Księga Życia - Strona 39 z 43 - Dumanie.pl - blog osobisty | o. Mariusz Wójtowicz OCD

Księga Życia

parallax background
fot. rtve.es

 

Rozdział XXXVII



Jakie skutki pozostawiała w niej każda łaska otrzymana od Pana. Jak wielką jest rzeczą i godną wszelkiego starania każde najmniejsze pomnożenie chwały niebieskiej. Jak żadna trudność nie powinna nas zrażać, gdy chodzi o nabycie takich dóbr, które trwają wiecznie.

1. Niełatwo mi przychodzi dalej jeszcze opowiadać łaski, jakie mi Pan uczynił. I tych już, które dotąd opisałam jest tyle i tak są nadzwyczajne, że z trudnością kto uwierzy, by Bóg je mógł dawać takiemu grzesznemu stworzeniu. Jednak chcąc być posłuszną Panu, który mi kazał, i rozkazowi waszych miłości, podam tu na Jego cześć i chwałę jeszcze niektóre szczegóły. Daj, Boże, by to, co piszę, posłużyło na pożytek tym duszom, którzy czytać to będą, aby widząc, jak hojnie Pan raczył obdarzać taką nędzną istotę – zrozumieli z tego, czego w boskiej szczodrobliwości Jego może się spodziewać ten, kto naprawdę Mu służy – i by brali stąd pobudkę i zachętę do oddania się całkowicie temu Panu tak łaskawemu, który już w tym życiu takie daje zadatki swojej nieskończonej miłości.

2. Najpierw więc powiem, że w tych łaskach, jakie Bóg czyni duszy, są rożne stopnie chwały. W niektórych widzeniach chwała, rozkosz, pociecha tak niezmiernie przewyższają chwałę, rozkosz i pociechę, jaką mają w sobie inne, że zdumienie ogarnia mnie nad taką, już w tym życiu, różnością stopni radowania się w Bogu. Czasem słodycz i uszczęśliwienie, jakim Bóg napełnia duszę w widzeniu albo zachwyceniu, tak bez porównania większe jest nad wszystko, czego przedtem doznała, że zdaje się jej, niemożliwe, by mogło być jeszcze coś większego, czego by nadto pragnąć miała. I rzeczywiście niczego więcej nie pragnie i większego szczęścia nie prosi. Ponieważ odkąd Pan mi ukazał nieskończoną różność, jaka zachodzi w niebie między szczęśliwością jednego a szczęśliwością drugiego, widzę dobrze, że i tu na ziemi, gdy tak Mu się podoba, nie ma miary w Jego darach. Zatem i ja chciałabym nie zachowywać miary w służbie Boskiego Majestatu Jego i całe swoje życie, siły i zdrowie na nią poświecić, bym nie utraciła z własnej winy choćby najmniejszej cząsteczki większej szczęśliwości w niebie. I gdyby mi dano do wyboru, czy znosić aż do końca świata wszelkie, jakie mogą być na tej ziemi cierpienia, a za to potem wznieść się o jeden maluczki stopień wyżej w chwale niebieskiej, czy też zaraz, bez żadnego cierpienia wejść do chwały, ale w stopniu nieco niższym, twierdzę bez wahania, że z całą gotowością wybrałabym wszelkie cierpienia doczesne, aby za tę cenę osiągnąć o jeden stopień bliżej szczęście oglądania Boga. Widzę to bowiem dobrze, że im bliżej kto go ogląda, tym więcej Go miłuje i chwali.

3. Nie znaczy to, bym nie miała na tym poprzestać i uważać siebie za najszczęśliwszą, gdybym się dostała na najniższe miejsce w niebie. Oby Pan zechciał mnie na nie dopuścić, nie zważając na wielkie moje grzechy – będzie to i tak nieskończone miłosierdzie Jego, bo zasłużyłam raczej na ostatnie miejsce w piekle. To tylko chciałam powiedzieć, że choćby mnie to najwięcej kosztować miało i chociażby Pan za tę łaskę najcięższe mi kazał ponosić cierpienia, nie chciałabym, o ile by to było w mojej możności, utracić z własnej winy najmniejszego pomnożenia tej chwały. A przecież, ja nieszczęsna, tylu swoimi grzechami całą ją utraciłam!

4. I o tym powinnam nadmienić, że w każdej z tych łask, które Pan mi czynił, czy to były widzenia, czy objawienia, miałam w swojej duszy wielki pożytek. Niektóre widzenia sprawiały we mnie nadzwyczajne skutki. Widzenie Chrystusa Pana pozostawiało wyryty w mojej duszy Jego obraz niewypowiedzianej piękności. Dotąd go noszę w sobie. Wystarczyło ujrzeć Go raz, by pozostał wyryty w duszy, a jakże daleko więcej, gdy Pan tyle razy tej łaski mi użycza. Jedną z największych korzyści, jakie stąd odniosłam, było to, że się poprawiłam z jednej wady, bardzo szkodliwej dla duchowego mojego postępu. Była to taka wada: ile razy spostrzegłam, że ktoś przypadający do mojego usposobienia przychylnie ku mnie się skłania, takim zaraz do tej osoby przejmowałam się przywiązaniem, że serce i pamięć miałam w niej jakby uwięzioną i ciągle prawie o niej myślałam. Nie było w tym najmniejszej intencji obrazy Bożej, ale była to rzecz szkodliwa dla mojej duszy i o mało że nie zgubna, bo zbytnio się cieszyłam z widzenia tej osoby. Rozmowa z nią i myśl o niej i o dobrych, jakie w niej widziałam przymiotach, zbytnią mi sprawiały przyjemność. Lecz odkąd dane mi było ujrzeć Bożą piękność mego Pana, żadnej już nie ma śmiertelnej istoty, która by w moich oczach mogła z nią wytrzymać porównanie i myśl, i serce me zająć. Jedno spojrzenie wewnętrznym okiem na ten obraz, który noszę wyryty w duszy, zupełną w tym względzie daje mi swobodę serca. I od pierwszej chwili tego widzenia, aż do tego momentu wszystko, cokolwiek widzę wkoło siebie, wydaje mi się brzydotą w porównaniu z tą dostojnością i z tym wdziękiem, który widzę w Panu. I nie ma takiej umiejętności ani takiego uszczęśliwienia, które by miało jakąś cenę w moich oczach wobec rozkoszy usłyszenia jednego słowa tych boskich ust, a słyszałam ich przecież wiele! Dlatego uważam to za niemożliwe, chyba że Pan za moje grzechy dopuści zatrzeć się we mnie tej pamięci, by ktoś tak zdołał zająć mój umysł, iżby jedno wspomnienie na Pana i na ten w duszy mojej Jego obraz, nie przywróciło mi natychmiast zupełnej swobody serca.

5. Doświadczyłam tego w swoich kontaktach ze spowiednikami. Zawsze kochałam mocno tych, którzy kierowali moją duszą. Szczególnie od czasu, gdy zupełnie byłam im posłuszna, miłość moja ku nim jeszcze bardziej się wzmogła. Ta rosnąca we mnie ku nim przychylność serca, jak sądzę, pochodziła tylko z tego, że w całej szczerości i prawdzie widziałam w nich namiestników Boga. Stad też, czując się zupełnie bezpieczna w tym względzie, z prostotą okazywałam im swoje dla nich uczucia. Oni przeciwnie, jako bogobojni i wierni słudzy Boży obawiali się, bym się w czym nie zaplątała, i by moje przywiązanie, choć święte, nie przebrało miary. Z tego powodu surowo i twardo mnie odpychali. Śmiałam się nieraz w duchu, widząc jak bardzo się mylą. Nie zawsze też wdawałam się w obszerne tłumaczenie dla przekonania ich, jak mało jestem przywiązana do jakiejś rzeczy stworzonej. Ogólnie tylko uspokajałam ich i oni też, w miarę jak coraz bardziej poznawali moją duszę i odkrywali, jak wiele jestem winna Panu, pozbywali się tych obaw i swoich podejrzeń, które zawsze bywały tylko z początku. Z tych widzeń, w których Pan mi się ukazywał, coraz wyżej rosła we mnie miłość i ufność ku Niemu. Tak ustawicznie z Nim przestając, coraz lepiej Go poznawałam. Widziałam, że będąc Bogiem, jest także i człowiekiem, i nie dziwi się ułomności ludzkiej, bo zna nędzną naszą naturę, podległą upadkom skutkiem grzechu pierworodnego, dla naprawienia którego On przyszedł. Choć to Pan, mogę przecież rozmawiać z Nim jak z przyjacielem, bo widzę i czuję, że nie jest to pan na podobieństwo tych, których tu na ziemi mamy za panów, których cała wielkość polega na okazaniu swej wielkości. Można z nimi mówić tylko w pewnych godzinach i to nie każdy, tylko ludzie wyższego stanowiska i rodu. Biedak, jeśli ma do nich jakąś potrzebę, ileż musi włożyć zachodu, ile dróg ubocznych, ile protekcji, nim się rozmowy doprosi. A cóż dopiero, jeśli to nie pan zwyczajny, tylko król! Tu już ubogi człowiek z pospólstwa nie ma dostępu, trzeba być szlachcicem dobrze urodzonym. A i ten niełatwo się dostanie przed oblicze królewskie, jeśli nie uprosi dworzan przybocznych i faworytów. Natomiast ci nie są to, rzecz pewna, ludzie, którzy by świat zdeptali nogami i bez bojaźni, jak być powinno, mówili prawdę. Tacy ludzie nie są przydatni do przebywania na dworach królewskich, tam prawda nie popłaca. Tam, gdy widzisz co złego, musisz milczeć i nawet w myśli nie możesz potępić, byś nie popadł w niełaskę.

6. O Królu chwały i Panie panujących! Twoje królestwo nie potrzebuje do swojej obrony marnych ogrodzeń, bo jest to królestwo wieczne. Jakże swobodny, bez potrzeby pośredników, każdemu otwarty dostęp do Ciebie! Wystarczy ujrzeć Twoją Osobę, a widzi się od razu, że Ty jeden godzien jesteś tej nazwy Pana. Sam widok Twego Majestatu bez orszaku królewskiego i bez straży dostatecznie świadczy o tym, żeś Ty jest Król. Tu na ziemi, widząc samego króla, niełatwo poznać w nim króla. Jakkolwiek by chciał być uznanym w swej królewskiej godności, nikt mu nie uwierzy, bo sam z siebie niczym się nie różni od innych. Potrzeba dopiero, by ludzie widzieli zewnętrzne na nim oznaki królewskie, aby go mogli poznać. Dlatego też słusznie otacza się to pożyczaną okazałością, bo gdyby nie ona, nikt by na niego nie spojrzał. Potęga i wielmożność nie z niego wynika, lecz powagę i władzę swoją bierze skądinąd. O Panie mój! O Królu mój! Kto by zdołał ludzkimi słowami opisać wielmożność Twoją? Nie sposób nie widzieć, żeś Ty jest wielki Monarcha sam z siebie. Taki jest ogromny Twój majestat, że nie można na niego patrzeć bez strachu. Ale większy jeszcze strach ogarnia, Panie mój, gdy się widzi to głębokie upokorzenie, do którego swój majestat poniżasz i tę miłość, którą okazujesz takiemu jak ja stworzeniu. Wszakże ochłonąwszy z tego pierwszego przestrachu, wolno nam przedstawiać Tobie wszelkie swoje potrzeby i rozmawiać z Tobą, ile sami zechcemy. Na miejsce strachu, jaki wzbudzał w nas widok Twego majestatu, następuje inny, większy strach, byśmy Ciebie nie obrazili. Ale nie jest to strach Twego karania, tylko bez żadnego porównania większy strach utracenia Ciebie samego.

7. Oprócz innych wielkich, takie są korzyści pozostające w duszy z tego widzenia. Po jego skutkach poznaje się, czy ono jest od Boga, jeśli Bóg raczy dać duszy światło ku temu, bo jak już mówiłam, nieraz podoba się Panu pozostawiać ją w ciemnościach tak, iż tego światła nie widzi. Nie dziw, że wtedy znając siebie tak nędzną i grzeszną, mimo woli boję się. Niedawno, bo w tym czasie, doznałam takich ciemności. Przez cały tydzień byłam w takim stanie, że nie zdołałam wzbudzić ani nie miałam w sobie poczucia swoich względem Boga powinności ani nie pamiętałam o łaskach i Jego dobrodziejstwach. Umysł miałam odrętwiały i sama nie wiem, gdzie i jak się błąkający. Nie było w nim zapewne złych myśli, ale tak się czułam niezdolna do jakiejkolwiek dobrej myśli, że śmiałam się z samej siebie i pewne miałam zadowolenie, widząc taką niskość swojej duszy, skoro Bóg na chwilę zawiesi ciągłe swoje w niej działanie. Czuje wprawdzie dusza w tym stanie, że nie jest to taki stan zupełnego opustoszenia wewnętrznego, jak go niekiedy doświadczam i wyżej opisałam – ale jakkolwiek nazbiera drewna i robi to niewiele, co sama z siebie zrobić może, ogień Bożej miłości nie chce zapłonąć. Wielkie jeszcze miłosierdzie Pańskie, jeśli choć dym się pokaże na znak, że ogień nie całkiem wygasł. Pan w swoim czasie na nowo go rozpali. Ale nim ta chwila nastąpi, żadne dmuchanie, choćby aż do wysuszenia głowy, żadne poprawianie drzewa nic nie pomoże, owszem, tym bardziej zdawałoby się, ogień tłumi. Najlepsza wtedy, zdaniem moim, rada, dać za wygraną i przyznać się szczerze do własnej swojej nieudolności, a tymczasem – jak mówiłam – zająć się innymi rzeczami, mającymi zasługę przed Bogiem. Może właśnie dlatego Pan odejmuje jej do czasu dar modlitwy, aby i tym uczynkom się oddawała, a przy tym z własnego doświadczenia przekonała się, jak sama z siebie mało do czego jest zdolna.

8. Ale i to rzecz pewna, że dzisiaj rozkosznie zadośćuczyniłam sobie za swoje utrapienia. Ośmieliłam się bowiem skarżyć Mu się na Niego: Czyż mało tego jeszcze, mówiłam, o Boże mój, że mnie trzymasz w tym nędznym życiu, że dla miłości Twojej znoszę je i zgadzam się, kiedy tak chcesz, żyć na tym wygnaniu, gdzie wszystko mi jest przeszkodą do cieszenia się Tobą. Muszę jeść, spać, załatwiać interesy i obcować z ludźmi, a wszystko to znoszę dla miłości Twojej? Ty dobrze wiesz, Panie mój, jaka to dla mnie męka, czemuż więc jeszcze w tych rzadkich chwilach, kiedy mogłabym się Tobą cieszyć, Ty się przede mną ukrywasz? Jak się to zgadza z miłosierdziem Twoim? Gdybym ja, przypuśćmy rzecz niemożliwą, chciała i mogła ukrywać się przed Tobą, jak Ty ukrywasz się przede mną, sądzę i pewna jestem, że Twoja miłość tego by nie zniosła. Ale Ty zawsze jesteś ze mną i w każdej chwili mnie widzisz. Taka nierówność, Panie, nie uchodzi. Zauważ, błagam, że jest w tym krzywda dla tej, która Cię tak gorąco miłuje.

9. Takie i tym podobne rzeczy odważyłam się mówić. Muszę tu dodać, że chwilę wcześniej zastanawiałam się nad tym, jak bardzo w porównaniu z tym, na co zasłużyłam, łaskawe i łagodne było to miejsce, które widziałam przygotowane dla siebie w piekle. Ale miłość nieraz tak mnie porywa, że już nie posiadam siebie i wtedy z niepowstrzymaną siłą takie skargi wylewam, a Pan wszystkiego tego słucha i to znosi. Chwała bądź tak łaskawemu Królowi! Czy odważyłby się kto do ziemskiego króla z taką śmiałością przystąpić?… Że do króla nie wypada tak mówić, temu jeszcze się nie dziwię. Królowi i panom naczelnym w królestwie słusznie się należy bojaźń i uszanowanie. Ale dziś już do tego doszło na świecie, że potrzeba by drugiego życia temu, kto by się chciał wyuczyć wszystkich nowych ceremonii i sposobów grzeczności, poważania, uszanowania, jakich wymaga przyjęty zwyczaj, a przy tym chciałby jeszcze coś życia i czasu oszczędzić na służbę Bożą. Mnie się to wszystko w głowie nie mieści. Przyznaję, że gdy schroniłam się do tego klasztoru, nie wiedziałam już, jak z ludźmi żyć. Bo te ceremonie świat ma wcale nie na żarty. Jeśli któremu z tych wielkich panów przez nieuwagę czy zapomnienie zaniechasz oddać cześć, nie tylko taką, jaka mu się należy, ale i daleko większą, niż na nią zasługuje, on to naprawdę uznaje sobie za obelgę. Trzeba dopiero przepraszać i tłumaczyć się, że to się stało tylko przez nieuwagę, że nie miałeś zamiaru obrazić go i szczęście jeszcze, jeśli ci uwierzy.

10. Powtarzam, już nie wiedziałam, jak żyć ze światem. Biedna dusza zewsząd tu ma troskę i umęczenie. Z jednej strony mówią jej, że dla uchronienia się od grożących niebezpieczeństw powinna wciąż pamiętać o Bogu i myśli swoje do Niego kierować. Z drugiej żądają od niej ścisłego przestrzegania wszelkich grzeczności i ceremonii światowych, by tym, którzy uważają, że honor polega na takich głupstwach, nie dała zgorszenia i powodu do obrażenia się. Ciągle miałam z tym utrapienie, przepraszaniom nigdy nie było końca, bo – jakkolwiek starałam się i uczyłam – nigdy nie zdołałam ustrzec się rożnych uchybień. W rzeczy samej, życie zakonne powinno być dla nas dostateczną wymówką od tych ceremonii i wedle sprawiedliwości, nie należałoby nam brać za złe podobnych uchybień. – Ale na to odpowiadają, że klasztory powinny być szkołą i siedliskiem obycia i dobrego wychowania. Tego ja żadną miarą nie rozumiem. Słyszeli, co mówił któryś Święty, że klasztor powinien być szkołą i dworem, gdzie by ludzie dobrej woli wychowywali się na dworzan królestwa niebieskiego, a oni to słowo najprawdziwsze zupełnie przeinaczyli. Jakim sposobem, kto z powołania swego powinien starać się o to, aby we wszystkim podobać się Bogu, a światem się brzydzić, ma jeszcze tak bardzo troszczyć się o to, aby podobać się ludziom światowym i stosować się do ich wymagań, i to jeszcze tak często się zmieniających? Bo gdyby można było wyuczyć się tych reguł raz na zawsze, jeszcze by to uszło, ale teraz do napisania i zatytułowania listu potrzeba osobnego profesora, który by nauczył, co i jak robić. Na przykład, kiedy zostawić margines z prawej strony arkusza, a kiedy z lewej, albo jak tytułować jaśnie wielmożnym tego, który przedtem nie tytułował się nawet szlachcicem.

11. Nie wiem, jak daleko jeszcze to zajdzie. Nie mam jeszcze pięćdziesięciu lat, a tyle już w tych rzeczach przeżyłam różnych zmian, że teraz nie umiem żyć i nie wiem, jak dzisiaj trzeba się zachowywać na świecie. Cóż zrobią ci, którzy dopiero się urodzili, jeśli im przyjdzie długo żyć? Wyznaję, że szczerze mi żal ludzi pobożnych i oddanych życiu duchowemu, którzy dla wyższych i świętych celów zmuszeni są żyć pośród świata. Mają oni straszny krzyż do dźwigania. Gdyby tak zdobyli się na odwagę i jednomyślnie wszyscy ogłosili się ignorantami i zgodzili się na to, by ich miano za ignorantów, dużo oszczędziliby sobie kłopotów.

12. Ale zaplątałam się w dziecinadę! Chciałam mówić o łaskawości Boga, a zeszłam na długą rozprawę o małościach świata! Kiedy Pan użyczył mi tej łaski, że mogłam je porzucić na zawsze, więc już i mówić więcej o nich nie chcę. Niech się tam bawią nimi ci, którzy z takim zachodem i trudem ubiegają się za tymi błahostkami. Daj, Boże, by nie odpokutowali za nie w przyszłym życiu, gdzie nie ma odmiany! Amen.

 

Rozdział XXXVII



Jakie skutki pozostawiała w niej każda łaska otrzymana od Pana. Jak wielką jest rzeczą i godną wszelkiego starania każde najmniejsze pomnożenie chwały niebieskiej. Jak żadna trudność nie powinna nas zrażać, gdy chodzi o nabycie takich dóbr, które trwają wiecznie.

1. Niełatwo mi przychodzi dalej jeszcze opowiadać łaski, jakie mi Pan uczynił. I tych już, które dotąd opisałam jest tyle i tak są nadzwyczajne, że z trudnością kto uwierzy, by Bóg je mógł dawać takiemu grzesznemu stworzeniu. Jednak chcąc być posłuszną Panu, który mi kazał, i rozkazowi waszych miłości, podam tu na Jego cześć i chwałę jeszcze niektóre szczegóły. Daj, Boże, by to, co piszę, posłużyło na pożytek tym duszom, którzy czytać to będą, aby widząc, jak hojnie Pan raczył obdarzać taką nędzną istotę – zrozumieli z tego, czego w boskiej szczodrobliwości Jego może się spodziewać ten, kto naprawdę Mu służy – i by brali stąd pobudkę i zachętę do oddania się całkowicie temu Panu tak łaskawemu, który już w tym życiu takie daje zadatki swojej nieskończonej miłości.

2. Najpierw więc powiem, że w tych łaskach, jakie Bóg czyni duszy, są rożne stopnie chwały. W niektórych widzeniach chwała, rozkosz, pociecha tak niezmiernie przewyższają chwałę, rozkosz i pociechę, jaką mają w sobie inne, że zdumienie ogarnia mnie nad taką, już w tym życiu, różnością stopni radowania się w Bogu. Czasem słodycz i uszczęśliwienie, jakim Bóg napełnia duszę w widzeniu albo zachwyceniu, tak bez porównania większe jest nad wszystko, czego przedtem doznała, że zdaje się jej, niemożliwe, by mogło być jeszcze coś większego, czego by nadto pragnąć miała. I rzeczywiście niczego więcej nie pragnie i większego szczęścia nie prosi. Ponieważ odkąd Pan mi ukazał nieskończoną różność, jaka zachodzi w niebie między szczęśliwością jednego a szczęśliwością drugiego, widzę dobrze, że i tu na ziemi, gdy tak Mu się podoba, nie ma miary w Jego darach. Zatem i ja chciałabym nie zachowywać miary w służbie Boskiego Majestatu Jego i całe swoje życie, siły i zdrowie na nią poświecić, bym nie utraciła z własnej winy choćby najmniejszej cząsteczki większej szczęśliwości w niebie. I gdyby mi dano do wyboru, czy znosić aż do końca świata wszelkie, jakie mogą być na tej ziemi cierpienia, a za to potem wznieść się o jeden maluczki stopień wyżej w chwale niebieskiej, czy też zaraz, bez żadnego cierpienia wejść do chwały, ale w stopniu nieco niższym, twierdzę bez wahania, że z całą gotowością wybrałabym wszelkie cierpienia doczesne, aby za tę cenę osiągnąć o jeden stopień bliżej szczęście oglądania Boga. Widzę to bowiem dobrze, że im bliżej kto go ogląda, tym więcej Go miłuje i chwali.

3. Nie znaczy to, bym nie miała na tym poprzestać i uważać siebie za najszczęśliwszą, gdybym się dostała na najniższe miejsce w niebie. Oby Pan zechciał mnie na nie dopuścić, nie zważając na wielkie moje grzechy – będzie to i tak nieskończone miłosierdzie Jego, bo zasłużyłam raczej na ostatnie miejsce w piekle. To tylko chciałam powiedzieć, że choćby mnie to najwięcej kosztować miało i chociażby Pan za tę łaskę najcięższe mi kazał ponosić cierpienia, nie chciałabym, o ile by to było w mojej możności, utracić z własnej winy najmniejszego pomnożenia tej chwały. A przecież, ja nieszczęsna, tylu swoimi grzechami całą ją utraciłam!

4. I o tym powinnam nadmienić, że w każdej z tych łask, które Pan mi czynił, czy to były widzenia, czy objawienia, miałam w swojej duszy wielki pożytek. Niektóre widzenia sprawiały we mnie nadzwyczajne skutki. Widzenie Chrystusa Pana pozostawiało wyryty w mojej duszy Jego obraz niewypowiedzianej piękności. Dotąd go noszę w sobie. Wystarczyło ujrzeć Go raz, by pozostał wyryty w duszy, a jakże daleko więcej, gdy Pan tyle razy tej łaski mi użycza. Jedną z największych korzyści, jakie stąd odniosłam, było to, że się poprawiłam z jednej wady, bardzo szkodliwej dla duchowego mojego postępu. Była to taka wada: ile razy spostrzegłam, że ktoś przypadający do mojego usposobienia przychylnie ku mnie się skłania, takim zaraz do tej osoby przejmowałam się przywiązaniem, że serce i pamięć miałam w niej jakby uwięzioną i ciągle prawie o niej myślałam. Nie było w tym najmniejszej intencji obrazy Bożej, ale była to rzecz szkodliwa dla mojej duszy i o mało że nie zgubna, bo zbytnio się cieszyłam z widzenia tej osoby. Rozmowa z nią i myśl o niej i o dobrych, jakie w niej widziałam przymiotach, zbytnią mi sprawiały przyjemność. Lecz odkąd dane mi było ujrzeć Bożą piękność mego Pana, żadnej już nie ma śmiertelnej istoty, która by w moich oczach mogła z nią wytrzymać porównanie i myśl, i serce me zająć. Jedno spojrzenie wewnętrznym okiem na ten obraz, który noszę wyryty w duszy, zupełną w tym względzie daje mi swobodę serca. I od pierwszej chwili tego widzenia, aż do tego momentu wszystko, cokolwiek widzę wkoło siebie, wydaje mi się brzydotą w porównaniu z tą dostojnością i z tym wdziękiem, który widzę w Panu. I nie ma takiej umiejętności ani takiego uszczęśliwienia, które by miało jakąś cenę w moich oczach wobec rozkoszy usłyszenia jednego słowa tych boskich ust, a słyszałam ich przecież wiele! Dlatego uważam to za niemożliwe, chyba że Pan za moje grzechy dopuści zatrzeć się we mnie tej pamięci, by ktoś tak zdołał zająć mój umysł, iżby jedno wspomnienie na Pana i na ten w duszy mojej Jego obraz, nie przywróciło mi natychmiast zupełnej swobody serca.

5. Doświadczyłam tego w swoich kontaktach ze spowiednikami. Zawsze kochałam mocno tych, którzy kierowali moją duszą. Szczególnie od czasu, gdy zupełnie byłam im posłuszna, miłość moja ku nim jeszcze bardziej się wzmogła. Ta rosnąca we mnie ku nim przychylność serca, jak sądzę, pochodziła tylko z tego, że w całej szczerości i prawdzie widziałam w nich namiestników Boga. Stad też, czując się zupełnie bezpieczna w tym względzie, z prostotą okazywałam im swoje dla nich uczucia. Oni przeciwnie, jako bogobojni i wierni słudzy Boży obawiali się, bym się w czym nie zaplątała, i by moje przywiązanie, choć święte, nie przebrało miary. Z tego powodu surowo i twardo mnie odpychali. Śmiałam się nieraz w duchu, widząc jak bardzo się mylą. Nie zawsze też wdawałam się w obszerne tłumaczenie dla przekonania ich, jak mało jestem przywiązana do jakiejś rzeczy stworzonej. Ogólnie tylko uspokajałam ich i oni też, w miarę jak coraz bardziej poznawali moją duszę i odkrywali, jak wiele jestem winna Panu, pozbywali się tych obaw i swoich podejrzeń, które zawsze bywały tylko z początku. Z tych widzeń, w których Pan mi się ukazywał, coraz wyżej rosła we mnie miłość i ufność ku Niemu. Tak ustawicznie z Nim przestając, coraz lepiej Go poznawałam. Widziałam, że będąc Bogiem, jest także i człowiekiem, i nie dziwi się ułomności ludzkiej, bo zna nędzną naszą naturę, podległą upadkom skutkiem grzechu pierworodnego, dla naprawienia którego On przyszedł. Choć to Pan, mogę przecież rozmawiać z Nim jak z przyjacielem, bo widzę i czuję, że nie jest to pan na podobieństwo tych, których tu na ziemi mamy za panów, których cała wielkość polega na okazaniu swej wielkości. Można z nimi mówić tylko w pewnych godzinach i to nie każdy, tylko ludzie wyższego stanowiska i rodu. Biedak, jeśli ma do nich jakąś potrzebę, ileż musi włożyć zachodu, ile dróg ubocznych, ile protekcji, nim się rozmowy doprosi. A cóż dopiero, jeśli to nie pan zwyczajny, tylko król! Tu już ubogi człowiek z pospólstwa nie ma dostępu, trzeba być szlachcicem dobrze urodzonym. A i ten niełatwo się dostanie przed oblicze królewskie, jeśli nie uprosi dworzan przybocznych i faworytów. Natomiast ci nie są to, rzecz pewna, ludzie, którzy by świat zdeptali nogami i bez bojaźni, jak być powinno, mówili prawdę. Tacy ludzie nie są przydatni do przebywania na dworach królewskich, tam prawda nie popłaca. Tam, gdy widzisz co złego, musisz milczeć i nawet w myśli nie możesz potępić, byś nie popadł w niełaskę.

6. O Królu chwały i Panie panujących! Twoje królestwo nie potrzebuje do swojej obrony marnych ogrodzeń, bo jest to królestwo wieczne. Jakże swobodny, bez potrzeby pośredników, każdemu otwarty dostęp do Ciebie! Wystarczy ujrzeć Twoją Osobę, a widzi się od razu, że Ty jeden godzien jesteś tej nazwy Pana. Sam widok Twego Majestatu bez orszaku królewskiego i bez straży dostatecznie świadczy o tym, żeś Ty jest Król. Tu na ziemi, widząc samego króla, niełatwo poznać w nim króla. Jakkolwiek by chciał być uznanym w swej królewskiej godności, nikt mu nie uwierzy, bo sam z siebie niczym się nie różni od innych. Potrzeba dopiero, by ludzie widzieli zewnętrzne na nim oznaki królewskie, aby go mogli poznać. Dlatego też słusznie otacza się to pożyczaną okazałością, bo gdyby nie ona, nikt by na niego nie spojrzał. Potęga i wielmożność nie z niego wynika, lecz powagę i władzę swoją bierze skądinąd. O Panie mój! O Królu mój! Kto by zdołał ludzkimi słowami opisać wielmożność Twoją? Nie sposób nie widzieć, żeś Ty jest wielki Monarcha sam z siebie. Taki jest ogromny Twój majestat, że nie można na niego patrzeć bez strachu. Ale większy jeszcze strach ogarnia, Panie mój, gdy się widzi to głębokie upokorzenie, do którego swój majestat poniżasz i tę miłość, którą okazujesz takiemu jak ja stworzeniu. Wszakże ochłonąwszy z tego pierwszego przestrachu, wolno nam przedstawiać Tobie wszelkie swoje potrzeby i rozmawiać z Tobą, ile sami zechcemy. Na miejsce strachu, jaki wzbudzał w nas widok Twego majestatu, następuje inny, większy strach, byśmy Ciebie nie obrazili. Ale nie jest to strach Twego karania, tylko bez żadnego porównania większy strach utracenia Ciebie samego.

7. Oprócz innych wielkich, takie są korzyści pozostające w duszy z tego widzenia. Po jego skutkach poznaje się, czy ono jest od Boga, jeśli Bóg raczy dać duszy światło ku temu, bo jak już mówiłam, nieraz podoba się Panu pozostawiać ją w ciemnościach tak, iż tego światła nie widzi. Nie dziw, że wtedy znając siebie tak nędzną i grzeszną, mimo woli boję się. Niedawno, bo w tym czasie, doznałam takich ciemności. Przez cały tydzień byłam w takim stanie, że nie zdołałam wzbudzić ani nie miałam w sobie poczucia swoich względem Boga powinności ani nie pamiętałam o łaskach i Jego dobrodziejstwach. Umysł miałam odrętwiały i sama nie wiem, gdzie i jak się błąkający. Nie było w nim zapewne złych myśli, ale tak się czułam niezdolna do jakiejkolwiek dobrej myśli, że śmiałam się z samej siebie i pewne miałam zadowolenie, widząc taką niskość swojej duszy, skoro Bóg na chwilę zawiesi ciągłe swoje w niej działanie. Czuje wprawdzie dusza w tym stanie, że nie jest to taki stan zupełnego opustoszenia wewnętrznego, jak go niekiedy doświadczam i wyżej opisałam – ale jakkolwiek nazbiera drewna i robi to niewiele, co sama z siebie zrobić może, ogień Bożej miłości nie chce zapłonąć. Wielkie jeszcze miłosierdzie Pańskie, jeśli choć dym się pokaże na znak, że ogień nie całkiem wygasł. Pan w swoim czasie na nowo go rozpali. Ale nim ta chwila nastąpi, żadne dmuchanie, choćby aż do wysuszenia głowy, żadne poprawianie drzewa nic nie pomoże, owszem, tym bardziej zdawałoby się, ogień tłumi. Najlepsza wtedy, zdaniem moim, rada, dać za wygraną i przyznać się szczerze do własnej swojej nieudolności, a tymczasem – jak mówiłam – zająć się innymi rzeczami, mającymi zasługę przed Bogiem. Może właśnie dlatego Pan odejmuje jej do czasu dar modlitwy, aby i tym uczynkom się oddawała, a przy tym z własnego doświadczenia przekonała się, jak sama z siebie mało do czego jest zdolna.

8. Ale i to rzecz pewna, że dzisiaj rozkosznie zadośćuczyniłam sobie za swoje utrapienia. Ośmieliłam się bowiem skarżyć Mu się na Niego: Czyż mało tego jeszcze, mówiłam, o Boże mój, że mnie trzymasz w tym nędznym życiu, że dla miłości Twojej znoszę je i zgadzam się, kiedy tak chcesz, żyć na tym wygnaniu, gdzie wszystko mi jest przeszkodą do cieszenia się Tobą. Muszę jeść, spać, załatwiać interesy i obcować z ludźmi, a wszystko to znoszę dla miłości Twojej? Ty dobrze wiesz, Panie mój, jaka to dla mnie męka, czemuż więc jeszcze w tych rzadkich chwilach, kiedy mogłabym się Tobą cieszyć, Ty się przede mną ukrywasz? Jak się to zgadza z miłosierdziem Twoim? Gdybym ja, przypuśćmy rzecz niemożliwą, chciała i mogła ukrywać się przed Tobą, jak Ty ukrywasz się przede mną, sądzę i pewna jestem, że Twoja miłość tego by nie zniosła. Ale Ty zawsze jesteś ze mną i w każdej chwili mnie widzisz. Taka nierówność, Panie, nie uchodzi. Zauważ, błagam, że jest w tym krzywda dla tej, która Cię tak gorąco miłuje.

9. Takie i tym podobne rzeczy odważyłam się mówić. Muszę tu dodać, że chwilę wcześniej zastanawiałam się nad tym, jak bardzo w porównaniu z tym, na co zasłużyłam, łaskawe i łagodne było to miejsce, które widziałam przygotowane dla siebie w piekle. Ale miłość nieraz tak mnie porywa, że już nie posiadam siebie i wtedy z niepowstrzymaną siłą takie skargi wylewam, a Pan wszystkiego tego słucha i to znosi. Chwała bądź tak łaskawemu Królowi! Czy odważyłby się kto do ziemskiego króla z taką śmiałością przystąpić?… Że do króla nie wypada tak mówić, temu jeszcze się nie dziwię. Królowi i panom naczelnym w królestwie słusznie się należy bojaźń i uszanowanie. Ale dziś już do tego doszło na świecie, że potrzeba by drugiego życia temu, kto by się chciał wyuczyć wszystkich nowych ceremonii i sposobów grzeczności, poważania, uszanowania, jakich wymaga przyjęty zwyczaj, a przy tym chciałby jeszcze coś życia i czasu oszczędzić na służbę Bożą. Mnie się to wszystko w głowie nie mieści. Przyznaję, że gdy schroniłam się do tego klasztoru, nie wiedziałam już, jak z ludźmi żyć. Bo te ceremonie świat ma wcale nie na żarty. Jeśli któremu z tych wielkich panów przez nieuwagę czy zapomnienie zaniechasz oddać cześć, nie tylko taką, jaka mu się należy, ale i daleko większą, niż na nią zasługuje, on to naprawdę uznaje sobie za obelgę. Trzeba dopiero przepraszać i tłumaczyć się, że to się stało tylko przez nieuwagę, że nie miałeś zamiaru obrazić go i szczęście jeszcze, jeśli ci uwierzy.

10. Powtarzam, już nie wiedziałam, jak żyć ze światem. Biedna dusza zewsząd tu ma troskę i umęczenie. Z jednej strony mówią jej, że dla uchronienia się od grożących niebezpieczeństw powinna wciąż pamiętać o Bogu i myśli swoje do Niego kierować. Z drugiej żądają od niej ścisłego przestrzegania wszelkich grzeczności i ceremonii światowych, by tym, którzy uważają, że honor polega na takich głupstwach, nie dała zgorszenia i powodu do obrażenia się. Ciągle miałam z tym utrapienie, przepraszaniom nigdy nie było końca, bo – jakkolwiek starałam się i uczyłam – nigdy nie zdołałam ustrzec się rożnych uchybień. W rzeczy samej, życie zakonne powinno być dla nas dostateczną wymówką od tych ceremonii i wedle sprawiedliwości, nie należałoby nam brać za złe podobnych uchybień. – Ale na to odpowiadają, że klasztory powinny być szkołą i siedliskiem obycia i dobrego wychowania. Tego ja żadną miarą nie rozumiem. Słyszeli, co mówił któryś Święty, że klasztor powinien być szkołą i dworem, gdzie by ludzie dobrej woli wychowywali się na dworzan królestwa niebieskiego, a oni to słowo najprawdziwsze zupełnie przeinaczyli. Jakim sposobem, kto z powołania swego powinien starać się o to, aby we wszystkim podobać się Bogu, a światem się brzydzić, ma jeszcze tak bardzo troszczyć się o to, aby podobać się ludziom światowym i stosować się do ich wymagań, i to jeszcze tak często się zmieniających? Bo gdyby można było wyuczyć się tych reguł raz na zawsze, jeszcze by to uszło, ale teraz do napisania i zatytułowania listu potrzeba osobnego profesora, który by nauczył, co i jak robić. Na przykład, kiedy zostawić margines z prawej strony arkusza, a kiedy z lewej, albo jak tytułować jaśnie wielmożnym tego, który przedtem nie tytułował się nawet szlachcicem.

11. Nie wiem, jak daleko jeszcze to zajdzie. Nie mam jeszcze pięćdziesięciu lat, a tyle już w tych rzeczach przeżyłam różnych zmian, że teraz nie umiem żyć i nie wiem, jak dzisiaj trzeba się zachowywać na świecie. Cóż zrobią ci, którzy dopiero się urodzili, jeśli im przyjdzie długo żyć? Wyznaję, że szczerze mi żal ludzi pobożnych i oddanych życiu duchowemu, którzy dla wyższych i świętych celów zmuszeni są żyć pośród świata. Mają oni straszny krzyż do dźwigania. Gdyby tak zdobyli się na odwagę i jednomyślnie wszyscy ogłosili się ignorantami i zgodzili się na to, by ich miano za ignorantów, dużo oszczędziliby sobie kłopotów.

12. Ale zaplątałam się w dziecinadę! Chciałam mówić o łaskawości Boga, a zeszłam na długą rozprawę o małościach świata! Kiedy Pan użyczył mi tej łaski, że mogłam je porzucić na zawsze, więc już i mówić więcej o nich nie chcę. Niech się tam bawią nimi ci, którzy z takim zachodem i trudem ubiegają się za tymi błahostkami. Daj, Boże, by nie odpokutowali za nie w przyszłym życiu, gdzie nie ma odmiany! Amen.