Księga Życia - Strona 30 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXVIII



O nowych nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielał, i jak po raz pierwszy widomie jej się objawił. – Co to jest widzenie przez wyobraźnię. – Jak wielkie skutki i znaki zostawia po sobie to widzenie, jeśli jest od Boga. – Są to rzeczy bardzo ważne i godne uwagi.

1. Wracam do rzeczy przerwanej. Widzenie to, czyli raczej jasna świadomość obecności stojącego przy moim boku Zbawiciela, trwało ustawicznie przez kilka dni. Wielkie z niego odniosłam pokrzepienie duszy. Przez cały ten czas nie przerwałam modlitwy wewnętrznej, starając się wszystkie czynności tak spełniać, żeby ten Boski Świadek, którego jasno widziałam na mnie patrzącego, był z nich niezadowolony. Ponieważ wciąż to we mnie wmawiano, miewałam chwilami obawy, czy nie podlegam złudzeniu. Jednak obawy te prędko przemijały, bo zawsze Pan sam mnie uspokajał. Pewnego dnia, gdy byłam na modlitwie, spodobało się Panu ukazać mi widomie same tylko swoje ręce, a był to widok tak zachwycający, że nie mam słów na jego opisanie. Ogarnął mnie najpierw wielki strach, jak tego zawsze doświadczam z początku, ile razy Pan mnie obdarza nową łaską nadprzyrodzoną. W kilka dni później ujrzałam boskie Jego oblicze, które mnie pięknością swoją jakby całą pochłonęło. Nie mogłam z początku zrozumieć, dlaczego Pan mi się ukazywał tak częściami, kiedy potem miał mi uczynić łaskę ujrzenia całej Jego postaci. Później dopiero zrozumiałam, że czynił to w boskiej łaskawości swojej ze względu na naturalną niedołężność moją, bo takie nędzne i grzeszne stworzenie, jakim ja jestem, tak wielkiej chwały od razu by nie zniosło, i dlatego Pan miłosierny, znając tę nędzę moją, w taki sposób stopniowo mnie przygotowywał. Niech będzie za to błogosławiony na wieki.

2. Może się wyda waszej miłości, że nie potrzeba było na to wielkiego z mojej strony wysiłku, aby patrzeć na ręce i na oblicze tak zachwycająco piękne. – Ale piękność ciał uwielbionych tak jest przewyższająca i blask nadprzyrodzonej chwały ich tak olśniewający, że widok ten wprawia w zachwyt i osłupienie. Stąd też widzenie to taką mnie przeniknęło bojaźnią, że cała byłam wstrząśnięta i przerażona. Chociaż późniejsze upewnienie się, że się nie łudzę, takie we mnie sprawiło uspokojenie i takie błogie z tego widzenia poczułam w sobie skutki, że wszelki strach szybko ustąpił.

3. W dzień świętego Pawła, gdy byłam na Mszy św., ukazało mi się w zupełności najświętsze Człowieczeństwo Chrystusa, tak jak je przedstawiają na obrazach zmartwychwstałe, pełne niewypowiedzianego wdzięku i majestatu. Na rozkaz waszej miłości opisałam to widzenie w osobnym liście, choć uczyniłam to nie bez wielkiej trudności i przykrości, bo są to rzeczy, o których chcąc mówić, czuje się aż do unicestwienia całą swoją niemoc. Opowiedziałam jednak rzecz, jak umiałam najlepiej i nie mam już potrzeby powtarzać ten opis. To tylko powiem, że chociażby w niebie nie było innej rozkoszy dla oczu, niż widok tej wielkiej piękności ciał uwielbionych, a zwłaszcza Człowieczeństwa Pana naszego Jezusa Chrystusa, to jedno już byłoby niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością. Jeśli już tu na ziemi, gdzie Majestat Jego objawia nam się tylko w mierze odpowiedniej słabej wydolności nędzy naszej, widok ten tak zachwyca i uszczęśliwia, cóż dopiero będzie tam, gdzie dusza w zupełności cieszy się oglądaniem takiej piękności i wielmożności?

4. Widzenia tego, choć dzieje się za pomocą wyobraźni, ani żadnego innego nigdy nie widziałam oczyma ciała, tylko zawsze oczyma duszy. Według nauki uczonych, którzy lepiej się na tym znają niż ja, widzenie poprzednio opisane jest wyższego rodzaju niż to ostatnie, a to ostatnie jest o wiele doskonalsze od tego, które się widzi oczyma ciała. Zmysłowe to widzenie, tak uczą, należy do rzędu najniższych i najwięcej jest wystawione na niebezpieczeństwo ułud diabelskich. Wówczas trudno mi było to zrozumieć, owszem, raczej pragnęłam, skoro już dana mi została ta łaska, by mi przychodziła w sposób dla oczu cielesnych widomy, aby mi spowiednik nie mówił, że mi się przewidziało. Gdy widzenie takie minęło zdarzało mi się, że cała rzecz wydawała mi się złudzeniem i przywidzeniem, i trapiłam się myślą, że mówiąc o tym spowiednikowi, może go oszukałam. Był to nowy powód do płaczu i znowu szłam do niego, i wyznawałam mu swoją obawę. On mnie pytał, czy rzecz przedstawiała mi się tak, jak ją wyznawałam, czy też miałam zamiar go oszukać? Odpowiadałam mu szczerze, jak było:, że nie zdaje mi się, bym kłamała ani nie miałam zamiaru kłamać, ani za nic w świecie nie zgodziłabym się mówić co innego, niż myślę. On też wiedział o tym dobrze i dlatego starał się mnie uspokoić. Z drugiej strony, chodzenie do niego z takimi rzeczami tak mi było ciężkie i przykre, że nie pojmuję, jakim sposobem diabeł zdołał wbić mi do głowy przypuszczenie, że może ja zmyślam, abym potem sama siebie tą myślą udręczała. Ale Pan z taką boską natarczywością wciąż na nowo dawał mi tę łaskę i tak jasno ukazywał mi jej prawdziwość, że ta wątpliwość, czy się nie łudzę, szybko mnie opuściła. Dlatego dopiero spostrzegłam i dowodnie się przekonałam, jaka była moja głupota. Bo chociażbym całe lata wysilała wyobraźnię na zmyślenie i przedstawienie sobie takiej piękności, nigdy bym tego dokazać nie zdołała ani nie umiała. Piękność ta, choćby samą tylko jasnością i swoim blaskiem przewyższa wszystko, cokolwiek człowiek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić.

5. Nie jest to taki blask, który by raził w oczy. Jest to dziwnie wdzięczna białość, z jasnością dokoła rozlaną, która sprawia oczom niewypowiedzianą rozkosz. Nie męcząc oczu, oświeca je słodką światłością, aby mogły widzieć boską piękność. Jest to światło tak różne od tego światła ziemskiego, że w porównaniu z jasnością i światłością, z jaką się ono oczom przedstawia, jasność słońca wydaje się ciemna, i już by się nie chciało na nie patrzeć. Taka jest między tym dwojakim światłem różnica, jaka zachodziła między wodą przejrzyście czystą, płynącą po dnie kryształowym i odbijającą promienie słońca, a wodą całkiem mętną, gęstymi mgłami pokrytą i płynącą gruntem błotnistym. Nie żeby tu w istocie było słońce albo ta światłość boska podobna była do światłości słońca, ale ostatecznie tamta przedstawia się duszy jako światłość istotna i naturalna, a ta druga raczej jako rzecz sztuczna. Jest to światłość, która nie zna nocy, zawsze jest światłością i nic jej zaćmić nie zdoła. Jest to na koniec taka światłość, że i najbystrzejszy rozum ludzki, choćby całe życie nad tym pracował, nie potrafi jej sobie przedstawić, jaką jest. A tak nagle i prędko Bóg ją ukazuje, że gdyby na ujrzenie jej potrzeba było otworzyć człowiekowi oczy, nie miałby czasu na ich otwarcie. Ale oczy otwarte czy zamknięte, nic tu nie znaczą. Gdy Pan chce, byśmy tę światłość Jego widzieli, widzimy ją, choćbyśmy nie chcieli. Nic tu nie pomoże żadne odwracanie uwagi, żadna siła się nie oprze potędze tego światła, żadna czujność, żadne staranie jej nie powstrzyma. O tym wiem dobrze z własnego doświadczenia, jak się z tego, co jeszcze powiem, okaże.

6. Teraz chciałabym tu objaśnić, w jaki sposób Pan ukazuje się w tych widzeniach. Nie mówię, bym chciała wytłumaczyć, w jaki sposób to może być, by ta światłość Boża tak silnie przeniknęła zmysł wewnętrzny i w umyśle wyryło się tak jasne wyobrażenie Boga, iż prawdziwie czujemy przy nas Jego obecność. To jest rzeczą uczonych. Jak się to dzieje, takiego zrozumienia Panu mi nie dał. Taka jestem ciemna i tak tępego pojęcia, że mimo wszelkich objaśnień, jakie mi dawano odnośnie tej rzeczy, nie doszłam do tego, bym istotę tego zrozumiała. Rzecz pewna, że choć waszej miłości się zdaje, że mam rozum bystry, ja tej bystrości nie posiadam. Rozum mój taki, że jak o tym w wielu zdarzeniach się przekonałam, tyle tylko rozumie, ile mu, jak to mówią, łopatą włożą do głowy. Nieraz mój spowiednik zdumiewał się nad moją ignorancją. Nigdy też nie próbował wytłumaczyć mi, jakim sposobem Bóg uczynił to lub tamto, albo jak to lub tamto mogło się stać. Ja też tego wytłumaczenia nie pragnęłam i nie pytałam o nie, chociaż – jak mówiłam – od wielu lat dane mi było przebywać z dobrymi teologami i uczonymi. Czy dana rzecz jest grzechem czy nie, o to ich pytam. Co do reszty, nie potrzeba mi było innej wiadomości nad tę, że Bóg uczynił to wszystko i rozumiałam to dobrze, że nie mam czego szperać w cudownych Jego sprawach, a tylko chwalić Go za wszystkie. Owszem, nawet tajemnice trudne i niezgłębione większą wzbudzają we mnie pobożność, i to tym większą, im są trudniejsze.

7. Powiem, więc tylko, co widziałam i czego sama doznałam. W jaki sposób Pan to uczynił, to wasza miłość lepiej wytłumaczy i objaśni, cokolwiek by było niejasnego i czego bym ja nie potrafiła należycie wyrazić. – Niekiedy zdawało mi się, że to, co widzę, jest tylko wyobrażeniem. Innym razem i zdarzało się to częściej widziałam, że to nie wyobrażenie tylko sam Chrystus. Zależało to od stopnia jasności, w jakiej mi się ukazywał. Nieraz, gdy jasność jest mniej silna, widzenie jest niewyraźne i przedstawia się jako obraz, ale obraz nie taki, jakim bywają malowane wizerunki ręką ludzką, chociażby najdoskonalsze, jakich wiele widziałam. Niedorzecznością byłoby szukać między tym dwojakim rodzajem wyobrażeń jakiego bądź podobieństwa. Taka jest ni mniej, ni więcej między nimi różnica, jak człowiek żywy różni się od swego wizerunku. Chociażby wizerunek był najbardziej podobny, nigdy przecież nie odtworzy on tak swego pierwowzoru, by nie było widać od razu, że jest to tylko martwe malowanie. Nie mam potrzeby dłużej się nad tym rozwodzić, bo porównanie to najdokładniej oddaje moją myśl i dosłownie odpowiada rzeczywistości.

8. Nie mówię jednak, by było to tylko proste porównanie, bo żadne porównanie nie może w zupełności dorównać prawdzie, a to, co mówię, jest samą prawdą, to jest, że tak ni mniej, ni więcej różni się to wyobrażenie Boga Wcielonego od wizerunków ręką ludzką uczynionych, jak różnym jest człowiek żywy od podobizny namalowanej na płótnie. Tu, jeśli jest wyobrażenie, jest to wyobrażenie żyjącego, nie jest to martwa podobizna człowieka, ale jest to żywy Jezus Chrystus, okazujący się zarazem człowiekiem i Bogiem, nie jakim był leżąc w grobie, ale jakim wyszedł z grobu po swoim zmartwychwstaniu. Niekiedy przychodzi z taką wielmożnością, iż nie sposób wątpić, że to On, Pan sam we własnej Osobie. Zdarza się to szczególnie po Komunii, kiedy już wiara sama zapewnia nas o Jego w nas obecności. Wówczas tak się okazuje Panem tej swojej gospody, że dusza jakby przed Nim niszczeje i cala się czuje pochłonięta w Chrystusie. O Jezu mój! Kto zdoła wypowiedzieć ten blask majestatu, w jakim się w takiej chwili objawiasz? Jakże wobec tej wielmożności, z jaką się jej ukazujesz, rozumie to dusza, że Ty sam jesteś Panem nieba i ziemi, że choćbyś tysiące i mnóstwo niezliczone nowych światów i nowych niebios stworzył, cała ta ogromna dzierżawa byłaby przecież niczym dla takiego Pana, jakim Ty jesteś.

9. Tu także jasno się widzi, jaka jest niemoc wszystkich czartów w porównaniu z wszechmogącą Twoją potęgą i kto Tobie wiernie służy, ma moc całe piekło zdeptać nogami. Tu widzi się, jak słuszny powód do przestrachu mieli czarci, gdy Ty zstąpiłeś do otchłani. Jak słusznie mogli wówczas życzyć sobie tysiąca nowych piekieł głębszych niż piekło, aby się w nich skryć mogli przed takim ogromnym Twoim majestatem, który tu ukazujesz duszy, aby poznała, jak jesteś wielki i jaka jest potęga najświętszego, złączonego z Bóstwem Twego Człowieczeństwa. Tu łatwo jej przedstawić sobie, co będzie w dzień sądu, gdy jawnie przed całym światem ukaże się majestat tego Króla i surowość Jego gniewu przeciwko złym. Tu dusza uczy się prawdziwej pokory, przeniknięta widokiem swojej nędzy wobec tego majestatu, nędzy tak jawnej, że już jej nie może nie widzieć. Tu przejmuje się zawstydzeniem i prawdziwym żalem za swoje grzechy, dlatego, że Ty, Panie, tak łaskawym jej się okazujesz i taką jej miłość objawiasz, że nie wie, gdzie się podziać przed Tobą i cała siebie wyniszcza. Twierdzę bez wahania, że gdy Pan w taki sposób raczy odkryć przed duszą niejaką część swojej łaskawości i majestatu, nie możliwe, by śmiertelny człowiek wytrzymał brzemię tego widzenia, gdyby Pan sam nie przyszedł jej z pomocą w sposób nadprzyrodzony, przenosząc duszę w stan zachwycenia i ekstazy, w którym widok tego widzenia zatraca się w rozkoszy używania. Czy to prawda, że potem w duszy zaciera się pamięć tego nadmiernego blasku chwały? – Tak, ale ten majestat i ta piękność Pańska tak w niej pozostają wyryte, że zapomnieć o nich nie może, chyba, że podoba się Panu doświadczyć ją próbą, o której w dalszym ciągu będę mówić, gdzie dusza cierpi taką straszną oschłość i opuszczenie wewnętrzne, że o wszystkim, nawet o Bogu zapomina. Dusza po tym widzeniu pozostaje przemieniona i ustawicznie jakby przepojona Bogiem. Zaczyna niejako w nowy sposób kochać Boga żywą miłością, w bardzo wysokim stopniu, jak mnie się wydaje. A choć ten poprzedni rodzaj widzenia, w którym, jak mówiłam, Bóg objawia się duszy bez widomego wyobrażenia jest wyższy, jednak ten drugi bardziej odpowiada naszej ułomności, bo pozostawiając wyryty w wyobraźni obraz tej boskiej obecności, skutecznie ułatwia duszy zachowanie w pamięci tej tak wielkiej łaski i stateczne skupienie myśli w jej rozpamiętywaniu. Toteż oba te rodzaje widzenia prawie zawsze idą ze sobą w parze i tak jedno z drugim się łączy, że w widzeniu przez wyobraźnię oglądamy oczyma duszy dostojność, piękność i chwałę najświętszego Człowieczeństwa. A w tamtym widzeniu umysłowym, o którym mówiłam, objawia nam się jako potężny Bóg, który wszystko może, wszystko rozrządza, wszystkim włada i wszystko napełnia swoją miłością.

10. Ten rodzaj widzenia powinniśmy sobie bardzo wysoko cenić. Nie grozi w nim, zdaniem moim, żadne niebezpieczeństwo, bo ze skutków, jakie ono sprawia, widać, że zły duch żadnej tu nie ma siły. Trzy czy cztery razy, o ile pamiętam, chciał mi szatan w ten sposób ukazać Pana za pomocą mamiących widziadeł. Postać cielesną potrafi przybrać, ale nie zdoła podrobić tej chwały, jaką jaśnieje tego rodzaju objawienie pochodzące od Boga. Tworzy on swoje widziadła, chcąc nimi zatrzeć skutki prawdziwego widzenia, jakie dusza miała. Dusza odpychając od siebie te mary trwoży się ich natarczywością, czując w sobie niesmak i niepokój, traci uczucia pobożne i słodycz wewnętrzną, jakimi przedtem się cieszyła i staje się niezdolna do modlitwy. To – jak mówię – zdarzyło mi się w początkach trzy albo cztery razy. Widziadła szatańskie tak są rzeczą z gruntu różną od widzeń Bożych, że każdy, kto doszedł choćby tylko do modlitwy odpocznienia, z łatwością, jak sądzę, to rozpozna za pomocą tego, co wyżej powiedziano o skutkach mowy wewnętrznej. Jest to rzecz bardzo widoczna i nie sądzę, by dusza mogła tu być oszukana przez złego ducha, jeśli tylko z pokorą i prostotą postępuje. Chyba, że sama chciała dać się oszukać. Ktokolwiek raz doznał prawdziwego widzenia Bożego, ten natychmiast jakby dotykalnie uczuje fałsz widziadła szatańskiego. Choć i zły duch na wstępie sprawia w duszy niejakie smaki i słodycze duchowe, ona jednak czuje od razu, że to nie takie słodycze, jakie towarzyszą widzeniom Bożym i ze wstrętem je odrzuca. Nie widzi w nich żadnego znaku czystej i świętej miłości. Tym sposobem zły duch sam siebie zdradza i od razu się wydaje, kto siedzi ukryty pod tymi pięknymi pozorami, tak, iż kto ma w tych rzeczach jakiekolwiek doświadczenie, temu czart nic złego zrobić nie może.

11. Podobnie, żeby to widzenie mogło być prostym tylko wytworem wyobraźni, jest to rzecz bezwarunkowo niemożliwa. Nie ma tu najmniejszej naturalnej podstawy. Sama już piękność i biel jednej tylko ręki przewyższa wszelką naszą wyobraźnię. A potem w jakiż sposób, w jednej chwili przedstawić sobie, jakby obecne takie rzeczy, które nigdy nie były w pamięci ani w naszej myśli, których wyobraźnia i po najdłuższej pracy nie zdołałaby pojąć, bo – jak mówiłam – przewyższają nieporównanie wszystko, cokolwiek na tej ziemi zrozumieć możemy. Jest to bez wątpienia niemożliwe. Ale chociażby nawet wyobraźnia mogła tu coś dokonać, nic by to nie pomogło, jak o tym jasno nas przekona następująca druga uwaga. Gdyby widzenie takie tworzyło się rozumem, pominąwszy, że nie sprawowałoby tych wielkich skutków, jakie sprawuje widzenie od Boga, ani w ogóle żadnych skutków nadprzyrodzonych, dusza zamiast pożytku miałaby tylko szkodę. Byłaby podobna do człowieka, który by chciał zasnąć, a w brew woli leżał rozbudzony, bo sen nie przychodzi. Pragnąłby bardzo snu, bo czuje jego potrzebę czy to dla wielkiego znużenia, czy dlatego, że go głowa boli. Stara się, jak może, przywoływać sen i chwilami zdaje mu się, że zasypia. Ale nie jest to sen prawdziwy, nie pokrzepi go, i głowa od takiego snu nie odpocznie, owszem, nieraz jeszcze większą czuje po nim niemoc. Tak by było w pewnej mierze i z tym widzeniem, gdyby było prostym wytworem wyobraźni. Dusza pozostawałaby po nim czcza i próżna, zamiast pokrzepienia i siły odnosiłaby z niego tylko znużenie i niesmak. Gdy przeciwnie, widzenie prawdziwe, nie sposób wyrazić, jakimi ją skarbami ubogaca i nawet ciału zdrowia i siły dodaje.

12. Na tę rację i inne powoływałam się w odpowiedzi na zarzuty – jakie mi czyniono bardzo często – utrzymując, że jest to sprawa diabelska, że zły duch mnie oszukuje i mami. Broniłam się także, jak mogłam, za pomocą porównań, które Pan mi na myśl nasuwał, ale wszystko to było daremne. Bo iż w porównaniu z ludźmi bardzo świątobliwymi, z którymi żyłam w tym miejscu, ja byłam ostatnią grzesznicą, a Bóg nie tą drogą ich prowadził, tym samym, więc oni bali się o mnie, że błądzę i ulegam złudzeniom czartowskim. I tak za grzechy moje, te obawy i podejrzenia o mnie z ust do ust się rozchodziły i wszystkim były wiadome wewnętrzne moje przejścia, choć ja o nich nikomu nie mówiłam, tylko jednemu spowiednikowi i tym, do których spowiednik mnie odsyłał.

13. Jednego razu między innymi taką im dałam odpowiedź, że gdyby ci, którzy takie rzeczy o mnie mówią, zapewniali mnie, że osoba, która tylko co ze mną rozmawiała i którą ja dobrze znam, nie była tą, za kogo ją miałam, że mi się tylko przewidziało, że to ona, i oni tego są pewni, ja w takim razie bez wątpienia wierzyłabym raczej ich zapewnieniom, niż własnym oczom. Ale gdyby ta osoba na znak wielkiej dla mnie swojej miłości, podarowała mi i w rękach moich zostawiła drogie klejnoty, jakich przedtem nie posiadałam i z ubogiej, jaką byłam, widziałabym się teraz bogatą, wtedy już jakkolwiek bym chciała, nie mogłabym im wierzyć. A te klejnoty ja mogę im pokazać, bo wszyscy, którzy mnie znali, jasno widzieli wielką zmianę, jaka zaszła w mojej duszy. Poświadczał ją mój spowiednik i pod każdym względem wielka różnica między dawnym a obecnym moim postępowaniem nikomu nie była tajna, owszem, z wielką oczywistością wszystkich uderzała. Dlatego kiedy przedtem byłam tak niecnotliwa, nie mogę, mówiłam, dać wiarę temu, by diabeł sprawiał we mnie te widzenia, aby mnie oszukać i chciał pociągnąć do piekła używając sposobu tak przeciwnego jego zamiarom, oswobadzając mnie od złych moich nałogów, a wlewając we mnie cnoty i męstwo. Bo jasno widziałam, że od tych widzeń naraz taka się we mnie stała odmiana.

14. Spowiednik mój, jak mówiłam – bardzo świątobliwy zakonnik z Towarzystwa Jezusowego – takie same dawał w mojej obronie odpowiedzi, jak się o tym później dowiedziałam. Był to kapłan wysokiej roztropności i najgłębszej pokory, ale właśnie ta jego pokora naprowadziła na mnie ciężkie utrapienie. Bo jakkolwiek w niezwykłym stopniu oddany był modlitwie i posiadał naukę, w swoim sądzie o mnie nie dowierzał samemu sobie, tym bardziej, że Pan go tą drogą nie prowadził. Nacierpiał się on niemało z mojego powodu. Ostrzegano go, jak słyszałam, by miał się ze mną na baczności, by wierząc tym rzeczom, które mu wyznawałam, nie dał się diabłu wyprowadzić w pole. Przytaczano mu różne przykłady na potwierdzenie tych przestróg. Wszystko to wielkim dla mnie było udręczeniem. Obawiałam się, że w końcu nie będę miała przed kim się spowiadać, że wszyscy usuną się ode mnie jak od zarażonego. Płakałam bez przerwy.

15. Prawdziwa to była opatrzność Boża, że ten Ojciec cierpliwie mnie znosił i nie odmawiał mi spowiedzi. Bo też tak wielki i żarliwy był to sługa Boży, że dla miłości Boga gotów był znosić wszystko. Zalecał mi, więc, bym się strzegła obrazy Bożej, bym nie odstępowała w niczym od jego wskazówek i przepisów i nie lękała się tego, że on mnie opuści. Na wszelki sposób i w każdej potrzebie dodawał mi odwagi i mnie uspokajał. Szczególnie nalegał na to, bym niczego przed nim nie ukrywała i tak też czyniłam. Zapewniał mnie, że jeśli będę wierna temu zaleceniu, nie mam czego się obawiać. Wówczas rzeczy te, chociażby były sprawą diabelską, nic mi nie zaszkodzą. Owszem, Pan na pożytek mój obróci tę szkodę, którą by zły duch chciał wyrządzić mojej duszy. W taki sposób pracował, ile mógł, nad wewnętrznym moim udoskonaleniem. Ja w takiej ciągle żyjąc obawie, byłam mu posłuszną we wszystkim, choć niedoskonale. Przez trzy lata i więcej, w których mnie spowiadał wśród tych ciągłych utrapień, dużo miał przeze mnie do zniesienia, gdyż w wielkich, jakie wówczas cierpiałam prześladowaniach, będąc z dopuszczenia Pańskiego posądzaną i potępianą w wielu rzeczach, w których w większości nie było nic złego, wszystko to składano na niego i jego za mnie obwiniano, choć żadnej nie miał winy.

16. Gdyby nie to, że był to mąż tak święty – i że Pan mu dodawał odwagi – żadną miarą nie zdołałby wytrzymać tego wszystkiego, co miał do cierpienia. Bo z jednej strony musiał odpowiadać tym, którym się zdawało, że jestem na złej drodze, a zapewnieniom jego, że się mylą, wierzyć nie chcieli. Z drugiej zaś strony musiał mnie uspokajać i uśmierzać moje obawy, i gdy te obawy we mnie się wzmagały, tym bardziej znowu trudzić się i pracować dla dodania mi otuchy. Za każdym, bowiem widzeniem i za każdą nową łaską dopuszczał Pan na mnie wielkie strachy, które mnie dręczyły po zniknięciu widzenia. Wszystko to pochodziło stąd, że byłam i jestem tak wielką grzesznicą. On mnie pocieszał z wielkim współczuciem i gdyby miał więcej wiary w siebie samego, nie byłabym tyle i tak długo cierpiała, bo w tym wszystkim Bóg mu dawał poznawać całą prawdę i sam Najświętszy Sakrament, jak tego jestem pewna, był mu światłością ku jego poznaniu.

17. Inni słudzy Boży, nie chcąc wierzyć, bym była na bezpiecznej drodze, długie o tych rzeczach prowadzili ze mną rozmowy. A był między nimi jeden bardzo mi drogi, bo dusza moja nieskończenie wiele mu zawdzięczała. Był to człowiek świątobliwy, gorąco pragnął mojego postępu w doskonałości i prosił za mną Boga, aby mnie oświecił. Tym więcej bolałam, widząc, że on mnie nie rozumie. Mówiłam z nimi po prostu i otwarcie, a oni słowa moje brali w innym znaczeniu niż to, które chciałam przez nie wyrazić. I tak szczerość mojej mowy wydawała im się brakiem pokory. Za najmniejszym uchybieniem, jakie we mnie spostrzegli, a mogli ich spostrzec wiele, zaraz mnie potępiali we wszystkim. Pytali mnie o wszystko. Odpowiadałam w dobrej wierze bez oglądania się na dobranie wyrazów, a oni z tego zaraz wyprowadzali wniosek, że chcę ich uczyć, że mam siebie za uczoną. Wszystko to natychmiast donosili memu spowiednikowi, w dobrym bez wątpienia zamiarze, mając na celu moją poprawę, a spowiednik ostro mnie za to strofował.

18. Utrapienia te, spadające na mnie z różnych stron, trwały bardzo długo, ale dzięki łaskom, jakie mi Pan czynił, ochotnie je znosiłam. Opowiadam te szczegóły, aby się z nich okazało, jakie udręczenie cierpi dusza, gdy na tej drodze duchowej nie ma doświadczonego przewodnika. Gdyby nie wielkie łaski, którymi darzył mnie Pan, nie wiem, co by się ze mną stało. Cierpiałam trwogi i udręczenia, zdolne odebrać mi rozum. Nieraz znajdowałam się w takiej ostateczności, że już nie wiedziałam, co począć, i tylko oczy wznosiłam do Pana, błagając ratunku. Przeciwieństwa takie, wyrządzane przez ludzi cnotliwych takiej jak ja grzesznej, słabej, a do tego bojaźliwej kobiecinie mogą się w moim opowiadaniu wydawać drobnostką. Ale ja, choć przeszłam w życiu przez bardzo ciężkie utrapienia, to to uznaję za jedno z najcięższych. Daj, Boże, abym przez nie oddała jakąkolwiek chwałę Boskiemu Majestatowi, tak jak pewna jestem tego, że mieli ją na celu i większego tylko mojego dobra pragnęli ci, którzy mnie potępiali i uważali za zmamioną przez złego ducha.

 

Rozdział XXVIII



O nowych nadzwyczajnych łaskach, jakich Pan jej udzielał, i jak po raz pierwszy widomie jej się objawił. – Co to jest widzenie przez wyobraźnię. – Jak wielkie skutki i znaki zostawia po sobie to widzenie, jeśli jest od Boga. – Są to rzeczy bardzo ważne i godne uwagi.

1. Wracam do rzeczy przerwanej. Widzenie to, czyli raczej jasna świadomość obecności stojącego przy moim boku Zbawiciela, trwało ustawicznie przez kilka dni. Wielkie z niego odniosłam pokrzepienie duszy. Przez cały ten czas nie przerwałam modlitwy wewnętrznej, starając się wszystkie czynności tak spełniać, żeby ten Boski Świadek, którego jasno widziałam na mnie patrzącego, był z nich niezadowolony. Ponieważ wciąż to we mnie wmawiano, miewałam chwilami obawy, czy nie podlegam złudzeniu. Jednak obawy te prędko przemijały, bo zawsze Pan sam mnie uspokajał. Pewnego dnia, gdy byłam na modlitwie, spodobało się Panu ukazać mi widomie same tylko swoje ręce, a był to widok tak zachwycający, że nie mam słów na jego opisanie. Ogarnął mnie najpierw wielki strach, jak tego zawsze doświadczam z początku, ile razy Pan mnie obdarza nową łaską nadprzyrodzoną. W kilka dni później ujrzałam boskie Jego oblicze, które mnie pięknością swoją jakby całą pochłonęło. Nie mogłam z początku zrozumieć, dlaczego Pan mi się ukazywał tak częściami, kiedy potem miał mi uczynić łaskę ujrzenia całej Jego postaci. Później dopiero zrozumiałam, że czynił to w boskiej łaskawości swojej ze względu na naturalną niedołężność moją, bo takie nędzne i grzeszne stworzenie, jakim ja jestem, tak wielkiej chwały od razu by nie zniosło, i dlatego Pan miłosierny, znając tę nędzę moją, w taki sposób stopniowo mnie przygotowywał. Niech będzie za to błogosławiony na wieki.

2. Może się wyda waszej miłości, że nie potrzeba było na to wielkiego z mojej strony wysiłku, aby patrzeć na ręce i na oblicze tak zachwycająco piękne. – Ale piękność ciał uwielbionych tak jest przewyższająca i blask nadprzyrodzonej chwały ich tak olśniewający, że widok ten wprawia w zachwyt i osłupienie. Stąd też widzenie to taką mnie przeniknęło bojaźnią, że cała byłam wstrząśnięta i przerażona. Chociaż późniejsze upewnienie się, że się nie łudzę, takie we mnie sprawiło uspokojenie i takie błogie z tego widzenia poczułam w sobie skutki, że wszelki strach szybko ustąpił.

3. W dzień świętego Pawła, gdy byłam na Mszy św., ukazało mi się w zupełności najświętsze Człowieczeństwo Chrystusa, tak jak je przedstawiają na obrazach zmartwychwstałe, pełne niewypowiedzianego wdzięku i majestatu. Na rozkaz waszej miłości opisałam to widzenie w osobnym liście, choć uczyniłam to nie bez wielkiej trudności i przykrości, bo są to rzeczy, o których chcąc mówić, czuje się aż do unicestwienia całą swoją niemoc. Opowiedziałam jednak rzecz, jak umiałam najlepiej i nie mam już potrzeby powtarzać ten opis. To tylko powiem, że chociażby w niebie nie było innej rozkoszy dla oczu, niż widok tej wielkiej piękności ciał uwielbionych, a zwłaszcza Człowieczeństwa Pana naszego Jezusa Chrystusa, to jedno już byłoby niewypowiedzianą chwałą i szczęśliwością. Jeśli już tu na ziemi, gdzie Majestat Jego objawia nam się tylko w mierze odpowiedniej słabej wydolności nędzy naszej, widok ten tak zachwyca i uszczęśliwia, cóż dopiero będzie tam, gdzie dusza w zupełności cieszy się oglądaniem takiej piękności i wielmożności?

4. Widzenia tego, choć dzieje się za pomocą wyobraźni, ani żadnego innego nigdy nie widziałam oczyma ciała, tylko zawsze oczyma duszy. Według nauki uczonych, którzy lepiej się na tym znają niż ja, widzenie poprzednio opisane jest wyższego rodzaju niż to ostatnie, a to ostatnie jest o wiele doskonalsze od tego, które się widzi oczyma ciała. Zmysłowe to widzenie, tak uczą, należy do rzędu najniższych i najwięcej jest wystawione na niebezpieczeństwo ułud diabelskich. Wówczas trudno mi było to zrozumieć, owszem, raczej pragnęłam, skoro już dana mi została ta łaska, by mi przychodziła w sposób dla oczu cielesnych widomy, aby mi spowiednik nie mówił, że mi się przewidziało. Gdy widzenie takie minęło zdarzało mi się, że cała rzecz wydawała mi się złudzeniem i przywidzeniem, i trapiłam się myślą, że mówiąc o tym spowiednikowi, może go oszukałam. Był to nowy powód do płaczu i znowu szłam do niego, i wyznawałam mu swoją obawę. On mnie pytał, czy rzecz przedstawiała mi się tak, jak ją wyznawałam, czy też miałam zamiar go oszukać? Odpowiadałam mu szczerze, jak było:, że nie zdaje mi się, bym kłamała ani nie miałam zamiaru kłamać, ani za nic w świecie nie zgodziłabym się mówić co innego, niż myślę. On też wiedział o tym dobrze i dlatego starał się mnie uspokoić. Z drugiej strony, chodzenie do niego z takimi rzeczami tak mi było ciężkie i przykre, że nie pojmuję, jakim sposobem diabeł zdołał wbić mi do głowy przypuszczenie, że może ja zmyślam, abym potem sama siebie tą myślą udręczała. Ale Pan z taką boską natarczywością wciąż na nowo dawał mi tę łaskę i tak jasno ukazywał mi jej prawdziwość, że ta wątpliwość, czy się nie łudzę, szybko mnie opuściła. Dlatego dopiero spostrzegłam i dowodnie się przekonałam, jaka była moja głupota. Bo chociażbym całe lata wysilała wyobraźnię na zmyślenie i przedstawienie sobie takiej piękności, nigdy bym tego dokazać nie zdołała ani nie umiała. Piękność ta, choćby samą tylko jasnością i swoim blaskiem przewyższa wszystko, cokolwiek człowiek na tej ziemi zdoła sobie wyobrazić.

5. Nie jest to taki blask, który by raził w oczy. Jest to dziwnie wdzięczna białość, z jasnością dokoła rozlaną, która sprawia oczom niewypowiedzianą rozkosz. Nie męcząc oczu, oświeca je słodką światłością, aby mogły widzieć boską piękność. Jest to światło tak różne od tego światła ziemskiego, że w porównaniu z jasnością i światłością, z jaką się ono oczom przedstawia, jasność słońca wydaje się ciemna, i już by się nie chciało na nie patrzeć. Taka jest między tym dwojakim światłem różnica, jaka zachodziła między wodą przejrzyście czystą, płynącą po dnie kryształowym i odbijającą promienie słońca, a wodą całkiem mętną, gęstymi mgłami pokrytą i płynącą gruntem błotnistym. Nie żeby tu w istocie było słońce albo ta światłość boska podobna była do światłości słońca, ale ostatecznie tamta przedstawia się duszy jako światłość istotna i naturalna, a ta druga raczej jako rzecz sztuczna. Jest to światłość, która nie zna nocy, zawsze jest światłością i nic jej zaćmić nie zdoła. Jest to na koniec taka światłość, że i najbystrzejszy rozum ludzki, choćby całe życie nad tym pracował, nie potrafi jej sobie przedstawić, jaką jest. A tak nagle i prędko Bóg ją ukazuje, że gdyby na ujrzenie jej potrzeba było otworzyć człowiekowi oczy, nie miałby czasu na ich otwarcie. Ale oczy otwarte czy zamknięte, nic tu nie znaczą. Gdy Pan chce, byśmy tę światłość Jego widzieli, widzimy ją, choćbyśmy nie chcieli. Nic tu nie pomoże żadne odwracanie uwagi, żadna siła się nie oprze potędze tego światła, żadna czujność, żadne staranie jej nie powstrzyma. O tym wiem dobrze z własnego doświadczenia, jak się z tego, co jeszcze powiem, okaże.

6. Teraz chciałabym tu objaśnić, w jaki sposób Pan ukazuje się w tych widzeniach. Nie mówię, bym chciała wytłumaczyć, w jaki sposób to może być, by ta światłość Boża tak silnie przeniknęła zmysł wewnętrzny i w umyśle wyryło się tak jasne wyobrażenie Boga, iż prawdziwie czujemy przy nas Jego obecność. To jest rzeczą uczonych. Jak się to dzieje, takiego zrozumienia Panu mi nie dał. Taka jestem ciemna i tak tępego pojęcia, że mimo wszelkich objaśnień, jakie mi dawano odnośnie tej rzeczy, nie doszłam do tego, bym istotę tego zrozumiała. Rzecz pewna, że choć waszej miłości się zdaje, że mam rozum bystry, ja tej bystrości nie posiadam. Rozum mój taki, że jak o tym w wielu zdarzeniach się przekonałam, tyle tylko rozumie, ile mu, jak to mówią, łopatą włożą do głowy. Nieraz mój spowiednik zdumiewał się nad moją ignorancją. Nigdy też nie próbował wytłumaczyć mi, jakim sposobem Bóg uczynił to lub tamto, albo jak to lub tamto mogło się stać. Ja też tego wytłumaczenia nie pragnęłam i nie pytałam o nie, chociaż – jak mówiłam – od wielu lat dane mi było przebywać z dobrymi teologami i uczonymi. Czy dana rzecz jest grzechem czy nie, o to ich pytam. Co do reszty, nie potrzeba mi było innej wiadomości nad tę, że Bóg uczynił to wszystko i rozumiałam to dobrze, że nie mam czego szperać w cudownych Jego sprawach, a tylko chwalić Go za wszystkie. Owszem, nawet tajemnice trudne i niezgłębione większą wzbudzają we mnie pobożność, i to tym większą, im są trudniejsze.

7. Powiem, więc tylko, co widziałam i czego sama doznałam. W jaki sposób Pan to uczynił, to wasza miłość lepiej wytłumaczy i objaśni, cokolwiek by było niejasnego i czego bym ja nie potrafiła należycie wyrazić. – Niekiedy zdawało mi się, że to, co widzę, jest tylko wyobrażeniem. Innym razem i zdarzało się to częściej widziałam, że to nie wyobrażenie tylko sam Chrystus. Zależało to od stopnia jasności, w jakiej mi się ukazywał. Nieraz, gdy jasność jest mniej silna, widzenie jest niewyraźne i przedstawia się jako obraz, ale obraz nie taki, jakim bywają malowane wizerunki ręką ludzką, chociażby najdoskonalsze, jakich wiele widziałam. Niedorzecznością byłoby szukać między tym dwojakim rodzajem wyobrażeń jakiego bądź podobieństwa. Taka jest ni mniej, ni więcej między nimi różnica, jak człowiek żywy różni się od swego wizerunku. Chociażby wizerunek był najbardziej podobny, nigdy przecież nie odtworzy on tak swego pierwowzoru, by nie było widać od razu, że jest to tylko martwe malowanie. Nie mam potrzeby dłużej się nad tym rozwodzić, bo porównanie to najdokładniej oddaje moją myśl i dosłownie odpowiada rzeczywistości.

8. Nie mówię jednak, by było to tylko proste porównanie, bo żadne porównanie nie może w zupełności dorównać prawdzie, a to, co mówię, jest samą prawdą, to jest, że tak ni mniej, ni więcej różni się to wyobrażenie Boga Wcielonego od wizerunków ręką ludzką uczynionych, jak różnym jest człowiek żywy od podobizny namalowanej na płótnie. Tu, jeśli jest wyobrażenie, jest to wyobrażenie żyjącego, nie jest to martwa podobizna człowieka, ale jest to żywy Jezus Chrystus, okazujący się zarazem człowiekiem i Bogiem, nie jakim był leżąc w grobie, ale jakim wyszedł z grobu po swoim zmartwychwstaniu. Niekiedy przychodzi z taką wielmożnością, iż nie sposób wątpić, że to On, Pan sam we własnej Osobie. Zdarza się to szczególnie po Komunii, kiedy już wiara sama zapewnia nas o Jego w nas obecności. Wówczas tak się okazuje Panem tej swojej gospody, że dusza jakby przed Nim niszczeje i cala się czuje pochłonięta w Chrystusie. O Jezu mój! Kto zdoła wypowiedzieć ten blask majestatu, w jakim się w takiej chwili objawiasz? Jakże wobec tej wielmożności, z jaką się jej ukazujesz, rozumie to dusza, że Ty sam jesteś Panem nieba i ziemi, że choćbyś tysiące i mnóstwo niezliczone nowych światów i nowych niebios stworzył, cała ta ogromna dzierżawa byłaby przecież niczym dla takiego Pana, jakim Ty jesteś.

9. Tu także jasno się widzi, jaka jest niemoc wszystkich czartów w porównaniu z wszechmogącą Twoją potęgą i kto Tobie wiernie służy, ma moc całe piekło zdeptać nogami. Tu widzi się, jak słuszny powód do przestrachu mieli czarci, gdy Ty zstąpiłeś do otchłani. Jak słusznie mogli wówczas życzyć sobie tysiąca nowych piekieł głębszych niż piekło, aby się w nich skryć mogli przed takim ogromnym Twoim majestatem, który tu ukazujesz duszy, aby poznała, jak jesteś wielki i jaka jest potęga najświętszego, złączonego z Bóstwem Twego Człowieczeństwa. Tu łatwo jej przedstawić sobie, co będzie w dzień sądu, gdy jawnie przed całym światem ukaże się majestat tego Króla i surowość Jego gniewu przeciwko złym. Tu dusza uczy się prawdziwej pokory, przeniknięta widokiem swojej nędzy wobec tego majestatu, nędzy tak jawnej, że już jej nie może nie widzieć. Tu przejmuje się zawstydzeniem i prawdziwym żalem za swoje grzechy, dlatego, że Ty, Panie, tak łaskawym jej się okazujesz i taką jej miłość objawiasz, że nie wie, gdzie się podziać przed Tobą i cała siebie wyniszcza. Twierdzę bez wahania, że gdy Pan w taki sposób raczy odkryć przed duszą niejaką część swojej łaskawości i majestatu, nie możliwe, by śmiertelny człowiek wytrzymał brzemię tego widzenia, gdyby Pan sam nie przyszedł jej z pomocą w sposób nadprzyrodzony, przenosząc duszę w stan zachwycenia i ekstazy, w którym widok tego widzenia zatraca się w rozkoszy używania. Czy to prawda, że potem w duszy zaciera się pamięć tego nadmiernego blasku chwały? – Tak, ale ten majestat i ta piękność Pańska tak w niej pozostają wyryte, że zapomnieć o nich nie może, chyba, że podoba się Panu doświadczyć ją próbą, o której w dalszym ciągu będę mówić, gdzie dusza cierpi taką straszną oschłość i opuszczenie wewnętrzne, że o wszystkim, nawet o Bogu zapomina. Dusza po tym widzeniu pozostaje przemieniona i ustawicznie jakby przepojona Bogiem. Zaczyna niejako w nowy sposób kochać Boga żywą miłością, w bardzo wysokim stopniu, jak mnie się wydaje. A choć ten poprzedni rodzaj widzenia, w którym, jak mówiłam, Bóg objawia się duszy bez widomego wyobrażenia jest wyższy, jednak ten drugi bardziej odpowiada naszej ułomności, bo pozostawiając wyryty w wyobraźni obraz tej boskiej obecności, skutecznie ułatwia duszy zachowanie w pamięci tej tak wielkiej łaski i stateczne skupienie myśli w jej rozpamiętywaniu. Toteż oba te rodzaje widzenia prawie zawsze idą ze sobą w parze i tak jedno z drugim się łączy, że w widzeniu przez wyobraźnię oglądamy oczyma duszy dostojność, piękność i chwałę najświętszego Człowieczeństwa. A w tamtym widzeniu umysłowym, o którym mówiłam, objawia nam się jako potężny Bóg, który wszystko może, wszystko rozrządza, wszystkim włada i wszystko napełnia swoją miłością.

10. Ten rodzaj widzenia powinniśmy sobie bardzo wysoko cenić. Nie grozi w nim, zdaniem moim, żadne niebezpieczeństwo, bo ze skutków, jakie ono sprawia, widać, że zły duch żadnej tu nie ma siły. Trzy czy cztery razy, o ile pamiętam, chciał mi szatan w ten sposób ukazać Pana za pomocą mamiących widziadeł. Postać cielesną potrafi przybrać, ale nie zdoła podrobić tej chwały, jaką jaśnieje tego rodzaju objawienie pochodzące od Boga. Tworzy on swoje widziadła, chcąc nimi zatrzeć skutki prawdziwego widzenia, jakie dusza miała. Dusza odpychając od siebie te mary trwoży się ich natarczywością, czując w sobie niesmak i niepokój, traci uczucia pobożne i słodycz wewnętrzną, jakimi przedtem się cieszyła i staje się niezdolna do modlitwy. To – jak mówię – zdarzyło mi się w początkach trzy albo cztery razy. Widziadła szatańskie tak są rzeczą z gruntu różną od widzeń Bożych, że każdy, kto doszedł choćby tylko do modlitwy odpocznienia, z łatwością, jak sądzę, to rozpozna za pomocą tego, co wyżej powiedziano o skutkach mowy wewnętrznej. Jest to rzecz bardzo widoczna i nie sądzę, by dusza mogła tu być oszukana przez złego ducha, jeśli tylko z pokorą i prostotą postępuje. Chyba, że sama chciała dać się oszukać. Ktokolwiek raz doznał prawdziwego widzenia Bożego, ten natychmiast jakby dotykalnie uczuje fałsz widziadła szatańskiego. Choć i zły duch na wstępie sprawia w duszy niejakie smaki i słodycze duchowe, ona jednak czuje od razu, że to nie takie słodycze, jakie towarzyszą widzeniom Bożym i ze wstrętem je odrzuca. Nie widzi w nich żadnego znaku czystej i świętej miłości. Tym sposobem zły duch sam siebie zdradza i od razu się wydaje, kto siedzi ukryty pod tymi pięknymi pozorami, tak, iż kto ma w tych rzeczach jakiekolwiek doświadczenie, temu czart nic złego zrobić nie może.

11. Podobnie, żeby to widzenie mogło być prostym tylko wytworem wyobraźni, jest to rzecz bezwarunkowo niemożliwa. Nie ma tu najmniejszej naturalnej podstawy. Sama już piękność i biel jednej tylko ręki przewyższa wszelką naszą wyobraźnię. A potem w jakiż sposób, w jednej chwili przedstawić sobie, jakby obecne takie rzeczy, które nigdy nie były w pamięci ani w naszej myśli, których wyobraźnia i po najdłuższej pracy nie zdołałaby pojąć, bo – jak mówiłam – przewyższają nieporównanie wszystko, cokolwiek na tej ziemi zrozumieć możemy. Jest to bez wątpienia niemożliwe. Ale chociażby nawet wyobraźnia mogła tu coś dokonać, nic by to nie pomogło, jak o tym jasno nas przekona następująca druga uwaga. Gdyby widzenie takie tworzyło się rozumem, pominąwszy, że nie sprawowałoby tych wielkich skutków, jakie sprawuje widzenie od Boga, ani w ogóle żadnych skutków nadprzyrodzonych, dusza zamiast pożytku miałaby tylko szkodę. Byłaby podobna do człowieka, który by chciał zasnąć, a w brew woli leżał rozbudzony, bo sen nie przychodzi. Pragnąłby bardzo snu, bo czuje jego potrzebę czy to dla wielkiego znużenia, czy dlatego, że go głowa boli. Stara się, jak może, przywoływać sen i chwilami zdaje mu się, że zasypia. Ale nie jest to sen prawdziwy, nie pokrzepi go, i głowa od takiego snu nie odpocznie, owszem, nieraz jeszcze większą czuje po nim niemoc. Tak by było w pewnej mierze i z tym widzeniem, gdyby było prostym wytworem wyobraźni. Dusza pozostawałaby po nim czcza i próżna, zamiast pokrzepienia i siły odnosiłaby z niego tylko znużenie i niesmak. Gdy przeciwnie, widzenie prawdziwe, nie sposób wyrazić, jakimi ją skarbami ubogaca i nawet ciału zdrowia i siły dodaje.

12. Na tę rację i inne powoływałam się w odpowiedzi na zarzuty – jakie mi czyniono bardzo często – utrzymując, że jest to sprawa diabelska, że zły duch mnie oszukuje i mami. Broniłam się także, jak mogłam, za pomocą porównań, które Pan mi na myśl nasuwał, ale wszystko to było daremne. Bo iż w porównaniu z ludźmi bardzo świątobliwymi, z którymi żyłam w tym miejscu, ja byłam ostatnią grzesznicą, a Bóg nie tą drogą ich prowadził, tym samym, więc oni bali się o mnie, że błądzę i ulegam złudzeniom czartowskim. I tak za grzechy moje, te obawy i podejrzenia o mnie z ust do ust się rozchodziły i wszystkim były wiadome wewnętrzne moje przejścia, choć ja o nich nikomu nie mówiłam, tylko jednemu spowiednikowi i tym, do których spowiednik mnie odsyłał.

13. Jednego razu między innymi taką im dałam odpowiedź, że gdyby ci, którzy takie rzeczy o mnie mówią, zapewniali mnie, że osoba, która tylko co ze mną rozmawiała i którą ja dobrze znam, nie była tą, za kogo ją miałam, że mi się tylko przewidziało, że to ona, i oni tego są pewni, ja w takim razie bez wątpienia wierzyłabym raczej ich zapewnieniom, niż własnym oczom. Ale gdyby ta osoba na znak wielkiej dla mnie swojej miłości, podarowała mi i w rękach moich zostawiła drogie klejnoty, jakich przedtem nie posiadałam i z ubogiej, jaką byłam, widziałabym się teraz bogatą, wtedy już jakkolwiek bym chciała, nie mogłabym im wierzyć. A te klejnoty ja mogę im pokazać, bo wszyscy, którzy mnie znali, jasno widzieli wielką zmianę, jaka zaszła w mojej duszy. Poświadczał ją mój spowiednik i pod każdym względem wielka różnica między dawnym a obecnym moim postępowaniem nikomu nie była tajna, owszem, z wielką oczywistością wszystkich uderzała. Dlatego kiedy przedtem byłam tak niecnotliwa, nie mogę, mówiłam, dać wiarę temu, by diabeł sprawiał we mnie te widzenia, aby mnie oszukać i chciał pociągnąć do piekła używając sposobu tak przeciwnego jego zamiarom, oswobadzając mnie od złych moich nałogów, a wlewając we mnie cnoty i męstwo. Bo jasno widziałam, że od tych widzeń naraz taka się we mnie stała odmiana.

14. Spowiednik mój, jak mówiłam – bardzo świątobliwy zakonnik z Towarzystwa Jezusowego – takie same dawał w mojej obronie odpowiedzi, jak się o tym później dowiedziałam. Był to kapłan wysokiej roztropności i najgłębszej pokory, ale właśnie ta jego pokora naprowadziła na mnie ciężkie utrapienie. Bo jakkolwiek w niezwykłym stopniu oddany był modlitwie i posiadał naukę, w swoim sądzie o mnie nie dowierzał samemu sobie, tym bardziej, że Pan go tą drogą nie prowadził. Nacierpiał się on niemało z mojego powodu. Ostrzegano go, jak słyszałam, by miał się ze mną na baczności, by wierząc tym rzeczom, które mu wyznawałam, nie dał się diabłu wyprowadzić w pole. Przytaczano mu różne przykłady na potwierdzenie tych przestróg. Wszystko to wielkim dla mnie było udręczeniem. Obawiałam się, że w końcu nie będę miała przed kim się spowiadać, że wszyscy usuną się ode mnie jak od zarażonego. Płakałam bez przerwy.

15. Prawdziwa to była opatrzność Boża, że ten Ojciec cierpliwie mnie znosił i nie odmawiał mi spowiedzi. Bo też tak wielki i żarliwy był to sługa Boży, że dla miłości Boga gotów był znosić wszystko. Zalecał mi, więc, bym się strzegła obrazy Bożej, bym nie odstępowała w niczym od jego wskazówek i przepisów i nie lękała się tego, że on mnie opuści. Na wszelki sposób i w każdej potrzebie dodawał mi odwagi i mnie uspokajał. Szczególnie nalegał na to, bym niczego przed nim nie ukrywała i tak też czyniłam. Zapewniał mnie, że jeśli będę wierna temu zaleceniu, nie mam czego się obawiać. Wówczas rzeczy te, chociażby były sprawą diabelską, nic mi nie zaszkodzą. Owszem, Pan na pożytek mój obróci tę szkodę, którą by zły duch chciał wyrządzić mojej duszy. W taki sposób pracował, ile mógł, nad wewnętrznym moim udoskonaleniem. Ja w takiej ciągle żyjąc obawie, byłam mu posłuszną we wszystkim, choć niedoskonale. Przez trzy lata i więcej, w których mnie spowiadał wśród tych ciągłych utrapień, dużo miał przeze mnie do zniesienia, gdyż w wielkich, jakie wówczas cierpiałam prześladowaniach, będąc z dopuszczenia Pańskiego posądzaną i potępianą w wielu rzeczach, w których w większości nie było nic złego, wszystko to składano na niego i jego za mnie obwiniano, choć żadnej nie miał winy.

16. Gdyby nie to, że był to mąż tak święty – i że Pan mu dodawał odwagi – żadną miarą nie zdołałby wytrzymać tego wszystkiego, co miał do cierpienia. Bo z jednej strony musiał odpowiadać tym, którym się zdawało, że jestem na złej drodze, a zapewnieniom jego, że się mylą, wierzyć nie chcieli. Z drugiej zaś strony musiał mnie uspokajać i uśmierzać moje obawy, i gdy te obawy we mnie się wzmagały, tym bardziej znowu trudzić się i pracować dla dodania mi otuchy. Za każdym, bowiem widzeniem i za każdą nową łaską dopuszczał Pan na mnie wielkie strachy, które mnie dręczyły po zniknięciu widzenia. Wszystko to pochodziło stąd, że byłam i jestem tak wielką grzesznicą. On mnie pocieszał z wielkim współczuciem i gdyby miał więcej wiary w siebie samego, nie byłabym tyle i tak długo cierpiała, bo w tym wszystkim Bóg mu dawał poznawać całą prawdę i sam Najświętszy Sakrament, jak tego jestem pewna, był mu światłością ku jego poznaniu.

17. Inni słudzy Boży, nie chcąc wierzyć, bym była na bezpiecznej drodze, długie o tych rzeczach prowadzili ze mną rozmowy. A był między nimi jeden bardzo mi drogi, bo dusza moja nieskończenie wiele mu zawdzięczała. Był to człowiek świątobliwy, gorąco pragnął mojego postępu w doskonałości i prosił za mną Boga, aby mnie oświecił. Tym więcej bolałam, widząc, że on mnie nie rozumie. Mówiłam z nimi po prostu i otwarcie, a oni słowa moje brali w innym znaczeniu niż to, które chciałam przez nie wyrazić. I tak szczerość mojej mowy wydawała im się brakiem pokory. Za najmniejszym uchybieniem, jakie we mnie spostrzegli, a mogli ich spostrzec wiele, zaraz mnie potępiali we wszystkim. Pytali mnie o wszystko. Odpowiadałam w dobrej wierze bez oglądania się na dobranie wyrazów, a oni z tego zaraz wyprowadzali wniosek, że chcę ich uczyć, że mam siebie za uczoną. Wszystko to natychmiast donosili memu spowiednikowi, w dobrym bez wątpienia zamiarze, mając na celu moją poprawę, a spowiednik ostro mnie za to strofował.

18. Utrapienia te, spadające na mnie z różnych stron, trwały bardzo długo, ale dzięki łaskom, jakie mi Pan czynił, ochotnie je znosiłam. Opowiadam te szczegóły, aby się z nich okazało, jakie udręczenie cierpi dusza, gdy na tej drodze duchowej nie ma doświadczonego przewodnika. Gdyby nie wielkie łaski, którymi darzył mnie Pan, nie wiem, co by się ze mną stało. Cierpiałam trwogi i udręczenia, zdolne odebrać mi rozum. Nieraz znajdowałam się w takiej ostateczności, że już nie wiedziałam, co począć, i tylko oczy wznosiłam do Pana, błagając ratunku. Przeciwieństwa takie, wyrządzane przez ludzi cnotliwych takiej jak ja grzesznej, słabej, a do tego bojaźliwej kobiecinie mogą się w moim opowiadaniu wydawać drobnostką. Ale ja, choć przeszłam w życiu przez bardzo ciężkie utrapienia, to to uznaję za jedno z najcięższych. Daj, Boże, abym przez nie oddała jakąkolwiek chwałę Boskiemu Majestatowi, tak jak pewna jestem tego, że mieli ją na celu i większego tylko mojego dobra pragnęli ci, którzy mnie potępiali i uważali za zmamioną przez złego ducha.