Księga Życia - Strona 32 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXX



Podejmuje na nowo przerwane opowiadanie swego życia i jak Pan zaradził w znacznej części jej utrapieniom, sprowadzając do miejsca jej zamieszkania świętego męża, Piotra z Alkantary, z zakonu św. Franciszka. – O wielkich pokusach i udręczeniach wewnętrznych, jakich w tym czasie doznawała.

1. Jakkolwiek widziałam, że mało albo na nic nie zdadzą się wszystkie moje usiłowania i starania o zapobieżenie tym moim tak gorącym zapałom, nie bez obawy jednak im ulegałam. Nie mogłam tego zrozumieć, jakim sposobem cierpienie może iść w parze z zadowoleniem. Że przy cierpieniu fizycznym może być zadowolenie duchowe, o tym wiedziałam, ale takie niezmierne cierpienie duchowe w połączeniu z taką nieopisaną słodyczą i weselem, to mi się nie mieściło w głowie. Nie zaprzestawałam jednak nakazanego mi sprzeciwiania się widzeniom, ale próżne były moje starania, tylko męczyły mnie nieraz aż do słabości. Uzbrajałam się w krzyż, chcąc się nim bronić od Tego, który przez krzyż stał się nam wszystkim zbawieniem i obroną. Widziałam, że nikt mnie nie rozumie, ale choć było mi to zupełnie jasne, nie śmiałam o tym mówić z nikim, z wyjątkiem jednego tylko spowiednika. Mówić bowiem o tym innym, byłoby mi uznane, i tym razem słusznie, za rzeczywisty brak pokory.

2. Podobało się Panu w tym czasie zaradzić po części – a później i zupełnie – moim utrapieniom, sprowadzając w to miejsce błogosławionego Piotra z Alkantary, o którym wyżej już wspomniałam, przytaczając niektóre szczegóły o umartwieniu jego. Między innymi jeszcze dowiedziałam się od takich, którzy na pewno o tym wiedzieć mogli, że przez dwadzieścia lat nosił w miejsce włosienicy pancerz blaszany, nigdy go nie zdejmując. Napisał w narzeczu kastylijskim książeczki o modlitwie, powszechnie dzisiaj używane, bo ułożone przez tak doświadczonego mistrza modlitwy wewnętrznej, bardzo są pożyteczne dla każdego, kto się oddaje temu świętemu ćwiczeniu. Zachowywał w całej surowości pierwotną Regułę świętego Franciszka, pełniąc nadto takie nadzwyczajne uczynki pokutne, jak je wyżej opisałam.

3. Wdowa ta, godna służebnica Boża i przyjaciółka moja, o której na innym miejscu mówiłam, dowiedziawszy się o przybyciu do miasta tak wielkiego męża, chciała koniecznie, bym się z nim zobaczyła. Wiedziała, w jakiej jestem potrzebie, bo była świadkiem moich utrapień i wielką mi w nich niosła pociechę. Pełna żywej wiary nie mogła nie być przekonana, że to, co wszyscy przypisywali we mnie złemu duchowi, jest sprawą ducha Bożego. Przy bardzo zdrowym sądzie o rzeczach, była dziwnie powściągliwa w mowie i umiała dochować sekretu. Pan użyczał jej wielu łask na modlitwie, tak i co do moich przejść wewnętrznych podobało się boskiej łaskawości Jego oświecić ją i dać jej zrozumienie tego, czego zrozumieć nie mogli uczeni. Spowiednicy moi pozwalali mi spotykać się z nią i szukać sobie u niej ulgi w niektórych zdarzeniach, bo ze wszech miar przypadała mi do serca. Jej też niekiedy dostawał się udział w łaskach, jakie mi uczynił Pan, gdyż nieraz otrzymywałam od Niego dla udzielenia jej przestrogi i wskazówki, dla jej duszy pożytecznej. Gdy więc dowiedziała się o jego przybyciu, dla ułatwienia mi bliższych z nim kontaktów, nie uprzedzając mnie, wyjednała dla mnie u Prowincjała pozwolenie na przebywanie tydzień w jej domu. U niej więc, jak również kilka razy w kościele miałam długie rozmowy z tym świętym mężem, gdy po raz pierwszy przebywał w naszym mieście. Ale i później jeszcze w różnych czasach dane mi było często z nim się kontaktować. Miałam zawsze ten zwyczaj, że przed tymi, którym powierzam swoją duszę, otwieram się ze wszelką szczerością i jasnością. Wszystkie, nawet pierwsze moje poruszenia chciałam, by im były wiadome, a z rzeczy wątpliwych albo podejrzanych oskarżam się, nie oszczędzając siebie. Tu więc, z największą, na jaką było mnie stać jasnością, wyznałam pokrótce temu słudze Bożemu cały przebieg swego życia i sposób zachowania się na modlitwie, słowem, bez żadnych omówień, i niczego nie tając, odkryłam przed nim całą swoją duszę.

4. Prawie od razu poczułam, że mnie rozumie przez doświadczenie własne. I tego właśnie najwięcej mi było potrzeba, bo wówczas jeszcze nie miałam tej łaski, której Bóg później mi użyczył, bym potrafiła zrozumieć, jak teraz rozumiem i wyraźnie opisać łaski, jakimi mnie boska dobroć Jego obdarza. Potrzeba mi więc było takiego, który by sam na sobie tych przejść doświadczył, aby mnie w zupełności zrozumiał i mógł mi objaśnić, co o nich mam sądzić. Oświecił mnie takim światłem, jakiego nigdy przedtem nie miałam. Do tej chwili widzenia, jakie miewałam, zwłaszcza te wewnętrzne i umysłowe, i te drugie w wyobraźni, które oglądałam oczyma duszy, były dla mnie rzeczą niepojętą. Nie mogłam żadną miarą zrozumieć możliwości takich objawień. Zdawało mi się – jak mówiłam – że tylko te, które się przedstawiają oczom ciała, mogą być uznawane za prawdziwe widzenia, a takich nie miewałam.

5. Dopiero ten święty mąż oświecił i wszystko mi wytłumaczył. Zapewnił mnie, że nie mam czego się bać, ale raczej powinnam dziękować Bogu, że widzenia moje tak niezawodnie są sprawą ducha Bożego, iż po artykułach wiary nie ma prawdy pewniejszej w którą bym mocniej wierzyć mogła. Bardzo był ze mnie pocieszony, okazywał mi wielką łaskawość i przychylność i odtąd zawsze troszczył się o mnie, i zwierzał mi się z wielu rzeczy i wewnętrznych swoich spraw. Wielką znajdował przyjemność w tym duchowym obcowaniu, widząc we mnie takie stanowcze i gorące – jak mi je dawał Pan – pragnienia i taką odwagę do podjęcia podobnych rzeczy, jakie on już czynem wypełniał. Bo kogo Pan do tego wysokiego stanu podniesie, dla tego nie ma większej przyjemności i pociechy nad tę, gdy spotka się z drugą duszą, w której widzi początki takich łask, jakie sam otrzymał od Boga. We mnie wówczas chyba mało co więcej było nad pierwsze ich początki, a dałby Bóg, abym i dzisiaj choć tyle ich posiadała.

6. Serdecznie ubolewał nad moim strapieniem. Mówił mi, że jednym z największych cierpień, jakie mogą być na tej ziemi, jest właśnie to, co ja cierpię, to jest przeciwieństwo od ludzi cnotliwych. Zapowiedział mi, że jeszcze czeka mnie wiele utrapień, gdyż będąc w ciągłej potrzebie pomocy duchowej, nie mam w tym mieście nikogo, kto by mnie rozumiał. Obiecał jednak, że pomówi o mnie z moim spowiednikiem, a także z jednym z tych, którzy najwięcej mnie dręczyli, to jest z tym panem, moim przyjacielem, o którym w swoim miejscu mówiłam. On to, właśnie dlatego, że był mi bardzo życzliwy, największą mi wojnę wydawał, bo mając duszę pobożną, ale bojaźliwą, nie mógł uwierzyć, bym mogła być podniesiona do stanu tak wysokiego, kiedy przedtem znał mnie tak niecnotliwą. Dotrzymując swej obietnicy, święty mąż miał rozmowę z obydwoma, skutecznymi dowodami przekonywując ich, że obawy ich nie mają słusznej podstawy i że powinni już dać mi spokój. Spowiednik mój nie bardzo tego potrzebował, aby go jeszcze przekonywano. Natomiast gorzej było z tym panem, którego nawet taka powaga nie zdołała całkiem uspokoić, ale tyle przynajmniej dokonała, że już nie tak bardzo mnie straszył.

7. Umówiliśmy się, że będę do niego pisywała i donosiła mu, co się dalej ze mną wydarzy, i że gorąco będziemy siebie wzajemnie polecali Bogu. Bo taka była jego pokora, że przywiązywał jakąkolwiek wartość do modlitw takiego nędznego, jakim ja jestem stworzenia, co mnie mocno zawstydzało. Rozstałam się z nim niezmiernie zadowolona i pocieszona, zwłaszcza tym jego zapewnieniem, bym bezpieczniej dalej oddawała się modlitwie i nie wątpiła w to, że to, co się dzieje we mnie, od Boga pochodzi. W razie zaś jakiej wątpliwości radził mi, bym ją dla większego zapewnienia siebie wyznała spowiednikowi, a potem była spokojna. W tym wszystkim jednak, ponieważ Pan prowadził mnie drogą bojaźni, nie mogłam się zdobyć na zupełne i niezachwiane uspokojenie, tak samo jak gdy mi mówiono, że diabeł mnie zwodzi, nie mogłam temu dać wiary i naprawdę podzielać strach straszących mnie. Tak więc ani ci, którzy wzniecali we mnie obawy, ani ci, którzy mnie do ufności pobudzali, nie mogli do-konać tego, bym zdołała bardziej wierzyć ich słowom niż temu co Pan dawał mojej duszy. Choć więc ten święty mąż uspokoił mnie i pocieszył, nie tyle jednak mu uwierzyłam, bym już zupełnie była bez bojaźni, zwłaszcza gdy Pan dopuszczał na mnie pewne udręczenia wewnętrzne, o których zaraz mówić będę. Na ogół jednak – powtarzam – wielką ten sługa Boży pozostawił we mnie pociechę i uspokojenie. Nieustanne czyniłam dzięki Bogu i chwalebnemu mojemu ojcu, świętemu Józefowi, bo on to, jak byłam przekonana, sprowadził do nas tego świętego męża, jako generalnego komisarza tutejszej kustodii, będącej pod jego wezwaniem. Jemu i Najświętszej Maryi Pannie zawsze się gorąco polecałam.

8. Zdarzało mi się nieraz – i teraz jeszcze, choć rzadziej – tak ostre cierpieć w duszy udręczenia w połączeniu z tak wielkimi boleściami i tak okrutnymi mękami w ciele, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Same bóle fizyczne, choć bardzo ciężkie, jakich w innych czasach doświadczałam, gdy nie było przy nich tych ucisków wewnętrznych, bardzo ochotnie i z weselem ducha znosiłam, ale gdy te cierpienia razem się zeszły, była to taka męka, że mnie prawie do ostateczności przyprowadzała. Wszystkie łaski, jakich mi Pan przedtem udzielił, zacierały się wówczas w mej pamięci. Pozostawało mi tylko mgliste wspomnienie jakby przebytego snu, które tylko przymnażało udręczenia. Rozum tak miałam zaciemniony, że wpadłam w niezliczone wątpliwości i obawy. Zdawało mi się, że tych swoich przejść i widzeń nie umiałam zrozumieć. Może się tylko łudziłam. Dość tego, że sama się oszukałam, bym miała jeszcze oszukiwać uczciwych ludzi. Taka wydawałam się samej sobie zła i przewrotna, że wszystkie nieszczęścia i klęski, jakie kiedy przyszły na ludzi i wszystkie herezje, jakie kiedy na świecie powstały, przedstawiały mi się jako naturalny skutek moich grzechów.

9. Była to fałszywa pokora i czartowski wynalazek na zatrwożenie mojej duszy i popchnięcie jej, jeśliby popchnąć się dała, do rozpaczy. Nie mówię tego na domysł, ale z długiego własnego doświadczenia. Bo teraz, gdy szatan widzi, że poznałam się na tej jego zdradzie, już mnie nie tak często dręczy w ten sposób, jak to przedtem czynił. Że ta rzekoma pokora jest sprawą złego ducha, to jasno widać z całego jej przebiegu: zaczyna się od niepokoju, zamieszania wewnętrznego i przez cały czas swego trwania trzyma duszę w nieustannym zamęcie, sprawia w niej ciemności i gnębiący smutek, oschłość i niesmak do modlitwy i do wszelkich dobrych uczynków. Dusza pod jej naciskiem, dusi się i ciało jest jakby skrępowane i do niczego niezdolne. Prawdziwa pokora przeciwnie, choć jasno stawia przed oczy duszy jej nędzę, nad nią boleje, złości swoje tak samo jak tamta maluje sobie w najciemniejszych barwach i prawdziwiej niż tamta je czuje, nie prowadzi przecież za sobą zamieszania wewnętrznego ani niesmaku, ani ciemności, ani oschłości, ale owszem, całkiem na odwrót, przynosi duszy wesele, pokój, słodycz i światło. Jest w niej ból, ale ból ten z drugiej strony duszę pociesza, gdy widzi, jak wielką łaskę Bóg jej czyni, sprawiając w niej ten ból i jak wielki z niego pożytek. Głęboki żal ją kruszy, iż obraziła Boga, ale z drugiej strony serce jej się rozszerza na wspomnienie o Jego miłosierdziu. Jasno widzi siebie, jaką jest i wstydzi się samej siebie, a zarazem wysławia łaskawość Boga, iż tak długo ją znosił. W tamtej rzekomej pokorze, którą sprawia zły duch, nie ma dla duszy światła do niczego dobrego. Boga przedstawia jej groźnego, tępiącego wszystko ogniem i krwią. Stawia jej przed oczy samą tylko sprawiedliwość, a chociaż dusza i wówczas wierzy, że jest i miłosierdzie, bo tej władzy diabeł nie ma, by jej odebrał wiarę, ale sposób, w jaki je widzi, nie zdoła jej pocieszyć, przeciwnie, wielkość tego miłosierdzia, im jaśniej je poznaje, tym bardziej jeszcze ją udręcza, bo tym jaśniej w świetle jego widzi, jak wiele winna jest Bogu.

10. Ten wynalazek diabelski jest jednym z najsubtelniejszych i najskrytszych, a dla duszy najboleśniejszych podstępów, jakich kiedy od złego ducha doznałam. Mówię też o nim dla przestrogi waszej miłości, abyś jeśliby nieprzyjaciel z tej strony cię kusił, miał niejakie światło ku poznaniu go, jeśli jeszcze pozostawi ci umysł swobodny, abyś go poznać zdołał. Bo nie sądź, Ojcze, by nauka i wiedza tu na wiele się przydały. Ja chociaż jej nie posiadam, przecież skoro otrząsnęłam się z tej pokusy, zrozumiałam, że jest to czcza mara. Zrozumiałam, że stało się to z woli i dopuszczenia Pana, że pozwolił diabłu kusić mnie, jak dopuścił mu kusić Hioba, choć – jako nędzną i grzeszną – nie pozwolił, by mnie kusił z taką jak Hioba ostrością.

11. Raz, pamiętam, zdarzyło mi się to w dzień przed pierwszymi nieszporami Bożego Ciała, a jest to uroczystość, do której szczególne mam nabożeństwo, choć nie tak gorące jakby należało. Tym razem trwało to tylko do dnia samego święta, ale w innym czasie napaści trwają cały tydzień, dwa i trzy tygodnie, albo może jeszcze i dłużej. Szczególnie też zdarzało mi się to w Wielkim Tygodniu, w tygodniu Męki Pańskiej, kiedy właśnie zwykle z największą rozkoszą oddaję się modlitwie wewnętrznej. Nagle zły duch opanowuje rozum myślami nieraz tak błahymi, że w innym czasie śmiałabym się z nich, i trzyma go jakby omotanego we wszelkie błazeństwa, jakie zechce mu poddać, i duszę tak spętaną, iż nie jest panią siebie ani zdolną pomyśleć cokolwiek dobrego. Przedstawia jej same tylko fraszki i niedorzeczności bez sensu ani związku, jak to mówią, ni przypiął, ni przyłatał, a które swoim nawałem tak plączą i jakby dławią duszę, iż wydobyć się z nich nie może. Nieraz, przyznaję, takie miałam uczucie, jak gdyby czarci bawili się moją duszą jak piłką, rzucając nią i odrzucając tam i siam, a żadnego nie zostawiając jej wyjścia, którędy by się z rąk ich wyrwała. Trudno wyrazić, jakie dusza w tym stanie cierpi męki. Szuka na wszystkie strony ratunku, a Bóg nie dopuszcza, by go znalazła. Jedna tylko jej pozostaje świadomość wolnej swojej woli, ale i ta jest niejasna, jak gdyby miała oczy przysłonięte. Podobna jest wówczas do człowieka, który w ciemności nocnej idąc niebezpieczną drogą, cały jednak z niej wyszedł dlatego, że często chodził nią za dnia i pamięta, gdzie są miejsca trudniejsze i gdzie nogę postawić, aby ominąć przepaść. Tak i dusza w tym stanie omija przepaść obrazy Bożej, nie tyle świdomym zastanowieniem się, do którego wówczas mało jest sposobna, ile raczej jakby instynktownie i skutkiem nabytego już cnotliwego nałogu wystrzegania się grzechu, nie mówiąc już o tym, co główne i najważniejsze, że Pan ją trzyma i strzeże.

12. Wiara w takich chwilach, podobnie jak i inne cnoty, martwa jest i uśpiona, choć nie całkiem zgasła. Dusza wierzy zawsze w to, czego uczy Kościół, ale jakby tylko ustami. A z drugiej strony czuje się wewnątrz ściśniona i odrętwiała, tak że znajomość Boga i rzeczy Bożych dochodzi do niej tylko jakby jakieś dalekie dźwięki. Miłość podobnie tak w niej jest oziębła, że gdy jej mówią o Bogu, słucha wprawdzie i wierzy, że tak jest, bo tak Kościół naucza, ale tego, co przedtem sama czuła dla Boga, nie pamięta. Pójście na modlitwę albo schronienie się na samotność dodaje jej tylko większego ucisku. Bo wszędzie nosi ze sobą i czuje w sobie prawdziwie nieznośne udręczenie, a nie może dojść jego przyczyny. Jest to, jak sądzę, słaby, ale wierny obraz piekła, i tak jest w istocie. Pan sam raczył mi to objawić w widzeniu. Dusza czuje w sobie ogień, który ją pożera, a nie wie, kto i skąd go wzniecił ani jak się przed nim schronić, ani jak ugasić. Jeśli dla ulżenia sobie weźmie do ręki książkę, tak nic z niej nie rozumie, jakby czytać nie umiała. Raz, pamiętam, otworzyłam żywot któregoś Świętego, próbując, czy mi nie trafi do serca i czy nie odniosę jakiej pociechy z opisu cierpień sługi Bożego. Otóż cztery czy pięć razy czytałam kilka zaledwie wierszy, i mniej jeszcze rozumiałam na końcu niż na początku, choć książka pisana była w języku hiszpańskim. Ostatecznie musiałam ją odłożyć. Zdarzyło mi się to wiele razy, ale ten przypadek szczególnie utkwił mi w pamięci.

13. Gorzej jeszcze próbować szukać sobie ulgi w rozmowie z innymi, bo diabeł takie w tobie wznieca uczucia niechęci, kwasy i gorycze, że wydaje się, iż chciałbyś wszystkich zjeść. I nic na to poradzić nie zdołasz, tylko przy wielkim staraniu ledwo powściągnąć możesz wybuchy tej niechęci, czyli raczej Pan sam, gdy jesteś w tym stanie, trzyma cię swoją ręką, abyś nie powiedział albo nie uczynił czego, co byłoby z ujmą dla bliźniego i obrazą Boga. Co do spowiedzi zaś powiem szczerze, jaka mnie najczęściej spotykała na niej pociecha. Ci, którzy mnie wówczas spowiadali i dotąd spowiadają, są to bez wątpienia ludzie bardzo świątobliwi. Mimo to jednak, gdy do nich przychodziłam, słyszałam od nich słowa i tak ostre strofowania, że sami potem -gdy im to przypominałam – dziwili się sobie tłumacząc, że nie mogli inaczej do mnie mówić. Jakkolwiek mocno sobie postanawiali na przyszły raz powstrzymać się od tych wyrzutów, a widząc mnie w takich męczarniach na duszy i na ciele, litowali się nade mną i chcieli mnie pocieszyć, i przyjąć z dobrocią, to jednak gdy przychodziło do rzeczy, mimo woli i niepostrzeżenie znowu w ten sam sposób ze mną się obchodzili. Nie były to słowa złe – w tym znaczeniu, by obrażały Boga – ale były to niezawodnie słowa bardzo przykre i najtwardsze, jakie można usłyszeć od spowiednika. Chcieli zapewne zadać mi zbawienne umartwienie, i ja też w innym czasie gotowa byłabym znieść je z weselem, ale wówczas wszystko było dla mnie męką. Nieraz nachodziła mnie myśl, że istotnie ich oszukuję. Szłam wtedy do nich i jasno ich ostrzegałam, by się mieli ze mną na baczności, bo może być, że ich w błąd wprowadzam. Czułam dobrze, że umyślnie i świadomie nigdy bym tego nie uczyniła ani za nic nie zgodziła się na kłamstwo. Ale wszystkiego się bałam. Jeden z nich, widząc wyraźnie, że to tylko pokusa, powiedział mi kiedyś, bym o to była spokojna, że choćbym sama chciała oszukiwać, on się nie da oszukać. Bardzo mnie to zapewnienie jego pocieszyło.

14. Czasem – w większości wypadków, choć nie zawsze – po przyjęciu Komunii albo i w samej już chwili przystąpienia do niej, doznawałam nagłej ulgi i tak zdrową się czułam na ciele i na duszy, że nie mogłam się nadziwić takiej zmianie. W momencie przyjścia tego Boskiego Słońca uciekały wszystkie ciemności mojej duszy i jasno mi się ukazywała marność tych strachów i udręczeń, w jakich przedtem zostawałam. Innym razem – jak już mówiłam – od jednego takiego słowa jak: Nie smuć się, nie bój się, usłyszanego z ust Pana, z towarzyszącym mu widzeniem albo i bez widzenia, zupełny spokój i pogoda wracały do mojej duszy, jak gdybym nigdy nic nie cierpiała. Wówczas rozkoszowałam się w Bogu. Żaliłam się Mu, że pozwala na to, bym takie męki cierpiała. Cierpienia te jednak szczodrze mi się opłacały, bo prawie zawsze następowała po nich wielka hojność łask. Widocznie, jak sądzę, dusza w tych cierpieniach oczyszcza się jak złoto w ogniu, wychodzi z nich więcej uduchowiona i jakby już uwielbiona, to jest zdolniejsza oglądać Boga w samej sobie. I wszelkie utrapienia, choć zdawałyby się nieznośne, już dla niej są drobnostką. Pragnie na nowo i więcej jeszcze cierpieć, jeśli ma z nich być większa chwała Pana. I jakkolwiek by wielkie na nią przyszły uciski i prześladowania, jeśli tylko je znosi bez obrazy Boga, radując się, że cierpi je dla Niego, wszystko w tym większy zysk jej się obraca. Tylko, że ja nie tak je znoszę, jak je znosić należy, lecz bardzo niedoskonale.

15. Są znowu okresy, kiedy doznaję innego rodzaju cierpienia. Zdaje mi się, że straciłam wszelką możność zdobycia się na jakąkolwiek dobrą myśl albo dobre pożądanie. Czuję się na ciele i na duszy niepożyteczną do niczego i ociężałą. W takich jednak chwilach nie miewam tamtych, o których wyżej mówiłam, pokus i niepokojów, tylko pewien nie wiadomo skąd niesmak ogólny, w którym dusza nie może sobie miejsca znaleźć. Starałam się wówczas ze wszystkich sił zajmować się jakimiś dobrymi uczynkami zewnętrznymi. Jasno wszakże widziałam w tym stanie, jaka jest niemoc i nieudolność duszy, gdy łaska się ukryje. Nie bardzo jednak nad nim cierpiałam, bo widok takiej nędzy i mojej niskości poniekąd mi przyjemność sprawiał.

16. Czasem jednak zdarza mi się, że nawet na samotności nie jestem zdolna uważnie i statecznie myśli zatrzymać ani na Bogu, ani na jakiej bądź rzeczy dobrej, ani rozmyślania odprawić jak należy. Ale tu zdaje mi się, przyczyna takiej mojej niezdolności jest mi wiadoma. Rozumiem, że przeszkadza mi tu wyobraźnia i rozum, bo wola jest dobra, zdaje mi się, i do wszystkiego dobrego gotowa, ale ten rozum taki jest zapamiętały, że miota się i rzuca na kształt furiata, którego nikt nie potrafi poskromić. Nie jest w mojej mocy utrzymać go, by cicho siedział choć na długość jednego Wierzę. Czasem śmieję się z niego i dla lepszego poznania swojej nędzy puszczam go na jego wolę, i patrzę za nim, co też będzie dokazywał. I – dzięki Bogu – nigdy się nie zwróci do rzeczy złych, tylko błąka się po obojętnych, co wypadnie uczynić tu albo tam. Wówczas widzę na oczy, jak niezmiernie wielką łaskę czyni mi Pan, gdy tego szaleńca trzyma na uwięzi i przenosi mnie w stan doskonałej kontemplacji. Myślę też sobie, co by powiedzieli o mnie ci, którzy mają mnie za dobrą, gdyby mogli zajrzeć we mnie i ujrzeli mnie w takim obłędzie. Żal mi serdecznie biednej duszy, zmuszonej żyć w takim złym towarzystwie. Pragnęłabym widzieć ją na wolności i nieraz tak się modlę: Kiedy, o Boże mój, dojdę do tego, bym widziała całą swoją duszę zajętą jedynie wysławianiem Ciebie, by wszystkie jej władze cieszyły się Tobą? Nie dopuszczaj, Panie, bym dłużej jeszcze żyła tak rozerwana, jakby na cząstki i by każda część tak niemal rozchodziła się w inną stronę. Tego cierpienia doznaję bardzo często. Nieraz – rozumiem to dobrze – i złe zdrowie moje bardzo się do tego przyczynia. Gorzko tu mi się przypomina szkoda, jaką nam wyrządził grzech pierworodny, bo z tego źródła pochodzi ta niesposobność nasza do cieszenia się całą duszą takim dobrem nieskończonym. Ale u mnie pochodzi ona bez wątpienia i z własnych grzechów. Gdybym tyle nie nagrzeszyła, miałabym więcej stanowczości w dobrym.

17. Oto jeszcze jedno moje strapienie i nie najmniejsze. Naczytawszy się wielu książek, mówiących o modlitwie wewnętrznej i rozumiejąc, zdawało mi się, wszystko, co w nich czytałam, sądząc nadto, że przy łaskach, których mi użyczył Pan, już ich nie potrzebuję, zaniechałam ich, czytając już tylko żywoty Świętych, których przykłady, gdy znajduję siebie tak daleką od tej doskonałości, z jaką oni służyli Bogu, pobudzają mnie, zdaje mi się, do dobrego i ducha mi dodają. Otóż wydawało mi się to wielkim brakiem pokory, bym będąc taka, jaką się znam, miała uważać siebie za wyniesioną na tak wysoki stopień modlitwy, a nie mogąc jednak zataić przed sobą, że tak jest, wielkie miałam utrapienie, aż dopiero ludzie uczeni, a szczególnie błogosławiony Piotr z Alkantary, nauczyli mnie, że się o to martwić nie powinnam. Dobrze to widzę, że służyć Bogu naprawdę jeszcze nie zaczęłam, chociaż On w boskiej swojej hojności obsypuje mnie łaskami, jakie zwykł dawać tylko najlepszym. – Widzę, że jestem chodzącą niedoskonałością, i nic nie mam oprócz dobrych pożądań i oprócz tego, że Go miłuję, bo w tym względzie przyznać muszę, że Pan użyczył mi tyle łask, iż mogę Mu choć w czym małym usłużyć. Mam pewną świadomość tego, że Go miłuję, ale uczynki moje mnie nie cieszą. Zasmuca mnie mnóstwo niedoskonałości, jakie widzę w sobie.

18. Czasem znowu opada mnie – szczerze mówię – jakieś ogłupienie duszy. Zdaje mi się, że nic nie robię ani dobrze, ani źle, tylko ciągnę za tłumem, jak to mówią, bez pracy ani płacy. Że nic mnie nie obchodzi ani życie, ani śmierć, ani przyjemność, ani przykrość – słowem, że jestem jak drewno bez czucia. Dusza moja w tym stanie wydaje mi się jakby osiołek na paszy, który żyje i rośnie, bo mu dają jeść, ale sam tego jakby nie czuje. Tak i dusza w tym stanie nie może bez wątpienia być bez paszy wielkich łask Bożych, skoro życie, choć żyje tak nędznie, jej nie ciąży i spokojnie je znosi – ale żadnych nie czuje w sobie poruszeń ani skutków, po których mogłaby poznać, co się w niej dzieje.

19. Zdaje mi się teraz, że dusza w takim stanie, bez jasnej świadomości siebie, żyjąca łaską i postępująca, podobna jest do okrętu płynącego na morzu przy łagodnym i pomyślnym wietrze. Dużo taki okręt przepłynie drogi, a jednak ledwo czuć, że się naprzód porusza. Skutki łaski bywają tutaj tak potężne, że dusza jakby w tej chwili widzi swój postęp. Natychmiast zaczynają w niej kipieć święte żądze, i nigdy jej i największej rzeczy nie dosyć. To mają do siebie te wielkie zapały miłości, o których było wyżej, gdy Bóg zechce ich duszy użyczyć. Jest ona wówczas na kształt tych źródełek, które nieraz widziałam tryskające, które bez przerwy wydobywając się spod ziemi, wraz z wodą i piasek w górę podrzucają. Porównanie to, zdaniem moim, dobrze oddaje to, co się dzieje w duszy do tego wysokiego stanu podniesionej. Bezustannie kipi w niej miłość, bezustannie rwie się do czynu. Nie może wytrzymać bezczynnego zamknięcia w sobie, podobnie jak woda tego źródła nie może wytrzymać pod ziemią, ale ją podrzuca i siłą się wydobywa. Pod ciśnieniem tej miłości, która ją porywa, dusza taka prawie nigdy nie daje sobie spokoju i zmieścić się w sobie nie może. Sama napojona z tego źródła miłości, z którego pije do woli, pragnęłaby, aby z niego pili również inni i pomagali jej chwalić Boga. O, ileż razy przychodzi mi tu na myśl ta woda żywa, o której Pan mówił do Samarytanki! Jakże kocham ten fragment Ewangelii! Jeszcze będąc dzieckiem, choć nie rozumiałam wówczas, tak jak dziś rozumiem, głębokiego jej znaczenia, błagałam Pana po wiele razy, aby mi dał tej wody, i później też wszędzie, gdziekolwiek przebywałam, miałam przy sobie obraz przedstawiający tę tajemnicę, a pod nim wypisane te słowa Samarytanki do siedzącego przy studni Zbawiciela: “Panie, daj mi tej wody”.

20. Miłość ta podobna jest również do wielkiego ognia, któremu aby nie zgasł, potrzeba wciąż nowego pożywienia. Dusza taka chciałaby, cokolwiek by ją to miało kosztować, zewsząd znosić drzewo, aby ten ogień nie ustał. Co do mnie, poprzestałabym na tym, bym mogła do niego dorzucać choć słomy i często też nie mam nic lepszego. Czasem śmieję się z tego swego ubóstwa, czasem gorzko nad nim boleję. Popęd wewnętrzny nagli mnie, bym czymkolwiek przysłużyła się Panu, a ponieważ mnie nie stać na więcej. Ubieram więc obrazy w zieleń i kwiaty, zamiatam i sprzątam w kaplicy i inne tym podobne spełniam posługi, tak małe i błahe, że mnie aż wstyd. Choć zadam sobie jaką pokutę, taka to mała rzecz, że i wspomnieć o niej nie warto, i gdyby nie to, że Pan przyznaje niejaką wartość dobrej woli, rzecz sama, dobrze to widzę, żadnej nie ma wartości, i sama pierwsza z siebie się śmieję. Niemałe to cierpienie dla duszy, której Bóg w swojej dobroci tego ognia miłości hojnie udzieli, gdy nie starczy jej potem siły, aby mogła co uczynić dla Niego. Boleść to bardzo wielka: umiera z obawy, by ten piękny ogień nie zgasł, a nie ma siły na to, aby mogła drzewa nanieść do niego i płomień jego utrzymać! Wówczas, sądzę, sama w sobie płonie, na popiół się spala, we łzach się rozpływa i w ogniu własnym niszczeje. Jest to ogromna męka, choć zarazem i słodka.

21. Ma doprawdy za co nieskończone czynić dzięki Bogu ta dusza, której Pan, wyniósłszy ją do tego stanu, daje odpowiednie siły do czynienia pokuty, zdolności, naukę i swobodę do przepowiadania Słowa Bożego, do słuchania spowiedzi, do pociągania dusz do miłości i służby Bożej. Nie wie ona zaiste i nie rozumie, jaki to posiada nieoceniony skarb, jeśli sama nie doznała i nie zakosztowała, co to znaczy i jak to boli, wciąż otrzymywać niezliczone łaski od Pana, a nic nie móc uczynić dla Jego służby. Niech będzie błogosławiony za wszystko i niechaj Mu wieczną chwałę oddają Aniołowie, amen.

22. Nie wiem, czy to dobrze, że tyle tu opowiadam drobnych szczegółów. Ale ponieważ wasza miłość znowu mi przysłałeś polecenie, bym się nie lękała zbytniego rozszerzania się i niczego nie opuszczała, więc jasno i szczerze spisuję wszystko, co pamiętam. Nie obędzie się bez tego, że i tak wiele rzeczy pominę, bo do zupełnej dokładności trzeba by dużo czasu, którego jak mówiłam, mam tak mało, a może jeszcze i z tej straty czasu nie byłoby żadnego pożytku.

 

Rozdział XXX



Podejmuje na nowo przerwane opowiadanie swego życia i jak Pan zaradził w znacznej części jej utrapieniom, sprowadzając do miejsca jej zamieszkania świętego męża, Piotra z Alkantary, z zakonu św. Franciszka. – O wielkich pokusach i udręczeniach wewnętrznych, jakich w tym czasie doznawała.

1. Jakkolwiek widziałam, że mało albo na nic nie zdadzą się wszystkie moje usiłowania i starania o zapobieżenie tym moim tak gorącym zapałom, nie bez obawy jednak im ulegałam. Nie mogłam tego zrozumieć, jakim sposobem cierpienie może iść w parze z zadowoleniem. Że przy cierpieniu fizycznym może być zadowolenie duchowe, o tym wiedziałam, ale takie niezmierne cierpienie duchowe w połączeniu z taką nieopisaną słodyczą i weselem, to mi się nie mieściło w głowie. Nie zaprzestawałam jednak nakazanego mi sprzeciwiania się widzeniom, ale próżne były moje starania, tylko męczyły mnie nieraz aż do słabości. Uzbrajałam się w krzyż, chcąc się nim bronić od Tego, który przez krzyż stał się nam wszystkim zbawieniem i obroną. Widziałam, że nikt mnie nie rozumie, ale choć było mi to zupełnie jasne, nie śmiałam o tym mówić z nikim, z wyjątkiem jednego tylko spowiednika. Mówić bowiem o tym innym, byłoby mi uznane, i tym razem słusznie, za rzeczywisty brak pokory.

2. Podobało się Panu w tym czasie zaradzić po części – a później i zupełnie – moim utrapieniom, sprowadzając w to miejsce błogosławionego Piotra z Alkantary, o którym wyżej już wspomniałam, przytaczając niektóre szczegóły o umartwieniu jego. Między innymi jeszcze dowiedziałam się od takich, którzy na pewno o tym wiedzieć mogli, że przez dwadzieścia lat nosił w miejsce włosienicy pancerz blaszany, nigdy go nie zdejmując. Napisał w narzeczu kastylijskim książeczki o modlitwie, powszechnie dzisiaj używane, bo ułożone przez tak doświadczonego mistrza modlitwy wewnętrznej, bardzo są pożyteczne dla każdego, kto się oddaje temu świętemu ćwiczeniu. Zachowywał w całej surowości pierwotną Regułę świętego Franciszka, pełniąc nadto takie nadzwyczajne uczynki pokutne, jak je wyżej opisałam.

3. Wdowa ta, godna służebnica Boża i przyjaciółka moja, o której na innym miejscu mówiłam, dowiedziawszy się o przybyciu do miasta tak wielkiego męża, chciała koniecznie, bym się z nim zobaczyła. Wiedziała, w jakiej jestem potrzebie, bo była świadkiem moich utrapień i wielką mi w nich niosła pociechę. Pełna żywej wiary nie mogła nie być przekonana, że to, co wszyscy przypisywali we mnie złemu duchowi, jest sprawą ducha Bożego. Przy bardzo zdrowym sądzie o rzeczach, była dziwnie powściągliwa w mowie i umiała dochować sekretu. Pan użyczał jej wielu łask na modlitwie, tak i co do moich przejść wewnętrznych podobało się boskiej łaskawości Jego oświecić ją i dać jej zrozumienie tego, czego zrozumieć nie mogli uczeni. Spowiednicy moi pozwalali mi spotykać się z nią i szukać sobie u niej ulgi w niektórych zdarzeniach, bo ze wszech miar przypadała mi do serca. Jej też niekiedy dostawał się udział w łaskach, jakie mi uczynił Pan, gdyż nieraz otrzymywałam od Niego dla udzielenia jej przestrogi i wskazówki, dla jej duszy pożytecznej. Gdy więc dowiedziała się o jego przybyciu, dla ułatwienia mi bliższych z nim kontaktów, nie uprzedzając mnie, wyjednała dla mnie u Prowincjała pozwolenie na przebywanie tydzień w jej domu. U niej więc, jak również kilka razy w kościele miałam długie rozmowy z tym świętym mężem, gdy po raz pierwszy przebywał w naszym mieście. Ale i później jeszcze w różnych czasach dane mi było często z nim się kontaktować. Miałam zawsze ten zwyczaj, że przed tymi, którym powierzam swoją duszę, otwieram się ze wszelką szczerością i jasnością. Wszystkie, nawet pierwsze moje poruszenia chciałam, by im były wiadome, a z rzeczy wątpliwych albo podejrzanych oskarżam się, nie oszczędzając siebie. Tu więc, z największą, na jaką było mnie stać jasnością, wyznałam pokrótce temu słudze Bożemu cały przebieg swego życia i sposób zachowania się na modlitwie, słowem, bez żadnych omówień, i niczego nie tając, odkryłam przed nim całą swoją duszę.

4. Prawie od razu poczułam, że mnie rozumie przez doświadczenie własne. I tego właśnie najwięcej mi było potrzeba, bo wówczas jeszcze nie miałam tej łaski, której Bóg później mi użyczył, bym potrafiła zrozumieć, jak teraz rozumiem i wyraźnie opisać łaski, jakimi mnie boska dobroć Jego obdarza. Potrzeba mi więc było takiego, który by sam na sobie tych przejść doświadczył, aby mnie w zupełności zrozumiał i mógł mi objaśnić, co o nich mam sądzić. Oświecił mnie takim światłem, jakiego nigdy przedtem nie miałam. Do tej chwili widzenia, jakie miewałam, zwłaszcza te wewnętrzne i umysłowe, i te drugie w wyobraźni, które oglądałam oczyma duszy, były dla mnie rzeczą niepojętą. Nie mogłam żadną miarą zrozumieć możliwości takich objawień. Zdawało mi się – jak mówiłam – że tylko te, które się przedstawiają oczom ciała, mogą być uznawane za prawdziwe widzenia, a takich nie miewałam.

5. Dopiero ten święty mąż oświecił i wszystko mi wytłumaczył. Zapewnił mnie, że nie mam czego się bać, ale raczej powinnam dziękować Bogu, że widzenia moje tak niezawodnie są sprawą ducha Bożego, iż po artykułach wiary nie ma prawdy pewniejszej w którą bym mocniej wierzyć mogła. Bardzo był ze mnie pocieszony, okazywał mi wielką łaskawość i przychylność i odtąd zawsze troszczył się o mnie, i zwierzał mi się z wielu rzeczy i wewnętrznych swoich spraw. Wielką znajdował przyjemność w tym duchowym obcowaniu, widząc we mnie takie stanowcze i gorące – jak mi je dawał Pan – pragnienia i taką odwagę do podjęcia podobnych rzeczy, jakie on już czynem wypełniał. Bo kogo Pan do tego wysokiego stanu podniesie, dla tego nie ma większej przyjemności i pociechy nad tę, gdy spotka się z drugą duszą, w której widzi początki takich łask, jakie sam otrzymał od Boga. We mnie wówczas chyba mało co więcej było nad pierwsze ich początki, a dałby Bóg, abym i dzisiaj choć tyle ich posiadała.

6. Serdecznie ubolewał nad moim strapieniem. Mówił mi, że jednym z największych cierpień, jakie mogą być na tej ziemi, jest właśnie to, co ja cierpię, to jest przeciwieństwo od ludzi cnotliwych. Zapowiedział mi, że jeszcze czeka mnie wiele utrapień, gdyż będąc w ciągłej potrzebie pomocy duchowej, nie mam w tym mieście nikogo, kto by mnie rozumiał. Obiecał jednak, że pomówi o mnie z moim spowiednikiem, a także z jednym z tych, którzy najwięcej mnie dręczyli, to jest z tym panem, moim przyjacielem, o którym w swoim miejscu mówiłam. On to, właśnie dlatego, że był mi bardzo życzliwy, największą mi wojnę wydawał, bo mając duszę pobożną, ale bojaźliwą, nie mógł uwierzyć, bym mogła być podniesiona do stanu tak wysokiego, kiedy przedtem znał mnie tak niecnotliwą. Dotrzymując swej obietnicy, święty mąż miał rozmowę z obydwoma, skutecznymi dowodami przekonywując ich, że obawy ich nie mają słusznej podstawy i że powinni już dać mi spokój. Spowiednik mój nie bardzo tego potrzebował, aby go jeszcze przekonywano. Natomiast gorzej było z tym panem, którego nawet taka powaga nie zdołała całkiem uspokoić, ale tyle przynajmniej dokonała, że już nie tak bardzo mnie straszył.

7. Umówiliśmy się, że będę do niego pisywała i donosiła mu, co się dalej ze mną wydarzy, i że gorąco będziemy siebie wzajemnie polecali Bogu. Bo taka była jego pokora, że przywiązywał jakąkolwiek wartość do modlitw takiego nędznego, jakim ja jestem stworzenia, co mnie mocno zawstydzało. Rozstałam się z nim niezmiernie zadowolona i pocieszona, zwłaszcza tym jego zapewnieniem, bym bezpieczniej dalej oddawała się modlitwie i nie wątpiła w to, że to, co się dzieje we mnie, od Boga pochodzi. W razie zaś jakiej wątpliwości radził mi, bym ją dla większego zapewnienia siebie wyznała spowiednikowi, a potem była spokojna. W tym wszystkim jednak, ponieważ Pan prowadził mnie drogą bojaźni, nie mogłam się zdobyć na zupełne i niezachwiane uspokojenie, tak samo jak gdy mi mówiono, że diabeł mnie zwodzi, nie mogłam temu dać wiary i naprawdę podzielać strach straszących mnie. Tak więc ani ci, którzy wzniecali we mnie obawy, ani ci, którzy mnie do ufności pobudzali, nie mogli do-konać tego, bym zdołała bardziej wierzyć ich słowom niż temu co Pan dawał mojej duszy. Choć więc ten święty mąż uspokoił mnie i pocieszył, nie tyle jednak mu uwierzyłam, bym już zupełnie była bez bojaźni, zwłaszcza gdy Pan dopuszczał na mnie pewne udręczenia wewnętrzne, o których zaraz mówić będę. Na ogół jednak – powtarzam – wielką ten sługa Boży pozostawił we mnie pociechę i uspokojenie. Nieustanne czyniłam dzięki Bogu i chwalebnemu mojemu ojcu, świętemu Józefowi, bo on to, jak byłam przekonana, sprowadził do nas tego świętego męża, jako generalnego komisarza tutejszej kustodii, będącej pod jego wezwaniem. Jemu i Najświętszej Maryi Pannie zawsze się gorąco polecałam.

8. Zdarzało mi się nieraz – i teraz jeszcze, choć rzadziej – tak ostre cierpieć w duszy udręczenia w połączeniu z tak wielkimi boleściami i tak okrutnymi mękami w ciele, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Same bóle fizyczne, choć bardzo ciężkie, jakich w innych czasach doświadczałam, gdy nie było przy nich tych ucisków wewnętrznych, bardzo ochotnie i z weselem ducha znosiłam, ale gdy te cierpienia razem się zeszły, była to taka męka, że mnie prawie do ostateczności przyprowadzała. Wszystkie łaski, jakich mi Pan przedtem udzielił, zacierały się wówczas w mej pamięci. Pozostawało mi tylko mgliste wspomnienie jakby przebytego snu, które tylko przymnażało udręczenia. Rozum tak miałam zaciemniony, że wpadłam w niezliczone wątpliwości i obawy. Zdawało mi się, że tych swoich przejść i widzeń nie umiałam zrozumieć. Może się tylko łudziłam. Dość tego, że sama się oszukałam, bym miała jeszcze oszukiwać uczciwych ludzi. Taka wydawałam się samej sobie zła i przewrotna, że wszystkie nieszczęścia i klęski, jakie kiedy przyszły na ludzi i wszystkie herezje, jakie kiedy na świecie powstały, przedstawiały mi się jako naturalny skutek moich grzechów.

9. Była to fałszywa pokora i czartowski wynalazek na zatrwożenie mojej duszy i popchnięcie jej, jeśliby popchnąć się dała, do rozpaczy. Nie mówię tego na domysł, ale z długiego własnego doświadczenia. Bo teraz, gdy szatan widzi, że poznałam się na tej jego zdradzie, już mnie nie tak często dręczy w ten sposób, jak to przedtem czynił. Że ta rzekoma pokora jest sprawą złego ducha, to jasno widać z całego jej przebiegu: zaczyna się od niepokoju, zamieszania wewnętrznego i przez cały czas swego trwania trzyma duszę w nieustannym zamęcie, sprawia w niej ciemności i gnębiący smutek, oschłość i niesmak do modlitwy i do wszelkich dobrych uczynków. Dusza pod jej naciskiem, dusi się i ciało jest jakby skrępowane i do niczego niezdolne. Prawdziwa pokora przeciwnie, choć jasno stawia przed oczy duszy jej nędzę, nad nią boleje, złości swoje tak samo jak tamta maluje sobie w najciemniejszych barwach i prawdziwiej niż tamta je czuje, nie prowadzi przecież za sobą zamieszania wewnętrznego ani niesmaku, ani ciemności, ani oschłości, ale owszem, całkiem na odwrót, przynosi duszy wesele, pokój, słodycz i światło. Jest w niej ból, ale ból ten z drugiej strony duszę pociesza, gdy widzi, jak wielką łaskę Bóg jej czyni, sprawiając w niej ten ból i jak wielki z niego pożytek. Głęboki żal ją kruszy, iż obraziła Boga, ale z drugiej strony serce jej się rozszerza na wspomnienie o Jego miłosierdziu. Jasno widzi siebie, jaką jest i wstydzi się samej siebie, a zarazem wysławia łaskawość Boga, iż tak długo ją znosił. W tamtej rzekomej pokorze, którą sprawia zły duch, nie ma dla duszy światła do niczego dobrego. Boga przedstawia jej groźnego, tępiącego wszystko ogniem i krwią. Stawia jej przed oczy samą tylko sprawiedliwość, a chociaż dusza i wówczas wierzy, że jest i miłosierdzie, bo tej władzy diabeł nie ma, by jej odebrał wiarę, ale sposób, w jaki je widzi, nie zdoła jej pocieszyć, przeciwnie, wielkość tego miłosierdzia, im jaśniej je poznaje, tym bardziej jeszcze ją udręcza, bo tym jaśniej w świetle jego widzi, jak wiele winna jest Bogu.

10. Ten wynalazek diabelski jest jednym z najsubtelniejszych i najskrytszych, a dla duszy najboleśniejszych podstępów, jakich kiedy od złego ducha doznałam. Mówię też o nim dla przestrogi waszej miłości, abyś jeśliby nieprzyjaciel z tej strony cię kusił, miał niejakie światło ku poznaniu go, jeśli jeszcze pozostawi ci umysł swobodny, abyś go poznać zdołał. Bo nie sądź, Ojcze, by nauka i wiedza tu na wiele się przydały. Ja chociaż jej nie posiadam, przecież skoro otrząsnęłam się z tej pokusy, zrozumiałam, że jest to czcza mara. Zrozumiałam, że stało się to z woli i dopuszczenia Pana, że pozwolił diabłu kusić mnie, jak dopuścił mu kusić Hioba, choć – jako nędzną i grzeszną – nie pozwolił, by mnie kusił z taką jak Hioba ostrością.

11. Raz, pamiętam, zdarzyło mi się to w dzień przed pierwszymi nieszporami Bożego Ciała, a jest to uroczystość, do której szczególne mam nabożeństwo, choć nie tak gorące jakby należało. Tym razem trwało to tylko do dnia samego święta, ale w innym czasie napaści trwają cały tydzień, dwa i trzy tygodnie, albo może jeszcze i dłużej. Szczególnie też zdarzało mi się to w Wielkim Tygodniu, w tygodniu Męki Pańskiej, kiedy właśnie zwykle z największą rozkoszą oddaję się modlitwie wewnętrznej. Nagle zły duch opanowuje rozum myślami nieraz tak błahymi, że w innym czasie śmiałabym się z nich, i trzyma go jakby omotanego we wszelkie błazeństwa, jakie zechce mu poddać, i duszę tak spętaną, iż nie jest panią siebie ani zdolną pomyśleć cokolwiek dobrego. Przedstawia jej same tylko fraszki i niedorzeczności bez sensu ani związku, jak to mówią, ni przypiął, ni przyłatał, a które swoim nawałem tak plączą i jakby dławią duszę, iż wydobyć się z nich nie może. Nieraz, przyznaję, takie miałam uczucie, jak gdyby czarci bawili się moją duszą jak piłką, rzucając nią i odrzucając tam i siam, a żadnego nie zostawiając jej wyjścia, którędy by się z rąk ich wyrwała. Trudno wyrazić, jakie dusza w tym stanie cierpi męki. Szuka na wszystkie strony ratunku, a Bóg nie dopuszcza, by go znalazła. Jedna tylko jej pozostaje świadomość wolnej swojej woli, ale i ta jest niejasna, jak gdyby miała oczy przysłonięte. Podobna jest wówczas do człowieka, który w ciemności nocnej idąc niebezpieczną drogą, cały jednak z niej wyszedł dlatego, że często chodził nią za dnia i pamięta, gdzie są miejsca trudniejsze i gdzie nogę postawić, aby ominąć przepaść. Tak i dusza w tym stanie omija przepaść obrazy Bożej, nie tyle świdomym zastanowieniem się, do którego wówczas mało jest sposobna, ile raczej jakby instynktownie i skutkiem nabytego już cnotliwego nałogu wystrzegania się grzechu, nie mówiąc już o tym, co główne i najważniejsze, że Pan ją trzyma i strzeże.

12. Wiara w takich chwilach, podobnie jak i inne cnoty, martwa jest i uśpiona, choć nie całkiem zgasła. Dusza wierzy zawsze w to, czego uczy Kościół, ale jakby tylko ustami. A z drugiej strony czuje się wewnątrz ściśniona i odrętwiała, tak że znajomość Boga i rzeczy Bożych dochodzi do niej tylko jakby jakieś dalekie dźwięki. Miłość podobnie tak w niej jest oziębła, że gdy jej mówią o Bogu, słucha wprawdzie i wierzy, że tak jest, bo tak Kościół naucza, ale tego, co przedtem sama czuła dla Boga, nie pamięta. Pójście na modlitwę albo schronienie się na samotność dodaje jej tylko większego ucisku. Bo wszędzie nosi ze sobą i czuje w sobie prawdziwie nieznośne udręczenie, a nie może dojść jego przyczyny. Jest to, jak sądzę, słaby, ale wierny obraz piekła, i tak jest w istocie. Pan sam raczył mi to objawić w widzeniu. Dusza czuje w sobie ogień, który ją pożera, a nie wie, kto i skąd go wzniecił ani jak się przed nim schronić, ani jak ugasić. Jeśli dla ulżenia sobie weźmie do ręki książkę, tak nic z niej nie rozumie, jakby czytać nie umiała. Raz, pamiętam, otworzyłam żywot któregoś Świętego, próbując, czy mi nie trafi do serca i czy nie odniosę jakiej pociechy z opisu cierpień sługi Bożego. Otóż cztery czy pięć razy czytałam kilka zaledwie wierszy, i mniej jeszcze rozumiałam na końcu niż na początku, choć książka pisana była w języku hiszpańskim. Ostatecznie musiałam ją odłożyć. Zdarzyło mi się to wiele razy, ale ten przypadek szczególnie utkwił mi w pamięci.

13. Gorzej jeszcze próbować szukać sobie ulgi w rozmowie z innymi, bo diabeł takie w tobie wznieca uczucia niechęci, kwasy i gorycze, że wydaje się, iż chciałbyś wszystkich zjeść. I nic na to poradzić nie zdołasz, tylko przy wielkim staraniu ledwo powściągnąć możesz wybuchy tej niechęci, czyli raczej Pan sam, gdy jesteś w tym stanie, trzyma cię swoją ręką, abyś nie powiedział albo nie uczynił czego, co byłoby z ujmą dla bliźniego i obrazą Boga. Co do spowiedzi zaś powiem szczerze, jaka mnie najczęściej spotykała na niej pociecha. Ci, którzy mnie wówczas spowiadali i dotąd spowiadają, są to bez wątpienia ludzie bardzo świątobliwi. Mimo to jednak, gdy do nich przychodziłam, słyszałam od nich słowa i tak ostre strofowania, że sami potem -gdy im to przypominałam – dziwili się sobie tłumacząc, że nie mogli inaczej do mnie mówić. Jakkolwiek mocno sobie postanawiali na przyszły raz powstrzymać się od tych wyrzutów, a widząc mnie w takich męczarniach na duszy i na ciele, litowali się nade mną i chcieli mnie pocieszyć, i przyjąć z dobrocią, to jednak gdy przychodziło do rzeczy, mimo woli i niepostrzeżenie znowu w ten sam sposób ze mną się obchodzili. Nie były to słowa złe – w tym znaczeniu, by obrażały Boga – ale były to niezawodnie słowa bardzo przykre i najtwardsze, jakie można usłyszeć od spowiednika. Chcieli zapewne zadać mi zbawienne umartwienie, i ja też w innym czasie gotowa byłabym znieść je z weselem, ale wówczas wszystko było dla mnie męką. Nieraz nachodziła mnie myśl, że istotnie ich oszukuję. Szłam wtedy do nich i jasno ich ostrzegałam, by się mieli ze mną na baczności, bo może być, że ich w błąd wprowadzam. Czułam dobrze, że umyślnie i świadomie nigdy bym tego nie uczyniła ani za nic nie zgodziła się na kłamstwo. Ale wszystkiego się bałam. Jeden z nich, widząc wyraźnie, że to tylko pokusa, powiedział mi kiedyś, bym o to była spokojna, że choćbym sama chciała oszukiwać, on się nie da oszukać. Bardzo mnie to zapewnienie jego pocieszyło.

14. Czasem – w większości wypadków, choć nie zawsze – po przyjęciu Komunii albo i w samej już chwili przystąpienia do niej, doznawałam nagłej ulgi i tak zdrową się czułam na ciele i na duszy, że nie mogłam się nadziwić takiej zmianie. W momencie przyjścia tego Boskiego Słońca uciekały wszystkie ciemności mojej duszy i jasno mi się ukazywała marność tych strachów i udręczeń, w jakich przedtem zostawałam. Innym razem – jak już mówiłam – od jednego takiego słowa jak: Nie smuć się, nie bój się, usłyszanego z ust Pana, z towarzyszącym mu widzeniem albo i bez widzenia, zupełny spokój i pogoda wracały do mojej duszy, jak gdybym nigdy nic nie cierpiała. Wówczas rozkoszowałam się w Bogu. Żaliłam się Mu, że pozwala na to, bym takie męki cierpiała. Cierpienia te jednak szczodrze mi się opłacały, bo prawie zawsze następowała po nich wielka hojność łask. Widocznie, jak sądzę, dusza w tych cierpieniach oczyszcza się jak złoto w ogniu, wychodzi z nich więcej uduchowiona i jakby już uwielbiona, to jest zdolniejsza oglądać Boga w samej sobie. I wszelkie utrapienia, choć zdawałyby się nieznośne, już dla niej są drobnostką. Pragnie na nowo i więcej jeszcze cierpieć, jeśli ma z nich być większa chwała Pana. I jakkolwiek by wielkie na nią przyszły uciski i prześladowania, jeśli tylko je znosi bez obrazy Boga, radując się, że cierpi je dla Niego, wszystko w tym większy zysk jej się obraca. Tylko, że ja nie tak je znoszę, jak je znosić należy, lecz bardzo niedoskonale.

15. Są znowu okresy, kiedy doznaję innego rodzaju cierpienia. Zdaje mi się, że straciłam wszelką możność zdobycia się na jakąkolwiek dobrą myśl albo dobre pożądanie. Czuję się na ciele i na duszy niepożyteczną do niczego i ociężałą. W takich jednak chwilach nie miewam tamtych, o których wyżej mówiłam, pokus i niepokojów, tylko pewien nie wiadomo skąd niesmak ogólny, w którym dusza nie może sobie miejsca znaleźć. Starałam się wówczas ze wszystkich sił zajmować się jakimiś dobrymi uczynkami zewnętrznymi. Jasno wszakże widziałam w tym stanie, jaka jest niemoc i nieudolność duszy, gdy łaska się ukryje. Nie bardzo jednak nad nim cierpiałam, bo widok takiej nędzy i mojej niskości poniekąd mi przyjemność sprawiał.

16. Czasem jednak zdarza mi się, że nawet na samotności nie jestem zdolna uważnie i statecznie myśli zatrzymać ani na Bogu, ani na jakiej bądź rzeczy dobrej, ani rozmyślania odprawić jak należy. Ale tu zdaje mi się, przyczyna takiej mojej niezdolności jest mi wiadoma. Rozumiem, że przeszkadza mi tu wyobraźnia i rozum, bo wola jest dobra, zdaje mi się, i do wszystkiego dobrego gotowa, ale ten rozum taki jest zapamiętały, że miota się i rzuca na kształt furiata, którego nikt nie potrafi poskromić. Nie jest w mojej mocy utrzymać go, by cicho siedział choć na długość jednego Wierzę. Czasem śmieję się z niego i dla lepszego poznania swojej nędzy puszczam go na jego wolę, i patrzę za nim, co też będzie dokazywał. I – dzięki Bogu – nigdy się nie zwróci do rzeczy złych, tylko błąka się po obojętnych, co wypadnie uczynić tu albo tam. Wówczas widzę na oczy, jak niezmiernie wielką łaskę czyni mi Pan, gdy tego szaleńca trzyma na uwięzi i przenosi mnie w stan doskonałej kontemplacji. Myślę też sobie, co by powiedzieli o mnie ci, którzy mają mnie za dobrą, gdyby mogli zajrzeć we mnie i ujrzeli mnie w takim obłędzie. Żal mi serdecznie biednej duszy, zmuszonej żyć w takim złym towarzystwie. Pragnęłabym widzieć ją na wolności i nieraz tak się modlę: Kiedy, o Boże mój, dojdę do tego, bym widziała całą swoją duszę zajętą jedynie wysławianiem Ciebie, by wszystkie jej władze cieszyły się Tobą? Nie dopuszczaj, Panie, bym dłużej jeszcze żyła tak rozerwana, jakby na cząstki i by każda część tak niemal rozchodziła się w inną stronę. Tego cierpienia doznaję bardzo często. Nieraz – rozumiem to dobrze – i złe zdrowie moje bardzo się do tego przyczynia. Gorzko tu mi się przypomina szkoda, jaką nam wyrządził grzech pierworodny, bo z tego źródła pochodzi ta niesposobność nasza do cieszenia się całą duszą takim dobrem nieskończonym. Ale u mnie pochodzi ona bez wątpienia i z własnych grzechów. Gdybym tyle nie nagrzeszyła, miałabym więcej stanowczości w dobrym.

17. Oto jeszcze jedno moje strapienie i nie najmniejsze. Naczytawszy się wielu książek, mówiących o modlitwie wewnętrznej i rozumiejąc, zdawało mi się, wszystko, co w nich czytałam, sądząc nadto, że przy łaskach, których mi użyczył Pan, już ich nie potrzebuję, zaniechałam ich, czytając już tylko żywoty Świętych, których przykłady, gdy znajduję siebie tak daleką od tej doskonałości, z jaką oni służyli Bogu, pobudzają mnie, zdaje mi się, do dobrego i ducha mi dodają. Otóż wydawało mi się to wielkim brakiem pokory, bym będąc taka, jaką się znam, miała uważać siebie za wyniesioną na tak wysoki stopień modlitwy, a nie mogąc jednak zataić przed sobą, że tak jest, wielkie miałam utrapienie, aż dopiero ludzie uczeni, a szczególnie błogosławiony Piotr z Alkantary, nauczyli mnie, że się o to martwić nie powinnam. Dobrze to widzę, że służyć Bogu naprawdę jeszcze nie zaczęłam, chociaż On w boskiej swojej hojności obsypuje mnie łaskami, jakie zwykł dawać tylko najlepszym. – Widzę, że jestem chodzącą niedoskonałością, i nic nie mam oprócz dobrych pożądań i oprócz tego, że Go miłuję, bo w tym względzie przyznać muszę, że Pan użyczył mi tyle łask, iż mogę Mu choć w czym małym usłużyć. Mam pewną świadomość tego, że Go miłuję, ale uczynki moje mnie nie cieszą. Zasmuca mnie mnóstwo niedoskonałości, jakie widzę w sobie.

18. Czasem znowu opada mnie – szczerze mówię – jakieś ogłupienie duszy. Zdaje mi się, że nic nie robię ani dobrze, ani źle, tylko ciągnę za tłumem, jak to mówią, bez pracy ani płacy. Że nic mnie nie obchodzi ani życie, ani śmierć, ani przyjemność, ani przykrość – słowem, że jestem jak drewno bez czucia. Dusza moja w tym stanie wydaje mi się jakby osiołek na paszy, który żyje i rośnie, bo mu dają jeść, ale sam tego jakby nie czuje. Tak i dusza w tym stanie nie może bez wątpienia być bez paszy wielkich łask Bożych, skoro życie, choć żyje tak nędznie, jej nie ciąży i spokojnie je znosi – ale żadnych nie czuje w sobie poruszeń ani skutków, po których mogłaby poznać, co się w niej dzieje.

19. Zdaje mi się teraz, że dusza w takim stanie, bez jasnej świadomości siebie, żyjąca łaską i postępująca, podobna jest do okrętu płynącego na morzu przy łagodnym i pomyślnym wietrze. Dużo taki okręt przepłynie drogi, a jednak ledwo czuć, że się naprzód porusza. Skutki łaski bywają tutaj tak potężne, że dusza jakby w tej chwili widzi swój postęp. Natychmiast zaczynają w niej kipieć święte żądze, i nigdy jej i największej rzeczy nie dosyć. To mają do siebie te wielkie zapały miłości, o których było wyżej, gdy Bóg zechce ich duszy użyczyć. Jest ona wówczas na kształt tych źródełek, które nieraz widziałam tryskające, które bez przerwy wydobywając się spod ziemi, wraz z wodą i piasek w górę podrzucają. Porównanie to, zdaniem moim, dobrze oddaje to, co się dzieje w duszy do tego wysokiego stanu podniesionej. Bezustannie kipi w niej miłość, bezustannie rwie się do czynu. Nie może wytrzymać bezczynnego zamknięcia w sobie, podobnie jak woda tego źródła nie może wytrzymać pod ziemią, ale ją podrzuca i siłą się wydobywa. Pod ciśnieniem tej miłości, która ją porywa, dusza taka prawie nigdy nie daje sobie spokoju i zmieścić się w sobie nie może. Sama napojona z tego źródła miłości, z którego pije do woli, pragnęłaby, aby z niego pili również inni i pomagali jej chwalić Boga. O, ileż razy przychodzi mi tu na myśl ta woda żywa, o której Pan mówił do Samarytanki! Jakże kocham ten fragment Ewangelii! Jeszcze będąc dzieckiem, choć nie rozumiałam wówczas, tak jak dziś rozumiem, głębokiego jej znaczenia, błagałam Pana po wiele razy, aby mi dał tej wody, i później też wszędzie, gdziekolwiek przebywałam, miałam przy sobie obraz przedstawiający tę tajemnicę, a pod nim wypisane te słowa Samarytanki do siedzącego przy studni Zbawiciela: “Panie, daj mi tej wody”.

20. Miłość ta podobna jest również do wielkiego ognia, któremu aby nie zgasł, potrzeba wciąż nowego pożywienia. Dusza taka chciałaby, cokolwiek by ją to miało kosztować, zewsząd znosić drzewo, aby ten ogień nie ustał. Co do mnie, poprzestałabym na tym, bym mogła do niego dorzucać choć słomy i często też nie mam nic lepszego. Czasem śmieję się z tego swego ubóstwa, czasem gorzko nad nim boleję. Popęd wewnętrzny nagli mnie, bym czymkolwiek przysłużyła się Panu, a ponieważ mnie nie stać na więcej. Ubieram więc obrazy w zieleń i kwiaty, zamiatam i sprzątam w kaplicy i inne tym podobne spełniam posługi, tak małe i błahe, że mnie aż wstyd. Choć zadam sobie jaką pokutę, taka to mała rzecz, że i wspomnieć o niej nie warto, i gdyby nie to, że Pan przyznaje niejaką wartość dobrej woli, rzecz sama, dobrze to widzę, żadnej nie ma wartości, i sama pierwsza z siebie się śmieję. Niemałe to cierpienie dla duszy, której Bóg w swojej dobroci tego ognia miłości hojnie udzieli, gdy nie starczy jej potem siły, aby mogła co uczynić dla Niego. Boleść to bardzo wielka: umiera z obawy, by ten piękny ogień nie zgasł, a nie ma siły na to, aby mogła drzewa nanieść do niego i płomień jego utrzymać! Wówczas, sądzę, sama w sobie płonie, na popiół się spala, we łzach się rozpływa i w ogniu własnym niszczeje. Jest to ogromna męka, choć zarazem i słodka.

21. Ma doprawdy za co nieskończone czynić dzięki Bogu ta dusza, której Pan, wyniósłszy ją do tego stanu, daje odpowiednie siły do czynienia pokuty, zdolności, naukę i swobodę do przepowiadania Słowa Bożego, do słuchania spowiedzi, do pociągania dusz do miłości i służby Bożej. Nie wie ona zaiste i nie rozumie, jaki to posiada nieoceniony skarb, jeśli sama nie doznała i nie zakosztowała, co to znaczy i jak to boli, wciąż otrzymywać niezliczone łaski od Pana, a nic nie móc uczynić dla Jego służby. Niech będzie błogosławiony za wszystko i niechaj Mu wieczną chwałę oddają Aniołowie, amen.

22. Nie wiem, czy to dobrze, że tyle tu opowiadam drobnych szczegółów. Ale ponieważ wasza miłość znowu mi przysłałeś polecenie, bym się nie lękała zbytniego rozszerzania się i niczego nie opuszczała, więc jasno i szczerze spisuję wszystko, co pamiętam. Nie obędzie się bez tego, że i tak wiele rzeczy pominę, bo do zupełnej dokładności trzeba by dużo czasu, którego jak mówiłam, mam tak mało, a może jeszcze i z tej straty czasu nie byłoby żadnego pożytku.