O różnych pokusach zewnętrznych i widziadłach, którymi nękał ją szatan. – Kilka uwag bardzo pożytecznych dla dusz postępujących drogą doskonałości.
1. Opisawszy już różne pokusy i trwogi wewnętrzne i ukryte, jakie mi wzniecał szatan, wspomnę teraz o innych, prawie jawnych i publicznych, które niewątpliwie były także jego sprawą.
2. Pewnego razu w kaplicy ukazał mi się w odrażającej postaci, stojąc tuż przy mnie z lewej strony. Mówił do mnie, więc szczególnie przypatrzyłam się jego ustom, które miały straszliwy wyraz. Z ciała jego buchało coś jakby wielki płomień, całkiem jasny, niczym nie przyćmiony. Powiedział do mnie głosem przeraźliwym, że chociaż wyrwałam się z jego rąk, on mnie swego czasu z powrotem dostanie w swoją moc. Mocno przestraszona przeżegnałam się, jak umiałam, dlatego on znikł. Ale po chwili znowu powrócił. Powtórzyło się to dwa razy. Wtedy nie wiedząc już, co robić, wodą święconą, którą miałam pod ręką, pokropiłam w jego stronę, a on po raz trzeci znikł i więcej już się nie pokazał.
3. Innym razem przez całe pięć godzin męczył mnie takimi straszliwymi bólami i udręczeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi, iż zdawało mi się, że nie wytrzymam. Siostry przy tym obecne stały przerażone i bezradne, i ja też nie wiedziałam, jak i czym się ratować. Mam zwyczaj, w chwilach gdy mnie nachodzą przenikliwe boleści i trudne do wytrzymania cierpienia fizyczne, czynić, jak zdołam, akty wewnętrzne i błagać Pana, aby mi dał cierpliwość, a potem, jeśli to ma być na chwałę Jego, pozostawił mnie w tym cierpieniu choćby aż do końca świata. Tak samo więc i tym razem, w takim ofiarowaniu się na wolę Bożą szukałam sobie ratunku na tak wielkie boleści. Wtedy podobało się Panu ukazać mi, że cierpienia moje są sprawą czarta. Ujrzałam przy swoim boku coś na kształt ohydnego murzynka, rozpaczliwie zgrzytającego zębami, iż zamiast spodziewanego zysku musi odejść ze stratą. Widząc to, zaśmiałam się i już się nie bałam. Ale siostry, które były przy mnie, nie mogły przyjść do siebie, niezdolne nic wymyślić na zaradzenie tej strasznej mojej męce. Z taką bowiem zajadłością nieprzyjaciel pastwił się nade mną, że mimo woli i nieświadomie całym ciałem, rękoma i głową, tłukłam się o ścianę. Gorsze zaś jeszcze było udręczenie wewnętrzne, nie dające mi ani chwili spokoju. O wodę święconą nie śmiałam prosić, nie chcąc ich przestraszyć, gdyby się stąd domyśliły, z kim mam do czynienia.
4. Z wielokrotnego doświadczenia przekonałam się, że na bezpowrotne odpędzenie czartów nie ma skuteczniejszego sposobu nad święconą wodę. Przed znakiem krzyża także uciekają, ale znowu wracają. Wielka jest więc moc wody święconej. Co do mnie, szczególną i bardzo żywą czuję w głębi duszy pociechę, ile razy jej użyję. Najczęściej, szczerze mówię, czuję od niej jakieś odnowienie wewnętrzne, którego opisać nie zdołam, połączone z taką przyjemnością duchową, że cała dusza moja bierze z niej pokrzepienie. Nie jest to żadne przewidzenie ani rzecz, która by raz tylko mi się zdarzyła. Doznałam tego bardzo często i za każdym razem z pilną uwagą nad tym się zastanawiałam. Jest to tak, przypuśćmy, jak gdy kto mocno zgrzany i spragniony wypije szklankę zimnej wody i w całym ciele czuje przyjemne stąd orzeźwienie. Zastanawiam się tu nieraz nad tym charakterem wielkości, jaki nosi na sobie wszystko, cokolwiek Kościół postanowił, i raduję się w duchu, gdy wspomnę na tę potężną skuteczność jego słów, jak i te wymówione nad wodą, taką w niej cudowną sprawiające odmianę i taką dziwną różnicę między wodą święconą a wodą zwyczajną.
5. Gdy więc męki moje nie ustawały, rzekłam w końcu do sióstr, że gdyby się ze mnie nie śmiały, prosiłabym o wodę święconą. Przyniosły mi jej, pokropiły mnie i nic to nie pomogło. Wzięłam sama wodę święconą, pokropiłam w stronę, gdzie stał nieprzyjaciel i w jednej chwili poszedł sobie. Cały zaś ból, jakby ręką odjął, opuścił mnie, pozostawiając mi tylko stłuczenie na całym ciele, jak gdyby mnie kijami zbito. Z tego zdarzenia odniosłam bardzo pożyteczną naukę: jeśli czart może, gdy mu Pan pozwoli, tak się pastwić nad duszą i ciałem, do których nic nie ma, z jakąż dopiero zajadłością będzie męczył tych, którzy się w moc jego oddadzą? Dodało to nowej mocy mojemu pragnieniu i postanowieniu uwolnienia siebie od takiego ohydnego towarzystwa.
6. Innym razem, niedawno temu, przytrafiło mi się to samo, tylko że byłam sama i napaść nie trwała tak długo. Wzięłam wody święconej i on natychmiast uciekł, a w chwilę potem siostry (były to dwie zakonnice bardzo wiarygodne, które za nic w świecie nie dopuściłyby się kłamstwa) wchodząc do mnie, poczuły swąd szkaradny, jakby siarki. Ja tego nie czułam, ale jak one mówiły, swąd ten trwał tak długo, że nie możliwe by się myliły. Innym razem znowu, gdy byłam w chórze, poczułam w sobie nagle silny początek zachwycenia. Wyszłam więc, aby inne siostry nie spostrzegły. Wszystkie jednak usłyszały silne stukanie i łomot w pobliżu miejsca, do którego się schroniłam. Ja także blisko sobie usłyszałam zgiełk jakby kilku naraz głośno mówiących i coś między sobą knujących, słów jednak nie rozumiałam i nie czułam żadnego strachu, bo tak byłam pogrążona w modlitwie, że na nic nie zważałam. Napaści takie ponawiały się za każdym razem, ile razy Pan użyczył mi tej łaski, że mogłam radą czy namową w czymkolwiek dopomóc jakiejś duszy ku dobremu. Mogę poręczyć między innymi jedno zdarzenie, które tu opowiem. Mam na to wielu świadków, w szczególności samego spowiednika. Widział on naoczny dowód tego zdarzenia w liście, który mu pokazałam, nie wymieniając mu osoby, od której ten list pochodził, ale osoba ta dobrze mu była znana.
7. Pewien kapłan przez dwa i pół roku żył w grzechu śmiertelnym, najgorszym o jakim słyszałam i przez cały ten czas ani się z niego nie spowiadał, ani nie poprawiał, a przy tym odprawiał Mszę świętą. Zgłosił się do mnie szukając ratunku dla swojej duszy. Wyznał mi, że z innych grzechów swoich oskarża się na spowiedzi, ale ten główny przemilcza, bojąc się i wstydząc przyznać się do rzeczy tak niegodziwej. Choć gorąco pragnie wydobyć się z tej przepaści, brak mu siły. Wielka mnie nad nim litość ogarnęła, wielki ból i smutek z takiej strasznej obrazy Bożej. Obiecałam mu, że będę się modliła za niego i innych, lepszych od siebie poproszę o modlitwy. W tym celu zaraz napisałam do pewnej osoby, której on, jak mnie zapewniał, z łatwością będzie mógł list mój wręczyć. I oto za pierwszą odbytą spowiedzią, Pan Bóg dał mu łaskę przezwyciężenia siebie i wyznania tego grzechu. Uczynił nad tą duszą miłosierdzie ze względu na gorące modlitwy tylu świętych dusz, którym go poleciłam. Ja też choć jestem nędzna, wstawiałam się za nim bardzo gorąco. Doniósł mi, że czuje w sobie zupełną odmianę na lepsze, że już od wielu dni nie popełnia tego grzechu, ale że pokusa do niego taką mu mękę sprawia, jak gdyby był w piekle. Błagał zatem, bym nie ustawała polecać go Bogu. Poleciłam go na nowo siostrom, których gorące modlitwy musiały wyjednać u Boga tę łaskę, bo bardzo sobie wzięły do serca smutny stan tego nieszczęśliwego, którego zresztą zupełnie nie znały. – Nikt by się zresztą nie mógł domyśleć, kto jest ten, którego losem tak bardzo się zajmuję. Zaczęłam błagać Pana, by oddalił od niego te pokusy i udręczenia i na mnie raczej dopuścił zaciekłość tych czartów, którzy jego nękają, bylebym w niczym nie obraziła Jego Boskiego Majestatu. Przyjął Pan moją ofiarę, bo zaraz potem przez cały miesiąc wycierpiałam największe katusze. Wówczas to właśnie przyszły na mnie te napaści, o których wyżej mówiłam.
8. Z łaski i miłosierdzia Pańskiego opuściły go te pokusy, jak mi o tym doniesiono, skoro mu dałam znać o tym, co ja wycierpiałam przez ten miesiąc. Dusza jego nabrała nowej siły i nadal całkiem wolnym pozostał od tego grzechu, za co też nie przestawał dzięki czynić Bogu i mnie także, jak gdyby w tym była jakakolwiek moja zasługa. Chyba że wiara jego we mnie i przekonanie, że Pan szczególnymi łaskami swymi mnie darzy, były mu pobudką i pomocą do dobrego. Mówił, że w chwilach gdy pokusy silniej na niego nacierają, bierze i odczytuje moje listy i zaraz pokusa ustępuje. Zdumiewał się bardzo nad tym, że ja wiele cierpiałam i dzięki temu on został uwolniony od swoich udręczeń. I ja też nad tym się zdumiewałam, i gdyby było potrzeba jeszcze długie lata takie cierpienia znosić, ochotnie bym je zniosła dla oswobodzenia tej duszy. Niech będzie Pan błogosławiony za wszystko! Widać z tego przykładu, jak skuteczna jest modlitwa tych, którzy wiernie służą Panu. Pewna bowiem jestem, że siostry modlitwą wyjednały takie zmiłowanie Pańskie. Ponieważ ja o nią je prosiłam, dlatego czarci większy gniew do mnie mieli, a Pan dla grzechów moich pozwolił im mnie dręczyć.
9. W tym czasie pewnej nocy zdawało mi się już, że mnie uduszą, ale gdy ich mocno pokropiono wodą święconą, ujrzałam ich całe mnóstwo z takim pędem uciekających, jak gdyby ich kto z góry na dół strącał. Tyle razy powtarzają się takie na mnie napaści i udręczenia od tych duchów przeklętych, że na próżno dręczyłabym waszą miłość i samą siebie, gdybym chciała to wszystko opowiedzieć, tym bardziej, że najmniejszego już strachu przed nimi nie czuję, widząc, że i ruszyć się nie mogą, jeśli Pan nie pozwoli.
10. To, co powiedziałam, niech będzie każdemu prawemu słudze Bożemu nauką, jak słusznie gardzić może i powinien tymi marnymi strachami, które czarci mu nasuwają przed oczy, aby go przerazić. Niech wie o tym, że ile razy z taką pogardą ich pomija, tyle razy ujmuje im siły i większego nad nimi nabiera panowania. Zawsze z tego odniesie wielki pożytek. Dużo można by o tym mówić, ale nie chcąc zbytnio się rozszerzać, na tej wzmiance poprzestaję. Powiem tylko jeszcze, co mi się zdarzyło w wigilię dnia zadusznego. Modliłam się w kaplicy i skończywszy nokturn, odmawiałam niektóre bardzo pobożne modlitwy, które mamy zamieszczone na końcu naszego brewiarza. Wtem ukazał się diabeł i usiadł mi na książce, nie dając mi dokończyć modlitwy. Przeżegnałam się i poszedł sobie. Zaczęłam na nowo modlitwy, a on na nowo się zjawił. Powtórzyło się to ze trzy razy i nie mogłam z nim dojść do końca, póki go nie pokropiłam wodą święconą. W tej właśnie chwili ujrzałam kilka dusz wychodzących z czyśćca. Zapewne już mało im zostało do końca pokuty i domyśliłam się, że ten złośnik, nie dając mi dokończyć mojej za nimi modlitwy, chciał tym sposobem przeszkodzić szybkiemu ich wyzwoleniu. Rzadko kiedy widziałam go w postaci widomej, ale bardzo często zjawiał mi się bez postaci, sposobem wewnętrznego, czysto umysłowego widzenia, jak je wyżej w swoim miejscu opisałam, w którym wyraźnie się poznaje czyjąś przy nas obecność, ale kształtu żadnego się nie widzi.
11. W taki sposób miałam jedno widzenie, które tu opowiem, bo mnie bardzo zadziwiło. W niedzielę Trójcy Świętej, znajdując się w chórze pewnego klasztoru i wpadłszy tam w zachwycenie, ujrzałam wielką walkę czartów z aniołami. Nie mogłam na razie zrozumieć, co miało znaczyć to widzenie, zrozumiałam je, gdy parę tygodni później rozpoczął się w pewnym miejscu wielki spór między osobami oddanymi modlitwie wewnętrznej a innymi, przeciwnymi temu świętemu ćwiczeniu. Spór ten trwał długo i narobił niepokoju i szkody domowi, w którym się toczył. Innym razem ujrzałam cały tłum tych duchów nieczystych, obstępujący mnie dokoła. Ale jakby wielka jasność całą mnie otaczała i przystępu do mnie im broniła. Zrozumiałam z tego, że Bóg mnie przed nimi zasłania swoją obroną i nie dopuszcza im dotrzeć do mnie w taki sposób, by mnie do obrazy Jego popchnęli. Wiele razy potem doświadczyłam na sobie i naocznie się przekonałam o prawdziwości tego widzenia. Stąd też jasno widzę całą ich niemoc i dlatego ich się nie boję. Bo skoro trzymam z Bogiem, żadnej przeciw mnie siły nie mają. Silni są tylko przeciw tym duszom zajęczym, które same bez walki im się poddają. Na takich oni wywierają całą swoją potęgę. Wśród tych pokus, o których mówiłam, zdawało mi się nieraz, że wszystkie próżności i słabości przeszłych moich lat wracają we mnie do życia. Miałam wówczas co polecać Bogu. Zaraz mnie ogarniała trwoga, że skoro takie myśli jeszcze we mnie powstają, więc wszystko, co we mnie się dzieje, musi być sprawą diabelską, bo kto tyle i tak wielkie łaski otrzymuje od Boga, w tym, zdawało mi się, ani nawet pierwsze poruszenie złej myśli nie powinno się odzywać. Prawdziwą z tego powodu cierpiałam mękę, aż dopiero uspokoił mnie spowiednik.
12. Nie mniejsze też nieraz miałam i dotąd miewam udręczenie z oznak wysokiego o mnie mniemania i z pochwał, jakie mnie spotykają ze strony zwłaszcza osób wysoko postawionych. Dużo się z tego powodu nacierpiałam i dotąd cierpię. Staje mi nieraz przed oczyma żywot Chrystusa Pana i świętych, a widząc, że te hołdy i pochwały stawiają mnie w kierunku odwrotnym od tej drogi wzgardy i zelżywości, którą oni chodzili, drżę o siebie i nie śmiem oczu podnieść ze wstydu, i chciałabym skryć się, aby nikt mnie nie widział. Przeciwnie, gdy cierpię prześladowanie, choć z jednej strony wedle ciała i zmysłów cierpię i smucę się, ale dusza weseli się i czuje swoją wyższość, jakby królowa w swoim królestwie, mająca wszystko pod swymi nogami i wszystkim władająca. Nie wiem, jak to być może, by dwa uczucia tak przeciwne mogły iść ze sobą w parze, ale tak jest. Nieraz całymi dniami miewałam jeszcze inne udręczenie. Zdawało mi się, że było to uczucie cnotliwe i dowód pokory, ale teraz jasno widzę, że była to pokusa, jak mnie o tym jeden ojciec dominikanin, wielki teolog dowodnie przekonał. Na samą myśl, że te łaski, których mi Pan użyczał, mogą dojść do wiadomości publicznej, niewypowiedziane uczuwałam w głębi duszy udręczenie i trwogę. Obawa ta nieraz do tego stopnia mnie nękała, że byłabym wolała dać się żywcem pogrzebać, niż tak być wystawioną na widok publiczny. Zwłaszcza też gdy Pan zaczął na mnie zsyłać te wielkie zebrania duszy, czyli zachwycenia, którym nawet w towarzystwie innych nie zdołałabym się oprzeć, takie za każdym razem czułam zawstydzenie, że chciałabym schować się pod ziemię i nikomu już się nie pokazać na oczy.
13. Pewnego razu, gdy mocniej się jeszcze niż zwykle martwiłam tą myślą, Pan powiedział do mnie: Czego się boisz? Mogą z tego wyniknąć tylko dwie rzeczy: albo ciebie będą obmawiać, albo Mnie będą chwalić, dając mi do zrozumienia, że którzy uwierzą w prawdziwość tych łask nadzwyczajnych, oddadzą za to chwałę Jemu, a którzy nie uwierzą, będą mnie obwiniali bez przyczyny. Tak więc, czy w tym czy w tamtym wypadku, zawsze to będzie zysk dla mnie, a więc nie mam czego się dręczyć. Słowa te zupełnie mnie uspokoiły i dziś jeszcze, gdy je sobie przypomnę, wielką mam z nich pociechę. Nim jednak doszłam do tego uspokojenia, pokusa ta tak się we mnie wzmagała, że już myślałam wynieść się z tego miejsca i ze swoim posagiem przejść do innego klasztoru tego Zakonu, o którym słyszałam, że klauzurę zachowuje się w nim bardziej niż w tym moim i przestrzega się wiele nadzwyczajnych surowości. Przełożony był nadto w miejscowości bardzo oddalonej, a więc byłabym w miejscu, gdzie by nikt mnie nie znał, co szczególnie mi się uśmiechało. Ale spowiednik mój za nic nie chciał mnie puścić.
14. Obawy te odbierały mi zupełnie swobodę ducha. Później dopiero zrozumiałam i Pan sam nauczył mnie tej prawdy, że pokora, sprawiająca w duszy taki niepokój, nie może być dobrą i rzetelną pokorą. Gdybym była prawdziwie pokorną, to jest niezachwianie przekonana, że we mnie nie ma nic dobrego, co by nie było od Boga, wówczas – jak nie było mi przykro słyszeć pochwał o innych, ale owszem cieszę się z tego, że Bóg w nich moc swojej łaski objawia – tak również nie powinno mi to robić żadnej przykrości, że we mnie objawiają się cudowne Jego sprawy.
15. Wpadłam znowu w drugą skrajność. Zaczęłam błagać Boga – i osobne zanosiłam w tym cel modlitwy do Niego – aby każdemu kto by widział we mnie co dobrego, raczył objawić moje grzechy i tym sposobem wyjaśnił mu jak dalece niegodna jestem tych łask, które boska Jego dobroć mi czyni. Takie objawienie mojej niegodności było zawsze najgorętszym mym pożądaniem. Spowiednik zakazał mi dalej o to się modlić. Ja jeszcze do niedawna miałam ten zwyczaj, że gdy kto okazywał jakie korzystne i wysokie o mnie mniemanie, ubocznie albo jak się dało, mówiłam mu o swoich grzechach i to mi ulgę przynosiło. Ale i o to dużo mi strachu i skrupułów napędzono.
16. Wszystko to, jak teraz widzę, nie było skutkiem pokory, tylko rzeczywistej pokusy. Zdawało mi się, że oszukuję wszystkich. Rzeczywiście oszukuje siebie ktokolwiek sądzi, że jest we mnie co dobrego, chociaż nigdy nie chciałam ani nie zamierzałam oszukać nikogo. Pan sam to dopuszcza z powodów Jemu tylko wiadomych. Nawet swoim spowiednikom nigdy bym nie mówiła o tych łaskach i objawieniach, gdyby mnie konieczność do tego nie zmusiła. Miałabym wielki niepokój wyjawiać takie rzeczy bez potrzeby. Wszystkie te drobne strachy i rzekome objawy pokory były, jak teraz rozumiem, tylko niedoskonałością i dowodem braku umartwienia wewnętrznego. Bo dusza, która oddała się w ręce Boga, tyle się troszczy o to, co o niej mówią dobrego, jak i złego, tak jasno i głęboko to rozumie – jak i Pan na to raczy jej dawać łaskę, aby to zrozumiała – że niczego nie ma z samej siebie. Niech więc z zupełną ufnością na Nim polega. On jej dał te łaski, On je, gdy zechce, objawi. On wie, co i dlaczego to robi: tylko w ślad za tym objawieniem niech będzie gotowa na prześladowanie, bo to rzecz pewna, że w tych naszych czasach żadnego nie minie, o kim z woli i dopuszczenia Pańskiego świat się dowie, że Bóg mu podobnych łask użycza. Na jedną taką duszę patrzy tysiąc oczu, gdy na tysiąc dusz innego pokroju ani jedno oko nie spojrzy.
17. Prawda, że wobec tego i pokora ma słuszny powód do obawy. I ja tak bałam się, ale nie przez pokorę tylko przez małoduszność. Dusza, którą Bóg tak wystawi na widok całego świata, powinna być gotowa na to, że będzie męczennicą świata. Bo chociażby ona z własnej woli nie chciała umrzeć światu, świat sam i bez niej ją umorzy. Moim zdaniem świat ma bądź co bądź jedną i to jedyną zaletę, że nie znosi najmniejszych niedostatków w ludziach oddanych życiu cnotliwemu i natarczywością swoich sądów i szemrań zmusza ich do tego, aby się stawali doskonalszymi. Większej, śmiem twierdzić, potrzeba jeszcze odwagi niedoskonałemu do wstąpienia na drogę doskonałości i wytrwania na niej, niż do wydania siebie na prędko kończące się męczeństwo. Bo doskonałości nie osiąga się w krótkim czasie, chyba, że Pan szczególnym wyjątkiem zechce komu użyczyć tej łaski. Ludzie światowi zaś, skoro ujrzą kogoś kto rozpoczyna drogę doskonałości, żądają od niego, aby od razu był doskonały. Na tysiąc mil z daleka dopatrzą się w nim małego uchybienia, które w nim może być cnotą. Gdyż w nich to samo uchybienie pochodzi ze źródła grzesznego, więc sądząc o bliźnim według siebie, natychmiast go potępiają. Według nich, człowiek dążący do doskonałości nie powinien już ani jeść, ani spać, ani mu, jak to mówią, odetchnąć nie wolno. Im bardziej świat uważa tę duszę za doskonałą, tym bardziej o tym zapomina, że i ona jeszcze żyje w ciele i jakkolwiek by była doskonała, przecież póki żyje na tej ziemi, podlega jej nędzom, chociażby najdzielniej trzymała je pod swymi nogami. Dlatego, mówię, potrzeba tu odwagi, bo biedna dusza jeszcze chodzić nie zaczęła, a już żądają od niej, by latała. Jeszcze nie pokonała swoich namiętności, a już chcą, by i w najtrudniejszych walkach okazała się tak niewzruszona, jak to czytają o Świętych, utwierdzonych w łasce. Jest za co chwalić Pana, patrząc na to, co takie dusze w tych walkach wycierpią. Ale jest także czego się smucić z głębi serca, gdy tyle pomiędzy nimi cofa się wstecz, bo nie mają, biedne, dostatecznej siły do wytrwania w walce. Tak pewno i moja dusza cofnęłaby się i upadła na duchu, gdyby nie miłosierdzie Pana, który sam ze swojej strony wszystko za nią uczynił. Dopóki w dobroci swojej nie uczynił tego wszystkiego, hojnością swoich łask moją nędzę ubogacając, całe moje życie, jak wasza miłość dobrze to widzisz, nie było niczym innym, tylko nieustającym szeregiem następujących po sobie na przemian upadków i powstawań.
18. Pragnęłabym bardzo umieć to wypowiedzieć, bo wiele dusz, jak sądzę, błądzi w tym względzie, zrywając się do lotu, kiedy Bóg jeszcze nie dał im skrzydeł. Użyłam już, zdaje mi się, gdzieś wyżej tego podobieństwa, ale powtarzam je tu, jako oddające dokładnie moją myśl dla przestrogi i pociechy tych biednych dusz, niepotrzebnie się dręczących. Przystępują one do służby Bożej z gorącymi pragnieniami, wielką żarliwością i szczerym pragnieniem postępowania w doskonałości. Niejedna z nich dla miłości Boga porzuciła wszystko, co posiadała na świecie, aż oto widzą w innych, bardziej wyćwiczonych w doskonałości, nabyte już z łaski Boga wielkie cnoty bohaterskie, których one, czują to dobrze, nie zdołają dosięgnąć. Nadto w książkach mówiących o modlitwie wewnętrznej i o kontemplacji czytają rady i przepisy, co mają czynić, aby się wzniosły na tę wysokość, a one nie mogą zdobyć się od razu na rzeczy tak trudne – więc na widok tych trudności i swojej wobec nich nieudolności dręczą się, poddają się smutkowi, upadają na duchu. Piękne to bez wątpienia i pożądane rzeczy, i potrzebne do wyższej doskonałości, które nam zalecają te duchowe książki: być obojętnymi na sądy ludzkie, owszem, więcej się cieszyć, gdy mówią o nas źle, niż gdy nas chwalą; za nic sobie uznawać cześć i honor świecki; oderwać się od krewnych i bliskich tak dalece, byśmy jeśli nie są to ludzie pobożni i oddani Bogu, nie tylko nie szukali, ale raczej unikali ich towarzystwa. Nadto wiele innych podobnych rzeczy. Wszystko to, jak sądzę, należy jednak do rzędu cnót nadprzyrodzonych, przeciwnych naszej naturalnej skłonności, i tylko sam Bóg ma moc nam ich użyczyć. Niech więc nie dręczą się tym, że od razu tak wysoko nie zdołają się wznieść. Niech ufają Panu, iż z Jego łaski modląc się i czyniąc, co mogą, dojdą do tego, by to, co dziś pragną, posiadły i w uczynku. Przy słabym i nieudolnym naszym naturalnym stanie koniecznie potrzeba nam tego, byśmy mieli wielką ufność i nigdy nie tracili odwagi, ale wciąż pokrzepiali się tą otuchą, że pracując i walcząc, ile zdołamy, dojdziemy w końcu do zwycięstwa.
19. Mając dość doświadczenia w tym względzie, dodam tu jeszcze jedną uwagę, dla przestrogi i pożytku dusz dążących do wyższego uświęcenia siebie. Nie łudźmy się, jakkolwiek by nam się zdawało, żeśmy już posiedli daną cnotę, dopóki nie będzie przeciwnością doświadczona. Nigdy nie dowierzajmy samym sobie, nigdy nie ustawajmy w czuwaniu i baczności na siebie, dopóki żyjemy. Szybko bowiem lgną do nas różne pokusy, jeśli nie mamy – jak mówiłam – danej nam już w zupełności łaski od Boga, ku zupełnemu poznaniu się na nicości wszystkich rzeczy tego świata. A i z tą zupełną łaską nigdy się nie żyje na tej ziemi bez wielu niebezpieczeństw. Mnie na przykład jeszcze kilka lat temu zdawało się, że nie tylko mam serce oderwane od przywiązania do krewnych, ale że i samo z nimi przebywanie mi ciąży. I w rzeczy samej rozmowa z nimi była dla mnie uprzykrzeniem. Aż oto zaszła taka okoliczność, że w bardzo ważnej sprawie wypadło mi koniecznie spędzić jakiś czas u jednej z sióstr, zamężnej, którą dawniej bardzo serdecznie kochałam. Prawda, że rozmowa z nią mi nie szła, bo chociaż lepsza jest ode mnie, ale jako zamężna i w innym niż ja stanie żyjąca, nie mogła zawsze mówić ze mną o tych rzeczach, które mnie wyłącznie zajmują. Z tego też powodu, jeśli mogłam pozostawałam sama. Mimo to jednak spostrzegłam, że troski jej bardziej mnie obchodzą, niż gdyby była dla mnie obcą, i że poniekąd nimi się martwiłam. Przekonałam się więc, że nie doszłam jeszcze do takiej swobody ducha, jak się spodziewałam i że jeszcze powinnam chronić się okazji, aby ta cnota zupełnego wyrzeczenia się, której Pan założył we mnie początki, mogła się rozwijać i pomnażać, i o to też odtąd z łaski Jego zawsze się starałam.
20. Gdy Pan zaczyna użyczać nam jakiej cnoty, koniecznie potrzeba pilne mieć o nią staranie i żadną miarą nie wystawiać się na niebezpieczeństwo jej utracenia. Sprawdza się to, jak w żadnej innej rzeczy, tak też mianowicie w tym, co się tyczy czci ludzkiej i honoru światowego. Bo wierz mi, wasza miłość, nie wszyscy, którzy się mają za zupełnie oderwanych od świata, są tacy w rzeczy samej. Potrzeba tu ciągłej i nieustannej uwagi na siebie. Ktokolwiek czuje w sobie najmniejsze przywiązanie do chwały ludzkiej, a chce przy tym dążyć do doskonałości, niech będzie pewny, że nie postąpi naprzód o krok, póki nie potarga tego pęta. Jest to łańcuch, którego żaden pilnik nie przepiłuje, tylko sam Bóg przez naszą modlitwę i wielką naszą natarczywość. Jest to zdaniem moim niewola, pociągająca za sobą przerażające następstwa i szkody. Widzę ludzi tak świętych, tak wspaniałymi czynami jaśniejących, że wzbudzają powszechny podziw. Boże wielki, czemu taka dusza lgnie jeszcze do ziemi? Czemu nie wzbiła się jeszcze na sam szczyt doskonałości? Co ją jeszcze zatrzymuje, kiedy już tak wielkie rzeczy czyni dla Boga? Ach, zatrzymuje ją jakiś punkt honoru…! I najgorsze to, że sama sobie tego przyznać nie chce, albo jak nieraz bywa, diabeł w nią wmawia, że o ten punkt honoru powinna dbać ze swego obowiązku.
21. Niech mi wierzy – na miłość Pana naszego – niech wierzy tej nędznej mrówce, której Pan to mówić każe! Robak ten, jeśli go nie zgładzi, choć nie zniszczy jej całego drzewa do szczętu, bo są na nim owoce innych cnót, ale będą to owoce robaczywe. Nie będzie zdrowe jej drzewo, nie będzie się rozwijało i innym jeszcze drzewom wkoło siebie rozwijać się nie dopuści. Owoc dobrego przykładu, który na nim się rodzi, uszkodzony jest i szybko się zepsuje. Powtarzam to po wiele razy: jakkolwiek by małe było to przywiązanie do chwały, jest ono jakby fałszywy ton w organach, który całą grę rozstraja. W każdym stanie wyrządza wielkie szkody duszom, ale na tej drodze do doskonałości jest prawdziwie jadem śmiertelnym.
22. Dążysz, jak mówisz, do doskonałego zjednoczenia się z Bogiem, oświadczasz, że chcesz wypełniać rady i wstępować w ślady Chrystusa obarczonego zelżywościami i oszczerstwami fałszywych świadków, a chcesz przy tym nienaruszony zachować swój honor i znaczenie u ludzi? – Niemożliwe byś doszedł do celu, bo idziesz przeciwną drogą. Na to, aby Pan przyszedł do duszy i ze sobą ją zjednoczył potrzeba, by mężnie usiłowała stać się Jemu podobną, gotową w wielu rzeczach, za Jego przykładem zrobić ze siebie ofiarę i zrzec się swego prawa. Powiesz może: nie mam możliwości abym siebie ofiarował. – Ale ja sądzę, że kto ma mocną wolę i postanowienie naśladowania pokory Zbawiciela, temu Pan nie dopuści, by został pozbawiony możliwości dostąpienia tak wielkiej zasługi. Tyle mu Opatrzność Boża ukarze okoliczności i sposobności ku nabyciu tej cnoty, że więcej ich mieć będzie niżby sam chciał. Wystarczy tylko rękę przyłożyć do dzieła.
23. Na dowód tego wspomnę tu nieco o maluczkich i niewartych wspomnienia umartwieniach i upokorzeniach, jakie sobie zadawałam w pierwszych początkach. Były to, jak mówiłam, słomki i plewy, którymi nie mając nic lepszego, starałam się podtrzymywać ogień. A jednak Pan nie wzgardził nimi, bo On przyjmuje wszystko. Niech będzie błogosławiony na wieki. Między innymi niedostatkami miałam i ten, że w odprawianiu kościelnych pacierzy mało byłam biegła i bardzo niedokładnie znałam przepisy, co należy robić w chórze i jak się zachowywać, a to wskutek tylko opieszałości i zajmowania się rzeczami niepotrzebnymi. Były tam inne nowicjuszki, które mnie mogły nauczyć, ale nieraz nie chciałam ich pytać, aby nie wydać się z swoją nieumiejętnością. Zaraz mi, jak to zwykle bywa, stawała na myśli wymówka, że powinnam im dawać dobry przykład, a niewiedza moja dałaby im zgorszenie. Ale gdy Pan nieco mi oczy otworzył, zaczęłam robić inaczej. Za najmniejszą wątpliwością w takich nawet rzeczach, które umiałam, zwracałam się do najmłodszych, prosząc o objaśnienie. Nie straciłam na tym ani honoru, ani znaczenia, owszem, od tego czasu Pan raczył, jak mi się zdaje, dać mi lepszą pamięć. Śpiewałam źle, nie wyuczywszy się wpierw jak najdokładniej tego, co było mi polecone. Bardzo przez to cierpiałam, ale nie z powodu omyłki popełnionej przed Panem, co byłoby cnotą, tylko ze wstydu przed zgromadzonymi w chórze siostrami, które fałszywy śpiew mój słyszały. Pod wpływem tego wstydu, pochodzącego z próżności, tak bywałam zmieszana, że śpiewałam jeszcze o wiele gorzej, niżbym była mogła. Potem postanowiłam sobie, że ile razy nie będę zupełnie dokładnie umiała tego, co mam śpiewać, przyznam się po prostu, że nie umiem. Z początku było mi przykro, potem sprawiało mi przyjemność. Gdy tylko zaczęłam nie troszczyć się o to, że ktoś może spostrzec moją nieumiejętność, i pozbyłam się tego brzydkiego punktu honoru, przybyło mi umiejętności, i rzeczywiście śpiewałam lepiej.
24. Na takich to małych ze sobą walkach i zwycięstwach w drobnostkach nic nie znaczących – które jednak wcale nie są niczym, tylko ja jestem gorzej niż niczym, kiedy mi z taką trudnością przychodziły – wola powoli się zaprawia i wzmacnia. Takim drobnostkom, gdy są uczynione dla Niego, Pan dodaje wielkiego znaczenia i wagi, a dobrej woli dopomaga do czynienia większych rzeczy. Jeszcze jeden przykład takich małych upokorzeń. Widząc, że wszystkie siostry robią postępy w pokorze, tylko nie ja – bo zawsze byłam do niczego – obmyśliłam sobie taki sposób, że co dzień po wyjściu sióstr z chóru, ja będę wszystkie ich płaszcze zbierała i składała. Miła mi była myśl, że tym sposobem jakąś oddaję przysługę tym aniołom, które tam chwałę Bogu śpiewały. Aż pewnego dnia – nie wiem jakim sposobem – one to spostrzegły, co sprawiło mi wielkie zawstydzenie, bo nie starczyło mi na tyle cnoty, bym chętnie przyznała się do tego przed wszystkimi. Nie było to pewnie przez pokorę, ale raczej z obawy, by się nie śmiano z tej błahostki.
25. O, Panie mój! Jaki to wstyd dla mnie widzieć siebie winną tylu niegodziwości, a przy tym opowiadać o sobie takie malutkie cnotliwe uczynki, istne ziarnka piasku, a i tych jeszcze nie umiałam podnosić z ziemi dla Twojej miłości, tylko całkiem pokryły się pyłem i błotem niezliczonych moich nędz! – Jeszcze spod tych piasków nie tryska woda Twojej łaski, aby je obmyła i w górę do Ciebie podniosła. O, Stworzycielu mój! Gdy tak opowiadam te wielkie łaski, jakie otrzymałam od Ciebie, mogłabym w zamian za nie, wśród tylu swoich niewierności wymienić choć jeden uczynek, mający jakąkolwiek wartość! Nie wiem, o Panie mój, jak mi serce z żalu nie pęka i jak ci, którzy to będą czytać, zdołają obronić się przed uczuciem wstrętu i obrzydzenia do mnie, gdy ujrzą, jak źle odpłaciłam Ci się za tak niesłychane Twoje łaski, nie wstydzę się jeszcze opowiadać o tak nędznych przysługach, jakby były moimi zasługi! Wstyd mnie samej siebie, Panie! Ale gdy nie mam nic lepszego, co bym o sobie powiedziała, dlatego opowiadam te liche początki, aby ci, którzy czynią rzeczy większe, dobrą mieli nadzieję, iż Pan, jak raczył policzyć mi w zasługę nawet te nędzne pierwsze moje próby, tak tym wspanialszą przyzna zasługę lepszym ich cnotom i czynom niż moje. A mnie niech w swojej boskiej dobroci raczy użyczyć tej łaski, bym z pierwszych początków kiedyś przecież postąpiła wyżej, amen.
O różnych pokusach zewnętrznych i widziadłach, którymi nękał ją szatan. – Kilka uwag bardzo pożytecznych dla dusz postępujących drogą doskonałości.
1. Opisawszy już różne pokusy i trwogi wewnętrzne i ukryte, jakie mi wzniecał szatan, wspomnę teraz o innych, prawie jawnych i publicznych, które niewątpliwie były także jego sprawą.
2. Pewnego razu w kaplicy ukazał mi się w odrażającej postaci, stojąc tuż przy mnie z lewej strony. Mówił do mnie, więc szczególnie przypatrzyłam się jego ustom, które miały straszliwy wyraz. Z ciała jego buchało coś jakby wielki płomień, całkiem jasny, niczym nie przyćmiony. Powiedział do mnie głosem przeraźliwym, że chociaż wyrwałam się z jego rąk, on mnie swego czasu z powrotem dostanie w swoją moc. Mocno przestraszona przeżegnałam się, jak umiałam, dlatego on znikł. Ale po chwili znowu powrócił. Powtórzyło się to dwa razy. Wtedy nie wiedząc już, co robić, wodą święconą, którą miałam pod ręką, pokropiłam w jego stronę, a on po raz trzeci znikł i więcej już się nie pokazał.
3. Innym razem przez całe pięć godzin męczył mnie takimi straszliwymi bólami i udręczeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi, iż zdawało mi się, że nie wytrzymam. Siostry przy tym obecne stały przerażone i bezradne, i ja też nie wiedziałam, jak i czym się ratować. Mam zwyczaj, w chwilach gdy mnie nachodzą przenikliwe boleści i trudne do wytrzymania cierpienia fizyczne, czynić, jak zdołam, akty wewnętrzne i błagać Pana, aby mi dał cierpliwość, a potem, jeśli to ma być na chwałę Jego, pozostawił mnie w tym cierpieniu choćby aż do końca świata. Tak samo więc i tym razem, w takim ofiarowaniu się na wolę Bożą szukałam sobie ratunku na tak wielkie boleści. Wtedy podobało się Panu ukazać mi, że cierpienia moje są sprawą czarta. Ujrzałam przy swoim boku coś na kształt ohydnego murzynka, rozpaczliwie zgrzytającego zębami, iż zamiast spodziewanego zysku musi odejść ze stratą. Widząc to, zaśmiałam się i już się nie bałam. Ale siostry, które były przy mnie, nie mogły przyjść do siebie, niezdolne nic wymyślić na zaradzenie tej strasznej mojej męce. Z taką bowiem zajadłością nieprzyjaciel pastwił się nade mną, że mimo woli i nieświadomie całym ciałem, rękoma i głową, tłukłam się o ścianę. Gorsze zaś jeszcze było udręczenie wewnętrzne, nie dające mi ani chwili spokoju. O wodę święconą nie śmiałam prosić, nie chcąc ich przestraszyć, gdyby się stąd domyśliły, z kim mam do czynienia.
4. Z wielokrotnego doświadczenia przekonałam się, że na bezpowrotne odpędzenie czartów nie ma skuteczniejszego sposobu nad święconą wodę. Przed znakiem krzyża także uciekają, ale znowu wracają. Wielka jest więc moc wody święconej. Co do mnie, szczególną i bardzo żywą czuję w głębi duszy pociechę, ile razy jej użyję. Najczęściej, szczerze mówię, czuję od niej jakieś odnowienie wewnętrzne, którego opisać nie zdołam, połączone z taką przyjemnością duchową, że cała dusza moja bierze z niej pokrzepienie. Nie jest to żadne przewidzenie ani rzecz, która by raz tylko mi się zdarzyła. Doznałam tego bardzo często i za każdym razem z pilną uwagą nad tym się zastanawiałam. Jest to tak, przypuśćmy, jak gdy kto mocno zgrzany i spragniony wypije szklankę zimnej wody i w całym ciele czuje przyjemne stąd orzeźwienie. Zastanawiam się tu nieraz nad tym charakterem wielkości, jaki nosi na sobie wszystko, cokolwiek Kościół postanowił, i raduję się w duchu, gdy wspomnę na tę potężną skuteczność jego słów, jak i te wymówione nad wodą, taką w niej cudowną sprawiające odmianę i taką dziwną różnicę między wodą święconą a wodą zwyczajną.
5. Gdy więc męki moje nie ustawały, rzekłam w końcu do sióstr, że gdyby się ze mnie nie śmiały, prosiłabym o wodę święconą. Przyniosły mi jej, pokropiły mnie i nic to nie pomogło. Wzięłam sama wodę święconą, pokropiłam w stronę, gdzie stał nieprzyjaciel i w jednej chwili poszedł sobie. Cały zaś ból, jakby ręką odjął, opuścił mnie, pozostawiając mi tylko stłuczenie na całym ciele, jak gdyby mnie kijami zbito. Z tego zdarzenia odniosłam bardzo pożyteczną naukę: jeśli czart może, gdy mu Pan pozwoli, tak się pastwić nad duszą i ciałem, do których nic nie ma, z jakąż dopiero zajadłością będzie męczył tych, którzy się w moc jego oddadzą? Dodało to nowej mocy mojemu pragnieniu i postanowieniu uwolnienia siebie od takiego ohydnego towarzystwa.
6. Innym razem, niedawno temu, przytrafiło mi się to samo, tylko że byłam sama i napaść nie trwała tak długo. Wzięłam wody święconej i on natychmiast uciekł, a w chwilę potem siostry (były to dwie zakonnice bardzo wiarygodne, które za nic w świecie nie dopuściłyby się kłamstwa) wchodząc do mnie, poczuły swąd szkaradny, jakby siarki. Ja tego nie czułam, ale jak one mówiły, swąd ten trwał tak długo, że nie możliwe by się myliły. Innym razem znowu, gdy byłam w chórze, poczułam w sobie nagle silny początek zachwycenia. Wyszłam więc, aby inne siostry nie spostrzegły. Wszystkie jednak usłyszały silne stukanie i łomot w pobliżu miejsca, do którego się schroniłam. Ja także blisko sobie usłyszałam zgiełk jakby kilku naraz głośno mówiących i coś między sobą knujących, słów jednak nie rozumiałam i nie czułam żadnego strachu, bo tak byłam pogrążona w modlitwie, że na nic nie zważałam. Napaści takie ponawiały się za każdym razem, ile razy Pan użyczył mi tej łaski, że mogłam radą czy namową w czymkolwiek dopomóc jakiejś duszy ku dobremu. Mogę poręczyć między innymi jedno zdarzenie, które tu opowiem. Mam na to wielu świadków, w szczególności samego spowiednika. Widział on naoczny dowód tego zdarzenia w liście, który mu pokazałam, nie wymieniając mu osoby, od której ten list pochodził, ale osoba ta dobrze mu była znana.
7. Pewien kapłan przez dwa i pół roku żył w grzechu śmiertelnym, najgorszym o jakim słyszałam i przez cały ten czas ani się z niego nie spowiadał, ani nie poprawiał, a przy tym odprawiał Mszę świętą. Zgłosił się do mnie szukając ratunku dla swojej duszy. Wyznał mi, że z innych grzechów swoich oskarża się na spowiedzi, ale ten główny przemilcza, bojąc się i wstydząc przyznać się do rzeczy tak niegodziwej. Choć gorąco pragnie wydobyć się z tej przepaści, brak mu siły. Wielka mnie nad nim litość ogarnęła, wielki ból i smutek z takiej strasznej obrazy Bożej. Obiecałam mu, że będę się modliła za niego i innych, lepszych od siebie poproszę o modlitwy. W tym celu zaraz napisałam do pewnej osoby, której on, jak mnie zapewniał, z łatwością będzie mógł list mój wręczyć. I oto za pierwszą odbytą spowiedzią, Pan Bóg dał mu łaskę przezwyciężenia siebie i wyznania tego grzechu. Uczynił nad tą duszą miłosierdzie ze względu na gorące modlitwy tylu świętych dusz, którym go poleciłam. Ja też choć jestem nędzna, wstawiałam się za nim bardzo gorąco. Doniósł mi, że czuje w sobie zupełną odmianę na lepsze, że już od wielu dni nie popełnia tego grzechu, ale że pokusa do niego taką mu mękę sprawia, jak gdyby był w piekle. Błagał zatem, bym nie ustawała polecać go Bogu. Poleciłam go na nowo siostrom, których gorące modlitwy musiały wyjednać u Boga tę łaskę, bo bardzo sobie wzięły do serca smutny stan tego nieszczęśliwego, którego zresztą zupełnie nie znały. – Nikt by się zresztą nie mógł domyśleć, kto jest ten, którego losem tak bardzo się zajmuję. Zaczęłam błagać Pana, by oddalił od niego te pokusy i udręczenia i na mnie raczej dopuścił zaciekłość tych czartów, którzy jego nękają, bylebym w niczym nie obraziła Jego Boskiego Majestatu. Przyjął Pan moją ofiarę, bo zaraz potem przez cały miesiąc wycierpiałam największe katusze. Wówczas to właśnie przyszły na mnie te napaści, o których wyżej mówiłam.
8. Z łaski i miłosierdzia Pańskiego opuściły go te pokusy, jak mi o tym doniesiono, skoro mu dałam znać o tym, co ja wycierpiałam przez ten miesiąc. Dusza jego nabrała nowej siły i nadal całkiem wolnym pozostał od tego grzechu, za co też nie przestawał dzięki czynić Bogu i mnie także, jak gdyby w tym była jakakolwiek moja zasługa. Chyba że wiara jego we mnie i przekonanie, że Pan szczególnymi łaskami swymi mnie darzy, były mu pobudką i pomocą do dobrego. Mówił, że w chwilach gdy pokusy silniej na niego nacierają, bierze i odczytuje moje listy i zaraz pokusa ustępuje. Zdumiewał się bardzo nad tym, że ja wiele cierpiałam i dzięki temu on został uwolniony od swoich udręczeń. I ja też nad tym się zdumiewałam, i gdyby było potrzeba jeszcze długie lata takie cierpienia znosić, ochotnie bym je zniosła dla oswobodzenia tej duszy. Niech będzie Pan błogosławiony za wszystko! Widać z tego przykładu, jak skuteczna jest modlitwa tych, którzy wiernie służą Panu. Pewna bowiem jestem, że siostry modlitwą wyjednały takie zmiłowanie Pańskie. Ponieważ ja o nią je prosiłam, dlatego czarci większy gniew do mnie mieli, a Pan dla grzechów moich pozwolił im mnie dręczyć.
9. W tym czasie pewnej nocy zdawało mi się już, że mnie uduszą, ale gdy ich mocno pokropiono wodą święconą, ujrzałam ich całe mnóstwo z takim pędem uciekających, jak gdyby ich kto z góry na dół strącał. Tyle razy powtarzają się takie na mnie napaści i udręczenia od tych duchów przeklętych, że na próżno dręczyłabym waszą miłość i samą siebie, gdybym chciała to wszystko opowiedzieć, tym bardziej, że najmniejszego już strachu przed nimi nie czuję, widząc, że i ruszyć się nie mogą, jeśli Pan nie pozwoli.
10. To, co powiedziałam, niech będzie każdemu prawemu słudze Bożemu nauką, jak słusznie gardzić może i powinien tymi marnymi strachami, które czarci mu nasuwają przed oczy, aby go przerazić. Niech wie o tym, że ile razy z taką pogardą ich pomija, tyle razy ujmuje im siły i większego nad nimi nabiera panowania. Zawsze z tego odniesie wielki pożytek. Dużo można by o tym mówić, ale nie chcąc zbytnio się rozszerzać, na tej wzmiance poprzestaję. Powiem tylko jeszcze, co mi się zdarzyło w wigilię dnia zadusznego. Modliłam się w kaplicy i skończywszy nokturn, odmawiałam niektóre bardzo pobożne modlitwy, które mamy zamieszczone na końcu naszego brewiarza. Wtem ukazał się diabeł i usiadł mi na książce, nie dając mi dokończyć modlitwy. Przeżegnałam się i poszedł sobie. Zaczęłam na nowo modlitwy, a on na nowo się zjawił. Powtórzyło się to ze trzy razy i nie mogłam z nim dojść do końca, póki go nie pokropiłam wodą święconą. W tej właśnie chwili ujrzałam kilka dusz wychodzących z czyśćca. Zapewne już mało im zostało do końca pokuty i domyśliłam się, że ten złośnik, nie dając mi dokończyć mojej za nimi modlitwy, chciał tym sposobem przeszkodzić szybkiemu ich wyzwoleniu. Rzadko kiedy widziałam go w postaci widomej, ale bardzo często zjawiał mi się bez postaci, sposobem wewnętrznego, czysto umysłowego widzenia, jak je wyżej w swoim miejscu opisałam, w którym wyraźnie się poznaje czyjąś przy nas obecność, ale kształtu żadnego się nie widzi.
11. W taki sposób miałam jedno widzenie, które tu opowiem, bo mnie bardzo zadziwiło. W niedzielę Trójcy Świętej, znajdując się w chórze pewnego klasztoru i wpadłszy tam w zachwycenie, ujrzałam wielką walkę czartów z aniołami. Nie mogłam na razie zrozumieć, co miało znaczyć to widzenie, zrozumiałam je, gdy parę tygodni później rozpoczął się w pewnym miejscu wielki spór między osobami oddanymi modlitwie wewnętrznej a innymi, przeciwnymi temu świętemu ćwiczeniu. Spór ten trwał długo i narobił niepokoju i szkody domowi, w którym się toczył. Innym razem ujrzałam cały tłum tych duchów nieczystych, obstępujący mnie dokoła. Ale jakby wielka jasność całą mnie otaczała i przystępu do mnie im broniła. Zrozumiałam z tego, że Bóg mnie przed nimi zasłania swoją obroną i nie dopuszcza im dotrzeć do mnie w taki sposób, by mnie do obrazy Jego popchnęli. Wiele razy potem doświadczyłam na sobie i naocznie się przekonałam o prawdziwości tego widzenia. Stąd też jasno widzę całą ich niemoc i dlatego ich się nie boję. Bo skoro trzymam z Bogiem, żadnej przeciw mnie siły nie mają. Silni są tylko przeciw tym duszom zajęczym, które same bez walki im się poddają. Na takich oni wywierają całą swoją potęgę. Wśród tych pokus, o których mówiłam, zdawało mi się nieraz, że wszystkie próżności i słabości przeszłych moich lat wracają we mnie do życia. Miałam wówczas co polecać Bogu. Zaraz mnie ogarniała trwoga, że skoro takie myśli jeszcze we mnie powstają, więc wszystko, co we mnie się dzieje, musi być sprawą diabelską, bo kto tyle i tak wielkie łaski otrzymuje od Boga, w tym, zdawało mi się, ani nawet pierwsze poruszenie złej myśli nie powinno się odzywać. Prawdziwą z tego powodu cierpiałam mękę, aż dopiero uspokoił mnie spowiednik.
12. Nie mniejsze też nieraz miałam i dotąd miewam udręczenie z oznak wysokiego o mnie mniemania i z pochwał, jakie mnie spotykają ze strony zwłaszcza osób wysoko postawionych. Dużo się z tego powodu nacierpiałam i dotąd cierpię. Staje mi nieraz przed oczyma żywot Chrystusa Pana i świętych, a widząc, że te hołdy i pochwały stawiają mnie w kierunku odwrotnym od tej drogi wzgardy i zelżywości, którą oni chodzili, drżę o siebie i nie śmiem oczu podnieść ze wstydu, i chciałabym skryć się, aby nikt mnie nie widział. Przeciwnie, gdy cierpię prześladowanie, choć z jednej strony wedle ciała i zmysłów cierpię i smucę się, ale dusza weseli się i czuje swoją wyższość, jakby królowa w swoim królestwie, mająca wszystko pod swymi nogami i wszystkim władająca. Nie wiem, jak to być może, by dwa uczucia tak przeciwne mogły iść ze sobą w parze, ale tak jest. Nieraz całymi dniami miewałam jeszcze inne udręczenie. Zdawało mi się, że było to uczucie cnotliwe i dowód pokory, ale teraz jasno widzę, że była to pokusa, jak mnie o tym jeden ojciec dominikanin, wielki teolog dowodnie przekonał. Na samą myśl, że te łaski, których mi Pan użyczał, mogą dojść do wiadomości publicznej, niewypowiedziane uczuwałam w głębi duszy udręczenie i trwogę. Obawa ta nieraz do tego stopnia mnie nękała, że byłabym wolała dać się żywcem pogrzebać, niż tak być wystawioną na widok publiczny. Zwłaszcza też gdy Pan zaczął na mnie zsyłać te wielkie zebrania duszy, czyli zachwycenia, którym nawet w towarzystwie innych nie zdołałabym się oprzeć, takie za każdym razem czułam zawstydzenie, że chciałabym schować się pod ziemię i nikomu już się nie pokazać na oczy.
13. Pewnego razu, gdy mocniej się jeszcze niż zwykle martwiłam tą myślą, Pan powiedział do mnie: Czego się boisz? Mogą z tego wyniknąć tylko dwie rzeczy: albo ciebie będą obmawiać, albo Mnie będą chwalić, dając mi do zrozumienia, że którzy uwierzą w prawdziwość tych łask nadzwyczajnych, oddadzą za to chwałę Jemu, a którzy nie uwierzą, będą mnie obwiniali bez przyczyny. Tak więc, czy w tym czy w tamtym wypadku, zawsze to będzie zysk dla mnie, a więc nie mam czego się dręczyć. Słowa te zupełnie mnie uspokoiły i dziś jeszcze, gdy je sobie przypomnę, wielką mam z nich pociechę. Nim jednak doszłam do tego uspokojenia, pokusa ta tak się we mnie wzmagała, że już myślałam wynieść się z tego miejsca i ze swoim posagiem przejść do innego klasztoru tego Zakonu, o którym słyszałam, że klauzurę zachowuje się w nim bardziej niż w tym moim i przestrzega się wiele nadzwyczajnych surowości. Przełożony był nadto w miejscowości bardzo oddalonej, a więc byłabym w miejscu, gdzie by nikt mnie nie znał, co szczególnie mi się uśmiechało. Ale spowiednik mój za nic nie chciał mnie puścić.
14. Obawy te odbierały mi zupełnie swobodę ducha. Później dopiero zrozumiałam i Pan sam nauczył mnie tej prawdy, że pokora, sprawiająca w duszy taki niepokój, nie może być dobrą i rzetelną pokorą. Gdybym była prawdziwie pokorną, to jest niezachwianie przekonana, że we mnie nie ma nic dobrego, co by nie było od Boga, wówczas – jak nie było mi przykro słyszeć pochwał o innych, ale owszem cieszę się z tego, że Bóg w nich moc swojej łaski objawia – tak również nie powinno mi to robić żadnej przykrości, że we mnie objawiają się cudowne Jego sprawy.
15. Wpadłam znowu w drugą skrajność. Zaczęłam błagać Boga – i osobne zanosiłam w tym cel modlitwy do Niego – aby każdemu kto by widział we mnie co dobrego, raczył objawić moje grzechy i tym sposobem wyjaśnił mu jak dalece niegodna jestem tych łask, które boska Jego dobroć mi czyni. Takie objawienie mojej niegodności było zawsze najgorętszym mym pożądaniem. Spowiednik zakazał mi dalej o to się modlić. Ja jeszcze do niedawna miałam ten zwyczaj, że gdy kto okazywał jakie korzystne i wysokie o mnie mniemanie, ubocznie albo jak się dało, mówiłam mu o swoich grzechach i to mi ulgę przynosiło. Ale i o to dużo mi strachu i skrupułów napędzono.
16. Wszystko to, jak teraz widzę, nie było skutkiem pokory, tylko rzeczywistej pokusy. Zdawało mi się, że oszukuję wszystkich. Rzeczywiście oszukuje siebie ktokolwiek sądzi, że jest we mnie co dobrego, chociaż nigdy nie chciałam ani nie zamierzałam oszukać nikogo. Pan sam to dopuszcza z powodów Jemu tylko wiadomych. Nawet swoim spowiednikom nigdy bym nie mówiła o tych łaskach i objawieniach, gdyby mnie konieczność do tego nie zmusiła. Miałabym wielki niepokój wyjawiać takie rzeczy bez potrzeby. Wszystkie te drobne strachy i rzekome objawy pokory były, jak teraz rozumiem, tylko niedoskonałością i dowodem braku umartwienia wewnętrznego. Bo dusza, która oddała się w ręce Boga, tyle się troszczy o to, co o niej mówią dobrego, jak i złego, tak jasno i głęboko to rozumie – jak i Pan na to raczy jej dawać łaskę, aby to zrozumiała – że niczego nie ma z samej siebie. Niech więc z zupełną ufnością na Nim polega. On jej dał te łaski, On je, gdy zechce, objawi. On wie, co i dlaczego to robi: tylko w ślad za tym objawieniem niech będzie gotowa na prześladowanie, bo to rzecz pewna, że w tych naszych czasach żadnego nie minie, o kim z woli i dopuszczenia Pańskiego świat się dowie, że Bóg mu podobnych łask użycza. Na jedną taką duszę patrzy tysiąc oczu, gdy na tysiąc dusz innego pokroju ani jedno oko nie spojrzy.
17. Prawda, że wobec tego i pokora ma słuszny powód do obawy. I ja tak bałam się, ale nie przez pokorę tylko przez małoduszność. Dusza, którą Bóg tak wystawi na widok całego świata, powinna być gotowa na to, że będzie męczennicą świata. Bo chociażby ona z własnej woli nie chciała umrzeć światu, świat sam i bez niej ją umorzy. Moim zdaniem świat ma bądź co bądź jedną i to jedyną zaletę, że nie znosi najmniejszych niedostatków w ludziach oddanych życiu cnotliwemu i natarczywością swoich sądów i szemrań zmusza ich do tego, aby się stawali doskonalszymi. Większej, śmiem twierdzić, potrzeba jeszcze odwagi niedoskonałemu do wstąpienia na drogę doskonałości i wytrwania na niej, niż do wydania siebie na prędko kończące się męczeństwo. Bo doskonałości nie osiąga się w krótkim czasie, chyba, że Pan szczególnym wyjątkiem zechce komu użyczyć tej łaski. Ludzie światowi zaś, skoro ujrzą kogoś kto rozpoczyna drogę doskonałości, żądają od niego, aby od razu był doskonały. Na tysiąc mil z daleka dopatrzą się w nim małego uchybienia, które w nim może być cnotą. Gdyż w nich to samo uchybienie pochodzi ze źródła grzesznego, więc sądząc o bliźnim według siebie, natychmiast go potępiają. Według nich, człowiek dążący do doskonałości nie powinien już ani jeść, ani spać, ani mu, jak to mówią, odetchnąć nie wolno. Im bardziej świat uważa tę duszę za doskonałą, tym bardziej o tym zapomina, że i ona jeszcze żyje w ciele i jakkolwiek by była doskonała, przecież póki żyje na tej ziemi, podlega jej nędzom, chociażby najdzielniej trzymała je pod swymi nogami. Dlatego, mówię, potrzeba tu odwagi, bo biedna dusza jeszcze chodzić nie zaczęła, a już żądają od niej, by latała. Jeszcze nie pokonała swoich namiętności, a już chcą, by i w najtrudniejszych walkach okazała się tak niewzruszona, jak to czytają o Świętych, utwierdzonych w łasce. Jest za co chwalić Pana, patrząc na to, co takie dusze w tych walkach wycierpią. Ale jest także czego się smucić z głębi serca, gdy tyle pomiędzy nimi cofa się wstecz, bo nie mają, biedne, dostatecznej siły do wytrwania w walce. Tak pewno i moja dusza cofnęłaby się i upadła na duchu, gdyby nie miłosierdzie Pana, który sam ze swojej strony wszystko za nią uczynił. Dopóki w dobroci swojej nie uczynił tego wszystkiego, hojnością swoich łask moją nędzę ubogacając, całe moje życie, jak wasza miłość dobrze to widzisz, nie było niczym innym, tylko nieustającym szeregiem następujących po sobie na przemian upadków i powstawań.
18. Pragnęłabym bardzo umieć to wypowiedzieć, bo wiele dusz, jak sądzę, błądzi w tym względzie, zrywając się do lotu, kiedy Bóg jeszcze nie dał im skrzydeł. Użyłam już, zdaje mi się, gdzieś wyżej tego podobieństwa, ale powtarzam je tu, jako oddające dokładnie moją myśl dla przestrogi i pociechy tych biednych dusz, niepotrzebnie się dręczących. Przystępują one do służby Bożej z gorącymi pragnieniami, wielką żarliwością i szczerym pragnieniem postępowania w doskonałości. Niejedna z nich dla miłości Boga porzuciła wszystko, co posiadała na świecie, aż oto widzą w innych, bardziej wyćwiczonych w doskonałości, nabyte już z łaski Boga wielkie cnoty bohaterskie, których one, czują to dobrze, nie zdołają dosięgnąć. Nadto w książkach mówiących o modlitwie wewnętrznej i o kontemplacji czytają rady i przepisy, co mają czynić, aby się wzniosły na tę wysokość, a one nie mogą zdobyć się od razu na rzeczy tak trudne – więc na widok tych trudności i swojej wobec nich nieudolności dręczą się, poddają się smutkowi, upadają na duchu. Piękne to bez wątpienia i pożądane rzeczy, i potrzebne do wyższej doskonałości, które nam zalecają te duchowe książki: być obojętnymi na sądy ludzkie, owszem, więcej się cieszyć, gdy mówią o nas źle, niż gdy nas chwalą; za nic sobie uznawać cześć i honor świecki; oderwać się od krewnych i bliskich tak dalece, byśmy jeśli nie są to ludzie pobożni i oddani Bogu, nie tylko nie szukali, ale raczej unikali ich towarzystwa. Nadto wiele innych podobnych rzeczy. Wszystko to, jak sądzę, należy jednak do rzędu cnót nadprzyrodzonych, przeciwnych naszej naturalnej skłonności, i tylko sam Bóg ma moc nam ich użyczyć. Niech więc nie dręczą się tym, że od razu tak wysoko nie zdołają się wznieść. Niech ufają Panu, iż z Jego łaski modląc się i czyniąc, co mogą, dojdą do tego, by to, co dziś pragną, posiadły i w uczynku. Przy słabym i nieudolnym naszym naturalnym stanie koniecznie potrzeba nam tego, byśmy mieli wielką ufność i nigdy nie tracili odwagi, ale wciąż pokrzepiali się tą otuchą, że pracując i walcząc, ile zdołamy, dojdziemy w końcu do zwycięstwa.
19. Mając dość doświadczenia w tym względzie, dodam tu jeszcze jedną uwagę, dla przestrogi i pożytku dusz dążących do wyższego uświęcenia siebie. Nie łudźmy się, jakkolwiek by nam się zdawało, żeśmy już posiedli daną cnotę, dopóki nie będzie przeciwnością doświadczona. Nigdy nie dowierzajmy samym sobie, nigdy nie ustawajmy w czuwaniu i baczności na siebie, dopóki żyjemy. Szybko bowiem lgną do nas różne pokusy, jeśli nie mamy – jak mówiłam – danej nam już w zupełności łaski od Boga, ku zupełnemu poznaniu się na nicości wszystkich rzeczy tego świata. A i z tą zupełną łaską nigdy się nie żyje na tej ziemi bez wielu niebezpieczeństw. Mnie na przykład jeszcze kilka lat temu zdawało się, że nie tylko mam serce oderwane od przywiązania do krewnych, ale że i samo z nimi przebywanie mi ciąży. I w rzeczy samej rozmowa z nimi była dla mnie uprzykrzeniem. Aż oto zaszła taka okoliczność, że w bardzo ważnej sprawie wypadło mi koniecznie spędzić jakiś czas u jednej z sióstr, zamężnej, którą dawniej bardzo serdecznie kochałam. Prawda, że rozmowa z nią mi nie szła, bo chociaż lepsza jest ode mnie, ale jako zamężna i w innym niż ja stanie żyjąca, nie mogła zawsze mówić ze mną o tych rzeczach, które mnie wyłącznie zajmują. Z tego też powodu, jeśli mogłam pozostawałam sama. Mimo to jednak spostrzegłam, że troski jej bardziej mnie obchodzą, niż gdyby była dla mnie obcą, i że poniekąd nimi się martwiłam. Przekonałam się więc, że nie doszłam jeszcze do takiej swobody ducha, jak się spodziewałam i że jeszcze powinnam chronić się okazji, aby ta cnota zupełnego wyrzeczenia się, której Pan założył we mnie początki, mogła się rozwijać i pomnażać, i o to też odtąd z łaski Jego zawsze się starałam.
20. Gdy Pan zaczyna użyczać nam jakiej cnoty, koniecznie potrzeba pilne mieć o nią staranie i żadną miarą nie wystawiać się na niebezpieczeństwo jej utracenia. Sprawdza się to, jak w żadnej innej rzeczy, tak też mianowicie w tym, co się tyczy czci ludzkiej i honoru światowego. Bo wierz mi, wasza miłość, nie wszyscy, którzy się mają za zupełnie oderwanych od świata, są tacy w rzeczy samej. Potrzeba tu ciągłej i nieustannej uwagi na siebie. Ktokolwiek czuje w sobie najmniejsze przywiązanie do chwały ludzkiej, a chce przy tym dążyć do doskonałości, niech będzie pewny, że nie postąpi naprzód o krok, póki nie potarga tego pęta. Jest to łańcuch, którego żaden pilnik nie przepiłuje, tylko sam Bóg przez naszą modlitwę i wielką naszą natarczywość. Jest to zdaniem moim niewola, pociągająca za sobą przerażające następstwa i szkody. Widzę ludzi tak świętych, tak wspaniałymi czynami jaśniejących, że wzbudzają powszechny podziw. Boże wielki, czemu taka dusza lgnie jeszcze do ziemi? Czemu nie wzbiła się jeszcze na sam szczyt doskonałości? Co ją jeszcze zatrzymuje, kiedy już tak wielkie rzeczy czyni dla Boga? Ach, zatrzymuje ją jakiś punkt honoru…! I najgorsze to, że sama sobie tego przyznać nie chce, albo jak nieraz bywa, diabeł w nią wmawia, że o ten punkt honoru powinna dbać ze swego obowiązku.
21. Niech mi wierzy – na miłość Pana naszego – niech wierzy tej nędznej mrówce, której Pan to mówić każe! Robak ten, jeśli go nie zgładzi, choć nie zniszczy jej całego drzewa do szczętu, bo są na nim owoce innych cnót, ale będą to owoce robaczywe. Nie będzie zdrowe jej drzewo, nie będzie się rozwijało i innym jeszcze drzewom wkoło siebie rozwijać się nie dopuści. Owoc dobrego przykładu, który na nim się rodzi, uszkodzony jest i szybko się zepsuje. Powtarzam to po wiele razy: jakkolwiek by małe było to przywiązanie do chwały, jest ono jakby fałszywy ton w organach, który całą grę rozstraja. W każdym stanie wyrządza wielkie szkody duszom, ale na tej drodze do doskonałości jest prawdziwie jadem śmiertelnym.
22. Dążysz, jak mówisz, do doskonałego zjednoczenia się z Bogiem, oświadczasz, że chcesz wypełniać rady i wstępować w ślady Chrystusa obarczonego zelżywościami i oszczerstwami fałszywych świadków, a chcesz przy tym nienaruszony zachować swój honor i znaczenie u ludzi? – Niemożliwe byś doszedł do celu, bo idziesz przeciwną drogą. Na to, aby Pan przyszedł do duszy i ze sobą ją zjednoczył potrzeba, by mężnie usiłowała stać się Jemu podobną, gotową w wielu rzeczach, za Jego przykładem zrobić ze siebie ofiarę i zrzec się swego prawa. Powiesz może: nie mam możliwości abym siebie ofiarował. – Ale ja sądzę, że kto ma mocną wolę i postanowienie naśladowania pokory Zbawiciela, temu Pan nie dopuści, by został pozbawiony możliwości dostąpienia tak wielkiej zasługi. Tyle mu Opatrzność Boża ukarze okoliczności i sposobności ku nabyciu tej cnoty, że więcej ich mieć będzie niżby sam chciał. Wystarczy tylko rękę przyłożyć do dzieła.
23. Na dowód tego wspomnę tu nieco o maluczkich i niewartych wspomnienia umartwieniach i upokorzeniach, jakie sobie zadawałam w pierwszych początkach. Były to, jak mówiłam, słomki i plewy, którymi nie mając nic lepszego, starałam się podtrzymywać ogień. A jednak Pan nie wzgardził nimi, bo On przyjmuje wszystko. Niech będzie błogosławiony na wieki. Między innymi niedostatkami miałam i ten, że w odprawianiu kościelnych pacierzy mało byłam biegła i bardzo niedokładnie znałam przepisy, co należy robić w chórze i jak się zachowywać, a to wskutek tylko opieszałości i zajmowania się rzeczami niepotrzebnymi. Były tam inne nowicjuszki, które mnie mogły nauczyć, ale nieraz nie chciałam ich pytać, aby nie wydać się z swoją nieumiejętnością. Zaraz mi, jak to zwykle bywa, stawała na myśli wymówka, że powinnam im dawać dobry przykład, a niewiedza moja dałaby im zgorszenie. Ale gdy Pan nieco mi oczy otworzył, zaczęłam robić inaczej. Za najmniejszą wątpliwością w takich nawet rzeczach, które umiałam, zwracałam się do najmłodszych, prosząc o objaśnienie. Nie straciłam na tym ani honoru, ani znaczenia, owszem, od tego czasu Pan raczył, jak mi się zdaje, dać mi lepszą pamięć. Śpiewałam źle, nie wyuczywszy się wpierw jak najdokładniej tego, co było mi polecone. Bardzo przez to cierpiałam, ale nie z powodu omyłki popełnionej przed Panem, co byłoby cnotą, tylko ze wstydu przed zgromadzonymi w chórze siostrami, które fałszywy śpiew mój słyszały. Pod wpływem tego wstydu, pochodzącego z próżności, tak bywałam zmieszana, że śpiewałam jeszcze o wiele gorzej, niżbym była mogła. Potem postanowiłam sobie, że ile razy nie będę zupełnie dokładnie umiała tego, co mam śpiewać, przyznam się po prostu, że nie umiem. Z początku było mi przykro, potem sprawiało mi przyjemność. Gdy tylko zaczęłam nie troszczyć się o to, że ktoś może spostrzec moją nieumiejętność, i pozbyłam się tego brzydkiego punktu honoru, przybyło mi umiejętności, i rzeczywiście śpiewałam lepiej.
24. Na takich to małych ze sobą walkach i zwycięstwach w drobnostkach nic nie znaczących – które jednak wcale nie są niczym, tylko ja jestem gorzej niż niczym, kiedy mi z taką trudnością przychodziły – wola powoli się zaprawia i wzmacnia. Takim drobnostkom, gdy są uczynione dla Niego, Pan dodaje wielkiego znaczenia i wagi, a dobrej woli dopomaga do czynienia większych rzeczy. Jeszcze jeden przykład takich małych upokorzeń. Widząc, że wszystkie siostry robią postępy w pokorze, tylko nie ja – bo zawsze byłam do niczego – obmyśliłam sobie taki sposób, że co dzień po wyjściu sióstr z chóru, ja będę wszystkie ich płaszcze zbierała i składała. Miła mi była myśl, że tym sposobem jakąś oddaję przysługę tym aniołom, które tam chwałę Bogu śpiewały. Aż pewnego dnia – nie wiem jakim sposobem – one to spostrzegły, co sprawiło mi wielkie zawstydzenie, bo nie starczyło mi na tyle cnoty, bym chętnie przyznała się do tego przed wszystkimi. Nie było to pewnie przez pokorę, ale raczej z obawy, by się nie śmiano z tej błahostki.
25. O, Panie mój! Jaki to wstyd dla mnie widzieć siebie winną tylu niegodziwości, a przy tym opowiadać o sobie takie malutkie cnotliwe uczynki, istne ziarnka piasku, a i tych jeszcze nie umiałam podnosić z ziemi dla Twojej miłości, tylko całkiem pokryły się pyłem i błotem niezliczonych moich nędz! – Jeszcze spod tych piasków nie tryska woda Twojej łaski, aby je obmyła i w górę do Ciebie podniosła. O, Stworzycielu mój! Gdy tak opowiadam te wielkie łaski, jakie otrzymałam od Ciebie, mogłabym w zamian za nie, wśród tylu swoich niewierności wymienić choć jeden uczynek, mający jakąkolwiek wartość! Nie wiem, o Panie mój, jak mi serce z żalu nie pęka i jak ci, którzy to będą czytać, zdołają obronić się przed uczuciem wstrętu i obrzydzenia do mnie, gdy ujrzą, jak źle odpłaciłam Ci się za tak niesłychane Twoje łaski, nie wstydzę się jeszcze opowiadać o tak nędznych przysługach, jakby były moimi zasługi! Wstyd mnie samej siebie, Panie! Ale gdy nie mam nic lepszego, co bym o sobie powiedziała, dlatego opowiadam te liche początki, aby ci, którzy czynią rzeczy większe, dobrą mieli nadzieję, iż Pan, jak raczył policzyć mi w zasługę nawet te nędzne pierwsze moje próby, tak tym wspanialszą przyzna zasługę lepszym ich cnotom i czynom niż moje. A mnie niech w swojej boskiej dobroci raczy użyczyć tej łaski, bym z pierwszych początków kiedyś przecież postąpiła wyżej, amen.