Objaśnia dalej ten pierwszy stopień modlitwy. – Mówi, jak daleko możemy w niej postąpić sami, przy pomocy Bożej, i jaką szkodę wyrządza sobie dusza, gdy chce własną natarczywością piąć się do rzeczy nadprzyrodzonych i nadzwyczajnych, zanim sam Pan, jeśli zechce, do takiego stanu ją podniesie.
1. W poprzedzającym rozdziale starałam się objaśnić – choć zbaczałam przy tym do różnych innych rzeczy, bo wzmianka o nich wydawała mi się bardzo potrzebna – głównie miałam na celu wykazać, jak daleko zdołamy sami postąpić w modlitwie wewnętrznej i jak na tym pierwszym jej stopniu możemy w pewnej mierze własną pracą zdobywać się na uczucia pobożne i pociechy duchowe. Rozważanie, bowiem i zgłębianie myślą tego, co wycierpiał dla nas Boski Zbawiciel, pobudza nas do bolesnego w mękach Jego współczucia, a boleść ta i łzy, które z nich się rodzą, słodkie są i pociechę przynoszą dla duszy. Podobnie rozmyślanie o chwale, której się spodziewamy, i o miłości, jaką nas Pan umiłował, i o Jego zmartwychwstaniu wzbudza w nas wesele, które nie jest ani całkiem duchowe, ani też całkiem zmysłowe, ale jest weselem płynącym z cnoty i tak samo jak boleść i żałość nad męką Pańską ma swoją zasługę. Tego samego rodzaju są wszystkie inne przedmioty, które wzbudzają w nas pociechy duchowe, nabyte częściowo za pomocą rozumu i rozmyślania, chociaż nie zdołamy ich nabyć i na nie zasłużyć, tylko, gdy ich Bóg udzieli. Dusza, której Bóg z tego stopnia modlitwy nie podniósł na wyższy, najlepiej zrobi, gdy zaniecha wszelkiego starania o wzniesienie się na niego własną swoją natarczywością – jest to przestroga bardzo ważna, bo z takiego wspinania się nie będzie pożytku, tylko szkoda.
2. Dusza w tym stanie może i powinna zdobywać się na akty jak najgorętsze ku utwierdzeniu w sobie gotowości i odwagi do podejmowania wielkich rzeczy dla Boga, ku pomnożeniu w sobie miłości Bożej, ku pobudzeniu siebie do postępu w cnotach, jak jest wskazane w książce pod tytułem: Sposób służenia Bogu. Bardzo dobra książka i odpowiednia dla tych, którzy stanęli na tym pierwszym stopniu modlitwy, gdzie przeważa działanie rozumu. Może stawiać siebie w obecności Chrystusa, jakby Go widziała na oczy i przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie, i trzymać się ustawicznie Jego towarzystwa. Z Nim rozmawiać i prosić Go o pomoc w swoich potrzebach i skarżyć się Jemu w swoich utrapieniach, i cieszyć się z Nim w swoich pociechach, by dla tych pociech o Nim nie zapomniała. A w tych swoich z Nim rozmowach niech się nie wysila na sztucznie ułożone modlitwy, ale w prostych słowach niech Mu mówi, co czuje, czego pragnie, czego potrzebuje. Jest to doskonały sposób do wysokiego w krótkim czasie postępu. Kto gorąco stara się o to, aby zawsze pozostawał w tym najdroższym towarzystwie, korzystał z niego, ile zdoła, i naprawdę umiłował tego Pana, któremu tyle zawdzięcza, ten, zdaniem moim, daleko już postąpił.
3. Nie potrzeba tu martwić się brakiem pobożnych uczuć, ale raczej należy dziękować Panu, iż utrzymuje w nas święte pragnienie podobania się Jemu, jakkolwiek uczynki nasze słabo temu pragnieniu odpowiadają. Ten sposób ciągłego trwania w obecności i w towarzystwie Chrystusa Pana, pożyteczny w każdym stanie i stopniu modlitwy wewnętrznej, jest środkiem niezawodnym do postępu dla tych, którzy zostają na stopniu pierwszym. Otwiera ono również łatwe przejście na drugi stopień modlitwy, a na stopniach wyższych daje bezpieczną obronę od grożących tam ułud szatańskich.
4. Tyle, więc możemy osiągnąć własną pracą. Kto by chciał sięgnąć wyżej i na własnych skrzydłach wznieść się duchem do używania pociech i smaków duchowych, które mu nie są dane, ten – jak mnie się zdaje – utraci i jedno, i drugie. Pociech tych żadną natarczywością nie osiągnie, bo są to rzeczy nadprzyrodzone, a więc, gdy rozum w swoim działaniu ustanie, dusza pozostaje opustoszała i na zupełną posuchę wydana. Cała ta budowla duchowa oparta jest na pokorze. Im bliżej dusza przystąpi do Boga, tym więcej ta cnota pokory rosnąć w niej powinna, w przeciwnym razie całe budowanie rozsypie się w gruzy. Chcieć zaś o własnej sile wznosić się wyżej, jest to rodzaj pychy. Tym bardziej, że Bóg i tak już dosyć nas i nad miarę wywyższa, dopuszczając byśmy przystępowali do Niego tacy jacy jesteśmy. Nie należy rozumieć tego, co tu mówię, o wznoszeniu się myślą i rozważaniem do wysokości niebieskich, do Boga, do wielmożności Jego królestwa i nieskończonej Jego mądrości. Jakkolwiek sama nigdy się na taki polot ducha nie zdobyłam, (bo i zdolności do tego nie miałam i nadto, znając siebie tak niecnotliwą, uznawałam to za zuchwałość, że śmiałam sięgać myślą do rzeczy ziemskich i widocznych, choć Bóg w miłosierdziu swoim dawał mi łaskę do zrozumienia prawdy w nich zawartej, tym bardziej nie ważyłabym się porywać do rozważania tych rzeczy, które są wysoko w niebie), dla innych przecież rozważania te mogą być pożyteczne, szczególnie, jeśli mają naukę. Bo nauka, zdaniem moim, wielkim do tego ćwiczenia jest skarbem, jeśli idzie w parze z pokorą. Przekonałam się o tym w tych dniach na przykładzie kilku mężów uczonych, którzy niedawno zacząwszy, w krótkim czasie bardzo daleko postąpili. I to wielkie we mnie wzbudza pragnienie, aby jak najwięcej ludzi z nauką stawało się duchowymi, jak o tym jeszcze niżej będę mówić.
5. To, o czym mówię, że “dusza nie powinna piąć się wyżej, dopóki Bóg jej nie podniesie”, jest to duchowy sposób mówienia. Rozumie to, ten, kto ma w tych rzeczach niejakie doświadczenie. Kto by po tym, co powiedziałam, nie rozumiał, temu ja rzeczy jaśniej wytłumaczyć nie potrafię. W stanie teologii mistycznej, o której zaczęłam mówić wyżej, ustaje działanie rozumu, bo Bóg sam je zawiesza, jak to później jeszcze objaśnię dokładniej, o ile potrafię i o ile Pan zechce mi ku temu użyczyć swojej łaski. Dlatego właśnie mówię, że nie powinniśmy się porywać na to ani myśleć o tym, byśmy sami zdołali sprawić w sobie takie zawieszenie działania rozumu. Przeciwnie, powinniśmy nie przerywać jego działania, i rozumowaniem pomagać sobie do rozmyślania. Inaczej pozostaniemy tępi i zimni i ani jednego, ani drugiego nie dokonamy. Gdy Pan zawiesza rozum i zatrzymuje jego działanie, daje mu też zarazem, czym się zająć i nad czym się zdumiewać. Dlatego bez rozumowania więcej zrozumie w przeciągu jednego Wierzę, niż my wszelką pilnością i natarczywością zdołalibyśmy zrozumieć przez lat wiele. Ale chcieć samemu tak zająć władze duszy i zatrzymać naturalne ich działanie, to dziecinada i głupota. Jest w tym, powtarzam, pewien brak pokory, zapewne nieświadomy i bez winy, ale nie bez przykrego zawodu. Praca będzie daremna, a w duszy pozostanie pewne niemiłe uczucie, jak gdyby, kto rozpędził się do skoku, a ktoś go z tyłu przytrzymał. Choć wszystkie siły swoje wytężył, skutku, którego tym pędem swoim zamierzał, osiągnąć nie może. W tym marnym takim staraniu tyle jest pożytku, że każdy, kto zechce dobrze się przypatrzyć, pozna on maleńki brak pokory, o którym mówiłam. Wysoka, bowiem ta cnota tę ma przedziwną właściwość, że żaden czyn, któremu ona towarzyszy, nie pozostawia w duszy niesmaku. Zdaje mi się, że wytłumaczyłam rzecz zrozumiale, choć może tylko zrozumiale dla siebie. Niechaj Pan zechce doświadczeniem oświecić oczy tych, którzy to czytać będą, jakkolwiek by ono było niewielkie, przy pomocy jego zaraz zrozumieją.
6. Przez wiele lat tak było ze mną, że choć wiele czytałam książek duchowych, nic z nich nie rozumiałam. Potem znowu przez długi czas, choć Bóg mi już dał zrozumienie, nie umiałam znaleźć ani słowa na wytłumaczenie tych rzeczy innym, co niemało mnie kosztowało udręczenia. Ale gdy się spodoba Jego Boskiemu Majestatowi, w jednej chwili nauczy wszystkiego w taki sposób, że mnie zdumienie ogarnia. To jedno powiem tu z całą szczerością i prawdą: pomimo tylu rozmów z mistrzami życia duchowego, którzy starali się wytłumaczyć mi łaski, jakich Pan mi użyczał, abym je wyrazić i w słowa ująć mogła, rzecz pewna, że nic a nic nie rozumiałam, taka była moja tępota. Gdy zaś spodobało się Panu, jako Pan w boskiej łaskawości swojej sam zawsze był moim mistrzem (niech będzie błogosławiony za wszystko, bo wyznanie to, choć najprawdziwsze, wielkim jest dla mnie zawstydzeniem), abym Jemu samemu wszystko zawdzięczała. Choć nie starałam się o to ani prosiłam, (bo tych rzeczy, w których ciekawość byłaby cnotą i zasługą wcale nie byłam ciekawą, gdy przeciwnie innych rzeczy i próżności chciwie pragnęłam się dowiedzieć), Bóg w jednej chwili dał mi zupełnie jasne zrozumienie tych swoich łask i wszelką łatwość w wypowiedzeniu ich ku wielkiemu zdumieniu moich spowiedników, a większemu jeszcze mojemu zdumieniu, bo lepiej niż oni znam niepojętność moją. Takiej łaski dostąpiwszy, a dostąpiłam jej niedawno, nie troszczę się już o dowiedzenie się tego, czego Pan sam mnie uczy, z wyjątkiem tylko tych rzeczy, które dotyczą mego sumienia.
7. Raz jeszcze powtarzam, bo jest to przestroga bardzo ważna, nie wspinajmy się na wysokości duchowe, jeśli Pan sam nas nie podnosi. A gdy On podnosi, od razu możemy poznać. Dla kobiet zwłaszcza, takie zrywanie się jest rzeczą niebezpieczną, bo łatwo szatan może im podsunąć swoje ułudy. Mam to za rzecz najpewniejszą, że nie dopuści Pan złemu duchowi szkodzić takiej duszy, która w duchu pokory usiłuje zbliżyć się do Niego. Przeciwnie, czym szatan chciał podejść ją i zgubić, z tego ona większy zysk i korzyść odniesie. Rozszerzyłam się tak długo nad tym pierwszym stopniem modlitwy, bo jest to stopień najzwyczajniejszy i odnośnie do niego moje przestrogi są bardzo ważne. Inni bez wątpienia lepiej o tym pisali. Toteż wyznaję, że z wielką nieśmiałością i zawstydzeniem odważyłam się na to pisanie. Choć nie z takim jeszcze zawstydzeniem, jakie powinna czuć. Niech będzie Pan błogosławiony za wszystko, iż takiej niegodnej, jaką ja jestem, pozwala i każe mówić o tych swoich rzeczach, tak wielkich i wzniosłych.
Objaśnia dalej ten pierwszy stopień modlitwy. – Mówi, jak daleko możemy w niej postąpić sami, przy pomocy Bożej, i jaką szkodę wyrządza sobie dusza, gdy chce własną natarczywością piąć się do rzeczy nadprzyrodzonych i nadzwyczajnych, zanim sam Pan, jeśli zechce, do takiego stanu ją podniesie.
1. W poprzedzającym rozdziale starałam się objaśnić – choć zbaczałam przy tym do różnych innych rzeczy, bo wzmianka o nich wydawała mi się bardzo potrzebna – głównie miałam na celu wykazać, jak daleko zdołamy sami postąpić w modlitwie wewnętrznej i jak na tym pierwszym jej stopniu możemy w pewnej mierze własną pracą zdobywać się na uczucia pobożne i pociechy duchowe. Rozważanie, bowiem i zgłębianie myślą tego, co wycierpiał dla nas Boski Zbawiciel, pobudza nas do bolesnego w mękach Jego współczucia, a boleść ta i łzy, które z nich się rodzą, słodkie są i pociechę przynoszą dla duszy. Podobnie rozmyślanie o chwale, której się spodziewamy, i o miłości, jaką nas Pan umiłował, i o Jego zmartwychwstaniu wzbudza w nas wesele, które nie jest ani całkiem duchowe, ani też całkiem zmysłowe, ale jest weselem płynącym z cnoty i tak samo jak boleść i żałość nad męką Pańską ma swoją zasługę. Tego samego rodzaju są wszystkie inne przedmioty, które wzbudzają w nas pociechy duchowe, nabyte częściowo za pomocą rozumu i rozmyślania, chociaż nie zdołamy ich nabyć i na nie zasłużyć, tylko, gdy ich Bóg udzieli. Dusza, której Bóg z tego stopnia modlitwy nie podniósł na wyższy, najlepiej zrobi, gdy zaniecha wszelkiego starania o wzniesienie się na niego własną swoją natarczywością – jest to przestroga bardzo ważna, bo z takiego wspinania się nie będzie pożytku, tylko szkoda.
2. Dusza w tym stanie może i powinna zdobywać się na akty jak najgorętsze ku utwierdzeniu w sobie gotowości i odwagi do podejmowania wielkich rzeczy dla Boga, ku pomnożeniu w sobie miłości Bożej, ku pobudzeniu siebie do postępu w cnotach, jak jest wskazane w książce pod tytułem: Sposób służenia Bogu. Bardzo dobra książka i odpowiednia dla tych, którzy stanęli na tym pierwszym stopniu modlitwy, gdzie przeważa działanie rozumu. Może stawiać siebie w obecności Chrystusa, jakby Go widziała na oczy i przyuczać się powoli do coraz gorętszego rozmiłowania się w świętym Jego Człowieczeństwie, i trzymać się ustawicznie Jego towarzystwa. Z Nim rozmawiać i prosić Go o pomoc w swoich potrzebach i skarżyć się Jemu w swoich utrapieniach, i cieszyć się z Nim w swoich pociechach, by dla tych pociech o Nim nie zapomniała. A w tych swoich z Nim rozmowach niech się nie wysila na sztucznie ułożone modlitwy, ale w prostych słowach niech Mu mówi, co czuje, czego pragnie, czego potrzebuje. Jest to doskonały sposób do wysokiego w krótkim czasie postępu. Kto gorąco stara się o to, aby zawsze pozostawał w tym najdroższym towarzystwie, korzystał z niego, ile zdoła, i naprawdę umiłował tego Pana, któremu tyle zawdzięcza, ten, zdaniem moim, daleko już postąpił.
3. Nie potrzeba tu martwić się brakiem pobożnych uczuć, ale raczej należy dziękować Panu, iż utrzymuje w nas święte pragnienie podobania się Jemu, jakkolwiek uczynki nasze słabo temu pragnieniu odpowiadają. Ten sposób ciągłego trwania w obecności i w towarzystwie Chrystusa Pana, pożyteczny w każdym stanie i stopniu modlitwy wewnętrznej, jest środkiem niezawodnym do postępu dla tych, którzy zostają na stopniu pierwszym. Otwiera ono również łatwe przejście na drugi stopień modlitwy, a na stopniach wyższych daje bezpieczną obronę od grożących tam ułud szatańskich.
4. Tyle, więc możemy osiągnąć własną pracą. Kto by chciał sięgnąć wyżej i na własnych skrzydłach wznieść się duchem do używania pociech i smaków duchowych, które mu nie są dane, ten – jak mnie się zdaje – utraci i jedno, i drugie. Pociech tych żadną natarczywością nie osiągnie, bo są to rzeczy nadprzyrodzone, a więc, gdy rozum w swoim działaniu ustanie, dusza pozostaje opustoszała i na zupełną posuchę wydana. Cała ta budowla duchowa oparta jest na pokorze. Im bliżej dusza przystąpi do Boga, tym więcej ta cnota pokory rosnąć w niej powinna, w przeciwnym razie całe budowanie rozsypie się w gruzy. Chcieć zaś o własnej sile wznosić się wyżej, jest to rodzaj pychy. Tym bardziej, że Bóg i tak już dosyć nas i nad miarę wywyższa, dopuszczając byśmy przystępowali do Niego tacy jacy jesteśmy. Nie należy rozumieć tego, co tu mówię, o wznoszeniu się myślą i rozważaniem do wysokości niebieskich, do Boga, do wielmożności Jego królestwa i nieskończonej Jego mądrości. Jakkolwiek sama nigdy się na taki polot ducha nie zdobyłam, (bo i zdolności do tego nie miałam i nadto, znając siebie tak niecnotliwą, uznawałam to za zuchwałość, że śmiałam sięgać myślą do rzeczy ziemskich i widocznych, choć Bóg w miłosierdziu swoim dawał mi łaskę do zrozumienia prawdy w nich zawartej, tym bardziej nie ważyłabym się porywać do rozważania tych rzeczy, które są wysoko w niebie), dla innych przecież rozważania te mogą być pożyteczne, szczególnie, jeśli mają naukę. Bo nauka, zdaniem moim, wielkim do tego ćwiczenia jest skarbem, jeśli idzie w parze z pokorą. Przekonałam się o tym w tych dniach na przykładzie kilku mężów uczonych, którzy niedawno zacząwszy, w krótkim czasie bardzo daleko postąpili. I to wielkie we mnie wzbudza pragnienie, aby jak najwięcej ludzi z nauką stawało się duchowymi, jak o tym jeszcze niżej będę mówić.
5. To, o czym mówię, że “dusza nie powinna piąć się wyżej, dopóki Bóg jej nie podniesie”, jest to duchowy sposób mówienia. Rozumie to, ten, kto ma w tych rzeczach niejakie doświadczenie. Kto by po tym, co powiedziałam, nie rozumiał, temu ja rzeczy jaśniej wytłumaczyć nie potrafię. W stanie teologii mistycznej, o której zaczęłam mówić wyżej, ustaje działanie rozumu, bo Bóg sam je zawiesza, jak to później jeszcze objaśnię dokładniej, o ile potrafię i o ile Pan zechce mi ku temu użyczyć swojej łaski. Dlatego właśnie mówię, że nie powinniśmy się porywać na to ani myśleć o tym, byśmy sami zdołali sprawić w sobie takie zawieszenie działania rozumu. Przeciwnie, powinniśmy nie przerywać jego działania, i rozumowaniem pomagać sobie do rozmyślania. Inaczej pozostaniemy tępi i zimni i ani jednego, ani drugiego nie dokonamy. Gdy Pan zawiesza rozum i zatrzymuje jego działanie, daje mu też zarazem, czym się zająć i nad czym się zdumiewać. Dlatego bez rozumowania więcej zrozumie w przeciągu jednego Wierzę, niż my wszelką pilnością i natarczywością zdołalibyśmy zrozumieć przez lat wiele. Ale chcieć samemu tak zająć władze duszy i zatrzymać naturalne ich działanie, to dziecinada i głupota. Jest w tym, powtarzam, pewien brak pokory, zapewne nieświadomy i bez winy, ale nie bez przykrego zawodu. Praca będzie daremna, a w duszy pozostanie pewne niemiłe uczucie, jak gdyby, kto rozpędził się do skoku, a ktoś go z tyłu przytrzymał. Choć wszystkie siły swoje wytężył, skutku, którego tym pędem swoim zamierzał, osiągnąć nie może. W tym marnym takim staraniu tyle jest pożytku, że każdy, kto zechce dobrze się przypatrzyć, pozna on maleńki brak pokory, o którym mówiłam. Wysoka, bowiem ta cnota tę ma przedziwną właściwość, że żaden czyn, któremu ona towarzyszy, nie pozostawia w duszy niesmaku. Zdaje mi się, że wytłumaczyłam rzecz zrozumiale, choć może tylko zrozumiale dla siebie. Niechaj Pan zechce doświadczeniem oświecić oczy tych, którzy to czytać będą, jakkolwiek by ono było niewielkie, przy pomocy jego zaraz zrozumieją.
6. Przez wiele lat tak było ze mną, że choć wiele czytałam książek duchowych, nic z nich nie rozumiałam. Potem znowu przez długi czas, choć Bóg mi już dał zrozumienie, nie umiałam znaleźć ani słowa na wytłumaczenie tych rzeczy innym, co niemało mnie kosztowało udręczenia. Ale gdy się spodoba Jego Boskiemu Majestatowi, w jednej chwili nauczy wszystkiego w taki sposób, że mnie zdumienie ogarnia. To jedno powiem tu z całą szczerością i prawdą: pomimo tylu rozmów z mistrzami życia duchowego, którzy starali się wytłumaczyć mi łaski, jakich Pan mi użyczał, abym je wyrazić i w słowa ująć mogła, rzecz pewna, że nic a nic nie rozumiałam, taka była moja tępota. Gdy zaś spodobało się Panu, jako Pan w boskiej łaskawości swojej sam zawsze był moim mistrzem (niech będzie błogosławiony za wszystko, bo wyznanie to, choć najprawdziwsze, wielkim jest dla mnie zawstydzeniem), abym Jemu samemu wszystko zawdzięczała. Choć nie starałam się o to ani prosiłam, (bo tych rzeczy, w których ciekawość byłaby cnotą i zasługą wcale nie byłam ciekawą, gdy przeciwnie innych rzeczy i próżności chciwie pragnęłam się dowiedzieć), Bóg w jednej chwili dał mi zupełnie jasne zrozumienie tych swoich łask i wszelką łatwość w wypowiedzeniu ich ku wielkiemu zdumieniu moich spowiedników, a większemu jeszcze mojemu zdumieniu, bo lepiej niż oni znam niepojętność moją. Takiej łaski dostąpiwszy, a dostąpiłam jej niedawno, nie troszczę się już o dowiedzenie się tego, czego Pan sam mnie uczy, z wyjątkiem tylko tych rzeczy, które dotyczą mego sumienia.
7. Raz jeszcze powtarzam, bo jest to przestroga bardzo ważna, nie wspinajmy się na wysokości duchowe, jeśli Pan sam nas nie podnosi. A gdy On podnosi, od razu możemy poznać. Dla kobiet zwłaszcza, takie zrywanie się jest rzeczą niebezpieczną, bo łatwo szatan może im podsunąć swoje ułudy. Mam to za rzecz najpewniejszą, że nie dopuści Pan złemu duchowi szkodzić takiej duszy, która w duchu pokory usiłuje zbliżyć się do Niego. Przeciwnie, czym szatan chciał podejść ją i zgubić, z tego ona większy zysk i korzyść odniesie. Rozszerzyłam się tak długo nad tym pierwszym stopniem modlitwy, bo jest to stopień najzwyczajniejszy i odnośnie do niego moje przestrogi są bardzo ważne. Inni bez wątpienia lepiej o tym pisali. Toteż wyznaję, że z wielką nieśmiałością i zawstydzeniem odważyłam się na to pisanie. Choć nie z takim jeszcze zawstydzeniem, jakie powinna czuć. Niech będzie Pan błogosławiony za wszystko, iż takiej niegodnej, jaką ja jestem, pozwala i każe mówić o tych swoich rzeczach, tak wielkich i wzniosłych.