Księga Życia - Strona 17 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XV



Dalszy ciąg o tym samym; niektóre wskazówki co do sposobu zachowania się na tej modlitwie odpocznienia. – Jak wiele jest dusz, które dochodzą do tego stopnia modlitwy, ale mało takich, które by postąpiły wyżej. – Ważność i pożyteczność rzeczy, o których jest mowa w tym rozdziale.

1. Wróćmy teraz do tego, o czym mam mówić. Modlitwa odpocznienia i skupienia sprawia w duszy uczucie zadowolenia, pokoju i dziwnie słodką rozkosz, która ją przenika z zupełnym zaspokojeniem i uciszeniem władz duchowych. Nie znając jeszcze rzeczy wyższych, których nie dostąpiła, dusza wyobraża sobie, że już nic nie pozostało – czego by jeszcze miała pragnąć – i chętnie powiedziałaby ze św. Piotrem, by “postawić tu namioty”. Nie śmie poruszyć się ani miejsca zmienić, by, jak się jej zdaje, to szczęście z rąk jej się nie wymknęło. Chciałaby nieraz i oddech powstrzymać. Nie wie o tym biedna, że jak z samej siebie nic uczynić nie potrafi, czym by to szczęście na siebie sprowadziła, tak bardziej jeszcze nie zdoła go zatrzymać dłużej nad czas postanowiony wolą Pana. Władze duszy, jak już mówiłam, na tym stopniu skupienia i odpocznienia nie ustają. Dusza tak jest rozradowana w Bogu, że jakkolwiek by pozostałe dwie władze błąkały się po rzeczach obcych, wola jednak dopóki ten stan trwa, pozostaje złączona z Bogiem, dlatego nie traci swego pokoju i ciszy wewnętrznej, owszem powoli i rozum, i pamięć do skupienia pociąga. Choć nie jest tu całkiem jeszcze pochłonięta w Bogu, tak przecież sama nie wiedząc, jakim sposobem, jest Nim zajęta, że tamte dwie, jakkolwiek by o to się starały, nie zdołają wydrzeć wewnętrznego jej zadowolenia i wesela. Sama zaś dziwnie bez żadnego wysiłku pracuje i dopomaga sobie, aby nie zgasła ta iskierka miłości, którą Bóg w niej rozniecił.

2. Niech Pan w swojej dobroci zechce mi dać łaskę, abym umiała dobrze to wytłumaczyć, bo wiele jest dusz, które dochodzą do tego stanu, a mało takich, które by postąpiły dalej. Czyja w tym wina? Nie wiem. Z pewnością nie jest winien temu Bóg. Skoro, bowiem Jego Boski Majestat czyni duszy tę łaskę, że ją do tego stopnia wynosi, nie sądzę, by zaniechał uczynić jej o wiele większych łask, gdyby z jej strony nie było przeszkody. Wiele, więc na tym zależy, by dusza, która doszła do tego stopnia, dobrze zrozumiała wysoką godność, do jakiej została wyniesiona i wielką łaskę, jaką Pan jej uczynił. I słusznie nie powinna już być z tej ziemi, kiedy Bóg w swojej dobroci przybliżył ją jakby do nieba, byleby sama ze swojej winy nie pozostała w tyle. A byłaby prawdziwie nieszczęsna, gdyby cofnęła się wstecz. Byłby to, sądzę, początek coraz głębszego zsuwania się w przepaść, tak jak ja się do niej zsuwałam, gdyby mnie miłosierdzie Pańskie nie nawróciło. Najczęściej, przypuszczam, przyczyną tego cofania się będą ciężkie winy i nie możliwe, by, kto takie wielkie dobro porzucił, chyba, że jest zaślepiony jakimś wielkim złem.

3. Zatem na miłość Bożą proszę te dusze, którym nieskończona dobroć Boga tak wielkiej łaski użyczyła, wynosząc je do tak wysokiego stanu: niechaj ze świętą i pokorną dumą poznają siebie i wielką swoją godność, by nie znęciła ich pokusa powrócenia do potraw egipskich. A gdyby przez ułomność i na skutek swoich złych skłonności i nędznej skażonej swojej natury miały upaść, jak ja upadłam, niech zawsze mają przed oczyma to dobro, które straciły i tego się lękają, i w tej bojaźni najsłuszniejszej żyją, że jeżeli nie powrócą do modlitwy wewnętrznej, pójdą ze złego w gorsze. Bo to dopiero nazywam prawdziwym upadkiem, gdy kto upadłszy, ze wstydem odwraca się od tej drogi, na której przedtem tak wielkiego dobra dostąpił. Nie mówię, by te dusze, tak wysoko łaską Bożą podniesione, które tu mam na myśli, nigdy już Boga obrazić nie miały i nigdy nie upadły. Wprawdzie, kto zaczął dostępować takich łask, słusznie powinien z wielką pilnością wystrzegać się grzechu, ale wielka jest nasza nędza. To jedno więc tylko takiej duszy radzę i gorąco zalecam: niechaj, chociażby upadła, nie opuszcza rozmyślania. Na rozmyślaniu znajdzie światło ku poznaniu swojej winy i otrzyma od Pana łaskę skruchy i męstwo do powstania, jeśliby zaś porzuciła modlitwę wewnętrzną, na wielkie, zapewniam ją i niech mi wierzy, niebezpieczeństwo się narazi. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, co mówię, bo – jak już powiedziałam – sądzę o rzeczy z tego tylko, co sama doświadczyłam na sobie…

4. Modlitwa odpocznienia jest to iskierka, którą Pan wznieca w duszy pierwszy początek prawdziwej swojej miłości i przez pociechy, którymi ją napełnia, chce, aby dochodziła do poznania, czym jest ta miłość. Odpocznienie, skupienie i ta iskierka, wielkie sprawiają skutki, jeśli pochodzą od Ducha Bożego. Nie ma ich, jeśli ta słodycz, której dusza doznaje, jest sprawą złego ducha albo też owocem własnego starania. Chociaż kto ma doświadczenie, nie możliwe, by nie przekonał się zaraz, że takiego daru Bożego nie nabywa się żadnym własnym staraniem. Tylko że natura nasza tak jest chciwa smaków duchowych, iż wszelkich używa sposobów, aby ich mogła zakosztować. Ale szybko zapał jej stygnie i dusza pozostaje zimna. Bo chociaż usiłuje rozniecić ten ogień, przy którym pragnie się zagrzać i słodyczy tej użyć, całe jej staranie kończy się przeciwnym skutkiem, jak gdyby wodą ogień zalewała… Lecz gdy Bóg puści do duszy tę iskierkę, choćby była najmniejsza, wielkie sprawia poruszenie. I jeśli jej tylko człowiek z własnej winy nie zagasi, od niej wszczyna się ten ogromny, płomieniem buchający ogień najgorętszej miłości Bożej, którym jak w swoim miejscu powiem, z Jego łaski pałają dusze doskonałe.

5. Iskierka ta jest to znak, jest to zadatek, którym Bóg oznajmia duszy, iż do wielkich rzeczy ją powołuje, jeśli ona uczyni siebie sposobną do ich przyjęcia. Jest to wielki dar, większy, niż zdołam to wyrazić. I dlatego – jak mówiłam – wielki przenika mnie żal, że znam wiele dusz, które do tego punktu dochodzą, a takich, które dalej postąpiły, jak postąpić powinny, tak jest mało, że wstyd o tym i wspominać. Nie mówię, by ich na ogół było mało, owszem, musi ich być wiele, bo dla nich Bóg jeszcze nas znosi, mówię tylko to, co sama widziałam. Takie dusze niewierne chciałabym ostrzec. Niech patrzą, aby nie zagrzebały talentu, bo Bóg chce je wybrać dla pożytku innych, szczególnie w tych czasach, kiedy potrzeba mężnych przyjaciół Bożych dla podtrzymania słabych. A ci, którzy doznają w sobie tej łaski, mogą słusznie uważać siebie za przyjaciół. Niech umieją za to Przyjacielowi się wywdzięczać, jak tego na świecie nawet wymaga prawo dobrej i wiernej przyjaźni, w przeciwnym razie – jak mówiłam – niech drżą i lękają się ciężkiej szkody, jaką za niewierność swoją poniosą, a dałby Bóg, by ją sami tylko ponieśli.

6. Co do sposobu, w jaki dusza zachowywać się powinna w chwilach tego odpocznienia, niczego tu więcej nie potrzeba, tylko cichości i nierobienia hałasu. “Hałasem” nazywam silenie się rozumu na wynalezienie wielu myśli i słów dziękczynienia Bogu za to dobrodziejstwo i gromadzenie w pamięci grzechów i swoich przewinień, dla uznania, że się na taką łaskę nie zasłużyło. Wszystko to miota się w głębi duszy, rozum rzeczy przedstawia i pamięć wspomnieniem ich dręczy. Co do mnie, to dwie te władze nieraz mnie nękają i chociaż słabą mam pamięć, nie zdołam w takich chwilach jej opanować. Niech wtedy wola spokojnie i roztropnie pamięta o tym, że z Bogiem się nie postępuje gwałtownie ani szamotaniem. Wszystkie te niepokoje rozumu i pamięci są to jakoby grube szczapy drwa, które dorzucane bez uwagi i miary, ognia nie rozpalą, ale tą iskierkę zagaszą. Niech z pokorą uznając to mówi: “Panie, co ja tu mogę? Jakie porównanie może być między niewolnicą a Panem, między ziemią a niebem?” Albo inne tym podobne słowa, jakie jej podda miłość. Niech mocno polega na tym przeświadczeniu, że to, co mówi, jest prawdą, a niech nie patrzy na rozum i natarczywe jego natręctwo. Chociażby chciała podzielić się z nim swoją pociechą, aby go utrzymać w skupieniu – bo bardzo często tak bywa, że gdy wola cieszy się tym zjednoczeniem i odpocznieniem w Bogu, rozum w tym czasie błąka się w największym rozproszeniu – usiłowanie jej będzie daremne i niczego nie zdziała. Lepiej, więc, że go zostawi sobie samemu, nie biegając za nim ani na próżno pociągając do siebie, ale spokojnie używać będzie swojej rozkoszy, skupiając się w sobie jak mądra pszczółka. Bo gdyby żadna nie wchodziła do ula, ale wszystkie latały dokoła, i jedna drugą zaganiały, z takiej ich roboty nie byłoby miodu.

7. Zaniedbanie tej przestrogi spowodowałoby wielką stratę dla duszy, zwłaszcza, jeśli rozum jest bystry i ma łatwość w układaniu słów i wynajdywaniu argumentów. Jeśli mu się trochę powiedzie, już wyobraża sobie, że wielkich rzeczy dokazał. W istocie zaś jedyne tu zadanie rozumu na tym polega, by rozumiał jasno i uznał, że nie ma żadnego powodu ani argumentu, który by mógł skłonić Boga do uczynienia nam tej tak wielkiej łaski, tylko sama dobroć Jego. Dlatego, czując Go tak blisko, mamy błagać Boski Majestat Jego o łaski nam potrzebne, modlić się za Kościół i za tych, którzy się polecili naszym modlitwom i za dusze w czyśćcu cierpiące, a wszystko to nie szmerem słów, ale gorącym w sercu pożądaniem wysłuchania. Taka modlitwa dużo znaczy i więcej się nią otrzymuje, niż wszelkimi wywodami rozumu. Niechaj wola wzbudza w sobie odpowiednie pobudki, które sam widok taki jej postęp poda, ku coraz silniejszemu rozżarzeniu w sobie tej miłości, jaką pała. Niechaj czyni akty miłości i wielkich postanowień dla wywdzięczenia się Temu, któremu tyle jest winna. Ale wszystko to – jak mówiłam – bez hałasu, nie dopuszczając rozumu by miotał się i uganiał za wysokimi myślami. Więcej tu pomoże kilka ździebełek słomy, (chociaż to, co z siebie uczynić i dać możemy, mniej jeszcze znaczy niż słoma) z pokorą dorzuconych, skuteczniej się przyczyni do rozniecenia ognia niż cały stos drew uczonych, jak nam się zdaje, argumentów, które w ciągu jednego Wierzę do szczętu go zatłumią. Przestroga ta przyda się uczonym, którzy kazali mi to pisać. Wszyscy oni z łaski i dobroci Boga doszli do tego stopnia modlitwy. Ale może nieraz te drogie chwile obcowania z Bogiem schodzą im na studiowaniu miejsc Pisma świętego. Zapewne, że nauka i przedtem, i potem bardzo im będzie pożyteczna, ale w tych chwilach modlitwy nie bardzo jej, uważam, potrzeba i chyba tylko przyda się na ostudzenie woli. Tu, bowiem bez żadnej pomocy naukowej umysł tak widzi siebie bliskim światłości, że zewsząd go jasność jej ogarnia. Ja sama, choć taka jestem, jaka jestem, jakby w inną wtedy przemieniam się istotę.

8. Nieraz to mi się zdarza, że choć czytając modlitwy, zwłaszcza Psalmy po łacinie, zwykle nic prawie nie rozumiem, przecież, gdy jestem w tym stanie modlitwy odpocznienia, nie tylko samo brzmienie wiersza rozumiem, jak gdyby był napisany po hiszpańsku, ale i sens ukryty w słowach rozumiem. Co innego, jeśli ci uczeni mają nauczać albo słowo Boże opowiadać, wówczas dobrze czynią, gdy biorą sobie na pomoc ten wielki skarb, którym jest Pismo święte, dla wspomożenia takich jak ja biednych nieuków. Bo wielką jest rzeczą taka miłość, poświęcająca się dla pożytku dusz, a szczerze i jedynie dla Boga pracująca. Tak, więc, w tych chwilach odpocznienia niech dają duszy spoczywać w Bogu, a książki i naukę niech na bok odłożą. Przyjdzie czas, że będą mogli jej użyć na chwałę Pana i tak będą ją cenili, iż za wszystkie skarby tego świata nie zgodziliby się na zaniechanie tej pracy, przez którą ją nabyli i teraz mają z niej skuteczną pomoc do tego, czego jedynie pragną, do służenia swemu Boskiemu Panu. Ale w obliczu Mądrości nieskończonej więcej, niech mi wierzą, znaczy trochę ćwiczenia się w pokorze i jeden akt tej cnoty niż cała nauka tego świata. Tu nie chodzi o uczone wywody, tylko o to, byśmy w szczerości serca uznali siebie, czym jesteśmy, i z prostotą stawali przed Bogiem, który chce, aby dusza stawała się maluczką, jak w obliczu Jego prawdziwie jest, i uniżała się przed Majestatem Jego, który dla nas tak się uniża, cierpiąc nas w swojej obecności mimo całej naszej niegodności.

9. Będzie i rozum się szamotał, zdobywając się na jak najpiękniejsze słowa dziękczynienia, ale wola swoim spokojem i swoją pokorą, nie mając odwagi z celnikiem i oczu wznieść do nieba, lepsze i godniejsze składa dzięki, niżby to rozum uczynić zdołał, choćby wykorzystywał całą swoją retorykę. Na koniec, nie należy tu całkiem zaniechać modlitwy wewnętrznej albo niekiedy i ustnej, jeśli dusza zechce i może. Bo gdy uspokojenie jest wielkie, trudno jej wówczas mówić, chyba z niezmiernym wysiłkiem. Łatwo, zdaje mi się, poznać, czy słodycz, którą w danej chwili czujemy, jest sprawą ducha Bożego, czy też tylko skutkiem własnego naszego starania. Gdy za pierwszym doznaniem uczuć pobożnych, jakie Bóg daje, chcemy – jak mówiłam -wznieść się o własnych siłach do tego odpocznienia woli, wówczas słodycz ta żadnego skutku nie sprawia, prędko przemija i oschłość po sobie pozostawia.

10. Jeśli zaś zły duch te pociechy daje, dusza wyćwiczona od razu, sądzę, na tym się pozna. Pociecha taka pozostawia po sobie niepokój, mało pokory i jeszcze mniej gotowości do skutków, które sprawia duch Boży, a w umyśle nie pozostawia światła ani utwierdzenia w prawdzie. Małą albo żadnej szkody zły duch nie wyrządzi, jeśli dusza pociechę, jaką w tej chwili czuje, zwraca do Boga i w Nim pokłada wszystkie pragnienia i swoje myśli. Nic tu, zatem diabeł nie może wygrać, owszem, nawet z samej tej pociechy, którą chce oszukać duszę, z dopuszczenia Bożego wielką szkodę odniesie. Bo pociecha ta będzie pobudzała duszę do częstego powracania na modlitwę, aby jej jeszcze mogła używać, przekonaną, że ma ją od Boga. Jeśli więc dusza jest pokorna, nie kierująca się ciekawością ani chciwa rozkoszy chociażby duchowych, ale miłująca krzyż, mało będzie zważała na słodycz, jaką jej podsuwa zły duch. Nie mogłaby tego uczynić, jeśli słodycz ta jest z ducha Bożego, albo raczej musiałaby ją w bardzo wysokiej mieć cenie. Czart też ze zdradzieckimi swoimi ułudami, ponieważ jest kłamcą, gdy widzi, że dusza w pociechach i rozkoszach swych na modlitwie się upokarza (a o to pilnie starać się powinna, by we wszystkim, co się odnosi do modlitwy, a zwłaszcza w słodyczach duchowych, stawała się coraz pokorniejsza), szybko da jej spokój i więcej do niej nie wróci, widząc, że na tym przegrywa.

11. Z tego to powodu i z wielu innych, mówiąc o pierwszym stopniu modlitwy i pierwszym sposobie podlewania, ostrzegałam, jak bardzo wiele zależy, by dusza wstępując na drogę modlitwy wewnętrznej, od samego zaraz początku oderwała się sercem od wszelkiego rodzaju własnych przyjemności i wstąpiła w szranki z tym jedynie postanowieniem, że chce Chrystusowi Panu pomagać w noszeniu Jego krzyża jak mężny i wierny rycerz, który bez żołdu chce służyć swojemu królowi będąc pewnym, że go nagroda nie minie. Tak walczmy i pracujmy, oczy trzymając utkwione w prawdziwe i wieczne królestwo, które zdobyć postanowiliśmy. Jest to bodziec nad wyraz skuteczny, ta ciągła pamięć na przygotowane nam królestwo, zwłaszcza w początkach. Bo później jasno się widzi, jak krótko trwa wszystko na tym świecie, jak wszystkie rzeczy ziemskie są niczym, jak mało znaczą i niegodne są uwagi wszelkie pociechy na tym wygnaniu, że chcąc wytrzymać to życie, raczej potrzeba unikać pamięci o tym wszystkim, niż świadomie sobie tę powszechną znikomość przypominać.

12. Duszom wyższym jednak wzgląd ten może się wydać za niski i tak jest w istocie. Bo dusze, które wyżej postąpiły w doskonałości, uznałyby to sobie za zniewagę i wstydziłyby się samych siebie, gdyby dopuściły tę myśl, że dlatego opuszczają dobra tego świata, że dobra te prędko się kończą. Choćby, bowiem mogły trwać wiecznie, z radością porzuciłyby je dla Boga i to z tym większą radością, im byłyby doskonalsze i trwanie ich dłuższe. W takich duszach miłość już wysoko urosła i miłość sama działa. Lecz dla początkujących wzgląd na znikomość rzeczy doczesnych wielkie ma znaczenie. Niech nim nie gardzą, jako niskim i niegodnym duszy miłującej Boga, bo korzyść z niego niezmierna i dlatego tak gorąco go zalecam. Nawet takim, które już wysoko postąpiły w bogomyślności, wzgląd ten i pamięć na rzeczy ostateczne nieraz jest potrzebny, gdy Bóg ich doświadcza i jakby opuszcza. Bo jak już mówiłam, dobrze jest o tym pamiętać, że w tym naszym życiu na ziemi dusza nie w taki sposób rośnie jak ciało, choć słusznie mówimy, że rośnie, bo tak jest. Dziecko, gdy raz urośnie i ciało jego się rozwinie, i nabierze męskiego wzrostu, już się potem nie zmniejsza i nie wraca do wzrostu ciała dziecięcego. Dusza przeciwnie, choć wysoko urośnie, z woli i dopuszczenia Pańskiego znowu maleje. Przekonałam się o tym na samej sobie, bo na innych tego sprawdzić nie mogłam. Bóg chce tym sposobem upokorzyć nas, dla większego naszego dobra i abyśmy nigdy nie zaniechali czuwania nad sobą, póki żyjemy na tym wygnaniu. Bo im wyżej, kto stoi, tym więcej obawiać się o siebie powinien, tym mniej ufać samemu sobie. I na takich nawet, którzy tak już całkowicie oddali swoją wolę w ręce woli Pańskiej, iż gotowi są raczej wydać się na męki niż dopuścić się jednej niedoskonałości, raczej tysiąc śmierci ponieść niż popełnić grzech, i na takich, mówię, przychodzą chwile, że dla uchronienia się niebezpieczeństwa obrazy Bożej, dla ustrzeżenia się grzechu – a zatem dla obronienia się od nastających na nich pokus i prześladowań – potrzeba im uciekać się do pierwszej zbroi początkujących i na nowo rozważać, że wszystko się kończy, że jest niebo i piekło, i inne prawdy tym podobne.

13. Wracając jeszcze do podstępów złego ducha i do słodyczy, którymi dusze oszukuje, najlepszy sposób oswobodzenia się od tych jego oszustw na tym polega, byśmy wstępując na drogę życia duchowego i modlitwy wewnętrznej, od samego początku mieli mocne postanowienie chodzenia drogą krzyża i nie pragnęli pociech. Pan sam wskazuje nam tę drogę doskonałości, gdy mówi: Weź krzyż swój i naśladuj Mnie. On jest wzorem naszym, i kto jedynie dla podobania się Jemu słucha rad Jego, ten nie ma, czego się lękać.

14. Tą drogą idąc, po wyraźnym, jaki z nich odnosi, pożytku, jasno pozna, że słodycze, których doświadcza, nie są od złego ducha. Chociażby potem znowu upadł, jeden zawsze pozostanie znak, świadczący mu, że nie czart, ale Pan był w jego duszy, ten mianowicie, że zaraz się podniesie. Ale są inne jeszcze znaki, które tu wymienię. – Kiedy Duch Boży sprawia w nas te pociechy, nie ma potrzeby szukać daleko i silić się na znalezienie powodów do upokorzenia i zawstydzenia siebie. Pan sam to wnosi do duszy i uczy ją prawdziwej pokory w inny i nierównie doskonalszy sposób, niż tego zdołają dokonać maluczkie myśli i rozważania nasze, które są niczym wobec tego światła, którym Pan tu duszę oświeca i takie w niej sprawia zawstydzenie, że się dusza przed Nim jakby wniwecz obraca. Żadna oczywistość nie dorówna temu jasnemu poznaniu, jakie Pan tu nam daje, abyśmy widzieli, że sami z siebie nic dobrego nie mamy. Im większe dusza łaski otrzymała, tym jaśniejsze jeszcze staje się w niej to poznanie. – Wzbudza nadto Duch Boży gorące pragnienie postępowania coraz dalej w modlitwie wewnętrznej i mocne postanowienie nie porzucenia jej nigdy, wbrew wszelkim trudnościom i ciężarom, jakie by w mogła niej napotkać. – Ochotną gotowość woli na wszelką z siebie ofiarę. – Wlewa do duszy bezpieczną, choć z pokorą i bojaźnią połączoną ufność o zbawieniu. – Tym samym wyrzuca z niej bojaźń niewolniczą, a sprawia za to coraz wyżej rosnące pomnożenie bojaźni synowskiej. – Czuje dusza rodzącą się w sobie czystą, bez żadnego względu na własny interes miłość Boga. – Z pożądaniem wygląda chwili samotności, aby lepiej mogła cieszyć się tym skarbem, tą swoją miłością.

15. – Słowem, że na tym skończę, aby się zbytnio nie rozwodzić: słodycz ta jest dla niej początkiem wszelkiego dobra, jest to pora rozkwitania kwiatów duchowego ogrodu i jakby niczego im już nie brakowało, aby się z całą pełnością wdzięku i woni swojej rozwinęły. I dusza wszystko to jasno widzi i czuje, i żadną miarą w tej szczęśliwej chwili nie zdoła wątpić o tym, że Bóg jest z nią, aż, gdy znowu spojrzy na siebie i ujrzy niedostatki i swoje niedoskonałości, wtedy wszystkiego się boi. Dobra jest i pożyteczna ta bojaźń. Są jednak dusze, w których mocna otucha, iż Bóg w tych pociechach jest z nimi, większy skutek sprawia niż wszelkie bojaźnie, jakie by na nie przyjść mogły. Takie dusze z natury do miłości i wdzięczności skłonne, mocniej do Boga pociąga pamięć na łaskę, jaką im uczynił, niż przedstawienie sobie, choćby najżywsze, wszystkich mąk piekielnych. Tak przynajmniej jest ze mną, choć taka jestem grzeszna.

16. Ponieważ o znakach dobrego ducha mam mówić jeszcze w dalszym ciągu, tu ze względu na swoją nieudolność i na wielką trudność, jaką mam w jasnym wyłożeniu takich rzeczy, więcej nic o nich nie powiem. Mam w Bogu nadzieję, że przy pomocy Jego łaski jakoś sprostam swojemu zadaniu. Bo obok doświadczenia, które mnie dużo nauczyło, wiem o tych rzeczach z nauk niektórych ludzi bardzo uczonych, a przy tym i bardzo świątobliwych, którym słusznie można dać wiarę. Dlatego i dusze, które Bóg w dobroci swojej do tego stopnia podniesie, unikną tych udręczeń, przez które ja przechodziłam.

 

Rozdział XV



Dalszy ciąg o tym samym; niektóre wskazówki co do sposobu zachowania się na tej modlitwie odpocznienia. – Jak wiele jest dusz, które dochodzą do tego stopnia modlitwy, ale mało takich, które by postąpiły wyżej. – Ważność i pożyteczność rzeczy, o których jest mowa w tym rozdziale.

1. Wróćmy teraz do tego, o czym mam mówić. Modlitwa odpocznienia i skupienia sprawia w duszy uczucie zadowolenia, pokoju i dziwnie słodką rozkosz, która ją przenika z zupełnym zaspokojeniem i uciszeniem władz duchowych. Nie znając jeszcze rzeczy wyższych, których nie dostąpiła, dusza wyobraża sobie, że już nic nie pozostało – czego by jeszcze miała pragnąć – i chętnie powiedziałaby ze św. Piotrem, by “postawić tu namioty”. Nie śmie poruszyć się ani miejsca zmienić, by, jak się jej zdaje, to szczęście z rąk jej się nie wymknęło. Chciałaby nieraz i oddech powstrzymać. Nie wie o tym biedna, że jak z samej siebie nic uczynić nie potrafi, czym by to szczęście na siebie sprowadziła, tak bardziej jeszcze nie zdoła go zatrzymać dłużej nad czas postanowiony wolą Pana. Władze duszy, jak już mówiłam, na tym stopniu skupienia i odpocznienia nie ustają. Dusza tak jest rozradowana w Bogu, że jakkolwiek by pozostałe dwie władze błąkały się po rzeczach obcych, wola jednak dopóki ten stan trwa, pozostaje złączona z Bogiem, dlatego nie traci swego pokoju i ciszy wewnętrznej, owszem powoli i rozum, i pamięć do skupienia pociąga. Choć nie jest tu całkiem jeszcze pochłonięta w Bogu, tak przecież sama nie wiedząc, jakim sposobem, jest Nim zajęta, że tamte dwie, jakkolwiek by o to się starały, nie zdołają wydrzeć wewnętrznego jej zadowolenia i wesela. Sama zaś dziwnie bez żadnego wysiłku pracuje i dopomaga sobie, aby nie zgasła ta iskierka miłości, którą Bóg w niej rozniecił.

2. Niech Pan w swojej dobroci zechce mi dać łaskę, abym umiała dobrze to wytłumaczyć, bo wiele jest dusz, które dochodzą do tego stanu, a mało takich, które by postąpiły dalej. Czyja w tym wina? Nie wiem. Z pewnością nie jest winien temu Bóg. Skoro, bowiem Jego Boski Majestat czyni duszy tę łaskę, że ją do tego stopnia wynosi, nie sądzę, by zaniechał uczynić jej o wiele większych łask, gdyby z jej strony nie było przeszkody. Wiele, więc na tym zależy, by dusza, która doszła do tego stopnia, dobrze zrozumiała wysoką godność, do jakiej została wyniesiona i wielką łaskę, jaką Pan jej uczynił. I słusznie nie powinna już być z tej ziemi, kiedy Bóg w swojej dobroci przybliżył ją jakby do nieba, byleby sama ze swojej winy nie pozostała w tyle. A byłaby prawdziwie nieszczęsna, gdyby cofnęła się wstecz. Byłby to, sądzę, początek coraz głębszego zsuwania się w przepaść, tak jak ja się do niej zsuwałam, gdyby mnie miłosierdzie Pańskie nie nawróciło. Najczęściej, przypuszczam, przyczyną tego cofania się będą ciężkie winy i nie możliwe, by, kto takie wielkie dobro porzucił, chyba, że jest zaślepiony jakimś wielkim złem.

3. Zatem na miłość Bożą proszę te dusze, którym nieskończona dobroć Boga tak wielkiej łaski użyczyła, wynosząc je do tak wysokiego stanu: niechaj ze świętą i pokorną dumą poznają siebie i wielką swoją godność, by nie znęciła ich pokusa powrócenia do potraw egipskich. A gdyby przez ułomność i na skutek swoich złych skłonności i nędznej skażonej swojej natury miały upaść, jak ja upadłam, niech zawsze mają przed oczyma to dobro, które straciły i tego się lękają, i w tej bojaźni najsłuszniejszej żyją, że jeżeli nie powrócą do modlitwy wewnętrznej, pójdą ze złego w gorsze. Bo to dopiero nazywam prawdziwym upadkiem, gdy kto upadłszy, ze wstydem odwraca się od tej drogi, na której przedtem tak wielkiego dobra dostąpił. Nie mówię, by te dusze, tak wysoko łaską Bożą podniesione, które tu mam na myśli, nigdy już Boga obrazić nie miały i nigdy nie upadły. Wprawdzie, kto zaczął dostępować takich łask, słusznie powinien z wielką pilnością wystrzegać się grzechu, ale wielka jest nasza nędza. To jedno więc tylko takiej duszy radzę i gorąco zalecam: niechaj, chociażby upadła, nie opuszcza rozmyślania. Na rozmyślaniu znajdzie światło ku poznaniu swojej winy i otrzyma od Pana łaskę skruchy i męstwo do powstania, jeśliby zaś porzuciła modlitwę wewnętrzną, na wielkie, zapewniam ją i niech mi wierzy, niebezpieczeństwo się narazi. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, co mówię, bo – jak już powiedziałam – sądzę o rzeczy z tego tylko, co sama doświadczyłam na sobie…

4. Modlitwa odpocznienia jest to iskierka, którą Pan wznieca w duszy pierwszy początek prawdziwej swojej miłości i przez pociechy, którymi ją napełnia, chce, aby dochodziła do poznania, czym jest ta miłość. Odpocznienie, skupienie i ta iskierka, wielkie sprawiają skutki, jeśli pochodzą od Ducha Bożego. Nie ma ich, jeśli ta słodycz, której dusza doznaje, jest sprawą złego ducha albo też owocem własnego starania. Chociaż kto ma doświadczenie, nie możliwe, by nie przekonał się zaraz, że takiego daru Bożego nie nabywa się żadnym własnym staraniem. Tylko że natura nasza tak jest chciwa smaków duchowych, iż wszelkich używa sposobów, aby ich mogła zakosztować. Ale szybko zapał jej stygnie i dusza pozostaje zimna. Bo chociaż usiłuje rozniecić ten ogień, przy którym pragnie się zagrzać i słodyczy tej użyć, całe jej staranie kończy się przeciwnym skutkiem, jak gdyby wodą ogień zalewała… Lecz gdy Bóg puści do duszy tę iskierkę, choćby była najmniejsza, wielkie sprawia poruszenie. I jeśli jej tylko człowiek z własnej winy nie zagasi, od niej wszczyna się ten ogromny, płomieniem buchający ogień najgorętszej miłości Bożej, którym jak w swoim miejscu powiem, z Jego łaski pałają dusze doskonałe.

5. Iskierka ta jest to znak, jest to zadatek, którym Bóg oznajmia duszy, iż do wielkich rzeczy ją powołuje, jeśli ona uczyni siebie sposobną do ich przyjęcia. Jest to wielki dar, większy, niż zdołam to wyrazić. I dlatego – jak mówiłam – wielki przenika mnie żal, że znam wiele dusz, które do tego punktu dochodzą, a takich, które dalej postąpiły, jak postąpić powinny, tak jest mało, że wstyd o tym i wspominać. Nie mówię, by ich na ogół było mało, owszem, musi ich być wiele, bo dla nich Bóg jeszcze nas znosi, mówię tylko to, co sama widziałam. Takie dusze niewierne chciałabym ostrzec. Niech patrzą, aby nie zagrzebały talentu, bo Bóg chce je wybrać dla pożytku innych, szczególnie w tych czasach, kiedy potrzeba mężnych przyjaciół Bożych dla podtrzymania słabych. A ci, którzy doznają w sobie tej łaski, mogą słusznie uważać siebie za przyjaciół. Niech umieją za to Przyjacielowi się wywdzięczać, jak tego na świecie nawet wymaga prawo dobrej i wiernej przyjaźni, w przeciwnym razie – jak mówiłam – niech drżą i lękają się ciężkiej szkody, jaką za niewierność swoją poniosą, a dałby Bóg, by ją sami tylko ponieśli.

6. Co do sposobu, w jaki dusza zachowywać się powinna w chwilach tego odpocznienia, niczego tu więcej nie potrzeba, tylko cichości i nierobienia hałasu. “Hałasem” nazywam silenie się rozumu na wynalezienie wielu myśli i słów dziękczynienia Bogu za to dobrodziejstwo i gromadzenie w pamięci grzechów i swoich przewinień, dla uznania, że się na taką łaskę nie zasłużyło. Wszystko to miota się w głębi duszy, rozum rzeczy przedstawia i pamięć wspomnieniem ich dręczy. Co do mnie, to dwie te władze nieraz mnie nękają i chociaż słabą mam pamięć, nie zdołam w takich chwilach jej opanować. Niech wtedy wola spokojnie i roztropnie pamięta o tym, że z Bogiem się nie postępuje gwałtownie ani szamotaniem. Wszystkie te niepokoje rozumu i pamięci są to jakoby grube szczapy drwa, które dorzucane bez uwagi i miary, ognia nie rozpalą, ale tą iskierkę zagaszą. Niech z pokorą uznając to mówi: “Panie, co ja tu mogę? Jakie porównanie może być między niewolnicą a Panem, między ziemią a niebem?” Albo inne tym podobne słowa, jakie jej podda miłość. Niech mocno polega na tym przeświadczeniu, że to, co mówi, jest prawdą, a niech nie patrzy na rozum i natarczywe jego natręctwo. Chociażby chciała podzielić się z nim swoją pociechą, aby go utrzymać w skupieniu – bo bardzo często tak bywa, że gdy wola cieszy się tym zjednoczeniem i odpocznieniem w Bogu, rozum w tym czasie błąka się w największym rozproszeniu – usiłowanie jej będzie daremne i niczego nie zdziała. Lepiej, więc, że go zostawi sobie samemu, nie biegając za nim ani na próżno pociągając do siebie, ale spokojnie używać będzie swojej rozkoszy, skupiając się w sobie jak mądra pszczółka. Bo gdyby żadna nie wchodziła do ula, ale wszystkie latały dokoła, i jedna drugą zaganiały, z takiej ich roboty nie byłoby miodu.

7. Zaniedbanie tej przestrogi spowodowałoby wielką stratę dla duszy, zwłaszcza, jeśli rozum jest bystry i ma łatwość w układaniu słów i wynajdywaniu argumentów. Jeśli mu się trochę powiedzie, już wyobraża sobie, że wielkich rzeczy dokazał. W istocie zaś jedyne tu zadanie rozumu na tym polega, by rozumiał jasno i uznał, że nie ma żadnego powodu ani argumentu, który by mógł skłonić Boga do uczynienia nam tej tak wielkiej łaski, tylko sama dobroć Jego. Dlatego, czując Go tak blisko, mamy błagać Boski Majestat Jego o łaski nam potrzebne, modlić się za Kościół i za tych, którzy się polecili naszym modlitwom i za dusze w czyśćcu cierpiące, a wszystko to nie szmerem słów, ale gorącym w sercu pożądaniem wysłuchania. Taka modlitwa dużo znaczy i więcej się nią otrzymuje, niż wszelkimi wywodami rozumu. Niechaj wola wzbudza w sobie odpowiednie pobudki, które sam widok taki jej postęp poda, ku coraz silniejszemu rozżarzeniu w sobie tej miłości, jaką pała. Niechaj czyni akty miłości i wielkich postanowień dla wywdzięczenia się Temu, któremu tyle jest winna. Ale wszystko to – jak mówiłam – bez hałasu, nie dopuszczając rozumu by miotał się i uganiał za wysokimi myślami. Więcej tu pomoże kilka ździebełek słomy, (chociaż to, co z siebie uczynić i dać możemy, mniej jeszcze znaczy niż słoma) z pokorą dorzuconych, skuteczniej się przyczyni do rozniecenia ognia niż cały stos drew uczonych, jak nam się zdaje, argumentów, które w ciągu jednego Wierzę do szczętu go zatłumią. Przestroga ta przyda się uczonym, którzy kazali mi to pisać. Wszyscy oni z łaski i dobroci Boga doszli do tego stopnia modlitwy. Ale może nieraz te drogie chwile obcowania z Bogiem schodzą im na studiowaniu miejsc Pisma świętego. Zapewne, że nauka i przedtem, i potem bardzo im będzie pożyteczna, ale w tych chwilach modlitwy nie bardzo jej, uważam, potrzeba i chyba tylko przyda się na ostudzenie woli. Tu, bowiem bez żadnej pomocy naukowej umysł tak widzi siebie bliskim światłości, że zewsząd go jasność jej ogarnia. Ja sama, choć taka jestem, jaka jestem, jakby w inną wtedy przemieniam się istotę.

8. Nieraz to mi się zdarza, że choć czytając modlitwy, zwłaszcza Psalmy po łacinie, zwykle nic prawie nie rozumiem, przecież, gdy jestem w tym stanie modlitwy odpocznienia, nie tylko samo brzmienie wiersza rozumiem, jak gdyby był napisany po hiszpańsku, ale i sens ukryty w słowach rozumiem. Co innego, jeśli ci uczeni mają nauczać albo słowo Boże opowiadać, wówczas dobrze czynią, gdy biorą sobie na pomoc ten wielki skarb, którym jest Pismo święte, dla wspomożenia takich jak ja biednych nieuków. Bo wielką jest rzeczą taka miłość, poświęcająca się dla pożytku dusz, a szczerze i jedynie dla Boga pracująca. Tak, więc, w tych chwilach odpocznienia niech dają duszy spoczywać w Bogu, a książki i naukę niech na bok odłożą. Przyjdzie czas, że będą mogli jej użyć na chwałę Pana i tak będą ją cenili, iż za wszystkie skarby tego świata nie zgodziliby się na zaniechanie tej pracy, przez którą ją nabyli i teraz mają z niej skuteczną pomoc do tego, czego jedynie pragną, do służenia swemu Boskiemu Panu. Ale w obliczu Mądrości nieskończonej więcej, niech mi wierzą, znaczy trochę ćwiczenia się w pokorze i jeden akt tej cnoty niż cała nauka tego świata. Tu nie chodzi o uczone wywody, tylko o to, byśmy w szczerości serca uznali siebie, czym jesteśmy, i z prostotą stawali przed Bogiem, który chce, aby dusza stawała się maluczką, jak w obliczu Jego prawdziwie jest, i uniżała się przed Majestatem Jego, który dla nas tak się uniża, cierpiąc nas w swojej obecności mimo całej naszej niegodności.

9. Będzie i rozum się szamotał, zdobywając się na jak najpiękniejsze słowa dziękczynienia, ale wola swoim spokojem i swoją pokorą, nie mając odwagi z celnikiem i oczu wznieść do nieba, lepsze i godniejsze składa dzięki, niżby to rozum uczynić zdołał, choćby wykorzystywał całą swoją retorykę. Na koniec, nie należy tu całkiem zaniechać modlitwy wewnętrznej albo niekiedy i ustnej, jeśli dusza zechce i może. Bo gdy uspokojenie jest wielkie, trudno jej wówczas mówić, chyba z niezmiernym wysiłkiem. Łatwo, zdaje mi się, poznać, czy słodycz, którą w danej chwili czujemy, jest sprawą ducha Bożego, czy też tylko skutkiem własnego naszego starania. Gdy za pierwszym doznaniem uczuć pobożnych, jakie Bóg daje, chcemy – jak mówiłam -wznieść się o własnych siłach do tego odpocznienia woli, wówczas słodycz ta żadnego skutku nie sprawia, prędko przemija i oschłość po sobie pozostawia.

10. Jeśli zaś zły duch te pociechy daje, dusza wyćwiczona od razu, sądzę, na tym się pozna. Pociecha taka pozostawia po sobie niepokój, mało pokory i jeszcze mniej gotowości do skutków, które sprawia duch Boży, a w umyśle nie pozostawia światła ani utwierdzenia w prawdzie. Małą albo żadnej szkody zły duch nie wyrządzi, jeśli dusza pociechę, jaką w tej chwili czuje, zwraca do Boga i w Nim pokłada wszystkie pragnienia i swoje myśli. Nic tu, zatem diabeł nie może wygrać, owszem, nawet z samej tej pociechy, którą chce oszukać duszę, z dopuszczenia Bożego wielką szkodę odniesie. Bo pociecha ta będzie pobudzała duszę do częstego powracania na modlitwę, aby jej jeszcze mogła używać, przekonaną, że ma ją od Boga. Jeśli więc dusza jest pokorna, nie kierująca się ciekawością ani chciwa rozkoszy chociażby duchowych, ale miłująca krzyż, mało będzie zważała na słodycz, jaką jej podsuwa zły duch. Nie mogłaby tego uczynić, jeśli słodycz ta jest z ducha Bożego, albo raczej musiałaby ją w bardzo wysokiej mieć cenie. Czart też ze zdradzieckimi swoimi ułudami, ponieważ jest kłamcą, gdy widzi, że dusza w pociechach i rozkoszach swych na modlitwie się upokarza (a o to pilnie starać się powinna, by we wszystkim, co się odnosi do modlitwy, a zwłaszcza w słodyczach duchowych, stawała się coraz pokorniejsza), szybko da jej spokój i więcej do niej nie wróci, widząc, że na tym przegrywa.

11. Z tego to powodu i z wielu innych, mówiąc o pierwszym stopniu modlitwy i pierwszym sposobie podlewania, ostrzegałam, jak bardzo wiele zależy, by dusza wstępując na drogę modlitwy wewnętrznej, od samego zaraz początku oderwała się sercem od wszelkiego rodzaju własnych przyjemności i wstąpiła w szranki z tym jedynie postanowieniem, że chce Chrystusowi Panu pomagać w noszeniu Jego krzyża jak mężny i wierny rycerz, który bez żołdu chce służyć swojemu królowi będąc pewnym, że go nagroda nie minie. Tak walczmy i pracujmy, oczy trzymając utkwione w prawdziwe i wieczne królestwo, które zdobyć postanowiliśmy. Jest to bodziec nad wyraz skuteczny, ta ciągła pamięć na przygotowane nam królestwo, zwłaszcza w początkach. Bo później jasno się widzi, jak krótko trwa wszystko na tym świecie, jak wszystkie rzeczy ziemskie są niczym, jak mało znaczą i niegodne są uwagi wszelkie pociechy na tym wygnaniu, że chcąc wytrzymać to życie, raczej potrzeba unikać pamięci o tym wszystkim, niż świadomie sobie tę powszechną znikomość przypominać.

12. Duszom wyższym jednak wzgląd ten może się wydać za niski i tak jest w istocie. Bo dusze, które wyżej postąpiły w doskonałości, uznałyby to sobie za zniewagę i wstydziłyby się samych siebie, gdyby dopuściły tę myśl, że dlatego opuszczają dobra tego świata, że dobra te prędko się kończą. Choćby, bowiem mogły trwać wiecznie, z radością porzuciłyby je dla Boga i to z tym większą radością, im byłyby doskonalsze i trwanie ich dłuższe. W takich duszach miłość już wysoko urosła i miłość sama działa. Lecz dla początkujących wzgląd na znikomość rzeczy doczesnych wielkie ma znaczenie. Niech nim nie gardzą, jako niskim i niegodnym duszy miłującej Boga, bo korzyść z niego niezmierna i dlatego tak gorąco go zalecam. Nawet takim, które już wysoko postąpiły w bogomyślności, wzgląd ten i pamięć na rzeczy ostateczne nieraz jest potrzebny, gdy Bóg ich doświadcza i jakby opuszcza. Bo jak już mówiłam, dobrze jest o tym pamiętać, że w tym naszym życiu na ziemi dusza nie w taki sposób rośnie jak ciało, choć słusznie mówimy, że rośnie, bo tak jest. Dziecko, gdy raz urośnie i ciało jego się rozwinie, i nabierze męskiego wzrostu, już się potem nie zmniejsza i nie wraca do wzrostu ciała dziecięcego. Dusza przeciwnie, choć wysoko urośnie, z woli i dopuszczenia Pańskiego znowu maleje. Przekonałam się o tym na samej sobie, bo na innych tego sprawdzić nie mogłam. Bóg chce tym sposobem upokorzyć nas, dla większego naszego dobra i abyśmy nigdy nie zaniechali czuwania nad sobą, póki żyjemy na tym wygnaniu. Bo im wyżej, kto stoi, tym więcej obawiać się o siebie powinien, tym mniej ufać samemu sobie. I na takich nawet, którzy tak już całkowicie oddali swoją wolę w ręce woli Pańskiej, iż gotowi są raczej wydać się na męki niż dopuścić się jednej niedoskonałości, raczej tysiąc śmierci ponieść niż popełnić grzech, i na takich, mówię, przychodzą chwile, że dla uchronienia się niebezpieczeństwa obrazy Bożej, dla ustrzeżenia się grzechu – a zatem dla obronienia się od nastających na nich pokus i prześladowań – potrzeba im uciekać się do pierwszej zbroi początkujących i na nowo rozważać, że wszystko się kończy, że jest niebo i piekło, i inne prawdy tym podobne.

13. Wracając jeszcze do podstępów złego ducha i do słodyczy, którymi dusze oszukuje, najlepszy sposób oswobodzenia się od tych jego oszustw na tym polega, byśmy wstępując na drogę życia duchowego i modlitwy wewnętrznej, od samego początku mieli mocne postanowienie chodzenia drogą krzyża i nie pragnęli pociech. Pan sam wskazuje nam tę drogę doskonałości, gdy mówi: Weź krzyż swój i naśladuj Mnie. On jest wzorem naszym, i kto jedynie dla podobania się Jemu słucha rad Jego, ten nie ma, czego się lękać.

14. Tą drogą idąc, po wyraźnym, jaki z nich odnosi, pożytku, jasno pozna, że słodycze, których doświadcza, nie są od złego ducha. Chociażby potem znowu upadł, jeden zawsze pozostanie znak, świadczący mu, że nie czart, ale Pan był w jego duszy, ten mianowicie, że zaraz się podniesie. Ale są inne jeszcze znaki, które tu wymienię. – Kiedy Duch Boży sprawia w nas te pociechy, nie ma potrzeby szukać daleko i silić się na znalezienie powodów do upokorzenia i zawstydzenia siebie. Pan sam to wnosi do duszy i uczy ją prawdziwej pokory w inny i nierównie doskonalszy sposób, niż tego zdołają dokonać maluczkie myśli i rozważania nasze, które są niczym wobec tego światła, którym Pan tu duszę oświeca i takie w niej sprawia zawstydzenie, że się dusza przed Nim jakby wniwecz obraca. Żadna oczywistość nie dorówna temu jasnemu poznaniu, jakie Pan tu nam daje, abyśmy widzieli, że sami z siebie nic dobrego nie mamy. Im większe dusza łaski otrzymała, tym jaśniejsze jeszcze staje się w niej to poznanie. – Wzbudza nadto Duch Boży gorące pragnienie postępowania coraz dalej w modlitwie wewnętrznej i mocne postanowienie nie porzucenia jej nigdy, wbrew wszelkim trudnościom i ciężarom, jakie by w mogła niej napotkać. – Ochotną gotowość woli na wszelką z siebie ofiarę. – Wlewa do duszy bezpieczną, choć z pokorą i bojaźnią połączoną ufność o zbawieniu. – Tym samym wyrzuca z niej bojaźń niewolniczą, a sprawia za to coraz wyżej rosnące pomnożenie bojaźni synowskiej. – Czuje dusza rodzącą się w sobie czystą, bez żadnego względu na własny interes miłość Boga. – Z pożądaniem wygląda chwili samotności, aby lepiej mogła cieszyć się tym skarbem, tą swoją miłością.

15. – Słowem, że na tym skończę, aby się zbytnio nie rozwodzić: słodycz ta jest dla niej początkiem wszelkiego dobra, jest to pora rozkwitania kwiatów duchowego ogrodu i jakby niczego im już nie brakowało, aby się z całą pełnością wdzięku i woni swojej rozwinęły. I dusza wszystko to jasno widzi i czuje, i żadną miarą w tej szczęśliwej chwili nie zdoła wątpić o tym, że Bóg jest z nią, aż, gdy znowu spojrzy na siebie i ujrzy niedostatki i swoje niedoskonałości, wtedy wszystkiego się boi. Dobra jest i pożyteczna ta bojaźń. Są jednak dusze, w których mocna otucha, iż Bóg w tych pociechach jest z nimi, większy skutek sprawia niż wszelkie bojaźnie, jakie by na nie przyjść mogły. Takie dusze z natury do miłości i wdzięczności skłonne, mocniej do Boga pociąga pamięć na łaskę, jaką im uczynił, niż przedstawienie sobie, choćby najżywsze, wszystkich mąk piekielnych. Tak przynajmniej jest ze mną, choć taka jestem grzeszna.

16. Ponieważ o znakach dobrego ducha mam mówić jeszcze w dalszym ciągu, tu ze względu na swoją nieudolność i na wielką trudność, jaką mam w jasnym wyłożeniu takich rzeczy, więcej nic o nich nie powiem. Mam w Bogu nadzieję, że przy pomocy Jego łaski jakoś sprostam swojemu zadaniu. Bo obok doświadczenia, które mnie dużo nauczyło, wiem o tych rzeczach z nauk niektórych ludzi bardzo uczonych, a przy tym i bardzo świątobliwych, którym słusznie można dać wiarę. Dlatego i dusze, które Bóg w dobroci swojej do tego stopnia podniesie, unikną tych udręczeń, przez które ja przechodziłam.