Jakim sposobem dusza może rozumieć słowa, które Bóg do niej mówi niesłyszalnie. – O niektórych złudzeniach, jakie pod pozorem tej mowy wewnętrznej zdarzyć się mogą, i po czym je poznać.
1. Nie będzie, jak sądzę, od rzeczy, że bliżej objaśnię sposób i rodzaj tej mowy, którą Bóg czyni w duszy i czego dusza pod jej wpływem doznaje, aby wasza miłość to zrozumiał. Bo od tego dnia, w którym Pan, jak mówiłam, pierwszy raz obdarzył mnie tą łaską, bardzo często aż do tego czasu ją otrzymuję, jak się to okaże z dalszego ciągu mego opowiadania. Są to słowa zupełnie wyraźne, ale uszami ciała ich nie słychać, a przecież rozumie się je bez porównania jaśniej, niż gdyby się je słyszało i daremne jest uchylanie się od ich rozumienia, jakkolwiek by się kto starał. Tu na ziemi, gdy nie chcemy słyszeć słowa ludzkiego, możemy zatkać sobie uszy albo w inną stronę skierować naszą uwagę i tak słyszeć tylko brzmienie słów, ale znaczenia ich nie rozumieć. Lecz od tej mowy, którą Bóg podaje do duszy, nie ma sposobu się obronić. Słowa tej mowy, choćby nam były niemiłe, zmuszają nas do słuchania, i rozum czy chce, czy nie chce, musi uważać na to i rozumieć, co Bóg chce, abyśmy usłyszeli i zrozumieli. Przez to On, który wszystko może, daje nam poczuć, że czego chce, to musi się spełnić i objawia się prawdziwym i wszechwładnym naszym Panem. Wiem o tym z własnego, wielokrotnego doświadczenia. Przez dwa lata, bojąc się bardzo, by nie było w tym ułudy diabelskiej, opierałam się tej mowie wewnętrznej i teraz jeszcze niekiedy próbuję się opierać, ale na próżno.
2. Chciałam wykazać złudzenia i błędy, jakie się tu zdarzyć mogą. Chociaż kto już jest dobrze w tych rzeczach do-świadczony, sądzę, że rzadko kiedy im ulegnie albo i nigdy, ale potrzeba na to dużego doświadczenia. Chciałabym również zaznaczyć różnicę, jaka zachodzi między mową dobrego ducha a mową złego ducha, albo jeszcze mową, jaką sam rozum – co zdarzyć się może – w sobie wytwarza i w duchu sam mówi do siebie. Nie wiem, czy to ostatnie być może, ale dotąd zdawało mi się, że tak. Kiedy Bóg mówi, wiem o tym z doświadczenia nabytego w wielu zdarzeniach, że to, co mówi, niezawodnie się spełni. Wiele rzeczy, zapowiedzianych mi na dwa, trzy lata naprzód, ściśle się sprawdziło i dotąd ani jedna taka zapowiedź nie okazała się mylna. Są inne jeszcze znaki, po których jasno się poznaje ducha Bożego, jak o tym powiem niżej.
3. Może, kto, jak sądzę, w chwili, gdy żarliwie i z wielkim pożądaniem, jaką sprawę Bogu poleca, wyobrazić sobie, że słyszy wewnętrznie coś jakby odpowiedź, że to, o co prosi, stanie się lub nie. Jest to rzecz bardzo możliwa. Ale kto kiedy słyszał w sobie ten drugi rodzaj mowy, która jest od Boga, ten jasno jedno od drugiego rozróżni, bo różnica jest wielka. Jeśli jest to mowa, którą rozum tworzy z siebie, jakkolwiek by to czynił subtelnie, zawsze będzie czuł, że to on sam coś w sobie układa i sam mówi. Co innego jest układać samemu mowę, a co innego słuchać mowy drugiego. Tu zaś rozum widzi, że nie słucha, tylko że sam działa. Prócz tego, słowa te, które rozum sam tworzy, mają w sobie coś jakby głuchego i zawiłego. Brak im tej jasności, jaką posiadają tamte. Stąd też możemy od tych słów własnego rozumu odwrócić uwagę, tak, jak kto mówi, może zamilknąć, ale na tą mowę Boga w duszy nie ma sposobu nie uważać. Na koniec, jest jeszcze jeden znak najpewniejszy z wszystkich: mowa własnego umysłu nie sprawia skutków, natomiast mowa, którą mówi Pan, jest zarazem słowem i czynem. I chociażby słowa Jego nie zmierzały wprost do wzbudzenia w nas pobożności i miłości, tylko do karcenia nas za nasze uchybienia, od razu przecież zmieniają nasze usposobienie wewnętrzne i czynią duszę zdolną i ochotną do wszystkiego, i przynoszą jej podatność, światło, wesele, pokój. I jeśli dusza była w oschłości, nękana zamieszaniem wewnętrznym i niepokojem, wszystko to jakby za obróceniem ręki nie tylko od niej odpada, ale w słodycz i rozkosz wewnętrzną się zamienia. Chce Pan, aby po tym poznała Jego łaskawość, iż słowa Jego są czynami.
4. Taka, więc, moim zdaniem, zachodzi tu różnica, jaka jest między mówieniem a słuchaniem. Bo jak już powiedziałam wyżej, kiedy sama mówię, zbieram i układam rozumem to, co mam powiedzieć, ale kiedy kto inny mówi do mnie, żadnej tu pracy nie mam, tylko słucham. Tamta mowa rozumu jest jakby czymś nie dającym się ściśle określić, jakby marzeniem człowieka na wpół śpiącego. Ta druga, Boża mowa, przeciwnie, ma głos tak wyraźny, że słuchający nie straci z niej ani jednej zgłoski. Nieraz bywa tak, że mowa ta daje się słyszeć w chwili, kiedy dusza w takim jest wewnętrznym odmęcie i rozum ma tak roztargniony, że nie zdoła się zdobyć ani na jedną porządną myśl, a jednak od pierwszego słowa tej mowy, jak już wspomniałam, cała się zmienia i takie w sobie znajduje gotowe, podane jej przez ten głos Boży wielkie prawdy i tajemnice, do jakich by sama przy największym nawet skupieniu dojść nie potrafiła. Jest to tym widoczniejsze, jeśli to się dzieje w czasie zachwycenia, gdy władze duszy pozostają w zawieszeniu. Jakże by wówczas mogła przyjść do zrozumienia takich rzeczy, które przedtem nigdy w jej myśli nie powstały? Albo jak mogłaby jej przyjść ta myśl w zachwyceniu, kiedy pamięć jakby nie działa, a wyobraźnia jest, można by powiedzieć, zbita z tropu?
5. Jedną tu jeszcze zrobię uwagę. Widzenia, jakie dusza może mieć, albo słowa wewnętrzne, jakie może słyszeć, nigdy, jak mnie się zdaje, nie przychodzą w czasie, gdy dusza w zachwyceniu złączona jest z Bogiem. W tym czasie, bowiem -jak to już, zdaje mi się, objaśniłam wyżej, mówiąc o drugim sposobie podlewania ogrodu – wszystkie władze duszy całkiem się gubią w Bogu i w takim stanie nie zdaje mi się, by cokolwiek widzieć albo słyszeć, albo rozumieć mogła. W tym czasie, który zresztą trwa bardzo krótko, Pan, jak mnie się widzi, nie pozostawia jej żadnej do niczego wolności. Ale i po przejściu tej krótkiej chwili, dusza pozostaje jeszcze w zachwyceniu i wtedy to dzieje się to, o czym mówię: władze wówczas już nie są zgubione w Bogu, choć i teraz prawie nic nie działają. Są jakby pochłonięte i niezdolne do pracowania myślą. Tyle jest różnych sposobów do rozpoznania różnicy między mową wewnętrzną, pochodzącą od Boga, a taką, która skądinąd pochodzi, że choć kto może raz w tym względzie się pomylić, omyłka ta przecież nie powtórzy się często.
6. Twierdzę bez wahania, że dusza należycie wyćwiczona a roztropna, jasno i z wszelką łatwością pozna tę różnicę. Pominąwszy inne znaki, ułatwiające to rozpoznanie, wspomnę tu tylko następujące. Słowa pochodzące z nas samych nie sprawiają skutku i dusza ich nie przyjmuje ani nie daje im wiary. Słowa pochodzące od Boga przyjąć musi, choćby nie chciała. Ta pierwsza mowa wydaje się jej raczej jakby próżne rojenia umysłu i tyle na nie zważa, ile by zważała na bredzenie człowieka nieprzytomnego. Ta druga mowa, przeciwnie, takie na nas robi wrażenie, jak gdybyśmy słyszeli mówiącą do nas osobę bardzo świętą, uczoną, poważną i dającą nam wszelką pewność, że kłamać nie może. To porównanie jest jeszcze bardzo słabe. Bo słowa te nieraz taki w sobie mają majestat, że nie zważając nawet, od kogo one pochodzą, nie sposób nie zadrżeć, jeśli są to słowa nagany i karcenia. Nie sposób nie rozpłynąć się z miłości, jeśli są to słowa łaskawości i dobroci. Nadto, jak już mówiłam, słowa te objawiają nam rzeczy, które nam nigdy w myśli nie powstały i w jednej chwili wypowiadają tyle tak głębokich i wspaniałych wyroków, iż na samo zebranie i ułożenie ich rozumem trzeba by wiele czasu. Wobec tego sądzę, iż nie można nie uznać, że nie jest to sprawa naszej twórczości, tylko sprawa boska. Nie mam, więc potrzeby dłużej się nad tym zatrzymywać. Ktokolwiek ma doświadczenie, ten, zdaniem moim, dziwnym tylko trafem mógłby w tym punkcie ulec złudzeniu, chybaby sam rozmyślnie chciał się łudzić.
7. Zdarzało mi się nieraz, że powstawała we mnie wątpliwość, czy mam wierzyć temu, co mi było powiedziane, czy nie było to proste przewidzenie (to jest później dopiero, gdy głos ten przeminął, bo póki go słyszysz wątpić nie sposób), a przecież nieraz po długim czasie to, co słyszałam, spełniło się. Bo Pan tak mówi, że słowa Jego pozostają w pamięci i nie można ich zapomnieć. Gdy przeciwnie słowa, pochodzące z własnego naszego umysłu są jakby pierwszym poruszeniem myśli, które przemija i idzie w zapomnienie. Słowo Boga jest trwałe i rzeczywiste jak czyn. Choć z upływem czasu może się zatrzeć do pewnego stopnia pamięć o nim, ale nigdy tak zupełnie, by całkiem wyszło z pamięci, chyba po upływie bardzo długiego czasu, albo, gdy były to słowa łaskawości czy nauki. Ale słów proroczych, sądzę, że nigdy się nie zapomina. Mnie przynajmniej nigdy się to nie zdarzyło, choć pamięć mam słabą.
8. Powtarzam raz jeszcze: różnicę między słowem Bożym a słowem ludzkim poznaje się z łatwością. I zdaje mi się rzeczą nie możliwą, by dusza (chybaby, co nie daj Boże, tak była przewrotna, iżby chciała rozmyślnie udawać i twierdziła, że słyszy, kiedy tak nie jest) nie widziała jasno i nie czuła tego, kiedy sama sobie mowę wewnętrzną układa i sama mówi do siebie. Zwłaszcza, jeśli choć raz słyszała mowę Ducha Bożego. Bo jeśli nie słyszała, całe życie może pozostawać w złudzeniu i wyobrażać sobie, że Bóg do niej mówi. Przyznaję jednak, że co do mnie, złudzenia takiego nie pojmuję. Bo albo dusza ta pragnie słyszeć te mowy, albo nie. Jeśli jak przypuszczam, nie pragnie tego, jeśli zatem, jak w takim razie być powinno, dręczy się, gdy co usłyszy i wolałaby nigdy nic nie słyszeć z powodu tych udręczeń i trwóg, i wielu innych tym podobnych rzeczy, pragnąc raczej mieć spokój na modlitwie. Jakże, więc, gdy mimo to, kiedy sama do siebie przemówi, może jeszcze łudzić się i nie widzieć tego, że to własna jej mowa, skoro tyle musiała miejsca i czasu pozostawić rozumowi na zebranie i ułożenie potrzebnych myśli? Bo potrzeba trochę czasu na ułożenie takiej mowy. Co innego mowa Boża: tu w jednej chwili otrzymujemy oświecenie i naukę, i w mgnieniu oka poznajemy rzeczy, na których ułożenie rozumowi miesiąc czasu ledwo by starczyło, i taka nieraz wspaniałość ich i głębokość, że wobec nich sam rozum i całą duszę przerażenie ogarnia.
9. Jest to szczera prawda i ktokolwiek pozna te rzeczy z własnego doświadczenia, ten przekona się, że co do słowa tak jest, jak powiedziałam. Chwała bądź Panu, że potrafiłam to wszystko określić. Na zakończenie tych uwag, co do mowy własnego umysłu, dodam jeszcze ten znak: mowę tę możemy usłyszeć, ile razy zechcemy, i będąc na rozmyślaniu, zawsze możemy sobie wyobrazić, że ktoś do nas mówi. Inaczej rzecz się ma z mową Bożą. Mogę całymi dniami czekać i pragnąć usłyszenia jej i nic nie usłyszę. Przeciwnie, w danej chwili choćbym nie chciała, muszę, jak już mówiłam, ją słyszeć. Kto by chciał twierdzić na oszukanie świata, że słyszy słowa od Boga, kiedy słyszy tylko własną swoją mowę, tego, sądzę, mało by kosztowało dodać, że słyszy te słowa uszyma ciała. Ja też szczerze wyznaję, nigdy przedtem nie przypuszczałam, by mógł być inny sposób widzenia, słyszenia i poznawania, tylko za pomocą zmysłów, dopóki mnie własne doświadczenie nie przekonało, że byłam w błędzie. Ale doświadczenie to okupiłam wielkim cierpieniem.
10. Mowa wewnętrzna, pochodząca od złego ducha, nie tylko nie sprawia żadnych dobrych skutków, ale przeciwnie pozostawia po sobie złe. Zdarzyło mi się to nie więcej niż dwa albo trzy razy i natychmiast miałam ostrzeżenie od Pana, że to sprawa diabelska. Oprócz wielkiej oschłości, jaką w niej ta mowa nieprzyjacielska pozostawia, powstaje w duszy pewien niepokój, podobny do tego, jakiego często doświadczałam w wielkich, jakie Pan na mnie dopuszczał pokusach i różnego rodzaju utrapieniach wewnętrznych. Jest to męka duchowa, której dziś jeszcze nieraz doznaję, jak o tym powiem na swoim miejscu. Niepokój ten nie wiadomo skąd pochodzi. Czuje się tylko, że dusza stawia opór, trwoży się i smuci sama nie wie czemu. Bo w tych słowach ducha ciemności na pozór nic nie ma złego, przeciwnie, wydają się dobre. Trwoga ta i smutek, jak sądzę, pochodzą z tajemniczego, jakie duch na sobie czuje, zetknięcia z drugim duchem. Smak duchowy i pociechy, jakie on wzbudza, bardzo, zdaniem moim, różnią się od tego, czego doświadcza dusza, słysząc słowa Boga. Może on nimi takich tylko oszukać, którzy nigdy nie kosztowali prawdziwych pociech Bożych.
11. Może oszukać tych, którzy nigdy nie kosztowali prawdziwego wesela duchowego, które jest słodkie zarazem i mocne, i duszę do dna przenikające, i pełne miłości a spokojne. Bo te marne pobożnostki, rozpływające się we łzach i czułych uniesieniach, które za pierwszym najlżejszym powiewem prześladowania nikną i więdną na kształt niedoszłych kwiatów, nie zasługują, zdaniem moim, na miano pobożności i prawdziwej w Bogu pociechy. Są to zapewne dobre dla początkującej duszy pobożnej zawiązki i usposobienia, ale do rozróżnienia tych skutków ducha dobrego czy ducha złego takie początki nie wystarczą. Dobrze, więc będzie w tych rzeczach postępować zawsze z wielką oględnością, bo takie dusze, które by na drodze modlitwy wewnętrznej nie dalej jeszcze postąpiły od tych pierwszych łask i pociech, łatwo, gdyby im przyszły widzenia i objawienia, mogłyby ulec oszukaniu. Ja tych dwóch ostatnich łask nigdy nie miewałam aż do czasu, kiedy Bóg z dobroci swojej użyczył mi modlitwy zjednoczenia, z wyjątkiem tylko tego pierwszego widzenia, o którym mówiłam wyżej, gdy już wiele lat temu ukazał mi się Chrystus Pan. Gdybym wówczas zrozumiała z boskiej łaskawości Jego, jak zrozumiałam dopiero później, że było to prawdziwe widzenie, wielką z tego odniosłabym korzyść. Mowa i działanie złego ducha nie sprawia w duszy pociechy ani pokoju, przeciwnie, pozostawia w niej wielki niesmak i strwożenie.
12. Mam to za rzecz pewną, że diabeł nigdy nie zdoła – ani mu Bóg nie pozwoli – oszukać duszy nie ufającej w niczym samej sobie, a mocno utwierdzonej w wierze, gotowej tysiąc razy umrzeć za każdy artykuł wiary. Dusza, która tak kochając wiarę bierze od Boga coraz to nowe wlanie i pomnożenie wiary żywej i mocnej, pilnie tego przestrzega, aby we wszystkim postępowała zgodnie z tym, czego uczy Kościół. Pyta i szuka rady u tych, którzy ją mogą w tym oświecić. Tak niezachwianie jest w tych prawdach utwierdzona, iż żadne objawienia – chociażby niebo ujrzała nad sobą otwarte – nie zdołają jej odwieść od jednego najmniejszego punktu nauki Kościoła. Jeśliby kiedy spostrzegła w sobie jakieś zawahanie się co do którego artykułu wiary, jeśliby jej przyszła myśl taka: kiedy Bóg mi to mówi, a więc może to być tak samo prawdą, jak to, co objawiał świętym, taka wątpliwość w wierze i taka myśl (choć się dusza przy nich nie zatrzyma, bo dobrowolne przy nich zatrzymanie się, każdy widzi, że byłoby już wielkim złem) będzie oczywiście początkiem pokusy diabelskiej, wzniecającej w niej pierwsze do złego poruszenie. Choć i te pierwsze poruszenia rzadko kiedy, jak sądzę, poczuje w sobie dusza tak mocno utwierdzona w wierze, jak to zwykle Bóg sprawia u tych, którym tych łask użycza, i stąd taką w sobie czuje siłę, że gotowa jest zdławić i rozszarpać wszystkich czartów w obronie jednej najmniejszej z prawd, jakie Kościół podaje.
13. Jeśli więc dusza nie widzi w sobie takiego męstwa wiary i jeśli uczucia pobożne i widzenia, jakie miewa, męstwa tego w niej nie sprawiają, takim uczuciom i widzeniom, ostrzegam, niechaj nie dowierza. Chociażby nie od razu poczuła szkodę z nich wynikającą, powoli jednak szkoda może stać się wielką. Bo o ile ja widzę i wiem z doświadczenia, sposób przekonania się czy dana rzecz lub mowa jest od Boga, polega na sprawdzeniu, czy ona się zgadza z Pismem świętym. Gdyby, bowiem w czymkolwiek od niego odstępowała, bez porównania silniejsze miałabym przekonanie, że jest to sprawa diabelska. Dzisiaj jestem przekonana, a przekonana jestem najmocniej, że to, co w sobie słyszę, jest mową Bożą. Tu już nie muszę szukać dalszych znaków dla poznania, jakiego ducha to sprawa. Bo ten jeden znak tak jasno mnie przekonuje, iż jest to sprawa złego ducha, że chociażby cały świat mnie zapewniał, iż jest to sprawa Boża, nie uwierzyłabym. Nie brak jednak i innych znaków: kiedy zły duch mówi do duszy, wszystko co w niej jest dobrego, kryje się i uchodzi. Ogarnia ją niesmak i zamieszanie wewnętrzne, żadnej nie czuje w sobie siły do czynów cnotliwych. Bo choć kusiciel wzbudza w niej na pozór dobre pożądania, pozostają one bez skutku. Pozostawia w niej rzekomą pokorę, ale skłóconą i bez słodyczy. Ktokolwiek doświadczył na sobie skutków ducha dobrego, ten, sądzę, zrozumie, co mówię.
14. Z tym wszystkim jednak diabeł jest chytry i w różny sposób może czynić zasadzki. Nigdy, więc nie mamy tu takiego bezpieczeństwa, by nie trzeba było bać się i mieć się zawsze na baczności, i wybrać sobie stałego przewodnika, takiego mianowicie, który by posiadał naukę i niczego przed nim nie ukrywać. Przy zachowaniu tych ostrożności żadna już szkoda spotkać nas nie może. Ja jednak miałam wielkie szkody, od tych, którzy kierowali się w tych rzeczach zbytnią bojaźnią, mianowicie w jednym zdarzeniu, które tu opowiem. Pewnego razu zebrało się kilku mistrzów duchowych, do których wielkie miałam zaufanie, gdyż na to zasługiwali. Chociaż wówczas spowiadałam się tylko u jednego, to nieraz z polecenia spowiednika otwierałam duszę i przed innymi, którzy zatem radzili między sobą o moich potrzebach, bo w wielkiej swej dla mnie przychylności obawiali się, czy nie podlegam jakiemuś oszukaniu. I ja też w bardzo wielkiej byłam o to obawie, choć tylko poza czasem modlitwy, bo na modlitwie Pan użyczając mi jakiej łaski, zaraz mnie uspokajał. Było, zdaje mi się, zebranych pięciu czy sześciu, sami bardzo gorliwi słudzy Boży. Po naradzie spowiednik oznajmił mi, że wszyscy zgodnie osądzili, że wewnętrzne przejścia moje są sprawą złego ducha. Powinnam więc rzadziej przystępować do Komunii, starać się o rozrywki i unikać samotności. Ja i tak już, jak mówiłam, byłam niezmiernie bojaźliwa. Przyczyniało się do tego moje cierpienie sercowe, tak, iż często w biały dzień bałam się pozostawać sama w pokoju. Widząc, więc mężów tak znakomitych, twierdzących o rzeczy, w którą ja uwierzyć nie mogłam, bardzo wielki miałam niepokój w sumieniu, bo zdawało mi się, że to brak pokory z mojej strony. Byli to, bowiem wszyscy bez wyjątku ludzie bardziej cnotliwi ode mnie, a przy tym uczeni. Jakże, więc mogłam im nie wierzyć? Walczyłam ze sobą ze wszystkich sił, aby się zdobyć na wiarę. Stawiałam sobie przed oczy niecnotliwe swoje życie, mówiąc sobie, że wyrok ich z nim się zgadza, że co oni mówią, musi być prawdą.
15. W tym swoim strapieniu pewnego dnia wyszłam z kościoła i schroniłam się do samotnej kaplicy. Od wielu dni już pozbawiałam się Komunii, pozbawiałam się samotności, która była całą moją pociechą. Nie miałam przy tym ani jednej duszy, z którą bym mogła przebywać, bo wszyscy byli przeciwko mnie. Jedni wyśmiewali się ze mnie, uśmiechając się litościwie, gdy im o tych rzeczach mówiłam, jak gdybym bredziła nie do rzeczy. Drudzy ostrzegali spowiednika, aby się ze mną miał na baczności. Inni jeszcze wprost mi mówili, że oczywiście diabeł mnie opętał. Jeden tylko mój spowiednik, choć także dla wypróbowania mnie – jak się później dowiedziałam – zdawał się podzielać ich zdanie, zawsze jednak mnie pocieszał i mówił mi, że chociażby to była sprawa diabelska, nic mi to przecież nie może zaszkodzić, skoro nie obrażam Boga, że wszystko to przejdzie, bylebym gorąco prosiła Boga. Sam też bardzo się modlił za mną i wraz z nim wszystkie dusze, które spowiadał, i wielu innych. Wszystkie te moje modlitwy i wszystkich sług Bożych, których znałam, do tego zmierzały, aby Bóg w łaskawości swojej zechciał mnie na inną drogę wprowadzić. Trwało to, zdaje mi się, dwa lata, że tak ustawicznie o to jedno Pana prosiłam.
16. Nic jednak nie mogło mnie pocieszyć w moim strapieniu na wspomnienie o tym, że diabeł tyle razy miał mówić do mnie. Bo i teraz, choć już nie miewałam moich godzin samotności na modlitwie, Pan wśród towarzystwa i rozmowy z innymi sprawiał we mnie skupienie wewnętrzne i wbrew mojemu opieraniu się mówił do mnie, co Mu się powiedzieć podobało, a ja, choć nie chciałam, musiałam słuchać.
17. Gdy więc, jak mówiłam, zostawałam sama w kaplicy, nie mając nikogo, komu bym mogła się zwierzyć, niezdolna ani do modlitwy, ani do czytania, strapiona i znękana, przerażona strachem na myśl, że jestem igraszką zdrady diabelskiej, strwożona do głębi duszy i uginająca się pod ciężarem smutku, sama już nie wiedziałam, co ze sobą począć. Nieraz i po wiele razy znajdowałam się w podobnym strapieniu. Nigdy jednak ono, zdaje mi się, nie dochodziło do takiej skrajnej ostateczności jak wówczas. Pozostawałam tak cztery czy pięć godzin, żadnej ani z nieba, ani od ziemi nie mając pociechy, jakby opuszczona od Pana w cierpieniu i pod grozą ścigającego mnie widma tysięcznych niebezpieczeństw. O Panie mój, jakże wówczas okazałeś, że Ty sam jesteś prawdziwym przyjacielem i możesz uczynić cokolwiek zechcesz, i nigdy nie przestajesz miłować tych, którzy Ciebie miłują! Niechaj Cię chwali wszystko stworzenie, wszechwładny Panie świata! O, kto by mi dał głos i siłę, bym mogła na cały świat ogłosić, jak wierny Ty jesteś swoim przyjaciołom! Wszystko zawodzi, ale Ty, Panie wszechrzeczy, nigdy nie zawodzisz. A cierpienia, które dopuszczasz na tych, którzy Cię miłują, jakże są maluczkie i krótkie! Z jaką, o Panie, mój, delikatnością, z jakim wdziękiem, z jaką słodyczą umiesz się z nimi obchodzić! O, kto by nigdy się nie zatrzymał na żadnej innej miłości, a od początku i zawsze miłował tylko Ciebie samego! Po to tylko doświadczasz dotkliwymi próbami miłujących Ciebie, aby w nadmiarze strapienia objawił się większy jeszcze nadmiar Twojej miłości. O Boże mój, kto by mi dał rozum i naukę, i nowe słowa, abym umiała wysławiać Twoje dzieła, tak jak je dusza moja pojmuje! Wszystkiego tego mi brak i nieudolność moja krępuje moje pragnienia, lecz jeśli tylko Ty, Panie mój, mnie nie opuścisz, ja Tobie zawodu nie zrobię. Niech powstają przeciwko mnie wszyscy uczeni, niech mnie prześladuje całe stworzenie, niech mnie nękają czarci, bylebyś Ty nie wypuścił mnie ze swojej ręki, niczego się nie lękam. Już doznałam tego i wiem z własnego doświadczenia, z jakim zyskiem Ty z utrapienia wyprowadzasz tych, którzy w Tobie samym ufność swoją pokładają.
18. Gdy była pogrążona w tym wielkim swoim strapieniu, choć było to w czasie, gdy żadnych jeszcze widzeń nie miewałam, usłyszałam w sobie słowa mówiące do mnie. Wystarczyły te słowa na rozpędzenie mego smutku i przywrócenie mi zupełnego spokoju: Nie bój się, córko. Jam jest i nie opuszczę ciebie. Nie lękaj się. Sądzę, że w tym stanie, w jakim się znajdowałam, żadne najpoważniejsze całymi godzinami namowy i przedstawienia nie zdołałyby przywrócić mi spokoju. A oto od tych jednych słów, takie w sobie poczułam uspokojenie, taką siłę, taką odwagę, takie bezpieczeństwo, taką pogodę i jasność wewnętrzną, że w jednej chwili dusza moja jakby w inną się przemieniła i gotowa byłam choćby całemu światu czoło stawić o to, że słowa, które słyszałam były od Boga. O jaki jest dobry Bóg! O jaki dobry Pan i jaki możny! Nie tylko radę daje, ale i lekarstwo. Słowa Jego są czynem. Od tych słów, o Boże wielki, jakże się utwierdza wiara, jak się pomnaża miłość!
19. Często, zapewniam, stawała mi na myśli ta wielka nawałnica, którą Pan jednym słowem uciszył i rozkazał wiatrom i morzu “…i nastała głęboka cisza”. Tak i ja mówiłam sobie: Kto jest Ten, iż tak wszystkie władze mojej duszy są Mu posłuszne, który w jednej chwili, wśród takich ciemności daje światłość i zmiękcza serce, zdawało się kamienne i łzy słodkie wyprowadza ze źródła, od dawna zdawało się wyschłego? Kto jest Ten, który takie we mnie wzbudza pożądania? Kto jest Ten, który taką mnie odwagą napełnia? Zatem myślałam sobie: Czego jeszcze się lękam? Co robię? Pragnę służyć temu Panu, niczego więcej nie żądam, tylko bym się Jemu podobała. Nie chcę innego zadowolenia, pociechy i dobra, tylko spełnienia Jego woli. Bo tego, zdaje mi się, zupełnie byłam pewna, mogę to twierdzić bez wahania. A jeśli Pan jest potężny i możny, jak widzę, że jest, jak wiem, że jest, i jeśli złe duchy są niewolnikami Jego (jak nie masz wątpliwości, że są, bo tak uczy wiara), cóż, więc oni mogą mi złego zrobić, skoro jestem służebnicą Pana i Króla najwyższego? Czemu, więc miałoby mi zabraknąć odwagi do walki chociażby z całym piekłem? Brałam do ręki krzyż i rzeczywiście Bóg mi dodawał odwagi, bo tak w jednej chwili czułam się odmieniona, iż nie ulękłabym się wyzwać ich wszystkich do walki, tak byłam pewna, że tym krzyżem z łatwością ich zwyciężę: Przyjdźcie teraz wszyscy, ilu was jest, jestem służebnicą Pańską, zobaczymy, co mi potraficie zrobić.
20. Od tego czasu, twierdzę to bez wahania, oni raczej bali się mnie. Ja byłam zupełnie spokojna, nic się nie lękając całego ich wojska, a wszystkie strachy, jakie przedtem aż do tej chwili miewałam, znikły bez śladu. Nieraz potem widziałam ich na oczy, jak niżej opowiem, ale nic mnie ich widok nie straszył, raczej oni, zdawało mi się, drżeli przede mną. Taką odtąd, dzięki szczególnym darom Tego, który jest Panem wszystkich, nad nimi władzę zachowałam, że tyle dbam o nich, co o brzęczenie muchy. Są to, zdaniem moim, ostatni tchórze. Skoro poczują, że masz ich za nic, tracą odwagę i siła ich opuszcza. Mężni są ci nasi wrogowie tylko z takimi, którzy uciekają od walki i tego tylko napastują, kogo widzą, że sam się im poddaje. Sługi Boże mogą, gdy Bóg im pozwoli, kusić i dręczyć, ale Bóg te pokusy i udręczenia na to tylko dopuszcza, aby były na większy pożytek tych, którzy są Jego. Dałby Pan w boskiej swojej łaskawości, byśmy umieli bać się tylko tego, czego rzeczywiście bać się powinniśmy, byśmy zrozumieli tę prawdę niezawodną, że jeden grzech powszedni większą nam może szkodę wyrządzić, niż wszystkie razem potęgi piekielne.
21. Jeśli czarci strachem nas przerażają, to tylko dlatego, że sami sobie do strachu dajemy powód naszym przywiązaniem do honorów, do majętności, do rozkoszy. Wtedy oni, sprzymierzając się z nami, – wtedy sami sobie stajemy się nieprzyjaciółmi, kochając się w tym i pożądając tego, czym się brzydzić powinniśmy, – istotnie wielkie nam szkody wyrządzą. Sami sobie wtedy jesteśmy winni, że oni nas własną naszą bronią pobiją i sami w ich ręce składamy oręż, którym przeciw nim powinniśmy się bronić. Pożal się, Boże, jaki to szaleństwo! Lecz jeśli dla miłości Boga wszystkie te rzekome dobra sobie obrzydzimy i całym sercem krzyża się uchwycimy, i naprawdę Panu służyć zaczniemy, tego zły duch nie wytrzyma. Ucieka on od tych prawd jakby od zarazy. On tylko kocha kłamstwo i sam jest kłamstwem. Nie sprzymierzy się nigdy z tym, kto chodzi w prawdzie. Ale u kogo ujrzy rozum zaćmiony, tego zręcznie doprowadza do zaślepienia. A kogo ujrzy tak ślepym, że spokój i szczęście swoje pokłada na tych marnych rzeczach, tak marnych jak dziecinne zabawki, a więc sam ma umysł i serce zdziecinniałe, z takim też obchodzi się jak z nieletnim dzieckiem i rzuca się na niego, nie raz, ale po wiele razy.
22. Nie daj, Boże, bym ja znalazła się w liczbie tych nieszczęśliwych. Niech raczej Pan w boskiej dobroci swojej użyczy mi tej łaski, abym umiała za spokój to tylko uznawać, co jest prawdziwym spokojem i za cześć to, co jest prawdziwą czcią i za pociechę to, co jest prawdziwą pociechą, a nie brać rzeczy fałszywie i mieć za prawdę to, co jest fałszem i złudą. Wtedy szydzić mogę ze wszystkich diabłów, nie ja ich będę się bała, ale oni mnie. Nie rozumiem tych małodusznych strachów, co wszędzie widzą diabła i boją się. Przecież my wszędzie możemy widzieć Boga i wzywać Go, i diabłu strachu napędzać. Gdyż wiemy, że i ruszyć się nie może ten wróg piekielny, jeśli mu Pan nie pozwoli. Na cóż, więc wszystkie te strachy? Co do mnie, więcej się boję tych, którzy tak boją się diabła, niż samego diabła. Ten nic mi zrobić nie może, ale tamci, zwłaszcza, jeśli są spowiednikami, mogą nabawić duszę wielkiego niepokoju. Z powodu nich przeżyłam wiele lat takiego udręczenia, że dziwię się dzisiaj, jak mogłam wytrzymać. Błogosławiony niech będzie Pan, że tak skuteczny podał mi ratunek.
Jakim sposobem dusza może rozumieć słowa, które Bóg do niej mówi niesłyszalnie. – O niektórych złudzeniach, jakie pod pozorem tej mowy wewnętrznej zdarzyć się mogą, i po czym je poznać.
1. Nie będzie, jak sądzę, od rzeczy, że bliżej objaśnię sposób i rodzaj tej mowy, którą Bóg czyni w duszy i czego dusza pod jej wpływem doznaje, aby wasza miłość to zrozumiał. Bo od tego dnia, w którym Pan, jak mówiłam, pierwszy raz obdarzył mnie tą łaską, bardzo często aż do tego czasu ją otrzymuję, jak się to okaże z dalszego ciągu mego opowiadania. Są to słowa zupełnie wyraźne, ale uszami ciała ich nie słychać, a przecież rozumie się je bez porównania jaśniej, niż gdyby się je słyszało i daremne jest uchylanie się od ich rozumienia, jakkolwiek by się kto starał. Tu na ziemi, gdy nie chcemy słyszeć słowa ludzkiego, możemy zatkać sobie uszy albo w inną stronę skierować naszą uwagę i tak słyszeć tylko brzmienie słów, ale znaczenia ich nie rozumieć. Lecz od tej mowy, którą Bóg podaje do duszy, nie ma sposobu się obronić. Słowa tej mowy, choćby nam były niemiłe, zmuszają nas do słuchania, i rozum czy chce, czy nie chce, musi uważać na to i rozumieć, co Bóg chce, abyśmy usłyszeli i zrozumieli. Przez to On, który wszystko może, daje nam poczuć, że czego chce, to musi się spełnić i objawia się prawdziwym i wszechwładnym naszym Panem. Wiem o tym z własnego, wielokrotnego doświadczenia. Przez dwa lata, bojąc się bardzo, by nie było w tym ułudy diabelskiej, opierałam się tej mowie wewnętrznej i teraz jeszcze niekiedy próbuję się opierać, ale na próżno.
2. Chciałam wykazać złudzenia i błędy, jakie się tu zdarzyć mogą. Chociaż kto już jest dobrze w tych rzeczach do-świadczony, sądzę, że rzadko kiedy im ulegnie albo i nigdy, ale potrzeba na to dużego doświadczenia. Chciałabym również zaznaczyć różnicę, jaka zachodzi między mową dobrego ducha a mową złego ducha, albo jeszcze mową, jaką sam rozum – co zdarzyć się może – w sobie wytwarza i w duchu sam mówi do siebie. Nie wiem, czy to ostatnie być może, ale dotąd zdawało mi się, że tak. Kiedy Bóg mówi, wiem o tym z doświadczenia nabytego w wielu zdarzeniach, że to, co mówi, niezawodnie się spełni. Wiele rzeczy, zapowiedzianych mi na dwa, trzy lata naprzód, ściśle się sprawdziło i dotąd ani jedna taka zapowiedź nie okazała się mylna. Są inne jeszcze znaki, po których jasno się poznaje ducha Bożego, jak o tym powiem niżej.
3. Może, kto, jak sądzę, w chwili, gdy żarliwie i z wielkim pożądaniem, jaką sprawę Bogu poleca, wyobrazić sobie, że słyszy wewnętrznie coś jakby odpowiedź, że to, o co prosi, stanie się lub nie. Jest to rzecz bardzo możliwa. Ale kto kiedy słyszał w sobie ten drugi rodzaj mowy, która jest od Boga, ten jasno jedno od drugiego rozróżni, bo różnica jest wielka. Jeśli jest to mowa, którą rozum tworzy z siebie, jakkolwiek by to czynił subtelnie, zawsze będzie czuł, że to on sam coś w sobie układa i sam mówi. Co innego jest układać samemu mowę, a co innego słuchać mowy drugiego. Tu zaś rozum widzi, że nie słucha, tylko że sam działa. Prócz tego, słowa te, które rozum sam tworzy, mają w sobie coś jakby głuchego i zawiłego. Brak im tej jasności, jaką posiadają tamte. Stąd też możemy od tych słów własnego rozumu odwrócić uwagę, tak, jak kto mówi, może zamilknąć, ale na tą mowę Boga w duszy nie ma sposobu nie uważać. Na koniec, jest jeszcze jeden znak najpewniejszy z wszystkich: mowa własnego umysłu nie sprawia skutków, natomiast mowa, którą mówi Pan, jest zarazem słowem i czynem. I chociażby słowa Jego nie zmierzały wprost do wzbudzenia w nas pobożności i miłości, tylko do karcenia nas za nasze uchybienia, od razu przecież zmieniają nasze usposobienie wewnętrzne i czynią duszę zdolną i ochotną do wszystkiego, i przynoszą jej podatność, światło, wesele, pokój. I jeśli dusza była w oschłości, nękana zamieszaniem wewnętrznym i niepokojem, wszystko to jakby za obróceniem ręki nie tylko od niej odpada, ale w słodycz i rozkosz wewnętrzną się zamienia. Chce Pan, aby po tym poznała Jego łaskawość, iż słowa Jego są czynami.
4. Taka, więc, moim zdaniem, zachodzi tu różnica, jaka jest między mówieniem a słuchaniem. Bo jak już powiedziałam wyżej, kiedy sama mówię, zbieram i układam rozumem to, co mam powiedzieć, ale kiedy kto inny mówi do mnie, żadnej tu pracy nie mam, tylko słucham. Tamta mowa rozumu jest jakby czymś nie dającym się ściśle określić, jakby marzeniem człowieka na wpół śpiącego. Ta druga, Boża mowa, przeciwnie, ma głos tak wyraźny, że słuchający nie straci z niej ani jednej zgłoski. Nieraz bywa tak, że mowa ta daje się słyszeć w chwili, kiedy dusza w takim jest wewnętrznym odmęcie i rozum ma tak roztargniony, że nie zdoła się zdobyć ani na jedną porządną myśl, a jednak od pierwszego słowa tej mowy, jak już wspomniałam, cała się zmienia i takie w sobie znajduje gotowe, podane jej przez ten głos Boży wielkie prawdy i tajemnice, do jakich by sama przy największym nawet skupieniu dojść nie potrafiła. Jest to tym widoczniejsze, jeśli to się dzieje w czasie zachwycenia, gdy władze duszy pozostają w zawieszeniu. Jakże by wówczas mogła przyjść do zrozumienia takich rzeczy, które przedtem nigdy w jej myśli nie powstały? Albo jak mogłaby jej przyjść ta myśl w zachwyceniu, kiedy pamięć jakby nie działa, a wyobraźnia jest, można by powiedzieć, zbita z tropu?
5. Jedną tu jeszcze zrobię uwagę. Widzenia, jakie dusza może mieć, albo słowa wewnętrzne, jakie może słyszeć, nigdy, jak mnie się zdaje, nie przychodzą w czasie, gdy dusza w zachwyceniu złączona jest z Bogiem. W tym czasie, bowiem -jak to już, zdaje mi się, objaśniłam wyżej, mówiąc o drugim sposobie podlewania ogrodu – wszystkie władze duszy całkiem się gubią w Bogu i w takim stanie nie zdaje mi się, by cokolwiek widzieć albo słyszeć, albo rozumieć mogła. W tym czasie, który zresztą trwa bardzo krótko, Pan, jak mnie się widzi, nie pozostawia jej żadnej do niczego wolności. Ale i po przejściu tej krótkiej chwili, dusza pozostaje jeszcze w zachwyceniu i wtedy to dzieje się to, o czym mówię: władze wówczas już nie są zgubione w Bogu, choć i teraz prawie nic nie działają. Są jakby pochłonięte i niezdolne do pracowania myślą. Tyle jest różnych sposobów do rozpoznania różnicy między mową wewnętrzną, pochodzącą od Boga, a taką, która skądinąd pochodzi, że choć kto może raz w tym względzie się pomylić, omyłka ta przecież nie powtórzy się często.
6. Twierdzę bez wahania, że dusza należycie wyćwiczona a roztropna, jasno i z wszelką łatwością pozna tę różnicę. Pominąwszy inne znaki, ułatwiające to rozpoznanie, wspomnę tu tylko następujące. Słowa pochodzące z nas samych nie sprawiają skutku i dusza ich nie przyjmuje ani nie daje im wiary. Słowa pochodzące od Boga przyjąć musi, choćby nie chciała. Ta pierwsza mowa wydaje się jej raczej jakby próżne rojenia umysłu i tyle na nie zważa, ile by zważała na bredzenie człowieka nieprzytomnego. Ta druga mowa, przeciwnie, takie na nas robi wrażenie, jak gdybyśmy słyszeli mówiącą do nas osobę bardzo świętą, uczoną, poważną i dającą nam wszelką pewność, że kłamać nie może. To porównanie jest jeszcze bardzo słabe. Bo słowa te nieraz taki w sobie mają majestat, że nie zważając nawet, od kogo one pochodzą, nie sposób nie zadrżeć, jeśli są to słowa nagany i karcenia. Nie sposób nie rozpłynąć się z miłości, jeśli są to słowa łaskawości i dobroci. Nadto, jak już mówiłam, słowa te objawiają nam rzeczy, które nam nigdy w myśli nie powstały i w jednej chwili wypowiadają tyle tak głębokich i wspaniałych wyroków, iż na samo zebranie i ułożenie ich rozumem trzeba by wiele czasu. Wobec tego sądzę, iż nie można nie uznać, że nie jest to sprawa naszej twórczości, tylko sprawa boska. Nie mam, więc potrzeby dłużej się nad tym zatrzymywać. Ktokolwiek ma doświadczenie, ten, zdaniem moim, dziwnym tylko trafem mógłby w tym punkcie ulec złudzeniu, chybaby sam rozmyślnie chciał się łudzić.
7. Zdarzało mi się nieraz, że powstawała we mnie wątpliwość, czy mam wierzyć temu, co mi było powiedziane, czy nie było to proste przewidzenie (to jest później dopiero, gdy głos ten przeminął, bo póki go słyszysz wątpić nie sposób), a przecież nieraz po długim czasie to, co słyszałam, spełniło się. Bo Pan tak mówi, że słowa Jego pozostają w pamięci i nie można ich zapomnieć. Gdy przeciwnie słowa, pochodzące z własnego naszego umysłu są jakby pierwszym poruszeniem myśli, które przemija i idzie w zapomnienie. Słowo Boga jest trwałe i rzeczywiste jak czyn. Choć z upływem czasu może się zatrzeć do pewnego stopnia pamięć o nim, ale nigdy tak zupełnie, by całkiem wyszło z pamięci, chyba po upływie bardzo długiego czasu, albo, gdy były to słowa łaskawości czy nauki. Ale słów proroczych, sądzę, że nigdy się nie zapomina. Mnie przynajmniej nigdy się to nie zdarzyło, choć pamięć mam słabą.
8. Powtarzam raz jeszcze: różnicę między słowem Bożym a słowem ludzkim poznaje się z łatwością. I zdaje mi się rzeczą nie możliwą, by dusza (chybaby, co nie daj Boże, tak była przewrotna, iżby chciała rozmyślnie udawać i twierdziła, że słyszy, kiedy tak nie jest) nie widziała jasno i nie czuła tego, kiedy sama sobie mowę wewnętrzną układa i sama mówi do siebie. Zwłaszcza, jeśli choć raz słyszała mowę Ducha Bożego. Bo jeśli nie słyszała, całe życie może pozostawać w złudzeniu i wyobrażać sobie, że Bóg do niej mówi. Przyznaję jednak, że co do mnie, złudzenia takiego nie pojmuję. Bo albo dusza ta pragnie słyszeć te mowy, albo nie. Jeśli jak przypuszczam, nie pragnie tego, jeśli zatem, jak w takim razie być powinno, dręczy się, gdy co usłyszy i wolałaby nigdy nic nie słyszeć z powodu tych udręczeń i trwóg, i wielu innych tym podobnych rzeczy, pragnąc raczej mieć spokój na modlitwie. Jakże, więc, gdy mimo to, kiedy sama do siebie przemówi, może jeszcze łudzić się i nie widzieć tego, że to własna jej mowa, skoro tyle musiała miejsca i czasu pozostawić rozumowi na zebranie i ułożenie potrzebnych myśli? Bo potrzeba trochę czasu na ułożenie takiej mowy. Co innego mowa Boża: tu w jednej chwili otrzymujemy oświecenie i naukę, i w mgnieniu oka poznajemy rzeczy, na których ułożenie rozumowi miesiąc czasu ledwo by starczyło, i taka nieraz wspaniałość ich i głębokość, że wobec nich sam rozum i całą duszę przerażenie ogarnia.
9. Jest to szczera prawda i ktokolwiek pozna te rzeczy z własnego doświadczenia, ten przekona się, że co do słowa tak jest, jak powiedziałam. Chwała bądź Panu, że potrafiłam to wszystko określić. Na zakończenie tych uwag, co do mowy własnego umysłu, dodam jeszcze ten znak: mowę tę możemy usłyszeć, ile razy zechcemy, i będąc na rozmyślaniu, zawsze możemy sobie wyobrazić, że ktoś do nas mówi. Inaczej rzecz się ma z mową Bożą. Mogę całymi dniami czekać i pragnąć usłyszenia jej i nic nie usłyszę. Przeciwnie, w danej chwili choćbym nie chciała, muszę, jak już mówiłam, ją słyszeć. Kto by chciał twierdzić na oszukanie świata, że słyszy słowa od Boga, kiedy słyszy tylko własną swoją mowę, tego, sądzę, mało by kosztowało dodać, że słyszy te słowa uszyma ciała. Ja też szczerze wyznaję, nigdy przedtem nie przypuszczałam, by mógł być inny sposób widzenia, słyszenia i poznawania, tylko za pomocą zmysłów, dopóki mnie własne doświadczenie nie przekonało, że byłam w błędzie. Ale doświadczenie to okupiłam wielkim cierpieniem.
10. Mowa wewnętrzna, pochodząca od złego ducha, nie tylko nie sprawia żadnych dobrych skutków, ale przeciwnie pozostawia po sobie złe. Zdarzyło mi się to nie więcej niż dwa albo trzy razy i natychmiast miałam ostrzeżenie od Pana, że to sprawa diabelska. Oprócz wielkiej oschłości, jaką w niej ta mowa nieprzyjacielska pozostawia, powstaje w duszy pewien niepokój, podobny do tego, jakiego często doświadczałam w wielkich, jakie Pan na mnie dopuszczał pokusach i różnego rodzaju utrapieniach wewnętrznych. Jest to męka duchowa, której dziś jeszcze nieraz doznaję, jak o tym powiem na swoim miejscu. Niepokój ten nie wiadomo skąd pochodzi. Czuje się tylko, że dusza stawia opór, trwoży się i smuci sama nie wie czemu. Bo w tych słowach ducha ciemności na pozór nic nie ma złego, przeciwnie, wydają się dobre. Trwoga ta i smutek, jak sądzę, pochodzą z tajemniczego, jakie duch na sobie czuje, zetknięcia z drugim duchem. Smak duchowy i pociechy, jakie on wzbudza, bardzo, zdaniem moim, różnią się od tego, czego doświadcza dusza, słysząc słowa Boga. Może on nimi takich tylko oszukać, którzy nigdy nie kosztowali prawdziwych pociech Bożych.
11. Może oszukać tych, którzy nigdy nie kosztowali prawdziwego wesela duchowego, które jest słodkie zarazem i mocne, i duszę do dna przenikające, i pełne miłości a spokojne. Bo te marne pobożnostki, rozpływające się we łzach i czułych uniesieniach, które za pierwszym najlżejszym powiewem prześladowania nikną i więdną na kształt niedoszłych kwiatów, nie zasługują, zdaniem moim, na miano pobożności i prawdziwej w Bogu pociechy. Są to zapewne dobre dla początkującej duszy pobożnej zawiązki i usposobienia, ale do rozróżnienia tych skutków ducha dobrego czy ducha złego takie początki nie wystarczą. Dobrze, więc będzie w tych rzeczach postępować zawsze z wielką oględnością, bo takie dusze, które by na drodze modlitwy wewnętrznej nie dalej jeszcze postąpiły od tych pierwszych łask i pociech, łatwo, gdyby im przyszły widzenia i objawienia, mogłyby ulec oszukaniu. Ja tych dwóch ostatnich łask nigdy nie miewałam aż do czasu, kiedy Bóg z dobroci swojej użyczył mi modlitwy zjednoczenia, z wyjątkiem tylko tego pierwszego widzenia, o którym mówiłam wyżej, gdy już wiele lat temu ukazał mi się Chrystus Pan. Gdybym wówczas zrozumiała z boskiej łaskawości Jego, jak zrozumiałam dopiero później, że było to prawdziwe widzenie, wielką z tego odniosłabym korzyść. Mowa i działanie złego ducha nie sprawia w duszy pociechy ani pokoju, przeciwnie, pozostawia w niej wielki niesmak i strwożenie.
12. Mam to za rzecz pewną, że diabeł nigdy nie zdoła – ani mu Bóg nie pozwoli – oszukać duszy nie ufającej w niczym samej sobie, a mocno utwierdzonej w wierze, gotowej tysiąc razy umrzeć za każdy artykuł wiary. Dusza, która tak kochając wiarę bierze od Boga coraz to nowe wlanie i pomnożenie wiary żywej i mocnej, pilnie tego przestrzega, aby we wszystkim postępowała zgodnie z tym, czego uczy Kościół. Pyta i szuka rady u tych, którzy ją mogą w tym oświecić. Tak niezachwianie jest w tych prawdach utwierdzona, iż żadne objawienia – chociażby niebo ujrzała nad sobą otwarte – nie zdołają jej odwieść od jednego najmniejszego punktu nauki Kościoła. Jeśliby kiedy spostrzegła w sobie jakieś zawahanie się co do którego artykułu wiary, jeśliby jej przyszła myśl taka: kiedy Bóg mi to mówi, a więc może to być tak samo prawdą, jak to, co objawiał świętym, taka wątpliwość w wierze i taka myśl (choć się dusza przy nich nie zatrzyma, bo dobrowolne przy nich zatrzymanie się, każdy widzi, że byłoby już wielkim złem) będzie oczywiście początkiem pokusy diabelskiej, wzniecającej w niej pierwsze do złego poruszenie. Choć i te pierwsze poruszenia rzadko kiedy, jak sądzę, poczuje w sobie dusza tak mocno utwierdzona w wierze, jak to zwykle Bóg sprawia u tych, którym tych łask użycza, i stąd taką w sobie czuje siłę, że gotowa jest zdławić i rozszarpać wszystkich czartów w obronie jednej najmniejszej z prawd, jakie Kościół podaje.
13. Jeśli więc dusza nie widzi w sobie takiego męstwa wiary i jeśli uczucia pobożne i widzenia, jakie miewa, męstwa tego w niej nie sprawiają, takim uczuciom i widzeniom, ostrzegam, niechaj nie dowierza. Chociażby nie od razu poczuła szkodę z nich wynikającą, powoli jednak szkoda może stać się wielką. Bo o ile ja widzę i wiem z doświadczenia, sposób przekonania się czy dana rzecz lub mowa jest od Boga, polega na sprawdzeniu, czy ona się zgadza z Pismem świętym. Gdyby, bowiem w czymkolwiek od niego odstępowała, bez porównania silniejsze miałabym przekonanie, że jest to sprawa diabelska. Dzisiaj jestem przekonana, a przekonana jestem najmocniej, że to, co w sobie słyszę, jest mową Bożą. Tu już nie muszę szukać dalszych znaków dla poznania, jakiego ducha to sprawa. Bo ten jeden znak tak jasno mnie przekonuje, iż jest to sprawa złego ducha, że chociażby cały świat mnie zapewniał, iż jest to sprawa Boża, nie uwierzyłabym. Nie brak jednak i innych znaków: kiedy zły duch mówi do duszy, wszystko co w niej jest dobrego, kryje się i uchodzi. Ogarnia ją niesmak i zamieszanie wewnętrzne, żadnej nie czuje w sobie siły do czynów cnotliwych. Bo choć kusiciel wzbudza w niej na pozór dobre pożądania, pozostają one bez skutku. Pozostawia w niej rzekomą pokorę, ale skłóconą i bez słodyczy. Ktokolwiek doświadczył na sobie skutków ducha dobrego, ten, sądzę, zrozumie, co mówię.
14. Z tym wszystkim jednak diabeł jest chytry i w różny sposób może czynić zasadzki. Nigdy, więc nie mamy tu takiego bezpieczeństwa, by nie trzeba było bać się i mieć się zawsze na baczności, i wybrać sobie stałego przewodnika, takiego mianowicie, który by posiadał naukę i niczego przed nim nie ukrywać. Przy zachowaniu tych ostrożności żadna już szkoda spotkać nas nie może. Ja jednak miałam wielkie szkody, od tych, którzy kierowali się w tych rzeczach zbytnią bojaźnią, mianowicie w jednym zdarzeniu, które tu opowiem. Pewnego razu zebrało się kilku mistrzów duchowych, do których wielkie miałam zaufanie, gdyż na to zasługiwali. Chociaż wówczas spowiadałam się tylko u jednego, to nieraz z polecenia spowiednika otwierałam duszę i przed innymi, którzy zatem radzili między sobą o moich potrzebach, bo w wielkiej swej dla mnie przychylności obawiali się, czy nie podlegam jakiemuś oszukaniu. I ja też w bardzo wielkiej byłam o to obawie, choć tylko poza czasem modlitwy, bo na modlitwie Pan użyczając mi jakiej łaski, zaraz mnie uspokajał. Było, zdaje mi się, zebranych pięciu czy sześciu, sami bardzo gorliwi słudzy Boży. Po naradzie spowiednik oznajmił mi, że wszyscy zgodnie osądzili, że wewnętrzne przejścia moje są sprawą złego ducha. Powinnam więc rzadziej przystępować do Komunii, starać się o rozrywki i unikać samotności. Ja i tak już, jak mówiłam, byłam niezmiernie bojaźliwa. Przyczyniało się do tego moje cierpienie sercowe, tak, iż często w biały dzień bałam się pozostawać sama w pokoju. Widząc, więc mężów tak znakomitych, twierdzących o rzeczy, w którą ja uwierzyć nie mogłam, bardzo wielki miałam niepokój w sumieniu, bo zdawało mi się, że to brak pokory z mojej strony. Byli to, bowiem wszyscy bez wyjątku ludzie bardziej cnotliwi ode mnie, a przy tym uczeni. Jakże, więc mogłam im nie wierzyć? Walczyłam ze sobą ze wszystkich sił, aby się zdobyć na wiarę. Stawiałam sobie przed oczy niecnotliwe swoje życie, mówiąc sobie, że wyrok ich z nim się zgadza, że co oni mówią, musi być prawdą.
15. W tym swoim strapieniu pewnego dnia wyszłam z kościoła i schroniłam się do samotnej kaplicy. Od wielu dni już pozbawiałam się Komunii, pozbawiałam się samotności, która była całą moją pociechą. Nie miałam przy tym ani jednej duszy, z którą bym mogła przebywać, bo wszyscy byli przeciwko mnie. Jedni wyśmiewali się ze mnie, uśmiechając się litościwie, gdy im o tych rzeczach mówiłam, jak gdybym bredziła nie do rzeczy. Drudzy ostrzegali spowiednika, aby się ze mną miał na baczności. Inni jeszcze wprost mi mówili, że oczywiście diabeł mnie opętał. Jeden tylko mój spowiednik, choć także dla wypróbowania mnie – jak się później dowiedziałam – zdawał się podzielać ich zdanie, zawsze jednak mnie pocieszał i mówił mi, że chociażby to była sprawa diabelska, nic mi to przecież nie może zaszkodzić, skoro nie obrażam Boga, że wszystko to przejdzie, bylebym gorąco prosiła Boga. Sam też bardzo się modlił za mną i wraz z nim wszystkie dusze, które spowiadał, i wielu innych. Wszystkie te moje modlitwy i wszystkich sług Bożych, których znałam, do tego zmierzały, aby Bóg w łaskawości swojej zechciał mnie na inną drogę wprowadzić. Trwało to, zdaje mi się, dwa lata, że tak ustawicznie o to jedno Pana prosiłam.
16. Nic jednak nie mogło mnie pocieszyć w moim strapieniu na wspomnienie o tym, że diabeł tyle razy miał mówić do mnie. Bo i teraz, choć już nie miewałam moich godzin samotności na modlitwie, Pan wśród towarzystwa i rozmowy z innymi sprawiał we mnie skupienie wewnętrzne i wbrew mojemu opieraniu się mówił do mnie, co Mu się powiedzieć podobało, a ja, choć nie chciałam, musiałam słuchać.
17. Gdy więc, jak mówiłam, zostawałam sama w kaplicy, nie mając nikogo, komu bym mogła się zwierzyć, niezdolna ani do modlitwy, ani do czytania, strapiona i znękana, przerażona strachem na myśl, że jestem igraszką zdrady diabelskiej, strwożona do głębi duszy i uginająca się pod ciężarem smutku, sama już nie wiedziałam, co ze sobą począć. Nieraz i po wiele razy znajdowałam się w podobnym strapieniu. Nigdy jednak ono, zdaje mi się, nie dochodziło do takiej skrajnej ostateczności jak wówczas. Pozostawałam tak cztery czy pięć godzin, żadnej ani z nieba, ani od ziemi nie mając pociechy, jakby opuszczona od Pana w cierpieniu i pod grozą ścigającego mnie widma tysięcznych niebezpieczeństw. O Panie mój, jakże wówczas okazałeś, że Ty sam jesteś prawdziwym przyjacielem i możesz uczynić cokolwiek zechcesz, i nigdy nie przestajesz miłować tych, którzy Ciebie miłują! Niechaj Cię chwali wszystko stworzenie, wszechwładny Panie świata! O, kto by mi dał głos i siłę, bym mogła na cały świat ogłosić, jak wierny Ty jesteś swoim przyjaciołom! Wszystko zawodzi, ale Ty, Panie wszechrzeczy, nigdy nie zawodzisz. A cierpienia, które dopuszczasz na tych, którzy Cię miłują, jakże są maluczkie i krótkie! Z jaką, o Panie, mój, delikatnością, z jakim wdziękiem, z jaką słodyczą umiesz się z nimi obchodzić! O, kto by nigdy się nie zatrzymał na żadnej innej miłości, a od początku i zawsze miłował tylko Ciebie samego! Po to tylko doświadczasz dotkliwymi próbami miłujących Ciebie, aby w nadmiarze strapienia objawił się większy jeszcze nadmiar Twojej miłości. O Boże mój, kto by mi dał rozum i naukę, i nowe słowa, abym umiała wysławiać Twoje dzieła, tak jak je dusza moja pojmuje! Wszystkiego tego mi brak i nieudolność moja krępuje moje pragnienia, lecz jeśli tylko Ty, Panie mój, mnie nie opuścisz, ja Tobie zawodu nie zrobię. Niech powstają przeciwko mnie wszyscy uczeni, niech mnie prześladuje całe stworzenie, niech mnie nękają czarci, bylebyś Ty nie wypuścił mnie ze swojej ręki, niczego się nie lękam. Już doznałam tego i wiem z własnego doświadczenia, z jakim zyskiem Ty z utrapienia wyprowadzasz tych, którzy w Tobie samym ufność swoją pokładają.
18. Gdy była pogrążona w tym wielkim swoim strapieniu, choć było to w czasie, gdy żadnych jeszcze widzeń nie miewałam, usłyszałam w sobie słowa mówiące do mnie. Wystarczyły te słowa na rozpędzenie mego smutku i przywrócenie mi zupełnego spokoju: Nie bój się, córko. Jam jest i nie opuszczę ciebie. Nie lękaj się. Sądzę, że w tym stanie, w jakim się znajdowałam, żadne najpoważniejsze całymi godzinami namowy i przedstawienia nie zdołałyby przywrócić mi spokoju. A oto od tych jednych słów, takie w sobie poczułam uspokojenie, taką siłę, taką odwagę, takie bezpieczeństwo, taką pogodę i jasność wewnętrzną, że w jednej chwili dusza moja jakby w inną się przemieniła i gotowa byłam choćby całemu światu czoło stawić o to, że słowa, które słyszałam były od Boga. O jaki jest dobry Bóg! O jaki dobry Pan i jaki możny! Nie tylko radę daje, ale i lekarstwo. Słowa Jego są czynem. Od tych słów, o Boże wielki, jakże się utwierdza wiara, jak się pomnaża miłość!
19. Często, zapewniam, stawała mi na myśli ta wielka nawałnica, którą Pan jednym słowem uciszył i rozkazał wiatrom i morzu “…i nastała głęboka cisza”. Tak i ja mówiłam sobie: Kto jest Ten, iż tak wszystkie władze mojej duszy są Mu posłuszne, który w jednej chwili, wśród takich ciemności daje światłość i zmiękcza serce, zdawało się kamienne i łzy słodkie wyprowadza ze źródła, od dawna zdawało się wyschłego? Kto jest Ten, który takie we mnie wzbudza pożądania? Kto jest Ten, który taką mnie odwagą napełnia? Zatem myślałam sobie: Czego jeszcze się lękam? Co robię? Pragnę służyć temu Panu, niczego więcej nie żądam, tylko bym się Jemu podobała. Nie chcę innego zadowolenia, pociechy i dobra, tylko spełnienia Jego woli. Bo tego, zdaje mi się, zupełnie byłam pewna, mogę to twierdzić bez wahania. A jeśli Pan jest potężny i możny, jak widzę, że jest, jak wiem, że jest, i jeśli złe duchy są niewolnikami Jego (jak nie masz wątpliwości, że są, bo tak uczy wiara), cóż, więc oni mogą mi złego zrobić, skoro jestem służebnicą Pana i Króla najwyższego? Czemu, więc miałoby mi zabraknąć odwagi do walki chociażby z całym piekłem? Brałam do ręki krzyż i rzeczywiście Bóg mi dodawał odwagi, bo tak w jednej chwili czułam się odmieniona, iż nie ulękłabym się wyzwać ich wszystkich do walki, tak byłam pewna, że tym krzyżem z łatwością ich zwyciężę: Przyjdźcie teraz wszyscy, ilu was jest, jestem służebnicą Pańską, zobaczymy, co mi potraficie zrobić.
20. Od tego czasu, twierdzę to bez wahania, oni raczej bali się mnie. Ja byłam zupełnie spokojna, nic się nie lękając całego ich wojska, a wszystkie strachy, jakie przedtem aż do tej chwili miewałam, znikły bez śladu. Nieraz potem widziałam ich na oczy, jak niżej opowiem, ale nic mnie ich widok nie straszył, raczej oni, zdawało mi się, drżeli przede mną. Taką odtąd, dzięki szczególnym darom Tego, który jest Panem wszystkich, nad nimi władzę zachowałam, że tyle dbam o nich, co o brzęczenie muchy. Są to, zdaniem moim, ostatni tchórze. Skoro poczują, że masz ich za nic, tracą odwagę i siła ich opuszcza. Mężni są ci nasi wrogowie tylko z takimi, którzy uciekają od walki i tego tylko napastują, kogo widzą, że sam się im poddaje. Sługi Boże mogą, gdy Bóg im pozwoli, kusić i dręczyć, ale Bóg te pokusy i udręczenia na to tylko dopuszcza, aby były na większy pożytek tych, którzy są Jego. Dałby Pan w boskiej swojej łaskawości, byśmy umieli bać się tylko tego, czego rzeczywiście bać się powinniśmy, byśmy zrozumieli tę prawdę niezawodną, że jeden grzech powszedni większą nam może szkodę wyrządzić, niż wszystkie razem potęgi piekielne.
21. Jeśli czarci strachem nas przerażają, to tylko dlatego, że sami sobie do strachu dajemy powód naszym przywiązaniem do honorów, do majętności, do rozkoszy. Wtedy oni, sprzymierzając się z nami, – wtedy sami sobie stajemy się nieprzyjaciółmi, kochając się w tym i pożądając tego, czym się brzydzić powinniśmy, – istotnie wielkie nam szkody wyrządzą. Sami sobie wtedy jesteśmy winni, że oni nas własną naszą bronią pobiją i sami w ich ręce składamy oręż, którym przeciw nim powinniśmy się bronić. Pożal się, Boże, jaki to szaleństwo! Lecz jeśli dla miłości Boga wszystkie te rzekome dobra sobie obrzydzimy i całym sercem krzyża się uchwycimy, i naprawdę Panu służyć zaczniemy, tego zły duch nie wytrzyma. Ucieka on od tych prawd jakby od zarazy. On tylko kocha kłamstwo i sam jest kłamstwem. Nie sprzymierzy się nigdy z tym, kto chodzi w prawdzie. Ale u kogo ujrzy rozum zaćmiony, tego zręcznie doprowadza do zaślepienia. A kogo ujrzy tak ślepym, że spokój i szczęście swoje pokłada na tych marnych rzeczach, tak marnych jak dziecinne zabawki, a więc sam ma umysł i serce zdziecinniałe, z takim też obchodzi się jak z nieletnim dzieckiem i rzuca się na niego, nie raz, ale po wiele razy.
22. Nie daj, Boże, bym ja znalazła się w liczbie tych nieszczęśliwych. Niech raczej Pan w boskiej dobroci swojej użyczy mi tej łaski, abym umiała za spokój to tylko uznawać, co jest prawdziwym spokojem i za cześć to, co jest prawdziwą czcią i za pociechę to, co jest prawdziwą pociechą, a nie brać rzeczy fałszywie i mieć za prawdę to, co jest fałszem i złudą. Wtedy szydzić mogę ze wszystkich diabłów, nie ja ich będę się bała, ale oni mnie. Nie rozumiem tych małodusznych strachów, co wszędzie widzą diabła i boją się. Przecież my wszędzie możemy widzieć Boga i wzywać Go, i diabłu strachu napędzać. Gdyż wiemy, że i ruszyć się nie może ten wróg piekielny, jeśli mu Pan nie pozwoli. Na cóż, więc wszystkie te strachy? Co do mnie, więcej się boję tych, którzy tak boją się diabła, niż samego diabła. Ten nic mi zrobić nie może, ale tamci, zwłaszcza, jeśli są spowiednikami, mogą nabawić duszę wielkiego niepokoju. Z powodu nich przeżyłam wiele lat takiego udręczenia, że dziwię się dzisiaj, jak mogłam wytrzymać. Błogosławiony niech będzie Pan, że tak skuteczny podał mi ratunek.