia aż do jego śmierci, która nastąpiła w kilka lat potem, Ojciec ten żył w tak surowej pokucie i tak święcie umarł, że sądząc po ludzku, najmniejszej nie ma wątpliwości, że mu Panna Najświętsza dotrzymała obietnicy. Jeden z braci, którzy byli przy jego śmierci, mówił mi, jak przed skonaniem słyszał z ust umierającego, iż widzi stojącego przy swoim boku świętego Tomasza. Umarł z wielką radością i z gorącym pragnieniem wyzwolenia się z tego wygnania. Tak wielki miał dar modlitwy, że nawet na krótko przed śmiercią, z powodu wielkiego wycieńczenia sam chciał myśl oderwać od ciągłego zanurzenia w rzeczach wiecznych, dokazać tego nie mógł, raz w raz mimo woli wpadając w zachwycenie. W ostatnich chwilach swego życia pisał do mnie, prosząc o wskazanie mu sposobu zapobieżenia tym zachwyceniem, gdyż często kończąc Mszę św. wpadał w ekstazę i żadną miarą nie mógł się od tego obronić. W końcu też Bóg oddał mu nagrodę zasłużoną za tę wielką gorliwość, z jaką Mu służył.

14. Miałam także widzenie niektórych łask nadzwyczajnych, jakie Pan czynił – wspomnianemu kilkakrotnie – rektorowi Towarzystwa Jezusowego, ale pomijam je, nie chcąc się zbytnio rozszerzać. Wspomnę tu tylko, co się stało w czasie, gdy został on nawiedzony ciężkim utrapieniem, skutkiem bolesnego prześladowania. Jednego dnia będąc na Mszy świętej, ujrzałam – w chwili Podniesienia – Chrystusa wiszącego na krzyżu. Powiedział mi kilka słów pociechy dla tego Ojca, abym mu je powtórzyła, ostrzegając go zarazem o tym, co jeszcze przyjść miało i stawiając mu przed oczy Mękę, jaką poniósł za niego, aby pamięć na nią dodała mu męstwa i gotowości do cierpienia. Objawienie to bardzo go pocieszyło i pokrzepiło na duchu. Potem zaś wszystko tak się stało, jak mi Pan przepowiedział.

15. Podobnie i o innych członkach jego Zakonu, to jest Towarzystwa Jezusowego, i o całym tym Zakonie widziałam rzeczy wspaniałe. Widziałam ich niejednokrotnie triumfujących w niebie z białymi chorągiewkami w ręku oraz wiele innych przedziwnych rzeczy, powtarzam, Pan mi o nich objawił. Wielką też mam cześć dla tego Zakonu. Wielu bowiem miałam sposobność poznać z bliska i przekonałam się, że życie ich zupełnie zgadza się z tym, co Pan mi o nich powiedział.

16. Jednego dnia wieczorem, gdy byłam na modlitwie, Pan przemówił do mnie i powiedział mi na wstępie kilka słów, którymi przypominał mi dawne grzeszne moje życie. Słowa te przeniknęły mnie głębokim zawstydzeniem i żalem. Bo choć nie były powiedziane tonem surowym, taką przecież w sobie mają moc i siłę, że słysząc je, dusza czuje się na proch starta od żałości i skruchy. Jedno takie słowo jaśniejsze w nas sprawia poznanie samych siebie, niż całe dni własnego zastanawiania się nad naszą nędzą, bo taki nosi wyryty na sobie charakter najwyższej prawdy, iż nie sposób mu zaprzeczyć. Stawiając mi przed oczy tyle marności, jakim się oddawałam, mówił, bym uznawała to sobie za wielką łaskę, że sercu tak skażonemu pozwolił jeszcze ukochać Siebie i przyjąć je zechciał. Takie wyrzuty nieraz słyszałam z Jego ust. Raz powiedział mi, bym pamiętała o tych chwilach, kiedy cześć swoją opierałam na sprzeciwianiu się Jego czci. Innym razem znowu, bym pamiętała, jak wiele Mu jestem winna, że kiedy najciężej Go obrażałam, On mnie obsypywał łaskami. Za każdym, jakiego się dopuszczę uchybienia, Pan strofuje mnie za nie z taką siłą, że cała od żalu i wstydu ustaję. A że tych uchybień bywa wiele, więc i strofowania te często się powtarzają. Nieraz mi się zdarza, że po surowszym jakimś napomnieniu ze strony spowiednika szukając sobie pociechy na modlitwie, tam dopiero spotykam się z takim napomnieniem, że w porównaniu z nim tamto jest niczym.

17. Wracając do tego, o czym zaczęłam mówić, gdy Pan w taki sposób stawiał mi przed oczy niecnotliwe moje życie, ja – ponieważ wówczas zdawało mi się, nic nie uczyniłam – wśród łez zaczęłam się domyślać, że boska Jego dobroć nową jaką łaskę mi gotuje. Najczęściej bowiem tak bywa, że gdy mam otrzymać szczególną jaką łaskę, Pan z udzieleniem jej jakby czeka chwili, aż wpierw w skrusze i zawstydzeniu wyniszczę się przed Jego obliczem. Zapewne dlatego tak czyni, bym tym jaśniej widziała, jak niegodna jestem takiej łaski. W chwilę potem takie przyszło na moją duszę zachwycenie, jak gdybym zupełnie już wyszła z ciała. Przynajmniej nie czułam, bym jeszcze w nim żyła. Ujrzałam najświętsze Człowieczeństwo w tak nadzwyczajnie przewyższającej chwale, w jakiej go nigdy przedtem nie widziałam. W przedziwnie jasnej światłości ukazało mi się ono, jak jest na łonie Ojca, choć w jaki sposób ono tam mieszka, tego objaśnić nie zdołam. Widziałam tylko, zdawało mi się bez widzenia, że jestem w obecności tego Bóstwa. Widzenie to pogrążyło mnie w takim zdumieniu, że przez kilka dni nie mogłam przyjść do siebie. Zdawało mi się ustawicznie, że mam jeszcze obecny przed sobą ten majestat Syna Bożego, choć nie tak już, jak kiedy go istotnie oglądałam. Rozumiałam dobrze, że jest to tylko żywe w duszy wyobrażenie tego, co widziałam. Bo każde takie widzenie – chociażby trwało najkrócej – pozostaje głęboko wyryte w wyobraźni i nieprędko z niej ustępuje. Wielka to dla duszy pociecha i nieoceniony pożytek.

18. To samo widzenie miałam jeszcze dwa czy trzy razy. Ze wszystkich widzeń, jakimi Pan raczył mnie obdarzyć, to zdaniem moim jest najwyższe. Sprawia ono skutki prawdziwie cudowne. Oczyszcza duszę w sposób niewypowiedziany i naszej naturalnej zmysłowości odbiera całą niemal siłę. Jest to jakby wielki płomień, pochłaniający w sobie i niszczący wszystkie pożądliwości tego życia. Chociaż i przedtem już z łaski Boga nie miałam żadnego pociągu do rzeczy znikomych, jednak tu dopiero z zupełną jasnością ukazała mi się cała marność i nicość przyjemności ziemskich. Głęboką stąd powzięłam naukę, że jedynym celem wszystkich naszych pożądań powinna być czysta prawda. Widzenie to pozostawiło także wyrytą w mojej duszy nieopisaną cześć i bojaźń Boga, inną od tej, jaką tu sami z siebie powziąć zdołamy. Przerażenie ogarnia duszę na samą myśl, że śmiała kiedyś lub że ktoś ośmieliłby się obrazić taki ogromny Majestat.

19. Mówiłam już nieraz o skutkach, jakie sprawiają w ogóle te widzenia i nadmieniałam, że skutki te bywają różne, mniejsze albo większe. Po żadnym z nich jednak nie pozostają w duszy skutki tak potężne i cudowne, jak po tym, o którym tu mówię. Gdy przystępując do Komunii świętej wspomnę na to, że ten ogromny Majestat, który oglądałam, jest tu obecny w Najświętszym Sakramencie (albo gdy Pan, co często bywa, raczy mi się widomie ukazać w Hostii), wtedy wielki lęk mnie ogarnia i czuję się cała jakby unicestwiona. O Panie mój! Gdybyś nie ukrywał swojej wielkości, któż by się odważył przystąpić do Ciebie i tyle razy takie nędzne i zmazane stworzenie łączyć z takim wielkim Majestatem? Bądź błogosławiony, Panie, i niechaj wielbią Cię aniołowie i całe stworzenie, iż tak stosujesz swoje dary do miary naszej ułomności, aby od używania tej najwyższej łaski nie odstraszała nas groza Twojej potęgi, którą gdybyś objawił widomie, człowiek słaby i nędzny nie śmiałby nigdy cieszyć się używaniem boskiego Twego daru ani do niego się zbliżyć.

20. Gdyby nie ten najłaskawszy wzgląd, jaki Bóg ma dla nas, mogłoby nas spotkać podobne nieszczęście, jakie się rzeczywiście wydarzyło pewnemu rolnikowi. Znalazł on skarb, ale skarb ten był za duży dla niego, dlatego nie wiedząc, co z nim zrobić, tak się martwił bezpożytecznym jego posiadaniem, iż w końcu zmarł ze zgryzoty. Gdyby nie dostał do rąk całego skarbu, ale otrzymał go częściami, mając tym sposobem z czego żyć i zabezpieczyć się od nędzy, byłby żył zadowolony i spokojny i smutek nie doprowadziłby go do śmierci.

21. O Boże, skarbie ubogich, jakże przedziwnie zaradzasz potrzebom naszych dusz, a mając w pogotowiu dla nich skarby nieprzebrane, nie od razu je wylewasz na nie w całości, aby swym ogromem nie przygniotły, ale powoli i stopniowo je objawiasz! Gdy widzę taki ogromny majestat, ukryty w takiej malutkiej rzeczy, jaką jest Hostia, wtedy doprawdy dusza moja nie może wyjść z podziwu nad taką nieogarnioną mądrością. Nie wiem, jak bym miała siłę i odwagę zbliżyć się do tego Pana, gdyby On sam, obok tych wielkich łask, które mi uczynił i czyni, nie wspierał jeszcze mojej słabości szczególną pomocą. Bez tej szczególnej Jego pomocy nie zdołałabym ukryć w sobie tego, co czuję, i powstrzymać się od głośnego na cały świat opowiadania tych cudownych we mnie Jego tajemnic. Bo co musi czuć w sobie taka jak ja nędznica obarczona nędzą, która życie swoje zmarnowała, ponieważ nie było w niej bojaźni Bożej, gdy widzi się złączona z tym Panem tak ogromnego majestatu, w Bożej łaskawości swojej widomie objawiającego się oczom jej duszy? Jakim sposobem te usta, z których tyle wyszło słów obrażających tego Pana, ważą się dotknąć tego Ciała, chwałą nieskończoną uwielbionego, przeczystego, pełnego łaskawości? Dla duszy, która była niewierną swemu Panu, niczym jeszcze jest bojaźń, jaką przeraża ją widok Jego majestatu w porównaniu z tym bólem i z tym skruszeniem, jakie ją rozdziera, gdy zobaczy piękne Jego boskie oblicze i w najsłodszym, pełnym łaskawości i czułości jego wyrazie wyczyta tę niepojętą miłość, jaką On ją niegodną umiłował. Lecz cóż dopiero musiało się dziać we mnie, gdy dwukrotnie patrzyłam na to, co teraz opowiem?

22. Panie mój i chwało moja! Zapewne w tych wielkich boleściach, jakie czuje moja dusza, z pewnego względu śmiem twierdzić, że uczyniłam cośkolwiek dla służby Twojej. Lecz nie… sama nie wiem, co mówię, i choć to piszę, jakbym nie ja to mówię, co piszę. Cała czuję się zmieszana i prawie nieprzytomna, gdy przywołuję sobie na pamięć te rzeczy. Mogłabym powiedzieć, że coś uczyniłam dla Ciebie, Panie mój, gdyby te uczucia boleści pochodziły ze mnie. Lecz gdy żadnej dobrej myśli mieć nie mogę, tylko z daru Twojej łaski, żadna też za nie wdzięczność mnie się nie należy. Ja jestem tylko Twoja dłużniczka, Tyś, Panie, wierzyciel.

23. Raz przystępując do Komunii, ujrzałam oczyma duszy, ale jaśniej niżbym ich widzieć mogła oczyma ciała, dwóch czartów ohydnej postaci, jak rogami swymi dusili za gardło biednego kapłana przy ołtarzu, a zarazem w hostii, którą ten kapłan trzymał w ręku i mnie podawał, widziałam mego Pana w takim, jak mówiłam wyżej, majestacie. Jasno stąd poznałam, że Pan spoczywa w rękach świętokradzkich i że nieszczęsny ten kapłan ma duszę zmazaną grzechem śmiertelnym. O, jakiż to był widok, Panie, widzieć tę Twoją boską piękność w pośrodku takich ohydnie szpetnych postaci! Czarci tak wyglądali wystraszeni i przerażeni Twoją obecnością, że chętnie uciekliby, gdybyś Ty im na to pozwolił. Strwożona do głębi tym widokiem, nie wiem już, jak zdołałam przyjąć Komunię i wielka mi z niej pozostała obawa. Zdawało mi się, że to widzenie chyba nie mogło być od Boga, że Bóg nie dopuściłby tego, bym widziała nieszczęśliwy stan tej duszy. Ale Pan oznajmił mi, że dlatego pozwolił na to, abym się modliła za tego grzesznego kapłana, a także abym się naocznie przekonała, jaka jest skuteczność słów konsekracji i jak za ich wymówieniem, Pan staje się obecny, choćby kapłan, który je wymawia był grzeszny. I wreszcie, abym poznała wielkość Jego dobroci, że nie wzdryga się oddać nawet w ręce nieprzyjaciela, a wszystko to dla mojego dobra i dla dobra wszystkich. Zrozumiałam z tego widzenia, jak wielki mają kapłani obowiązek aby być bardziej świętymi od innych, jaka to okropność, niegodne przyjęcie tego Najświętszego Sakramentu i jaką straszną ma moc diabeł nad duszą będącą w grzechu śmiertelnym. Sama też dla siebie ten wielki odniosłam pożytek, że jaśniej jeszcze poznałam, co jestem winna Bogu. Niech będzie błogosławiony na wieki!

24. Oto drugie zdarzenie, którego byłam świadkiem z wielkim swoim przerażeniem. W miejscu, gdzie przebywałam, umarł człowiek, o którym było mi wiadomo, że przez wiele lat prowadził bardzo złe życie, ale w ostatnich dwóch latach przed śmiercią złożony chorobą, zdawało się, że poniekąd się poprawił. Umarł bez spowiedzi, mimo to jednak nie sądziłam, by dusza jego miała być potępiona. Lecz gdy przystępowano do pochowania ciała, ujrzałam z wielkim przerażeniem zgraję czartów, rzucających się na nie, czyniących z niego sobie igraszkę, pastwiących się nad nim i wielkimi jakby widłami je rozbierając. Gdy je ze czcią, zwykłymi obrzędami niesiono do grobu, podziwiałam w sobie dobroć Boga, iż takiej nawet duszy sławę oszczędza, nie dopuszczając, by ludzie wiedzieli, że jest Jego nieprzyjaciółką.

25. Byłam na wpół przytomna od tego widoku. Przez cały czas nabożeństwa żadnego czarta nie widziałam. Ale gdy ciało spuszczano do grobu, było ich tam już niezliczone mnóstwo, gotowych na porwanie go. Patrząc na to, prawie od zmysłów odchodziłam i wiele potrzebowałam mocy, aby się z tym nie zdradzić. Myślałam sobie, jakie tam męki będą czarci zadawali tej duszy, kiedy już nad jej nieszczęsnym ciałem tak się pastwią. Dałby Pan, by to, na co ja patrzyłam (tę okropność!) ujrzeć mógł każdy żyjący w stanie grzechu. Byłoby to dla niego, jak sądzę, skuteczną pobudką do poprawy życia. Ze wszystkiego tego poznałam jeszcze jaśniej, jak wiele winna jestem Bogu i od jakiego nieszczęścia mnie wybawił. Nieprędko ochłonęłam ze swojego przerażenia. Dopiero spowiednik, gdy mu wszystko wyznałam, uspokoił mnie, zwłaszcza że się obawiałam, czy nie była to ułuda diabelska dla zniesławienia tej duszy, jakkolwiek nigdy nie uchodziła ona za bardzo pobożną. Niezależnie zresztą od tego, czy była w tym jakaś ułuda czy nie, rzecz sama, przyznaję, dotąd jeszcze, ile razy na nią wspomnę, strachem mnie przejmuje.

26. Kiedy już dotknęłam widzeń o umarłych, wspomnę tu jeszcze o innych podobnych zdarzeniach, w których podobało się Panu dać mi objawienia co do niektórych dusz. Wymienię ich tylko kilka. Opisywanie wszystkich byłoby, zdaniem moim, rzeczą zbyteczną i niepożyteczną. Doniesiono mi o śmierci byłego naszego Prowincjała, który przeszedł do drugiej Prowincji, i aż do śmierci nią rządził. Znałam go dawniej i niejedną przysługę mu zawdzięczam. Był to zakonnik bardzo przykładny. Wiadomość jednak o jego śmierci mocno mnie zatrwożyła. Byłam w obawie o jego zbawienie, bo całe dwadzieścia lat był przełożonym, a o przełożonych zawsze drżę, mając na uwadze wielką, zdaniem moim, odpowiedzialność i wielkie niebezpieczeństwa, przywiązane do wszelkiej troski o dusze. Bardzo zasmucona poszłam do kaplicy. Ofiarowałam Panu za tę duszę wszystkie dobre uczynki całego swego życia, a wiedząc dobrze jak tego mało, błagałam Go, by z nieskończonych swoich zasług dopełnił, czego potrzeba do wyzwolenia tej duszy z czyśćca.

27. Gdy tak prosiła Pana o tę łaskę, jak zdołałam najgoręcej, ujrzałam, zdawało mi się, po mojej prawej stronie tę duszę, wynurzającą się z głębi ziemi i wstępującą w radosnym zachwyceniu do nieba. Choć zmarły był już sędziwym starcem, w widzeniu tym przedstawił mi się w sile męskiego wieku, jakby miał tylko trzydzieści lat albo jeszcze mniej, a twarz jego jaśniała dziwnym blaskiem. Widzenie to trwało tylko chwilę, ale w duszy pozostała mi po nim niewypowiedziana pociecha. Nie mogłam już od tej chwili smucić się śmiercią tego Ojca i podzielać powszechnej po nim żałoby, bo był bardzo kochany. Takie czułam w sobie uspokojenie i pocieszenie, że nigdy ani na chwilę nie powstała we mnie najmniejsza wątpliwość co do prawdziwości tego widzenia. Z pewnością twierdzić mogę, że nie było to złudzenie. Było to zaledwie w dwa tygodnie po jego śmierci. Po tym wszystkim jednak nie zaniechałam prosić, kogo mogłam, o modlitwy za tę duszę i sama ją Bogu polecałam. Modlitwy moje za nią nie były już tak gorące, jakie by były, gdybym nie miała tego widzenia. Gdy bowiem Pan w taki sposób zapewni mnie o zbawieniu duszy zmarłego, a potem jeszcze za nią się modlę, mimo woli takie mam uczucie, jak gdybym dawała jałmużnę bogatemu. Później dopiero – z powodu znacznej odległości miejsca -dowiedziałam się bliższych szczegółów o pięknej i budującej śmierci, jaką Pan mu dać raczył. Wszyscy przy niej obecni z podziwem patrzyli na zupełną aż do końca jego przytomność, na pobożne łzy i uczucia najgłębszej pokory, z jakimi oddawał duszę Bogu.

28. W naszym klasztorze zmarła jedna zakonnica, wielka służebnica Boża. Drugiego dnia po jej śmierci, podczas odprawiającego się za nią nabożeństwa żałobnego, w chwili gdy jedna z sióstr czytała lekcję, a ja stałam przy niej dla odmówienia wiersza, w połowie lekcji ujrzałam duszę zmarłej podobnie jak tamta wznoszącą się i wstępującą do nieba. Widzenie to nie było w wyobraźni jak poprzednie, tylko czysto umysłowe, w rodzaju tych, o których wcześniej mówiłam. Ale i te umysłowe widzenia również są rzeczywiste i również pozostawiają w duszy niewątpliwą pewność jak i tamte, które się przedstawiają w obrazach.

29. W tym naszym klasztorze umarła inna siostra, osiemnastoletnia albo dwudziestoletnia, gorliwa w służbie Bożej, pilnie przychodziła do chóru, pod każdym względem bardzo cnotliwa, choć ciągle chorująca. Byłam pewna, że w tych ciężkich swoich niemocach, tak cierpliwie zniesionych, wielkie zebrała zasługi i już za życia przebyła czyściec. W cztery godziny po jej śmierci, będąc na żałobnym za nią przed pogrzebem nabożeństwie, ujrzałam jej duszę podobnie wznoszącą się z ziemi i wstępującą do nieba.

30. Pewnego dnia, w czasie jednego z tych wielkich cierpień, którym jak mówiłam, podlegałam i dotąd nieraz podlegam na ciele i na duszy, niezdolna w takim stanie zdobyć się ani na jedną dobrą myśl, poszłam do kościoła należącego do kolegium Towarzystwa Jezusowego. Tej nocy zmarł tam jeden z braci zakonnych. Modliłam się więc za niego, jak umiałam, słuchając Mszy świętej, którą jeden z ojców odprawiał za jego duszę. Nagle przyszło na mnie wielkie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam tę duszę z wielką chwałą wstępującą do nieba, mającą samego Pana przy swoim boku. Na znak szczególnej dla niej swojej łaskawości, jak mi było objaśnione, Boski Zbawiciel sam ją własną ręką do królestwa swego wprowadził.

31. Podobnego widzenia użyczył mi Pan co do jednego z naszych zakonników, bardzo przykładnego, śmiertelnie chorego. W czasie Mszy świętej przyszło na mnie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam, że chory już skonał, a dusza jego bez zatrzymania się w czyśćcu szła prosto do nieba. Zmarł, jak potem się dowiedziałam, o tej samej godzinie, w której go widziałam umierającego. Zdziwiona byłam, że dusza jego tak szczęśliwie uszła męk czyśćcowych. Na co mi oznajmiono, że w nagrodę za wierne, jakim się odznaczał, przestrzeganie Reguły, dostąpił przyobiecanej naszemu Zakonowi i potwierdzonej bullami papieskimi szczególnej łaski zwolnienia od czyśćca lub szybkiego z niego wyzwolenia. Nie wiem, w jakim celu było mi dane to objawienie. Zapewne chciał mnie Pan przez to ostrzec, że nie dość jest nosić tylko habit zakonny, ale potrzeba wiernie spełniać obowiązki zakonne, aby dostąpić uczestnictwa w dobrach przyobiecanych tak wysokiemu stanowi.

32. Wiele podobnych widzeń Pan z łaski swojej mi użyczył, ale dłużej się nad nimi zastanawiać nie chcę, bo jak już mówiłam, mały z tego byłby pożytek. To tylko jeszcze nadmienię, że ze wszystkich dusz, które mi w taki sposób były ukazane, nie widziałam żadnej, która by weszła wprost do nieba bez zatrzymania w czyśćcu, oprócz tych trzech, to jest Ojca, o którym na ostatku mówiłam, świętego Piotra z Alkantary i tego Ojca dominikanina, o którym było wyżej. Co do niektórych, raczył mi Pan także ukazać miejsce, jakie zajmują w niebie, i stopień chwały, na który są wywyższone. Wielka pod tym względem zachodzi między nimi różnica.

 

Rozdział XXXVIII



O innych wielkich łaskach, jakich Pan jej użyczał ukazując jej niektóre tajemnice niebieskie, wzniosie widzenia i objawienia. Jakie skutki sprawiały w niej te objawienia i jak wielkie dzięki nim dusza jej czyniła postępy.

1. Pewnego dnia wieczorem, czując się bardzo niezdrowa i chcąc z tego powodu uchylić się od rozmyślania, wzięłam do ręki różaniec, aby się zająć modlitwą ustną, starając się przy tym nie zmuszać umysłu do skupienia się, choć zewnętrznie byłam skupiona i samotna w kaplicy. Ale przeciw woli Pańskiej nie pomaga wszelkie nasze staranie. Po krótkiej chwili takiej modlitwy przyszło na mnie zachwycenie ducha z taką gwałtownością i siłą, że nie było sposobu się oprzeć. Ujrzałam się przeniesiona do nieba. Pierwsze osoby, jakie tam spotkałam, byli to mój ojciec i matka. W bardzo krótkim przeciągu czasu, nie dłuższym może niż jedno Zdrowaś Maryjo – oglądałam rzeczy niewypowiedziane. – Być może widzenie to trwało dłużej, bo w takim stanie czas wydaje się bardzo krótki. Pod wrażeniem takiej niesłychanej łaski dłuższy czas pozostawałam bez zmysłów. Jednakże, gdy wreszcie przyszłam do siebie, byłam w obawie, czy całe to widzenie nie było prostym tylko złudzeniem, jakkolwiek zdawało mi się, że nie. Nie wiedziałam, co robić, bo bardzo się wstydziłam pójść z tym do spowiednika, nie przez pokorę, jak sądzę, ale że się bałam, by mnie nie wyśmiał i nie zapytał, czy to ja Paweł, czy Hieronim, bym oglądała tajemnice niebieskie. Właśnie to, że tacy wielcy Święci podobne mieli objawienia, jeszcze większą mnie przejmowało obawą. Płakałam rzewnymi łzami, nie rozumiejąc, jakim sposobem ja niegodna taką jak oni łaskę otrzymałam. W końcu, choć z wielką przykrością, wyznałam wszystko spowiednikowi, bo ukrywać coś – choćby wyznanie najwięcej mnie miało kosztować – nigdy nie śmiałam, bojąc się zawsze tego, bym nie uległa jakiemuś złudzeniu. Spowiednik widząc mnie tak strapioną, pocieszał mnie bardzo i wiele mi dobrych rzeczy powiedział na uspokojenie.

2. W późniejszym czasie zdarzyło mi się nieraz i dotąd się zdarza, że stopniowo Pan objawia mi większe jeszcze tajemnice. Chcieć widzieć więcej nad to, co się w danej chwili duszy przedstawia, byłoby rzeczą próżną. Nigdy nic więcej nie widziałam niż to, co Pan za każdym razem chciał mi objawić. A są to rzeczy tak wielkie, że najmniejszej z nich dosyć na pogrążenie duszy w najgłębsze zdumienie i na tak wysokie podniesienie jej nad te rzeczy doczesne, iż niczym jej się wydaje wszystko, co przemija. Chciałabym choć w małej cząsteczce opisać choćby najmniejsze z tych objawień. Ale jakkolwiek bym się wysilała, widzę, że jest to rzecz niemożliwa, bo taka między światłem, jakie tu widzimy, a tym, które tam świeci całe będąc światłością, zachodzi różnica, że nie sposób jednego z drugim porównać. Wobec tamtej jasności, jasność tego naszego słońca wydaje się ciemnością. Słowem żadna, choćby najwyższa i najprzenikliwsza wyobraźnia, nie zdoła przedstawić sobie blasku tej jasności ani żadnej z tych rzeczy, które Pan mi ukazywał, ani tej przewyższającej szczęśliwości, jaką mnie to widzenie napełniało. Bo wszystkie zmysły doznają tam tak wysokiej i tak słodkiej rozkoszy, że żadne słowa tego nie wyrażą. Lepiej więc o tym nie mówić.

3. Raz całą godzinę byłam w tym stanie i Pan, zdawało mi się, przez cały ten czas nie odstępował od mego boku i ukazywał mi rzeczy przedziwne. Potem rzekł do mnie: Zobacz, córko, jakie to skarby tracą ci, którzy są Mi przeciwni. Powiedz im to, nie zaniedbaj. Niestety, Panie, odrzekłam, co pomogą moje słowa tym ślepym, swymi własnymi czynami zaślepionymi, jeśli Ty, w boskiej swojej dobroci ich nie oświecisz? Są tacy, którym użyczyłeś tego światła, dlatego też z oznajmienia im łaskawości Twojej odnieśli korzyści i nawrócili się do Ciebie. Wszakże gdy widzę je objawione takiemu jak ja, grzesznemu i nędznemu stworzeniu, rzecz to dziwna doprawdy, że mogli się między nimi znaleźć tacy, którzy mi uwierzyli. Błogosławione niech będzie imię i miłosierdzie Twoje, że – przynajmniej we własnej swojej duszy – doznałam tak widocznej odmiany na lepsze. Istotnie, od czasu tych rajskich widzeń, moja dusza chciałaby już na zawsze pozostać tam w niebie i nie wracać więcej do tego życia, bo wielką one we mnie pozostawiły wzgardę dla wszystkich rzeczy tej ziemi. Wszystko to wydaje mi się jakby błoto. Jasno widzę, jak bardzo siebie poniżamy, gdy się do tych rzeczy przywiązujemy.

4. W czasie mojego pobytu u tej pani, o której była mowa wyżej, zdarzyło się raz, że chwycił mnie gwałtowny ból serca, na który jak mówiłam wcześniej, dawniej często cierpiałam, ale teraz już nie tak mocno cierpię. Pani ta, będąc dobrą i litościwą, kazała mi poznosić swoje kosztowności, złote klejnoty z drogimi kamieniami szczególnie jeden brylant, który sobie bardzo wysoko ceniła. Sądziła, że oglądanie tych wspaniałości sprawi mi w moim cierpieniu przyjemną rozrywkę. Ja tylko śmiałam się w duchu i litowałam się zarazem, porównując w myśli te rzeczy, które ludzie tak sobie cenią, z tym, co Pan nam przygotował i dla nas zachowuje. Czułam, że jakkolwiek chciałabym się o to starać, nie potrafiłabym żadną miarą przywiązywać najmniejszej wagi do tych rzeczy, chyba że Pan wpierw zatarłby we mnie pamięć tamtych rzeczy niebieskich. Ta wyższość nad wszelkie dobra doczesne, jest to dla duszy prawdziwe, wspaniałe królestwo, tak wspaniałe i wielkie, że ten tylko zdoła zrozumieć całą jego wielkość, kto je sam posiada. To jest prawdziwe i czyste oderwanie się. Bóg sam je w nas sprawia, bez żadnej naszej pracy. On sam te prawdy tak jasno nam objawia, iż pozostają wyryte głęboko w naszej duszy i wyraźnie to widzimy i czujemy, że sami z siebie żadną miarą nie zdołalibyśmy w taki sposób i tak prędko wznieść się do stanu tak wysokiego.

5. Dzięki tym prawdom i widzeniom pozbyłam się prawie zupełnie bojaźni śmierci, którą dawniej miałam bardzo wielką. Dziś, dla duszy wiernie służącej Bogu, śmierć wydaje mi się rzeczą najłatwiejszą w świecie, skoro przez nią dusza widzi siebie w jednej chwili wyzwoloną z tego więzienia i przeniesioną na odpocznienie. Zachwycenie to, gdy Bóg porywa ducha do siebie i ukazuje mu rzeczy tak wysokie, wielkie ma, zdaje mi się, podobieństwo z chwilą, gdy dusza wychodzi z ciała i w tejże chwili dostępuje zupełnego widzenia najwyższego Dobra. Pomijam boleść rozłączenia. Nie jest to rzecz tak bardzo wielkiej wagi i kto prawdziwie za życia miłował Boga i miał serce oderwane od marności tego świata, ten też łatwiej i bez boleści umiera.

6. Dużo też, jak sądzę, dopomogły mi te widzenia do jaśniejszego poznania, gdzie jest prawdziwa nasza ojczyzna i jak tu na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami i przechodniami. Wielkie to szczęście, komu dano oglądać rzeczy tamtego świata i miejsce, gdzie ma żyć wiecznie. Jak wędrowiec, z daleka dążący do krainy, w której ma zamieszkać, gdy wie i naocznie o tym się przekonał, że tam dokąd zmierza, czeka go słodki, niczym nie zmącony odpoczynek. Tak i ten, kto raz ujrzał rzeczy niebieskie, z łatwością potem wznosi się do ich rozważania i nimi osładza sobie przykrości ziemskiej pielgrzymki. I już prawdziwie, powiedzieć można, ma swoje obcowanie w niebiosach. Jedno spojrzenie w niebo pogrąża jego duszę w głębokim skupieniu, cała jego myśl rozkosznie się zatapia w tej rajskiej krainie, której chwałę Pan z daleka raczył mu ukazać. Wielki to zysk! Nieraz tego doznaję, że moim towarzystwem i moją pociechą są ci, którzy tam żyją, i którzy, zdaniem moim, prawdziwie żyją. Ci zaś, którzy tu żyją, tak mi się wydają umarłymi, że choćby cały świat dotrzymywał mi towarzystwa, jeszcze czułabym się wśród niego samotna. Doświadczam tego szczególnie w chwilach, kiedy przychodzą na mnie te wielkie zapały miłości.

7. Wszystko, co wówczas widzę oczyma ciała, wydaje mi się jakby sen i złuda. Całe pożądanie moje zmierza ku temu, co oglądam oczyma duszy, a że od tych rzeczy widzę się jeszcze daleko, więc z tęsknoty umieram. Słowem, widzenia te są jedną z najwyższych łask, jakich dusza w tym życiu może dostąpić od Pana. Bierze z nich siłę i skuteczną pomoc ku noszeniu ciężkiego krzyża, jakim jest dla niej to życie, w którym nic jej zadowolić nie może, wszystko jest dla niej uprzykrzeniem. I gdyby Pan nie odbierał jej niekiedy pamięci na to, co widziała, choć pamięć ta szybko powraca, nie wiem, jak mogłaby żyć. Jemu niech będzie cześć i chwała na wieki! Oby Jego Boski Majestat, przez tę krew, którą Syn Jego przelał za mnie, nie dopuścił tego, kiedy już raczył mi objawić małą cząstkę tych dóbr nieskończonych i dał mi poniekąd zakosztować ich słodyczy, aby mnie jeszcze miało spotkać to, co spotkało Lucyfera, bym ze swojej winy straciła to wszystko. Niech tego nie dopuszcza, błagam Go o to na boską wielkość i dobroć Jego! Chwilami, wyznaję, niemałą o to mam trwogę. Ale z drugiej strony, i to bywa najczęściej, miłosierdzie boskie dodaje mi otuchy, że kiedy wyrwał mnie z tylu moich grzechów, nie zechce i nadal wypuścić mnie ze swoich rąk, i nie da mi zginąć na wieki. Błagam, waszą miłość, nie ustawaj błagać za mną Pana, aby tak się stało.

8. Jakkolwiek wielkie są łaski, o których dotąd mówiłam, ta, którą teraz opiszę, zdaje mi się jeszcze większą ze względu na nadzwyczajne skutki, jakie we mnie sprawiła i na dziwną moc i siłę, jaką z niej dusza moja odniosła. Choć, ściśle mówiąc, każda z tych łask jest tak wielka, że próżną jest rzeczą wdawać się w porównania, która z nich większa albo mniejsza.

9. Pewnego dnia, a było to w wigilię Zesłania Ducha Świętego, po Mszy schroniłam się na miejsce samotne, gdzie często przebywałam na modlitwie i wziąwszy do ręki dzieło jednego Kartuza, czytałam w nim fragmenty odnoszące się do jutrzejszej uroczystości. Natrafiłam na objaśnienie znaków, po których ma się poznawać obecność Ducha Św. u początkujących, postępujących i u doskonałych. Rozważając pilnie wskazane tam znaki tego trojakiego stanu i stosując je do siebie, doszłam do wniosku, że o ile mogę sądzić o sobie, z łaski i miłosierdzia Boga jest we mnie Duch Święty, za co zaczęłam czynić Mu dzięki najgorętsze. Zarazem przypomniałam sobie, że dawniej czytałam te same uwagi i że wówczas równie jasno widziałam w sobie brak tych znaków, jak teraz widzę, że je posiadam. Dlatego jeszcze wyraźniej stanęła mi przed oczyma cała wielkość łaski, jaką Pan mi uczynił, i porównując miejsce przygotowane mi w piekle, jak na nie zasłużyłam, z obecną nie do poznania zmianą swojej duszy, tym żarliwiej wielbiłam Boga za to wielkie nade mną Jego miłosierdzie. W czasie takich moich rozważań nagle, bez żadnego wiadomego mi powodu, przyszło na mnie wielkie uniesienie ducha. Miałam uczucie, jak gdyby moja dusza nie czując się zdolną znieść takiego niezmiernego szczęścia i jakby nie mogąc wytrzymać w ciele, siłą wyrywała się z niego. Uniesienie to w inny sposób niż zwykle, jak mi się zdawało, na mnie działające, tak było gwałtowne, że niemożliwe było opanować go, a duszę czułam w sobie tak do dna wstrząśniętą, że nie wiedziałam, co jej jest ani czego chce. Siły tak mnie zupełnie opuściły, że siedząc nie mogłam się utrzymać i musiałam się oprzeć o ścianę.

10. W tejże chwili ujrzałam nad moją głową gołębicę, inną i większą od naszych ziemskich gołębi. Zamiast pierza miała na piersiach jakby łuski z masy perłowej wydającej z siebie silny blask. Zdawało mi się, że słyszę szelest poruszanych skrzydeł. Tak unosiła się nade mną przez czas jednego Zdrowaś Maryjo, aż moja dusza, gubiąc się w zachwyceniu straciła ją z oczu. Duch uspokoił się, czując w sobie gościa tak miłego, choć zdawałoby się, że taka cudowna łaska powinna go była raczej zatrwożyć i przerazić. Ale wobec rozkoszy z niej płynącej trwoga ustąpiła miejsca. Ledwo zakosztowałam tej rozkoszy, poczułam w sobie nadziemski spokój i tak pozostałam w zachwyceniu.

11. Chwała tego zachwycenia była ogromna. Większą część świąt chodziłam tak pogrążona w sobie i nieprzytomna, że nie wiedziałam, co ze sobą począć ani jakim sposobem taka niezmierna łaska i szczęśliwość może się we mnie zmieścić. Nic prawie nie widziałam ani nie słyszałam od tej wielkiej szczęśliwości i rozkoszy wewnętrznej. Od tego dnia czuję w sobie bardzo wielki postęp, wyższy stopień miłości Bożej i silniejsze w cnotach utwierdzenie. Chwała bądź Panu i dziękczynienie za nieskończoną dobroć Jego na wieki, amen.

12. Innym razem ujrzałam też gołębicę, unoszącą się nad głową jednego ojca z Zakonu św. Dominika, tylko że promienie i jasność jej skrzydeł rozciągała się dalej, jak mi się zdawało. Objawiono mi, że ten Ojciec wiele dusz pociągnie do Pana.

13. Pewnego dnia znowu widziałam Najświętszą Pannę, ubierającą w olśniewająco biały płaszcz tego teologa dominikanina, o którym kilkakrotnie mówiłam. Objawiła mi Królowa Niebieska, że takim darem wywdzięcza mu się za usługę, jaką Jej oddał, przyczyniając się skutecznie do założenia naszego domu i że jasny ten płaszcz oznacza jasność i czystość, w jakiej od tego dnia zachowa jego duszę, broniąc ją od grzechu śmiertelnego. I tak się stało, pewna tego jestem. Od tego dnia aż do jego śmierci, która nastąpiła w kilka lat potem, Ojciec ten żył w tak surowej pokucie i tak święcie umarł, że sądząc po ludzku, najmniejszej nie ma wątpliwości, że mu Panna Najświętsza dotrzymała obietnicy. Jeden z braci, którzy byli przy jego śmierci, mówił mi, jak przed skonaniem słyszał z ust umierającego, iż widzi stojącego przy swoim boku świętego Tomasza. Umarł z wielką radością i z gorącym pragnieniem wyzwolenia się z tego wygnania. Tak wielki miał dar modlitwy, że nawet na krótko przed śmiercią, z powodu wielkiego wycieńczenia sam chciał myśl oderwać od ciągłego zanurzenia w rzeczach wiecznych, dokazać tego nie mógł, raz w raz mimo woli wpadając w zachwycenie. W ostatnich chwilach swego życia pisał do mnie, prosząc o wskazanie mu sposobu zapobieżenia tym zachwyceniem, gdyż często kończąc Mszę św. wpadał w ekstazę i żadną miarą nie mógł się od tego obronić. W końcu też Bóg oddał mu nagrodę zasłużoną za tę wielką gorliwość, z jaką Mu służył.

14. Miałam także widzenie niektórych łask nadzwyczajnych, jakie Pan czynił – wspomnianemu kilkakrotnie – rektorowi Towarzystwa Jezusowego, ale pomijam je, nie chcąc się zbytnio rozszerzać. Wspomnę tu tylko, co się stało w czasie, gdy został on nawiedzony ciężkim utrapieniem, skutkiem bolesnego prześladowania. Jednego dnia będąc na Mszy świętej, ujrzałam – w chwili Podniesienia – Chrystusa wiszącego na krzyżu. Powiedział mi kilka słów pociechy dla tego Ojca, abym mu je powtórzyła, ostrzegając go zarazem o tym, co jeszcze przyjść miało i stawiając mu przed oczy Mękę, jaką poniósł za niego, aby pamięć na nią dodała mu męstwa i gotowości do cierpienia. Objawienie to bardzo go pocieszyło i pokrzepiło na duchu. Potem zaś wszystko tak się stało, jak mi Pan przepowiedział.

15. Podobnie i o innych członkach jego Zakonu, to jest Towarzystwa Jezusowego, i o całym tym Zakonie widziałam rzeczy wspaniałe. Widziałam ich niejednokrotnie triumfujących w niebie z białymi chorągiewkami w ręku oraz wiele innych przedziwnych rzeczy, powtarzam, Pan mi o nich objawił. Wielką też mam cześć dla tego Zakonu. Wielu bowiem miałam sposobność poznać z bliska i przekonałam się, że życie ich zupełnie zgadza się z tym, co Pan mi o nich powiedział.

16. Jednego dnia wieczorem, gdy byłam na modlitwie, Pan przemówił do mnie i powiedział mi na wstępie kilka słów, którymi przypominał mi dawne grzeszne moje życie. Słowa te przeniknęły mnie głębokim zawstydzeniem i żalem. Bo choć nie były powiedziane tonem surowym, taką przecież w sobie mają moc i siłę, że słysząc je, dusza czuje się na proch starta od żałości i skruchy. Jedno takie słowo jaśniejsze w nas sprawia poznanie samych siebie, niż całe dni własnego zastanawiania się nad naszą nędzą, bo taki nosi wyryty na sobie charakter najwyższej prawdy, iż nie sposób mu zaprzeczyć. Stawiając mi przed oczy tyle marności, jakim się oddawałam, mówił, bym uznawała to sobie za wielką łaskę, że sercu tak skażonemu pozwolił jeszcze ukochać Siebie i przyjąć je zechciał. Takie wyrzuty nieraz słyszałam z Jego ust. Raz powiedział mi, bym pamiętała o tych chwilach, kiedy cześć swoją opierałam na sprzeciwianiu się Jego czci. Innym razem znowu, bym pamiętała, jak wiele Mu jestem winna, że kiedy najciężej Go obrażałam, On mnie obsypywał łaskami. Za każdym, jakiego się dopuszczę uchybienia, Pan strofuje mnie za nie z taką siłą, że cała od żalu i wstydu ustaję. A że tych uchybień bywa wiele, więc i strofowania te często się powtarzają. Nieraz mi się zdarza, że po surowszym jakimś napomnieniu ze strony spowiednika szukając sobie pociechy na modlitwie, tam dopiero spotykam się z takim napomnieniem, że w porównaniu z nim tamto jest niczym.

17. Wracając do tego, o czym zaczęłam mówić, gdy Pan w taki sposób stawiał mi przed oczy niecnotliwe moje życie, ja – ponieważ wówczas zdawało mi się, nic nie uczyniłam – wśród łez zaczęłam się domyślać, że boska Jego dobroć nową jaką łaskę mi gotuje. Najczęściej bowiem tak bywa, że gdy mam otrzymać szczególną jaką łaskę, Pan z udzieleniem jej jakby czeka chwili, aż wpierw w skrusze i zawstydzeniu wyniszczę się przed Jego obliczem. Zapewne dlatego tak czyni, bym tym jaśniej widziała, jak niegodna jestem takiej łaski. W chwilę potem takie przyszło na moją duszę zachwycenie, jak gdybym zupełnie już wyszła z ciała. Przynajmniej nie czułam, bym jeszcze w nim żyła. Ujrzałam najświętsze Człowieczeństwo w tak nadzwyczajnie przewyższającej chwale, w jakiej go nigdy przedtem nie widziałam. W przedziwnie jasnej światłości ukazało mi się ono, jak jest na łonie Ojca, choć w jaki sposób ono tam mieszka, tego objaśnić nie zdołam. Widziałam tylko, zdawało mi się bez widzenia, że jestem w obecności tego Bóstwa. Widzenie to pogrążyło mnie w takim zdumieniu, że przez kilka dni nie mogłam przyjść do siebie. Zdawało mi się ustawicznie, że mam jeszcze obecny przed sobą ten majestat Syna Bożego, choć nie tak już, jak kiedy go istotnie oglądałam. Rozumiałam dobrze, że jest to tylko żywe w duszy wyobrażenie tego, co widziałam. Bo każde takie widzenie – chociażby trwało najkrócej – pozostaje głęboko wyryte w wyobraźni i nieprędko z niej ustępuje. Wielka to dla duszy pociecha i nieoceniony pożytek.

18. To samo widzenie miałam jeszcze dwa czy trzy razy. Ze wszystkich widzeń, jakimi Pan raczył mnie obdarzyć, to zdaniem moim jest najwyższe. Sprawia ono skutki prawdziwie cudowne. Oczyszcza duszę w sposób niewypowiedziany i naszej naturalnej zmysłowości odbiera całą niemal siłę. Jest to jakby wielki płomień, pochłaniający w sobie i niszczący wszystkie pożądliwości tego życia. Chociaż i przedtem już z łaski Boga nie miałam żadnego pociągu do rzeczy znikomych, jednak tu dopiero z zupełną jasnością ukazała mi się cała marność i nicość przyjemności ziemskich. Głęboką stąd powzięłam naukę, że jedynym celem wszystkich naszych pożądań powinna być czysta prawda. Widzenie to pozostawiło także wyrytą w mojej duszy nieopisaną cześć i bojaźń Boga, inną od tej, jaką tu sami z siebie powziąć zdołamy. Przerażenie ogarnia duszę na samą myśl, że śmiała kiedyś lub że ktoś ośmieliłby się obrazić taki ogromny Majestat.

19. Mówiłam już nieraz o skutkach, jakie sprawiają w ogóle te widzenia i nadmieniałam, że skutki te bywają różne, mniejsze albo większe. Po żadnym z nich jednak nie pozostają w duszy skutki tak potężne i cudowne, jak po tym, o którym tu mówię. Gdy przystępując do Komunii świętej wspomnę na to, że ten ogromny Majestat, który oglądałam, jest tu obecny w Najświętszym Sakramencie (albo gdy Pan, co często bywa, raczy mi się widomie ukazać w Hostii), wtedy wielki lęk mnie ogarnia i czuję się cała jakby unicestwiona. O Panie mój! Gdybyś nie ukrywał swojej wielkości, któż by się odważył przystąpić do Ciebie i tyle razy takie nędzne i zmazane stworzenie łączyć z takim wielkim Majestatem? Bądź błogosławiony, Panie, i niechaj wielbią Cię aniołowie i całe stworzenie, iż tak stosujesz swoje dary do miary naszej ułomności, aby od używania tej najwyższej łaski nie odstraszała nas groza Twojej potęgi, którą gdybyś objawił widomie, człowiek słaby i nędzny nie śmiałby nigdy cieszyć się używaniem boskiego Twego daru ani do niego się zbliżyć.

20. Gdyby nie ten najłaskawszy wzgląd, jaki Bóg ma dla nas, mogłoby nas spotkać podobne nieszczęście, jakie się rzeczywiście wydarzyło pewnemu rolnikowi. Znalazł on skarb, ale skarb ten był za duży dla niego, dlatego nie wiedząc, co z nim zrobić, tak się martwił bezpożytecznym jego posiadaniem, iż w końcu zmarł ze zgryzoty. Gdyby nie dostał do rąk całego skarbu, ale otrzymał go częściami, mając tym sposobem z czego żyć i zabezpieczyć się od nędzy, byłby żył zadowolony i spokojny i smutek nie doprowadziłby go do śmierci.

21. O Boże, skarbie ubogich, jakże przedziwnie zaradzasz potrzebom naszych dusz, a mając w pogotowiu dla nich skarby nieprzebrane, nie od razu je wylewasz na nie w całości, aby swym ogromem nie przygniotły, ale powoli i stopniowo je objawiasz! Gdy widzę taki ogromny majestat, ukryty w takiej malutkiej rzeczy, jaką jest Hostia, wtedy doprawdy dusza moja nie może wyjść z podziwu nad taką nieogarnioną mądrością. Nie wiem, jak bym miała siłę i odwagę zbliżyć się do tego Pana, gdyby On sam, obok tych wielkich łask, które mi uczynił i czyni, nie wspierał jeszcze mojej słabości szczególną pomocą. Bez tej szczególnej Jego pomocy nie zdołałabym ukryć w sobie tego, co czuję, i powstrzymać się od głośnego na cały świat opowiadania tych cudownych we mnie Jego tajemnic. Bo co musi czuć w sobie taka jak ja nędznica obarczona nędzą, która życie swoje zmarnowała, ponieważ nie było w niej bojaźni Bożej, gdy widzi się złączona z tym Panem tak ogromnego majestatu, w Bożej łaskawości swojej widomie objawiającego się oczom jej duszy? Jakim sposobem te usta, z których tyle wyszło słów obrażających tego Pana, ważą się dotknąć tego Ciała, chwałą nieskończoną uwielbionego, przeczystego, pełnego łaskawości? Dla duszy, która była niewierną swemu Panu, niczym jeszcze jest bojaźń, jaką przeraża ją widok Jego majestatu w porównaniu z tym bólem i z tym skruszeniem, jakie ją rozdziera, gdy zobaczy piękne Jego boskie oblicze i w najsłodszym, pełnym łaskawości i czułości jego wyrazie wyczyta tę niepojętą miłość, jaką On ją niegodną umiłował. Lecz cóż dopiero musiało się dziać we mnie, gdy dwukrotnie patrzyłam na to, co teraz opowiem?

22. Panie mój i chwało moja! Zapewne w tych wielkich boleściach, jakie czuje moja dusza, z pewnego względu śmiem twierdzić, że uczyniłam cośkolwiek dla służby Twojej. Lecz nie… sama nie wiem, co mówię, i choć to piszę, jakbym nie ja to mówię, co piszę. Cała czuję się zmieszana i prawie nieprzytomna, gdy przywołuję sobie na pamięć te rzeczy. Mogłabym powiedzieć, że coś uczyniłam dla Ciebie, Panie mój, gdyby te uczucia boleści pochodziły ze mnie. Lecz gdy żadnej dobrej myśli mieć nie mogę, tylko z daru Twojej łaski, żadna też za nie wdzięczność mnie się nie należy. Ja jestem tylko Twoja dłużniczka, Tyś, Panie, wierzyciel.

23. Raz przystępując do Komunii, ujrzałam oczyma duszy, ale jaśniej niżbym ich widzieć mogła oczyma ciała, dwóch czartów ohydnej postaci, jak rogami swymi dusili za gardło biednego kapłana przy ołtarzu, a zarazem w hostii, którą ten kapłan trzymał w ręku i mnie podawał, widziałam mego Pana w takim, jak mówiłam wyżej, majestacie. Jasno stąd poznałam, że Pan spoczywa w rękach świętokradzkich i że nieszczęsny ten kapłan ma duszę zmazaną grzechem śmiertelnym. O, jakiż to był widok, Panie, widzieć tę Twoją boską piękność w pośrodku takich ohydnie szpetnych postaci! Czarci tak wyglądali wystraszeni i przerażeni Twoją obecnością, że chętnie uciekliby, gdybyś Ty im na to pozwolił. Strwożona do głębi tym widokiem, nie wiem już, jak zdołałam przyjąć Komunię i wielka mi z niej pozostała obawa. Zdawało mi się, że to widzenie chyba nie mogło być od Boga, że Bóg nie dopuściłby tego, bym widziała nieszczęśliwy stan tej duszy. Ale Pan oznajmił mi, że dlatego pozwolił na to, abym się modliła za tego grzesznego kapłana, a także abym się naocznie przekonała, jaka jest skuteczność słów konsekracji i jak za ich wymówieniem, Pan staje się obecny, choćby kapłan, który je wymawia był grzeszny. I wreszcie, abym poznała wielkość Jego dobroci, że nie wzdryga się oddać nawet w ręce nieprzyjaciela, a wszystko to dla mojego dobra i dla dobra wszystkich. Zrozumiałam z tego widzenia, jak wielki mają kapłani obowiązek aby być bardziej świętymi od innych, jaka to okropność, niegodne przyjęcie tego Najświętszego Sakramentu i jaką straszną ma moc diabeł nad duszą będącą w grzechu śmiertelnym. Sama też dla siebie ten wielki odniosłam pożytek, że jaśniej jeszcze poznałam, co jestem winna Bogu. Niech będzie błogosławiony na wieki!

24. Oto drugie zdarzenie, którego byłam świadkiem z wielkim swoim przerażeniem. W miejscu, gdzie przebywałam, umarł człowiek, o którym było mi wiadomo, że przez wiele lat prowadził bardzo złe życie, ale w ostatnich dwóch latach przed śmiercią złożony chorobą, zdawało się, że poniekąd się poprawił. Umarł bez spowiedzi, mimo to jednak nie sądziłam, by dusza jego miała być potępiona. Lecz gdy przystępowano do pochowania ciała, ujrzałam z wielkim przerażeniem zgraję czartów, rzucających się na nie, czyniących z niego sobie igraszkę, pastwiących się nad nim i wielkimi jakby widłami je rozbierając. Gdy je ze czcią, zwykłymi obrzędami niesiono do grobu, podziwiałam w sobie dobroć Boga, iż takiej nawet duszy sławę oszczędza, nie dopuszczając, by ludzie wiedzieli, że jest Jego nieprzyjaciółką.

25. Byłam na wpół przytomna od tego widoku. Przez cały czas nabożeństwa żadnego czarta nie widziałam. Ale gdy ciało spuszczano do grobu, było ich tam już niezliczone mnóstwo, gotowych na porwanie go. Patrząc na to, prawie od zmysłów odchodziłam i wiele potrzebowałam mocy, aby się z tym nie zdradzić. Myślałam sobie, jakie tam męki będą czarci zadawali tej duszy, kiedy już nad jej nieszczęsnym ciałem tak się pastwią. Dałby Pan, by to, na co ja patrzyłam (tę okropność!) ujrzeć mógł każdy żyjący w stanie grzechu. Byłoby to dla niego, jak sądzę, skuteczną pobudką do poprawy życia. Ze wszystkiego tego poznałam jeszcze jaśniej, jak wiele winna jestem Bogu i od jakiego nieszczęścia mnie wybawił. Nieprędko ochłonęłam ze swojego przerażenia. Dopiero spowiednik, gdy mu wszystko wyznałam, uspokoił mnie, zwłaszcza że się obawiałam, czy nie była to ułuda diabelska dla zniesławienia tej duszy, jakkolwiek nigdy nie uchodziła ona za bardzo pobożną. Niezależnie zresztą od tego, czy była w tym jakaś ułuda czy nie, rzecz sama, przyznaję, dotąd jeszcze, ile razy na nią wspomnę, strachem mnie przejmuje.

26. Kiedy już dotknęłam widzeń o umarłych, wspomnę tu jeszcze o innych podobnych zdarzeniach, w których podobało się Panu dać mi objawienia co do niektórych dusz. Wymienię ich tylko kilka. Opisywanie wszystkich byłoby, zdaniem moim, rzeczą zbyteczną i niepożyteczną. Doniesiono mi o śmierci byłego naszego Prowincjała, który przeszedł do drugiej Prowincji, i aż do śmierci nią rządził. Znałam go dawniej i niejedną przysługę mu zawdzięczam. Był to zakonnik bardzo przykładny. Wiadomość jednak o jego śmierci mocno mnie zatrwożyła. Byłam w obawie o jego zbawienie, bo całe dwadzieścia lat był przełożonym, a o przełożonych zawsze drżę, mając na uwadze wielką, zdaniem moim, odpowiedzialność i wielkie niebezpieczeństwa, przywiązane do wszelkiej troski o dusze. Bardzo zasmucona poszłam do kaplicy. Ofiarowałam Panu za tę duszę wszystkie dobre uczynki całego swego życia, a wiedząc dobrze jak tego mało, błagałam Go, by z nieskończonych swoich zasług dopełnił, czego potrzeba do wyzwolenia tej duszy z czyśćca.

27. Gdy tak prosiła Pana o tę łaskę, jak zdołałam najgoręcej, ujrzałam, zdawało mi się, po mojej prawej stronie tę duszę, wynurzającą się z głębi ziemi i wstępującą w radosnym zachwyceniu do nieba. Choć zmarły był już sędziwym starcem, w widzeniu tym przedstawił mi się w sile męskiego wieku, jakby miał tylko trzydzieści lat albo jeszcze mniej, a twarz jego jaśniała dziwnym blaskiem. Widzenie to trwało tylko chwilę, ale w duszy pozostała mi po nim niewypowiedziana pociecha. Nie mogłam już od tej chwili smucić się śmiercią tego Ojca i podzielać powszechnej po nim żałoby, bo był bardzo kochany. Takie czułam w sobie uspokojenie i pocieszenie, że nigdy ani na chwilę nie powstała we mnie najmniejsza wątpliwość co do prawdziwości tego widzenia. Z pewnością twierdzić mogę, że nie było to złudzenie. Było to zaledwie w dwa tygodnie po jego śmierci. Po tym wszystkim jednak nie zaniechałam prosić, kogo mogłam, o modlitwy za tę duszę i sama ją Bogu polecałam. Modlitwy moje za nią nie były już tak gorące, jakie by były, gdybym nie miała tego widzenia. Gdy bowiem Pan w taki sposób zapewni mnie o zbawieniu duszy zmarłego, a potem jeszcze za nią się modlę, mimo woli takie mam uczucie, jak gdybym dawała jałmużnę bogatemu. Później dopiero – z powodu znacznej odległości miejsca -dowiedziałam się bliższych szczegółów o pięknej i budującej śmierci, jaką Pan mu dać raczył. Wszyscy przy niej obecni z podziwem patrzyli na zupełną aż do końca jego przytomność, na pobożne łzy i uczucia najgłębszej pokory, z jakimi oddawał duszę Bogu.

28. W naszym klasztorze zmarła jedna zakonnica, wielka służebnica Boża. Drugiego dnia po jej śmierci, podczas odprawiającego się za nią nabożeństwa żałobnego, w chwili gdy jedna z sióstr czytała lekcję, a ja stałam przy niej dla odmówienia wiersza, w połowie lekcji ujrzałam duszę zmarłej podobnie jak tamta wznoszącą się i wstępującą do nieba. Widzenie to nie było w wyobraźni jak poprzednie, tylko czysto umysłowe, w rodzaju tych, o których wcześniej mówiłam. Ale i te umysłowe widzenia również są rzeczywiste i również pozostawiają w duszy niewątpliwą pewność jak i tamte, które się przedstawiają w obrazach.

29. W tym naszym klasztorze umarła inna siostra, osiemnastoletnia albo dwudziestoletnia, gorliwa w służbie Bożej, pilnie przychodziła do chóru, pod każdym względem bardzo cnotliwa, choć ciągle chorująca. Byłam pewna, że w tych ciężkich swoich niemocach, tak cierpliwie zniesionych, wielkie zebrała zasługi i już za życia przebyła czyściec. W cztery godziny po jej śmierci, będąc na żałobnym za nią przed pogrzebem nabożeństwie, ujrzałam jej duszę podobnie wznoszącą się z ziemi i wstępującą do nieba.

30. Pewnego dnia, w czasie jednego z tych wielkich cierpień, którym jak mówiłam, podlegałam i dotąd nieraz podlegam na ciele i na duszy, niezdolna w takim stanie zdobyć się ani na jedną dobrą myśl, poszłam do kościoła należącego do kolegium Towarzystwa Jezusowego. Tej nocy zmarł tam jeden z braci zakonnych. Modliłam się więc za niego, jak umiałam, słuchając Mszy świętej, którą jeden z ojców odprawiał za jego duszę. Nagle przyszło na mnie wielkie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam tę duszę z wielką chwałą wstępującą do nieba, mającą samego Pana przy swoim boku. Na znak szczególnej dla niej swojej łaskawości, jak mi było objaśnione, Boski Zbawiciel sam ją własną ręką do królestwa swego wprowadził.

31. Podobnego widzenia użyczył mi Pan co do jednego z naszych zakonników, bardzo przykładnego, śmiertelnie chorego. W czasie Mszy świętej przyszło na mnie zebranie wewnętrzne. Ujrzałam, że chory już skonał, a dusza jego bez zatrzymania się w czyśćcu szła prosto do nieba. Zmarł, jak potem się dowiedziałam, o tej samej godzinie, w której go widziałam umierającego. Zdziwiona byłam, że dusza jego tak szczęśliwie uszła męk czyśćcowych. Na co mi oznajmiono, że w nagrodę za wierne, jakim się odznaczał, przestrzeganie Reguły, dostąpił przyobiecanej naszemu Zakonowi i potwierdzonej bullami papieskimi szczególnej łaski zwolnienia od czyśćca lub szybkiego z niego wyzwolenia. Nie wiem, w jakim celu było mi dane to objawienie. Zapewne chciał mnie Pan przez to ostrzec, że nie dość jest nosić tylko habit zakonny, ale potrzeba wiernie spełniać obowiązki zakonne, aby dostąpić uczestnictwa w dobrach przyobiecanych tak wysokiemu stanowi.

32. Wiele podobnych widzeń Pan z łaski swojej mi użyczył, ale dłużej się nad nimi zastanawiać nie chcę, bo jak już mówiłam, mały z tego byłby pożytek. To tylko jeszcze nadmienię, że ze wszystkich dusz, które mi w taki sposób były ukazane, nie widziałam żadnej, która by weszła wprost do nieba bez zatrzymania w czyśćcu, oprócz tych trzech, to jest Ojca, o którym na ostatku mówiłam, świętego Piotra z Alkantary i tego Ojca dominikanina, o którym było wyżej. Co do niektórych, raczył mi Pan także ukazać miejsce, jakie zajmują w niebie, i stopień chwały, na który są wywyższone. Wielka pod tym względem zachodzi między nimi różnica.